Południowy rynek to obszerna, wyłożona gładko ciosanymi kamieniami przestrzeń na planie kwadratu, która jak nazwa wskazuje, służy do celów czysto handlowych. Z powodu dużej ilości podobnych miejsc w stolicy, to tutaj swoje towary wstawiają kupcy z krain tak odległych, jak Uruk-Hun, czy Archipelag, a swoją nazwę zawdzięcza on nie tylko położeniu w południowej części miasta, ale i południowym towarom, które można tu znaleźć. Zazwyczaj są to egzotyczne przyprawy, owoce i warzywa, słodkie wina, szaty z bogatych materiałów, biżuteria i ozdoby, rzadziej pancerze i bronie, a rarytasem są tu różnego rodzaju wynalazki z kuźni i warsztatów Goblinów. Powodem ich braku jako wystawiony na sprzedaż towar są wysokie ceny, których życzą sobie za nie dalecy kuzyni Orków. Aktualnie zarówno ilość obwoźnych kupców, jak i ich towarów jest mocno uszczuplona, mało który południowiec chce przyjeżdżać zimą tak daleko na północ. Zazwyczaj dominuje tu zapach przypraw, nierzadko drażniący śluzówki nosowe swoim bogactwem, a także nawoływania w językach południa i północy.
Zupełnie inaczej ma się sprawa z przylegającą do niej ulicą Stalową. Choć to nie jedyna ulica, która odbiega od rynku, ale zdecydowanie największa i najbardziej hałaśliwa. Tutaj cały rok rozbrzmiewa śpiew stali uderzanej przez setki młotów. Jedna z najdłuższych ulic w w Saran Dun jest istną zbrojownią. Wszelkiej maści miecze, sztylety, kopie, lance, pancerze, tarcze, wszystko, co służyło do zabijania bliźniego i chroniło przed śmiercią z jego ręki. Najlepsze i najbardziej oblegane są naturalnie kuźnie Krasnoludów, ale mniej zamożnych rycerzy, najmitów, czy zwykłych bandziorów nie zawsze stać na wspaniałe wyroby brodatego ludu, zatem prości kowale również mają szansę dorobienia się. Przy końcu ulicy znajduje się karczma, w której najczęściej spotkać można najemników i strażników karawan, którzy, czekając na swoich panów, lubią posiedzieć we własnym towarzystwie, pogawędzić o ostatnich przygodach, pijąc przy okazji całkiem dobre piwo.
Daherte stał spokojnie pośrodku rynku, obserwując ludzi dookoła. Jego twarz jak zawsze wyrażała złość, pogardę, sarkastyczne podejście do wszystkiego. Nie oznaczało to wcale, że faktycznie właśnie te uczucia w nim dominowały. Taki po prostu był.
Od napaści na jego osobę minęły cztery dni, ale mężczyzna nie żałował tej przygody. Przyjemny ciężar miecza przy pasie przypominał, że każde zdarzenie może przynieść ze sobą coś dobrego. Tym razem los był dla niego łaskawy.
W tej jednak chwili musiał coś ze sobą zrobić. Dość było szwendania się po mieście. Niewątpliwie potrzebował zajęcia. Cokolwiek, byle wpadło trochę gryfów, może darmowy dach nad głową i coś ciepłego. Nie miało to nic wspólnego z pazernością czy chciwością. To były naturalne potrzeby każdej myślącej istoty.
Z rozmyślań o podjęciu pracy wyrwało go nieprzyjemne uczucie. Natarczywe, a jednak znajdujące się gdzieś poza świadomością. Wrażenie, że czyiś wzrok przebiega po plecach, przyprawiając o ciarki. Wrażenie, że jest się śledzonym.
Niestety, po rozejrzeniu się nie było widać nikogo podejrzanego, czy obserwującego go. Możliwości były dwie. Czekać tu, próbować wyśledzić wzrokiem domniemanego śledzącego, którego istnienia nie jest się pewnym. Albo ruszyć naprzód, sprowokować do dalszego śledzenia i być może wtedy przyłapać na gorącym uczynku.
Daherte musiał wybrać.
A zresztą, może tylko mu się zdawało?
Południowy rynek i ulica Stalowa
1Far over the Misty Mountains rise
Lead us standing upon the height
What was before we see once more
Is our kingdom a distant light
Fiery mountain beneath a moon
The words aren’t spoken, we’ll be there soon
For home a song that echoes on
And all who find us will know the tune
Lead us standing upon the height
What was before we see once more
Is our kingdom a distant light
Fiery mountain beneath a moon
The words aren’t spoken, we’ll be there soon
For home a song that echoes on
And all who find us will know the tune