Długa Dolina

31
POST POSTACI
Anais Florenz
Skulona oddychała ciężko, jakby dokonała tytanicznego wysiłku. Gdy padły jej słowa o swoich mrocznych marzeniach, ku którym do tej pory się tylko uśmiechała potajemnie, wiedziała że zrobiła ten krok, który zmienić miał wszystko to co do tej pory znała. Zimny głos wtem wydał werdykt. Słuchała w milczeniu, błądząc nieznacznie wzrokiem po zgromadzonych. Miała przystąpić do próby. Umysł przyśpieszył, nagle ocucony próbując zrozumieć w czym ma się sprawdzić. Trema pojawiła się znikąd. Za bardzo, za bardzo jej zależało, acz to był zaledwie wierzchołek góry lodowej trudów jakie ją miały tutaj czekać. Nawet nie spostrzegła kiedy co innego wkradło się na pierwszy plan. Z każdym krokiem czuła jak zrasza ją zimny pot, dłonie stały się nieprzyjemnie lepkie. Może to był naturalny strach przed monstrum, które mogła teraz dostrzec w detalu z bliska?
Jeśli powietrze było wcześniej ciężkie, teraz wręcz zdawało się ją przygniatać i osuszać usta jak i język. Oczy kłuł na wylot makabryczny widok rzeźby, żłobiąc wewnątrz czaszki pustkę, nawet jak nie spoglądała w kierunku. Paraliżujący strach otulał stopniowo nogi i wił się leniwie w górę ku krtani Anais, niby wąż, który lada moment miał wgryźć się w szyję. Przełknęła ślinę, czy raczej jej brak, będąc już na skraju przerażenia, a obłędu. Czy też już stojąc naprzeciwko Geriona, którego determinacja w oczach nagle przypomniała jej po co tutaj jest. Prawie by zapomniała po co to wszystko i jak się nazywa, strach stał się aż tak odurzający i wżynający w jaźń. Chyba zaczęła rozumieć, dlaczego potrzeba dwóch osób...
Na słowa kultysty zacisnęła mocno zęby. Sensacja strachu i podniecenia składała szaloną obietnicę. Chwila była głodna aktu, a więc miała zamiar złożyć ofiarę, ułożyć swoją udrękę ku bogu, który miał ją przyjąć. Czyż nie była to romantyczna myśl? Sięgnęła po sztylet, ten zdobiony otrzymany od Hugona. Na myśl o swoim jedynym obrońcy i utraconym przyjacielu ze starych czasów, ogarnął ją dziwny spokój, ręka z bronią przestała drżeć. Natchnienie przyszło same wraz z kolejnym pierwszym od dłuższego czasu pełnym oddechem.
Wymieniła spojrzenie z Gerionem, jakby chciała mu dać do zrozumienia, że zrobi pierwszy krok w tym tańcu w kółeczku ze śmiercią i obłędem . W milczeniu ostrze zbliżyła do palców swojej lewej dłoni, począwszy od najmniejszego, zahaczyła o spód paznokcia krawędzią. I zaczęło się. Okaleczanie mogło przypominać wyjątkowo niewprawne obieranie zwiotczałej i zeschniętej marchwi. Tymczasem oprawczyni ze środka wydzierała z siebie stłumione krzyki do ledwie jęków, w akompaniamencie zgrzytu zębów, kiedy to ostrze powoli przedzierało się przez tkankę. Krew z każdym ruchem kapała coraz chętniej do ponurej misy. Wkrótce nierówno wycięte fragmenty skóry i paznokci również znalazły tam swoje miejsce. Miała w tym już jakąś wprawę, acz tym razem zdecydowanie przekraczała znane sobie uprzednio limity. Żar bólu spowijał już lewą dłoń tak ciasno, że wykręcało ją całą. W głowie szalał chaos - śmiech i rozpacz. Z trudem stała na nogach, a zapowiadało się że to dopiero początek. Apetyt rósł na więcej w jakiejś chorej sprzeczności z cielesnym cierpieniem, które wrzeszczało o skończenie z tym wszystkim. Kwestia skali podjętych działań wydawała się być nagle ograniczona, jeśli wszystkiemu miała podołać sama. Kończąc pokraczne oprawianie swojej dłoni, spojrzała w kierunku elfa, jej towarzysza w akcie wiary. Z propozycją w oczach uśmiechniętych w szaleństwie — Jeśli nie masz nic przeciwko... możemy sobie w tym pomóc — Rzekła ponuro z intencją równie kreatywną co makabryczną.

Długa Dolina

32
POST BARDA
Jeśli jeszcze przed chwilą ktoś mógłby zasugerować, że nędzarz z zimną krwią uderzy w towarzyszkę i tym samym złoży ją w daninie mrocznemu bóstwu to teraz całe to wrażenie zbliżającej się przemocy zupełnie się ulotniło. Obserwując jak bez większego namysłu Anais okalecza się dla ich przyszłego pana twarz elfa zaczęła tracić kolory zaś determinacja, którą wręcz emanował zachwiała się w posadach. Szeroko otwarte oczy miał wlepione w taniec ostrza wbijanego pod skórę i paznokcie. Wątpliwe, że ktokolwiek byłby w stanie oderwać wzrok od tego hipnotyzująco przerażającego spektaklu. Gdy pierwsze krople krwi pociekły po opuszkach wprost do złotej misy mężczyzna nieświadomie rozdziawił usta w niemym szoku. Dzierżony przezeń oręż zadrżał jakby opuszczała go wszelka ochota na konfrontację. Gerion mógł przywdziewać maskę powagi, ale w starciu z prawdziwym oddaniem był ledwie niezłym aktorem. Być może wchodził w tę rolę, bo bardzo chciał, żeby stała się jego rzeczywistością, nie tylko grą. Wielce prawdopodobne, że i w nim tkwiło ziarno determinacji podsycane pragnieniem przynależności do kultu, jednak z ich dwójki to skryba była od zawsze konsekwentna w swych postanowieniach. Dłużej kroczyła tą drogą, wyraźniej dostrzegała swój cel. Podświadomie szukała wskazówek, a gdy miała przed sobą czytelny znak nie odwracała się przez wzgląd na czekające ją trudności, lecz konsekwentnie brnęła naprzód. Wobec tak niezachwianej wiary we własne wybory mężczyzna czuł, że mógłby się od niej wiele nauczyć. Zamknął usta znacząco przełykając ślinę.

W międzyczasie, gdy bezdomny dochodził do siebie blada, lazurowoka niewiasta musiała zmierzyć się z ceną osobistych poczynań. Ból towarzyszący samookaleczeniu nie stanowił krótkiej, acz intensywnej męki, o nie. Faktycznie najciężej było zmusić się do zadania ran wbrew własnym instynktom, niemniej zaraz po tym pojawiły się inne symptomy towarzyszące tej decyzji. Najpierw piekąca boleść zajęła wszystkie dotknięte ów aktem miejsca. Z tych punktów w górę ręki po same ramie przebiegało przez nią nieprzyjemne pulsowanie w rytmie bijącego serca. Wraz z ubywającą posoką opuszczały ją siły, wciąż mogła poruszać kończyną, acz na jak długo? Ciężko powiedzieć. Nie mogła też wiedzieć, czy częściowe zamroczenie było wyłącznie wynikiem bliskości ołtarza, czy też rezultatem podjętych działań. Gdyby nie otrzeźwiająca na swój sposób katorga wszystko to mogłoby zdawać się snem z zakamarków chorego umysłu. Mimo wszelkich dolegliwości nadal nie opuszczała jej przytomność, życiu nic nie zagrażało, mogła kontynuować... jeśli tylko chciała.

Znamy się raptem parę dni, jednak ty wciąż nie przestajesz mnie zaskakiwać. — rzekł jej partner w męczarniach, które tak ochoczo sami sobie gotowali — Masz rację, razem możemy zdziałać więcej.


Nóż w dłoni mężczyzny nie wyglądał już jak broń, przypominał raczej narzędzie. Trudno powiedzieć, czy to przez sposób, w jaki go trzymał, czy przez zmianę nastawienia. W każdym razie nie wyczuwała od niego wrogości. Był taki moment, jeszcze niedawno, kiedy zdawał się zbity z tropu, niemal zagubiony, lecz teraz... uśmiechał się, słabo, acz życzliwie i szczerze. Przynajmniej na tyle, na ile mogła to ocenić. W ciągu ich wspólnej podróży przejawiał już strach, niepewność, stanowczość, powagę, a w tej chwili zdawał się spokojny, wręcz pogodzony ze swoją rolą. Wkrótce zbliżył się do złotej misy, po czym przysiadł przed nią na kolanach. Był lekko zgarbiony, dłonie ułożył na udach, oddychał głęboko wciągając w płuca woń unoszących się kadzideł. Gdy wypuścił powietrze zwrócił się do Florenz:

Będę potrzebował twojej pomocy. — choć podjął już decyzję w jego głosie wciąż dało się wyczuć jakieś lekkie drżenie, to co zamierzał nie przychodziło mu lekko — Nie pozwól mi przerwać w połowie, a jeśli zemdleje dokończ to, co zaraz zacznę.

To powiedziawszy uniósł nóż celując ostrze prosto w twarz, na tej samej wysokości miał też drugą, pustą dłoń. Nim przeszedł do działania, kruczowłosa zauważyła łzę spływającą z kącika jego oka. Usta elfa drżały, całe ciało zdawało się desperacko protestować przeciwko temu, co miało nadejść.

Nigdy ci o tym nie mówiłem, ale od samego początku... od tego dnia, gdy wyciągnęłaś mnie z alejki... — choć nie odrywał wzroku od klingi, wiedziała, że te słowa były skierowane do niej — ...jesteś dla mnie kimś, kogo chcę naśladować, Anais.

Wtem zarówno ostrze, jak i palce Geriona pomknęły w stronę prawego oczodołu wżynając się pomiędzy ślepie w desperackiej próbie wyłupienia narządu. Krzyk, jaki wydobył się z gardzieli biedaka był po prostu przerażający. Zawarta w nim bezkresna męka przeszywała aż po same kości niewątpliwie mrożąc w zgrozie wielu zgromadzonych z nimi kultystów. A jednak to nie ów niosące się echem wycie było najgorsze, lecz odgłosy rwanego, plaskającego mięsa, które usłyszeć mogła jedynie ona. Gałka mozolnie opuszczała orbitę oka upuszczając przy tym coraz więcej ciepłej krwi do wnętrza spragnionego ofiary naczynia. Złoty odcień misy stopniowo przybierał coraz ciemniejszą barwę karmiąc męką ich wiecznie głodnego boga. Im dłużej trwał ten makabryczny rytuał, tym wyraźniej Anais dostrzegała ile wysiłku musiał w niego włożyć mężczyzna. Pomimo panującej trwogi zaczynała rozumieć, że sam może sobie nie poradzić.

Sygn: Juno

Długa Dolina

33
POST POSTACI
Anais Florenz
Na pierwsze słowa Geriona uśmiechnęła się krzywo, przeciskając prawy kącik ust do góry. Wyprostowała się i wzięła głęboki oddech, opuściła swoją zmasakrowaną dłoń i kiwnęła głową z wdzięcznością, że zamierzał podołać. Schowała swój zakrwawiony sztylet, widząc że elf przymierza się do złożenia ofiary. Usiadł w pozycji sugerującej jakiś konkretny akt. Anais otworzyła szerzej oczy o ile było to jeszcze możliwe, kiedy sztylet zawisł na poziomie jego głowy. Potem padły słowa osoby, która wiedziała, że coś właśnie się kończy. — Pomogę ci — Obiecała, czując jak istotny moment dla niego nadchodzi. — Nie zawiodę cię — Dodała raz jeszcze, ciszej, czując że padły szczere słowa. Podeszła bliżej, aby w znieruchomieniu spostrzec to co miało nadejść. W słabym świetle ostrze błysnęło i wbiło się w twarz. Ciało byłej skryby drgnęło, jakiś odruch podniósł nieznacznie jej okaleczoną dłoń, jakby jakiś szept chciał Anais rozkazać, żeby Geriona powstrzymać, acz wtem zamarła ponownie obserwując akt w milczeniu, nie mogąc odwrócić wzroku od makabry, ani słuchu od rozpaczy.

Nóż wędrował gdzieś w tkance oka, acz Gerionowi brakło precyzji w takim postawieniu spraw, aby to dokończyć. Zwyczajnie nie mógł zobaczyć gdzie tnie, działał siłą rzeczy na oślep. Naturalnie czas mijał a on błądził narzędziem po labiryncie, a siły drenowały się z niego w błyskawicznym tempie... sam ból musiał być obezwładniający. Gdy Anais dostrzegła zatrzymanie i wahanie w ręce oprawcy, zbliżyła się. Lewą rękę podtrzymała jego głowę, zaś prawą ręką złapała za jego dłoń trzymającą ostrze, tak jakby chciała mu pomóc poprowadzić jego ruch. — Pozwól... — Zaczęła kierować powoli do miejsca gdzie wcześniej był kącik oka, mając zaś przed sobą pochlastaną gałkę przypominającą zakrwawione poprzesuwane względem siebie drobne fragmenty lustra. Tłem tego popapranego obrazu udręki, była wykrzywiona w katuszach twarz śmiałka... musiała tylko wbić nóż głębiej, aby to jakoś zacząć sensownie. Stopniowy nacisk wydobył z Geriona kolejny zrozpaczony krzyk. Wtem powoli kreśliła w tkance okrąg z przekrzywionym ostrzem do środka, jakby chciała wydrążyć stożek. Stopniowo sekunda po sekundzie jak na tarczy zegara... aż coś co było kiedyś okiem wypadło i wylądowało w naczyniu ofiarnym i ześlizgnęło się do dołka. Wtem... Odwróciła wzrok w stronę rzeźby, jakby tam miała znaleźć odpowiedź na pytanie. Kontynuować?

Długa Dolina

34
POST BARDA
Pośród krzyków i jazgotu pojawił się niezbyt głośny dźwięk przypominający odgłos korka wyskakującego z szyjki szampana. Ślepa, acz silnie ukrwiona gałka wydobyła się z oczodołu, po czym opadła na ściankę złotej misy. Wkrótce narząd potoczył się, by ostatecznie zniknąć w czeluściach wydrążonej pośrodku naczynia dziury. Elf przestał wrzeszczeć, teraz jedynie ciężko sapał łapczywie chwytając oddech. Drżał z wycieńczenia, będzie potrzebował jeszcze chwili, żeby podnieść się z ziemi. Nie dziwne, wszak właśnie pozbawił się oka - to cud, że do tej pory zupełnie nie stracił przytomności.

Dz... dzięku... ję, Ana... is. — nic więcej z siebie nie wydusił. Już samo zdobycie się na kurtuazję musiało wymagać nie lada wysiłku w takim stanie.


Tymczasem obserwujący ich mistrz ceremonii uniósł powoli dłoń, tym samym bez słowa wywołując dwie osoby spośród tłumu gapiów. Kultyści szybko podbiegli do naszej pary, a ich kroki nie czyniły przy tym żadnego hałasu, jakby poruszali się wyłącznie na palcach albo nieznacznie unosili nad ziemią. W każdym razie pierwszy z nich wsparł Geriona z przeciwnej strony i pomógł mu stanąć na równe nogi. Proces trudny, bolesny, acz elf nie protestował. Raz nędzarz zachwiał się, kolana odmówiły mu posłuszeństwa, ale uchwyt nieznajomego był mocny toteż o upadku nie było mowy. Kolejna z przywołanych postaci zbliżyła się do leśnego unosząc obie ręce - jedną zbliżyła do pustego oczodołu, drugą wykonała w powietrzu parę wyjątkowo skomplikowanych gestów. Niewyraźny szept wydobywał się spod kaptura, co też można było zinterpretować jako inkantacje zaklęcia. Florenz mogła wówczas zauważyć młode dłonie o szarej karnacji poprzecinane wątłymi żyłami toczącymi jak się zdawało ciemnofioletową krew. Paznokcie tej osoby były długie, niemal przypominały ptasie pazury. Gdy pojawił się snop zielonego światła szpiczastouchy zasyczał krótko, niemniej wyglądało na to, że magia mu pomaga. Twarz przestała blednąć zaś niedługo później towarzysz udręki stał o własnych siłach... ledwo, ale jednak.

To powinno wystarczyć. — zabrzmiał mroczny kapłan ponownie wykonując krótki gest, tym razem niewiele różniący się od przeganiania owada. Kultyści krótko skinęli głowami i bez słowa powrócili na swoje miejsca.

Wasza ofiara zadowala Zastygłego w Ekstazie. — obwieścił — Pora na ostatnią część inicjacji, naznaczenie.

To powiedziawszy zbliżył się do Anais na tyle, że prawie czuła jego ciężki oddech. Górował nad nią, a cień, który roztaczał przyćmiewał niemal każde źródło światła. Nie wypowiedział ani słowa, lecz poraniona dłoń dziewczyny samowolnie uniosła się na wysokość klatki. Czy to jakiś rodzaj czarów? Hipnoza? Teraz i tak nie miało to żadnego znaczenia. Postać w odpowiedzi wzniosła skrawek szaty, spomiędzy fałdów rękawa wydobyła się wątła kończyna. Wbrew temu, jak potężny mógł zdawać się ów kultysta jego dłoń była skrajnie wychudzona, wręcz przypominała tę należącą do bliskiego śmierci starca. Wyciągnął ku niej pojedynczy palec, a czarny, ostro zakończony paznokieć spoczął na jej skórze. Bez ostrzeżenia wbił się aż do krwi, by następnie rozpocząć kreślenie symbolu, który Florenz już dobrze znała.

Y' ahehye ymg' l' ya uh'eog Khacnu Aalkesh, ahnyth h' ng ah'hri — słowa odbijały się echem w jej czaszce mieszając z nieopisanym bólem, którego doświadczała. Mogła wiercić się, mogła krzyczeć, ale nawet gdyby spróbowała nie mogła cofnąć dłoni - ta była całkowicie posłuszna innemu panu.

W dobie trwającego rytuału naznaczenia umysł akolitki zalewały obrazy oraz dźwięki niepochodzące ze znanego jej świata. Wizja potężnej istoty, niemal tak starej, jak sama Herbia, jak bogowie, dzieci Hyurina. Ujrzała monstrum większe od największej góry, ociekające potokami krwi, zbudowane z kości oraz ścięgien rwących się i odtwarzanych wciąż na nowo. Puste orbity, w których winne spoczywać gałki oczne wpatrywały się w nią obdzierając z wszelkiej tajemnicy, prywatności. Krzyk tego bytu potężniejszym był od bębnów wojennych, czy najstraszniejszych gromów. Stała naga pośród szkarłatnej mgły u stóp mając ocean trupów. Jej uszy krwawiły, jej oczy krwawiły, topiła się we własnej posoce, dławiła walcząc o oddech i wtem... ocknęła się. To była zaledwie chwila, mgnienie oka. Rozglądając się wokoło ujrzała Geriona równie skołowanego co ona sama. Oboje mieli ręce przy ciele, na nich zaś żadnych śladów skaleczenia jak te zaistniałe tuż przed wizją. Mistrz stał od nich na tyle daleko, że zdawało się, jakby nigdy nie podszedł bliżej. Czy to wszystko było iluzją? Nie. Miała pewność, że to się wydarzyło, że zostali naznaczeni i przez ułamek chwili doświadczyli prawdziwego objawienia.

Dokonało się, od teraz należycie do Drogi Bólu. — rzekł eklezjasta Anioła Cierpienia — Za moment opuścicie tę świątynię, otrzymacie należne wam szaty akolitów i rozpoczniecie właściwą posługę. Nazajutrz udacie się poza granice wschodniej prowincji, każde podąży w inną stronę. Będziecie kroczyć przed siebie przemierzając świat. W stosownym czasie Starsi zawezwą was obarczając obowiązkami. Wiedzcie, że nasz pan nieustannie obserwuje swoje sługi, dlatego wszystko, czego tu dzisiaj doświadczyliście zachowacie w głębokiej tajemnicy. Możecie odejść.

Wówczas zmówił nad nimi krótkie błogosławieństwo w dialekcie, którego nie znali. Oddalając się Anais wciąż czuła na sobie wzrok kapłana, a także coś zupełnie innego. Swego rodzaju przyjemny ciężar w okolicy serca, ściskanie jakby ktoś pętał ją od środka, ale to uczucie nie budziło w niej wrażenia zniewolenia lub lęku. Wręcz przeciwnie, emocja niosła ze sobą... ulgę? Trudno to opisać słowami. Była teraz częścią czegoś więcej, własnością, przedłużeniem. Tak jak nóż jest narzędziem zabójcy, a słowa medium polityka, tak ona stała się nieodzownym elementem ogromnej machiny, ścięgnem krwawego monstrum, uosobieniem woli przedwiecznego pasożyta. Wstąpiła na nową ścieżkę, a choć kroczyła w mroku nie była w nim sama. Co czekać będzie ją na końcu tej drogi? O tym przyjdzie jej się dopiero przekonać.


[zt]

Sygn: Juno
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia prowincja”