Ulice Portu Erola

211
POST BARDA
Vera nie widziała wiele. Woda była ciemna, ciemniejsza od nocy, a drobne kółka na powierzchni szybko rozmywane były przez lekkie fale. Zresztą, skok Eldara skutecznie rozmył jakiekolwiek ślady, które mógł zostawić po sobie Sovran. Elf przepadł jak kamień w wodę.

- On nas obrażał! I panią! - Jęknęła Gerda, w obliczu złości Very porzucając swój groźny, wściekły ton, a upomniana, również przestała krzyczeć.

- Dalej kłócili się o miłość. - Podsunęła Yala, najwyraźniej sądząc, że jeśli ktoś nie powie tego wprost, to Gerda nigdy się nie przyzna, krążąc wokół tematu.

- ...bo on nie rozumie! Uznał, że jesteśmy głupie, ufając komuś do tego stopnia!

- On nie zrozumie, jeśli będziecie go tak traktować! Jak ma zaufać wam?! - Uniósł się Corin, choć przecież zwykle to on był zwykle tym spokojnym. - Gerda rozumiem, że ma pstro w głowie i jest pijana, ale ty powinnaś wiedzieć lepiej, Pogad!

Orczyca patrzyła na Corina bez wstydu. Choć oficer był wysoki, ona była jeszcze wyższa, mimo to, Yett nie dał się zastraszyć. Pogad nie odezwała się ani słowem na tę tyradę, zaciskając pięści i szczęki. Brwi lekko jej drażły z napięcia.

- Najpierw przepędziliście Samaela, teraz chcecie przepędzić jego?! Tak wam przeszkadza, że ma ciemną skórę?! Nie powstrzymam go, jeśli postanowi połamać ci nogi, Pogad!

- Ja prędzej połamię coś jemu. - Syknęła, nie utrzymując nerwów na wodzy.

- Dość! - Corin stracił cierpliwość. - Bosman zajmie się tobą jak wróci!

- Sama odeskortuję się do celi. - Pogad bezczelnie weszła mu w słowo. Rzuciła kapitan spojrzenie i z szacunkiem kiwnęła głową. W tym samym czasie rozległ się kaszel, gdy Mroczny wyplywał z siebie wodę. Eldar go wyłowił go i taszczył po drabince, gdy elf trzymał się go, wystraszony i żałosny jak mokre kocię. Przynajmniej nie musieli planować kolejnego pogrzebu.
Obrazek

Ulice Portu Erola

212
POST POSTACI
Vera Umberto
Wściekłość i buta, jakie Vera widziała u Pogad, sprawiały, że ona sama zaczynała irytować się coraz bardziej. Gdy zwracała uwagę orczycy, jej zasranym obowiązkiem było odpowiedzenie "tak jest" i podporządkowanie się. Jeśli się jej to nie podobało, miała drogę wolną do opuszczenia załogi. Co nie znaczyło wcale, że Umberto chciała, żeby tak się skończyło, bo orczyca była bardziej niż wartościowa, ale cierpliwości kapitan nigdy nie miała zbyt wiele i tym razem Pogad znów wystawiała ją na próbę... razem z Sovranem w sumie.
- Do jakiego stopnia? - spytała tylko, marszcząc brwi, zanim tamta dwójka wdała się w kłótnię.
Nie było jej dane uzyskać odpowiedzi na to pytanie. Być może jak będzie ku temu okazja, sama wda się z mrocznym w tę światopoglądową dyskusję i dowie się, o co mu chodziło i co tak oburzyło Gerdę. Obrażał Verę? Niech ją obrazi prosto w twarz, a nie za plecami, w rozmowie z innymi.
Warknęła wściekle, wchodząc pomiędzy Yetta a Pogad.
- Którekolwiek z was spróbuje cokolwiek połamać drugiemu, na czubku mojego buta wyleci z załogi. Jasne? - uniosła wzrok na orczycę. - To nie mój problem, że Sovran tego nie rozumie. Nie potrzebuję, żeby rozumiał. Wy też nie powinnyście potrzebować. Corin ma rację, już wystarczy, że pozbyłam się Samaela ze względu na twoje niechęci, Pogad. Sovran uratował mi życie. Dwa razy. I chociaż mnie też wkurwia, to może czasem spróbowałabyś spojrzeć na niektóre rzeczy, kurwa, obiektywnie, co?
Machnęła ręką, jakby odpędzała natrętną muchę.
- Nie do celi. On mnie obrażał, one mnie broniły; to, że trochę przesadziły, to inna sprawa. Zejdź pod pokład. Ty i Gerda - poleciła, chcąc trochę uspokoić sytuację. Co by nie mówić, stanęły po jej stronie, a Yett był względem mrocznego zdecydowanie zbyt opiekuńczy. Pora, żeby mag nauczył się życia. - Sovran wróci do siebie i tam będzie wysychał. Sam, skoro w towarzystwie potrafi tylko wszystkich wkurwiać. Z daleka od siebie nawzajem może się trochę opanujecie. Gerda, ty się już połóż najlepiej. Będę cię jutro potrzebować.
Oparła się o reling i skrzyżowała ręce na piersi, obserwując wciąganego na pokład elfa. To był całkiem zabawny widok, szanowny mroczny książę, poważany magus z rozległą wiedzą na temat życia i najwyraźniej także związków, oklejony mokrymi ubraniami i wykasłujący wodę z płuc. Bardzo dużo siły woli kosztowało ją powstrzymanie się od rozbawionego uśmiechu. Nic takiego mu się nie stało, więc za co miała wsadzać Pogad do celi? Bo to raz ktoś lądował za burtą, czy to w kłótni, czy w żartach?
Obrazek

Ulice Portu Erola

213
POST BARDA
- Nie mówił nic o tobie personalnie, kapitanie. - Yala stała na straży porządku, nie pozwalając, by na czarnego spadły winy za niepopełnione zbrodnie.

- Cicho bądź! - Syknęła w jej stronę Gerda.

Tyrada zebrana najpierw ze strony Corina, a następnie ze strony Very, zadziałała na Pogad. Orczyca w końcu westchnęła, pozbywają się złości, i spuściła głowę, choć głośno nie przyznała się do wstydu an żalu za to, że Samael opuścił załogę. Zatrzymała się, choć jeszcze moment wcześniej gotowa była sama wtrącić się do celi.

- Tak jest. Dzięki, kapitanie. - Powiedziała, nim złapała Gerdę za ramię, by pociagnąć ją ze sobą pod pokład. Dla nich wieczór już się skończył. - Dobranoc.

- Trzeba go wysuszyć, zanim znowu się pochoruje. - Przejął się Corin, gdy Sovranowi udało się wdrapać z powrotem na pokład, nie bez pomocy. Szczęśliwie było dość ciepło i choć elf drżał, było to spowodowane w dużej mierze strachem o własne życie bardziej, niż rzeczywistym zimnem. - Zajmę się tym. - Skinął w podzięce na drugiego elfa-ratownika, który przecież też musiał się wysuszyć i przebrać. - Wracaj do kajuty, Vera. Niedługo wrócę. Sovran... chodź, przebierzemy cię. Dziękuję, że nic im nie zrobiłeś. Dla nich to tylko zabawa.

Tłumaczenia Yetta mogły być dalekie od prawdy, ale oficer postanowił zająć się swoim podopiecznym. Vera musiała chwilę pobyć ze sobą lub zostać na pokładzie z tymi, którzy nie wszczynali burd... jakkolwiek było, wieczór skończył się szybko. Następnego dnia Vera mogła załatwić jeszcze parę swoich spraw, a następnie - ruszyć w stronę Harlen!

Akcja przeniesiona na Siódmą Siostrę
Obrazek

Ulice Portu Erola

214
POST BARDA
-> Z wybrzeża Urk-hun

Kiedy Vera i jej towarzyszki obudziły się rankiem, Erolę już było widać na horyzoncie. Dłoń nie była tak szybka, jak Siódma Siostra, lecz wiatr im sprzyjał, a morze było spokojne i tuż przed południem statek wpłynął do Portu Erola.

- Jesteśmy! Nie mogę się doczekać! - Brzęczała Gerda, nakładając na siebie swoją najlepszą suknię. Dziewczyna była młoda, pogodna i urodziwa, nie potrzebna jej była kreacja, lecz i taką wybrała. Również Olena ubrała się jak młoda mieszczanka. Przynajmniej Yala i Pogad pozostały sobą. - Te wszystkie sklepy i atrakcje! Chcę je wszystkie zobaczyć! - Mówiła, niemal podskakując w miejscu.

Załoganci statku podzielali jej entuzjazm. Każdy miał już dość rejsu, chociaż ten nie był długi, a wszystko przez nieobecnego kapitana Heweliona, którego połamane ręce, wedle doktora Viridisa, wymagały hospitalizacji. Co prawda obaj kręcili się po pokładzie, Hewelion z rękami na temblakach, lecz najczęściej znikali w kajucie, niedostępni dla nikogo. W dowodzeniu pozostali Samael i Aric, wciąż między sobą skłóceni. Wszyscy mieli już dość ciągłej walki między oficerem i bosmanem.

W końcu spuszczono trap i dziewczęta mogły wyruszyć w miasto.

- Proszę nas uprzedzić, jeśli nie będą panie wracały na noc. - Poprosił uprzejmie Samael, tak wymęczony, jak i jego załoga. - W innym wypadku będziemy pań szukać.
Obrazek

Ulice Portu Erola

215
POST POSTACI
Vera Umberto
Vera nie wystroula się tak, jak wtedy, gdy wychodziła z Yettem. Schodząc ze statku, miała na sobie wiązaną na szyi ciemnozieloną sukienkę, której tym razem nawet nie ścisnęła gorsetem - na Eroli było na to zbyt gorąco, a sama suknia miała wiązanie, które odpowiednio układało tkaninę w talii. Z pewnością nie będzie zwracać uwagi na siebie tak, jak Gerda i Olena, nie będzie przyciągać tyłu spojrzeń i budzić zainteresowania mężczyzn, ale przecież już tego nie potrzebowała. Nadgarstki obwiesiła brzęczącymi bransoletami, duże kolczyki odcinały się od czerni jej włosów, a na głowę nasadziła kapelusz, tym razem zupełnie nie kapitański, a zwyczajny, osłaniający jej oczy przed słońcem.
- Poważnie? Nie będziemy wracać dziś - uprzedziła Sama. - Weźmiemy pokoje w Złotej Sakwie, albo innej karczmie w okolicy, jeśli tam nie będzie miejsc. Myślę, że ze trzy noce tam spędzimy. Nie wiesz może, ile w końcu dni kapitan Hewelion chce zostać na wyspie? Nie odpłyniecie bez nas, hm?
W torbie, którą przewieszoną miała przez ramię, znajdowały się ubrania na kolejne trzy dni i inne rzeczy podstawowej potrzeby, typu grzebień, złoto, czy lista książek, o jakie prosił Sovran. Optymistycznie nie brała ze sobą miecza, ani zbroi. Przecież przypłynęła odpocząć, a obić komuś mordę w karczmie mogła i w sukience, gdyby przypadkiem ją naszło.
- Jeśli chcesz, damy znać, gdzie w razie czego nas szukać. Przyślę kogoś z liścikiem.
Ruszyła powoli po rampie w dół, rozglądając się po porcie. Chciała też pokazać to miasto Sovranowi. Gdyby tylko znalazła sposób, żeby nie wyglądał jak mroczny, mógłby doświadczyć trochę życia i kultury powierzchni. Może kiedyś się jej to uda.
- To co? Do karczmy, zostawić rzeczy, a potem idziemy przejść się po dzielnicy handlowej? Czy po rejsie wolicie najpierw do łaźni?
Obrazek

Ulice Portu Erola

216
POST BARDA
Miasto wydawało się spokojne, dalekie od dręczenia przez czarnoskóre elfy. Już z daleka mogli słyszeć pokrzykiwania przekupek kręcących się po porcie, dalekie śpiewy ulicznych artystów, rozmowy, spokojne bicie dzwonu sygnalizującego godzinę, krzyki mew. Miasto było żywe i wesołe, jak zwykle. Port Erola nie zasypiał i nigdy nie ustawała w nim zabawa.

- Mogę kogoś z wami posłać. - Zaproponował Samael. Zmarszczył lekko brwi, zmartwiony o kobiety! Jego wzrok padł jednak na Pogad. Z nią, nic im nie groziło. - Jeśli chcecie.

- Nie trzeba!
- Zadowolona Gerda skoczyła w stronę Jelonka, tylko po to, by objąć go mocno i wycisnąć na jego policzku buziaka. - Wiesz, gdzie nas szukać! Dołącz do nas któregoś wieczora!

- Muszę zostać na statku póki kapitan nie wydobrzeje. - Sam uśmiechnął się, delikatnie, subtelnie łapiąc Gerdę w talii. - Zostaniemy tu przynajmniej na tydzień, kapitan Umberto. Powiadomimy was, gdy będziemy wiedzieć więcej.

-> Do Złotej Sakwy
Obrazek

Ulice Portu Erola

217
POST BARDA
=> ze Złotej Sakwy

Wszystkie obudziły się dość wcześnie, biorąc pod uwagę zabawę poprzedniej nocy, która przyniosła im wiele rozrywki, ale i wiele alkoholu. Picie, tańce, przygodne spotkania, wszystko to sprawiło, że bawiły się dobrze, a wprawione w znoszeniu ciężkich momentów organizmy dały radę wznieść się z posłań o poranku. Tylko Gerda z Oleną narzekały, reszta zaś czuła się całkiem nieźle.

- Może same pójdziecie... - Jęczała Gerda, słaniając się na nogach.

- Nie, Gerda. To twoje pieniądze. Ty po nie pójdziesz. - Protestowała Pogad, której nie w smak było załatwianie spraw za koleżankę. Sakiewka nawigatorki nie odnalazła się, gdy prawdopodobnie zaginęła jeszcze długo przed tym, jak dotarły do Złotej Sakwy. - Olena chciała zobaczyć się z Samaelem. - Przypomniała jeszcze orczyca, gdyby i felczerce zachciało się szukać wymówek.

Spacer do portu nie tylko nie był długi, ale też niewymagający, gdy dziewczęta schodziły w dół, ku morzu. Od nabrzeża rozchodził się zapach ryb, zarówno tych świeżych, jak i pieczonych. Rybacy wrócili z porannego połowu.

- Zaproś Samaela na śniadanie gdzieś niedaleko. - Zaproponowała Yala. Szła z podniesioną głową, z rękoma skrzyżowanymi za plecami, choć wypiła niemal tak dużo, jak Pogad.

Na burcie, którą zwróconą w stronę portu była Dłoń, stał Labrus i Hubert. Jeśli chcieli ukrywać swój związek przed innymi, nie wychodziło im to, gdy Hewelion trzymał dłonie partnera i potrząsał nimi, gdy w ekscytacji coś lekarzowi tłumaczył. Labrus nie wydawał się przekonany, jak zwykle. Przynajmniej obaj wydawali się być w pełni sił. Labrus wyleczył kaca, zaś Heweliona poskładał jakiś uzdrowiciel.

- Vera! - Hubert uniósł dłoń, by zwrócić na siebie uwagę. - Vera, chodź tu! Nie uwierzysz, kogo żem spotkał!
Obrazek

Ulice Portu Erola

218
POST POSTACI
Vera Umberto
To była całkiem udana noc, a i poranek okazał się nie najgorszy. Vera zdołała nawet doprowadzić się do porządku, uczesać i ubrać w coś ładniejszego, choć stan Gerdy nie sprzyjał proszeniu jej o pożyczenie barwnika do ust, kapitan zrezygnowała więc dziś z makijażu. Zaplotła włosy w warkocz i wpięła w uszy nowe, kupione wczoraj kolczyki. To miał być kolejny z wielu przyjemnych dni, jakie planowała na ten pobyt, więc nie przejmowała się lekkim bólem głowy po wczorajszych ekscesach. Do śniadania zamierzała zamówić kielich wina i wszystko powinno lada moment przejść.
- Eleganckich miejsc ci nie polecę, ale jeśli lubisz widoki, to jest niedaleko taki ładny park, z którego widać prawie cały port - zaproponowała Olenie. - Zawsze lubiłam tam chodzić. Nadal lubię. Ma kamienne ławki i rzeźbione barierki, a rozłożyste drzewa osłaniają przed słońcem. Śniadanie można kupić gdzieś indziej i zjeść tam, a i tłum mniejszy, niż w mieście - uśmiechnęła się i wzruszyła lekko ramionami, jeśli spotkała się ze zdziwionym spojrzeniem którejkolwiek z dziewcząt. - Jedni wpłynięciu do portu pędzą do Pachnącej Panny, drudzy mają inne rozrywki.
Szturchnęła Yalę lekko łokciem.
- Niezły masz spust. Przepiłaś mnie wczoraj. Pogad mnie nie zaskoczyła, ale ty? Nie słyszałam, jak wróciłaś.
Wchodząc na pokład Dłoni Sulona, Vera pod pachą trzymała swoje zakupy. Zamierzała zanieść je do swojej skrzyni na dół, by nie kłopotać się nimi potem i mieć to z głowy, zwłaszcza, że dziś miała w planach szukanie odpowiednich podarunków dla Yetta. Takich, które będą równie dobre jako wyraz uczucia, jak i potencjalne pożegnanie - choć tej myśli starała się do siebie nie dopuszczać, przynajmniej nie tak całkiem do końca. Zwłaszcza po tym, jak załogantki wytknęły jej paranoję. Miała przecież prawo do pełnego szczęścia przynajmniej w jednym aspekcie swojego życia.
- Wyglądacie dobrze - powiedziała na widok Huberta i Labrusa, nietypowo jak na siebie radosna. Ale czy miała na co narzekać? Absolutnie nie. Dziś była beztroską Verą Umberto, jakiej nie było w stanie wytrącić z równowagi zupełnie nic. - Obaj - podkreśliła i uśmiechnęła się do lekarza szerzej. Kiedy się rozstawali, był dogorywającą pod pokładem kupką nieszczęścia.
Oparła się biodrem o reling.
- Och, to wy nie zgadniecie, kogo spotkałam ja! - skontrowała, zanim zdążyli podzielić się z nią radosną nowiną. - Bardzo miły wąsaty pan i jego żona, zupełnym przypadkiem trafiliśmy na siebie w Złotej Sakwie. I, jak się okazuje, widzieliśmy się też wcześniej, w Morskiej Baśni, ale tego na szczęście nie pamiętali. Wtedy byłam trochę hm... mniej przyjazna, bo bardziej zależało mi na prywatności. Ale generalnie towarzystwo bardzo miłe. Pomogli Gerdzie z małym problemem, potem poopowiadali o swoim synu, pewnym utalentowanym lekarzu... to było bardzo miłe spotkanie.
Błysnęła zębami i poprawiła swoje trzymane pod pachą zakupy.
- A ty, hm? Kogo spotkałeś? - rzuciła Hewelionowi pytające spojrzenie.
Obrazek

Ulice Portu Erola

219
POST BARDA
Yala uśmiechnęła się półgębkiem, ale nie odpowiedziała Verze. Trzymała się głównie z mężczyznami na statku, dopiero niedawno przekonując się do koleżanek, więc i wytrzymałość miała taką, która pasowała do marynarzy na pirackich statkach. Alkohol lał się strumieniami i wypracowała sobie odporność.

Odporności nie miały Olena z Gerdą. Felczerka mogła tylko westchnąć.

- Samael ma pewnie wartę, pani kapitan. - Odpowiedziała Olena smutno.

- Tego nie wiesz. - Skontrowała Pogad. - Jak ty go nie weźmiesz, to ja go wezmę.

- Pogad!
- Oburzyła się Gerda.

- No co? Porzucają, to biorę!

Drobne piąstki Gerdy nie mogły zranić orczycy, gdy nawigatorka zechciała przemocą wyrazić swój sprzeciw. Dziewczęta zaśmiały się z tej małej niesnaski, która była bardziej żartem, aniżeli czymkolwiek innym. Za perlistym śmiechem kobiet obejrzeli się mężczyźni, tak przechodzący, jak i z Dłoni. Kilku krzyknęło nawet jakieś kiepskie odzywki, chcąc poderwać ślicznotki.

Huberta i Labrusa nie interesowały przepychanki. Kapitan puścił dłonie partnera i zbiegł po schodkach z nadbudówki, by przywitać Verę na pokładzie.

- Kto to był, Vera? Ktoś z Harlen? - Zaczął dopytywać Hubert, lecz podążający za nim Labrus szybko rozwiał jego wątpliwości.

- Pani kapitan, nie podejrzewałbym pani o kłamstwa, ale w tym przypadku muszę. Nietrudno zgadnąć, iż mój ojciec mógłby nosić, w rzeczy samej, wąs. - Labrus odruchowo uniósł dłoń do własnego i poprawił koniuszek, zakręcając go na palcu. - Trafiła zaś pani z Morską Baśnią. To tam się zatrzymują, nie w Złotej Sakwie. Złota Sakwa nie jest na ich, proszę mi wybaczyć, standardy.

- Ma świetny standard, k... - Pogad, wciąż oganiająca się od uderzeń Gerdy, ledwie powstrzymała się przed wyzwaniem Labrusa. - Kapitan lubi tam pić!

- To Vera spotkałaby twoich rodziców, a ja to tak nie? - Zapał Huberta opadł tylko na moment. Kapitan zgarbił się delikatnie, zaraz jednak wskazał na swoją twarz. - Verka, w mieście jest ktoś, kto mi to naprawi!

- Nie ma czego naprawiać.
- Skontrował z miejsca Labrus. - Tkanka bliznowata jest zupełnie normalna, w przeciwieństwie do ingerencji magicznej.

- I taka ci pasuje, kapitanie.
- Pogad musiała być w nastroju na drażnienie par, a przynajmniej ich połówek, bo jej ton nie był obojętny. - Pokazuje, jakim silnym, doświadczonym w boju mężczyzną jesteś!

- Ale ja bym chciał wyglądać normalnie.

- Wyglądasz normalnie. Ta magia jest podejrzana.

- Ty jesteś podejrzany!
- Burknął Hewelion do Labrusa.
Obrazek

Ulice Portu Erola

220
POST POSTACI
Vera Umberto
Vera uśmiechnęła się tylko i machnęła niedbale dłonią.
- Może masz rację, pewnie to nie oni - zgodziła się. - To musieli być inni Amber i Taurus, dla których zabrakło pokoju w tamtym miejscu i musieli zatrzymać się gdzieś indziej. Którzy znają kapitana Heweliona i Dłoń Sulona. I którzy częstowali mnie pysznymi ciastkami. Ale może to i dobrze? W takim wypadku nie ma znaczenia, o czym rozmawialiśmy, prawda?
Rewelacja Huberta sprawiła, że Vera momentalnie zapomniała o państwie Viridis, o ciastkach, zakupach zrobionych i planowanych, a nawet o towarzyszących jej koleżankach i komentarzach Pogad. Z niedowierzaniem szeroko otworzyła oczy i chyba po raz drugi w życiu spojrzała na jego bliznę, ten jeden raz skupiając się wyłącznie na niej. Była przyzwyczajona do unikania jej wzrokiem, skutecznie potrafiła ją ignorować w każdych warunkach, ale teraz przyjrzała się jej dokładniej, tak, jak wtedy, gdy leżał nieprzytomny po swojej potyczce z wielkim żółwiem. Tkanka zachowywała się inaczej, gdy mówił, gdy jego twarz miała mimikę. Nie dziwiło jej, że chciał się jej pozbyć. Ona też by chciała.
Ona też chciała, zresztą. Miała własne blizny, jakich szczerze nienawidziła.
- Znalazłeś kogoś, kto jest w stanie usunąć blizny? - upewniła się.
Mimo niechęci Labrusa, w jej głowie zaczęła kiełkować nadzieja. Mogłaby usunąć te wszystkie szpecące ją konsekwencje porażek i walk, które nie poszły tak, jak sobie to zaplanowała. Mogłaby z powrotem mieć gładką skórę, jak pięć lat temu. Mogłaby pozbyć się wszystkiego tego, co sprawiało, że zazwyczaj zakrywała się nawet przed spojrzeniem Corina. Mogłaby z powrotem nosić odkryte ramiona i wiązać koszule pod biustem w gorące dni, zamiast pocić się w długich jak świnia. A w najgorszym wypadku miałaby miejsce na nowe rany.
- Co ty masz z tą swoją niechęcią do magii leczącej? - zwróciła się z irytacją do Viridisa. - Ile razy nawet ktoś taki nieopierzony i niedoświadczony, jak Weswald, uratował komuś u nas życie? Mi samej uratował przecież, kiedy dostałam w brzuch tam pod Everam. Została mi po tym tylko wąska, biała kreska, czego nie mogę powiedzieć o innych ranach, leczonych tradycyjnie. Widziałeś mój brzuch? Widziałeś moje ramię? Co jest podejrzanego w tym, że ktoś potrafi to wszystko usunąć?
Nie spytała, czy widział twarz Huberta, bo tę musiał znać już na pamięć. Czego się obawiał? Że kapitan go zostawi, kiedy nie będzie oszpecony i odpychający dla większości?
- To rewelacyjna wiadomość - odezwała się z powrotem do Heweliona. - Szukałam kogoś takiego od lat. Byłam pewna, że z bliznami nie da się już nic zrobić. Pójdę z tobą. Możemy nawet zaraz, tylko odniosę te rzeczy pod pokład.
Obrazek

Ulice Portu Erola

221
Labrus zacisnął usta w wąską kreskę, a gdyby jego spojrzenie mogło zabijać, Verze stałoby się coś widowiskowego, coś, co zostawiłoby z niej tylko mokrą, czerwoną plamę. Doktor nie skomentował.

- To byli Pan Tata i Pani Mama! - Zaświergotała Gerda, odzyskując rezon w odpowiedzi na miły jej temat. - Nawet trochę opowiedzieli o panu!

- Nie kończ. - Polecenie ze strony Viridisa nadeszło tak spodziewanie, jak i stanowczo.

Hubert zarzucił rękę na ramiona Labrusa i przycisnął go do siebie, choć sztywnemu, zdenerwowanemu lekarzowi nieprędko było do przytulanek, nawet wtedy, gdy kapitan wcisnął bliznowaty policzek w czarne włosy partnera. Uśmiechnął się szeroko, choć jak Vera spostrzegła, jedna część jego twarzy nie mogła pochwalić tak dobrą mimiką, jak druga. Pofałdowana tkanka nie była piękna, miała różowy odcień, lekko połyskiwała w słońcu. Zniekształcenie dotykało nawet powieki, która nie działała w zgodzie z drugą, będąc bardziej napiętą.

- Ten doktór, który mnie poskładał, mówi, że zna kogoś takiego. - Ucieszył się Hubert. - I dał mi namiar! Dzisiaj mam tam pójść.

- A jeśli to szarlatan, Hubercie?

- Nie zaszkodzi sprawdzić?
- Odezwała się znowu Pogad.

- Lubię twoją twarz. - Labrus zmusił się do publicznego wyznania, by zaakcentować swój argument. - Dlatego, że jest twoja. Magia jest nieprzewidywalna i o ile rozumiem jej używanie dla ratowania życia, to tu jest zupełnie niepotrzebna. Niczego nie zmieni, Hubercie.

- Wszystko zmieni! To jak ratowanie życia.
- Zaprotestował znów kapitan, odklejając się od swojego lekarza. - Wróci mi życie, wiesz? Żeby przestali na mnie patrzeć. I na Verę. To kobieta, ma być taka oszpecona?

Olena z Yalą oddaliły się, nie chcąc wcinać się w rozmowy, które mogły przynieść tylko problemy. Pogad i Gerda nasłuchiwały, ale nie miały słów, które mogłyby przekonać tak Labrusa, jak i Huberta.

- Mówiłbyś inaczej, gdyby to ciebie dotyczyło.

- Nie chcę tego słuchać.
- Viridis uniósł dłonie. - Róbcie, co chcecie. To wasze ciała i wasze ryzyko. Chcę tylko podkreślić, Hubercie, że, o ile oczywiście moje zdanie cię obchodzi - wtrącił - dla mnie jesteś idealny taki, jaki jesteś.

- Ale dla siebie nie jestem. Wracaj szybko, Vera, i ruszamy.
Obrazek

Ulice Portu Erola

222
POST POSTACI
Vera Umberto
Uniosła lekko brwi, zaskoczona nagłą, nieprzyjazną reakcją Labrusa. Sądziła, że skoro chciał przedstawić rodzicom Huberta jako swojego partnera, to ma z nimi stosunkowo dobry kontakt. Że nawet jeśli nie dogadywali się do końca, jeśli istniało między nimi sporo nieporozumień, to wciąż byli dla niego ważni. Z jakiegoś powodu przecież cały czas chciał ich odwiedzać. Gdyby było inaczej, zerwałby kontakt, prawda? Rozbawiony uśmiech zniknął z jej twarzy.
- Nie powiedziałyśmy niczego niewłaściwego - sprostowała ciszej. Tak jak z reguły miała w głębokim poważaniu to, co myśleli o niej ludzie, tak nie chciała, żeby Viridis był na nią zły. Zwłaszcza, że naprawdę nie miała sobie niczego do zarzucenia. Raczej. - Rozmawialiśmy tylko chwilę. Było miło. Poczęstowali nas ciastkami.
Rzadko kiedy widywała takie publiczne okazywanie uczuć pomiędzy tą dwójką, ale też rzadko bywała na Dłoni Sulona, gdzie mogli czuć się swobodnie. Zwykle pili razem w Cycatej rybce, a tam zazwyczaj utrzymywali dystans, pozwalając sobie co najwyżej na bardzo drobne, czułe gesty. Vera doskonale potrafiła to zrozumieć, nawet jeśli jej zdystansowanie wynikało z charakteru, a nie z rodzaju jej związku. Czy gdyby gustowała w kobietach i żyła z jedną z nich, również wolałaby to ukrywać przed oczami postronnych? Pewnie tak, choć z innej przyczyny. Harlen było jedną wielką bandą niewyżytych zboczeńców; nie miałyby życia.
- Jakbym słyszała Corina - mruknęła, choć dopiero wtedy, gdy Olena i Yala odeszły. - Nie przeszkadzają mi twoje blizny, Vera. Ale podobać też się nie podobają, prawda?
Potrząsnęła głową.
- To nie jest kwestia wyłącznie tego, czy dla ciebie jest idealny. Łatwo ci mówić, kiedy jesteś... - machnęła dłonią, ogólnym gestem wskazując całą osobę Labrusa. - Przystojny i elegancki, z tymi wąsami i gładkimi dłońmi. Nie wiesz jak to jest, kiedy ktoś niezręcznie odwraca wzrok, bo orientuje się, że na niego patrzysz. Albo kiedy ktoś mówi do ciebie, ale patrzy na szpecące cię blizny i dobrze wiesz, że tylko to widzi. Albo kiedy idziesz z kimś do łóżka i...
Znów pokręciła głową, dochodząc do wniosku, że na takie komentarze jest zbyt trzeźwa. Nie dokończyła więc, zamiast tego wzdychając tylko ciężko.
- Daj nam chociaż sprawdzić. Obiecuję ci, że zanim dam mu dotknąć twarzy Huberta, sprawdzimy to na mniej ryzykownym miejscu - powiedziała i przesunęła dłonią po własnym, odsłoniętym i opalonym ramieniu, od którego odcinała się jasna i okrągła blizna po jednym z zębów Anny Caldwell. - Zaraz wracam.
Szybkim krokiem zeszła na dół, by odłożyć do skrzyni swoje rzeczy i za chwilę była już z powrotem. Szarlatan, czy też nie, mogła ruszać. Po drodze doszła do wniosku, że nawet jeśli ten cudotwórca okaże się oszustem, zawsze będą mogli mu nakopać do dupy, zabrać swoje złoto i wrócić. W końcu szła tam z Hubertem. Żadne z nich nie da sobie w kaszę dmuchać.
Obrazek

Ulice Portu Erola

223
POST BARDA
Doktor zdecydowanie nie był zadowolony z tego, co opowiadała Vera, jak i jej koleżanki. Może zdawał sobie sprawę z faktu, jak przyjaźni potrafią być jego rodzice, a może zły był, bo one zbliżyły się do nich przed Hubertem? Cokolwiek się działo, nie zagłębiał się w szczegóły, a i nikt nie pytał.

- Ciastkami. - Powtórzył Labrus, a jego mina zmieniła się. Był rozczarowany. - Ciastkami, tak. To bardzo w ich stylu.

Temat pani i pana Viridis musiał jednak odejść na boczne tory, bo ważniejsze były sprawy blizn. Hubert był podekscytowany i uśmiechał się na samą myśl naprawienia swojej twarzy.

- To tylko blizny. - Kontrował lekarz, ale Hubert najwyraźniej znów wiedział swoje, bo chociaż zadowolony, uniósł dłoń, by zakryć policzek.

- Vera ma rację! Jesteś przystojny i elegancki. - Hewelion wyciągnął swoje wnioski ze słów pani kapitan. - Nie wiesz, jak to jest. Jak musisz od tyłu, żeby na ciebie nie patrzyli.

- To nie jest temat na teraz, Hubercie. Poza tym, o czym ty mówisz?

- O niczym! To tylko taka przenośnia.
- Kapitan zagłębiał się we własne bagno, z jednej strony wyczekując wyjścia do maga uzdrowiciela, a z drugiej denerwując się tym, co taka wizyta mogła przynieść. - Właśnie, sprawdzimy, co potrafi, na Verze, a potem zajmie się mną.

- Pójdę z wami.
- Postanowił Hubert.

- Nie, nie ma mowy! To będzie niespodzianka!

W dalszej części rozmowy Vera nie musiała brać udziału, bo ta składała się tylko z przekonywać lekarza i odmów Huberta. Cokolwiek by się działo, Viridis zawsze stał za swoim partnerem i nie zależało mu na naprawianiu twarzy kapitana, lecz czy również nie skorzystałby, gdyby Hubert powrócił do normalności? Nikt Very nie zatrzymywał i chwilę później mogła spotkać się na nowo z tą dwójką.

- Gotowa? - Zagadnął Hubert. - Wiesz, nie musisz ze mną iść, jak nie chcesz. Tobie to tam tych blizn nie widać, a ostrzegali mnie, że to dużo kosztuje.
Obrazek

Ulice Portu Erola

224
POST POSTACI
Vera Umberto
Dobrze, że nic nie jadła, bo zakrztusiłaby się natychmiast, gdy Hubert powiedział na głos to, czego ona mówić zdecydowanie nie chciała. Przygryzła tylko usta, strzelając spojrzeniem w bok, licząc na to, że temat skończy się tak szybko, jak się zaczął. Wcale nie chciała tego szczególnie mocno wspominać. Nie spotkała wielu mężczyzn, którym wielka, ukośna szrama, szpecąca ją pod ubraniem, była tak obojętna, jak Corinowi.
- Mógłby pójść z nami - zgodziła się, w przeciwieństwie do Heweliona uznając to za całkiem dobry pomysł. - Może Labrus będzie wiedział, o co pytać. Dopilnuje, żebyśmy nie skończyli gorzej, niż teraz.
Ale jeśli Hubert zamierzał upierać się przy swoim, nie nalegała. Chyba nie była aż tak bardzo podekscytowana pomysłem, jak on, mogła więc podejść do tego nieco rozsądniej. Spokojniej. Bez przesadnej euforii, jaką widziała już w oczach kapitana. Będzie w stanie na miarę swoich możliwości ocenić, czy faktycznie mają do czynienia z szarlatanem, czy kimś, kto naprawdę wiedział, co robi.
Skinęła głową i ruszyła obok Heweliona.
- Chcę pójść z tobą - odpowiedziała. - Cóż... nie był to wydatek, jaki planowałam. Zobaczę, jaki będzie koszt. Mam jeszcze dużo innych spraw do załatwienia przed wypłynięciem, a jeśli będę musiała wybrać między jednym a drugim, żeby zgadzało mi się złoto w sakiewce... będę musiała się zastanowić.
Nie chciała rezygnować z pozostałych rzeczy, które planowała na ten wyjazd. Oczywiście, kusiło, by kompletnie zignorować wszystko, co chciała kupić dla Corina i Sovrana, a w zamian za to czysto egoistycznie pozbyć się swoich własnych blizn i wreszcie poprawić tę samoocenę, nad którą Yett kazał jej pracować. Oczywiście, że miła była jej myśl powrotu na Harlen z gładką skórą w miejscach, gdzie dotąd brzydko się ona marszczyła i zmieniała w bladą, nierówną tkankę. Ale medal, jak zawsze, miał dwie strony.
- Nie nastawiałabym się na cud, Hubert - przyznała ostrożnie. - Szukałam kogoś takiego od lat. Nie znalazłam. Wydaje się trochę dziwne, że nagle jednak ktoś taki tu jest. Myślisz, że naprawdę taka magia istnieje? Może to tylko iluzja, tymczasowa magiczna maska, która zniknie ci z twarzy w połowie rejsu na wyspę. Może to... może to będzie magia, która zadziała nie tak, jak trzeba. Która tylko wszystko pogorszy. Nawet jeśli nie usunę swojej całej, dużej blizny, tak czy inaczej powinniśmy sprawdzić to najpierw na mnie. Na którejś z tych mniejszych, zanim zabiorą się za twoją twarz.
Zerknęła na pobliźniony bok twarzy drugiego kapitana.
- Nigdy mi właściwie nie powiedziałeś, skąd to masz.
Obrazek

Ulice Portu Erola

225
POST BARDA
Hubert nie wydawał się być zakłopotany swoimi słowami, rzuconymi bez zastanowienia. Więcej zainteresowania przekazem miał w sobie Labrus, którego zaintrygowały słowa Heweliona. Bo komu miałby pokazywać plecy, jeśli nie partnerowi?

- Nie! Labrus nie idzie. - Hubert postawił na swoim. - To ma być niespodzianka, i opłaca się, choćbyśmy wydali na to całe oszczędności. Nie widział mnie jeszcze bez blizn!

- Ale widziałem cię z raną na pół twarzy, Hubercie. - Viridis dawno już stracił cierpliwość. - Ta blizna nie jest problemem! Twoje podejście do niej jest!

- Zobaczysz mnie z całą twarzą i wtedy powiesz co innego!
- Hewelion podniósł głos. - Vera też gada bzdury, facet na pewno wie, co robi, skoro uzdrowiciele go reklamują! Nie chcecie, żebym normalnie wyglądał, czy jak?!

- Dość tego! - Labrus nie pozwolił, by kapitan odnosił się do niego w ten sposób. - Pani kapitan wybaczy nam na moment.

Vera nie miała okazji zaprotestować, bo Labrus szorstko złapał Huberta za dłoń i pociągnął pod przeciwną burtę, by w tej nikłej prywatności porozmawiać z nim na temat pozbycia się blizn i ich wpływu na ich życia. Wciąż trzymając Huberta za dłoń, upominał go cicho, tak, by nikt nie musiał być członkiem ich rozmowy.

- Erola zawsze tak na nich działa. - Do Very podszedł jeden z marynarzy Huberta, Jerome, ciemnoskóry pirat, będący na statku chyba od zawsze. - Drą się na siebie jak panny w tawernie. Kiedyś nawet przez to próbowano obalić Heweliona. Trzeba było to widzieć, jak kapitan walczył o dowództwo. Po tamtym razie nikt już go nie kwestionuje.
Obrazek

Wróć do „Port Erola”