Uliczki osady

46
POST POSTACI
Aremani
"Czy my się nie obudziliśmy? Czy to wszystko jeszcze chory sen tego leśnego kamienia?" Takie myśli starały się racjonalizować jej jakoś abstrakcyjność całej tej sytuacji.
Nie spodziewała się idyllicznego życia na wyspie po przygodach w dżungli - Kattok nauczyło ją już lepiej. Ale nie sądziła, że jej chwila zasłużonego odpoczynku i cieszenia się splendorem "bohaterki" zostaną tak brutalnie przerwane. Zamiast wybierać wymarzoną suknię na święto musiała uciekać po schodach ciągnąc za sobą koleżankę. Nie były to też warunki do głębszych przemyśleń czy analiz - i Bogi zapłać, bo kto wie co zrodziło by się w tej nadmiernie analizującej młodej głowie?
Chwila dramatycznego poruszenia ziemi skłoniła ich wszystkich, by spojrzeli w kierunku morza. Faktycznie po raz pierwszy zobaczyła osadę w całości. "I to wszystko miało być zaraz zniszczone przez ogromną falę?" Prawda, nie była fanką ekspansywnego osadnictwa, ale zanihilowanie całego wysiłku tych wszystkich ludzi, ich niewinnych żyć... wydawało się nadmiernie brutalną karą. "A może wyspa jednak się mści?" Kolejna teoria zakwitła w jej głowie. Jej rozwój zaburzył widok spanikowanego Jalena. To było za dużo bodźców do przetworzenia dla niej w jednej chwili.
Ale to co ujrzała dalej przerosło jej wszelkie doświadczenia poznawcze. Nigdy nie była świadkiem tak potężnej magii, zdolnej do przemienienia ogromnej połaci nadmorskiego terenu. Przerażenie i szok mieszały z pewną dozą podziwu i zachwytu. Nie sądziła, zwykły śmiertelnik jest zdolny do takiej terraformacji. Słowa Autha dalej nie łączyły się w żaden logiczny sens, ale nic tu w tej chwili nie zdawało się logicznej. Ścisnęła tylko silnej dłoń Neeli, gdy ogarnął ich ten przeraźliwy huk. Schyliła się w odruchu na nogach. Była gotowa do dalszej ucieczki.

Ta chwila trwała wieczność.
Rozegrała się przed nią przejmująca scena zderzenia potęgi natury z siłą śmiertelnej magii. Widok ten z pewnością stanowiłby idealny obraz malarskiego kunsztu, godny najbogatszego salonu w Stolicy. W całym tym brutalizmie może nawet można było dostrzec jakieś piękno...
- Zaraz. Co to za czarne kropki? - wypowiedziała w przestrzeń, próbując doszukać się sensu w tym co widzi.
Nie była zdecydowanie gotowa na to, co dostrzegła. Mroczna fala szkaradziejstw i grozy, niczym w najgorszym z koszmarów dzieciństwa. To było mroczniejsze niż jakakolwiek fala, straszniejsze niż jakakolwiek nocna zmora. To była ich rzeczywistość.
- Co... Co to jest?! CO TO JEST?! - wykrzyknęła zielarka z dna swoich płuc, przeraźliwym, łamiącym się głosem. W życiu tak się nie bała. Serce kołotało niemiłosiernie. Nie było mowy o żadnym opanowaniu, włączeniu logicznego myślenia - potwory wyłaniające się z podmorskiej szczeliny przeczyły wszelkim zasadom logiki.
Neela zdecydowanie mogła odczuć ból ściskającej ją w trwodze ręki. A także wielkie roztrzęsienie. Jedyne, co mogło jej przyjść do głowy to ucieczka.
- Do lasu! Wszyscy do lasu! - zakrzyczała, jakby miała jakikolwiek posłuch. Pomimo wszystko, co przeżyli przed śpiączką, dżungla w tym momencie wydawała się dużo bezpieczniejszym miejscem. Zresztą było to albo czekać na zagładę. A Aremani przecież była mistrzem przetrwania... tak? "Przetrwać przetrwać przetrwać." Wykrzyczała to polecenie, ale sama zaczęła szukać poczucia bezpieczeństwa w swoich towarzyszach. Może ktoś miał lepszy plan?
Popatrzyła tylko po tych, którzy byli jej tutaj bliscy. Jakakolwiek złość na Dandre zdawała się teraz tak nieważna. Shiran pomimo więzi ze swym krukiem zdawał się równie zagubiony, jak i Kapitan. Co czuła Neela - nie mogła sobie wyobrazić. Przecież pamiętała jej panikę wtedy, na plaży... I to Ara ledwo zachowała zimną krew. Co musi czuć dziewczyna teraz, kiedy ona sama jest przerażona? No i jeszcze Jalen... Nie znała go. Miała w planach poznać. A co jeśli nie będzie jej dane? Wszystko zdawało się teraz tak kruche... I gotowe na egzekucję.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Uliczki osady

47
POST POSTACI
Shiran
- O czym Ty pierdolisz? Jakie elfy nocy? - Niby wybuchłem, ale z każdą chwilą tego pojebanego snu, miałem przeczucie że Auth może mówić wcale nie od rzeczy. Jakiś potop, wielka fala, nadciągające zagrożenie. Frustrujące było tylko to, że nie byłem w stanie nic z tym zrobić, ani w żaden rozsądny sposób tego wyczuć. Nie to, że nie ufałem Authowi, nieee... Jakby nie patrzeć, ratował nam po swojemu życie. No może jeszcze gdyby nie brzmiał jak jakiś nawiedzony staruch, nawracający na jakąś sobie tylko znaną wiarę w koniec pierdolonego świata, byłoby trochę lepiej.

Moja uwaga o wejściu na dach została dość szybko przekreślona. W sumie patrząc na tempo powstawania budynków, nie mogły być murowane, ani na porządnych fundamentach. Kiwnąłem więc tylko głową, nie kłócą się z podanymi mi argumentami. Jedyne co nam pozostało to biec przed siebie, próbując dobiec jak najwyżej. Nie byliśmy w tym sami. Była zdroworozsądkowa grupka, która pędziła przed siebie, zaraz przed nami. Byli też tacy, co uwierzyli w tego tam Sebafa, czy kogoś tam.
- Daj spokój... Auth - wysapałem, biegnąc przed siebie i ciągnąc za rękę Nellrien, która coś się ociągała. Coś słabo biegła jak na "nie chcę umierać". Miałem nadzieję, że się nie rozmyśliła. - ...I tak pomagasz... Pff... - Wypuściłem powietrze. - ..Cholernie... Czy to z dziobem... Czy bez... Widzisz coś? - udało mi się wysapać, nie przerywając morderczego biegu. I w dupie miałem Sebafa. Nowa dupa Pajaca chyba też miała swój mózg i działała podobnie do mnie... Aż normalnie zaczynam żałować, że się bliżej nie poznaliśmy.

Schody, do których w końcu udało nam się dotrzeć, wydawały się ciągnąć bez końca. Wiele gawiedzi po prostu ufało w umiejętności pachołka Barbano, bo nawet nie raczyli ruszyć dup, by chociaż spróbować uratować swoje życie. Czekali, jak na jakieś przedstawienie, bagatelizując całą sytuację. Może w sumie też powinienem zostać i się gapić?
No, ale słowo się rzekło. Ratowanie życia i te sprawy. No to biegłem.
Z kroku na krok, z oddechu na oddech, wskakiwaliśmy coraz wyżej. Budynki zaczynały majaczyć w dole, u naszych stóp, jakby kładąc przed nami pokłony, niczym tania dziwka przy bogatym gościu, który kazał jej robić loda. Pojawił się oczywiście i on. Wielki, nieustraszony, choć przyznać muszę, że pewnym sensie musiał mieć jaja z tych swoich kamieni, skoro wyszedł naprzeciw takiemu żywiołowi.
Byliśmy wykończeni morderczym biegiem. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że jeśli wbiegniemy choć kawałek dalej, ktoś padnie i to wcale nie od fali. Zresztą i tak już było za późno, wszak brzmot wielkiej fali, dobiegał do naszych uszu aż nadto wyraźnie. Wszyscy stanęliśmy w miejscu, próbując złapać oddech i wiedząc, że to nasze ostatnie chwile.
Nellrien dość boleśnie ścisnęła mnie za dłoń, ale nie pokazałem nic po sobie. Wielki wstrząs zachwiał nami u gruntu. Nie było ciekawie...
- Jeśli będzie kolejny raz, postaram się bardziej... - Nieco wymuszony żart na słowa Nellrien, pewnie nie zatuszował i mojego zdenerwowania. Słowa miały brzmieć luźno, z wiarą że przecież tutaj nie zginiemy, prawda? - Cieszę się, że do tego doszło... Bo ja, chyba... - zacząłem cicho, ale Nellrien z pewnością mnie słyszała. Nim jednak zdążyłem dokończyć jakiekolwiek wyznanie, ziemia zatrzęsła się po raz kolejny. Sebaf... Zwróciłem ku niemu wzrok, obejmując talię pani eks-kapitan, przyciągając ją do siebie, jakby próbując ją osłonić. W takiej właśnie pozycji, stałem i patrzyłem.
I przyznam wam szczerze, że obserwowałem to wszystko z nutą cynizmu, nie wierząc do końca w to co się dzieje. Może jebany nie uratował wszystkich, ale sporą część luda na pewno ocalił. Imponujący pokaz, potrafiący sprawić, że nawet największy niedowiarek i sarkasta, pokiwa z uznaniem głową. Może jednak go nie doceniałem...?

Rodzącą się radość zgasił jednak Auth.
- Kto nadchodzi? - zapytałem, ale na odpowiedź nie musiałem długo czekać. Wielkie węże morskie, z którymi walczyliśmy wcześniej, ale w jeszcze większej wersji. Gigantyczne pająki (nie zazdroszczę tym z arachnofobią) i różne inne żuki, czy potworności w wersji ekstra. Zaklnąłem szpetnie pod nosem.
- Chciałaś badać faunę i florę, to masz tutaj teraz trochę fauny - odpowiedziałem na słowa Kwiatuszka, ponownie próbując ukryć przerażenie za lekkodusznym podejściem do życia.
- Może nie będą chcieli walczyć? - rzuciłem bez większej nadziei. - Czego oni, Auth chcą? - zapytałem swojego demonicznego kompana. Walczyć z nimi? Zostać? Uciekać? Wolną dłonią chwyciłem ostrze podarowane mi przez Nellrien, gotowy w każdej chwili je wyciągnąć. Poprzedniego wyznania nie zamierzałem kończyć, ale niech przemówią czyny.

- Uspokój się! Paniką chuja zdziałasz... - mruknąłem, gdy Ara zaczęła się drzeć, szerząc dookoła panikę. - Oddech, trzymaj powietrze, wypuść... Lepiej? Teraz myśl, a nie się szarpiesz - poinstuowałem, by chwilę potem wrócić w pełni do pozostałych.
- Opcje widzę dwie. Spierdalamy na jakimś statku, albo przedzieramy się wgłąb dżungli - Wyraziłem swoją opinię, poważnie lustrując zebranych wzrokiem. - Ktoś ma lepsze pomysły?

Uliczki osady

48
POST POSTACI
Dandre
Bujda – prychnął bard, przeskakując nad jakimś niewielkim kamieniem. Mimo tego serce jeszcze mocniej zabiło mu w piersi. Wszak Kattok zdążyło mu już udowodnić, że legendy nie muszą być jeno bajdurzeniem starców, zaś odmłodzona po spotkaniu z driadami twarz muzyka była tego najlepszym świadectwem. Birian sceptycznie odnosił się zwykle jeno do Bogów, a to też w granicach rozsądku, gdyż z niektórymi objawieniami ciężko było dyskutować, a jego dusza poety na co dzień pragnęła, by otaczający go świat skrywał w sobie jakieś drugie dno, jakąś nieuchwytną dla zwykłego śmiertelnika magię, której rąbek mogą dostrzec tylko ci, którzy potrafią prawdziwie patrzeć.
Historie o mrocznych elfach winny zostać jednak jeno tym, historiami, którymi rodzice mogą straszyć nieposłuszne dzieci.
Ktoś ich wyprzedził podczas krótkich tłumaczeń Yunany. Bard przygryzł wewnętrzną stronę policzka patrząc za pędzącą grupką osób.
- Prędzej więc. Szybko i porządnie biegniemy na górę – nie oglądał się przez ramię, na tych, których kusiła wizja bezpieczeństwa zapewnionego przez magię Sebalfa. Nie miał tak naprawdę pojęcia, z jak wielkim zagrożeniem przyszło im się mierzyć, ale ta właśnie niewiedza i szczerze przerażenie, które dostrzegł wcześniej w oczach pani kapitan, popychały go do zrobienia wszystkiego, co w jego mocy, by dotrzeć do choć pozornego bezpieczeństwa.
- Czasem mnie przerażasz, kruku… A widziałem już wiele – Birian uśmiechnął się krzywo, a w jego oczach błysnęła odrobina melancholii. Bogowie jedni wiedzieli, czy zrobiło mu się żal istoty, która utkwiła w krążącym nad nimi pierzastym ciele, czy też swego chaotycznego życia. – Nie, jesteś czymś znacznie więcej.
Dandre chciał chyba powiedzieć więcej, spróbować znaleźć tą nić porozumienia z Authem, ale nie był to czas, ni miejsce na pocieszanie tajemniczych stworzeń. Liczył się czas. Biegł więc, próbując uspokoić oddech, by nie stracić go zbyt szybko podczas wspinaczki na skałę.

***
Czuł w mięśniach żywy ogień, gdy z uporem wspinał się na coraz to kolejne stopnie. Schody były dalej, niż przypuszczał, jednak bard był niezmiernie wdzięczny opatrzności za to, że żywioł przed którym uciekali, nie był szybszy od nich. Każde uderzenie miotającego się w szaleńczym tempie serca mężczyzny było bolesnym pogłosem uciekającego im czasu. Czymże był w tej chwili ten ciężki, palący oddech, czym był pulsujący ból w skroni? Jeno dystrakcjami, niewartymi jego uwagi.
- W górę… w górę – sapał przez zaciśnięte zęby, niby to do swych towarzyszy, ale chyba tak naprawdę do siebie. Pot lał mu się po plecach, czoło szkliło się jakby leżał w malignie. Nie oszczędzał się, czując, że prędzej zemdleje z wysiłku, niż podda się temu, co miało nadejść.
Panorama osady rysowała się przed nimi coraz wyraźniej i majestatyczniej. Z pewnością byłby to widok co najmniej urokliwy, gdyby nie obecna sytuacja. Wzrok barda był jednak wbity w schody.
Jeden za drugim, jeden za drugim, wyżej.
Wyżej, na otchłań!


Ziemia zatrzęsła się, a wycieńczony niemal do granic możliwości Birian legł jak długi. Obrócił się w chwilę przed uderzeniem w schodki i przyjął uderzenie bokiem. Nie wypuścił z rąk koszyka z kotem, który miauknięciem sprzeciwił się takiej nieostrożności tragarza.
Dandre zaklął cicho pod nosem, powoli podnosząc się do siadu. Miał mroczki przed oczami, więc z początku nie dostrzegł Sebalfa, stojącego na dachu jednego z budynków. Nie miał jednak najmniejszych problemów, by zdać sobie sprawę, że horyzont nagle jakby się skurczył, uszczuplił, a granica między niebem, a oceanem przyozdobiona została wściekle białym pióropuszem fali.
Fali większej od murów Saran Dun. Fali wyższej od eksplozji, która wstrząsnęła Ujściem, na zawsze zabierając ze sobą jakąś jego część.
- Na Bogów… – szepnął, czując jak szklą mu się oczy. Jakie szanse w starciu z tak nieopisywalną potęgą miał ten jeden, samotny ludzik z dachu? Wydawał się tak śmiesznie mały, jak mrówka na ludzkim ciele.
Dandre nerwowo poruszył się na schodach. Odepchnął się piętami od gruntu, wsparł łokciami o stopień, na którym opierał plecy i wpełznął jeszcze krok wyżej, jakby miało to cokolwiek zmienić.


Wtedy też ziemia rozwarła się, a Sebalf wyrywał z jej trzewi ogromne, kamienne słupy. Jak połamane, wyszczerbione żebra dawno upadłego giganta, otaczały powoli nowe serce Kattok.
Dandre nie był w stanie wykrztusić z siebie nawet słowa, kompletnie oszołomiony tym, co widział. Nie potrafił sobie wyobrazić, jak ogromną moc miał w sobie ten chuderlawy, nudny człowieczek, ale przerażała go nie mniej, niż nadciągająca fala. To było nieludzkie, po prostu niemożliwe.
I ta niemożliwość zdawała się właśnie ratować ich życie.
Rumor trących o siebie skał zdawał się ogłuszający, nawet z takiej odległości… A mimo to i tak powoli ustępował hukowi nadciągającej fali.
Pamiętał, że mimo trwogi, udało mu się odnaleźć jakieś piękno w splamionym krwią niebu Kattok. Z pewnością zaś była w nim poezja, strofy zapisane krwistym atramentem na niknącym powoli firmamencie. W tym, co nadchodziło, widział jeno koniec. Wybuchową codę, która pogrzebie wszystko to, kim był i kim mógłby jeszcze się stać, gdyby dane mu było spróbować.
Widok osłupiałej Neeli na kolanach zadziałał na niego cucąco.
- Nie, nie… nie możemy się… teraz zatrzymać… Dalej, wyżej. Chodź. Proszę – z bólem podniósł się z powrotem na nogi i wyciągnął w jej stronę wolną rękę. Jakiś młodzik przebiegł obok nich, krzycząc to, co doskonale wiedzieli.
Ziemia zatrząsła się raz jeszcze, a zmęczony Birian ledwo zachował równowagę. Tym razem jednak nie upadł. Pociągnął dziewczynę w górę, próbując zmusić i ją i siebie do pokonania jeszcze kilku stopni.
Sebalf stworzył mur, ogromną ścianę, która mogła powstrzymać falę. Czy to jednak wystarczy?


Chciał iść dalej, ale nie potrafił oderwać wzroku od rozgrywającego się przed nimi starcia dwóch żywiołów. Z każdą kolejną chwilą, ciemna fala rosła, narastając do niebotycznych wręcz rozmiarów. Nawet potężna magia Sebalfa zdawała się być niczym wobec przerażającej potęgi wody. A jednak… Ogłuszający huk wody, wpadającej w wyżłobioną przez maga ziemię, sprawił, że Birian wzdrygnął się i cofnął o pół kroku. Wściekłą pięść oceanu trzasnęła z całej siły w ich mur, w swej białej gorączce wznosząc się ku niebiosom, niczym woda z ogromnego gejzeru. Wbrew temu, co przypuszczał, nie udało jej się go w pełni przełamać. Oczywiście, kawał skały poddał się i runął na miasteczko, a woda i tak rozlała się między budynkami, ale główne uderzenie zostało zatrzymane. Mimo to, dziesiątki gapiów, którzy zawierzyli swoje życia magowi, zostało zmiecionych przez to, czego zatrzymać się nie udało. Sam mag zniknął, kiedy, zdawałoby się, cała furia oceanu opadła na jego wątłe barki. Jakby Bogowie chcieli ukarać go za pychę, która pozwoliła mu stawić im czoła z podniesioną głową.
I wygrać.
Pojedyncza łza spłynęła Birianowi po policzku.


Nie zdążył słowem nawet skomentować bohaterstwa czarnoksiężnika, gdy dostrzegł coś jeszcze.
- Nie… nie, nie, nie… Na Bogi, co to jest? – szeptał, obserwując… potwory przelewające się przez wyszczerbiony mur. Gigantyczne pająki, przedziwne morskie węże… Bogowie naprawdę chcieli dziś ich śmierci. Ale nie miał zamiaru dać im tej satysfakcji, nie po tym, co zrobił dla nich Sebalf.
Krew odpłynęła mu z twarzy, gdy zdał sobie sprawę z tego, jak kompletnie był w tej chwili bezbronny. Wydało mu się wręcz śmiesznym, że kawałek stali przy pasie byłby dla niego jakimś ukojeniem, w obliczu tego, co nadeszło, ale na razie czuł się niemal nagi. Uderzył się w twarz otwartą dłonią. Zamknął oczy i uderzył się jeszcze raz. Po raz kolejny uniósł powieki, ale świat się nie zmienił. Nie śnił.
Ten koszmar, był jawą.
- Do dżungli – powiedział od razu, gdy wrócił do zmysłów. Skinął też głową Shiranowi, który zajął się młodą. – Możemy spróbować znaleźć tamten dom, chatkę, cholera wie… Statek… – zaśmiał się cicho, niemal histetycznie. Coś niepokojącego błysnęło mu w spojrzeniu, ale zaraz wrócił do siebie. – Tam był ocean, tam są oni . Teraz nie ma tam dla nas miejsca, nawet jeśli nie wszystkie łodzie są roztrzaskane. Musimy iść. Prędko.
Obrazek

Uliczki osady

49
POST BARDA
Chcą słońca. Odebrać wam to, co należy się im.
Teraz słońca nie było, zupełnie jakby celowo ukryło się za ciemnymi, gęstymi chmurami. W całym natłoku wydarzeń, niedokończone wyznanie Shirana nie dotarło do chyba-wybranki jego serca. Nellrien zapomniała najprawdopodobniej, jak się oddycha i zbladła tak bardzo, że jej skóra przybrała kolor wapna. Spojrzenie szeroko otwartych w panice oczu wszystkich zgromadzonych utkwione było w zamieszaniu przy brzegu, z dala od nich, a jednak wciąż blisko, zdecydowanie zbyt blisko.
- Na... na tej małej plaży od zachodu są łodzie rybackie - odpowiedziała słabo Yunana, wyrywając się z otępienia, gdy odezwał się Shiran. - Tylko dokąd nimi...
Przeskoczyła spojrzeniem na Biriana i pokiwała głową. Bard miał rację, morze było w tej chwili ich wrogiem, co brzmiało dość przerażająco, gdy człowiek uświadamiał sobie, że otaczało ich ono ze wszystkich stron. Czy ukrycie się w dżungli wystarczy, a jeśli tak, to na jak długo? Kattok nie miało wojska, które stanęłoby naprzeciw fali ociekających wodą potworów. Miało kilka załóg marynarzy, mniej lub bardziej doświadczonych w walce, częściowo już poległych, gdy niektórzy uparli się, by pozostać na nabrzeżu, gdy Sebalf odprawiał swoje czary. Ale to nie mogło wystarczyć, to nie mogło ocalić wszystkich bezbronnych mieszkańców, którzy przypłynęli tu, by zacząć nowe, lepsze życie.
- Ta chatka będzie już bezpieczna - rzuciła Neela drżącym głosem, posłusznie ruszając w stronę ściany zieleni. - Nie ma wrogiej magii w dżungli. Nie ma tego kamienia, nie będzie pnączy... musimy się tam ukryć. Może nas nie znajdą, może nie będą zagłębiać się tak daleko...
Wypłynęły lewiatany. Pająki. Mają kwas, który stopi waszą skórę.
- Auth, na miłość boską, jeszcze jedno słowo i sama cię z piór oskubię - syknęła Nellrien.
Ostrzegam was. Nie chcesz ostrzeżeń?
- Chcę, ale nie w ten sposób!
Lewiatan ma osiemdziesiąt cztery zęby. Pancerza ankhega nie przebijesz mieczem.
- Wiesz, co nie ma zębów i da się łatwo nadziać na miecz? Kruk.
Jesteś głupia, tak samo jak twój elf. To nie jest czas na żarty! Otworzyli...
Auth urwał swoją wypowiedź w połowie, a że krążył bez przerwy nad nimi, gdy oni przeciskali się przez niską póki co roślinność w kierunku gęstej dżungli, to nikt nie zwrócił na to szczególnie uwagi.
A przynajmniej do momentu, w którym jego czarne, opierzone ciało nie spadło bezwładnie z nieba, prosto pod nogi Shirana.
Potem wszystko wydarzyło się właściwie na raz. Idąca z Birianem na przedzie Yunana zachwiała się, zupełnie jakby się potknęła, ale gdy bard na nią spojrzał, w tym samym głębokim dekolcie jej sukni, jaki wcześniej naturalnie przyciągał jego wzrok, dostrzegł wbitą strzałkę - czarną, niewielką, z malutkim grotem w pełni zagłębionym w opalonej piersi kobiety. Wyspiarka opuściła wzrok i złapała za tkwiące w jej skórze ciało obce, ale zanim zdążyła cokolwiek z nim zrobić, padła nieprzytomna pomiędzy wysokie paprocie. Dandre mógł próbować ją łapać, ale zaraz sam poczuł bolesne ukłucie w odsłonięte ramię i nie minęły dwa uderzenia serca, jak zaczął tracić kontrolę nad własnym ciałem.
- Uciekaj... uciekaj! - krzyknęła Nellrien, odpychając Shirana od siebie, ale także ich nie oszczędził atak spomiędzy drzew. Rudowłosa oberwała w udo, półelf klasycznie w bok szyi i za moment oni też już leżeli, twarzami do siebie, sparaliżowani.
Auth ostrzegał ich o tym, że w dżungli znajduje się coś niebezpiecznego. Wczoraj, gdy spacerowali sobie po osadzie, mówił, że wyczuwa coś wśród drzew i kazał im trzymać się od nich z daleka. Może gdyby teraz nie był tak skupiony na monstrach, przelewających się przez mur Sebalfa, też zdołałby zauważyć zagrożenie.
Aremani i Neela, jeśli w ogóle próbowały, nie zdążyły uciec daleko. Padając na ziemię, Ara na plecy, a szlachcianka twarzą w dół, wciąż jednak zachowały wszystkie swoje zmysły. Każdy trafiony strzałką widział, słyszał i czuł wszystko, co działo się dookoła niego. Leżący na boku Shiran pierwszy dostrzegł nogi, poruszające się wśród zieleni, ale nic nie mógł z tym zrobić. Nic nie mógł zrobić z faktem, że nad leżącą tuż obok Nellrien pochyliła się zakapturzona sylwetka, a ciemna, popielata dłoń odgarnęła jej włosy z twarzy. Kapitan jednak wpatrywała się w coś, co znajdowało się nad półelfem i szybko miał on okazję dowiedzieć się, co to takiego, gdy ktoś obrócił go na plecy, a potem z góry, spod kaptura, spojrzały na niego czerwone oczy mrocznego elfa.
- Birinchi hosil - odezwała się w obcym języku kobieta, która podnosiła właśnie Neelę z ziemi. - Qara, kichik shayton - rzuciła i zaśmiała się. Odpowiedział jej rozbawiony śmiech kilku innych osób, zarówno kobiet, jak i mężczyzn.
Dla większości z nich to, co słyszeli, było zupełnie niezrozumiałe, ale Shiran był w stanie połączyć niektóre słowa z językiem elfów, który znał. Zrozumiał coś o żniwach, zrozumiał mały diabeł. Być może, gdyby go nie sparaliżowało, mógłby spróbować porozumieć się z elfami nocy - bo nietrudno było domyślić się, że to oni nadeszli także i z drugiej strony. Musieli być na wyspie już wcześniej, przygotowywać się do momentu, w którym główne siły zaatakują od morza.
Napastnicy nie przejmowali się już zachowaniem ciszy, wiedząc, że i tak są na wygranej pozycji. Zaciągnęli wszystkich powalonych w jedno miejsce, rozmawiając sobie beztrosko pomiędzy sobą.
- Zamkniemy wasze oczy - odezwał się nagle jeden z nich we wspólnym, pochylając się nad stertą ich bezwładnych ciał. Dandre mógł patrzeć mu prosto w oczy, leżąc w niewygodnej pozycji, z głową opartą krzywo o biodro Aremani. Elf ściągnął chustę z twarzy i uśmiechnął się do barda nieprzyjemnie, mrużąc oczy od wciąż zbyt dla niego ostrego słońca. Był niski, szczupły i białowłosy, a czerwone tęczówki wyraźnie odcinały się od popielatej skóry. Jego wspólny był miękki, świszczący. - A potem damy wam nowe życie, cho'chqa z powierzchni.
Uniósł dłonie i klasnął, a ich pochłonęła ciemność.

Spoiler:
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ina'Kattok”