POST POSTACI
Vera Umberto
Podniosła głowę, żeby spojrzeć na Corina. Nie słyszała odgłosów na zewnątrz, nie słuchała ich. Było jej w tej chwili wszystko jedno, co robiła załoga, pod warunkiem, że nie przyszło im do głowy nikogo powiesić. Vera Umberto
- Tak - odpowiedziała. - Wierzę ci.
Po chwili wahania skinęła głową, zgadzając się na tę propozycję. Głosowanie było rozsądnym rozwiązaniem. Osmar był bardziej narwany, niż ona, Corin - wręcz przeciwnie, a do tego wszystkiego Irina stanowiła milczącą obecność, po której można było spodziewać się wszystkiego: zupełnie, jakby umysł Very podzielić na trzy niezależne od siebie części. Oni dobrze zadecydują, gdy Umberto będzie mieć z tym problem. Tymczasem kapitan będzie robić to, do czego obecnie nadawała się najlepiej, czyli fizycznie stać za sterem, zagrzewać do walki i sama w tej walce uczestniczyć. Do tego nie potrzebowała być zdrowa na umyśle, wręcz przeciwnie, za szaleńcami szły przecież tłumy. Dopóki wizje i oderwania od rzeczywistości nie będą na tyle długie, by stanowiła zagrożenie dla siebie i innych w krytycznych sytuacjach, ten układ... powinien nawet działać.
A potem znów opuściła wzrok i oparła głowę o klatkę piersiową mężczyzny. Oczywiście, że to nie miało sensu. Ubzdurała sobie, że ma błogosławieństwo Ula, szczyt komedii.
- Corin... - westchnęła tylko, gdy uznał, że byłaby najlepszym wyborem na rodzenie dzieci dla boga żeglarzy.
Wzruszyła ramionami.
- Nie rozmawiałam z samym bogiem. On... przysłał posłańca. Przyszedł do mnie we śnie, złotowłosy, zmiennokształtny - jęknęła i przetarła twarz dłońmi. - Kurwa, sam słyszysz, jak to brzmi. Twierdził, że Ul chce, żeby jego syn był pierwszym połączeniem świata bogów i ludzi. Żeby był potężniejszy od demonów. Twierdził, że od lat zsyła mi swoje błogosławieństwo, przygotowując mnie do tej roli. Że ty jesteś błogosławionym pomiędzy śmiertelnikami, tym, który dla jego syna ma stać się opiekunem.
Milczała przez chwilę, nie wiedząc, w jakie słowa ubrać odpowiedź na ostatnie z pytań Yetta.
- Miałabym przywołać go ponownie i... no... ugh, no wiesz, jak się robi dzieci, Corin - we frustracji uderzyła lekko bokiem głowy w jego pierś. - Nie zgodziłam się. Nawet jeśli to tylko wytwór mojej chorej wyobraźni, nie zgodziłam się i nie zamierzam się godzić. Ale jest natarczywy. Nie sądziłam, że będzie.
Starała się ignorować śmiech, jaki skądś do niej dobiegał. Na wyspie były jakieś pojedyncze dzieciaki, to pewnie był jeden z nich.