Legenda o latającej wyspie

1
Legenda o latającej wyspie Któż z nas w dzieciństwie nie słyszał legendy o latającej wyspie! Pełna nieprzebranych skarbów, zamieszkana przez przeklęty ród ludzi-ptaków, będąca jednocześnie drogą wprost w zaświaty?

Przed wiekami, w czasach, o których nic nam nie wiadomo, gdy nasz kontynent był jeszcze młody, a bogowie widywani częściej, niż teraz, z iskier przypadkiem skrzesanych przez Hyurina powstali Przebudzeni...


Było ich czterech, powiązanych z siłami czterech żywiołów – ognia, wody, ziemi, oraz powietrza. Imiona ich brzmiały: Azzral – opiekun ognia; R'hyziel – ulubieniec wód; Hallhyn – awatar ziemi; Shaa'kar zaś patronował powietrzu. W tych zamierzchłych czasach otrzymali oni od bogów własny ląd, odległą wyspę na dalekim oceanie porzuconą w akcie kreacji.
Ze zgodnej ich siły powstawały tam nieprzebyte puszcze, pełne dobrodziejstw natury. Woda wypełniła puste koryta i wąwozy, użyźniając martwą ziemię. Wiatry rozwiały gęste chmury, ukazując wyspie pierwsze gwiazdy. Niezmordowany Hallhyn drążył ziemię, tworząc jaskinie i tunele, łączące całą wyspę podziemnymi przejściami. Przejść tych używali Przebudzeni do przemieszczania się po tworzonym świecie. By dzieło zostało ukończone, Azzral rzekł słowo i oto świetlista kula ognia przybyła ze wschodu, rozświetlając ostatecznie nowy świat. Tak oto na wyspie pojawił się ogień.

Przebudzeni świat swój tworzyli bardzo starannie i rozważnie, długo omawiając każdą jego cząstkę. Posiadali oni pewne ograniczenie – nie mogli zniszczyć lub zmienić tego, co raz już stworzyli. Wspólnymi siłami udało im się jednak ukończyć wyspę, a także przebudzić piątego brata – Ettherriona, opiekuna energii - niemego opiekuna wszystkiego co żywe. Nastały długie lata spokoju. Przebudzeni przemierzali świat, podziwiając jego życie. Okrążając go, wielokrotnie wychwalali piękno boskiego dzieła. Każdy z nich posiadał swoje ulubione miejsce. Azzral najbardziej umiłował Wschód – miejsce, w którym po raz pierwszy pojawiło się słońce. Niespokojny R'hyziel wybierał Zachód, gdyż znajdował się tam wielki, ciemny ocean, a jego nieokiełznaną potęgę cenił najbardziej na świecie. Hallhyn zaś wędrował na południe, gdzie w tych zamierzchłych czasach znajdowały się wysokie i niedostępne góry. Krążył w tunelach u ich korzeni, poznając ich bogactwo i potęgę. Shaa'kar wybierał kierunek północny, jako patron wiatru odnajdując szczęście wśród mroźnych wichrów przemierzających tę krainę. Ettherion natomiast zamieszkał w centrum świata, w miejscu, w którym spotykały się cztery kierunki świata, ponieważ najbardziej na świecie umiłował swoich braci...

Mijały lata. Co jakiś czas Przebudzeni spotykali się w siedzibie ich najmłodszego brata, gdzie opowiadali sobie o zaobserwowanych cudach, które mogliby stworzyć także na swojej wyspie. Do ich spokojnego życia wkradł się jednak smutek. Nie licząc ich, nie było nikogo, kto mógłby podziwiać ich dzieło. Poczęli więc rozmyślać i radzić. Najbardziej nieśmiały z nich, Ettherion, wyszeptał w ich dusze odpowiedź. Stwórzmy rasę; lud na nasze podobieństwo. Nauczmy ich rozumieć i kochać. Nauczmy ich żyć. Tak też się stało.

Powstał lud niesamowity. W wyglądzie podobny Przebudzonym, niepodobny do żadnej znanej nam rasy. Wysocy i wysmukli, o złotych oczach i białej cerze. Każdy posiadał złote włosy oraz parę potężnych, białych skrzydeł na plecach. Pobłogosławieni zostali mocą pięciu żywiołów, nieśmiertelni, gdyż kraina ta nie znała jeszcze pojęcia śmierci. Ucieszyli się Przebudzeni, widząc nowe dzieło, będące częścią świata i ich samych. Postanowili stworzyć im siedzibę – potężne miasto znajdujące się na środku wyspy, w miejscu skrzyżowania czterech kierunków świata. Miejsce wybrali najpiękniejsze. Zielone łąki ciągnęły się od wysokich gór, aż po spokojną i bezpieczną puszczę. Przez krainę przebiegała rzeka pełna czystej wody; wypływająca z najwyżej góry i ciągnąca się aż do oceanu. Przebudzeni znając piękno tego miejsca, poczęli wznosić potężne miasto, stawiając je z rozwagą i namysłem, aby nie zniszczyć krajobrazu, lecz by podkreślić jego urok.
Wznosili budynki wyglądające jak urodzone przez naturę – potężne i delikatne; piękne i wspaniałe.
Ostatnim budynkiem wzniesionym przez przedwiecznych była świątynia w centrum miasta poświęcona pięciu żywiołom. Gdy dzieło zostało ukończone, nazwano je Zaddah-dann – co oznacza: Wieczne Miasto. Widząc miasto w pełni ukończone, podarowali je Przebudzeni ich podopiecznym, złotej rasie Zaddah, czyli Wiecznych.

Ciesząc się z ich radości, Przebudzeni obdarowali ich jeszcze specjalnymi darami, dla nich charakterystycznymi. Azzral, opiekun Wschodu, podarował im blask promieni słonecznych zamknięty w metalu, czyli złoto. Nauczył ich także wrażliwości oraz otwarł ich oczy na piękno.
R'hyziel, wędrowiec z Zachodu, podzielił się z nimi największym skarbem swojej krainy. Czysta, żywa woda z najdalszych krańców oceanu, zamknięta w szafirach, zawierała cząstkę mocy i wiedzy tego patrona. Pokazywał także Zaddahom, jak zdobywać pożywienie, nie niszcząc przy tym przyrody. Przybywając z południa, spod korzeni gór, Hallhyn przyniósł nieznane wcześniej żelazo, będące światłem księżyca przed wiekami uwięzionym pod rodzącymi się górami. Nauczył ich także jak wykuwać z niego piękne przedmioty. Uczył ich także wszelkiego rodzaju rzemiosła.
Gwałtowny jak wicher Shaa'kar podarował im rzeźbione przez wiatry północy diamentowe kwiaty, w jego zamyśle najpiękniejsze i najpotężniejsze. Stał się dla nich także nauczycielem różnych uczuć. Pokazał im również, jak być dumnym i nieustępliwym na wzór gwałtownych huraganów, a jednocześnie łagodnym i spokojnym jak delikatny zefir. Ettherion natomiast podzielił się z nimi swym najcenniejszym skarbem – wiedzą oraz rozwagą.

Zaddahowie cenili sobie rady i nauki Przebudzonych wiedząc, że ci czynią dla nich wszystko to, co najlepsze. Skarby otrzymywane od nich z wielkim szacunkiem zanosili do świątyni żywiołów, składając je w ogromnym skarbcu w jej podziemiach, ze śmiechem tłumacząc przedwiecznym, że nie są godni, by robić z nimi coś więcej, niż radować ich pięknem swoich oczu. Nie tyczyło się to wszakże żelaza. Materiał ten bardzo delikatnie obrabiali i formowali, tworząc najpiękniejszą biżuterię i różne inne przedmioty służące ozdobie. Mijały lata. Zaddahanie stawali się coraz bardziej samodzielni, pamiętając jednak, że wszystko to zawdzięczają Przebudzonym. Postanowili się im odwdzięczyć, tworząc przedmioty równie piękne i potężne jak oni. Zdarzył się jednak w tym czasie wypadek. Podczas szlifowania bardzo cienkiej blaszki, jeden z kowali nieuważnie przeciągnął ręką po jej kancie, rozcinając ją. Krzyknął przerażony, widząc krew spływającą z niej na ziemię. Zaaferowani mieszkańcy zbiegli się, nie mogąc uwierzyć w to, co widzą. Zafascynowani Zaddahanie już wiedzieli, jak stworzyć przedmioty odpowiednie dla Przebudzonych. Cienka, płaska blaszka ukazała coś, czego dotąd nie widzieli, o czym nie słyszeli nawet od opiekunów. Zwykły kawałek stali pokazał im, co to potęga oraz nowe dla nich uczucie: ból. Był to też pierwszy raz, gdy ziemia posmakowała krwi. W tajemnicy przed Przebudzonymi, podczas ich długich nieobecności w mieście poczęli kuć coraz to nowe, nieznane wcześniej groźne przedmioty, zapominając o pięknie wszystkiego innego. Po wielu latach prób stworzyli w końcu pięć wspaniałych przedmiotów odpowiednich dla Przebudzonych. Azzral miał otrzymać długi miecz, cały ze złota, z rękojeścią wyłożoną oszlifowanymi klejnotami. Dla R'hyziela stworzono włócznię z grotem z czystego srebra, długim na trzy dłonie, z trzonkiem wyłożonym szafirami. Prezentem dla Hallhyna miał zostać potężny młot w całości zrobiony z żelaza. Dla Shaa'kara przygotowano dwa długie, wygięte sztylety, niezwykle lekkie, przy najmniejszym ruchu mieniące się kolorami tęczy. Z darem dla Ettheriona Zaddahanie mieli największy problem. W końcu postanowili zrobić dla niego dużą tarczę, gdyż był dla nich łagodnym opiekunem. Wszystkie te przedmioty zebrano w świątyni i z radością oczekiwano kolejnego powrotu Przebudzonych.

Były to dziwne czasy. Okres spokoju został zakłócony smakiem bólu i krwi. Niezdrowo zafascynowani jej pięknem mieszkańcy poczęli każde swoje dzieło zwieńczać chociaż jedną jej kroplą. Po długich latach oczekiwań Przebudzeni wreszcie wrócili do ukochanego miasta. Mimo dziwnego przeczucia, że stało się coś złego, z radością witali się z mieszkańcami. Szczęśliwi Zaddahanie zaprowadzili ich prosto do świątyni, mówiąc, że pragną ofiarować im coś od siebie. Patroni bardzo zdziwili się, widząc prezenty dla nich przygotowane. Gdy tylko ich dłonie dotknęły tych przedmiotów, w ich umysły uderzyła prawda. Każdy przedmiot przesiąknięty był krwią i bólem. Zlękli się Przebudzeni tych potężnych darów i poczęli wypytywać o sposób ich powstania. Gdy usłyszeli całą historię, przerazili się jeszcze bardziej. Oto trzymają w dłoniach relikty zdolne do destrukcji. Wytworzone przez Zaddahan i przesiąknięte ich krwią, zdolne do służby tylko im. Widząc przerażenie na twarzach Przebudzonych, mieszkańcy zaczęli szemrać między sobą. W ich serca wkradł się strach i zawód. Czyż dary okazały się zbyt mało warte? Czy Przebudzeni nie są w stanie docenić ich piękna? Zasmucili się Przebudzeni, widząc twarze swych ulubieńców, źle interpretując jednak ich grymasy. Zabronili wytwarzania podobnych przedmiotów mówiąc, iż są one zbyt niebezpieczne. Na pytanie, czy posiadają gdzieś podobne rzeczy, przed tłum wystąpił kowal, który jako pierwszy zranił się w dłoń i zaprzeczył. Tak oto do Zaddah-dann wkradło się kłamstwo i zamieszkało w sercach mieszkańców. Przebudzeni ucieszyli się, słysząc taką odpowiedź. Postanowili wrócić do swoich siedzib, aby przemyśleć tam zaistniałą sytuację. Broń postanowili nosić przy sobie, mądrze sądząc, że należy stale trzymać nad nią pieczę. Obiecali jednak, że wkrótce wrócą do Zaddah-dann, jak zawsze.

Po ich odejściu złość wykrzywiła oblicza mieszkańców. Zaczęli się wzajemnie oskarżać i kłócić. Część poczęła błagać innych o rozsądek, inni znowu rzucili się na kowala, zarzucając mu fałsz. Ten, popychany, dobył miecz ukryty w połach szaty i przebił nim pierwszego z napastników. Cisza zapadła w Zaddah-dann. Wszyscy obserwowali zwłoki leżące u stóp kowala oraz krew z nich wypływającą. Morderca uniósł swój miecz i oblizał klingę z posoki. Szał zapłonął w jego oczach. Padł na kolana i śmiejąc się, zaczął zlizywać krew, każąc innym zabić przeciwników. Widząc to, mieszkańcy podzielili się na dwie grupy. Jedna, większa, usłuchała rozkazu kowala, dobywając broni. Oczy ich płonęły szaleństwem. W grupie drugiej było tylko kilkunastu Zaddahanów. Ci zebrali się w kręgu, nawołując resztę do porządku, powołując się na prawa Przebudzonych. Nie zostali wysłuchani. Krew ich oraz ich rodzin stała się winem dla oprawców. Każdy Zaddahan, który choć spróbował krwi innego Zaddahana od razu popadał w amok. Czerwona gorączka opanowała Zaddah-dann. Nastały lata terroru. Kowal został ich władcą i przybrał imię Reavera. Najdrobniejsze przewinienia karane były śmiercią. W każdą pełnię, gdy dwa księżyce płonęły zimnym blaskiem, w dniu Massagoth, co oznacza: Dzień Krwi, będącym pamiątką tamtej chwili, każdy mieszkaniec musiał upuścić część swojej krwi do ogromnej kamiennej czary stojącej przed świątynią. Z czary tej połowę wypijał Reaver, a reszta przypadała na mieszkańców miasta. Lata mijały. Kraj niszczał i pogrążał się w mroku. Zaddahanie zmieniali się. Zło całkowicie opanowało ich dusze. Ciała ich, do tej pory śnieżnobiałe, poczęły szarzeć i ciemnieć. Oczy, wcześniej złote, teraz stały się czerwone jak krew, którą pijali. Majestatyczne skrzydła usychały, strasząc sterczącymi z pleców kikutami. Ich zęby pozostały ciągle śnieżnobiałe, jednak każdemu wydłużyły się kły. Z dłoni wyrosły ostre szpony ułatwiające upuszczanie krwi. Światło słońca poczęło sprawiać im ból, więc całe dnie ukrywali się w mroku splugawionych siedzib, czekając nastania nocy. Tak podobno powstała pierwsza rasa wampirów.

Przebudzeni nie wiedzieli, co dzieje się w ich ukochanym mieście. Zbliżał się czas ich powrotu do Zaddah-dann. Jednak już z daleka poczęli rozumieć, że stało się coś złego. Na wiele mil wkoło miasta ziemia była skażona śmiercią. Drzewa usychały, a żyzne ziemie na powrót stawały się jałowe. Zaniepokojeni Przedwieczni przyspieszyli kroku i wkrótce stanęli u wrót miasta. Ich oczom ukazał się krajobraz zniszczenia. Piękne niegdyś budynki zostały oszpecone. Wszędzie pełno było rozmazanej, zaschniętej krwi. Całe miasto pełne było oparów cuchnącej, czerwonej mgły. Wszystko, co niegdyś piękne i dostojne, zostało zmienione, parodiując i szydząc z dawnego piękna. Miasto zostało splugawione, Przedwieczni nie mogli już przekroczyć jego bram. Na drodze biegnącej przy rzece zauważyli jednego, prawie martwego Zaddahana, który opowiedział im o wszystkim, co się tu zdarzyło od ich ostatniej wizyty. Gdy skończył mówić, skonał w ramionach Ettheriona, mimo prób jego leczenia. Nie pomogła nawet woda życia przyniesiona przez R'hyziela. Przebudzeni wiedzieli, że popełnili straszliwy błąd. Ich dusze opanował strach i bezgraniczny smutek. Nie mogli już nic uczynić. Na widok tego, co Zaddahanie uczynili sobie samym, a także dawnemu wiecznemu miastu, zawrzały gniewem ich serca. Stanęli zaraz w czterech końcach wyspy; na północy i południu. Na wschodzie i zachodzie. Stanęli tam - straszni i piękni. Potężni i niezniszczalni. Azzral i R'hyziel. Hallhyn oraz Shaa'kar. Ettherion natomiast, pogrążony w smutku stanął z boku, koordynując pracę braci. Wypowiadając straszne słowa, sprowadzili na swój lud letarg, zsyłając ich w głąb snu, wiedząc, że nie są w stanie ich zniszczyć. Po tych słowach każdy z Przebudzonych plamiąc swój oręż własną krwią, wbijał go w ziemię, przeklinając Zaddah-dann. Gdy to uczynili, potężne trzęsienie ziemi wstrząsnęło wyspą, a ta wraz z przeklętym miastem uniosła się w powietrze, aby uśpione w jego obrębie zło nigdy już nie kalało świętej ziemi. Później, stając ramię w ramię w miejscu, gdzie znajdowała się wyspa, patrząc w górę na unoszący się nad nimi ląd, płacząc, rzekli kilka słów i wyspa stała się niewidzialna. Tak oto wyglądał kres pięknego niegdyś Zaddah-dann.

Było to ich ostatnie spotkanie. Przyrzekli sobie, że do końca czasów będą strzec oręża będącego zgubą Zaddah-dann. Każdy z nich udał się w swoją stronę, w miejscu dawnych siedzib samotnie stawiając świątynię danego żywiołu – ognia, wody, wiatru, powietrza oraz energii. Monumenty te zabezpieczyli niezliczoną ilością pułapek, po czym w ich wnętrzach, w skarbcach będących jednocześnie ich kryptami, ukryli relikty śmierci, po czym zapadli w letarg. Wiedzieli, że czas ich panowania dobiegł końca, a świat wkrótce zdominują inne boskie rasy. Od teraz ich wiecznym zadaniem było strzeżenie świątyń żywiołów. Gdy nadejdzie odpowiedni czas, Przebudzeni zbudzą się ponownie i zgromadzą się w świątyni Energii. Znajduje się w w niej sarkofag Ettheriona – strażnika i opiekuna Zaddahów oraz pięć postumentów, a także kamienna czara, identyczna do tej znajdującej się w mieście. Złożą wtedy strzeżoną przez siebie broń na postumentach oraz napełniając czarę własną krwią przebudzą Zaddahanów, a ich miasto znów stanie się widzialne. Wtedy zło ulegnie i łaska oczyszczenia spłynie na przeklętych mieszkańców. Wtedy znów nastanie złoty wiek.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Dział Archiwum”