[Jezioro Gwiazd] Chata na skraju lasu

121
POST BARDA
Goren złapał za drzewce włóczni Elspeth i pociągnął broń w dół.
- Oszalałaś? Ile się tego wina opiłaś? Uspokój się - syknął. - Nie będę nigdzie zawracać, nie będę mordować ludzi w imieniu twojej pani. Powiedziałem, że dowiozę cię do Heliar i to zamierzam zrobić, nic więcej. Jesteś nienormalna.
Wbrew temu, czego od niego chciała, elf tylko popędził konia do przodu, dalej na północ, dalej od ludzi w białych szatach, szykujących się na świętowanie dnia swojej bogini. Luna biegła coraz szybciej, z kłusu przechodząc do galopu i całkiem możliwe, że było to celowe działanie mężczyzny, bo nieprzyzwyczajona do tego Elspeth musiała z powrotem złapać się łęku, by odzyskać stabilność i nie spaść.
- Patrz przed siebie. Widzisz tę górę? Musimy objechać ją dookoła.
To wyglądało jak długa droga, nawet na grzbiecie szybko pędzącego wierzchowca. Góra Erial, na której tereny zapraszali ich tutejsi wieśniacy, była rozległym, wysokim wzniesieniem, zajmującym większą część horyzontu. Gdzieś tam daleko za nią znajdowało się miasto, a w nim przejście, którym Elspeth będzie mogła wreszcie wrócić do domu.
- Twoje wojska też będą musiały objechać ją dookoła. A najpierw... jak zakładam... będą musiały przebić się przez miasto. Nie przyślą tu oddziału specjalnie po ciebie, zresztą dlaczego mieliby cię szukać w tej dziurze? Czego w ogóle mieliby tu szukać?
Luna parsknęła i poderwała się, żeby przeskoczyć jakąś kłodę. Drobne, cienkie gałązki smagały ich raz po raz po ramionach i twarzach, choć przed tym drugim chroniła ją maska.
- Do karczmy - rzucił Goren chłodno. - A potem dalej. Może za kilka dni natkniemy się na jakichś twoich.
Elf był nieprzyjemny w obyciu od momentu, w którym zostało mu zaproponowane szpiegowanie dla mrocznych. Gdzieś w międzyczasie już zaczął podchodzić do Elspeth bardziej neutralnie, pozwalać sobie nawet na żarty, ale wystarczył ten jeden komentarz, by z powrotem zamknął się w sobie i by powróciła niechęć do siedzącej przed nim kobiety. Wyglądało na to, że wizja stosunkowo bezproblemowej podróży, może nawet przyjemnych pogawędek przy okazji, przepadła bezpowrotnie.... a przynajmniej dopóki Goren nie ochłonie.
Obrazek

[Jezioro Gwiazd] Chata na skraju lasu

122
POST POSTACI


To nie była wina alkoholu, lecz magii, która otworzyła przejścia. Choć nie miała bezpośredniego wpływu na Elspeth, to elfka poczuła ekscytację, która kazała jej złapałać za broń i zabić wszystko, co nie było mrocznym elfem lub kimś, kto działał na ich korzyść. Włócznia idealnie leżała w dłoni i aż prosiła się, by zanurzyć jej grot w ciele wroga, lecz Goren stał na straży poczytalności towarzyszki. Elspeth szarpnęła się, gdy jego dłoń dotknęła broni.

- Nie potrzeba mi Heliar, wkrótce tu będą! - Warknęła, lecz nie była w stanie nic z tym zrobić, bo Luna przyspieszyła. Elfka musiała złapać się łęku, bo koń pędził jak szalony! Pająki były zdecydowanie bardziej dostojne, nawet w swoim pędzie. - Ughhh..! - Wydała z siebie jęk bez większego sensu, sfrustrowana tym, jaką Goren miał nad nią władzę. - Przyjdą też tutaj. - Zaparła się. - Będą wszędzie. Na górze, w karczmie...

Z każdym długim krokiem Luny, zapał Elspeth malał. Trzymała się siodła, klnąc pod nosem na wszystkich bluźnierczych bogów, których wyznawali mieszkańcy powierzchni, na Gorena, na gałązki, które smagały ją po ramionach. Pęd powietrza i nikły ból uderzeń pozwalały jej ochłonąć.

Nie odzywała się do elfa, który powstrzymał jej krwiożerczy zryw.
Obrazek

[Jezioro Gwiazd] Chata na skraju lasu

123
POST BARDA
- Świetnie. To może cię tu zostawię? Siedź i czekaj - prychnął Goren.
Koń nie galopował długo. Właściwie elf sprowadził go z powrotem do kłusu, gdy tylko Elspeth się trochę uspokoiła i przestała rzucać się jak szalona z włócznią na wszystko, co się ruszało. Ich całkiem przyjemna rozmowa, przerwana przez pojawienie się odzianych w biel wieśniaków, a potem otwarcie się bram, raczej nie mała ponownie się rozkręcić. Oboje źli na siebie nawzajem, nie mieli sobie nic do powiedzenia.
Niebo daleko przed nimi zasnute było przez ciężkie, burzowe chmury, pchane przez wiatr w ich kierunku. Co jakiś czas przetaczał się huk grzmotu, dźwięk, do jakiego Elspeth wciąż się jeszcze nie mogła przyzwyczaić, choć spędziła na powierzchni już sporo czasu. Teraz jednak kojarzył się jej tylko z dobrymi rzeczami, z otwartym przejściem, z możliwością powrotu do domu. Wyjechali na otwartą przestrzeń, więc chłodny wiatr nieprzyjemnie wdzierał im się pod płaszcze i kaptury. Teraz bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej, dobrze by było się do siebie zbliżyć, by nie tracić ciepła, ale Goren trzymał się od elfki tak daleko, jak tylko było to możliwe na jednym siodle. Masyw ogromnej góry wznosił się po ich prawej stronie, a ostatnie, pojedyncze promienie zachodzącego słońca, które przebijało się czasem przez chmury, nadawały mu w niektórych miejscach ciepłych barw, w swojej jasności mocno kontrastowych do pociemniałego nieba na północy.
Jechali jeszcze przez długi czas, do momentu, w którym zapadła całkowita ciemność. Nawet księżyce ani gwiazdy nie rozświetlały mroku, gdy niebo zasnute było przez chmury, z których zaczynał powoli siąpić deszcz. Goren zaciągnął kaptur na głowę i wychylił się do tyłu, by odpiąć od juków niewielką pochodnię, zapalić ją i przypiąć do końskiej uprzęży. Dawała ona niewiele światła, ot, tyle, by widzieć dwa metry do przodu. Musieli też przez to zwolnić. Gdzieś w oddali jednak majaczyły niewielkie światełka jakichś zabudowań, być może tej gospody, do której podążali? Starowina miała rację, dotrą do niej w samym środku nocy.
- To jest wasz plan? Wyrżnąć wszystkich na powierzchni? - spytał nagle elf. - Już nawet nie chcecie nikogo zniewolić, tylko zabić każdego, kto się napatoczy? Czy to tylko w twojej głowie tak bardzo się poprzestawiało, kiedy upadłaś na ten kamień? Tak działa wasze wojsko? Zabijając kobiety i starców w obozowiskach i bezbronnych wieśniaków podczas ich obrządków? Wszyscy jesteście pozbawieni honoru, czy tylko ty jedna? Może celowo cię zostawili na powierzchni.
W jego głosie pobrzmiewała gorycz.
- Z którego klanu ty w ogóle jesteś, co? Z tych od rany?
Obrazek

[Jezioro Gwiazd] Chata na skraju lasu

124
POST POSTACI
Elspeth nie odpowiedziała. Była zła na Gorena i jego sposób powstrzymania jej, ale nie wyraziła tego już na głos, zamykając usta. Kiedy koń zwolinił, ona sama postanowiła znaleźć sobie wygodniejszą pozycję, ale nie była w stanie, gdyż siedzisko na grzbiecie Luny było mniej wygodne, niż można było się spodziewać. Przynajmniej wiatr gnał ciemne chmury, grzmoty niosły się po niebie... wspaniale było cieszyć się wspaniałością Zumary i jej demonicznych bóstw, które błogosławiły ją i jej popleczników.

Goren jeszcze nie wiedział, co ich czeka, gdy pojawią się Mroczni! Nie tłumaczyła mu jednak, bo był oporny na wiedzę i zdrowy rozsądek. Jeśli chciał żyć, musiał przejść na ich stronę. Ale czy naprawdę chciał żyć, Elsepth nie wiedziała.

Wkrótce przysnęła, kołysana przez równy krok konia i ciepło elfa, który bardzo nie chciał się nim dzielić. Nie był to sen głęboki, a krótkie, przerywane drzemki, mające być tylko namiastką odpoczynku. Zmusiła się do przytomności, gdy w oddali zamajaczyły światła. Sprawdziła, czy na twarzy na pewno ma maskę - tak do niej nawykła, że czasem łatwiej było podnieść ręce do twarzy i ją wymacać, aniżeli zauważyć w inny sposób.

- Nie wszystkich. - Powiedziała nieco ochrypłym głosem, zaraz odchrząknęła. - Nie przydatnych. Kobiety, starcy, nie są przydatni. Gdzie był ich honor, gdy wygnali nas pod ziemię? Byliśmy bezbronni. Tak, jak oni teraz. Mój klan, ten od rany, niesie zemstę. Oko za oko, nie tak mówicie? - Zapytała z nie mniejszą goryczą w głosie. - Ich krzywda za naszą.
Obrazek

[Jezioro Gwiazd] Chata na skraju lasu

125
POST BARDA
- Kobiety nie są przydatne? - powtórzył Goren z niedowierzaniem i zaśmiał się pozbawionym rozbawienia śmiechem. - Nie. Nie tak mówimy. Może z takiego założenia wychodzą jakieś prymitywne plemiona orków na południu, albo ludzie północy. Ale każdy, kto ma choć odrobinę rozsądku, wie, że świat tak nie działa. Świat nie działa na zasadzie oko za oko, Elspeth.
Światła gospody stawały się coraz wyraźniejsze, gdy stopniowo się do niej zbliżali. Ciężko było określić, ile dokładnie zajmie im dotarcie do niej, ale wciąż mieli pewność, że przynajmniej tym razem oboje wyśpią się w wygodnych łóżkach i może nawet będzie im dane zjeść ciepłą strawę przed snem.
- Nikt z żyjących nie jest odpowiedzialny za waszą krzywdę. Chcesz karać nas wszystkich za błędy przodków. Zresztą, ja nawet nie wiem, kto wam to zrobił! Nikt nie wie! Ile lat minęło od tamtej pory? Setki? - zirytował się. - Przepędzili was potężni magowie, czy sam Sulon zesłał was pod ziemię? Jeśli to pierwsze, to zabijcie magów, a nie staruszki w lesie! Jeśli to drugie, rzuć włócznią w niebo, może trafisz w boga.
Prychnął znów. Było zimno, więc mimowolnie objął elfkę tak, jak wcześniej, szukając ciepła tam, gdzie dało się je znaleźć. Nie znaczyło to jednak, że nie był na nią zły.
- Na powierzchni jest nas więcej. Przepędzą was z powrotem pod ziemię i będziecie tam gnić już zawsze. Zginie przy tym wielu, po jednej i po drugiej stronie, ale to tutaj zawsze wschodzi słońce.
Luna parsknęła, jakby potwierdzała jego słowa.
- Źle się za to wszystko zabraliście. Trzeba było rozwiązać to pokojowo. Wysłać posłańców. Uświadomić powierzchnię o swoim istnieniu, bo nikt o nim dotąd nie wiedział. Moglibyście... nie wiem... przejąć Fenisteę. Może znalazłoby się dla was miejsce w miastach, tak, jak znajduje się dla każdej innej rasy. Ale dlaczego miałoby to komukolwiek przyjść do głowy? Jesteście podli, przesiąknięci złem do szpiku kości. Ty też jesteś. Tak samo, jak każdy z mrocznych, z którym miałem do czynienia. Chcecie tylko krwi.
Obrazek

[Jezioro Gwiazd] Chata na skraju lasu

126
POST POSTACI
Teraz, gdy Goren szukał ciepła, Elspeth nie chciała się do niego przytulać. Została wyprostowana tak, jak wcześniej, nie opierając się o niego. Kolejne nierporozumienia nie wpyłwały dobrze na ich relację.

- Te kobiety są słabe. - Wytknęła Elspeth. Do czegóż nadawałaby się taka staruszka w białej szacie? Nie była dość silna, by pracować fizycznie, nie dość zwinna, by choćby tkać materiały. Mogła być nawozem, może pożywieniem dla pająków. - Nie oko za oko. To, co zrobili, oddamy po stokroć. - Posłużyła się wyrażeniem, które z pewnością było częścią propagandy z podziemii. Fakt, iż rozumiała to w języku powierzchni, musiał wiele mówić o tym, jak wyglądało szkolenie młodych mrocznych.

Widmo wygodnego łóżka było niesamowicie kuszące. Elspeth nie pamiętała, kiedy ostatni raz miała okazję złożyć głowę na czymś wygodniejszym, aniżeli rozpadający się barłóg w chatce lub też posłanie na ziemi. Wciąż była młoda, wciąż mogła spać na ziemi, ale z chęcią przyjmie odmianę od zwyczajowej niewygody. Problemem byli inni bywalcy karczmy.

- Wysłali nas na śmierć pod ziemią. - Syczała, pielęgnując w sobie nienawiść. - Nikt nie pomógł. Nic nie zrobili. Są tak samo winni. - Wyjaśniła, zaciskając dłonie na łęku. - Demony nam pomogły, nie wy. Jeśli zginę, zginę walcząc. - Postanowiła, nie przyznając się, że tak naprawdę... wcale nie chciała ginąć. Była żołnierzem, musiała walczyć, do tego została stworzona. Ale czy kiedyś nie marzyła jej się kariera pod ziemią, z jej synami? Szkoląc nowe pokolenia, lecz samej nie ryzykując, by żyć dla dzieci i w końcu, dla siebie?

Potrząsnęła głową, odsuwając od siebie wątpliwości. Parę jasnych kosmyków wyrwało się z upięcia, były jednak pod kapturem.

- Chcemy krwi, bo czego mamy chcieć? Przyjaźni? Patrzysz na mnie z odrazą, jak mamy z wami żyć? W miastach? Jesteśmy dla ciebie wrogiem, choć jeszcze nic nie robimy. Dlatego umrzecie.

Spoiler:
Obrazek

[Jezioro Gwiazd] Chata na skraju lasu

127
POST BARDA
Tej nocy Mimbra była w pełni, a pomarańcz wręcz mienił się w czerwień, jak szło się temu przyglądać bardziej i zanurzyć w głębi barwy... a może była to już tylko wyobraźnia Aikerren. Bezchmurne niebo nie zapowiadało opadów śniegu ani deszczu. Resztki zimy wciśnięte były w zaległe kąty między drzewami i kamieniami, acz nie szło tego dojrzeć, nie kiedy niska sięgająca kolan mgła spowijała całe otoczenie, a pomarańczowa łuna odbijającego się odeń światła księżyca nadawała otoczeniu szczególnego uroku. Nikłe cienie gołych drzew poruszały się leniwie w obłokach, sprawiając że nieruchomy las wydawał się żyć, a wzrok nie potrafił odróżnić ruchu pośród. Wiatr milczał, jakby Sulon zapomniał o istnieniu tego miejsca.

Ich obóz był ukryty nieco głębiej w lesie. Banda świętowała. Łupy tkwiły posłusznie to w workach, czy skrzynkach, albo i klatkach. W całości lub w kawałkach. To zależy co. Wojna gdzieś w oddali gdzieś tam nadal sobie trwała w najlepsze, gdzie Aidan i Jakub rwali się o koronę, tocząc jednocześnie wojnę z mrocznymi. Tymczasem bandyci pod dowództwem leśnej elfki Shyvis królowali sobie jak nigdy. Jak nigdy mogli sobie odbić braki biedy i upokorzenia doznanego w przeszłości. Ot tam ledwie drobnym kosztem przypadkowej ludności, która miała nieszczęście na nich trafić.
Złupili karawanę z Ujścia, porwali dziewki z wioski i okradli spiżarnie, zamordowali też kilku milicjantów i innych parę osób, jak to bywa na wypadzie. Szumowiny teraz mogły się wyszumić, acz nie Shyvis i jej przyboczni. Robotę trzeba było dociągnąć do końca, a ta zdawała się nigdy nie kończyć. Siedzieli spowici w mroku nieco z dala od szalejącej gawiedzi, przy żarze niepalącego się już ogniska.
Przypilnuj, aby nie zakatowali dziewczyn, Kreg.
Znów każesz mi się na to gapić?
Czemu się nie przyłączysz do braci? Mmm? — Zakpiła Rin na marudzenie Krega, ten nieszczególnie był zadowolony, mając za chwilę odpoczynku pilnowanie, aby pijanych nie poniosła fantazja co można uczynić z kobiecym ciałem. — Reszta nie miała problemu, może twój potrzebuje jakiejś zachęty, co? Czy może koń cię kopnął jak byłeś mały? — Prowokowała, acz Kreg nie był byle osiłkiem, aby się dać na takie zaczepki, z resztą chyba miał jakąś do niej słabość. Po prostu westchnął i ruszył w kierunku hulanki, przeczuwając, że od jakiejś chwili przeszkadzała młodym kobietom jego obecność, jako ostatniego z facetów, co nie brał udziału w przepijaniu części łupów. Krega przywitały krzyki niekoniecznie wskazujące na zadowolenie, czy radość, acz za to w szumie rechotu.

Zostały we troje, mając za światło sam księżyc, siedziały na pniakach przy dogasającym żarze ogniska, elfka co chwilę dorzucała kawałek, aby całkiem nie zgasło. Aikerren, Rin i Shyvis miały zaraz wspólny namiot i towarzyszył im jeden obok należący do Krega, Teriona i Paula. W piątkę rządzili bandą, nie licząc Aikerren, gdyż Kuny bandyci nieszczególnie chcieli się słuchać, chyba że w grę wchodziły ich klejnoty, albo gardło. Była zaś "najlepszą przyjaciółką", jak ją nazywała Shyvis. I wyglądało na to, że robiła co mogła, aby ta została przy niej.
Jako że kobiety były w mniejszości, a te będąc na czele bandy musiały pilnować, aby to przypadkiem nie dołączyć do tych porwanych. Póki co Rin i Shyvis radziły sobie dobrze, a z Aikerren nawet całkiem lepiej w kwestiach dyscypliny i porządku jak się miały rzeczy.
Czyli dopiero za dwa dni przybędą ci od niewolników na wymianę? — Dopytywała Rin, jakby ten temat nieszczególnie dawał jej spokój.
Tak, acz jest coś jeszcze co musimy obgadać — Rzekła ciszej leśna elfka tonem sugerującym, że coś wisi w powietrzu.
Długo nie pociągniemy z tymi dupkami, co?
Mam na to pomysł. Musisz tylko przekabacić Krega, Rin. Aby się na to zgodził — Wymowna cisza sugerowała niechęć. — Nie teraz Rin, jeszcze trochę i się nachapiemy zobaczysz. Ten układ z resztą ci się spodoba — Przekonywała wnosząc o prośbę w taonie, póki co ignorując obecność Aikerren.
Układ?
Tak, pora trochę przerzedzić szeregi, zwłaszcza w najbliższym nam namiocie. Acz nie, Aikerren. Nie my mamy im ukręcić łby, a rozwścieczeni chłopi. Taki psikus.— Choć raczej nie było wiele widać, poza sylwetkami ukrytymi w cieniu, można było być bardziej niż pewnym, że na jej ustach rozgościł się złowieszczy uśmieszek.
Zamieniam się w słuch.
Trzeba tu przyprowadzić chłopów z widłami, jutro o podobnej porze, aby odbili swoje córki, a potem z grupą Krega zaskoczyć ich od tyłu. Przećwiczymy przy okazji parę manewrów z tego wszystkiego — Wyjaśniła zupełnie niewinnym tonem, jakby opowiadała o tym co jadła dobrego na kolację. — Co o tym sądzisz Aikerren? — Shyvis zapytała swoją przyjaciółkę, w tonie głosu ta mogła dosłyszeć, że i coś i jej przyjdzie zrobić w tej kwestii.

[Jezioro Gwiazd] Chata na skraju lasu

128
Zima próbowała się zacząć kończyć w mrocznych dolinach między Wzgórzami Meriandos, Wschodnią Ścianą a górami Aron, w dzień bywało już jedynie chłodno, nawet wieczorami schodziła zgoła niezimowa mgła, jak dziś, ale noce bywały w efekcie nawet bardziej przejmujące chłodem aż do kości, niż niejedna przykryta śnieżnym czaprakiem zimowa noc. A jednak Aikerren siedziała przy niedającym już ciepła ognisku z gołymi ramionami, jeśli nie liczyć skórzanych karwaszy, okryta po swojemu jedynie „kamizelą” z nierówno pociętych skórzanych płatów, zszytych tu i tam, wzmocnioną tu i ówdzie żelazem, oraz takoż uczynioną „spódniczką”, spod której wyzierała szaro-oliwkowa skóra długich, nawet umięśnionych, ale przede wszystkim chudo-żylastych nóg. Ciepłolubnych dreszcz mógłby wstrząsnąć na sam widok. Aczkolwiek wśród jej obecnych towarzyszy raczej żaden nie został wychowany w nawykach do ciepełka i troski o komfort ciała. Tak: ktoś taki jak qhira jeśli miał gdzieś choć trochę pasować jako-tako, to do wielorasowej bandy brutalnych wobec świata, ale i prymitywnie surowych wobec samych siebie wyrzutków, bardziej bezdomnych w tych ich niestarannych leśnych obozowiskach, niż wiatr na równinie.
Inna rzecz, że tej bezdomności Aikerren w ten sposób nie odczuwała. Dla niej „bezdomność”, czy inne aspekty tej bandyckiej i przy tym nieco szczeniackiej egzystencji nie były jakimś ewidentnym przeciwieństwem życia, które dotąd doświadczała. Parę lat temu jej dhirat wypluł ją jako „gotową” kunę w społeczeństwo niczym pestkę w oko, bez refleksji przecież, jak potężną samotność może (lub nie może) znieść siedemnastoletnia dziewczyna oderwana od swego domostwa w wieku lat ledwo kilku, i wychowywana raczej do śmierci niż do życia, a już na pewno nie do rozkwitania w społeczeństwie. Nic dziwnego, że zamiast do ładnego domu pełnego ciepłokluchowych obywatelisiów trafiła ostatecznie, naturalną grawitacją, do bandy pozbawionych skrupułów i sumienia skurwysynów. I tu było jej… hm – no, w sumie dobrze. Było to życie, paradoksalnie, całkiem z jej perspektywy stabilne i przejrzyste, choć oczywiście mogło się takim stać dopiero po tym, gdy Shyvis „oficjalnie” dała temu motłochowi do zrozumienia, że Aikerren niniejszym awansuje w nieistniejącej tu hierarchii, spośród najgorszych mętów trafiając pod jej, Shyvis, osobisty bok. W sumie czemu? Tego się nigdy nie dowiedziała, ale kuna czuła, że elfia hersztka po prostu szczerze tego chce.
A czy jej Aikerren ufała? To inna sprawa. Przede wszystkim: czy ufała komukolwiek?
Hm, kto wie.

Bądź co bądź dopiero kilka tygodni temu jakoś w pełni uprzytomniła sobie, że stąd, z poziomu Shyvis, Rin, Krega, Paula i Teriona, dowodzenie tym wściekłym żywiołem bandziorów oprócz zapewniania im egzystencji, to jest żarcia, łupów i rżnięcia, polega również na czymś, co w cywilizowanym świecie nazwano by psychologią, a nawet manipulacją. Ta prawda wtedy przyszła do niej jak pierwszy wiosenny poranek (choć była wtedy górska zima) – objawieniem, pewnego rodzaju iluminacją. Kto wie, może można było to potraktować jako kolejny rozdział w dorośleniu Aikerren, w dorośleniu, które powinno w jej wieku przebiegać inaczej, innymi ścieżkami, po innych wartościach. Ale było jak było, i teraz chuda kunica, wyrwana pytaniem ze swych niepojętych dla nikogo myśli (lub wewnętrznej pustki), czuła, że poprzez swą pozycję w bandzie zaczyna w tym psychologiczno-manipulacyjnym „czymś” uczestniczyć.
Choć owszem, tak tak, w pełni rozumiała, że mimo nawet sympatii Shyvis, w rozumieniu bandy, porykującej teraz tam dalej na polanie, jest w najlepszym razie dziwadłem i o niejasnym statusie, a w tym gorszym razie – plugastwem, z którego świat należałoby raczej oczyścić. Taki na przykład Saivel akceptował ją chyba bez problemu, a taki na przykład Barnaz – kurewsko zdecydowanie jej nie akceptował. Czy to nie Saivel zasugerował „chłopakom” wtedy, na początku, żeby powoli kończyli inicjacyjne obijanie jej gęby i krzyży? A czy to nie Barnaz wyjechał jej z piąchy w zamęcie ostatniego napadu, potem tylko splunąwszy rzucając, że w ferworze pomylił ją z „jakąś tam wioskową wywłoką”? Skurwysyn.

Qhira podniosła głowę nieśpiesznie, wrzucając w żar patyk, którym przed chwilą w nim grzebała.
A więc rządzenie bandą. Manipulacje. Psychologia plugastwa i bezeceństwa. Sprowadzić chłopów, ojców porwanych (i już pewnie mocno tam napoczętych) córek, aby w erupcji boleściwej zemsty starli się z bandyckim motłochem, wyrżnęli tych najsłabszych, odbili to co z tych ich córek zostanie, by uszli przekonani, że im się udało, że już tylko parę kroków ucieczki przez mglisty las i będą w swoich chatach z odzyskanymi córkami – i wtedy atak. Wtedy: gdy będą już jedną nogą w uldze uśpionej czujności. Świetne.
Natomiast…
– Jeśli przerzedzać szeregi zwłaszcza… tam – Aikerren delikatnym ruchem głowy wskazała namiot Krega, Paula i Teriona – to tych chłopów musiałoby być… – policzyła chwilę – przynajmniej tuzin.
Poprawiła się trochę, podciągając stopy w ciężkich buciorach bardziej ku sobie i obejmując lewym ramieniem złączone kolana. Czuła, w związku z tym, co miała na myśli, pewien rodzaj niepokoju – czy nie wkurwi Ren, czy nie zostanie odebrana przez Shyvis w sposób podcinający jej pozycję przy ognisku – ale niepokój ten jeśli się czymś ujawniał, to naprężeniem mięśni wciąż umazanej smugami brudu i krwi twarzy uwydatniającym kości nad zapadniętymi policzkami.
– Jeśli przerzedzać… to poczekałabym do następnego ataku. I tam w zamęcie – podniosła twarz, patrząc najpierw na Shyvis, potem na Ren, a potem w dal, ku odgłosom z polany – ja mogę – spuściła spojrzenie, biorąc spod stóp kolejny patyczek i lekko wzruszając ramionami – ich… przerzedzić.
Ale jednak wróciła wzrokiem – do Ren. Aikerren nie potrafiła określić stopnia, temperatury i wzajemności tej „słabości”, jaką chyba miał Kreg względem Ren, ale coś tam między nimi wyczuwała – i nie rozumiała tego. To znaczy, nie potrafiła – gdyby ją zapytać – opisać mechanizmów tego czegoś. On ją… jakby… co? A ona względem niego… jakby – co? Tak, tego Aikerren nie miała w swoim słowniku. Ale miała w pochwie dobrze leżący w ręce, bardzo ostry i cichy nóż. Gdyby miał być potrzebny.

[Jezioro Gwiazd] Chata na skraju lasu

129
POST BARDA
Nurkh

Wydarzenia w karczmie rozeszło się po kościach. Była to kolejna burda w karczmie, która przeszła bez większego echa. Dla Kapitana był to temat, który, jak szybko się pojawił, jeszcze szybciej wyleciał z głowy. Miał ważniejsze sprawy na głowie, gdyż podczas nieobecności Czarnego Orka, Adrian otrzymał szczegółowe informację o bestii, która wydawała się stara, jak sam świat. Informacje te wymieszane z plotkami były na tyle kuszące, że wypłynęli od razu. Miała znajdować się gdzieś na Południowej wysepce archipelagu. Dlatego też tam się udali. Dopłynęli do brzegu, zeszli na ląd, by poszukać tego stworzenia.

Nie odnaleźli tego stworzenia, ale udało im się spotkać inne. W nocy, kiedy rozbili obóz same do nich przyszło. Nie przypominało im nic, co do tej pory znali lub widzieli. Czarne stworzenia z dwoma parami fiołkowych oczu, które lśniły w ciemności. Ostre i długie szpony, dziwne kolce wyrastające z kręgosłupa. Wyglądało niebezpieczne. I to, co było niezwykłe to cienista powłoka, która tańczyła w okolicy tego, co można była zwać futrem.

Walka nie należało do łatwych i przyjemnych. Była długa, ciężka i nieprzyjemna. Stworzenie było szybkie, wytrzymałe, atakowało ich nie tylko przy pomocy swoich pazurów i zębów, a także magii. Choć starali się ze wszystkich swoich sytuacji, musieli przegrupować się na statku. Ich ciosy praktycznie nic nie robiły tej bestii, zaklęcia były niczym łaskotki. Rany zadane wampirowi nie leczyły się sprawnie. Stworzenie odpuściło, kiedy znaleźli się na statku. Opuścili wyspę, by wyleczyć rany. Obrażenie, które otrzymał wampir, leczyły się tak wolno, jakby był on człowiekiem. Dotarli do Karlgard, gdzie przez bardzo długi czas leczyli swoje rany. Obrażenia bardzo powoli schodziły ze względu na nietypowe toksyny, które znalazły się w ich organizmach.

Już po wyleczeniu powrócili na wyspę, rządni zemsty i lepiej przygotowani, ale potwora już tam nie było. Przeszukali ją całą, zajrzeli pod każdy kamień. Nie mając wyboru wyruszyli w drogę na północ.

Podczas podróży stoczyli morską bitwę ze statkiem piratów. Wygrali, zmuszając piratów do odpłynięcia, jednak sami także ponieśli drobne szkody. Byli je w stanie naprawić podczas podróży i tak zarzucili kotwicę blisko wybrzeża. To była najkrótsza droga do miejsca, które wyznaczył kapitał na sprawdzenie plotek, czy inna magiczna bestia egzystuje w tych okolicach. I omijali Ujście, które było w obecnych czasach niepewne.


-------------------------------------------------------------------------------------------------------

Aikerren.

Dziewczyny popatrzyły się po sobie, a jedynie Shyvis się delikatnie uśmiechnęła. Tą chęć mogła zdecydowanie lepiej użyć i skoro chcieli wykorzystać moment napadu, to czy po prostu nie można było tego załatwić w inny sposób. Tak jej przyszło do głowy.
- To też nie jest zły pomysł. - Stwierdziła i popatrzyła na Rin, która także nad czymś myślała. Towarzystwo tej bandy bardziej zaczynało być irytujące.
- Możemy także im coś dosypać... - Dorzuciła do swoich rozważań i wtedy spojrzała za siebie, prosto w stronę i jakby coś zrozumiała w tej chwili.
- Chyba już wiem, nie musimy się nawet zbytnio wysilać. Wystarczy to zrobić, jak znowu się upiją, kiedy zarobimy szmal za niewolników. - I Tu Rin spojrzała twardo na Aikerren, jakby elementy układanki w jej głowie właśnie się ułożyły.
- Wtedy możesz ich przerzedzić, jak chcesz. - Dodała i zaraz po chwili Shyvis się sprzeciwiła, bo rujnowało to zabawę z niespodzianką, jaka przecież planowała.
- To nie będzie zabawne. -
- Za to mniej kłopotliwe w sprzątaniu. - Odcięła się Ren. - A w takim stanie, będziemy mieć pewność, że żaden z nich nie skróci nas o głowę, czystym przypadkiem. - Stwierdziła pewnie, bo ten układ bez facetów zdecydowanie lepiej by oddawał spokój.
- I wtedy nie musimy nikogo przekabacać. Dostanie prosty wybór. - Dorzuciła jeszcze do poprzednich słów. Nie spoglądała na kunę. Najchętniej i jej by się też pozbyła, ale układ był zdecydowanie kuszący, kiedy można było zmniejszyć liczbę tych głupców.
- To wtedy będzie łatwiejsze, nie? - Zapytała Shyvis dodatkowo Aikerren.
Spoiler:
Licznik pechowych ofiar:
8

[Jezioro Gwiazd] Chata na skraju lasu

130
Leśny trakt wił się i rozgałęział. Prowadzeni nabytą wcześniej "mapą" usiłowali odnaleźć bestię z plotek. Po kilkunastu minutach podróży po raz setny tego dnia zatrzymali się, by wspólnie pochylić nad kawałkiem poszarpanej szmaty. - W lewo, za ogromnym głazem. Dalej prosto, aż do przekrzywionego drzewa... - Zamyślony wampir powtarzał na głos wskazówki, mające doprowadzić ich na miejsce. Dosyć niejasne wytyczne oraz chaotyczne kreski, nakreślone węglem na brudnej tkaninie były wszystkim, czym dysponowała załoga. Rozbawiony nawigator kręcił głową, przyglądając się okolicy. - Nie wiem, kto opowiedział wam o tym miejscu i wcisnął to ścierwo. - Przeciągnął się, zwracając do kapitana. - Zabłądziliśmy Adrianie. Przy odrobinie wysiłku być może jeszcze zdołam nas stąd wyprowadzić, ale przy pomocy tej... "mapy" nie znajdziemy Ci nawet najbliższej osady, a co dopiero leża rzadkiej zwierzyny. - Nikt z załogi nie znał się na mapach tak dobrze, jak Rave. Wielokrotnie udowadniał swoje umiejętności, prowadząc ich po górach, piaskach i szerokich wodach. Ostateczna decyzja spoczywała jednak w rękach młodego przywódcy. Podczas gdy załoga omawiała dalszą trasę, dyskutując potencjalny powrót, Nurkh zajmował się czymś zupełnie innym. Podążając wytyczaną przez wampira ścieżką, uważnie przyglądał się lokalnej roślinności. Od czasu do czasu zatrzymywał się, by zebrać znajome sobie zioła. Większość pakował do przewieszonej przez pierś torby podróżnej. Pozostałą część odrzucał lub pakował sobie do ust, intensywnie mieląc zębami. Kilka razy trafił nawet na jadalne owoce, uczciwie dzieląc się nimi z wyraźnie zmartwioną załogą. - Nie wiem, o czym tam rozmawiacie... - Rzucił swobodnie w kierunku mężczyzny z Amuletem Wymowy. - ...ale taka gadanina raczej nie ułatwi nam upolowania żadnej potwory. Magiczna, czy nie prawdopodobnie dysponuje słuchem. Wasze marudzenie niesie się na pół lasu.
"Mężczyzna nie może przekształcić się bez cierpienia,
albowiem jest on zarówno marmurem, jak i rzeźbiarzem.
"

~ Alexis Carrel

[Jezioro Gwiazd] Chata na skraju lasu

131
Aikerren słuchała i zaczynała mieć wrażenie, że dziewczyny improwizują i że zmęczenie każe im mówić od razu wszystko, co pomyślą. Niby rozmawiały w czwórkę o jednym pomyśle na jedną akcję, ale z każdą dorzuconą wypowiedzią zaczynał się on obracać co raz to inną stroną.
- Ja ich mogę zacząć przerzadzać choćby i dziś w nocy. Za dwie godziny będą mieli popite i pobzykane tak, że pierwszych sześciu zetnę na jednym wydechu, następnych pięciu biorąc wdech na kolejnych czterech - oznajmiła sama męcząc się trochę swoją zbyt długą wypowiedzią. Ale czuła ponadto dwie rzeczy: że Shyvis z jakichś powodów zależało na zabawie w zaskoczenie jej własnych ludzi, a Ren chyba trochę zależało na podkopaniu jej, Aikerren, pozycji w przywódczej szóstce. Albo i trójce - bo była też mowa o jakichś zmianach w składzie Kreg-Tarion-Paul. Westchnęła i z pozycji siedzącej wyciągnęła się do półleżącej, wspierając się na łokciach i wyciągając proste nogi stopami ku ognisku, które po dorzuceniu przez Shyvis znów się wybudziło z żarowego uśpienia.
- Jeśli kupcy niewolników przybędą pojutrze, to skoro mamy przerzedzać, to jutro. W nocy. Więc trzeba by wysłać kogoś, kto uda przed chłopami, że się wyrwał od nas żeby chłopów ostrzec, żeby ich s...sprowo...kować do odbicia córek. Tak? - rzuciła niby pytaniem, żeby zobaczyć co pozostałe myślą o tym. Przejechała przy tym spojrzeniem po twarzach dziewczyn, na koniec zawieszając wzrok na Ren: - Czy mamy tu i zabawę w zaskoczenie, i mordowanie własnej hołoty? I pełną własną radość? - w efekcie, choć mówiła do wszystkich, Ren mogła się poczuć główną adresatką. Owszem, było to ze strony Aikeren nieco zaczepne. Takie wstępne rozpoznanie bojem stosunku Ren do niej. - A Kreg, Paul i Tarion? Jeśli martwisz się o sprzątanie, Ren, to niech oni się tym zajmą, a potem zobaczymy, czy dalej ich będziemy potrzebować. Wiesz... nie powinni się dowiedzieć o naszym pomyśle, no pewnie im się nie spodoba. Samce trzymają z samcami i źle reagują na zdradę. Tak mi się wydaje.
I przez chwilę jeszcze nie zdejmowała z Ren swego spojrzenia, z którego naprawdę ciężko było teraz wyczytać kuny intencje.
- No. Ja w każdym razie wolę robić niż gadać - oznajmiła, wreszcie odwracając od niej wzrok i wrzuciła w ogień patyk, splatając ramiona na piersi.

[Jezioro Gwiazd] Chata na skraju lasu

132
POST BARDA
Nurkh

To nie były ich jedynie kłopoty na drodze. Doprawdy nie wiadomo, kto im sprzedał mapę, ale ewidentnie nie wyglądało na to, by się znał na okolicznych terenach. I nic dziwnego, że wstąpiło w nich zwątpienie. I trzeba było podjąć decyzję, czy lepiej nie zawrócić. Ta myśl coraz bardziej pojawiała się w głowie ich kapitana, kiedy niespodzianie na niebie zobaczyli prawdopodobnie cel ich wyprawy. Bestia spoglądała na nich z góry i każdy z nich odniósł wrażenie, że szydzi z nich. To irracjonalne uczucie mogło wynikać z faktu, że jego odchody spadły całkiem niedaleko nich, a następnie poleciał gdzieś na północy zachód w linii prostej. Przynajmniej można powiedzieć, że mieli kierunek, dzięki któremu mogli podążać.

Szli jeszcze parę dni tym samym protem. Skąd mieli pewność, że jest dobry? Widzieli ślady tej skrzydlatej bestii na niebie, jak lata. I zawsze odlatywała w tym samym kierunku. Dwie pary skrzydeł rzucały się z daleka. Było to na tyle nienaturalne, że nawet głupiec powiedziałby, że to jakiś cud. Gdzieś w tej okolicy musiał mieć gniazdo lub norę. Z jakiegoś powodu nigdy nie odlatywał tak daleko, by ta drużyna go zgubiła. A przynajmniej tak właśnie mogło wyglądać. Ewentualnie ich całkowicie lekceważyła, jak każde humanoidalne stworzenie.

-------------------------------------------------------------------------------------------------

Aikerren

- I właśnie dlatego lepiej nadajesz się jako narzędzie. - Prychnęła Ren, słysząc jej wypowiedź, która zdradzała prostolinijność, a jednocześnie niechęć do niej. Sama łatwość, jaką zdradziła, przy pozbyciu się zbędnych osób może odrobinę przerażała, acz nie na tyle, by nie wypowiedzieć wprost tego, co faktycznie myślała.
- Oni by udusili własnych braci, jeśli wyszliby z zyskiem na tym, więc zwyczajnie pierdolisz. - Dodała jeszcze, by nie sądziła, że jej świat, jakikolwiek paskudny by nie był, miał tu jakiekolwiek odzwierciedlenie. Dlatego wiedziała, że nie mieliby problemu wbicia sztyletu w plecy kogoś, z którym dzień wcześniej opróżnili beczkę piwa. Byli wierni tylko samemu sobie i nie była to wielka tajemnica.
- Na jakąkolwiek logikę. Ubijemy ich teraz i co? Któremuś z naszych porwanych może przyjść do głowy równie durny pomysł zgrywania bohatera, skoro nas jest mniej. - Stwierdziła, jakby to była oczywistość i Shyvis niechętnie przyznała jej rację.
- A nasi kupcy będą płacić mniej za uszkodzony towar fizycznie. - Stwierdziła to tonem, który mówił, że to podstawowa wiedza. Parę siniaków, które zejdą, to nie jest większy problem. Blizny mogą oszpecić i zaniżyć wartość. Tego oczywiście nie chciała uniknąć.
- Dlatego najpierw trzeba ich sprzedać, a potem pozbywać się frajerów. - Stwierdziła tonem, który nie znosił sprzeciwu, dając znak, że dyskusja na ten temat była skończona. Wstała i rozciągnęła się i popatrzyła na resztę dziewczyn.
- Nie mniej, trzeba ich trochę urobić, by nie marudzili zbytnio. - Uśmiechnęła się i ruszyła w stronę grupy. Zostawiając je dwie, by sobie porozmawiały. Shyvis obserwowała przez chwilę, jak odchodzi i kiedy była całkowicie daleko, dopiero teraz postanowiła się odezwać.
- Nie przepadam za nią, ale ma rację. Zapłacą mniej za niewolników, jak nam umkną lub za bardzo ich uszkodzimy. -

Reszta nocy minęła raczej spokojnie. Kiedy była jej pora na odpoczynek mogła zobaczyć na niebie przelatujące stworzenie. W końcu nastał dzień,a raczej wieczorne spotkanie z handlarzami niewolników z Ujścia. Chłopacy wyglądali na poddenerwowanych tych. Nieco wcześniej Ren poinformowała ich, że wszystko gotowe, tylko muszą doprowadzić transakcję do końca.
Licznik pechowych ofiar:
8

[Jezioro Gwiazd] Chata na skraju lasu

133
Wielki ptak prowadził nas przez lasy. Dobrze było mieć pewnego przewodnika. Co prawda motywacją bestii najpewniej było wygodne doprowadzenie do gniazda, ale to nawet lepiej. Czas pokaże, kto jest tutaj drapieżnikiem. Dobrze byłoby zdobyć żywy okaz. Jeszcze lepiej, gdyby tym okazem stało się łatwe w kontroli pisklę. Sama podróż przebiegała raczej spokojnie. Nurkh większość uwagi poświęcał obserwacji okolicznej zieleni, poszukując zarówno materiałów do alchemii, jak i zwyczajnych przypraw. Gdyby tak złapać i ubić ptaszysko, z czym smakowałoby najlepiej? Na ostro? Na słodko? Na pewno nie na gorzko i słono. Takie zioła odrzucał od razu. Na chwilę przystanął przy konkretnym okazie. Chwast sprawiał wrażenie odpowiedniego do żucia. Zerwał kawałek na próbę, po czym wpakował do ust całą garść liści, intensywnie mieląc szczęką. - Hej, kapitanie! Jak Ci to pachnie? - Chuchnął w stronę przywódcy niewielkiej załogi.
"Mężczyzna nie może przekształcić się bez cierpienia,
albowiem jest on zarówno marmurem, jak i rzeźbiarzem.
"

~ Alexis Carrel

Wróć do „Wschodnia prowincja”