Zachodnia część lasu

61
POST POSTACI
Qadir
”Pustynny Smok”, jeden z bardziej doświadczonych magów w grupie, przez cały poranek pozostawał skupiony na jednym celu: dotarciu do bramy, która miała zamknąć drogę do ich rzeczywistości. Kiedy wszyscy zwinęli obozowisko i ruszyli w dalszą drogę, jego myśli krążyły wokół bezpieczeństwa i możliwości, jakie mieli przed sobą. Choć poranek był pozbawiony większych rozmów, Salih zauważył, że atmosfera była ciężka, jakby każdy krok prowadził ich bliżej nieodwracalnego losu.

Kiedy dotarli na skraj wymierającego lasu, Karlgardczyk odwrócił wzrok od szlaku, by rozejrzeć się po otaczającym ich krajobrazie. Było to miejsce martwe, pozbawione życia, jakby nawet natura porzuciła tę krainę. Roland, jeden z najemników, nagle zatrzymał powóz i zwrócił uwagę wszystkich na potrzebę zejścia z koni. Ostrzegł, że jeśli nie chcą być wykryci i zmasakrowani przez mroczne elfy, muszą poruszać się na piechotę. Profeta natychmiast zastosował się do jego słów, zeskakując z wierzchowca oraz dostosowując się do reszty grupy. Wszyscy okryli twarze kapturami, starając się pozostać jak najmniej widocznymi.

Poprowadzeni przez młodą dziewczynę, zaczęli wspinać się na wzniesienie. Kiedy dotarli na szczyt, przed ich oczami rozciągnął się widok, który wprawił czarnoskórego maga w niemałe osłupienie. Obóz mrocznych elfów był ogromny, rozciągający się na całą połaci martwego półwyspu Fenistei. Sieci pajęczyn, czarne namioty, setki – jeśli nie tysiące – wojowników rozlanych po pustkowiu. To wszystko sprawiło, że wieszcz poczuł chłód na karku. Czyżby jego plan legł w gruzach? - Nie spodziewałem się tego… - wyszeptał, jakby sam do siebie, wciąż oszołomiony widokiem przed nimi. Westchnął cicho, starając się uspokoić myśli i skupić na zadaniu, które mieli wykonać. Zmierzył wzrokiem obozowisko, zastanawiając się, jak mogliby przedostać się przez tak liczną armię. - My chyba nie wyobrażamy sobie, że przekradniemy się przez kilkaset jednostek Mrocznych, prawda? - rzucił cicho w stronę Tamny i Rathala, dwójkę rodzimych przedstawicieli długowiecznej rasy Wysokich Elfów, licząc szczególnie na ich reakcję poza Dortrisem.

Yasin zaczął intensywnie myśleć, jak mogliby ugryźć ten problem. Był świadomy, że próba przemknięcia przez obozowisko graniczyłaby z samobójstwem. Po krótkim zastanowieniu zaproponował alternatywę: - Mogę przeteleportować się pod samą bramę, zacząć działać już tam, na klifie. Uniknę całej tej armii, lądując bezpośrednio tam, gdzie powinniśmy być. Może nawet uda mi się ich odciągnąć częściowo… - Słowa te były wypowiedziane z pewną dozą niepokoju, ale jednocześnie stanowczo. Wiedział, że to może być ich jedyna szansa na sukces, ale potrzebował zgody panny Il’Dorai, a w tym Rathala.

Po tej całkiem przypadkowej sugestii, Salih poczuł, że musi zrobić coś więcej. Kraina, w której się znaleźli, była zapomniana przez bogów, ale on sam nie zamierzał z tego rezygnować. Odsunął się nieco od reszty ekspedycji, aby następnie wyciągnąć liść z pobliskiego krzaka, zamierzając wykorzystać go jako narzędzie w rytuale boskiej eksklamacji. Skupił się na modlitwie, wzywając jedynego Stwórcę Elfów. Głos mężczyzny, choć niemal niemy, był pełen głębokiej determinacji:
Sulonie, oświeć mnie tym, co możemy uczynić, aby dopiąć mojego przyrzeczenia. Prowadź nas, daj nam znak, ochroń przed gniewem dzieci podmroku... zwłaszcza twą córkę, Tamnę. Ona jest przyszłością.
W tych słowach zawiera się cała jego wiara, nadzieja, a może też desperacja. Nie wiedział, czy ktoś słyszy jego niezwykłe wezwanie, ale to nie miało znaczenia. W tym momencie robił coś więcej niż tylko pokładanie nadziei na powodzenie misji – wzywał jednego z najpotężniejszych bytów, a zarazem tego który posłał go na tę misję, prosząc o wskazówkę, która mogłaby przechylić szalę na ich korzyść.
Obrazek

Zachodnia część lasu

62
POST BARDA
Pozostali wydawali się równie zdruzgotani widokiem, co sam Qadir. Tamna uprzedzała, że przez bramę wyleją się wojska, a sam Karlgardczyk widział w swojej wizji, jak mrok zalewa znany mu świat, ale które z nich mogło przewidzieć coś takiego? To nie był oddział, czy pięć. To była armia, przeciwko której oni nie byli w stanie stanąć. Każdy z nich doskonale wiedział, że jeśli zostanie schwytany, moc i wykształcenie magiczne w niczym mu nie pomogą. Może i ktoś będzie stanowić problem dla mrocznych przez jakiś czas, może i ktoś zabije nawet i ćwierć armii, gdyby dopisało mu ogromne szczęście, ale wciąż była ich zaledwie garstka. Przewaga liczebna była w tym przypadku zbyt wielka, by otwarcie wyjść im naprzeciw, albo pozwolić sobie na nieostrożność.
- Nie wiem - przyznała Tamna, co brzmiało wyjątkowo zaskakująco w jej wiecznie pewnych siebie ustach. - Nie wiem, co teraz.
Nic nie przerywało ciszy. Nie wiał nawet wiatr, który mógłby przynosić dźwięki dobiegające z obozowiska mrocznych. Słyszeli każdy swój oddech, każde szurnięcie ubraniem o kamień.
- No jak to co teraz? Ech kurwa, wy to jesteście wszyscy sprytni tylko wtedy, jak wam to pasuje, a jak trzeba szatki pobrudzić, zniżyć się do poziomu przeciętnego człowieka, to nagle pomysłów brak - mruknął Roland, leżący na skale obok Qadira. - Dawać, chłopcy i dziewczęta, niech nas mroczny popamięta! - zanucił cicho, przerabiając tekst piosenki, jakiej żadne z nich i tak nie znało. Rathal pytająco uniósł brwi, więc najemnik przewrócił oczami. - No dookoła trzeba iść, a co? I pajęczyn nie deptać. Prawdziwe pająki... znaczy no, te normalne kurwie małe... czują drgania pajęczyn, nie? Stąd wiedzą, w którą stronę iść. Gdzie mucha się złapała. Ja się, kurwa, w złapaną muchę bawić nie zamierzam.
Rathal i Tamna wrócili spojrzeniem do obozowiska, otoczonego białą mgłą pajęczych nici.
- Wciąż nie pozwoli to dotrzeć pod bramę żadnemu z nas - zaprotestował Voron. - Chyba, że potrafisz zabrać ze sobą jeszcze kogoś? Gdybyś potrafił nas poprzenosić, problem byłby z głowy. Ale zakładam, że to nie wchodzi w grę.
- Sam nic pan tam nie zdziała, panie Salih
- westchnął Rathal. - Potrzebne są dwa źródła mocy. Minimum dwa.
- To mówię, że dookoła. Od wody, wespniemy się po klifie raz dwa
- upierał się Roland przy swoim.
Sulon nie odpowiadał na wołania swojego sługi. Zupełnie tak, jakby to miejsce, czysto figuratywnie zapomniane przez bogów i ludzi, teraz także dosłownie było od nich odcięte. Qadir na tyle często spotykał się z ciszą z drugiej strony, że z pewnością nie wyciągał z tego aż tak przesadzonych wniosków, ale wciąż było to irytujące. Los był przekorny i złośliwy, a on sam - skazany na własne pomysły, albo szalone propozycje Rolanda. Najemnik popatrzył na niego, odchrząknął i splunął w trawę. Stanowił zdecydowanie wyjątkowego towarzysza ich małego przedsięwzięcia.
Obrazek

Zachodnia część lasu

63
POST POSTACI
Qadir
Cicho westchnął, słuchając kolejnych rozmów w grupie. Widocznie poczuł potrzebę wyciszenia i zapanowania nad chaosem myśli, bo bez słowa sięgnął do torby, wyciągając fajkę. Rzadko ją używał, niemniej teraz wydawało się, że sytuacja wręcz wymagała chwili przerwy. Cicho skwierczące zioła, które zapalił, unosiły w powietrze delikatny dym, a on sam skupił się na prostym rytuale palenia. To nie był nałóg – to było coś, co pomagało mu odnaleźć spokój w trudnych chwilach. Wziął kilka pociągnięć, patrząc w ciszy na otaczającą ich mgłę i pajęczyny, próbując znaleźć detale, które mogłyby dać im jakąkolwiek przewagę. Jednak co mógł zobaczyć jak nie mgłę, mroczne cienie wrogów i te wszechobecne pajęczyny rozciągające się nad ziemią? To wszystko wydawało się beznadziejne. Zdawał sobie sprawę, że choć w jego wizji mrok rzeczywiście pochłaniał znany mu świat, rzeczywistość przewyższyła wszelkie wyobrażenia. Armia, której nie da się pokonać. A teraz, spoglądając na nią z tej odległości, czuł się mały, niemal bezsilny. Wzrok Qadira powędrował ku niebu, które tonęło w ciemności, a jego oczy przymknęły się na chwilę. Wezwał Sulona, Stwórcę Elfów, którego wsparcie teraz byłoby bezcenne. Cisza. Znów cisza.

To zdanie Tamny, choć zaskakujące w swej bezradności, było prawdziwe. Co teraz? Sam czarnoksiężnik nie wiedział, jak na nie odpowiedzieć. Z rezygnacją mruknął pod nosem. - Skoro nawet Sulon nie odpowiada, sytuacja wygląda znacznie gorzej, niż mogłem przewidywać. Znacznie gorzej niż cokolwiek innego. No trudno... - Może to była kwestia losu, może czegoś jeszcze bardziej złośliwego. Zapał, który jeszcze niedawno w nim płonął, powoli gasł. Czy to widok tej mrocznej armii? Czy ta przytłaczająca sytuacja? A może sama niemożność kontaktu z bogiem, na którego tak liczył? Nagle uderzyła go myśl – to, co działo się wokół, wywołało w nim coś w rodzaju lekkiej depresji, uczucie nagłego przygnębienia. Nie mógł tego przewidzieć. Jeszcze przed chwilą czuł się gotowy do działania, teraz zaś wszystko wydawało się bezcelowe. Westchnął głęboko, przysuwając fajkę bliżej ust, próbując skupić się na czymś prostym, by nie dać się ponieść rozpaczy.

Komentarze Rolanda, pełne sarkazmu i nonszalancji, jedynie go zirytowały. Zmrużył oczy, odwracając się w stronę najemnika. Z nieukrywanym wyraźnym znużeniem w głosie, rzucił. - Skoro Pan jest taki pewny siebie, to może utoruje nam drogę i posłuży jako zwiad. W tym się Pan pewnie lepiej odnajduje niż my. - Jego ton, mimo pozornego spokoju, skrywał nutę irytacji. Zdecydowanie nie był teraz w nastroju na żarty, a z pewnością nie na tę lekceważącą sytuację. Kiedy Voron zasugerował teleportację, "Pustynny Smok" westchnął znowu głęboko. Odpowiedział skrzętnie, ale z wyraźnym brakiem entuzjazmu. - Nigdy nie próbowałem przenosić kogoś poza sobą. Nie wykluczam możliwości spróbowania, ale ryzyko będzie ogromne. - Dodał jeszcze chłodno. - Mogę kogoś przypadkiem zabić. - Jakby to była zupełnie zwykła możliwość w ich świecie, prawda? Ach, ci magowie.

Fajka zgasła, więc schował ją z powrotem do plecaka, po czym leniwie rozejrzał się po twarzach pozostałych członków grupy. Czarnoskóry profeta nie miał już teraz wiele do powiedzenia, szczególnie że żaden z pomysłów nie wydawał się solidny. Czuł, że każdy z nich rzuca propozycjami, które nie prowadzą do niczego konkretnego? Choć może… to jedyna szansa? Po dłuższej chwili milczenia w końcu zebrał się na kilka słów, zmieniając swoje nastawienie. - Na pustyni uczono mnie, że kiedy jedna ścieżka wydaje się niebezpieczna, należy zawsze poszukać innej. Może Roland ma rację. - Powiedział spokojnie, tym razem bez emocji, odnosząc się do pomysłu najemnika. - Jeśli on nas poprowadzi, pójdę za nim. - Po chwili upił łyk wody z bukłaka, zwilżając spierzchnięte usta. - Mam nadzieję, że wspinać się potraficie. - Spojrzał na resztę z lekkim uśmiechem. - Ja dostanę się na klif bez problemu. Ostateczna decyzja należy jednak do Tamny. To ona przewodzi, nie ja. Czyż nie, Panno Il’Dorai? - Wieszcz otwarcie przeniósł odpowiedzialność za ich dalsze kroki na młodą elfkę. Nie zamierzał wszak przewodzić tą ekspedycją, gdzie ona tak usilnie starała się na nim wywrzeć własne przywództwo. Choć sam mógł sobie poradzić, teleportując się pod bramę już teraz, jak mówił, wiedział, że dla innych będzie to trudniejsza trasa. On nie musiał się wdrapywać, ale pozostali musieli szukać sposobu. Na koniec dodał ironicznie. - Ktoś ma lepszy pomysł niż nasz wojownik? Jeśli nie, to możemy zawrócić… I przeżyć przez jakiś czas. -

Bez względu na finalny plan, Kadeem zamilkł po raz drugi na chwilę, jakby rozważając coś w głowie, a potem, wciąż siedząc na ziemi, zaczął cicho nucić pod nosem. Melodia była powolna, głęboka i niosła w sobie echa pustynnych wiatrów. Była to stara pieśń z jego rodzinnych stron.
- Pustynny wicher woła mnie,
Fahri, syn wiatru, przed siebie mknie.
Kroki w piasku giną w cień,
A on wciąż szuka w sercu dzień.
Nad horyzontem słońce drży,
Gdzie dom mój, gdzie ojców sny?
Tam, gdzie wydmy jak morza fal,
Fahri niesie swój dumny żal. -
Co najlepsze spojrzał na bladą piękność, bym może po raz ostatni z wymownym… rozczarowaniem wymalowanym na twarzy. Co to jednak znaczyło? Kto wie. Tak czy inaczej, dostosuje się do reszty. Co mu pozostało?
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Fenistea - puszcza”