POST BARDA
AremaniNellrien pokiwała głową, zerkając w stronę przymkniętych drzwi do schowka. Docierały stamtąd dźwięki przytłumionej rozmowy, ale póki co nic niepokojącego.
- Lua przebiła go mieczem. Myślę, że... myślę, że mógł tam umrzeć, gdyby nie... - wahała się przez chwilę, zanim potrząsnęła głową i opuściła wzrok na trzymaną koszulę. - Gdyby ten medyk go nie wyleczył. Ale to nie był przyjemny widok. Korzystał z magii krwi, jak wszyscy tutaj. Jeśli dobrze rozumiem, do leczenia magowie na powierzchni korzystają z żywiołu wody? To łagodzi ból, uspokaja. W leczeniu tego starego elfa nie było niczego spokojnego.
Potem przez łaźnię przeszedł rozwścieczony Auth, a chwilę później drzwi huknęły pod wpływem kopniaka Biriana, aż wszystkie trzy podskoczyły. Zanim jednak zdążyły się jakkolwiek pozakrywać, czy choćby o tym pomyśleć, bard zrobił w tył zwrot i wrócił tam, skąd przyszedł. Jego okrzyk o żonie, którego nie stłumiły przymknięte drzwi, sprawił, że Nellrien zaśmiała się cicho, choć w jej oczach nie było ani krzty rozbawienia. Podała zielarce koszulę, rozpaczliwie starając się zachować ten uśmiech na twarzy. Wyglądało to dość beznadziejnie.
- To nic - odparła sucho na niewypowiedziane pytanie, a gdy Ara wciąż na nią patrzyła, westchnęła. - Nic sobie nie obiecywaliśmy, tak? To była tylko jedna noc. Dwie... właściwie. Dużo się działo, emocje nas poniosły. Może to tylko... sposób na ich rozładowanie. Żadnych zobowiązań.
- Co jest z wami wszystkimi, do cholery, nie tak? - zirytowała się nagle Neela. Złapała jakiś ręcznik i zaczęła się wycierać, a w jej gestach było zaskakująco dużo złości. - Nic nie obiecywaliśmy, żadnych zobowiązań? Świat tak nie działa! Nie można całe życie uciekać od odpowiedzialności! Czy to wina Archipelagu? Aż tak was wszystkich zepsuł? Słyszałam o tym, że panuje tu pewna swoboda pod tym względem, ale wy jesteście po prostu... beznadziejni! Beznadziejni!
- Neela...
Białowłosa zachwiała się na brzegu basenu, ale na szczęście złapała pion. Rzuciła w Nellrien ręcznikiem, a potem wciągnęła na siebie czarną sukienkę. Ciemny kolor zdecydowanie jej nie pasował; przynajmniej była już czysta.
- Nie neeluj mnie tutaj! Następna! Neeluś, Neela, są pewne rzeczy, które musisz zrozumieć... Nie! To wy nie rozumiecie! I ty, i Shiran, i Dandre, i Yunana! Jesteście wszyscy siebie warci. Do jednego łóżka się wpakujcie wszyscy najlepiej, w wielką kotłowaninę rąk i nóg i innych części ciała, a potem opowiadajcie dalej, że nie ma to żadnego znaczenia. I może nie ma. Może to w tym właśnie leży wasz problem. Poddajecie się chuci jak zwierzęta, a wszystko inne spychacie na dalszy plan, kiedy to powinno być zupełnie odwro...!
Zamilkła dopiero, gdy ze schowka wypadł Shiran i pobiegł za Authem. Obie odprowadziły go spojrzeniem; sztuczny uśmiech Nellrien zniknął, zastąpiony pewną pustką w oczach, tak, jakby słowa szlachcianki okazały się zaskakująco trafne. Podeszła do niej i pomogła jej zawiązać pasek sukni, choć nie było to nic, z czym dziewczyna nie byłaby w stanie poradzić sobie sama, nawet lekko podpita. Chyba po prostu chciała coś zrobić z rękami.
- To nie jego wina, uprzedzał. Dobrowolnie się na to pisałam. Byłam uwiązana kontraktem, sama nie miałam... wiele do zaoferowania. Ale wiem. Masz sporo racji. Nie wiem tylko, czy to faktycznie kwestia Archipelagu. Myślę, że prędzej spierdolonego życia. W pewnym momencie nie oczekujesz już zbyt wiele pod tym względem.
- Gówno prawda.
Nellrien westchnęła i uniosła wzrok na Aremani. Gdy padła propozycja podsłuchania rozmowy, spojrzała najpierw w stronę schowka, a potem schodów. Przez chwilę wahała się, wyraźnie walcząc z samą sobą. Powinna mieć do nich zaufanie, prawda? Dandre i Shiran ponoć wiedzieli, co robią. I podsłuchiwanie było wybitnie nieeleganckie. Nie wypadało.
Z powrotem utkwiła wzrok w zielarce, by po długiej chwili z wahaniem skinąć głową. Neela prychnęła z dezaprobatą.
- Idę się położyć. Przekażcie Dandre, że... nie wiem. Zostawię mu jakiś koc - mruknęła i zabrawszy swoją jasną, brudną sukienkę, zostawiła je i ruszyła po schodach na górę.
Aremani mogła przygotować się do zaklęcia tak, jak chciała; ubrać się do końca i usiąść na ławce. Choć kapitan równie dobrze mogła sama zebrać się i pójść do schowka, z jakiegoś powodu wolała nie ingerować w przesłuchanie bezpośrednio. Świadomość gładko wysunęła się z Ary, unosząc się w górę i spoglądając na nie spod kamiennego sufitu. Nie miała lustra, ale przynajmniej w ten sposób mogła zorientować się, jak wygląda. Brak włosów szczególnie nie ujmował jej urody; miała tylko podkrążone oczy i była wyjątkowo, jak na siebie, blada. Potrzebowała odpoczynku, jak oni wszyscy. Później jej jaźń przeniosła się do schowka, gdzie mogła niezauważona przysłuchiwać się dalszej rozmowie, jaką Dandre sam na sam prowadził z Luą.
Shiran i Dandre
- Nie wiem, czym jest sroko - syknęła magini. Jej wściekłość wynikała już teraz chyba tylko z bezradności. - Miała dużo szczęścia. Ale to znaczy, że wykorzystała już całe. Tak, jak wy wszyscy.
Przezornie milczała, gdy w pomieszczeniu miało miejsce całe zamieszanie; gdy usłyszała obcy głos, gdy Dandre wypadł ze schowka i wrócił, gdy z Shirana zaczęła kipieć furia. Pólelf widział, że jego słowa zapiekły ją do żywego. Jej oczy pociemniały, a jej górna warga drgnęła, jak u drapieżnika, który szykuje się do ataku, ale wciąż pozostawała przecież związana, więc na złowrogim patrzeniu się skończyło.
- ... - otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale zrezygnowała, zanim wydała z siebie jakikolwiek dźwięk. Nie padły żadne groźby, obietnice, zgody ani protesty. Zupełnie jakby do reszty straciła już motywację do dłuższej walki o osiągnięcie swoich celów, jakie by one nie były. I teraz, po raz pierwszy odkąd ktokolwiek wszedł do niej, do schowka, wyglądała, jakby wreszcie była pokonana.
Dandre
Nieświadoma tego, że przysłuchuje im się teraz Aremani - tak samo zresztą, jak nieświadomy był Dandre - oparła głowę o regał za plecami i uniosła wzrok na tego, który został tu razem z nią. Patrzyła na niego długo, bez słowa, chyba równie bezradna, co on sam, choć z zupełnie innych przyczyn. Może czekała na następną propozycję, albo kolejną groźbę, ale te nie padały. Milczenie przeciągało się, gdy walczyła sama ze sobą.
- Dlaczego zabraliście mnie ze sobą? - spytała w końcu. - Dlaczego nie pozwoliliście mi tam umrzeć? To byłaby dobra śmierć. W walce. Twarzą w twarz z wrogiem.
Mówiła cicho i spokojnie, w kontraście do wszystkich tych krzyków i wściekłych wybuchów, jakie miały miejsce między nimi dwoma... a właściwie trzema.
- Czego mieszaniec ode mnie chce? Shiran? Oczekuje współpracy. Jakiej? Macie już kogoś, kto wam pomaga, kimkolwiek on jest. Niech on wam udzieli informacji, wskaże drogę, wypuści na Wielką Równinę i doprowadzi was po niej do bramy. Co zmieni to, że wyrzeknę się Shiaddani? Stracę moc i co? Zrobicie ze mnie niewolnicę? Chcecie, żebym tańczyła na powierzchni ku uciesze waszych władców?
Do jej głosu wróciła buta, choć już nie w takiej sile, jak przedtem.
- Jeśli mnie zabijecie, Shiaddani was znajdzie. Nie pomoże żaden ogień. Zostaną po was wysuszone truchła. Po was i po tych, którzy postanowili zdradzić. A jeśli chcesz zmusić mnie do wyrzeknięcia się jej... będziesz musiał mnie rozwiązać. Musiałabym wyrysować krąg. Rozlać krew. Przeprowadzić rytuał. Jesteś gotowy zaufać mi, że nie zrobię tego tylko po to, żeby ją tu przyzwać? - przekrzywiła głowę w bok, a ta niewielka linia słabego światła, jaka wpadała przez uchylone drzwi, padła na fragment jej ust i jedno fioletowe oko. Niewątpliwie mogła być enigmatyczna i fascynująca, gdy nie zwracało się uwagi na fakt, że w rzeczywistości stanowiła wcielenie okrucieństwa, a zadawanie bólu i patrzenie na cierpienie innych sprawiało jej szczerą przyjemność.
- Wasi przodkowie odebrali nam słońce i zepchnęli nas do podziemi. Jeśli nie jesteście zadowoleni z tego, co zastaliście u nas, to im możecie podziękować - pochyliła się do Biriana. - Śpiewałeś o tęsknocie. Myślisz, że ci, którym odebrano słońce, nie tęsknili za nim dzień za dniem? Patrzyli, jak ich skóra szarzeje, szukali pomocy wśród istot zamieszkujących ten świat, by przetrwać, aż stracili resztki nadziei. Nikt nigdy nie uznał, że odpracowali swoje błędy. Nikt po nich nie wrócił. Zasłużyliście na to samo. Nikt po was nie przyjdzie. Nikt was stąd nie wyciągnie.
Oparła się z powrotem, podciągając nogi pod siebie.
- Powiedz, czego ty chcesz ode mnie. A jak nie masz nic do powiedzenia, to wyjdź. Albo zabij mnie tu i teraz, i poznaj gniew Shiaddani.
Shiran
Auth nie czekał. Choć z pewnością słyszał pędzącego za nim Shirana, szedł cały czas przed siebie, po schodach na górę, w kierunku przejętej przez nich pracowni. Drzwi zatrzasnęły się za nim, tuż przed nosem półelfa, ale gdy ten je popchnął, nie okazały się zablokowane. W chwili, w której wszedł do pokoju i opadł na kolana, demon obrócił się w jego stronę. Czarne skrzydła wystrzeliły na boki, a mrok, który unosił się wokół jego stóp, gdy szedł, teraz zdawał się wypełniać całe pomieszczenie. Te cechy jego wyglądu, którymi dopasowywał się do śmiertelników, zdawały się zanikać, gdy targały nim emocje. Rogi wydłużyły się, na czole wyrosło trzecie oko, szpony i zęby zabłysły w ciemności, a jego klatka piersiowa przyjęła dziwny, kanciasty kształt. Nie był już wzrostu Shirana, a górował nad nim o prawie dwie głowy. Mimo to, trzymał dystans, choć wyglądał, jakby rozszarpanie półelfa mogło zająć mu kilka sekund i kosztować absolutne zero wysiłku.
- Minęły lata, zanim powiedziałem ci prawdę. Minął jakiś ułamek skrawka czasu, odkąd to zrobiłem. Tyle, co nic, a ty już? - odezwał się, a jego głos dobiegał zarówno z jego ust, jak i z samej głowy Shirana. - Oddałem ci dziesiątki lat swojego życia. Wybrałem cię. Ciebie. Tylko ciebie.
Cień zawirował, ale wciąż trzymał się z dala od półelfa.
- Jeśli miałbym wybierać kogoś jeszcze, byłaby to Nellrien, o ile w ogóle. Nie wiedźma. Nie chcę jej. Powiedziałem ci to wcześniej, kiedy siedzieliśmy ramię w ramię pod tymi drzwiami. Słuchasz, ale nie słyszysz? Nie chcesz słyszeć? Czy chcesz słyszeć tylko to, co ci pasuje? Zawsze podobały mi się twoje metody i szaleństwo, jakie w nich jest, ale nie chcę oszustw, kłamstw i manipulacji, kiedy dotyczą tego. Nie tego. Nie godzę się na to. To jest moje życie. Krótkie i w ukryciu. Nie takie, o jakim marzyłem, ale takie, jakie wybrałem. I decyzje, które podjąłem sam. Dla ciebie, głupcze.
Po tych słowach zamilkł i szeroko otworzył oczy, ale zanim zdołał powiedzieć cokolwiek więcej, mrok zaczął się kurczyć i zwijać. I nie minęły dwa uderzenia serca, zanim w miejscu wściekłego demona została pojedyncza, smutna strużka dymu. W głowie półelfa rozbrzmiało ciężkie westchnięcie, a dym przyjął znajomy kształt kruka.
Skończył się splendor przeszłości, rzucił gorzko, tym razem już tylko w głowie Shirana.
Zamilkł na dłuższą chwilę, a potem przeleciał w stronę zmiętego posłania i z rezygnacją wylądował na jednej z poduszek.
Tłumacz się, jeśli chcesz.
Spoiler: