Brama handlowa i rynek jarmarczny

1
Znajduje się przy wjeździe i wyjeździe na Trakt Kupiecki, toteż codziennie kilka tysięcy osób przewija się nią pod czujnym okiem strażników miejskich. Należy do najbardziej zatłoczonych, dlatego zwykli podróżni zwykle wolą objechać miasto i spróbować innego sposobu na przekroczenie murów miasta. Jako, że traktem można podróżować nie tylko z Ujścia, ale i z dalszego południa, w pobliżu znajduje się kantor i oddział celny, kontrolując niekiedy podejrzanych kupców i ich towary.

Rynek jarmarczny używany jest w pełni jedynie cztery razy do roku, kiedy to urządza się tu owe jarmarki, związane z przesileniami pór roku. Na co dzień handlują tu tylko ci, którzy wstali zbyt późno, aby znaleźć na którymś z dwóch pozostałych rynków i zazwyczaj narażeni są przez to na straty.



Keir, jadący na przodzie, skutecznie rozganiał stojących w kolejce handlarzy. Niektórzy próbowali protestować, ale widząc na jego piersi uskrzydlony puchar, szybko rezygnowali. Licho dziwiła się widząc tyle obwoźnych kramów. Ani do Ujścia, ani w żadnej odwiedzanej przez niej mieścinie, nigdy nie stało się tak długo w kontroli celnej.

Podróż z Wodnego Fortu minęła im szybko. Zjedli w siodłach, racząc się pajdami chleba wypełnionymi pieczonym boczkiem i zapijając to cierpkim winem. Nim się obejrzeli, Oros migotało przed nimi w promieniach słońca. A z nim kolejka ciągnąca się niemal na dziesięć stai.

- Kiego grzyba tylu ich tu stoi? Kroi się coś, czy jak? - zagadnął Agrit, ale nikt nie odpowiedział. Wjechali przez bramę, pozdrowieni przez strażników, zupełnie bez kolejki. Szybko wjechali na rynek i rozejrzeli się. Było cholernie tłoczno, ludzie, gnomy, krasnoludy i niziołki kręcili się we wszystkich stronach. Keri wybuchnął śmiechem.

- Jarmark jesienny! Ale trafiliśmy. To jak, panowie i panie? Po ciemnym, nizołkowym piwsku, nim zameldujemy się u szanownego Blatmaca?

Re: Brama handlowa i rynek jarmarczny

2
Licho wyciągała szyję, wiercąc się w kulbace i rozglądając po motłochu, który opływał ich ze wszystkich stron wszelką rasą, maścią i profesją, jaka się w Oros kotłowała, mało nie kipiąc za mury i ledwie gdzie mając rozstąpić się jeźdźcom, uskakując żwawo spod kopyt roztańczonego Ogryzka. Z początku dziewczyna za diabła nie wiedziała, skąd przywilej wolnej drogi — ledwie na na nich zezowano, a ścieżka już torowała się między gapiami — dopiero po chwili przypomniała sobie o herbach i że nie były z nich byle włóczęgi z rajzy, bezimienne zabijaki, a przede wszystkim, że ona już nie była. Dziwnie z początku czuła się, ubierając w komnacie ciemną, skórzaną kurtkę z postawionym kołnierzem i znakiem na piersi, przeszytą zgrabnie w talii, że leżała, jak krojona na dziewczynę. Poczuła, że nie było odwrotu — wciągnęła na grzbiet ich barwy i przyjęła służbę, stała cholerną najemniczką, zwiadowczynią z Fortu. W końcu na zewnątrz, kiedy dołączyła do grupki, Keir uratował sytuację, obcinając ją spojrzeniem i starczyło, że miną dając do zrozumienia, co myślał o niej w tej kurtce, w opiętych spodniach ściągniętych pasem i z klingą u biodra, i w koszuli rozsznurowanej zawadiacko w dekolcie.

Ha! — zdmuchnęła włosy z oczu, wyszczerzyła się, kiedy oficer rozwiał tajemnicę, skąd na ulicach tumult, że nie było jak konia obrócić. — Psiakrew, jasne, że tak!... Prr, Ogryz, zbóju... — ściągnęła wodze, gdy jakiś dzieciak przeciął im drogę, a rumak rzucił się zębami ściągać skalp ze szczeniaka, bocząc się na munsztuk i na Licho, która błyskawicznie abortowała wybieg. Trąciła ogiera ostrogą, ruszając za Keirem. — Gońcie szkapy, chłopaki, służba poczeka!

Nie była nigdy w Oros, ale podobało jej się takie: głośne, gwarne, tłoczne, kolorowe. Woń trunku i żarcia pchała się z powietrzem w nos, a kiedy jechali między straganami rozstawionymi na jarmark przez kramarzy, oczu nie mogła podziać od barwnych towarów. Zostawiła większość grosza bezpiecznie skryte w swojej izbie, ale wzięła niewielki trzos, dość, by poza kuflem ciemnego, sprawić sobie nowy czaprak pod kulbakę — może nawet kazać wyhaftować na nim puchar — zdobioną tranzelkę, błyskotkę lub wisiorek na łańcuszku. Licho syciła wzrok, słysząc z daleka muzykę ulicznych grajków i kołysząc się w siodle do rytmu.

Re: Brama handlowa i rynek jarmarczny

3
Ruszyli więc, przedzierając się przez tłum, by dotrzeć na przeciwległy kraniec rynku. Tłok znacznie im to utrudniał, ale co rusz zerkano na ich znaki i usuwano się. Oros tętniło życiem, zapachy mieszały się ze sobą, muzyka grała. Licho rozróżniała flet, dudy, bębenek, ktoś śpiewał do rytmu sprośną piosenkę, którą Bumbr szybko podchwycił i mruczał pod nosem.

Mijali najróżniejsze kramy. Byli tu krawcy, szewcy, rymarze, płatnerzy i kowale. Od bogactwa wszelkiego mogło zakręcić się w głowie. Największym zainteresowaniem z wyrobów żelaznych cieszyły się, co oczywiste, wyroby krasnoludów. Miecze były wykonane kunsztownie, nie według masowej produkcji, a każdy samodzielnie, z dbałością o szczegóły. Dlatego też ich cena przyprawiała o zawrót głowy. Agrit wypatrzył nawet wspaniały miecz z adamantu, lekki, perfekcyjnie wyważony. Zbladł, kiedy usłyszał cenę u szybko się oddalił. Z tego szlachetnego stopu wykonano również kilka sztyletów myśliwskich i mizerykordii. Pewien rycerz na oczach byłej rozbójniczki kupił aż trzy sztuki, płacąc niewielką fortunę, po czym odszedł, jakby właśnie nabył bochen chleba. Pancerze również aż prosiły, by je nałożyć. wszystkie były dopieszczone, a szyld głosił, że można również składać zamówienia.

Wśród innych handlarzy było równie zachęcająco. Keir kupił sobie parę butów z cholewą, gdyż jego powoli się docierały, Turst nabył kaftan z wyszytym złotą nicią, leśnym wzorem, a Bumbr targował się o cenę ciepłych rękawic z ćwiekami na wierzchu dłoni. Licho również dokonała zakupu. Za dobrą cenę pozyskała śliczny wisiorek z herbową tarczą przyozdobioną koroną i lilijkami, a do tego dołączony był miniaturowy sztylecik. Zawiesiła go na szyi, z zadowoleniem obserwując, jak zgrabnie układa się między piersiami. Nie omieszkała zaprezentować tego pewnemu najemnikowi, który zareagował na to błyskiem w oku.

Dopiero, gdy każdy dokonał swego zakupu, podeszli pod niewielki stragan z mnóstwem beczek, gdzie dwie pary niziołków uwijały się jak w ukropie. Keir zamówił pięć kufli ciemnego, a kiedy zostali obsłużeni, usiedli na znajdujących się niedaleko ławach, przywiązawszy wcześniej konie pod drzewkiem stojącym na uboczu. Raczyli się napitkiem, żartując co chwilę, gdy nagle olbrzymi żołnierz trącił łapskiem Keira.

- Patrz - mruknął - Żmije. Ludzie Bertsa Anddra.
- Widzisz, Licho? To tamci w zielonych kubrakach z czarnymi wężami wyszytymi. Na usługach rajcy, jak my, tylko innego. Banda paskudnych gnojków.

Zobaczyła. Ubrania mieli wykonane z dobrego materiału. Szli pewnym siebie krokiem, arogancko patrząc na pozostałych. Było ich siedmiu, a każdy jakby z gęby znajomy. I wiedziała skąd. Nie zmienił się, miał ten sam, okropny uśmiech, te same, bystre, nieprzyjemne spojrzenie. Nawet ludźmi otaczał się tymi samymi. Lesvig. W służbie miejskiego radnego.

Żmije powolnym, nonszalanckim krokiem zmierzali w ich kierunku, choć jeszcze nie dostrzegli grupki Keira.

Re: Brama handlowa i rynek jarmarczny

4
Parskając śmiechem na żartobliwe wytknięcie przez Bękarta różnic w kerońskiej armii między półelfem, a ćwierćelfem — nie było ich, wieszać na wszelki wypadek, lza było oboje — Licho upiła pełen łyk piwa i oblizała wargi końcem języka, wyciągnięta wygodnie na ławie, z nogą przełożoną jedna przez drugą. Nagle Bumbr trącił Keira, a Keir ją łokciem, ruchem brody wskazując w tłum. Dziewczyna wyciągnęła szyję. I zamarła.

Nim ktokolwiek cokolwiek jakkolwiek zdążył jeszcze rzec, drewniany kufel stuknął o blat, awanturniczka bez słowa poderwała się i chwyciła oficera za fraki, ciągnąc go za sobą od stołu. Umknęła między motłoch przed wzrokiem zbliżającej się kompanii. Nie dając się zatrzymać ani powiedzieć słowa, przetargała mężczyznę za sobą między straganami dobre pół placu, nim w końcu zaciągnęła go w pustą, wąską uliczkę, biegnącą między cekhauzem a warsztatem bednarza. Dopiero, kiedy przystanęli — Licho oparta o zimną ścianę kamienicy, oficer przy niej i ze zbaraniałym wyrazem na gębie oraz coraz głębszym przekonaniem, iż baba ze szczętem mu skretyniała — spostrzegła, że nogi jej się trzęsą, miękkie w kolanach. Klatka piersiowa unosiła się w płytkim, szybkim oddechu, serce kołatało, jak u spłoszonego królika. Kiedy spojrzała mu w oczy — jego nieulękła dziewczyna, śmiała i zaczepna, jak szczygieł — w jej oczach błyszczał strach, głębokie, niemal bezrozumne przerażenie, jak u katowanego psa, który zobaczył kij w dłoni gospodarza.

To nie są ludzie radnego — rzuciła, usiłując się opanować. Szło jej niesporo. Ramiona splotła na piersi, żeby nie widział, jak drżą jej dłonie. — Znaczy się, są pewnie teraz, zaraza, nie wiem... Cholera... — Nie wiedziała, co mówić, tym bardziej, co czynić. Jedno miała w głowie — uciekać. Spinać ogiera i ciąć ostrogami, cwałować z miasta przed siebie, tak długo, aż zacząłby rzęzić i zwalniać w pianie, aż nie widziałaby już granic Oros. Z trudem zwalczyła chęć, by wyrwać, gdzie przywiązali konie. Myślała, że serce stanęło jej, kiedy zobaczyła znowu tę kupę mięśni, wysoką na siedem stóp, ściętą na jeża głowę i okrutny uśmiech na porośniętej brodą twarzy. Ostatnio uśmiechał się, kiedy krzyczała pod nim z bólu, a kiedy opadła z sił i ledwie pojękiwała, wtedy zaczął bić... Keir musiał chwycić dziewczynę pod brodę i siłą obrócić jej twarz znów do siebie, nim się z tego ocknęła.

Zna mnie — wykrztusiła. — Ten wysoki, Lesvig, wszyscy mnie znają... Wiedzą, kim jestem. Psiakrew, cholera, Keir, nie wiem... Nie wiem, co mam robić — patrzyła na niego z rozpaczą, ale nie rozumiał jej. Nie mógł rozumieć. Westchnęła głęboko i przygryzła wargę, nim w końcu zaczęła mówić, nie przerywając już, wiedząc, że jeśli przerwie, to nie zdoła dokończyć. — Opowiadałam ci o moich ludziach, prawda? O tym, że rok temu spieprzyło się i skończyłam z grasanctwem? To była jego robota, jego i chłopaków. To nie są pierdoleni najemnicy, Keir, to bandyci i nawet wśród bandyctwa najgorsza swołocz bez honoru, chuje i zdrajcy. We wsi... festyn był, dożynki... Zwabili moją bandę w pułapkę, dogadani o nagrodę z jakimś zasranym kasztelanem i z wójtem, który gościł nas, jak swoich, cały pieprzony dzień karmił i poił winem. Moi ludzie... mój mężczyzna... pojechali za zaproszeniem do gospody, ja zostałam, cholera, coś miałam jeszcze zrobić, nim bym dołączyła... Dowiedziałam się przypadkiem, co zacz. I pognałam Lesivga błagać, rozumiesz? Błagać, żeby to odwołali. Wysłuchali mnie wtedy, psiakrew, zaraz potem wyśmiali i zgwałcili w siedmiu, i tak zostawili na później... — zawahała się, lecz ścisnęła dłonie na ramionach i dokończyła. — Miałam szczęście, że wyżyłam i udało mi się spieprzyć. Friese i reszta nie mieli. Spalili karczmę z nimi w środku, a część zabili pierw, sama nie wiem, chodziły tylko plotki... Ja uciekałam jeszcze tygodniami, bo Lesvig chciał mnie żywą.

Umilkła i zadrżała. Nie płakała, od tamtej pory nie ryczała nigdy, ale czuła, jak strach i gniew, i ból wzbierają w niej głęboko, duszą, ściskając pierś. Nienawidziła tamtego człowieka i jednocześnie bała się go panicznie, chciała jego śmierci i chciała też nie widzieć go już nigdy więcej, a cały rok, ponad rok, w który pozbierała się w końcu, puściła pięć lat życia w niepamięć, nagle runął, niczym domek z kart, ledwie zobaczyła znowu jego oblicze.

Mówię prawdę — zapewniła. — Ale, kurwa mać, nie wiem, co teraz...

Re: Brama handlowa i rynek jarmarczny

5
Kufel wypadł z ręki Keira, stukając o bruk. Pozostali patrzyli po sobie zdziwieni, ale nic nie powiedzieli. Mężczyzna pozwolił ciągnąć się za kurtkę, a kiedy dotarli na miejsce, bezradnie rozłożył ręce.

- Licho o co ci chodzi, czy... - przerwał, widząc jej stan. - Co się stało? Ty jesteś przerażona... Mała, mów, opowiadaj!

Powiedziała. Obserwowała go, jak stopniowo zmieniał wyraz twarzy. Zupełnie, jak wtedy, na łóżku. Początkowo był bardzo zdziwiony. Później w zdziwieniu błysnął smutek, kiedy wspomniała o dawnym życiu. O Friesie. Nie skomentował jednak tego, że określiła go swoim mężczyzną. Widocznie to rozumiał. A później jego twarz przyozdobiły uczucia, których nigdy wcześniej nie obserwowała, domyślała się zatem ich. Obrzydzenie i gniew. Zobaczyła, jak zaciska pięści i blednie. Wydawało jej się, że niemal czuje, jak wściekły jest jej oficer. I nagle, zupełnie niespodziewanie, odetchnął, rozluźnił dłonie i uspokoił się. Przytulił ją do siebie.

- Wierzę ci, wierzę - w jego ramionach poczuła się jakoś bezpieczniej, choć wciąż panika wkradła się w jej serce. - W siedmiu... W siedmiu. Spokojnie, Meiri, spokojnie. Po prostu musimy ich zabić.

Pocałował ją w czoło i nakazał, żeby tu poczekała, sam zaś udał się w kierunku, z którego przyszli. Nie wiedziała, po co, nie miała głowy zapytać o to, przed oczami miała Lesviga. Ból w lędźwiach odezwał się starym echem, siniaki jakby nagle powróciły. Obawiała się, że wybuchnie płaczem, jednak Keir nagle powrócił i chwycił ją za rękę. Był sam.

- Chodź, przejdziemy się. Nie martw się, odciągnęliśmy ich na drugi koniec targu. - Wyszli więc na skąpany w słońcu placyk. Kolejny raz wpadli w objęcia tłumu, zapachów, muzyki i kolorów. Teraz jednak wszystko wydawało jej się bezbarwne, szare i przykre. - Widzisz, twoje słowa pokrywają się z historią, w której ci gnoje dostali swoje posady. Otóż, jakoś ze trzy miesiące temu, córkę rajcy Bertsa porwano. Jako, że to najmłodsza latorośl, wyznaczył jako nagrodę kupę złota i zaszczyty. Miesiąc trwały poszukiwania, a ludziom niemal szczęki opadły, jak zobaczyli Lesviga z bandą, wjeżdżających do miasta. Na luzaku jechała brudna, obszarpana córka rajcy, na postronku prowadzili porywaczy. Berts jest honorowy ponad wszelką normę, wypłacił im nagrodę i ułaskawił ich, a dodatkowo, na prośbę tego dziada, wcielił do swej straży osobistej, w zamian za co Lesvig wydał wszystkie okoliczne kryjówki bandyckie i znane szlaki. Wielu, wielu, być może nawet twoich znajomków, padło w ciągu kilku tygodni. Bandyctwa niemal nie uświadczyło się w tej części królestwa.

Skręcili i przecisnęli się pomiędzy straganem z garnkami, a kramem grabarskim. Cały czasy trzymał ją za rękę, a mimo to rozglądała się ze strachem, szukając bandyty w tłumie.

- Te grupy, które teraz grasują, która napadła na ciebie i rycerza, to swego rodzaju mściciele, którzy chcą dopaść drania i w ten sposób wywołują go z miasta. Głupcy, nie mają pojęcia, że on nigdzie się stąd nie ruszy, póki coś mu zagraża.

Licho zrozumiała, że jej znajomi bandyci mogli mówić prawdę, kiedy uparcie twierdzili, że wiele się zmieniło. Nie kłamali, chcieli dla niej dobrze, ale nie uwierzyła. I teraz ona była tu, w Oros, jako członek straży, a oni gryźli ziemię.

Dotarli do wąskiej uliczki, która biegła wzdłuż miasta. Złapał ją za ramiona i rzekł, patrząc poważnie w oczy.

- Argit czeka z Ogryzem na końcu tej uliczki. Wsiądź na konia i wracaj do fortu. Tam powiesz, że to był mój rozkaz, rozumiesz? Tutaj jest dla ciebie zbyt niebezpiecznie, oni wiedzą, kim jesteś, jak sama przyznałaś... - Zawahał się chwilę. - Zabije go. Ich. Już są martwi, daje słowo. Ale gdyby wydało się... Gdyby ktoś usłyszał o twojej przeszłości...

Wiedziała, co miał na myśli. Tylko, czy chciała go opuścić? Czy mogła mu na to pozwolić? Co miała czynić?

Re: Brama handlowa i rynek jarmarczny

6
Licho przez cały czas jak cień podążała za oficerem, przykurczona, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Mruczał coś furiacko pod nosem, ale nie słyszała, co, nie myślała też, o niczym nie myślała, nawet gdy powiedział jej paskudną prawdę o Morghcie i jego kompanii. Oczekiwała tylko chwili, kiedy Lesvig ze swoimi chłopakami wyłoni się przed nimi z motłochu i spojrzy swoim ostrym, upiornie bystrym wzrokiem wprost na nią. Że jeszcze nie tak dawną chwilę temu śmiała się z kompanią, piła piwo, trudno jej było uwierzyć. W jaką kabałę wpakowała się, w ogóle tutaj przyjeżdżając. To, że wiedziała, czym trudził się do niedawna herszt, mogło być jej jedyną bronią, jedyną kartą przetargową, lecz nawet ta nadzieja runęła — radny-idiota musiał go ułaskawić. Za rzeź i zbrodnie przeciw innym grasantom nikt nie miał ciągnąć go do sprawiedliwości, nikt nie wetował zdrad ani strat młodym bandytkom, nie mścił rozbójników... poza Keirem.

Dziewczyna ocknęła się i stanęła, jak wryta, kiedy rozkazał jej wracać. Serce znowu ścisnęło się jej ze strachu, nie o siebie, o własną skórą, o to jak herszt mógł chcieć wykorzystać przewagę, którą nad nią miał. O niego tylko. Pokręciła głową.

Nie — wykrztusiła. Wywinęła mu się z dłoni i stanęła na drodze, zadzierając głowę, żeby móc patrzeć mężczyźnie w oczy. — Nawet nie śmiej, hej, słyszysz mnie? Nawet nie śmiej! — znów coś zapłonęło w ciemnych ślepiach, upór. — To nie są obwiesie z żelaznymi kijami zamiast mieczy, Keir, jest ich siedmiu na was czterech!... Ani mi się waż! Obiecałeś, pamiętasz? Miałeś się nie dać zabić. Zaraza, jeśli to zrobisz, zabiją cię, rozumiesz? Cholera, gdyby cię zabili... — zawahała się ze ściśniętym gardłem. Gdyby go zabili, pękłoby jej serce. Nie wiedziała, czy przeżyłaby to jeszcze raz. — Przysięgnij, że tego nie zrobisz, że nie odezwiesz się do nich słowem! Przysięgnij na honor, na miecz, kurwa mać, na mnie! Jeśli zamierzacie to zrobić... nie wracam. Zostaję. Nie zostawię was z tym... ciebie... i w rzyci mam twoje rozkazy.

Trzymała go w pół kroku u wejścia do uliczki, z dłońmi opartymi o pierś mężczyzny, niemal rozpaczliwa w zacięciu i zdecydowaniu, w tym, co mówiła. A wiedziała, co mówiła, co mogło to oznaczać, gdyby została. Bała się. Ale tego, że do Fortu wróciłby za nią tylko miecz Keira obleczony w żałobny kir, bała się bardziej i ten strach ją napędzał. Nie miała pojęcia, czy służba u Blatmaca i słowo oficera wystarczyły, by uchronić ją przed gniewem szlachty, by zatrzeć stare winy. Pewna była, że nie starczyły, by uchronić przed Lesvigiem. Potrafił zgotować los i ból gorszy od śmierci. Gniew jednak przejął ją na myśl, że miałaby teraz, po tym, co rzucił w złości Keir, po prostu wsiąść na konia i zostawić ich. Nie była już cholerną bezbronną smarkulą w sukience.

Re: Brama handlowa i rynek jarmarczny

7
Wzrok miał uparty, zdecydowanie nie chciał ustąpić, nie ulegało to wątpliwości. Zaraz jednak pokręcił głową i przytulił ją do siebie.

- Jesteś beznadziejnie głupia, babo. Naprawdę - pocałował ją w głowę, trzymając mocno. - Przysięgam, że nie rzucę się na nich sam. Ale za swoje zapłacą. W to nie wątp. A za złamanie rozkazu jeszcze dostaniesz łomot. Idziemy.

Ruszyli więc w głąb alejki, gdzie po niedługim czasie spotkali Agrita z Ogryzem, jak mówił Keir. Nakazał mu przyprowadzenie wszystkich na koniec targowej, żeby mogli chwilę jeszcze porozmawiać. Łucznik poszedł swoją drogą, Licho zaś trzymała się oficera. Przerażenie nieco się w niej zmniejszył. Wiedziała, że razem mogą dać radę, pokonać tą paskudną bandę. A mimo to... Lesvig był uosobieniem jej strachów. Potężny, brutalny, zdradziecki. Czy Keir pokonałby go w walce? Nie wiedziała, nie mogła być pewna.

Czekali chwilę, zanim reszta drużyny raczyła się zjawić. Wszyscy mieli nieco zdziwione miny, wysłuchali jednak rozkazu, według którego nastąpił zmiana planów i od razu wyruszali do domu Blatmaca. Zgodzili się, aczkolwiek Bumbr zagadnął jeszcze raz.

- Wiecie, to może nie nasza sprawa, ale cholernie nie lubię niejasności. Tedy powiedzcie mi, jeżeli to nie tajemnica; o co tu idzie? Nagle znikacie, po czym Keir oznajmia, że Licho ma wrócić, teraz znowu zmieniamy plany i rezygnujemy z jarmarku, choć upatrzyłem sobie milusią dziewkę. Co to ma znaczyć? Gdzie zaufanie w towarzystwie?

Keir spojrzał na nią, niepewny. Najwidoczniej nie chciał zdradzać jej sekretów, aczkolwiek przydałoby się jakieś dobre wytłumaczenie całej sytuacji. Turst również patrzył na nią z zainteresowaniem, a Agrit sprawiał wrażenie zdezorientowanego. Odpowiedzialność spoczęła teraz na niej i to ona musiała podjąć ostateczną decyzje.

Re: Brama handlowa i rynek jarmarczny

8
Masz rację, pomyślała, przyciskając głowę do piersi mężczyzny i dając się zamknąć w uścisku na jedną cichą, bezpieczną chwilę. Głupia baba. Głupia, jeśli myślała, że jak przeszłości uciecze, to na dobre.

Nie miała najmniejszej ochoty ruszać się stamtąd, nie w tamtej chwili, lecz podążyła, kiedy Keir powiódł dalej, do Agrita i Ogryzka, czekających w końcu uliczki. Łucznik nie wydawał się pocieszony, że ładnych kilka chwil unikał skutecznie zębów oraz kopyt, po to tylko, by znów wracać się nazad, skąd przyszedł i podrywać od ławy całą kompanię. Usłuchał jednak rozkazu. Licho odetchnęła, opierając się o mur i patrząc pod nogi, słowem się nie odzywając, niepodobna do niej.

Z ciężkiego, wisielczego milczenia wyrwały ich oboje chłopaki, doganiające w końcu do zaułka z zafrasowaniem na gębach. Większość wysłuchała poleceń oficera jedynie z pytającym wyrazem twarzy, lecz Bumbr nie wytrzymał.

Stojąc z ramionami splecionymi na piersi, otoczona, Licho popatrzyła to po jednym, to po drugim, westchnęła z udręką, a jeszcze plugawiej zaklęła. Spojrzała też po oficerze, lecz odpowiedział jej niejasno, sam nie wiedząc, co odrzec na pytanie. Jej przeszłość należała tylko do niej. W końcu rzuciła krótko. — Żmije. — Spoglądała na kompanię ponuro, spode łba. Nie miała im za złe, że chcieli wiedzieć, ale prędzej zgodziłaby się rozryczeć przy nich, jak panienka, niż żeby tamta historia znowu przeszła jej przez gardło.

Znam ich, znają mnie, zwłaszcza herszt. — Przełknęła ślinę, lecz starała się trzymać w garści nerwy, wyprostowana, zadzierając głowę i butą kryjąc niepokój. — I to nie w dobrej komitywie się znamy, wpadlibyśmy na siebie tam, na rynku, to mogłaby być z tego chryja. Keir chciał tedy, żebym wróciła do Fortu i siedziała na rzyci, jak bezradna baba, kiedy wy mielibyście nadstawiać karku w robocie. Ale nie wracam. Nic nie pomoże, jak wrócę. Poza tym, ufam wam, jeśli o zaufanie pytasz, Bumbr — odrzekła, wzrok kierując wprost na wojownika. Było to wyzwaniem, gdyż przenosił ją wzrostem dobrze o dwie głowy, jeśli nie więcej. — Ufam, że pojmiecie, kiedy mówię, że nie chcę o tym gadać dalej. I kiedy lepiej będzie dla nas, dla wszystkich, byście wy nie chcieli słuchać. Jak będziecie chcieli... Keir może wam objaśnić. — W ciemnych, niebieskich oczach awanturniczki, dziecięco wielkich, błysnęła niechętna zgoda, gdy zwróciła twarz z powrotem ku swojemu mężczyźnie. I prośba. By nie musiała sama powtarzać tego, co ledwie przeszło jej przez usta tam, w alejce przy placyku. By pomógł w tym, z czym zmierzenie się było trudniejsze od najstraszliwszego przeciwnika. — Wtedy też ufam, że pojmiecie.

Teraz... będziemy tu tak mitrężyć, czy zrobimy swoje, by wrócić prędzej do kufli i miłych dziewek? — prychnęła, niemal odzyskując znany im, zadzierzysty ton, zwiastujący albo zabawę, albo wpakowanie się w kabałę. Niemal.

Re: Brama handlowa i rynek jarmarczny

9
Cała drużyna słuchała jej uważnie, nie przerywając. Bunbr wyglądał, jakby oskarżyła go o nieufność wobec niej, dlatego skrzywił gębę, ale nic więcej nie powiedział. Keir również nie zamierzał tego komentować.

- Powiedziała, co miała powiedzieć, czy ktoś jeszcze ma jakiś problem, czy możemy wrócić do roboty?
- Możemy - odpowiedział za wszystkich Turst. - Niezwłocznie, gdyż chętnie bym coś zjadł, a na jarmark już nie możemy sobie pozwolić.
- Tak, a do tego dziewki - dodał Bumbr, skruszony cały czas. Wszyscy wsiedli na koń i ruszyli do domu rajcy miejskiego. Agrit pocieszał ją, nie do końca znając sprawę.

- Daj spokój, Licho, jak cię zaczepią, to strzała w rzyć i pójdą jak zmyci.
- Ostrożnie z tymi strzałami. To żołnierze Bartsa, jak my jesteśmy Baltmaca. Jedno niewłaściwe słowo i ktoś zawiśnie, albo wybuchnie wojna domowa. Oni nie przepadają za sobą, to sprawa wiadoma. Nadzieją są magowie, którzy będą czuwać nad wszystkim.
- To zwykli bandyci - odparował młody łucznik. - Nikt po nich nie zapłacze.
- Ale mogą być pretekstem do walk wewnątrz miasta i śmierci wielu ludzi. Powtarzam, ostrożnie z tym wysyłaniem strzał.

Keir nie odzywał się, jadąc na czele grupy. Bumbr również postanowił milczeć. A nade wszystko milczała Licho. Po jakimś czasie temat zmieniono.

- Myślicie, że Baltmac trzyma dziwki?
- On? Chyba żartujesz. To przykładny ojciec i od niedawna dziadek. Może jego żołnierze w koszarach. A tam nie będziesz miał czasu wstąpić.
- Czyli trzeba poczekać do powrotu do fortu... Ech, cholerny świat.
- Dość o dziwkach, zbliżamy się.

Przed nimi wyrósł wysoki dom z ciosanego kamienia, nad którym powiewała chorągiew z pucharem. Rezydencja Baltmaca Albion

Re: Brama handlowa i rynek jarmarczny

10
Północny trakt do Oros
Diarmuid wreszcie znalazł się na rynku pełnym ludzi. Było to właśnie to miejsce, które chciał znaleźć, to jest to, w którym łatwo było by o ,,wynajem" własnej osoby za przyzwoitą opłatą, zważywszy na skupisko ludzi, jakiego jeszcze w życiu nie widział, pośród którego to zapewne nie trudno było o ubijanie ciemnych interesów.
Nie mniej jednak, chłopak przez chwilę stał samotnie, opierając się o jedną ze ścian, trzymając w swojej prawej ręce słownik, z którego chciał się nauczyć kilku potrzebnych mu zwrotów.
- Poszukuję pracy... - mówił cicho do siebie
A jak mnie zapyta, ,,co potrafię"? Umiem walczyć... co jeszcze umiem? Znam się nieco na handlu i potrafię negocjować... im raczej nie jest tak bardzo szkoda tych monet skoro mają ich od groma, więc powinno mi się udać wywalczyć sowite wynagrodzenie za pracę. Słabo się znam na medycynie ale coś tam wiem... Dobra... poza obijaniem mordy nie znam się na niczym innym... Więc wygląda na to, że jedyną opcją jest zostać najemnikiem... A więc...
- Co potrafię? Znam się na fechtunku i przetrwaniu. Znam się na fechtunku i przetrwaniu... - powtórzył, by lepiej zapamiętać
Po chwili stania, wreszcie odezwał się żołądek chłopaka. Był to jednoznaczny sygnał, że trzeba coś zjeść. W związku z tym, trzymając nadal swoją prawą ręką słownik, lewą sięgnął po jedną z bułek, które wcześniej zakupił na wymianie z wędrowną trupą, którą naturalnie zaczął powoli zjadać.
Okej, dalej...
- Czy ja wyglądam na chłopca na posyłki czy sprzątaczkę? Chcę prawdziwą robotę... - Chłopak przez kilka dłuższych chwil powtarzał tą długą sekwencję, jednak zapamiętanie jej przychodziło mu z trudem
W sumie i tak ktoś kto na mnie spojrzy, będzie wiedział do czego się nadaję... Ale mimo wszystko dobrze to znać. Ogólnie rzecz biorąc muszę sprawiać wrażenie elfa, który mówi płynnie mową ludzi. Muszę nauczyć się kilku, kilkunastu potrzebnych mi zwrotów, które wymówię jak rodowity człowiek, miłym dla ucha językiem i wszystko będzie w jak najlepszym porządku.
- Jestem najemnikiem, a nie pospolitym bandytą.
To znam, bo już się kiedyś tego uczyłem... Okej, to coś tam wiem. Teraz cena...
Chłopak przez kilka długich chwil stał wciąż w bezruchu, ucząc się nowych, potrzebnych mu wyrażeń i zajadając się coraz wyciąganym z torby pieczywem, a mówiąc sam do siebie z książeczką w ręce niewątpliwie wyglądał co najmniej dziwnie.
Motyw
Motyw bitewny

Re: Brama handlowa i rynek jarmarczny

11
- Kiedy smutno Ci i źle, flet naprawi smutki twe! - wtrącił się instrument słysząc jak młody Elf próbuje nauczyć się kilku nowych wyrażeń w ludzkiej mowie. Zabawne było natomiast jak sam utwierdzał się w przekonaniu, że jest najemnikiem, cóż inteligencją może i nie grzeszył, jest wszak kilka istot mniej rozumnych od Diarmuida, na przykład trawa, czy mlecz rosnący na pobliskich polach. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że młodzieniec był po prostu głupkiem i obce było mu chyba pojęcie zagrożenia, jedyny język jaki znał to język wymierzania "niesłusznej sprawiedliwości" i pakowania strzał w ciała niczemu winnych podróżnych.
- Wiesz co... - zaczęło niepewnie grające drewienko - może i nie jesteś bandytą, ale za wielce uczonego Ciebie tutaj raczej nie wezmą - zmieszał się flet po czym zawahał się czy, aby na pewno chce kontynuować wątek, który przed chwilą sam rozpoczął. - wyglądasz raczej na dość eee... ograniczonego w możliwości widzenia naszego świata, nie znajdziesz tutaj wielkich zleceń, gdyż całe Oros to przede wszystkim nauka... - rzekł z pełnym przekonaniem w głosie o słuszności swoich podejrzeń. - A może powiesz mi przypadkiem ile to jest zero razy pięć? - powiedział zadziornie, choć Diarmuid nie mógł rozpoznać kontekstu wypowiedzi - Bo wiesz, liczę tak sobie i nie mogę na to wpaść - oj wredny instrumencie! By Ciebie za to ktoś pokarał!

Nawet najzwyklejszy wojownik powinien przejawiać choć podstawy inteligencji, które u Elfa zanikły gdzieś, pewnie bezpowrotnie. Trzeba przecież nauczyć się taktyki i podstaw planowania kolejnych ataków, czy zakładania zasadzek na swoich przeciwników a młodzieniaszek za wyjątkiem swojego, podobno, niezwykle celnego łuku nie miał nic... Był zwyczajnie jednym pierwotnym instynktem myślącym, że każdy w pobliżu to jego wróg i lepiej wymierzyć do niego z łuku niż próbować porozmawiać, nawet gdy zupełnie nie było powodów do obaw. Przykre...

Re: Brama handlowa i rynek jarmarczny

12
Elf wyraźnie nie zdawał sobie sprawy z tego w jakiej sytuacji dokładnie się znajduje. Nie mniej jednak sam był przekonany o swej nieomylności i wierzył w to, że znajdzie zatrudnienie o jakim myślał, wraz ze spodziewanym wynagrodzeniem.
Diarmuid najzwyczajniej w świecie ignorował to co flet miał do powiedzenia, gdyż musiał on teraz skupić się na nauce języka ludzkiego. Stoją już przez dość długi okres czasu, opierając się o ścianę, ze słownikiem w rękach, w końcu udało mu się zapamiętać potrzebne mu słówka i sentencje. W związku z tym, odbił się plecami od ściany i podszedł do jednego z handlarzy na rynku, którego to widział już kątem oka, stojącego w jednym miejscu od dość długiego czasu.
- Witaj, czym tutaj handlujesz?
Niezależnie od odpowiedzi, która samego Diarmuida specjalnie nie obchodziła, gdyż i tak sam nie posiadał pieniędzy, chcąc zagaić jakoś rozmową, po chwili znowu się odezwał.
- Rozumiem. Nie przyszedłem tutaj, żeby handlować. Wolałbym dowiedzieć się czegoś odnośnie tego, co dzieje się ostatnio w mieście.
Chłopak w oczekiwaniu na odpowiedź, starał się wyłapać jak najwięcej znajomych mu słów aby zrozumieć ogólny kontekst wypowiedzi swego rozmówcy.
Elf orientował się mniej więcej w akcencie towarzyszącemu dialektowi ludzi, a formułki wykuł na blachę, więc przynajmniej w jego odczuciu, jego mowa winna brzmieć niczym u rodowitego człowieka. Naturalizmu dodawała mu również jego pewność siebie i bezgraniczna wiara w powodzenie jego planu.
Motyw
Motyw bitewny

Re: Brama handlowa i rynek jarmarczny

13
Gdyby czarodziejski instrument miał teraz członki, zapewne wszystkie by mu w tym momencie opadły. Ręce odbiłyby się od twardego bruku a nogi wylądowałyby w gnojówce pozostawionej przez wierzchowca jednego z handlarzy. Jakby tego było mało to końska kupa, nie dość, że niezbyt aromatyczna to pozostawiona pośrodku rynku nic tylko czekała, aż ktoś w nią wdepnie. Mało i zaszczyt ten nie kopnąłby właśnie Diarmuida, który w ostatniej chwili wyminął pozostawioną przez zwierzę minę i podszedł do przypadkowego handlarza. Imbecyl! Taki przysiad na kupie, bardzo by mu się przydał, przynajmniej wszystkie poluzowane w jego głowie klepki powróciłyby na swoje miejsce.

Pytanie Elf wybiło handlującego mężczyznę z tropu. Wielce zadziwiony chwycił w rękę czerwony owalny przedmiot do jednej i pomarańczową kulę do drugiej dłoni, po czym zastanowił się wielce i nie mógł uwierzyć w to co przed chwilą zaszło. Pomyślał jednak, że chłopak ten jest zwyczajnie głupkiem, albo stroi sobie z niego żarty. Odpowiedział na jego pytanie tak jakby zwracał się do przedmiotu który właśnie dzierżył w swojej dłoni:
- PPPOOOMMMIIIDDDOOORRR! - rzekł po czym wyjął w kierunku Diarmuida drugą dłoń - PPPOOOMMMAAARRRAAAŃŃŃCCCZZZEEE! - mówił wolno i wyraźnie, tak jakby rozmawiał z upośledzonym warzywem.

- Jak handlować nie chce, to niech mi głowy nie zawraca! - Powiedział mężczyzna po czym odwrócił się plecami do Elfa i zajął się potencjalną klientelą.

- Toś sobie pogadał! - odparł flet i szyderczo wyśmiał młodego elfa - Gdyby kiedykolwiek przyznawali medale za najlepsze zagadywanie do ludzi, sam zgłosiłbym Ciebie do tego plebiscytu! - powiedział usiłując opanować rozbawienie. Miał gdzieś irytację Elfa i to jak może się zachować, za głupotę trzeba było płacić od zawsze, WITAMY W ŚWIECIE DOROSŁYCH DIARMUIDZIE!

- Zamiast stać tak jak ten kołek ruszyłbyś się i poszukał czegoś do roboty! - rzucił z lekko rozkazującym tonem w głosie - Kiedy ty usiłowałeś, sposób iście mistrzowski muszę przyznać, zagadać do sprzedawcy warzyw, rany! Jak można podejść do straganu, gdzie sprzedają warzywa i owce z pytaniem "Hej, co sprzedajesz?", no nie ważne! - westchnął instrument i powrócił do sedna sprawy - usłyszałem, że ponoć w jednej ze studzienek zagnieździły się szczury wyżerając właścicielowi tawerny jego zapasy przeznaczone dla klientów...

Re: Brama handlowa i rynek jarmarczny

14
Diarmuid nieco zdziwiony nader nieuprzejmą reakcją sprzedawcy, zastanawiał się o co mu chodzi.
Nie podoba mi się ten typ... mów do mnie jak do idioty... - pomyślał chłopak, po czym po chwili odpowiedział.
- Nie musisz się śpieszyć, jeśli masz problemy z wymową. Więc handlujesz warzywami i owocami?
Chłopak nie zdawał sobie sprawy z tego, iż handlasz zwyczajnie sobie z niego szydzi. Po chwili wyjął z torby flet, który od początku zajścia nie przestawał mówić i szydzić z Elfa. Chłopak od początku do końca nie zwracał uwagi na wciąż śmiejący się z niego instrument. Naturalnie nie był on również zainteresowany jego propozycją, którą Diarmuid najzwyczajniej w świecie nie był zainteresowany, i do której również się nie nadawał. Obróciwszy go kilka razy między palcami, przed oczami kupca, ponownie zaczął mówić:
- Wporządku, więc pohandlujmy. Ile jest to dla Ciebie warte?
Może w ten sposób się czego dowiem... skoro warunkiem koniecznym do zwykłej rozmowy będzie handel z nim. Chociaż bardziej od tych monet, przydały by mi się informacje... coś mi się widzi, że to nie będzie łatwe zadanie. Ale wystarczy znaleźć jedynie źródło, a ono samo już mnie zaprowadzi do rzeki.
Motyw
Motyw bitewny

Re: Brama handlowa i rynek jarmarczny

15
Początkowo nie mając ochoty zbytnio wdawać się w dyskusje z elfem zbył go kilkoma nieuprzejmymi spojrzeniami, jednak kiedy ten ponownie począł zaczepiać sprzedawcę ten odwrócił się do Diarmuida
- A daj, że ty mnie spokój Elfie - odpowiedział groźnie, z pełnym wrogości spojrzeniem lecz, gdy Diarmuid zaczął wymachiwać mu przed nosem czarodziejskim instrumentem oczy mężczyzny zaświeciły się - Janko... - wydusił z siebie podekscytowany i wyjmując z sakwy dwie złote monety i rzucając je chłopakowi pod nogi wyszarpnął drewienko z ręki przybysza. - Masz! To powinno wystarczyć! - Odparł i ruszył w stronę karczmy zostawiając leżące na straganie warzywa i owoce. Nie były teraz najwyraźniej dla niego aż tak ważne. Flet przeszedł do rąk innego właściciela i teraz kto inny będzie mu Panem, cóż Diarmuid przynajmniej odpocznie od wciąż gadającego fletu, tyle pożytku z tego, choć pytanie powinno brzmieć teraz, czy czasem nie lepiej przemęczyć się z gadatliwym przedmiotem by czerpać z korzyści jakie może on nam dawać? I tam Elf stracił swojego jedynego przyjaciela i sam pozostał pośrodku rynku nie mając za bardzo pojęcia co zrobić! Nie znał też miasta, więc chyba przyjdzie mu błądzić po omacku z niewielkim zasobem słów i dwoma zlotymi monetami.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Oros”