POST POSTACI
Shiran
- Jebać te chujnegi... Możesz ją jakoś ogarnąć? - Jakże elokwentnie, postawiłem jasno, czego bym oczekiwał od sytuacji. Czykolwiek ją naćpali, nie zapowiadało się to zbyt dobrze. Wizje... I te inne rzeczy brzmiały złowieszczo w słowach krukowatego. Obserwowałem z ciekawością, jak w swojej cienistej postaci zbliżył się do Nellrien, by tam zakrakać na jej ramieniu. Uśmiechnąłem się pod nosem. Jebany nawet w takiej sytuacji nie zwątpił, tylko robił to na co miał ochotę. Imponowało mi to.Shiran
Próbowałem wyczytać cokolwiek z twarzy Nellrien. Ta jednak przybrała wyraz nieprzeniknionej maski, której nie byłem w stanie przejrzeć. Czy to kwestia narkotyku, czy też zawzięcia - ciężko było ocenić. Jednak gdy usłyszała o suszonych owocach, cała niecnie wznoszona fasada jebła. I nawet nie wiem, czy mówiłem o niej, czy o sobie.
Poczułem, jak jej szczupłe ciało wtula się w mój tors. Jak jej dłonie oplatają kark... Zamknąłem oczy, zastanawiając się w jak pojebanym śnie się właśnie znalazłem. Nie zarejestrowałem nawet momentu, w którym moje dłonie krążyły po jej nagich plecach. Nie czułem, gdy oddech szaleńczo przyśpieszył. Była tu tylko ona, prawie w jedności ze mną. Nie chciałem jej wypuszczać z rąk. Chciałem ją czuć... Całą... Wszystkim...
Pozbycie się tych myśli było niesamowicie trudne. Starałem się zapanować nad wdechami, zatrzymując na dłużej powietrze w płucach. Jakaś część mnie jednak szalała. Czułem się tak, jakbym ranił się ostrymi krawędziami butli po rumie. Nie czułem alkoholowej woni, a jedynie ból, który przechodził przez całe moje ciało.
Nie zdawała sobie z niczego sprawy. Nasze wargi zetknęły się w namiętnym pocałunku. Jej usta, tak miękkie, wpiły się we mnie, pozostawiając sobie gorący ślad w mojej duszy. Jakbym został naznaczony przez jakiegoś demona, który nieświadomie podpisał się w moim jestestwie. Chciałem więcej, ale wiedziałem że teraz jest to niemożliwe... Może bardziej, niewłaściwe. Wciągnąłem w płuca powietrze, które wydawało się palić moje drogi oddechowe. Czułem się pożerany od środka, lecz mimo wszystko wtuliłem ją mocniej w siebie, jakbym nigdy więcej nie chciał jej stracić. To było dziwne doświadczenie.
- Mówiłem, że Cię obronię... - odpowiedziałem jej szeptem.
Tyle jeśli chodzi o romanse. Znaczy Auth przerwał całą sytuację, jako jedyny zauważając, że w sumie to jesteśmy w czarnej dupie. Tak bardzo czarnej jak odbyt pierwszego, lepszego szarego skurwiela. Powoli rozluźniłem chwyt, pozwalając Nellrien wyswobodzić się z moich rąk, które zachowywały się teraz jak roślinne wzory oplatające skórę eks-kapitan.
- A ona ma dziób, że miałbym ją na ramieniu nosić? - żachnąłem się, trochę zirytowany, ale już z pełnym panowaniem nad sobą. Skoro okno było zamknięte, to nieco utrudniało nam sprawę.
Zabrałem rękę z bronią strażnika, wyciągnąłem za to dwa ostrza z butów i podarowałem je swojej najdroższej. Coooo? Znaczy podarowałem je Nellrien. Ostrza. Białą skórę sprytnie zasłoniła płaszczem strażnika.
- Nie chcesz zabrać chociaż trochę pancerza? Może się przydać... - rzuciłem niezobowiązująco.
- Widzisz tu coś, Auth, co mogłoby zadziałać trzeźwiąco? Jakieś sole, czy coś? - zapytałem, widząc że Nellrien ledwo trzymała się na nogach. - W łeb jej przecież nie strzelimy... - Na to, że będzie walczyć, raczej liczyć nie mogłem. Trzeba było odwrócić jakoś uwagę wszystkich. Tylko jak?
Jak na zawołanie pani eks-kapitan zwróciła uwagę na nikłą muzykę docierającą spoza drzwi. Pajac... Byłem pewny.
- Zostań tutaj. Wyjrzę za drzwi i jeśli nie będzie strażników, zawołam Cię. Nie skacz za bardzo z tymi kozikami - Mój ton nie był chłodny, ale zaskakująco poważny. Była to znacząca odmiana od wesołego i drwiącego ze wszystkiego Shirana. Czyżby po raz pierwszy od dawna mi... zależało?
Lekko uchyliłem drzwi, wymykając się gładko z pokoju. Pusto. Muzyka zrobiła się wyraźniejsza. Dźwięk odbijał się od ścian i docierał do każdego możliwego miejsca w pałacu. Wszystko idealnie przemyślane. Po raz pierwszy, mogłem stwierdzić, że nuty wygrywane przez barda, poruszały wnętrze. Nie miało to porównania z wyciem w łódce, czy występem w karczmie. Tutaj czuć było prawdziwą pasję... Walkę, być może o życie. Z dobrych wiadomości, wiedziałem dzięki temu gdzie podziewa Pajac. Ze złych? Nie było reszty, a dodatkowo sam Birian znajdował się w samym środku tego jebanego wydarzenia. A obok niego Lua, odziana w znajomą mi czerwoną suknię.
Nie skojarzyłem skąd ją znam. To były moje ostatnie trzeźwe myśli. Po tym bowiem rozpętało się piekło.
Szaroskóra podziękowała za występ w imieniu tego całego Dalalala, po czym zaprezentowała ich sztukę. Yunana, ta która kręciła z Bardem, a wcześniej próbująca przysmalić coś do mnie, wisiała na długich, czarnych szarfach. I to, że była naga to był najmniejszy problem... Cała we krwi, w paskudnych nacięciach, które musiały boleć przy każdym poruszeniu. Widziałem, jak z każdą sekundą, każdą kroplą krwi, uchodzi z niej życie. Taka to sztuka, gdzie przyglądać się można było, jak "eksponat umiera". Zwykle jestem obojętny na cierpienie, krew i okrucieństwo, ale to... To było zaskakująco fascynujące i jednocześnie okrutne. Nie żeby był to sposób wyrażania siebie, który jakoś specjalnie mi się podobał. Wciąż wydawało mi się to strasznie puste, ale nie mogłem odmówić pewnego hipnotycznego działania. I byłby to naprawdę świetny moment do ucieczki, ale... No właśnie, ale...
Neeli już zostawić nie mogłem. Nie po tym jak się za mną wstawiła. A to właśnie ona wisiała przy kołku, próbując odwiązać naszą wyspiarską piękność. Pajac też zaczął odpierdalać, wyszedł na środek, odwracając uwagę wszystkich i śpiewając jakąś mrożącą krew w żyłach pieśń. A chwilę wcześniej? Oczywiście zaraportowali, że spierdoliliśmy. Piękna katastrofa...
Dopadłem do drzwi
- Wiedzą, że uciekliśmy. Reszta też dała dyla, ale się zjebało. Trzeba odwrócić uwagę. Coś wymyślę - wyrzuciłem terkocząc, jak z karabinu maszynowego i objaśniając naprędce cały plan.
A ten był prosty. Wpaść do biblioteki, przegonić wszystkie dzieciaki, prócz jednego, które pójdzie na zakładnika. Podpalić wszystko co papierowe. Nacięcia na ścianach i skondensowany wybuch, który zawali przejście, które prowadziło do jadalni, do strażników. To wywoła zamieszanie, bo akustyka pomieszczeń powinna ładnie przenieść dźwięk wybuchu. Potem z powrotem na balkon i całkiem możliwe, że będę musiał stanąć naprzeciw naszej kochanej Luie. Czy Auth mi wtedy pomoże?
- Auth... Liczę na Ciebie - powiedziałem i już miałem wybiegać z pokoju, gdy na chwilę jeszcze się zatrzymałem. - A Ty masz mi przeżyć. Nie dla siebie... Zrób to dla mnie - złożyłem ostatni pocałunek na jej ustach. Niech zapłonie prawdziwy ogień.