Galadrien, prócz wyraźnego zmartwienia wymalowanego na jego obliczu, był także lekko zdezorientowany pytaniem Anjeana, choć oczywiście poniekąd nie można było się temu dziwić, kiedy znajduje się w środku lasu wpółżywego krasnoluda. W każdym razie elf niemal od razu pomógł wstać mężczyźnie i oprzeć się o najbliższe, wykręcone drzewo. Czarodziej mógł się wygodnie usadowić między wyciągniętymi, grubymi korzeniami a samym pniem rośliny, chociaż rzecz jasna takie siedzisko lekko uwierało. To było niemniej niczym w porównaniu do bólu, jaki odczuwał w swojej głowie.
Sięgnąwszy po bukłak z wodą, krasnolud postanowił zdziałać coś ku swojemu samopoczuciu. W tym celu, nie pamiętając nawet swoich ostatnich ekscesów magicznych, postanowił użyć zaklęcia do zrobienia z płynu mikstury przywracającej siły witalne. Ledwo się skupił i zaczął proces czarowania wody, poczuł, jak coś z tyłu głowy zaczyna mu szumieć. Szumy te, im bardziej się skupiał na magii, tym bardziej się nasilały i przestawały powoli być szumami... a stawały się niezrozumiałymi szeptami. Wkrótce, gdy kończył swoją robotę, usłyszał coś. Dźwięk. Głuchy, odległy dźwięk, niby jakiś instrument, który drażnił uszy i jednocześnie był słodką pieśnią, która łechtała uczucia Anjeana, wyciągała na wierzch tęsknotę i przypominała o niedawnej jawie... dźwięk gorszący i jednocześnie piękny, narastał, a gdy rudzielec zakończył zaklęcie, zniknął. Nagle, bez zapowiedzi. I pozostała pustka, znowu nieodgadniony żal, który zdawał się być jeszcze większy niż przed chwilą. Zamoczywszy usta w tak powstałej miksturze, mógł poczuć, jak silna ona jest. Nie działała tak jak przeważnie, nieco kojąc ból i uleczając rany, lecz zrobiła to permanentnie! Kołatanie w głowie ustało, Anjean jakby odzyskał siły, a także poczuł, że energia magiczna, którą włożył w zrobienie tego eliksiru, wraca do niego z podwójną siłą. Efekt był zgoła nieprzewidywalny, lecz wraz z jego pozytywnymi skutkami znów powróciło szumienie – delikatne, gdzieś z tyłu głowy, do zignorowania, lecz trwające tam. Jakby nawoływanie do powrotu TAM...
Galadrien z uwagą słuchał słów krasnoluda, przysiadłszy ostrożnie na ziemi obok niego. Słuchał, a wraz z każdą przekazywaną informacją zamyślał się coraz bardziej, do tego bladł i w końcu złapał się za czuprynę. Kiedy Anjean skończył mówić, ten nadal przez chwilę kontemplował, aż w końcu raczył się odezwać, bardzo niepewnym i drżącym głosem.
— Wiesz... tak. To, co widzieliśmy tam w wiosce, to były one. Ich właściwością jest to, że zostają uwięzione w przedmiotach, takich jak meble, domy czy biżuteria... ale na dłuższą metę nie potrafią tam wytrzymać i rozsadzają przedmiot, rozdzielając się na kilka mniejszych obłoków, które zaraz rosną i z powrotem zaczynają swój cykl — minę Galadrien miał nietęgą. Wyrażała ona poniekąd przykrość i smutek, jakby już teraz skazał swego kompana na śmierć... bowiem czy nie taka była prawda? — Może magiczne właściwości twojego amuletu spotęgowały ich moc? Nie wiem, ale to, o czym opowiadałeś, nie słyszałem ani razu. Pamiętasz, co było w tamtym śnie? Może to nas naprowadzić, o co w tym chodzi, bo jeśli mam być szczery, takich cudów to ja nigdy nie widziałem, ale jestem zaintrygowany. Odpowiadając jednak na twoje pytanie, przed nami dzień lub dwa żmudnej drogi, więc pasowałoby się jednak przespać. Niedługo świt, ale musimy nabrać sił, jeśli chcemy jak najszybciej stąd wyjść.
Między drzewami, w bladym świetle nadchodzącego świtu coś przemknęło, jakaś ciemna plama. Anjeanowi zdawało się jednak, że to przed oczami jakieś cuda mu się dzieją, plamy jakieś, rozmazane obrazy... szum uparcie zaś trwał, nie chcąc odejść od Anjeana, który mógłby przysiąc, że ktoś do niego mówi, lecz nie wiedział co...
Re: Zachodnia część lasu
32To nie był dobry pomysł. Cokolwiek magia wyzwala, było cholernie niepokojące. Tak, słyszał. Tak, czuł. Ale miał za dużo poszanowania dla własnego rozumu, by dać się porwać gwiezdnemu wodzeniu. Cokolwiek te istoty próbują, Anjean będzie ignorował ich nawoływanie na tyle, na ile starczy mu siły woli. Muzyka, jebana muzyka. Galadrien jej nie słyszy, zwróciłby uwagę. To wszystko diabelskie sztuczki obcych, które za swój cel obrały rozum bogom ducha winnego krasnoluda. Zacisnął dłoń na swojej twarzy, czekając aż cokolwiek, co gra teraz na jego emocjach, zniknie. Tak to jest za każdym razem, gdy Anjean stwierdzał, że gorzej być już nie może...
Nasycona magią woda zadziałała ponad oczekiwania. Jednak krasnolud, zamiast radości, spojrzał jedynie na bukłak z wyrazem twarzy, mówiącym "i czego ty chcesz?". Cały czas zdawał się być na łasce tych gwiazd. Jakby nie mogły po prostu go zabić lub zostawić w spokoju. Po co cały ten cyrk? Jedno jest pewne, już żadnej magii nie powinien używać na terenie tego lasu. Jak opuści Fenisteę, istoty również odejdą, prawda?
— Gdyby miały wysadzić amulet... Już dawno by to zrobiły. — wziął głęboki oddech, by zebrać się do powiedzenia czegoś w miarę przytomnym głosem — Podczas normalnego użytkowania energia magiczna jest magazynowana wewnątrz i uwalniana powoli w postaci aury, lub nagle w rozbłyskach, przygotowujących... Galadrien? Gwiazdy w takiej cegle są jak w zamkniętym pokoju, z którego nie mogą wyjść, więc wybuchają. Dobrze rozumiem? A więc... Co by mogło się stać, gdybym otworzył drzwi; aktywował amulet? — Anjean zastanawiał się nad tym, ale jego przeczycie mówiło, że to bardzo głupi pomysł — To bardzo głupi pomysł... Zapomnij.
— Śniło mi się... Nie wiem. Wszystko, dosłownie. I wszystko gdzieś zmierzało. Ja tam zmierzałem. To było... Nie pamiętam... Czuję, że to było coś ważnego, ale nie pamiętam. Dlaczego nie pamiętam? Koniec powinien być najwyraźniejszym wspomnieniem snów. To wszystko jest jakieś... Chore.
— I jak zamierzasz się przespać? Nie wyglądasz na eksperta od przetrwania w magicznym, morderczym lesie. Co jest dobrym miejscem na nocleg?
Jak to zrobić, by nie obudzić się w zaświatach? Ja nie wiem, ty wiesz? Nikt jeszcze nie umarł na bezsenność, więc nie przerywajmy. To tylko jeden dzień. Wyśpimy się w Keronie.
Nasycona magią woda zadziałała ponad oczekiwania. Jednak krasnolud, zamiast radości, spojrzał jedynie na bukłak z wyrazem twarzy, mówiącym "i czego ty chcesz?". Cały czas zdawał się być na łasce tych gwiazd. Jakby nie mogły po prostu go zabić lub zostawić w spokoju. Po co cały ten cyrk? Jedno jest pewne, już żadnej magii nie powinien używać na terenie tego lasu. Jak opuści Fenisteę, istoty również odejdą, prawda?
— Gdyby miały wysadzić amulet... Już dawno by to zrobiły. — wziął głęboki oddech, by zebrać się do powiedzenia czegoś w miarę przytomnym głosem — Podczas normalnego użytkowania energia magiczna jest magazynowana wewnątrz i uwalniana powoli w postaci aury, lub nagle w rozbłyskach, przygotowujących... Galadrien? Gwiazdy w takiej cegle są jak w zamkniętym pokoju, z którego nie mogą wyjść, więc wybuchają. Dobrze rozumiem? A więc... Co by mogło się stać, gdybym otworzył drzwi; aktywował amulet? — Anjean zastanawiał się nad tym, ale jego przeczycie mówiło, że to bardzo głupi pomysł — To bardzo głupi pomysł... Zapomnij.
— Śniło mi się... Nie wiem. Wszystko, dosłownie. I wszystko gdzieś zmierzało. Ja tam zmierzałem. To było... Nie pamiętam... Czuję, że to było coś ważnego, ale nie pamiętam. Dlaczego nie pamiętam? Koniec powinien być najwyraźniejszym wspomnieniem snów. To wszystko jest jakieś... Chore.
— I jak zamierzasz się przespać? Nie wyglądasz na eksperta od przetrwania w magicznym, morderczym lesie. Co jest dobrym miejscem na nocleg?
Jak to zrobić, by nie obudzić się w zaświatach? Ja nie wiem, ty wiesz? Nikt jeszcze nie umarł na bezsenność, więc nie przerywajmy. To tylko jeden dzień. Wyśpimy się w Keronie.
Re: Zachodnia część lasu
33Elf, któremu Anjean zadał pytanie, zmarszczył brwi i już, już miał odpowiadać, ale krasnolud w ostatniej chwili mu przerwał. Ten zamknął uchylone do odpowiedzi usta i wzruszył ramionami, pozwalając dalej mówić nadal oszołomionemu mężczyźnie.
— Daj mi to przemyśleć, a może odpowiem ci na pytania. W tym momencie naprawdę ciężko jest mi cokolwiek wywnioskować, Anjeanie. A jeśli nie chcesz odpoczywać... cóż, ruszajmy. Uprzedzam cię tylko, że aby dojść do Keronu, czy nawet Meriandos, musimy pokonać góry. Znam parę ścieżek, ale to i tak będzie męcząca droga. Tam jednak powinno być bezpieczniej — odpowiedział elf, po czym pomógł wstać krasnoludowi i początkowo powoli, potem nieco szybciej, ruszyli już bez żadnych większych incydentów na zachód, do cywilizacji.
Wieczorem, gdy ostatnie promienie słoneczne tworzyły krwawą łunę nad horyzontem, a mgławice swoim zwyczajem roztaczały własną, wielokolorową, dwoje kompanów znalazło się na granicy Fenistei i Wschodniej Ściany. Przed nimi majaczył już masyw górski, niemożliwy do prostego przejścia – i jedynie obeznanie w terenie przez Galadriena który wyprowadził ich prosto na szlak prowadzący przez góry pozwoliło im się tutaj znaleźć. Na skraju przeklętego gaju, w końcu z dala od tajemniczych istot i co najważniejsze, bez obawy o swoje życie. Przynajmniej na razie, a także jak najdłużej.
Minąwszy finalną granicę lasu, wręcz dało się wyczuć to, jak atmosfera zelżała. Widać to było szczególnie po elfie, który w końcu mógł przestać się co chwila odpędzać od złośliwej natury oraz miał lepszy humor. O ile dla Anjeana wydarzenia stąd mogły być traumatyczne, o tyle dla niego wręcz dramatyczne, szczególnie po sytuacji z rodzinną wioską. Powrót do miejsca zamieszkania musiał mocno go ukłuć, nawet jeśli nie dał zbytnio po sobie zauważyć potem, zbyt zaaferowany krasnoludem. Lecz teraz pozostawili niebezpieczny las za sobą i zbliżali się do linii gór, dokąd wił się szlak.
*** Inny elf zaś nadal w głowie miał niedawne wydarzenia. Dla niego zesłanie gniewu Sulona miało miejsce zaledwie kilka dni wcześniej, dla niego walka o puszczę była przed momentem. Niewiele bowiem czasu minęło przecież, odkąd Geriath połączył swe siły z Horenem i próbował powstrzymać to, co było nieuniknione. Jednakże jego heroizm nie był na darmo i teraz, obudziwszy się na szlaku, wciąż słyszał głos jak żywy nakazujący mu pilnować żołędzia, głos, który twierdził, iż ten jest ostatnią nadzieją elfów. Przebrany w całkiem inne szaty, siedział przez chwilę, przetrawiając natłok informacji i próbując zapewne uporządkować sobie wszystkie sprawy doczesne i te przeszłe.
Nieco po jego prawej majaczyła linia lasu. Powoli zapadał mrok, uwydatniając oraz pogłębiając ponurą atmosferę wokół panującą, a która dochodziła właśnie stamtąd... z Fenistei, bowiem co do tego druid nie miał wątpliwości. Widział on kształty, powykręcane, ciemne, bez krzty zieleni, którą jeszcze tutaj mógł znaleźć. Powyżej koron drzew lśniła gama wszystkich możliwych kolorów, skrzących się i mieniących, zmieniających swoje położenie, niby zorza na dalekiej północy, lecz bardziej przypominająca krwawą łunę ognia szalejącego w kniei. Nietrudno było się domyślić, iż to gwiazdy spadły i teraz roztaczały ten widok. Piękny, ujmujący swoją tajemniczością oraz paletą kolorów, lecz jednocześnie przerażający, bo przypominający o tragedii, jaka spotkała wszystkie elfy. Natomiast gwiazdy na szarzejącym, prawie że ciemnym niebie tkwiły tak, jak dawniej. Błyszczały, układały się w konstelacje... znane Geriathowi, który wszakże lubował się w spoglądaniu w nocne niebo. Jednakże na jednej z jego części błyszczało coś, czego mężczyzna nie znał. Nowe gwiazdy układające się w osobliwy znak, takie, których do tej pory nie znał. I to był pierwszy znak, że coś bezpowrotnie minęło, że coś... coś jest tutaj inaczej.
Zanim ujrzał, to, co powinien ujrzeć, zorientował się, że wylądował niedaleko granicy Fenistei ze Wschodnią Ścianą, na jednym z tutejszych szlaków prowadzących do Keronu. Niedaleko od domu, lecz wystarczająco, by macki skażonego lasu go nie dotknęły. Co ciekawe, przesunąwszy dłonią po kępce trawy, ta zachowała się dziwnie. Roślina, jakkolwiek by nie miała jako takiej własnej świadomości, jakby... odsunęła się od ręki elfa, jak gdyby ta co najmniej ją parzyła lub miała wyrwać z korzeniami. Interesujące zachowanie zwykłego trawska jednak przyćmiło pojawienie się dwóch postaci na szlaku, zmierzających wyraźnie w stronę Geriatha. Jedna z nich była niska, krępa i wyraźnie świadczyło to o jej przynależności do krasnoludów, druga zaś była wątła i wyższa. Być może chuderlawy człowiek, być może jakiś elf. Swe kroki kierowali w stronę Wschodniej Ściany, przemierzając szlak, na którym stał druid. A niedługo zapewne będą się mijali...
*** W posępnym milczeniu Anjean z Galadrienem posuwali się miarowo do przodu, za plecami zostawiając przykrą przeszłość w postaci lasu. Niestety gwiazdy z amuletu krasnoluda ani drgnęły, nie zamierzając się stamtąd ruszać. Nie ruszało ich także to, że oddalały się od swoich pobratymców, cierpliwie czekając w naszyjniku mężczyzny, najwyraźniej czując się tam za dobrze, maltretując jego biedny umysł. Tak też idąc i jak na razie nie słysząc nic niepokojącego, lecz nadal ze świadomością ich istnienia na jego szyi niczym wisielcza pętla, dwoje kompanów w oddali ujrzało sylwetkę. Niewyraźną ze względu na odległość, lecz widoczną dla oka. Stała ona centralnie na środku szlaku, a wkrótce, jeśli obydwoje nie zwolnią, zrównają się z nią.
— Daj mi to przemyśleć, a może odpowiem ci na pytania. W tym momencie naprawdę ciężko jest mi cokolwiek wywnioskować, Anjeanie. A jeśli nie chcesz odpoczywać... cóż, ruszajmy. Uprzedzam cię tylko, że aby dojść do Keronu, czy nawet Meriandos, musimy pokonać góry. Znam parę ścieżek, ale to i tak będzie męcząca droga. Tam jednak powinno być bezpieczniej — odpowiedział elf, po czym pomógł wstać krasnoludowi i początkowo powoli, potem nieco szybciej, ruszyli już bez żadnych większych incydentów na zachód, do cywilizacji.
Wieczorem, gdy ostatnie promienie słoneczne tworzyły krwawą łunę nad horyzontem, a mgławice swoim zwyczajem roztaczały własną, wielokolorową, dwoje kompanów znalazło się na granicy Fenistei i Wschodniej Ściany. Przed nimi majaczył już masyw górski, niemożliwy do prostego przejścia – i jedynie obeznanie w terenie przez Galadriena który wyprowadził ich prosto na szlak prowadzący przez góry pozwoliło im się tutaj znaleźć. Na skraju przeklętego gaju, w końcu z dala od tajemniczych istot i co najważniejsze, bez obawy o swoje życie. Przynajmniej na razie, a także jak najdłużej.
Minąwszy finalną granicę lasu, wręcz dało się wyczuć to, jak atmosfera zelżała. Widać to było szczególnie po elfie, który w końcu mógł przestać się co chwila odpędzać od złośliwej natury oraz miał lepszy humor. O ile dla Anjeana wydarzenia stąd mogły być traumatyczne, o tyle dla niego wręcz dramatyczne, szczególnie po sytuacji z rodzinną wioską. Powrót do miejsca zamieszkania musiał mocno go ukłuć, nawet jeśli nie dał zbytnio po sobie zauważyć potem, zbyt zaaferowany krasnoludem. Lecz teraz pozostawili niebezpieczny las za sobą i zbliżali się do linii gór, dokąd wił się szlak.
*** Inny elf zaś nadal w głowie miał niedawne wydarzenia. Dla niego zesłanie gniewu Sulona miało miejsce zaledwie kilka dni wcześniej, dla niego walka o puszczę była przed momentem. Niewiele bowiem czasu minęło przecież, odkąd Geriath połączył swe siły z Horenem i próbował powstrzymać to, co było nieuniknione. Jednakże jego heroizm nie był na darmo i teraz, obudziwszy się na szlaku, wciąż słyszał głos jak żywy nakazujący mu pilnować żołędzia, głos, który twierdził, iż ten jest ostatnią nadzieją elfów. Przebrany w całkiem inne szaty, siedział przez chwilę, przetrawiając natłok informacji i próbując zapewne uporządkować sobie wszystkie sprawy doczesne i te przeszłe.
Nieco po jego prawej majaczyła linia lasu. Powoli zapadał mrok, uwydatniając oraz pogłębiając ponurą atmosferę wokół panującą, a która dochodziła właśnie stamtąd... z Fenistei, bowiem co do tego druid nie miał wątpliwości. Widział on kształty, powykręcane, ciemne, bez krzty zieleni, którą jeszcze tutaj mógł znaleźć. Powyżej koron drzew lśniła gama wszystkich możliwych kolorów, skrzących się i mieniących, zmieniających swoje położenie, niby zorza na dalekiej północy, lecz bardziej przypominająca krwawą łunę ognia szalejącego w kniei. Nietrudno było się domyślić, iż to gwiazdy spadły i teraz roztaczały ten widok. Piękny, ujmujący swoją tajemniczością oraz paletą kolorów, lecz jednocześnie przerażający, bo przypominający o tragedii, jaka spotkała wszystkie elfy. Natomiast gwiazdy na szarzejącym, prawie że ciemnym niebie tkwiły tak, jak dawniej. Błyszczały, układały się w konstelacje... znane Geriathowi, który wszakże lubował się w spoglądaniu w nocne niebo. Jednakże na jednej z jego części błyszczało coś, czego mężczyzna nie znał. Nowe gwiazdy układające się w osobliwy znak, takie, których do tej pory nie znał. I to był pierwszy znak, że coś bezpowrotnie minęło, że coś... coś jest tutaj inaczej.
Zanim ujrzał, to, co powinien ujrzeć, zorientował się, że wylądował niedaleko granicy Fenistei ze Wschodnią Ścianą, na jednym z tutejszych szlaków prowadzących do Keronu. Niedaleko od domu, lecz wystarczająco, by macki skażonego lasu go nie dotknęły. Co ciekawe, przesunąwszy dłonią po kępce trawy, ta zachowała się dziwnie. Roślina, jakkolwiek by nie miała jako takiej własnej świadomości, jakby... odsunęła się od ręki elfa, jak gdyby ta co najmniej ją parzyła lub miała wyrwać z korzeniami. Interesujące zachowanie zwykłego trawska jednak przyćmiło pojawienie się dwóch postaci na szlaku, zmierzających wyraźnie w stronę Geriatha. Jedna z nich była niska, krępa i wyraźnie świadczyło to o jej przynależności do krasnoludów, druga zaś była wątła i wyższa. Być może chuderlawy człowiek, być może jakiś elf. Swe kroki kierowali w stronę Wschodniej Ściany, przemierzając szlak, na którym stał druid. A niedługo zapewne będą się mijali...
*** W posępnym milczeniu Anjean z Galadrienem posuwali się miarowo do przodu, za plecami zostawiając przykrą przeszłość w postaci lasu. Niestety gwiazdy z amuletu krasnoluda ani drgnęły, nie zamierzając się stamtąd ruszać. Nie ruszało ich także to, że oddalały się od swoich pobratymców, cierpliwie czekając w naszyjniku mężczyzny, najwyraźniej czując się tam za dobrze, maltretując jego biedny umysł. Tak też idąc i jak na razie nie słysząc nic niepokojącego, lecz nadal ze świadomością ich istnienia na jego szyi niczym wisielcza pętla, dwoje kompanów w oddali ujrzało sylwetkę. Niewyraźną ze względu na odległość, lecz widoczną dla oka. Stała ona centralnie na środku szlaku, a wkrótce, jeśli obydwoje nie zwolnią, zrównają się z nią.
Spoiler:
Re: Zachodnia część lasu
34Fenistea… A więc jednak. Pomyślał Geriath. Cały jego wysiłek poszedł na marne. Nie, nie cały. Miał przecież ze sobą Horena. No, i nie każdy mógł o sobie powiedzieć że walczył z Bogiem, i przeżył, co nie? A jednak Geriath nie czuł radości. Jego puszcza. Jego dom... Spojrzał na powyginane gałęzie, i na wielobarwną łunę, migoczącą i przelewającą się wśród drzew.
Usiadł z westchnieniem, odwrócił wzrok. Nie mógł patrzeć na tak ogromne zniszczenie. Znał każde drzewo w tej puszczy. Dla niego, druida, było to uczucie porównywalne do widzenia bliskich osób na stosie pogrzebowym. Gwiazdy, niegdyś tak mu bliskie, wydawały się teraz inne, zmienione. Migotały do niego chłodnym światłem wieczoru. Zauważył parę nowych świateł na nieboskłonie. Zdawały się ozdabiać niebo tak, jakby wisiały tam od zawsze, ale Geriath wiedział że to nieprawda. Nie tylko te nowe, ale i te stare gwiazdy, nie były już jego gwiazdami. Jego gwiazdy spadły, zabierając ze sobą wszystko co znał. Westchnął ponownie. Spojrzał na swoją dłoń, i zauważył że trawa odsuwa się od niego. Zaprawdę, -Pomyślał ze smutkiem - puszcza nie jest już dla elfów.
Kątem oka złowił ruch. Spojrzał, i szybko wstał, aby lepiej się przyjrzeć dwóm postaciom przemierzającym szlak. Przychodzili z Fenistei, nie było wątpliwości. A więc ktoś przeżył! Krasnolud i elf. Albo człowiek. Ktokolwiek to jest, przeżyli ten horror, więc są pewnie wyczerpani, może nawet ranni. I z pewnością ich nerwy są napięte do granic wytrzymałości. Z każdym kto przeżył Fenistejskie piekło należało się liczyć. Wyczerpani czy nie, dalej stanowili dla druida zagrożenie. Czarny habit, nie pozostawiający wątpliwości komu Geriath oddaje cześć, może wpędzić go w nie lada kłopoty.
- Hej Ho! – Krzyknął Geriath, mając nadzieję na to że krasnolud nie chowa za plecami naostrzonego topora bojowego. Krasnoludy lekko mówiąc nie lubiły elfów. A zresztą, kto lubił? Ludzie? Orki? Gobliny? Czas spojrzeć prawdzie w oczy, Elfy są w głębokiej kulturowej rzyci.
- Macie rannych? Pomocy może wam trza?! - Co jak co, ale druid nie mógł odmówić pomocy tym, którzy przeżyli choć w małym stopniu to co on. Na wszelki wypadek jednak kostur trzymał wysoko, a zaklęcie bariery miał na końcu języka.
Usiadł z westchnieniem, odwrócił wzrok. Nie mógł patrzeć na tak ogromne zniszczenie. Znał każde drzewo w tej puszczy. Dla niego, druida, było to uczucie porównywalne do widzenia bliskich osób na stosie pogrzebowym. Gwiazdy, niegdyś tak mu bliskie, wydawały się teraz inne, zmienione. Migotały do niego chłodnym światłem wieczoru. Zauważył parę nowych świateł na nieboskłonie. Zdawały się ozdabiać niebo tak, jakby wisiały tam od zawsze, ale Geriath wiedział że to nieprawda. Nie tylko te nowe, ale i te stare gwiazdy, nie były już jego gwiazdami. Jego gwiazdy spadły, zabierając ze sobą wszystko co znał. Westchnął ponownie. Spojrzał na swoją dłoń, i zauważył że trawa odsuwa się od niego. Zaprawdę, -Pomyślał ze smutkiem - puszcza nie jest już dla elfów.
Kątem oka złowił ruch. Spojrzał, i szybko wstał, aby lepiej się przyjrzeć dwóm postaciom przemierzającym szlak. Przychodzili z Fenistei, nie było wątpliwości. A więc ktoś przeżył! Krasnolud i elf. Albo człowiek. Ktokolwiek to jest, przeżyli ten horror, więc są pewnie wyczerpani, może nawet ranni. I z pewnością ich nerwy są napięte do granic wytrzymałości. Z każdym kto przeżył Fenistejskie piekło należało się liczyć. Wyczerpani czy nie, dalej stanowili dla druida zagrożenie. Czarny habit, nie pozostawiający wątpliwości komu Geriath oddaje cześć, może wpędzić go w nie lada kłopoty.
- Hej Ho! – Krzyknął Geriath, mając nadzieję na to że krasnolud nie chowa za plecami naostrzonego topora bojowego. Krasnoludy lekko mówiąc nie lubiły elfów. A zresztą, kto lubił? Ludzie? Orki? Gobliny? Czas spojrzeć prawdzie w oczy, Elfy są w głębokiej kulturowej rzyci.
- Macie rannych? Pomocy może wam trza?! - Co jak co, ale druid nie mógł odmówić pomocy tym, którzy przeżyli choć w małym stopniu to co on. Na wszelki wypadek jednak kostur trzymał wysoko, a zaklęcie bariery miał na końcu języka.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right
But he 'll never
Never fight over you
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right
But he 'll never
Never fight over you
Re: Zachodnia część lasu
35Brak postoju się popłacił. Kres puszczy nadszedł szybciej, niż krasnolud mógł się spodziewać, kiedy pierwszy raz pojawił się tam – przy mrowisku. Szczęśliwie nie musiał spędzać nocy pod fenisteiskim niebem. Dobrze, mógł wreszcie odetchnąć z ulgą, nawet mimo całej reszty problemów, które nadal siedziały mu na głowie i nie dały o sobie zapomnieć. Tylko którym miał się zająć najpierw? Szukać ratunku dla Pani, czy dla siebie? Gwiazdy nadal wisiały na jego szyi. Tak czy siak musiał się ich pozbyć, wszak uzurpując amulet odbierały mu kontakt z Nią. Nawet jeśli znajdzie lek, może nie móc go użyć, kiedy Jej nie dostrzeże... Nie, w ten sposób tylko sobie tłumaczył egoizm. Pani jest związana z Gajem i zawsze tam będzie. Nie ważne czy Anjean ją będzie widział, czy nie. Tak powinny wyglądać jego priorytety. Krasnolud miał spytać w tym momencie Galadriena o to, o czym milczał podczas ich pierwszego spotkania, ale najpierw powstrzymało go wrażenie, że zawraca czarodziejowi głowę zbyt wieloma kwestiami jednocześnie, a potem – gdy już miał się odezwać – w zasięgu wzroku pojawiła się tajemnicza postać.
— Rannych. – mag spojrzał na elfa, potem na swój amulet – Nie. – po czym dodał zmartwiony pod nosem – Przynajmniej jeszcze nie...
— Kim jesteś? – mógł, a nawet chciał, zadać pytania o to, co ten dziwny mężczyzna tu robi, po co zapuszcza się w rejon pełny agresywnej fauny i – ponoć – wężowych potworów. Jednak brzmiałoby to absurdalnie z ust kogoś, kto właśnie wyszedł z najbardziej morderczego lasu na świecie. Wędrowiec ma znacznie większe prawo do zadawania pytań w tej sytuacji.
— Rannych. – mag spojrzał na elfa, potem na swój amulet – Nie. – po czym dodał zmartwiony pod nosem – Przynajmniej jeszcze nie...
— Kim jesteś? – mógł, a nawet chciał, zadać pytania o to, co ten dziwny mężczyzna tu robi, po co zapuszcza się w rejon pełny agresywnej fauny i – ponoć – wężowych potworów. Jednak brzmiałoby to absurdalnie z ust kogoś, kto właśnie wyszedł z najbardziej morderczego lasu na świecie. Wędrowiec ma znacznie większe prawo do zadawania pytań w tej sytuacji.
Re: Zachodnia część lasu
36- Druidem. Jednym z ostatnich zapewne. Zwłaszcza po tym co się stało niedawno. – Odparł Geriath. Nie było po co kłamać, nie znał ich, i nie miał podstaw aby im nie ufać. W końcu, mogli mu oni pomóc chociażby w dotarciu gdziekolwiek, bo skoro jego dom został zniszczony, musi znaleźć sobie nowy. Najlepiej taki z żywymi drzewami. I bez wielobarwnej łuny zamiast liści.
- Widzieliście innych? Ktokolwiek przeżył po wczoraj? – Zapytał. Nie wiedział czy inne elfy zdołały uciec, ale miał taką nadzieję. Gdyby został ostatnim Leśnym, okazałoby się że Sulon rzeczywiście oszalał. Ale jeśli jakieś się ostały może jest jeszcze nadzieja. Musi do nich dotrzeć, musi zapewnić im nowy dom. Ale z drugiej strony Bóg mówił o końcu kary. Może musi czekać na znak od Sulona? Nie, nie mają sensu takie puste rozmyślania. Zastanowi się nad tym potem, teraz musi dowiedzieć się rzeczy najważniejszej: Czy jego misja wciąż ma sens?
- Widzieliście innych? Ktokolwiek przeżył po wczoraj? – Zapytał. Nie wiedział czy inne elfy zdołały uciec, ale miał taką nadzieję. Gdyby został ostatnim Leśnym, okazałoby się że Sulon rzeczywiście oszalał. Ale jeśli jakieś się ostały może jest jeszcze nadzieja. Musi do nich dotrzeć, musi zapewnić im nowy dom. Ale z drugiej strony Bóg mówił o końcu kary. Może musi czekać na znak od Sulona? Nie, nie mają sensu takie puste rozmyślania. Zastanowi się nad tym potem, teraz musi dowiedzieć się rzeczy najważniejszej: Czy jego misja wciąż ma sens?
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right
But he 'll never
Never fight over you
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right
But he 'll never
Never fight over you
Re: Zachodnia część lasu
37 — Po wczoraj? — odparł krasnolud zdziwiony. O co mogło mu chodzić? Czyżby coś niezwykłego miało dziać się wczoraj? Spojrzał na elfa, lecz ten wydawał się równie zdezorientowany. — Co masz na myśli? Według mojej wiedzy w Fenistei nie było nikogo od... — To było jeszcze przed tym wszystkim. Gdy jeszcze żył szczęśliwie i beztrosko. Zdawałoby się, że minęły wieki. Tęsknił za tymi czasami. Bardzo. W ciągu ostatnich lat nie tylko jego życie zmieniło się w koszmar. Może to znak nadchodzącego końca... Może to widział w wizji. — Od Nocy Spadających Gwiazd. Ponad trzy lata temu.
Re: Zachodnia część lasu
38Towarzystwo spotkało się już niedługo i nie trzeba było krzyczeć i nawoływać. Geriath zauważył wówczas, iż nie jest ostatnim Leśnym Elfem - towarzysz rudego krasnoluda również był przedstawicielem tegoż gatunku, chociaż wyraźnie było widać, że nie mieszkał w lesie od dawna, a nawet prawdopodobnie należał do profesorskiej kadry Oros*. Krasnolud zaś wyglądał jak typowy krasnolud, był niski rudy na dodatek. Obydwaj panowie wyglądali na zmęczonych oraz brudnych. Najwyraźniej wędrówka po lesie wymęczyła ich mocno. Zdawali się jednak nieco... szczęśliwsi nie jest dobrym słowem, ale bardziej uspokojeni już tak.
Podczas rozmowy Anjeana z druidem Galadrien zajęty był otrzepywaniem się, prostowaniem szaty oraz układaniem rozczochranych, długich włosów. Zamarł jednak, usłyszawszy te jakże dziwne słowa swego rodaka. Spojrzał nań badawczo i zmarszczył brwi, wyraźnie skonsternowany.
- Druidem jesteś, mówisz? - wtrącił się ostrożnie profesor, odwzajemnił spojrzenie Anjeana i kontynuował: - Czemu po wczoraj? Co było wczoraj? - Galadrien najwyraźniej miał nieszczęście spotykać na swej drodze samych dziwaków... choć może i miał szczęście, że trafił na Anjeana, bo kolejne reperkusje ze strony Zakonu Sakira mogłyby się skończyć dlań niezbyt przyjemnie.
Podczas rozmowy Anjeana z druidem Galadrien zajęty był otrzepywaniem się, prostowaniem szaty oraz układaniem rozczochranych, długich włosów. Zamarł jednak, usłyszawszy te jakże dziwne słowa swego rodaka. Spojrzał nań badawczo i zmarszczył brwi, wyraźnie skonsternowany.
- Druidem jesteś, mówisz? - wtrącił się ostrożnie profesor, odwzajemnił spojrzenie Anjeana i kontynuował: - Czemu po wczoraj? Co było wczoraj? - Galadrien najwyraźniej miał nieszczęście spotykać na swej drodze samych dziwaków... choć może i miał szczęście, że trafił na Anjeana, bo kolejne reperkusje ze strony Zakonu Sakira mogłyby się skończyć dlań niezbyt przyjemnie.
Spoiler:
Re: Zachodnia część lasu
39- Trzy lata temu!? – Wykrzyknął ze zdziwienia Geriath. To niemożliwe. Przecież nie mógł przez trzy lata przebywać… Właśnie, gdzie? Chociaż był całkiem pewien że Sulon, jako bóg wiatru jest w stanie przyspieszyć czas tak, aby trzy lata upłynęły mu w sekundę. Co do mocy Sulona nie było wątpliwości. A więc straciłem trzy lata. Jego mózg analizował sytuację z każdej strony, i to wydało mu się najbardziej prawdopodobnym scenariuszem. A teraz musi im o tym powiedzieć, zanim kompletnie uznają go za wariata.
- Cóż. Wydaje mi się że… trzy lata temu… – Ostatnie słowa przyszły mu z trudem, jakby jego ciało próbowało zaprzeczyć temu co właśnie się stało. Trzy lata! Przez ten czas bez wątpienia większość elfów padła z głodu i chorób, wędrując bez schronienia ani pieniędzy. O ile jakieś przeżyły, oprócz druida i jego pobratymca tutaj.
- Trzy lata temu niestety najwyraźniej przegrałem bitwę o tą wspaniałą puszczę. – Słowa te napełniły go smutkiem. Bitwę? Raczej tylko spowolniłem jej śmierć. Zacisnął zęby, ale kontynuował – Prawdopodobnie od wtedy do dzisiaj tkwiłem w jakimś rodzaju zatrzymania czasu, które teraz zanikło. – Westchnął – Rozpoznaję zachodni kraniec puszczy, ale nie mam zielonego pojęcia gdzie teraz zmierzać. Nie wiem czy jakieś elfy przeżyły, a jeśli tak, to gdzie się udały. Jeśli macie jakieś informacje na ten temat, byłbym bardzo wdzięczny za podzielenie się nimi. W końcu jeśli nie do nich, to gdzie mam się teraz udać? – Wskazał palcem na zdewastowaną, obcą puszczę.
- Cóż. Wydaje mi się że… trzy lata temu… – Ostatnie słowa przyszły mu z trudem, jakby jego ciało próbowało zaprzeczyć temu co właśnie się stało. Trzy lata! Przez ten czas bez wątpienia większość elfów padła z głodu i chorób, wędrując bez schronienia ani pieniędzy. O ile jakieś przeżyły, oprócz druida i jego pobratymca tutaj.
- Trzy lata temu niestety najwyraźniej przegrałem bitwę o tą wspaniałą puszczę. – Słowa te napełniły go smutkiem. Bitwę? Raczej tylko spowolniłem jej śmierć. Zacisnął zęby, ale kontynuował – Prawdopodobnie od wtedy do dzisiaj tkwiłem w jakimś rodzaju zatrzymania czasu, które teraz zanikło. – Westchnął – Rozpoznaję zachodni kraniec puszczy, ale nie mam zielonego pojęcia gdzie teraz zmierzać. Nie wiem czy jakieś elfy przeżyły, a jeśli tak, to gdzie się udały. Jeśli macie jakieś informacje na ten temat, byłbym bardzo wdzięczny za podzielenie się nimi. W końcu jeśli nie do nich, to gdzie mam się teraz udać? – Wskazał palcem na zdewastowaną, obcą puszczę.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right
But he 'll never
Never fight over you
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right
But he 'll never
Never fight over you
Re: Zachodnia część lasu
40Zdawać by się mogło, że historia krasnoluda wyczerpała już wszelkie zapasy dziwności. A jednak teraz, po tym wszystkim, co wydarzyło się dotychczas, stanął przed leśnym elfem, podającym się za druida, który ostatnie, co pamięta, to Noc Spadających Gwiazd. Oj, życie nie dawało Anjeanowi się nudzić. Choć może bardziej pasowałoby tu słowo: odpocząć. W innej sytuacji pewnie by go historia elfa bardziej zadziwiła, zaciekawiła czy jakkolwiek na niego wpłynęła. Ale nie teraz. Po tym, co przeszedł, to tylko kolejne, męczące dziwy, do których nie miał już siły przykuwać uwagi.
— Udały się na zachód. Do Keronu. Wiele ich uciekło do Oros, jednak to nie jest najlepszy pomysł, byś tam szedł. Magowie tak jakby zepsuli rzeczywistość, za co Zakon zamknął ich w antymagicznej bańce. Tak w skrócie. To ostatnie miejsce, do którego chcesz się udać. — wtedy spojrzał na Galadriena — A mówiąc o celach podróży, ty chyba również nie zamierzasz wracać na uniwersytet? Nie zawitałem długo w Oros, ale z moich doświadczeń mogę się założyć, że już zdążyli zrzucić całą winę na elfy i innych nieludzi.
— Udały się na zachód. Do Keronu. Wiele ich uciekło do Oros, jednak to nie jest najlepszy pomysł, byś tam szedł. Magowie tak jakby zepsuli rzeczywistość, za co Zakon zamknął ich w antymagicznej bańce. Tak w skrócie. To ostatnie miejsce, do którego chcesz się udać. — wtedy spojrzał na Galadriena — A mówiąc o celach podróży, ty chyba również nie zamierzasz wracać na uniwersytet? Nie zawitałem długo w Oros, ale z moich doświadczeń mogę się założyć, że już zdążyli zrzucić całą winę na elfy i innych nieludzi.
Re: Zachodnia część lasu
41Nie tylko Anjean był zaskoczony historią tajemniczego druida. I Galadrien spoglądał nań z wyraźnie zarysowanym zadziwieniem na licu. Miał także opowiedzieć historię elfów, lecz to krasnolud go uprzedził, stał więc tam, przyglądając się uważnie Geriathowi, starając się jakby przypomnieć jego twarz. Jednocześnie przypomniawszy sobie dzięki Geriathowi gorzką dla niego, przedstawiciela rasy Leśnych Elfów, historię, nie wyglądał zbyt radośnie. I chociaż rudy mag w ciągu dosyć krótkiego czasu dostał spory bagaż ciężkich, niezrozumiałych dlań doświadczeń, to i sam profesor na uniwersytecie w Oros przeszedł swoje. Jak przecież Anjean winien pamiętać, przechodzili przez jego rodzinną wioskę, gdzie spoglądał na zniszczenie, jakie ją ogarnęło. Na zapewne znajome, gnijące teraz twarze, ciała sąsiadów leżące porozrzucane po drodze. A teraz spotkał druida, który przywołał raz jeszcze smutne wspomnienia.
Zamyślony, dopiero kilka sekund po zadaniu pytania przez krasnoluda ocknął się i spojrzał lekko zdezorientowany, jakby właśnie przed chwilą o czymś intensywnie myślał. Wzrok nadal miał zamglony, a iskrzyła się tam melancholia. Spojrzał przez ramię na las, jakby właśnie coś sobie przypomniał w związku z nim, po czym odpowiedział cicho Anjeanowi.
— Oczywiście, że nie. Jeszcze za mojej kadencji tam coś knuli, a że sytuacja zmienia się tam z dnia na dzień... zapewne już coś stosownego wystosowali. Chyba ruszę najpierw do Meriandos, a tam pomyślę, co dalej. Bogowie sami wiedzą, jakie szczęście w nieszczęściu mi się przytrafiło — odrzekł, krzywo się uśmiechając. Potem zwrócił się ku druidowi. — Nie ma miejsca u nas w puszczy i nie ma miejsca w Keronie. Wiem, że w Heliar zebrali się nasi pobratymcy, skąd chcą wypłynąć na Archipelag. Możesz się tam udać, jeśli chcesz. W każdym razie najprostsza droga wiedzie przez Wschodnią Ścianę, gdzie na razie my się udajemy. Jeśli chcesz... i o ile mój kompan się zgodzi, możesz nam potowarzyszyć przez chwilę, opowiedzieć, jak to się stało, że tyle czasu zmarnowałeś.
Jego wzrok mimowolnie powędrował ku Anjeanowi, jakby od niego oczekując decyzji odnośnie dziwnego nieznajomego twierdzącego, że trzy lata tkwił w jakimś zawieszeniu.
Zamyślony, dopiero kilka sekund po zadaniu pytania przez krasnoluda ocknął się i spojrzał lekko zdezorientowany, jakby właśnie przed chwilą o czymś intensywnie myślał. Wzrok nadal miał zamglony, a iskrzyła się tam melancholia. Spojrzał przez ramię na las, jakby właśnie coś sobie przypomniał w związku z nim, po czym odpowiedział cicho Anjeanowi.
— Oczywiście, że nie. Jeszcze za mojej kadencji tam coś knuli, a że sytuacja zmienia się tam z dnia na dzień... zapewne już coś stosownego wystosowali. Chyba ruszę najpierw do Meriandos, a tam pomyślę, co dalej. Bogowie sami wiedzą, jakie szczęście w nieszczęściu mi się przytrafiło — odrzekł, krzywo się uśmiechając. Potem zwrócił się ku druidowi. — Nie ma miejsca u nas w puszczy i nie ma miejsca w Keronie. Wiem, że w Heliar zebrali się nasi pobratymcy, skąd chcą wypłynąć na Archipelag. Możesz się tam udać, jeśli chcesz. W każdym razie najprostsza droga wiedzie przez Wschodnią Ścianę, gdzie na razie my się udajemy. Jeśli chcesz... i o ile mój kompan się zgodzi, możesz nam potowarzyszyć przez chwilę, opowiedzieć, jak to się stało, że tyle czasu zmarnowałeś.
Jego wzrok mimowolnie powędrował ku Anjeanowi, jakby od niego oczekując decyzji odnośnie dziwnego nieznajomego twierdzącego, że trzy lata tkwił w jakimś zawieszeniu.
Re: Zachodnia część lasu
42Anjean przytaknął.
— Z tego miejsca można pójść tylko w jednym kierunku. Nie ma powodu byśmy mieli iść oddzielnie.
Pomyślał, że może fredka ma jakiś związek z ogólną teorią kwantową, jednak jego rozmyśleniom brakowało punktu dezorientacji, przez co nie mógł porządnie dodać dwa do dwóch. Jakkolwiek to by wyglądało. Krasnolud nie miał obiekcji przed zostaniem miss Fenisteii na tegorocznych zawodach pływackich. Znał się nieco na różnych sprawach. Cokolwiek by go odciągało od jego celu, on wciąż wisiał głową w dół na żelaznym spadochronie. To nie wróżyło dobrze. Oj nie. Wernisaż dawał mu duże względy w opinii areału. Nie było tajemnicą, że elfie geny zawierają dodatek margaryny i szczyptę składnika X. Radioaktywność w okolicy Wschodniej Ściany miała za zadanie ustąpić, jednak warunki małżeńskie odwiodły ją od pomysłu realizacji. To zaniepokoiło Anjeana, który w tym momencie zaczął się rozglądać za czymś do jedzenia. Chorągwie poszły się jebać, co zaowocowało kolejną wielką Cecylią. Delfiny nie miały szans! Druid zginął w ósmej części, ratując syna. Nie było odwrotu. To w tej chwili niebo zlewało się z farbami Vincenta van Gogha. Światu groziła terapia. Bądźmy szczerzy, to wszystko lasagna. Zaraz po tym zza morza zaczął grać John Denver i wszystko stało się jasne — raptory wyginęły w zeszły czwartek. Wszystkie krasnoludy urządziły pogrzeb, ale Anjean nie miał zaproszeniowego kawałka pizza. Co za pech... Na szczęście na tym całym stole ping-pongowym pojawił się nowy gracz. To nie miało sensu i tak też miało na imię. Słowa się rzekły, a Ren spadła z nieba. Nastała ciemność. A z niej powstał kuroliszek. Ciemność też była zdziwiona takim obrotem talerza. Jakikolwiek ser, by nie wolał, to wszystko jedno. Ważne, że czas płynął dalej w kształcie potrójnej helisy. Tymczasem wiedźmin Geralt ze szkoły Wilkora w Shire wyruszył na twardy chlew, co stanowczo odchodziło od jego zmysłów, nie mając przy tym pojęcia, co się święci za wielką ceglaną skałą o średnicy X, kiedy wysokość trójkąta równobocznego w nią wpisanego jest zagadką. Uzurpacja bagna nie trwała długo, nawet nikt nie zauważył, kiedy powstało. Rap nie uśmierzał bólu. Ludobójstwo o mało co wypadło z głowy Jankowi z Saran Doby Doby Doo. Szkoda... Yeti występuję w tej opowieści, gdyż pewien znany malarz, chciał kliknąć jednocześnie shit i "y" z jakiegoś powodu. Z pewnością kierowała nim jakaś większa, niezrozumiała siła. Żadnemu elfowi w New Heliar City nie trzeba tłumaczyć, że, biorąc pod uwagę wszystkie niejasności praw opisu praw wszelakich, Anjean był pewny swoich intencji, które, choć wątpliwe, z pewnością wypełniły by lukę po zniszczonym pliku. Siedem lat później nikogo nie obchodziły poczynania Robina. To zapewne sprawka wielce nadgorliwego kustosza herbijnego rynsztoku. Utrata jednego progu to jeszcze nie taka strata. Falanga brzmiała ku nadciągającemu tempu tarła karasi. Nawet Aishele wyszła z oceanu, by machnąć na to ręką. Chwała wam, głupie chuje! Drzewa czasem odchodzą od zmysłów na dźwięk klarnetu, którym kiedyś zamordowano ich siostry. Hura! Sulon skutecznie pochował. Negatywne recenzje Wiedźmina 3 to jakieś, kurwa, nieporozumienie. Polska odzyskuje płodność! Rwać się to nie należy, wszak całym nosem nie zgarniesz pierzy. Postindustrialni fechmistrzowie załamali dłonie, gdy zobaczyli swoje skronie. W marmurze wyryte były zapachy przyszłości, która nie była cieniem miłości. Brama nigdy nie miała nic wspólnego z pojawieniem się prezerwatyw na marsie...! Ale do reszty się przyznała. Trubadur był oszroniony całą inkarnacją, jakby dopiero co wstał z kolan, a po twarzy ściekało mu katharsis. To koniec dyskusji o zasadności marmolady. Czas dać początek trawie.
edit// Narysowałbym coś, by post wydłużyć, ale mi się nie chce.
edit2// Może by tak wkleić Pana Tadeusza... To zawsze jest dobry zapełniacz.
edit3// Albo macie!
edit4// Mój wodospad jest lepszy, bo ma jednorożce.
Obraç Jeana de la Leevacroix "Redul du fromage"
— Z tego miejsca można pójść tylko w jednym kierunku. Nie ma powodu byśmy mieli iść oddzielnie.
Pomyślał, że może fredka ma jakiś związek z ogólną teorią kwantową, jednak jego rozmyśleniom brakowało punktu dezorientacji, przez co nie mógł porządnie dodać dwa do dwóch. Jakkolwiek to by wyglądało. Krasnolud nie miał obiekcji przed zostaniem miss Fenisteii na tegorocznych zawodach pływackich. Znał się nieco na różnych sprawach. Cokolwiek by go odciągało od jego celu, on wciąż wisiał głową w dół na żelaznym spadochronie. To nie wróżyło dobrze. Oj nie. Wernisaż dawał mu duże względy w opinii areału. Nie było tajemnicą, że elfie geny zawierają dodatek margaryny i szczyptę składnika X. Radioaktywność w okolicy Wschodniej Ściany miała za zadanie ustąpić, jednak warunki małżeńskie odwiodły ją od pomysłu realizacji. To zaniepokoiło Anjeana, który w tym momencie zaczął się rozglądać za czymś do jedzenia. Chorągwie poszły się jebać, co zaowocowało kolejną wielką Cecylią. Delfiny nie miały szans! Druid zginął w ósmej części, ratując syna. Nie było odwrotu. To w tej chwili niebo zlewało się z farbami Vincenta van Gogha. Światu groziła terapia. Bądźmy szczerzy, to wszystko lasagna. Zaraz po tym zza morza zaczął grać John Denver i wszystko stało się jasne — raptory wyginęły w zeszły czwartek. Wszystkie krasnoludy urządziły pogrzeb, ale Anjean nie miał zaproszeniowego kawałka pizza. Co za pech... Na szczęście na tym całym stole ping-pongowym pojawił się nowy gracz. To nie miało sensu i tak też miało na imię. Słowa się rzekły, a Ren spadła z nieba. Nastała ciemność. A z niej powstał kuroliszek. Ciemność też była zdziwiona takim obrotem talerza. Jakikolwiek ser, by nie wolał, to wszystko jedno. Ważne, że czas płynął dalej w kształcie potrójnej helisy. Tymczasem wiedźmin Geralt ze szkoły Wilkora w Shire wyruszył na twardy chlew, co stanowczo odchodziło od jego zmysłów, nie mając przy tym pojęcia, co się święci za wielką ceglaną skałą o średnicy X, kiedy wysokość trójkąta równobocznego w nią wpisanego jest zagadką. Uzurpacja bagna nie trwała długo, nawet nikt nie zauważył, kiedy powstało. Rap nie uśmierzał bólu. Ludobójstwo o mało co wypadło z głowy Jankowi z Saran Doby Doby Doo. Szkoda... Yeti występuję w tej opowieści, gdyż pewien znany malarz, chciał kliknąć jednocześnie shit i "y" z jakiegoś powodu. Z pewnością kierowała nim jakaś większa, niezrozumiała siła. Żadnemu elfowi w New Heliar City nie trzeba tłumaczyć, że, biorąc pod uwagę wszystkie niejasności praw opisu praw wszelakich, Anjean był pewny swoich intencji, które, choć wątpliwe, z pewnością wypełniły by lukę po zniszczonym pliku. Siedem lat później nikogo nie obchodziły poczynania Robina. To zapewne sprawka wielce nadgorliwego kustosza herbijnego rynsztoku. Utrata jednego progu to jeszcze nie taka strata. Falanga brzmiała ku nadciągającemu tempu tarła karasi. Nawet Aishele wyszła z oceanu, by machnąć na to ręką. Chwała wam, głupie chuje! Drzewa czasem odchodzą od zmysłów na dźwięk klarnetu, którym kiedyś zamordowano ich siostry. Hura! Sulon skutecznie pochował. Negatywne recenzje Wiedźmina 3 to jakieś, kurwa, nieporozumienie. Polska odzyskuje płodność! Rwać się to nie należy, wszak całym nosem nie zgarniesz pierzy. Postindustrialni fechmistrzowie załamali dłonie, gdy zobaczyli swoje skronie. W marmurze wyryte były zapachy przyszłości, która nie była cieniem miłości. Brama nigdy nie miała nic wspólnego z pojawieniem się prezerwatyw na marsie...! Ale do reszty się przyznała. Trubadur był oszroniony całą inkarnacją, jakby dopiero co wstał z kolan, a po twarzy ściekało mu katharsis. To koniec dyskusji o zasadności marmolady. Czas dać początek trawie.
edit// Narysowałbym coś, by post wydłużyć, ale mi się nie chce.
edit2// Może by tak wkleić Pana Tadeusza... To zawsze jest dobry zapełniacz.
edit3// Albo macie!
edit4// Mój wodospad jest lepszy, bo ma jednorożce.
Obraç Jeana de la Leevacroix "Redul du fromage"
Ostatnio zmieniony 19 sie 2017, 3:08 przez Leva, łącznie zmieniany 3 razy.
Re: Zachodnia część lasu
43Szybka wymiana zdań zainteresowała druida. Oros? Skoro w Oros nie jest bezpiecznie dla nieludzkich magów, to elfy były w jeszcze większej dupie kulturowej niż się spodziewał, a to już naprawdę coś.
- Zatem chodźmy, szkoda tracić czasu. - Odpowiedział, dalej myśląc o tym ile też mogło zajść od nocy. Albo raczej od Nocy pomyślał. Nie, nie czas na czcze pogaduszki w cieniu Fenistejskiej puszczy. Kiedyś z chęcią by się tu zatrzymał, dzisiaj nawet trawa przypominała mu że to nie jego miejsce, nie jego dom. Już nie. Spojrzał na wąski szlak niknący wśród górskich szczytów. Cóż, dobrze że nie musi podróżować sam. We trójkę zawsze raźniej podróżować, no i jest jak warty wystawiać. Nigdy nie wiadomo co może się czaić w mrokach nocy odkąd Ren nas znielubiła za krótkie posty Fenistea ma nowych lokatorów. O niektórych stworach, które mogły uciec z puszczy podczas Nocy wolał nie myśleć, gdyż nawet myśl o uśpionych fenistejskich monstrach na wolności napawała go o dreszcze.
Chwilę później raźnie oddalili się w kierunku zachodzącego słońca.
//Edit: Też mam zrobić obrazek?
//Edit2: Arcydzieło...
//Edit3: Wodospad. Leevakk też zrób, albo skończymy jak Tar'Ur.
Obrazek z pamiętnika druida Geriatha z Fenistei
- Zatem chodźmy, szkoda tracić czasu. - Odpowiedział, dalej myśląc o tym ile też mogło zajść od nocy. Albo raczej od Nocy pomyślał. Nie, nie czas na czcze pogaduszki w cieniu Fenistejskiej puszczy. Kiedyś z chęcią by się tu zatrzymał, dzisiaj nawet trawa przypominała mu że to nie jego miejsce, nie jego dom. Już nie. Spojrzał na wąski szlak niknący wśród górskich szczytów. Cóż, dobrze że nie musi podróżować sam. We trójkę zawsze raźniej podróżować, no i jest jak warty wystawiać. Nigdy nie wiadomo co może się czaić w mrokach nocy odkąd Ren nas znielubiła za krótkie posty Fenistea ma nowych lokatorów. O niektórych stworach, które mogły uciec z puszczy podczas Nocy wolał nie myśleć, gdyż nawet myśl o uśpionych fenistejskich monstrach na wolności napawała go o dreszcze.
Chwilę później raźnie oddalili się w kierunku zachodzącego słońca.
//Edit: Też mam zrobić obrazek?
//Edit2: Arcydzieło...
//Edit3: Wodospad. Leevakk też zrób, albo skończymy jak Tar'Ur.
Obrazek z pamiętnika druida Geriatha z Fenistei
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right
But he 'll never
Never fight over you
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right
But he 'll never
Never fight over you
Zachodnia część lasu
44POST BARDA
Spoiler:
- Ee tam, nie ma czasu na miłość - Roland machnął swoją dużą dłonią.
Tamna wysłuchała odpowiedzi Luny, ale początkowo nie odpowiadała. Zmarszczyła tylko lekko brwi, rzucając niewidzące spojrzenie gnomce. Nie była jednak w stanie dojrzeć niczego, a przynajmniej na tyle dokładnie, by wiedzieć, jak nowa towarzyszka wygląda.
- Brzmisz na dużo młodszą - przyznała szczerze i westchnęła. - Bogowie naprawdę mają nas w swojej opiece, skoro pojawiłaś się akurat tu i teraz.
- Dokąd podążaliście? - wtrącił się Rathal. - Nie pokrzyżowaliśmy wam planów?
- Niee - odpowiedział Roland za Lunę. - I tak jechaliśmy do Fenistei. Zbierać ziółka.
Przez dłuższą chwilę podróżowali w milczeniu. Leżąca na mniejszym wozie Puella wciąż była nieprzytomna, ale oddychała równo i spokojnie, jak pogrążona we śnie. Tamna opierała głowę o ramię ojca, a on obejmował ją, przysypiając nieco. Połowę jego twarzy wciąż pokrywała zaschnięta krew, a on sam wyglądał na koszmarnie wycieńczonego, ale ani jedno, ani drugie nie narzekało.
- Jedźmy tak długo, jak damy radę - zaproponował w pewnej chwili Voron. - Konie nie są zmęczone. Dajcie znać, jeśli będziecie potrzebowali się zatrzymać, ale jak dobrze pójdzie, to rozbijemy obóz dopiero wieczorem, na noc. Teraz śpijcie, bo wyraźnie tego potrzebujecie. Obudzę Cię, Qadir, jak będę potrzebował zmiany przy lejcach.
Zajazd został daleko za nimi. Jeszcze długo podążał za nimi świąd spalenizny, choć całkiem możliwe było, że zapach ten uczepił się ich ubrań i bagaży, a oni mieli nie pozbyć się go jeszcze przez wiele dni. Trakt, którym podążali, był mocno uczęszczany, choć tylko do pewnego momentu - gdy odnoga prowadząca do Meriandos skręciła w prawo, oni wjechali na zniszczoną, zapomnianą część drogi, którą mieli dotrzeć na opuszczone tereny Fenistei. Tutaj grunt nie był tak równy, częściowo porastały go rośliny, a gdzieniegdzie leżały gałęzie, które Roland sprawnie odciągał sprzed powozów.
Ci, którzy spali, pobudzili się już - poza Puellą. Salih wyrwał się z drzemki pierwszy, wybudzony przez znajomy już, kobiecy śmiech. Coś mu się śniło, ale nie pamiętał wiele, poza rozgwieżdżonymi oczami wpatrującymi się w niego z ciemności, podczas gdy on w świetle dwóch księżyców usiłował otworzyć tajemniczą butelkę. Podczas gdy Roland oczyszczał trakt, Luna miała czas pomóc Rathalowi z jego obrażeniami i obmyć go z krwi, a potem zastanowić się, czy miała w powozie coś, co mogło przyspieszyć dochodzenie do siebie rudowłosej czarodziejki. Pod ręką, poza solami trzeźwiącymi, nie miała nic, co zadziałałoby natychmiastowo. Mogła uwarzyć coś bardziej skutecznego, ale do tego potrzebowała rozbitego obozu i chwili spokoju.
Jechali jeszcze przez wiele godzin, z krótkimi przerwami na posiłki i powolne dochodzenie do siebie. Magowie czuli zarówno przypływ nawracającej mocy, jak i sił fizycznych. Gdy słońce zaczęło zniżać się do horyzontu, trakt urwał się, a oni wjechali pomiędzy karłowate, nienaturalnie powykrzywiane drzewa, porastające półwysep Fenistei.
Tego dnia nie mogli już podróżować dłużej. Sprowadzili wozy głębiej w las i gdzieś pomiędzy gęstymi drzewami znaleźli przerzedzenie wystarczające, by zmieścili się tam ze wszystkim. Roland odczepił konie od powozów i poprzywiązywał je do gałęzi w miejscu, gdzie pod nogami widniały jakieś biedne kępy trawy. Voron, wciąż kulejąc, choć chyba bardziej podświadomie, niż z realnego bólu, pomógł mu potem rozbić namioty. Potem najemnik zabrał się za zbieranie drewna na ognisko, więc na moment zniknął gdzieś w gęstwinie.
- Czy mogłabyś teraz spróbować pomóc Tamnie? - Rathal zagadnął Lunę. - Może... razem z Qadirem? Oboje macie opanowaną magię leczenia. Wzrok Tamny jest kluczowy. Tylko ona zna lokalizację bramy i ona może wyciągnąć wnioski dotyczące tego, jak połączyć stare zapiski z rzeczywistym jej stanem. Potrzebuje oczu.
Zachodnia część lasu
45 POST POSTACI
Luna Tagweramt
— Pracuję nad tym, aby przywrócić ekosystem do pierwotnego funkcjonowania w Fenisteii. Badam zjawiska graniczne we florze i przebieg wegetacji oraz ekspansję roślin i grzybów w jedną i drugą stronę. Bo wiecie, czysto teoretycznie możliwe jest i że ten umarły las wejdzie w kontynent jak choroba, albo w drugą stronę i las Fenistei odrodzi się na nowo. Pracuję nad tym jak pomóc w tej drugiej sprawie. — Wyjaśniła "zbieranie ziółek" Rolanda, który to uprzedził ją w odpowiedzi, jako że oderwana nie zdołała od razu odpowiedzieć. — Próbuję zaadaptować gatunek borowików, które wspierają wzrost dębów i prowokuję symbiotyczne relacje umarłych drzew z gatunkami hub, które przyśpieszyłyby rozkład i dałyby miejsce na nowe. Jak zaczną się gnieździć ślimaki, to i mniejsze gatunki ptaków zaczną żerować z powrotem w tych okolicach, rozrzucając niestrawione nasiona głębiej w las. Muchomor sromotnikowy też dobrze wpływa na różnorodność, trzeba by jeszcze sprawdzić jak radzą sobie opieńki, gołąbki, maślaki, czernidłak kołpakowaty. Myślałam, żeby kosodrzewinę też z jagodami zaadaptować, ta potrafi znieść bardzo trudne górskie warunki, mchy już całkiem nieźle dają sobie radę. Pozostaje jednak problem z magią, która skaziła głębsze obszary lasu. Przez nią trawy nie chcą kwitnąć, a nasiona kiełkować. Rozstawiałam nawet doniczki z przywiezioną ziemią zdrowych roślin. Jednak wiecie, muchomor zielonkawy, potrafi w drobnym stopniu absorbować magię bez katalizatora, zaś muchomor trynkiewski... — i zaczęło się. Opowiadanie o właściwościach grzybów. Dłuuuga chwila minęła kiedy się zorientowała, że chyba położyła spać Qadira i Tamnę, wtem przerwała i zabrała się aby pomóc Rathalowi z obrażeniami.Luna Tagweramt
— Nic się nie zmieniłeś Rathalu, wciąż jeździsz po świecie i nadstawiasz karku. Widzę córka będzie kontynuować, odwagi jej nie braknie. Wykapany tatko, choć matki nie poznałam — Uśmiechnęła się serdecznie i ciekawsko — Na prawdę się cieszę, że mogę cię zobaczyć z rodziną. To pocieszające, że nie siedzisz gdzieś zamknięty jak stary dziad w zapomnianej przez świat komnacie.
***
Nie zorientowała się kiedy sama walnęła sobie drzemkę. Nic się jej nie śniło, tylko obudziła się ze zeschniętymi ustami. Trzeba było zacząć się ogarniać do rozbicia obozu. Wtem Rathal zagadał o dość istotnej sprawie
— Wygląda mi to na bardzo paskudne zaklęcie Rathalu. Pierw muszę coś sporządzić na znieczulony sen dla Tamny. Bezpośrednia ingerencja w okno na świat, zwłaszcza dla czarodziejki, może przysporzyć halucynacji i wizji, nie mówiąc już o bólu, co może w kombinacji wydrzeć w duszy bliznę. Acz skoro Qadir zna się na alchemii i leczeniu to cudownie, widać źle oceniłam Vorona, jakoś mi się wydawało, że wie coś na ten temat. Chcę, abyś Rathalu nas osłaniał jak zaczniemy. Historia pamięta sytuacje, gdzie rany magią były zadawane, aby mierzyć ostatecznie w uzdrowicieli. A po tych draniach zza bram nie wiemy czego się spodziewać — Stwierdziła w odpowiedzi, po czym ruszyła do Qadira, aby obgadać temat.
— Qadirze mamy dwie rzeczy do zrobienia. Znieczulenie dla Tamny i eliksir witalności dla Puelli. Do pierwszego mam wszystko. Piołun w w oleju trzeba zmacerować, wymieszać z kwiatem nocy w spirytusie, dodać pyłu z kości i nasycić elementem powietrza. Grzać, nie gotować przez kwadrans i odsączyć na wysuszonej korze z dębu. Do drugiego potrzebuję twojej krwi, jako że jesteś tutaj jedynym człowiekiem i zarazem użytkownikiem magii, będzie ona miała największy wpływ na Puellę. Trzeba jedną miarkę Fueliego krwi, szczyptę suszonego perzu, wyciśnięta garść rdestu żółtego, potem dodaj szczyptę skruszonego kalcytu i nasycić trzeba elementem wody mieszaninę. Grzać dwa kwadranse nie gotować, odsączyć na wysuszonym liściu dębu i podać natychmiast. Praktycznie wszystko co trzeba mam na wozie, za które się bierzesz?