POST BARDA
-
To jedyna droga do bycia kimś ważnym. - Nie zgodził się Miguel. Sam zerkał w stronę nadchodzących strażników, zdradzanych plamą światła pochodni. Jasnym było, że chciał mieć jeszcze więcej czasu z Theo! -
Sam się zgłosiłem. Chciałem pójść za tobą. - Przyznał się w końcu, lecz na jego twarzy nie było wstydu, a zawziętość. -
Nawet gdybym tego nie zrobił, i tak poszedłbym zamiast mojego taty. Albo on, albo ja.
Ojciec Miguela nie był stary, lecz nie był już też młodzieniaszkiem. Z ich dwojga, to Miguel był lepszy do wstąpienia do wojska. Armia mogła zrobić z niego w końcu mężczyznę.
Twarz chłopca zmieniła się na bardziej zawziętą, jakby chciał protestować, jakby nie chciał jeszcze sie żegnać. Po chwili wahania musiał jednak skinąć głową i odpuścić. Momentalnie zerwał się, by objąć Theo, tylko na moment, tylko na chwilę, lecz to wystarczyło, by zaskakująco mocne ramiona owinęły się wokół niego i przytuliły. Theodore poczuł ciepło ciała przyjaciela, ale też jego zapach po treningu, gdy nie miał jeszcze okazji obmyć się. Tym razem woń nie była przykryta aromatem koni.
-
Dbaj o siebie. - Polecił Miguel i bez oglądania się za siebie wrócił do baraku.
-
Hej, ty! Cisza nocna! - Odezwał się jeden ze strażników, gdy zdołali podejść bliżej. -
Proszę wracać do siebie. - Dodał nieco uprzejmiej, gdy zobaczył znaczenia na mundurze. Theo nie był zwykłym szeregowym.
***
Podczas kolejnych dwóch dni Theo nie miał okazji zobaczyć Miguela. Podzieleni na pułki żołnierze ćwiczyli walkę i uczyli się zasad w swoich grupach, zaś młody Regor zmuszony był towarzyszyć Kieleckowi i oficerom. Rankiem wielu z nich poświęcało czas jego nauce, sprawdzając wiedzę na temat okolicznych terenów, ogólnej sytuacji geopolitycznej, a nawet testując jego zdolności bojowe. Prócz tego typu szkoleń, trafiło mu się również wiele bardziej przyziemnych zadań, jak choćby szczotkowanie kapitańskiego nakrycia głowy i płaszcza, również pastowanie butów. Bycie ordynansem miało go wiele nauczyć, ale drugą stroną medalu było posłuszeństwo i wymuszanie pokory na chłopcu z bogatej rodziny. Popołudniami Theo mógł w pełni uczestniczyć w zadaniach kapitana, nie tylko mu towarzysząc, ale również wyrażając własne zdanie. Kieleck niejednokrotnie prosił Theo o wyrażanie własnej opinii, zupełnie jakby ten był jednym z wyżej postawionych, zupełnie jakby jego słowo mogło wpłynąć na zmianę decyzji. Nie każdy patrzył na to przychylnie, lecz słowo Kielecka było najważniejsze.
***
Trzeciego dnia, około południa, oficerowie i Kieleck zebrali się w większej sali, by za zamkniętymi drzwiami rozplanowywać strategię obrony Meriandos. Miasto nie było duże, lecz nie dało się ukryć, iż nie mieli zbyt wielu żołnierzy.
-
Najważniejsze jest obstawienie magazynów. - Mówił jeden z oficerów, wysoki, ciemnowłosy i ciemnooki Petro Albin. Nie był stary, mógł przekroczyć ledwie trzydziestkę, lecz jasnym było, iż ma łeb na karku. -
Skierujmy nasze siły na obstawianie skupów i folwarków.
-
To zbyt duże rozproszenie naszych sił. - Nie zgodził się starszy, siwy Linus Ulryk.
- Nie mamy dość sił.
Kieleck uniósł dłoń, by powstrzymać dyskusję obu panów. Na pergaminie przed sobą zapisywał liczby, najwyraźniej kalkulując, która z opcji była lepsza dla sytuacji, w której się znaleźli. Cisza, która zapadła, wyłoniła odgłosy kopyt konia, który pędził po brukowanej drodze. Stukot podków zbliżał się, a kiedy był tuż pod oknami, koń zarżał, nagle zatrzymany. Pospieszne kroki rozbrzmiały w budynku.
-
Stój! Zatrzymaj się!
Intruz nie zamierzał jednak stanąć. Nie musieli czekać długo, by dowiedzieć się, kto z takim pośpiechem wspinał się po schodach. Drzwi otworzyły się z impetem i stanął w nich białowłosy Iselor. Jego oddech był szybki i płytki, a twarz poczerwieniała od wysiłku. Drobne, ciemne nacięcia zdradzały, iż pędził bez opamiętania, nie zważając na gałęzie i krzaki, które mogły smagać go witkami po twarzy.
-
Dzień drogi! - Wysapał. -
Są dzień drogi od wioski! Musicie ruszać!
Pierwszy odezwał się Ulryk, który uprzednio zmierzył elfa chłodnym spojrzeniem.
-
Jest jeszcze sprawa elfów... - Mruknął, jakby dopiero teraz wziął pod uwagę obietnicę, którą złożył Kieleck.
-
Iselorze, usiądź, odpocznij. Theodorze, podaj mu wody. - Poprosił kapitan.
-
Nie ma czasu! - Warknął zdenerwowany Iselor. -
Wrogowie nadchodzą!