Skrzyżował ręce na piersi i opierając się o maszt, obserwował pokaz Kuny. Pozostawione przez Nią ślady na pewno nie spodobają się Bolgdurowi. Krasnoludzki inżynier kochał okręt ponad życie, lamentując o każdą ryskę na kadłubie. Skupiony na ruchach dziewczyny ork nawet nie zwrócił uwagi na ten szczegół. Poruszała się z podziwu godną gracją. Nawet chłodna precyzja, zazwyczaj czyniąca tego typu występy "nudnmi i pozbawionymi pasji" w oczach chłopaka nie przyćmiewała elegancji. Jako wojownik patrzył na Nią z uznaniem. Poszanowanie dla sztuki wojny pozwoliło mu skupić spojrzenie na technice, aż do Jej ostatniego ruchu. W jego głowie formowało się konkretne pytanie, dotyczące układu ciała w momencie skoku. Wszystkie myśli wyparowały jednak, kiedy poprawiła włosy. Prosty gest zbił chłopaka z nóg. Patrzył na Nią całkowicie zauroczony tym jednym momentem, który połączył zabójcze piękno doskonałego ostrza, i ponętność kobiecych wdzięków. "Chwilo trwaj" pomyślał. Chwila, trwać jednak nie chciała. Przeminęła, pozostawiając jedynie przyjemne wspomnienie.
Poza rozwijaniem bojowych talentów Aikerren wykazywała też wyraźny talent do żeglugi. Łatwość, z jaką przyswajała zarówno arkana marynarskiego fachu, jak i chrapliwe frazy orkowego języka delikatnie irytowała Nurkha. Oczywiście wiedział, jak głupim i dziecinnym było to uczucie. Mimo wszystko zmagając się z kolejnymi zajęciami wspólnego, jakie z umiarkowanym rezultatem wbijał mu do łba Kapitan, wprost gotował się ze złości. Skoro to proste. Skoro Jej wchodziło w sposób naturalny, dlaczego sam znajdował naukę tak wymagającą? Nie chciał być od Niej gorszy. Zgrzytał zębami na samą myśl, że Dziewczyna tak o nim pomyśli. Dlatego dwoił i troił wysiłki podczas swoich treningów. To był dla niego zdecydowanie intensywny okres.
Sielanka skończyła się z nadejściem sztormu. Po pierwszym momencie wzmożonej aktywności, połączonej z drobną dozą paniki, załoga szybko znalazła się na swoich miejscach. Ci, którym po przygotowaniu statku na fale nie pozostało już więcej zadań, zabezpieczyli się przed zmyciem z pokładu. Grzmoty i przeszywające niebo błyskawice zbliżały się do nich w zastraszającym tempie. Wypuszczona z klatki Śliczna, wryła pazury w środek pokładu. Kapitan i Sela schronili się pod skrzydłami Wiwerny, przygotowując potężne zaklęcia ochronne. Wielu załogantów wykonało niewielkie nacięcia na skórze. Ich krew leniwymi strugami spływała w kierunku Adriana. Elfka przejmowała w tym czasie kontrolę nad otaczającą statek wodą. Wściekły krasnolud ciskał w niebo paskudne klątwy, wygrażając bóstwom oceanu. Widok byłby nawet komiczny, gdyby nie coraz większe fale, zażarcie smagające burty. Korg’kha ciskał się w klatce, pozostawiony bez opieki w obliczu ważniejszych problemów.
Ryk wielkiej wody coraz mocniej utrudniał komunikację. Gęsty deszcz ograniczał widoczność. Kiedy Ai zaproponowała mu linę, przez chwilę naprawdę mocno chciał ją przyjąć. Po prostu przywiązać się z Nią do masztu i poczekać, aż chaos przeminie. Niestety miał swoje obowiązki. Ważne zadanie, którego nie mógł wykonać nikt inny. Pokręcił ze smutkiem głową, dziękując za dobre intencje. - Zar-tiv! - wyjaśnił, wskazując na niebo. Co prawda nigdy nie tłumaczył Jej znaczenia tej frazy, ale ich niedawny pojedynek powinien zostawić wystarczająco wyraźne wspomnienia. Poza tym za chwilę sama prekona się, co miał na myśli. Kurczowo trzymając za trzeszczące drewno, obserwował chmury. - SHAR! - wrzasnął, widząc nadlatującą ku nim błyskawicę. Przemieniając się w szkarłatny piorun, pomknął na spotkanie gniewu niebios i przekierował uderzenie w inną stronę. Bolało. Odwrócenie kierunku czegoś tak potężnego wymagało od niego przyjęcia części energii na siebie. Porażony i przypalony runął na pokład, by po chwili wstać i stanąć naprzeciw kolejnym wyładowaniom.
W całym tym szaleństwie będący za sterem Vampierz sprawiał wrażenie zupełnie zadowolonego. Stojąc dumnie, za nic miał potęgę żywiołu. Kierował okręt wprost na spienione fale, od czasu do czasu ścierając dłonią wodę z twarzy. - Hej! Kuno! - Zakrzyknął radośnie. Był to chyba pierwszy przejaw autentycznie ludzkiego uczucia, jakie zdarzyło się Jej u Niego zaobserwować. - Witamy w załodze! - Pogoda ducha prastarej istoty, która bez najmniejszych trudności sterowała ich przeznaczeniem, chyba udzieliła się marynarzom. Idąc w ślady Rave, usiłowali przekrzyczeć wrzące wokół piekło wiwatem i ciepłym słowem. Pozytywną atmosferę szybko ukrócił jednak głos Kapitana. - Dwanaście! DWANAŚCIE! - Jak gdyby na potwierdzenie Jego słów niebo pękło, ciskając w ich stronę błyskawicę niespotykanych rozmiarów. Towarzyszący jej grzmot wprawił serca i dusze w drganie. - AAAHH! Sharkû ha RAVAH... - Wyplute przez orka frazy mieszały ze sobą wersy pieśni ku chwale przodków i słów które, chociaż całkiem dla Niej obce, bez żadnych wątpliwości stanowiły krasnoludzkie klątwy. Wyraźny wpływ szorstkiej, ojcowskiej miłości, jaką darzył go Bolgdur. - NIEEEEEE! - Widząc zamiary chłopaka, brodacz wydarł się ile sił w piersiach i gotów był pobiedz w jego stronę. Było już jednak za późno. Przezwyciężając strach, młody wojownik rzucił się naprzeciw zagrożeniu, wzleciał w powietrze i starł z nadciągającą zagładą. Owszem, przechwycił gniew natury, kierując piorun w inną stronę, ale jego pokaleczone, spalone ciało nie trafiło w pokład. Spadając z wysokości bocianiego gniazda, zniknął w odmętach...
Sala Wywerny
32– Veverna?? – szybkie spojrzenie spod zmarszczonych brwi przeleciało po pokładzie i nie bez zdumienia trafiło na Piękną wypuszczoną, nieprzymocowaną nijak… Ale pewnie wiedzieli, co robią – więc kuna, obserwując osobliwy rytuał krwi zmierzającej strumykami ku magom, mogła zarzucić swą nieco dla niej dziwną rzeczową troskę o stworzenie. Zresztą wypadki rozwijały się z prędkością i agresywnością podobną do tej, z jaką spienione fale uderzały o burty, rzygając tu i tam szmatami lodowatej szarej wody na pokład i wszystkich na nim. Okręt zaczął tańczyć zupełnie chaotycznie, co odbierało Ai sporo z jej zdolności zapanowania nad swym ciałem. Przemoczona, z plątaniną wężowatych kosmyków przylepianą chaotycznie do szyi i twarzy po każdej daremnej próbie odgarnięcia (które sobie zaraz darowała, bo zajmowały jej ręce), suwana i przewracana na kolejnych narowach wierzgającego okrętu, wróciła uwagą do poprzedniego celu.
Przewrócona teraz, z liną w dłoni pozbierała się średnio zgrabnie i podpełzła na czworakach w stronę Nurkha, wciąż z liną dla niego, ale… co?
„Zar-tiv”.
Spojrzała za jego ręką w górę… I z powrotem na niego. Tak! Przypomniał jej tym okrzykiem ich pojedynek, (śmieszny teraz, z perspektywy coraz ściślejszej wspólnoty kuny z tą gromadą (no dobrze: z Nurkhem też)) – okrzyk jakoś związany ze zdolnością orka do…
„SHAR!”
Albo przechył znów ją pchnął na kolana, albo siła, z jaką ork przemienił się błyskawicę… Było to niesamowite – owszem, ale zamiast podziwu Aikerren nagle – wściekła się.
– Kurwa! – wrzasnęła sobie, całkiem po „ludzku” (we wspólnym), kiedy po powietrznym zderzeniu z wyładowaniem Nurkh runął na pokład tak bezwładnie… Coś ścisnęło się w niej.
Nie, nie rozumiała tego – więc po prostu wściekła się. Na kogo: na niego?
Ruszyła ku niemu, klucząc i myląc kroki w okrętowym tańcu, bo pojęła istotę jego roli w tej chwili.
I coś się w niej na nią… nie zgadzało.
Prawie dotarła do podnoszącego się na klęczki Nurkha, gdy zawołał ją sternik. Stary (o ile to możliwe) vampierz zdawał się rozkoszować tą całą sytuacją – i kuna nawet zgodziłaby się z nim w kwestii rozkoszy, jaką daje bycie w środku szalejącego żywiołu (czyż sztorm nie był w swej dzikości jak wojna?), ale tylko warknęła coś i – zakrztusiła się potężnym chlustem wody, który akurat obrał ją sobie za cel. Przestała na moment widzieć, zaraz przetarła twarz, zobaczyła znów gotującego się orka i posłyszała wrzask krasnoluda. Nurkh – Bolgdur – Nurkh…
– NURKH! – wrzasnęła i ona, zupełnie pomieszana wewnętrznie od przedziwnych emocji, na szczycie ich smaganej burzą plątaniny wiły się bowiem w paskudnym uścisku potrzeba zadbania w walce o siebie, no bo o kogo ma dbać kuna w walce? – z potrzebą…
…nie no... nie rozumiała tego…
…troski o jakiegoś… orczego chłopaka?
Dlaczego!?
Warknęła jak wilczyca, widząc straszliwą ofiarność Nurkha. Nawet nie wiedziała, jak bolała ją jego straceńcza odwaga i wizja tego, jak zostanie ukarany. Gdyby tylko sytuacja była spokojniejsza i pozwalała zebrać nieliczne kunie myśli – szanowałaby tę odwagę, byłaby sobie obojętna na jego na przykład śmierć czy porażkę, i odeszłaby w swoją stronę, gdy skończyłoby się to.
Ale teraz było jej inaczej.
Teraz Nurkh robił coś, do czego ONA, na wszystkie zarazy, była stworzona – robił to i… przepadł.
Podbiegła do burty, aż ją wbiło w drewno barierki, wychyliła się zaciskając kurczowo dłonie na relingu…
Odmęty.
I rozmazany czarny punkt, zupełnie bezwładny…
Aikerren – odejdź. To nie twoja sprawa.
Aikerren, nie łam zasad w głupim ludzkim odruchu!
Aikerren – masz obowiązek dbać tylko o siebie, bo wszystko inne osłabia cię!
Aikerren BĄDŹ KUNĄ!!!
- AAAA! – wrzasnęła zupełnie jakby ruszała w śmiertelną szarżę, zaszarpała barierką jakby chciała ją wyrwać, obróciła się gwałtownie…
Lina!
Kto?
Bolgdur.
Ruszyła w jego stronę, przechył ściągnął ją na wznak i przesunął bokiem z powrotem, przygrzmociła ramieniem i skronią o jakiś sprzęt, ale niegroźnie, w tym wszystkim prawie nic nie poczuła, krwi cieknącej znad ucha nie widziała, pozbierała się na czworaki, ruszyła znów, dotarła do krasnoluda – wepchnęła mu jeden koniec w łapy, drugim zaczęła się obwiązywać w pasie. W oczach miała absolutną determinację – tak mógł krasnolud sądzić, gdyby przez strugi ulewy i wody z rozbryzgów dojrzał jej oczyska zalepione szarymi (a nad lewym uchem już różowymi od krwi) włosami. Ruchy miała szybkie, pewne, wściekłe ale jednocześnie opanowane. Węzeł sprawdziła jednym silnym szarpnięciem i podniosła wzrok na Bolgdura.
Nie musiała chyba nic mówić, tak?
Zacisnęła zęby jakby chciała oderwać paszczą łeb niedźwiedziowi i obróciła się błyskawicznie, wdrapała na barierkę
i
skoczyła.
Bolgdur niech lepiej dobrze trzyma.
A resztę niech napiszą potęgi większe od kuny. Oddawała się im może pochopnie, może łamiąc bgaan i kuni kodeks, jakby… nie miały wartości? wobec… czegoś ważniejszego?
Nieważne – kto to rozsądzi, jeśli ona zginie teraz, śmiercią chyba niechlubną, okrytą przez zaig – zhańbienie dhiratu?
Nikt.
Odmęty połknęły jej drobne ciało natychmiast. Pojęła je z bliska w jednym błysku: były potworem. Z którym miała walczyć. Po raz pierwszy – i może ostatni – dać zwycięstwo komuś innemu, za cenę własnej hańby.
Przewrócona teraz, z liną w dłoni pozbierała się średnio zgrabnie i podpełzła na czworakach w stronę Nurkha, wciąż z liną dla niego, ale… co?
„Zar-tiv”.
Spojrzała za jego ręką w górę… I z powrotem na niego. Tak! Przypomniał jej tym okrzykiem ich pojedynek, (śmieszny teraz, z perspektywy coraz ściślejszej wspólnoty kuny z tą gromadą (no dobrze: z Nurkhem też)) – okrzyk jakoś związany ze zdolnością orka do…
„SHAR!”
Albo przechył znów ją pchnął na kolana, albo siła, z jaką ork przemienił się błyskawicę… Było to niesamowite – owszem, ale zamiast podziwu Aikerren nagle – wściekła się.
– Kurwa! – wrzasnęła sobie, całkiem po „ludzku” (we wspólnym), kiedy po powietrznym zderzeniu z wyładowaniem Nurkh runął na pokład tak bezwładnie… Coś ścisnęło się w niej.
Nie, nie rozumiała tego – więc po prostu wściekła się. Na kogo: na niego?
Ruszyła ku niemu, klucząc i myląc kroki w okrętowym tańcu, bo pojęła istotę jego roli w tej chwili.
I coś się w niej na nią… nie zgadzało.
Prawie dotarła do podnoszącego się na klęczki Nurkha, gdy zawołał ją sternik. Stary (o ile to możliwe) vampierz zdawał się rozkoszować tą całą sytuacją – i kuna nawet zgodziłaby się z nim w kwestii rozkoszy, jaką daje bycie w środku szalejącego żywiołu (czyż sztorm nie był w swej dzikości jak wojna?), ale tylko warknęła coś i – zakrztusiła się potężnym chlustem wody, który akurat obrał ją sobie za cel. Przestała na moment widzieć, zaraz przetarła twarz, zobaczyła znów gotującego się orka i posłyszała wrzask krasnoluda. Nurkh – Bolgdur – Nurkh…
– NURKH! – wrzasnęła i ona, zupełnie pomieszana wewnętrznie od przedziwnych emocji, na szczycie ich smaganej burzą plątaniny wiły się bowiem w paskudnym uścisku potrzeba zadbania w walce o siebie, no bo o kogo ma dbać kuna w walce? – z potrzebą…
…nie no... nie rozumiała tego…
…troski o jakiegoś… orczego chłopaka?
Dlaczego!?
Warknęła jak wilczyca, widząc straszliwą ofiarność Nurkha. Nawet nie wiedziała, jak bolała ją jego straceńcza odwaga i wizja tego, jak zostanie ukarany. Gdyby tylko sytuacja była spokojniejsza i pozwalała zebrać nieliczne kunie myśli – szanowałaby tę odwagę, byłaby sobie obojętna na jego na przykład śmierć czy porażkę, i odeszłaby w swoją stronę, gdy skończyłoby się to.
Ale teraz było jej inaczej.
Teraz Nurkh robił coś, do czego ONA, na wszystkie zarazy, była stworzona – robił to i… przepadł.
Podbiegła do burty, aż ją wbiło w drewno barierki, wychyliła się zaciskając kurczowo dłonie na relingu…
Odmęty.
I rozmazany czarny punkt, zupełnie bezwładny…
Aikerren – odejdź. To nie twoja sprawa.
Aikerren, nie łam zasad w głupim ludzkim odruchu!
Aikerren – masz obowiązek dbać tylko o siebie, bo wszystko inne osłabia cię!
Aikerren BĄDŹ KUNĄ!!!
- AAAA! – wrzasnęła zupełnie jakby ruszała w śmiertelną szarżę, zaszarpała barierką jakby chciała ją wyrwać, obróciła się gwałtownie…
Lina!
Kto?
Bolgdur.
Ruszyła w jego stronę, przechył ściągnął ją na wznak i przesunął bokiem z powrotem, przygrzmociła ramieniem i skronią o jakiś sprzęt, ale niegroźnie, w tym wszystkim prawie nic nie poczuła, krwi cieknącej znad ucha nie widziała, pozbierała się na czworaki, ruszyła znów, dotarła do krasnoluda – wepchnęła mu jeden koniec w łapy, drugim zaczęła się obwiązywać w pasie. W oczach miała absolutną determinację – tak mógł krasnolud sądzić, gdyby przez strugi ulewy i wody z rozbryzgów dojrzał jej oczyska zalepione szarymi (a nad lewym uchem już różowymi od krwi) włosami. Ruchy miała szybkie, pewne, wściekłe ale jednocześnie opanowane. Węzeł sprawdziła jednym silnym szarpnięciem i podniosła wzrok na Bolgdura.
Nie musiała chyba nic mówić, tak?
Zacisnęła zęby jakby chciała oderwać paszczą łeb niedźwiedziowi i obróciła się błyskawicznie, wdrapała na barierkę
i
skoczyła.
Bolgdur niech lepiej dobrze trzyma.
A resztę niech napiszą potęgi większe od kuny. Oddawała się im może pochopnie, może łamiąc bgaan i kuni kodeks, jakby… nie miały wartości? wobec… czegoś ważniejszego?
Nieważne – kto to rozsądzi, jeśli ona zginie teraz, śmiercią chyba niechlubną, okrytą przez zaig – zhańbienie dhiratu?
Nikt.
Odmęty połknęły jej drobne ciało natychmiast. Pojęła je z bliska w jednym błysku: były potworem. Z którym miała walczyć. Po raz pierwszy – i może ostatni – dać zwycięstwo komuś innemu, za cenę własnej hańby.