Teoria planów

1
Pomarańczowa tarcza słońca w swojej codziennej wędrówce skryła się już za horyzontem spadzistych dachów i wieżyczek miasta Oros. Dawno przestały już bić dzwony licznych świątyń, a ruchliwe zwykle ulice stawały się coraz bardziej puste, dając wytchnąć przez noc zmęczonym brukom. Miasto układało się do snu. Nawet liczne aule i sale Uniwersytetu były teraz całkowicie opustoszałe. Jedynie w wysokich oknach biblioteki nadal świeciły się pojedyncze, słabe światła, z godziny na godzinę w coraz mniejszej liczbie. Tylko najpilniejsi uczniowie, bądź ci w najbardziej opłakanej sytuacji, siedzieli teraz w półmroku, zakuwając przy otwartych woluminach rozjaśnianych słabym światłem świec. Z daleka sprawiali wrażenie zagubionych postaci, oświetlających sobie drogę w poszukiwaniu wyjścia z niekończącego się, zatęchłego labiryntu próchniejących regałów, tomiszczach spisanych problemów, starych myśli, które często straciły już swój sens i ważność. A może byli nimi naprawdę? Na pewno jednak nie tylko tych pilnych i tych mniej pracowitych gościła tej nocy biblioteka uniwersytecka. Znalazło się też miejsce dla tych ciekawskich.
Dwójka młodych studentów – dziewczyna i chłopak – przemierzali właśnie ciasne korytarzyki i po cichu pięli się w górę, na ostatnie piętra gmachu biblioteki. Szeroko otwarte w zapale oczy dziewczyny chłonące każdy tajemniczy element otoczenia i nie mniej pełny zapału, acz skupiony zgoła na czym innym wzrok trzymającego się bardziej z tyłu chłopaka jasno wskazywały, że ich cele w tej wyprawie są nieco różne. Wreszcie, znalazłszy się w którymś już z kolei obskurnym, zakurzonym i prawdopodobnie nieodwiedzanym dawno korytarzu górnych pięter przystanęli przy drzwiach. Dziewczyna przystawiła świecę bliżej. „Magazyn VIIIa: Skład kopii dysertacji odrzuconych cz.I” głosiła tabliczka. Za chwilę w drzwiach zadźwięczał ruch zamka, a chwilę po skrzypnięciu starej klamki dwójka weszła do środka.
– Tylko żebyśmy nie zapomnieli odwiesić klucza. Stary Marcus się wścieknie, jak zobaczy, że znowu ktoś grzebał w jego kanciapie. Słyszysz co mówię? Fiona…
Fiona nie słyszała. Była zafascynowana miejscem, w którym się znalazła. Teraz jej uwagę przyciągały tylko stare kufry, a w nich skryte, nieruszane od lat dokumenty, prace zaliczeniowe i niezaliczone rozprawy naukowe.
– Hej, może znajdziemy jakąś pracę z filozofii magii żywiołów? Byłoby w sam raz na następne zaliczenie. Poprawić tylko błędy i będzie jak znalazł. Przecież nie wszystkie z nich muszą być napisane przez durniów.
– Sam jesteś dureń. Zresztą Demerius pewnie do dziś pamięta każdą literkę z tych papierzysk. Lepiej pomóż mi z tym. – Powiedziała dziewczyna, próbując wyciągnąć z wnętrza jednej ze skrzyń stos starych książek, kart i kopert. Przeglądała je, co chwila zdmuchując kurz z nieco już podniszczonych dokumentów. Chłopak zaś, średnio zainteresowany papierami, nudził się. Usiadł na rogu opróżnionej przed chwilą skrzyni i od niechcenia wyjął dużą kopertę. Ta była zielona.
– „Za pełnomocnictwem Rady Najwyższej i Generalnej Zakonu, trybunał lokalny komandorii w Irios. XIII.I.LXXVIII” – przeczytał.
Dziewczyna odwróciła się, podeszła i zajrzała mu przez ramię.
– To chyba jakieś sakirowskie pismo sądowe. No, otwórz.
– Albo dowód w rozprawie – odrzekł chłopak. – W każdym razie, śmierdzi mi herezją na milę. Może nie powinniśmy…
– Ale to takie ekscytujące! – powiedziała uśmiechnięta dziewczyna i przysunęła się trochę bliżej, by lepiej widzieć. Chłopak stłumił uśmieszek i bez namysłu otworzył kopertę. Ze środka wyciągnął… następną kopertę. Ta była biała, identyczna jak reszta znajdujących się w tym pomieszczeniu. Z jednym wyjątkiem – w formularzu odciśniętym na wierzchu miała załączoną ocenę i uzasadnienie opatrzone jakimś podpisem i pieczęcią uniwersytetu.
– Przecież ta praca jest zaliczona, co ona tutaj robi? Z marną oceną, ale zaliczona. Ktoś się pomylił, może powinniśmy…
– Myślisz, że komuś jeszcze na niej zależy po tylu latach? Dawaj. – Fiona wzięła kopertę od chłopaka i szybkim ruchem wyciągnęła z niej dość gruby plik papierów. – Ale zafajdane, coś się chyba na to wylało. Ale większość widać – powiedziała.
Teoria planów,
czyli o budowie świata i jego rzeczywistościach
Od wieków najtęższe umysły Herbii zadają sobie trud zbadania i opisania otaczającej nas rzeczywistości. Od wieków także istnieją podstawy i fundamenty założone przez naszych poprzedników próbujących wyrwać światu choć odrobinę poznania i uformować je w teorie, by potem następne pokolenia badaczy czerpały z dorobku odchodzących pokoleń. Wyobraźmy sobie jednak, że w pewnym momencie tego łańcucha zależności popełniono błąd, pomyłkę, którą nie sposób było skorygować w szybkim czasie. Co wtedy? Z pokolenia na pokolenie pomyłka ta rosłaby wydając katastrofalny w skutkach i potężny w swych rozmiarach owoc błędu. Błąd ten zamierzam teraz skorygować w swej odważnej hipotezie. Pragnę na nowo zadać stare i zapomniane pytania. Czym jest świat? Z czego się składa? Jak funkcjonuje? Kim jesteśmy my, kim są demony i kim są bogowie? Jak przedstawia się byt wszechrzeczy, jak opisać najpotężniejszy z mechanizmów, który otacza nas gdziekolwiek nie poszlibyśmy i którego trybikami jesteśmy również my sami? By odpowiedzieć na dawno nie stawiane pytania, musimy się, jak w przypadku zegara, cofnąć w czasie, przekręcić w drugą stronę pokrętło napędzające naukę. Wrócić się do podstaw. I na początku pomoże nam w tym geometria.

<tekst nieczytelny>

Na potrzeby omawianego zagadnienia dokonałem osobliwego podziału rzeczywistości na różne jej stopnie. Stopnie te, ze względu na poziom skomplikowania i relacje z innymi stopniami, ułożyłem hierarchicznie w postać odwróconej piramidy. Każdemu z nich nadałem charakterystyczną nazwę, jednak dalej będę nazywał je ogólnie planami. W celu scharakteryzowania poszczególnych planów muszę posłużyć się prostymi ilustracjami.

Zabawmy się w stwórcę świata. Małego świata tworzonego za pomocą pióra na płaskiej karcie pergaminu. Możemy na nim tworzyć najprzeróżniejsze kształty w licznych kolorach i formach. Niezależnie jednak, co na nim napiszemy lub narysujemy, ten świat posiadał będzie tylko dwie podstawowe miary pozwalające go określić. Jest to szerokość i długość. Świat ten, będący jednocześnie elementem świata większego, bo przecież pergamin leży na naszym pulpicie w sali bibliotecznej, nazwiemy na potrzeby teorii Planem Płaskim. (…) Przyjrzyjmy się teraz światu, jaki otacza nas samych. Znacznie różni się on od rzeczywistości mającej miejsce na karcie pergaminu. Jednak tak naprawdę, różnicę między naszą rzeczywistością a tamtą można streścić w jednym słowie. Będzie nim głębia. Nasz świat, prócz szerokości i długości, posiada także głębię. Z kwadratu świata płaskiego w naszej rzeczywistości możemy zbudować sześcian. Plan ten nazwałem więc planem sześciennym, jako że ta bryła najlepiej wyraża jego sens. To jest nasz świat, to jest nasza rzeczywistość.

Istnieją jednak kolejne pojęcia, które w moim postrzeganiu wymykają się z tych ram. Wiele o nich mówimy, jednak niewiele na ich temat wiemy. Tymi pojęciami uznałem magię i czas. Ich także doświadczamy, w jakiś sposób widzimy i możemy poznać, jednak nie czujemy się z tymi pojęciami zbyt komfortowo. Nie możemy ich zgłębić, poznać ich natury, a także nadać im kształtu. Co prawda, potrafimy rzucać czary, jednak każdy doświadczony mag przyzna, że im dłużej zgłębia tajniki magii, tym mniej rozumie to zjawisko, w którym zdaje się przeważa chaos, sprzeczności i nieprawdopodobieństwo. A może jednak magia jest czymś więcej, niż nam się zdaje? I tak naprawdę czymś więcej, niż mamy możliwość się dowiedzieć? Nie wiemy, skąd się wzięła, jaką dokładnie rolę odgrywa w otaczającej nas rzeczywistości. Jedyne, co potrafimy z nią zrobić, to wykorzystać jako energię do rzucenia odpowiedniego zaklęcia. Uważam, że magia w tak spłyconej formie jest czymś ordynarnym – niezwykle skomplikowane zjawiskiem używane przez prostaków do pełnienia ich małych celów. Jestem przekonany, że magia jest czymś daleko większym. Uważam, że rozbudowuje ona naszą rzeczywistość. Jest następnym planem.
By to udowodnić muszę wyjaśnić, iż jedyną możliwością współistnienia wielu planów jest ich umiejscowienie hierarchiczne. Na samym dole hierarchii, pomijając nicość, która wydaje mi się nieprawdopodobna, umiejscawiam teoretyczny Plan Punktowy złożony z najmniejszego, bezwymiarowego obiektu geometrycznego. Następny jest Plan Liniowy, który możemy wyjaśnić jako wyłącznie pojedynczą oś posiadającą długość. Po nim następują opisane wcześniej plany Płaski oraz Sześcienny. W tym wypadku zauważyć należy ciekawą zależność między nimi. Otóż każdy z następnych planów ma większy stopień skomplikowania, złożoności, a co za tym idzie, można w nim przeprowadzać operacje niemożliwe w planie poprzednim. Słowem – plan B nie musi podlegać prawom planu A i może je łamać. By to zobrazować, posłużę się wymowną ilustracją. Wszyscy wiemy z pierwszych lekcji geometrii, iż suma kątów w każdym trójkącie równa jest 180 stopni. To stałe prawo, którego nie jesteśmy w stanie złamać. Wyobraźmy sobie jednak sytuację, że wychodzimy na ogromną, otwartą przestrzeń, wielkie pole. Tam przy pomocy dokładnych przyrządów rysujemy trójkąt i okazuje się, że suma jego kątów przekracza granicę 180. Niemożliwe powiesz pewnie? Otóż nie. Jeśli doszłoby do takiej sytuacji, to oznaczałoby, że napotkaliśmy krzywiznę naszej planety. W rzeczywistości rysowaliśmy na olbrzymiej kuli i w tej sytuacji możemy nawet narysować trójkąt mający trzy kąty proste, jeśli tylko będzie dostatecznie duży. Ponieważ to, co niemożliwe w Planie Płaskim stało się możliwe w wyższym Planie Sześciennym.
Identyczna sytuacja zachodzi w przypadku magii. Magia pozwala nam dokonać tego, co niemożliwe w naszym planie, ponieważ sama stanowi plan wyższy od naszego. Niestety, plan ten, będąc planem hierarchicznie wyższym od planu przez pryzmat, którego postrzegamy rzeczywistość, nie daje nam możliwości wglądu i pełnego poznania siebie. Mamy jedynie pewne złudzenia, widzimy sześcienne wizualizacje toczącej się wyższej magicznej rzeczywistości. Dlatego uważam za złudne wszelkie nadzieje ujarzmienia magii w sposób taki, jak robiono to do tej pory, czyli pojmując ją raczej jako siłę, zjawisko fizyczne i próbując na podstawie tego nadać jej kształt. To tłumaczy również coraz to większe porażki w prowadzeniu eksperymentów i badań nad magią w dotychczasowej formie. Otóż, panowie magowie, czas przyznać, że popełniono błąd. Osobiście uważam, że jedyną możliwością na okiełznanie magii (jeśli to w ogóle możliwe, w co wątpię) byłoby skonstruowanie odpowiedniej machiny dającej nam dostęp do planu wyższego. Maszynę taką można byłoby zbudować w oparciu o (…)

Z pojęciem czasu sytuacja jest podobna, jak z Planem Magii. Wiemy jedynie, że jest przeszłość, przyszłość i teraźniejszość, jednak nie umiemy wyobrazić sobie tego inaczej niż prymitywną oś, w którą nie mamy wglądu i nie możemy jej edytować. Jednak w Planie Czasu lub wyżej niemożliwe staje się możliwe. Istnieje więc cień szansy, że jednak da się skonstruować najbardziej pożądane urządzenie dla dzisiejszej nauki, czyli wehikuł czasu. Jeśli tylko udałoby się - jak dziwnie to dziś brzmi - osiągnąć odpowiednie zaburzenie planów tak, by Plan Czasu ze złudzenia stał się osiągalną rzeczywistością. Wtedy czas i dziejące się w nim wydarzenia z nieuchronnego ciągu stałyby się dla nas otwartą księgą, wraz ze spisem treści i stronami, które możemy kartkować w lewo lub prawo, jeśli można użyć w tym wypadku tego prymitywnego określenia. Owy wehikuł prawdopodobnie nie przenosiłby nas samych w czasoprzestrzeni, a przypominał raczej tzw. kryształową kulę używaną przez jasnowidzów. Nawiasem mówiąc, osoby nazywane właśnie jasnowidzami zasługują w takim wypadku na poważne zainteresowanie. Możliwe bowiem, że w ich doświadczeniach zawiera się klucz do zagadki postrzegania. Osobiście uważam, że istnieją trzy możliwości. Możemy mieć do czynienia z zaburzeniem planów, co byłoby najbardziej pożądaną dla nauki teorią, gdyż prawdopodobnie zaburzenie takie da się sztucznie wywołać, co dałoby badaczom niewyobrażalne wręcz możliwości. Inną opcją jest to, że mogą istnieć istoty, które należą do większej ilości planów niż normalni ludzie, czyli istoty hiperplanowe. Takimi istotami mogliby być ci, jak wydawało się nam obdarzeni wyjątkowymi mocami ludzie. Ich rzeczywistość sięgałaby dalej niż nasza, aż do Planu Czasu, dając im wgląd w to, co stanie się w przyszłości. Kolejną możliwością jest to, że te osoby są jednak zwyczajnymi „sześciennymi” ludźmi otrzymującymi jednak od innych istot hiperplanowych jakiegoś rodzaju sygnały i wiadomości w formie sześciennej, jednak w treści pochodzącej z planów wyższych, tym samym łamiąc zasady naszej rzeczywistości, w której przepowiadanie czasu jako takie jest przecież niemożliwe.

<tekst nieczytelny>

Opisując te wielkości i miary zdołamy opisać cały świat dostępny dla naszego postrzegania. To wszystko, co możemy bardziej lub mniej poznać dostępnymi nam zmysłami. Uważam jednak, że ilość planów nie kończy się na tych pięciu. Uważam, że całkiem możliwe jest, iż plany występują w liczbie nieskończenie wielkiej.

<tekst nieczytelny>

Niestety, okazuje się, że na podstawowych pojęciach długości, szerokości, głębi, magii i czasu kończy się zasięg widzenia współczesnej nauki. Przyzwyczajono się, że to, co widzimy za pomocą naszych oczu jest wszystkim, co istnieje. Nie wyzbywszy się planowej krótkowzroczności tworzymy teorie o odległych wymiarach i mieszkających w nich istotach, przedstawiając to wszystko w naszym sześciennym postrzeganiu. Niestety, tak też powstała najpopularniejsza dziś teoria traktująca o budowie świata, nazywana Teorią Sfer. Wszyscy znamy temat Wymiaru Śmiertelnego, Wymiaru Bogów oraz Astralu, toteż nie zamierzam dokonywać ich opisu. Moja teoria, jak się okazuje, rzuca nowe światło na wiele spraw dotyczących Sfer, które chciałbym dalej opisać.

<tekst nieczytelny>

Otóż, to wszystko wykazuje jasno, że wymiar Bogów oraz wymiar Śmiertelny nie są oddzielonymi od siebie sferami hierarchicznymi, jak dotąd uważano. Śmiem twierdzić, że nie są nawet odmiennymi sferami, a należą do jednej i tej samej rzeczywistości. Jak wcześniej wykazałem, rzeczywistość boskiej domeny nie różni się pod względem planowym niczym od naszego planu sześciennego, od naszej rzeczywistości. Być może, jeśli wierzyć opowieściom, spotkać można tam obiekty o fantazyjnych kształtach, niespotykane kolory itp., jednak właściwości planowe pozostają takie same – dalej mamy do czynienia z trójdzielną przestrzenią, czasem i magią. Jeśliby nawet uważano, że czas dla bogów nie płynie, to nie musi oznaczać, że ich świat jest pozbawiony czasu. W końcu, wtedy nie mogliby się poruszać w swoich boskich ciałach, nie mogliby pokonywać odległości, która to przecież jest dla nich czysto fizyczna, jak i nasza. Jedynym sensownym wnioskiem jest więc to, że wymiar Bogów i wymiar Śmiertelny są tylko elementami jednego, zwyczajnego i fizycznego świata. Boska domena nie jest więc jakimś niewidzialnym dla nas, nieosiągalnym światem, ale należy do naszej rzeczywistości. Jak wcześniej wykazałem, jest to świat tak samo fizyczny, jak i nasz, a więc możemy się do niego dostać w sposób konwencjonalny, po prostu znajdując zwykłą drogę lub przejście. Osobiście uważam, że klucz do zagadki zawiera znana nam wszystkim, okryta ponurą sławą Wieża, gdyż wykazuje ona wszystkie znamiona przejścia nie do „Wymiaru Bogów”, a do Przestrzeni Bogów.
Kolejnym następstwem mojej teorii jest to, że bogowie najwyraźniej nie są tym, za co ich uważamy. Od wieków filozofia i teologia niezbyt śmiało zarzucają im to, że nie są idealni, wytykają im czysto ludzkie przywary i ograniczenia. Pomińmy nawet to. Teoria przedstawiana przeze mnie w tej pracy wykazuje, że bogowie w najbardziej fantastycznym przypadku są jedynie istotami hiperplanowymi o nieco tylko większych możliwościach i postrzeganiu, niż ludzie. W najbardziej sceptycznym przypadku, ku któremu i ja się skłaniam, dochodzimy do sytuacji, w której musimy uznać dotychczasowych bogów nie za stworzycieli, a za praktycznie równe nam stworzenie umieszczone i żyjące w świecie odpowiadającym naszemu. Niemożliwe bowiem byłoby, by stworzyciele funkcjonowali w rzeczywistości stojącej w hierarchii na równi naszej i mieli jednocześnie ponad sobą plany wyższe, górujące nad nimi i będące dla nich samych nieodgadniona tajemnicą. Bogowie okazują się więc nie być bogami, a po prostu inną rasą, przybyszami z daleka, a tłumaczenie zjawisk dziejących się w Herbii trzeba byłoby zmienić. To, co różni nas od nich, to to, że być może stworzenia te odkrywając właściwy porządek świata po prostu zdobyły możliwość, by w większym stopniu opanować magię, która dała im dostęp do możliwości niedostępnych nam. Jeszcze niedostępnych.

<tekst nieczytelny>

Myślę więc, że bogowie, jakich dziś znamy nie zasługują na owo miano. Zdecydowanie bardziej przysługuje im nazwa przybyszy z daleka, bądź bardziej fantazyjnie - Tytanów, niż stworzycieli i istot absolutnych. Czy wobec tego stronnictwo ateistów miało rację? Nic z tych rzeczy. Nie wiem, jaki poziom szaleństwa trzeba byłoby osiągnąć, by uznać rozumowo, że tak skomplikowana i działająca jak istna maszyneria rzeczywistość mogła powstać samoistnie, sama się zhierarchizowała, zaprogramowała i skalibrowała w jedynie możliwej działającej konfiguracji. Świat nas otaczający jest daleko bardziej złożony, niż nam się kiedykolwiek wydawało, a przecież w tej skromnej pracy uchyliłem tylko rąbek jego tajemnic.


Wiele jeszcze można byłoby powiedzieć, a jeszcze więcej napisać na temat świata i naszej rzeczywistości. Na tym jednak zakończę moją pracę, mając w pamięci i przekazując Wam, o czcigodni, że wiele jeszcze białych miejsc i wiele nieodkrytych lądów pozostało do zbadania na tej nowej, rozwiniętej dopiero co mapie Świata Planów.

Ze szczególnymi podziękowaniami dla całego towarzystwa Bractwa Spinela, które to było mi niezrównaną pomocą i wparciem podczas żmudnych i ciężkich nocy spędzonych na kreśleniu nowego porządku wszechrzeczy.
Autor,
Quentyn van Sella.
– O cholera...
– Dokładnie. Schowajmy to z powrotem.
Spoiler:

Teoria Planów ver 2.0

2
Młody zakonnik niemal zasypiał nad swoją pracą. Kiedyś zdobyczne dokumenty traktowano w inny sposób. Jeśli nie były zgodne ze świętymi księgami, to uznawano je za herezje, a jeżeli spełniały kryteria sakralnych pism, to stawały się zbędne, bo przecież w uświęconych księgach wszystko zostało już dawno wyjaśnione. Interpretacja reguły Zakonu Sakira w świetle ostatnich zdarzeń brzmiała jednak nieco inaczej. Praca w Archiwum Dzieł Zakazanych opierała się teraz między innymi na analizie i przewidywaniu dalszych postępów heretyków na podstawie ich tworów.

Do przebadania, do Oros, na stos, na stos, do badań, na stos, na stos, do Oros, na stos, na sto… O, to ciekawe!

Ta pozycja różniła się nieco od pozostałych. Woluminy nekromanckie i podręczniki to tutaj standard, ale prywatny dziennik, rękopis... O pierwszych egzemplarzach takich dzieł krążyły w zaciszu bibliotek tylko legendy. Powszechnym było przekonanie, że twórca zaklina w manuskrypcie część swojej duszy. Przepisy mówiły jasno, że manuskrypty heretyków z miejsca mają trafiać w ręce przełożonych, doświadczonych archiwistów. Przepisy mają jednak to do siebie, że nie uwzględniają ludzkiej ciekawości. Młodzik szybko zajrzał do środka.

Autorem dziennika był jeden z mistrzów Oros, niejaki Nuncio Ravel. Sam fakt, że to nazwisko pojawiło się w tym miejscu, zasługiwał na szczególne zainteresowanie. Nic dziwnego, że młody zakonnik utonął bez reszty w lekturze.
20. lipca, 25. rpW
Dzisiaj odwiedził mnie jeden z uczniów, niejaki Quentyn van Sella. Prosił mnie, abym został recenzentem jego pracy magisterskiej. Przez wzgląd na ciekawe dysputy prowadzone podczas moich wykładów, zgodziłem się nawet bez czytania. Dostałem od niego kopię tekstu, jakąś paprotkę i czekoladki... z nugatem. Nie cierpię nugatu. Hasse zasadził roślinkę w ogródku.

22. lipca
Cała praca nie ma sensu. Zakłada tak poważny błąd w sztuce magicznej, że musielibyśmy z magioznawstwem cofnąć się do wiedzy z I Ery. Z punktu widzenia nauki, wpatruję się teraz w jeden wielki stek bzdur. Jak tak błyskotliwy student mógł wybrać coś AŻ tak niedorzecznego na temat pracy magisterskiej?! Nie chcę mu rujnować kariery, dlatego spróbuję przyjrzeć się temu od strony filozoficznej. Może jest tutaj jakaś pochrzaniona metafora, która nada temu bełkotowi choć trochę sensu.

25. lipca
Jak zwykle, próbowałem bawić się w filozofa, a wszystko sprowadziłem do zasad fizyki. Wstępne obliczenia wydają się być… niepokojące. Muszę sprawdzić to dokładniej. Przykazałem Hasse, że nie chcę mieć dziś żadnych gości. Nikt nie może mi przeszkadzać w obliczu tego problemu.

4. października
To… to niezwykłe! Van Sella, mając zerowe pojęcie o wyższej matematyce, intuicyjnie zbliżył się do prawdy w naprawdę znacznym stopniu! Bez znacznych modyfikacji teorii i zastosowania metody matematycznej, nadal mamy tutaj do czynienia z filozofią, ale… Na wszelki wypadek powinienem to sobie gdzieś zapisać.
W tym miejscu autor zamieścił spory plik kartek, który mógłby robić za samodzielną pracę naukową. Pierwsza, tytułowa strona była zrozumiała. Widniał na niej napis: „Teoria Planów”. Schody zaczęły się dopiero na drugiej stronicy, tutaj bowiem pojawiła się magia. Właściwie, to była to tylko seria złożonych wzorów... Były one tym bardziej przerażające, że znalezienie tam zwykłej cyfry graniczyło z cudem. Niejeden profesor poczułby się tutaj jak czterolatek gapiący się na zapomniane hieroglify, a co dopiero zakonnik w trakcie nowicjatu. W każdym razie, chłopak postanowił pominąć smażące mózg fizyczne dowody i czytać dalej.
(...) Z dowodu wynika jasno, że podany model jest wewnętrznie spójny. Domyślam się jednak, że niewielu czytających ten dziennik dysponuje choćby podstawową znajomością wyższej matematyki, dlatego zacznę od podstaw:

Na początku mamy punkt. Nie ma on żadnej cechy wymiarowej.

Jedna oś: prosta linia, niczym naciągnięta, bardzo cienka nić. Ma ona tylko jeden wymiar - ‘wzdłuż’.

Dwie osie: prostopadle do pierwszej osi rysujemy drugą. Dochodzi wymiar ‘wszerz’.

Trzy osie: od wyznaczonej przez dwie osie, płaskiej powierzchni dorysowujemy prostopadłą oś. Mamy kolejny wymiar - ‘w głąb’.

Wzdłuż, wszerz i w głąb lub jak kto woli: długość, szerokość i głębokość. Te trzy wartości pozwalają nam określić wymiary każdego klasycznego, widzialnego przez nas obiektu.
Tutaj jednak wszystko się komplikuje. Van Sella uznał czas i magię jako dwa oddzielne wymiary. Pomysł ten, choć inspirujący sam w sobie, to jednak nie znajduje potwierdzenia w żadnych obliczeniach. Uznałem więc, że trzeba zmodyfikować teorię filozofa w tym kluczowym aspekcie.

Czym jest zatem czwarty wymiar, jeśli nie czasem?
Odpowiedź nieco zadziwia, albowiem to tylko kolejna oś prostopadła do poprzednich, tak, jak wymiar głębi jest prostopadły do płaskiej kartki. Wobec tego, istnieje także piąty wymiar, również prostopadły do każdej z poprzednich osi. Analogicznie, możemy wyróżnić również szósty, siódmy, ósmy… i nawet więcej - nie da się ich ponumerować. Każda z osi jest zatem prostopadła do wszystkich pozostałych, a trójwymiarową przestrzeń, podobną do naszej, możemy ułożyć z każdych trzech losowo wziętych osi.

Wiem, to wydaje się niedorzeczne. Szalona teoria wysunięta z szalonych założeń, ale… to naprawdę ma sens! Wielokrotnie sprawdzałem poprawność obliczeń i to faktycznie ma sens! Wyjaśnia, czemu ludzie widzą demony, czemu mogą się z nimi komunikować albo je odsyłać. Tłumaczy, jakim sposobem demony W OGÓLE mogą istnieć w naszym świecie. Eksplikuje także genezę i funkcjonowanie magii. Otóż, miałem okazję czytać prace zespołu profesor Hedwig mówiące na temat właściwości energii magicznej. Moja dawna studentka wykazała w badaniach, że magia elementarna ma w zależności od żywiołu zupełnie inną charakterystykę energetyczną. Do tej pory traktowaliśmy to na zasadzie „bo tak jest”.
Na podstawie teorii planów możemy wysunąć jednak inny wniosek.

Każdy z elementów to tak naprawdę inny wymiar. A właściwie, lepiej powiedzieć - grupa wymiarów o podobnych właściwościach. Można przyjąć, że każda z osi jest wyjątkowa i wpływa na współtworzoną przezeń przestrzeń. Całkiem prawdopodobne, że układ każdych trzech różnych osi charakteryzuje się wyjątkowymi proporcjami między podstawowymi zależnościami świata fizyki. Model zakłada, że wpływ wymiarów (które z braku wiedzy mogę określać elementarnymi ognistymi) jest stały, stabilny i niezbędny do funkcjonowania naszego świata w formie takiej, jaką dysponuje dzisiaj. Magią zwać w tym przypadku można nietypowe zmiany w zakresie tych wymiarów. Niekoniecznie musi być to jakaś spektakularna ingerencja. Możliwe, że fenomen demonicznej Wieży był, z perspektywy planów elementarnych ziemi, równie skomplikowany, jak z naszego punktu widzenia złożone jest lepienie babki z piasku. Drobna ingerencja w jednej przestrzeni potrafi wywołać znaczne skutki w innej. Każdy wymiar jest mniej lub bardziej powiązany z naszym, niczym pajęcza sieć - składa się z tysiąca współgrających ze sobą nici. Być może… Nie, filozofię pozostawię van Selli.

Problematyczna wydaje się być jedynie Energia. Trudno opisać żywioł bez żywiołu. Możliwe, że mamy tu do czynienia z jakąś formą kreacji rzeczywistości, nieznanym wyższym modelem lub czymś, co można nazwać „pierwiastkiem boskim”. Szeroko pojmowana dusza to w zasadzie czysta Energia, lecz badania na duszach wymagałyby dostępu do znacznie bardziej złożonych narzędzi niż te, które obecnie posiadamy.

Zgodnie z modelem, można jednak stwierdzić, że nie jesteśmy ani pępkiem wszechświata, ani jakimś wyjątkowym zjawiskiem. Żyjemy w tej samej nieprzeliczonej mnogości wymiarów, co bogowie, demony i cała rzesza innych, nieodkrytych i pewnie niezrozumiałych dla nas form życia. Naszą cechą charakterystyczną jest zapewne jedynie to, w jaki sposób te wymiary postrzegamy. Bazową jest dla nas konkretna przestrzeń trójwymiarowa, zaś reszta osi w mniejszym lub większym stopniu ma wpływ na nasze postrzeganie rzeczywistości.
Na przykład, takie żywiołaki ognia. Widzimy je jako zbiorowiska różnych form tego samego żywiołu - płomieni o różnej temperaturze, wielkości i innych cechach składających się na ogólnie pojęte zjawisko ognia. Tymczasem, z perspektywy tej istoty sprawa może wyglądać tak, że posiada ona konkretny wygląd, paletę barw… ba, może nawet ubiór! Niedoskonałość naszego postrzegania wymiarów elementarnych grupy ognia prowadzi jednak do spłycenia tego opisu i stwierdzenia, że jest to po prostu „istota z płomieni”. Żywiołaki prawdopodobnie uważają, że łatwiej nawiązać komunikację bez prób ciągłego tłumaczenia wyglądu, a może widzą nas w podobnie niekonkretnej formie i przez to podczas kontaktów z nami wychodzą z podobnego założenia, co my.

Demony także wydają się podlegać pewnym prawom. Ich pochodzenie od Patronów warunkuje w pewnym sensie ichni charakter. Do tej pory panował pogląd, że demony po prostu przesiąkają istotą swojego Patrona, ale wraz z Teorią Planów pojawiła się inna możliwość - charakterystyka danego układu wymiarów może wpływać na to, dlaczego postrzegany je tak, a nie inaczej. Demon spod znaku Dwimira jest krwiożerczy, ale krwiożercze skłonności może przejawiać również byle kamień pochodzący z jego rodzimego świata i każda istota dostrojona do funkcjonowania w tymże wymiarze. Co najciekawsze, sam demon może postrzegać siebie jako istotę łagodną, a to nas uważać za brutalne bestie. Te istoty także są ograniczone możliwościami percepcji, więc powiedzenie „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia” nabiera tutaj wybitnie praktycznego znaczenia.

Odnośnie perspektywy... Van Sella poświęcił w swojej pracy całkiem sporo miejsca atakom na dotychczasowy panteon, zaprzeczając wprost ich boskiej istocie. Niechcący miał w tym nieco racji. Na potrzeby tego zagadnienia pozwolę sobie przeprowadzić eksperyment myślowy.
Wyobraźmy sobie świat istot dwuwymiarowych. Znają one tylko dwie osie: szerokość i długość. Głębia jest dla nich równie niewyobrażalna, jak czwarty wymiar dla nas. Postawmy teraz obok tego świata kogoś, kto ma świadomość większej ilości wymiarów i dysponuje umiejętnościami, wiedzą i narzędziami, które pozwalają te wymiary modyfikować. Taka osoba może zagiąć kartkę płaskiego świata dwuwymiarowych istot, sprawić, że dwie istoty, które wcześniej były bardzo od siebie odległe, nagle stały się sobie bardzo bliskie. Dwuwymiarowi nie mają pojęcia, jak prosta to sztuczka. Jest możliwym, że uznają to za cud, a jego sprawcę za boga. Przenieśmy to teraz na nasze trzy wymiary. Nasuwa refleksje?

Okazuje się, że bogowie mogą być tak naprawdę istotami o pełnym postrzeganiu wielowymiarowym, czyli takimi, które dysponują wiedzą o ich istnieniu, narzędziami służącymi do modyfikacji tych wymiarów i umiejętnościami manipulowania nimi (nabytymi sztucznie lub wrodzonymi). Wobec tego, bogowie to prawdopodobnie byty hiperprzestrzenne, zdolne swobodnie i bezpośrednio wpływać na dużą, ale skończoną liczbę wymiarów. Tłumaczyłoby to możliwość wystąpienia neutralnego miasta pomiędzy wymiarami, jak i fakt, że żaden z bogów nie wkroczył do tej pory w nasz trójosiowy świat, a jedynie wpływał na niego w sposób pośredni.

Zastanawia mnie, do czego w takim razie są bogom potrzebne kulty. Ma to służyć zaspokojeniu ich ambicji? Jest to forma dla nich rozrywki? Moim zdaniem odpowiedź jest znacznie bardziej prozaiczna. Zależy im na wierze. Zgodnie z założeniem o nieskończoności wymiarów, istnieje gdzieś taki, w którym wiara jest równie dobrym surowcem energetycznym, co nasz węgiel. Łatwo dostępny surowiec tego typu może być wystarczającym pretekstem do walki o terytorium i liczbę wyznawców. Czy jest więc gdzieś istota, którą można nazwać prawdziwym Bogiem? Takim przez duże „B”? Jeżeli dla bogów Herbii istnieje granica, ponad którą dzieją się dla nich cuda, to czy istnieje taki byt, nad którym nie ma nic więcej? Teoretycznie, tak. Istota ponad wymiarami, zawierająca w sobie pełne pojmowanie całej ich nieskończoności i jednego wymiaru ponad to. Byłby to Absolut, najwyższa możliwa forma istnienia. Pytanie brzmi: czy taki byt w ogóle potrafiłby myśleć, tworzyć i kształtować, czy tylko trwałby w swojej doskonałości? To już pytanie dla potomnych. Jednego jestem już pewien - ci, których na Herbii zwie się bogami, nie zasługują na ten tytuł.
To… to było dla chłopaka zatrważające. Cała jego wiedza o naturze tego świata została podważona tym jednym tekstem. Rodząca się lawina wątpliwości. Czy zdobyta wiedza jest prawdziwa? Czy naprawdę ludzie są aż tak ślepi? Nagła niepewność przerażała młodego nowicjusza. Już miał rzucić dziennik w ogień, kiedy usłyszał starczy głos.

- Zrób to, a będziesz do końca życia zadawał sobie pytanie czy postąpiłeś dobrze. Zastanów się czy naprawdę chcesz do końca swoich dni trwać w niepewności własnych decyzji.

Słowa pierwszego archiwisty zawsze trafiały w sedno. To była niesamowita zdolność. Staruszek usiadł po drugiej stronie stołu i w ciszy obserwował młodzieńca, a ten po dłuższej chwili powrócił do lektury dziennika.

7. października
Dzisiaj recenzowałem pracę van Selli. Wiedział już od pewnego czasu, że na taką wiedzę niewielu jest gotowych. Dostał najniższą możliwą pozytywną notę, ale jego praca magisterska została zaakceptowana. Niemałym trudem wykazałem jakąś wartość metaforyczną na wskroś heretyckiej teorii, a przemowa i egzamin były już jedynie zasługą Quentyna. I tak każdy wie, że zaakceptowano mu pracę głównie przez wzgląd na całokształt i pochodzenie, a nie walory dzieła.

10. października
Hasse wysłał kruki do kilku moich znajomych naukowców. Niosą one skrócone wersje moich spostrzeżeń, sformułowane raczej w formie teoretycznego gdybania niż w postaci teorii. W razie czego, powinienem wyłgać się bez problemu.

22. października
Każdy z badaczy był szczerze przejęty moimi odkryciami. Umówiliśmy się na spotkanie.

15. listopada
Teoretyczne przewidywania sprawdzają się. Występuje pewien akceptowalny błąd podczas testów polowych, co świadczy o tym, że badania znajdują odzwierciedlenie w praktyce. „Teoria Planów” spełnia kryteria paradygmatu.

24. grudnia
Spotkaliśmy się u mnie w noc dwóch nowiów, porę przeznaczoną do rzeczy wielkich i strasznych. Lata temu świetle dwóch księżyców wyrosła Wieża. Wszyscy mamy świadomość ryzyka i wiemy, o jaką stawkę gramy. Tylko my możemy dokonać tego, co trzeba zrobić. Historia nas osądzi.
Następna karta była pusta.

- Zajrzyj na ostatnią stronę. Nuncio zawsze lubił puenty zapisywać zawczasu. - Nowicjusz bez wahania spojrzał na ostatnią kartę dziennika. Z wypiekami na twarzy czytał końcowe słowa.
Czytelniku...
Mam świadomość tego, jak lektura mojego dziennika mogła wstrząsnąć Twoją świadomością. Wiem też, że najpewniej należysz do Zakonu Sakira i uznajesz ten tekst za jedną wielką herezję. Rozważasz teraz pewnie czy wydać ten tekst przełożonym albo czy spalić go w oczyszczającym ogniu. Sam miałem ogromne wątpliwości, ale dzisiaj mogę z całą pewnością stwierdzić, że przez tysiące lat nauka brnęła w ślepą uliczkę. Nie mówię tego jako filozof, ale jako naukowiec opierający swoje założenia na pewnych faktach.
W obliczu zagrożenia z Północy nie możemy bawić się w półśrodki! Nie w naszym interesie stoi walka o wpływy czy potęgę. Zagrożenie ze strony Morlis jest przez każdego bagatelizowane. Najmożniejsi zakładają, że demonom wystarczy już to, co mają. Są zapatrzeni w siebie, wracają do wojen o prestiż, honor i pieniądze. Zakon Sakira będąc nawet w pełni sił, nie był zdolny przeciwstawić się potędze demonów. Potrzeba nam czegoś więcej, niż mieczy i łuków. Potrzeba nam mocy na miarę tej, która sprowadziła na nas nieszczęścia. Szukamy sposobu na wykorzystanie mocy Boga Herbii.
Wiemy, na co się porywamy. Rozumiemy, jak straszne rzeczy będziemy musieli zrobić, żeby osiągnąć to, czego pragniemy. Czas nagli i musimy dołożyć wszelkich starań, aby stworzyć coś, co zdolne będzie przeciwstawić się magii demonów i machinom z Morlis. Nie zaprzestaniemy poszukiwań, choćbyście nas wyklęli i ścigali po całym świecie. Nie możemy przestać szukać. „Projekt Wieża” już ruszył.
Chłopak był biały jak ściana.

- To… to prawda? To wszystko prawda? Bogowie oszukiwali nas przez te wszystkie lata, okłamywali tylko dlatego, że jesteśmy przydatni?

Stary archiwista spojrzał smutnymi oczami na nowicjusza.

- Żyję już ósmą dziesiątkę wiosen, pracuję w archiwum, gdzie kryją się tajemnice niedostępne nawet Mistrzom Zakonu. Miałem okazję na własne oczy zobaczyć, jak wiele razy poprawiano ponoć niezmienną od początków regułę wojowników Sakira. Zbyt długo znam wątpliwości, by ślepo decydować o tym, co jest prawdą - wziął rękę chłopaka i położył na niej przedmiot.

W dłoni nowicjusza spoczął pierścień ze spiczastym kamieniem. Spinel, któy ostatnimi czasy urósł do rangi symbolu buntu. Potem staruszek wstał i skierował się ku drzwiom. W pustej bibliotece dało się słyszeć jedynie kroki odchodzącego w ciemność, podstarzałego zakonnika. Nagle mężczyzna zatrzymał się, spojrzał przez ramię i zerknął na chłopaka.

- Bycie archiwistą to powołanie do szukania ukrytego. Sam musisz znaleźć odpowiedź. Tymczasem, dobranoc, jutro wracam do bycia wiernym wyznawcą Sakira.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Dział Archiwum”