Dzikie tereny

106
POST BARDA
- Jak można nie wiedzieć, co to elf? - mruknął Vaeril, wyciągając ręce nad ogień. - Macie tu krasnoludy, tak? Nie dziwi cię to, jakie są niskie i owłosione, a dziwią cię spiczaste uszy?
- Chyba, że krasnoludów też nie widziałaś?
- spytał Aslak. Mimo jej ostrzeżenia wciąż wydawał się rozbawiony, choć teraz przynajmniej z uprzejmości starał się to przed nią ukryć.
- Nie pochodzę z demonicznego nasienia - podsumował elf, tonem, jakby kończył tę bezsensowną dyskusję. Bo jak miał wytłumaczyć kobiecie całą swoją rasę? To wymagałoby więcej czasu, niż tyle, ile dawała im przechodząca okolicą wichura. Mieli dwie godziny, może trzy. Koło południa, jeśli śnieżyca nie będzie bardziej intensywna i dłuższa, niż zwykle, Thusnel będzie mogła ruszyć w drogę powrotną do domu. Do tego czasu nie miała wyjścia, jak znosić towarzystwo mężczyzn, którzy świetnie bawili się ze świadomością, że wojowniczka mogła nie mieć dotąd do czynienia z elfami i nawet o nich nie słyszeć.
W końcu jednak temat został zamknięty. Vaeril też wcale nie czuł się komfortowo, będąc w centrum zainteresowania i było to po nim widać. Na pytanie odnośnie tego, czy wstydził się kobiet, czy też nie, znów nie odpowiedział. Zmierzył tylko Thusnel oceniającym spojrzeniem, jakby był w stanie wyciągnąć jakiekolwiek wnioski i wyrobić sobie opinię na jej temat, na podstawie mniej lub bardziej bezkształtnych warstw, w jakie była ubrana.
- Wasza osada jest na brzegu, prawda? - spytał Aslak, podając jej bukłak i wyciągając swoje długie nogi w kierunku ognia. Zawartość naczynia pachniała ostro, jak alkohol, pędzony na korzeniach. - Wypływacie czasem w morze? Dalej w morze? Widziałem niedawno wielkie łodzie, które poruszały się bez wioseł.
Obrazek

Dzikie tereny

107
POST POSTACI
Thusnel
- Mamy tu krasnoludy, słyszałam o nich. - Odpowiedziała jakby to była oczywistość, że coś takiego jak krasnoludy istnieją, a i owszem. A przecież elfy nie istnieją, a przynajmniej nie istniały dla niej do dzisiaj. - Żadnego jednak nigdy nie widziałam. Żywego... Z tego co wiem, to wolą życie pod ziemią, w wielkich osadach wykutych w skałach, a nie na powierzchni, zwłaszcza tak daleko na północy. Poza tym widziałam ich kości, które chodziły, były uzbrojone i atakowały co żywe, broniąc tego co za życia nie udało im się ochronić. O elfach zwyczajnie nie słyszałam. To nie tak, że co drugi dzień do mojej wioski zachodzą krasnoludy, elfy czy gnomy... - Tak o gnomach akurat słyszała, ale ich też nigdy nie widziała. Mówiło się, że demony wybiły ich co do jednego. Gnoma pewnie by poznała jakby zobaczyła. Następnie wycelowała oskarżycielsko palec w Aslaka. - A ty co? Może dopóki go nie zobaczyłeś pierwszy raz, to też nie wytrzeszczyłeś oczu, a o elfach to ci matka przy cycu śpiewała? He? - Była pewna, że nie.
- Owszem, jest nad morzem... - Odpowiedziała na pytanie i przyjęła bukłak z trunkiem. Hmm... Dawno nie piła nic innego jak wodę ze śniegu. Lepiej nie wypić za wiele. Mimo to wzięła solidny łyk, na rozgrzewkę i podała do elfa nim odpowiedziała dalej. - Nie, nie wypływamy. Wybrzeże o nazwie Wiatru i Lodu nie wzięło sobie nazwy znikąd. Ziemia nad wybrzeżem jest pusta i zimna, do najbliższych drzew jest dobre kilka kilometrów, woda morska skuta lodem... Jeśli łowić, to w przeręblach lub na skraju lodowiska. Wiatr również dmie tam nieustannie. - Powiedziała. Nie dodała tego, że jej ludzie nie znali się szczególnie czy to na obróbce drewna by łodzie budować, które ponoć znajdowały się w Salu czy cokolwiek większego. Jej wioska to były w większości namioty wykonane ze skór zwierząt. Jedyna "stała" konstrukcja to był Kamienny Dom, choć z domem niewiele on miał wspólnego. Na stwierdzenie o łodziach, które nie poruszały się przy pomocy wioseł Thusnel milczała. Jej dotychczasowy entuzjazm na dziwne rzeczy został, lekko mówiąc, wyśmiany, toteż nie poruszyła tego tematu. - Hmm. A wy? Nie wiem dokładnie gdzie leży wasza osada. Jest nad morzem? Umiecie robić łodzie i wypływać w morze?

Dzikie tereny

108
POST BARDA
- Nie. Nie śpiewała. - Aslak roześmiał się. - Ale słyszałem o nich wystarczająco wiele, żeby nie podejrzewać tego tu o demoniczne pochodzenie. Nie ma dziwnych oczu, smoczych łusek, ogona.
- Tak twoim zdaniem wyglądają diabelstwa?
- wtrącił Vaeril, przyjmując od Thusnel alkohol, ale nie uraczył się nim.
- Diabelstwa?
- Tak się ich nazywa. Tych, którzy mają demoniczne naleciałości.
- A. No to tak. Zakładam, że tak wyglądają.
- Nie wszystkie są takie same. Zależy od demona, z jakim są związane. Jest wielu bogów. Garon. Krinn. Kiri. Każdemu z nich służą inne demony. Ich potomstwo różne ma cechy.

Aslak pokiwał głową, przyjmując te informacje do wiadomości bez mrugnięcia okiem. Najwyraźniej był już przyzwyczajony do faktu, że Vaeril posiada wiedzę, jakiej nie posiadał on i, być może, także nikt z jego osady. Elf musiał dzielić się już z nim podobnymi rewelacjami wcześniej, bo przecież znali się nieco dłużej, niż z Thusnel. Podróżowali razem, razem też polowali. Może Vaeril był też gościem klanu Hjordis, tak jak mogłaby nim zostać ona, gdyby nie było jej tak śpieszno do powrotu.
- Nie. Nasza nie leży nad morzem, a w lesie. Drzewa osłaniają przed wiatrem i śniegiem, łatwo o zwierzynę łowną. Jesteśmy właśnie na jego granicy - Aslak gestem głowy wskazał wyjście z jaskini. - Gdybyś szła dalej na południe, trafiłabyś na naszych wartowników. Byłoby lepiej, nie musiałabyś walczyć z Yetim. To znaczy, gdybyś nie chciała. Bo z tego, co rozumiem, to chciałaś.
Jego spojrzenie przesunęło się z jej twarzy w dół, do zakrwawionego rękawa, a potem do zawieszonego u biodra miecza.
- Jesteś dobra - przyznał. - Myśleliśmy, że będziemy wyciągać trupa spod trupa. Nic ci nie jest? Nie potrzebujesz opatrunków? Potrafię szyć rany.
Obrazek

Dzikie tereny

109
POST POSTACI
Thusnel
Thusnel słuchała bardzo uważnie wymiany zdań pomiędzy dwoma mężczyznami. Z natury uważała się za osobę raczej inteligentną i ciekawską, a już z pewnością miała więcej oleju w głowie niż przypisywano stereotypowemu barbarzyńcy. Choć pokonała ona białego niedźwiedzia, prawda, i pochwaliła się jego zabójstwem to pokonała go sprytem i starannym przygotowaniem, a nie niemalże samobójczą walką jeden na jednego. Swój rozum miała i wiedziała, jakkolwiek by to głupio nie brzmiało, to największą bronią wojownika był jego intelekt. To i porządny kawałek stali u boku. A że intelekt jej był ciekawski to chłonęła wszystko co było mówione i zapamiętywała.
- Wszystko ze mną w porządku. - Powiedziała. - Gdyby nie było, to wątpię że bym tu doszła, a padłabym po drodze. Poza zdaje się, że mam to szczęście, że ostrza, kły i pazury się mnie nie imają. Miałam nadzieją zdobyć jakąś imponującą bliznę, którą mogłabym się pochwalić w domu, ale z drugiej strony imponująca blizna równa się temu, że wykrwawiłbym się pod jakimś drzewem. - Mimo to Thusnel, dla Aslaka i swojego spokoju zaczęła zdejmować ubranie by odsłonić ramię i rękę. - Myślę też, że po prostu chcecie sobie mnie dobrze obejrzeć. Planujecie swój ślub? - Prychnęła rozbawiona, kontynuując zdejmowanie górnej części odzieży. - Nie poszło mi najgorzej, prawda. Swoją drogą, wy też nie macie niezgorszy cel. Co prawda taką górę trudno byłoby nie trafić, ale strzał w oko był imponujący.
- Hmm. - Thusnel zamyśliła się na moment. - Prawdę mówiąc spędzenie jednej lub dwóch nocy u was nie byłoby takie złe, jeśli oferujesz mi gościnę. Gościna wszak, rzecz święta na tych odludziach. Nie godziłoby się z mojej strony jej odmawiać, a i tobie nią szafować. Dłużej mi zostać nie wypada... Zwyczajowo próby trwają miesiąc, a ja zbliżam się niebezpiecznie do ich końca. - Powiedziała. - W normalnych warunkach uznaje się, że osoba winna w dziczy samodzielnie przetrwać by uzmysłowić jej siłę jaka drzemie w klanie i jego jedności, ale też by udowodnić, że nie będzie się stanowiła dla plemienia obciążenia swoją obecnością. Kiedyś, gdy jeszcze żyliśmy na zachodzie, nad wielkim jeziorem, przed demonami, uznawało się, że próby powinny odbywać się o gołych rękach czy najprostszych narzędziach. Dzisiaj to samobójstwo, podobnie jak i same próby. Jak odchodziłam chyba uderzyłam w dumę kilku mężczyzn, jeden z nich uznał, że nie będzie gorszy i również ruszył w drogę. Ciekawe czy wrócił... - Mruknęła na koniec. Chcieli dowiedzieć się czegoś więcej o jej klanie, to proszę bardzo. Zresztą ta informacja była "darmowa". Nie uważała, że zdradza tym coś ważnego dla bezpieczeństwa jej ludu. - Mimo to w dobrym geście jest wrócić z czymś więcej niż ze swoim własnym życiem. Przynieść dary w postaci łupów, zwycięstw, opowieści... Umiejętności która mogłaby polepszyć życie w klanie czy cokolwiek innego co jest wartościowe. Pozbycie się Yetiego, który zabił i okaleczył trzech naszych myśliwych jednym z takich czynów z pewnością by było. Jest... W końcu Yeti jest martwy.
- No, to jest moja historia, a przynajmniej jednego z obyczajów klanu. A teraz ty, elfie... Może z Aslakiem się już znacie dłużej, ale chce usłyszeć coś o tobie albo o waszym ludzie albo o obyczajach albo o waszych osadach albo bogach albo... Opowiedz coś. - Ponagliła go.

Dzikie tereny

110
POST BARDA
Aslak znów się roześmiał, tym razem na propozycję ślubu, jaki niby miałby wziąć z elfem. Chyba tego nie planował; podróżowali, polowali razem, ale chyba niekoniecznie łączyło ich cokolwiek wyjątkowego. Mężczyzna obserwował Thusnel, gdy ta odsłaniała rękę, też bez szczególnego zainteresowania. Nie był wygłodniałym samotnikiem, który w puszczy spędził ostatni miesiąc i desperacko potrzebował kobiety.
Wojowniczka może nie była ranna, ale wciąż czuła się nieco obolała po walce. Czuła, że ma potłuczone żebra po tym, jak Yeti przygwoździł ją łapą do ziemi i czuła ból w lewej nodze, od momentu, w którym niefortunnie upadła pod zwalającym się na nią, martwym cielskiem. Ale żadnych nowych blizn się nie dorobiła. Stłuczenia powinny zagoić się w miarę prędko i nie zostawić po sobie śladu, nawet jeśli teraz w różnych miejscach na jej skórze rozrastały się efektowne, tęczowe krwiaki.
- Vaeril jest dobrym łucznikiem - pochwalił Aslak elfa, na co ten uśmiechnął się tylko krótko, zadowolony z bycia docenionym. - Ja preferuję walkę w zwarciu. Tak jak ty. Tylko nie walczę mieczem.
Poklepał dwa zawieszone u po obu stronach bioder toporki, teraz opierające się krzywo o ziemię, gdy mężczyzna siedział przy ognisku. Bronie wydawały się dobre do rzucania, gdyby Aslak uparł się, by zaatakować na odległość. Jaka byłaby jednak skuteczność takiego manewru, ciężko stwierdzić.
Obaj w milczeniu wysłuchali opowieści Thusnel.
- Yeti nie żyje. A zabicie go nie było tylko zasługą Vaerila. Wykorzystał fakt, że Yeti ustawił się przodem do ciebie, że w pełni przyciągnęłaś jego uwagę. Gdyby nie ty, wyczułby nas. To zbiorowe zwycięstwo. Uważam, że powinnaś zabrać część bestii ze sobą. Nieważne jest, kto zadał kończący cios. Mięso zepsuje się, zanim dotrzesz do siebie, ale może będziesz chciała wziąć futro? Albo jego część. Zapewni ci też ciepło. Będzie czas je oprawić, skoro pójdziesz z nami.
Zagadnięty Vaeril oderwał spojrzenie od ognia i przeniósł je na kobietę.
- My... mieszkamy na wyspach - odpowiedział. - Na małych kawałkach lądu otoczonych przez wodę - wyjaśnił, w razie gdyby Thusnel nie znała tego określenia. - Mamy... miasta. Duże miasta, budynki z kamienia. I dużo słońca. Co chcesz wiedzieć?
Obrazek

Dzikie tereny

111
POST POSTACI
Thusnel
Thusnel po zdjęciu większości odzienia by zademonstrować że jest cała, przeciągnęła się kilka razy. Ugh! Chyba do końca cała nie była, ale nie było z nią źle. Parę porządnych sińców, nic czym się powinna przejmować. W każdym razie nie należało siedzieć nazbyt długo niemalże półnago, więc poczęła się znowu ubierać. - Owszem, piękny strzał. - Przytknęła. - Skoro chcesz mi ofiarować część łupu, to chętnie go przyjmę. Futro jest doprawdy piękne i niewątpliwie ciepłe. - Powiedziała. - Choć muszę przyznać, że przyjęcie takiego daru bez wzajemności z mojej strony byłoby nie na miejscu. W swoim obozie zostawiłam kilka rzeczy, dobrze ukrytych przed wścibskim okiem, ale nie mogłam ich ze sobą zabrać jeśli mieliśmy ciągnąć Yeti, więc jak się z nim już uporamy, to będę musiała tam wrócić... Nawet jeśli tobie nic do gustu nie przypadnie, to z pewnością będziesz mógł obdarować kogoś ze swojego klanu. - Poza tym, pomyślała, dobrze jest zrobić sobie przyjaciół wśród innych Uratai. Szczególnie, że z klanem Hjordis nie dzielili żadnych animozji i współpraca między nimi mogła się układać bez przeszkód. - Co zaś się tyczy ciebie, Vaeril, to obawiam się że nie mam niczego co by cię mogło interesować prócz większej ilości historii... Ale o tym zaraz, bo teraz moja kolej!
No właśnie, jej kolej! Co chciała się dowiedzieć o tajemniczym elfie i jego rodzinnych stronach? Tyle było pytań, które mogła zadać, tyle jakie? Zapytać się może o same elfy? Albo poznać ich bogów? Albo... Hmm. Czemu by nie zapytać się o ich osady? Klan Thusnel żył skromnie, w domach z futer, ale widziała inną osadę Uratai, zniszczoną, zbudowaną z drewna i wielką krasnoludzką twierdzę zbudowaną we wnętrzu góry. Może dowiedziałaby się jak wyglądają wioski na tych wyspach i się czegoś nauczyła więcej? - Opowiedz mi o waszych osadach, domach z kamienia... Jak je budujecie? Nie macie drewna, że stawiacie je z kamienia? Czy nie jest w nich zimno? Jak się dzieje, że dach nie zapada się wam na głowę? Kamienie są ciężkie... - Zadawała takie i inne pytania na temat architektury miejsca z którego Vaeril przybył.

Dzikie tereny

112
POST BARDA
Vaeril był skłonny do wypytywania Thusnel o szczegóły jej życia, ale niechętny do mówienia o sobie. Może miał złe wspomnienia z południa, dlatego uciekł tutaj, chcąc znaleźć dla siebie inny, lepszy sposób na życie? Tłumaczył, że kamień nad głową nie musi się zapadać, jeśli jest dobrze podparty od boków, choć nie potrafił wyjaśnić jej tego w sposób na tyle logiczny, by zrozumiała. Po prostu, sufity nie zawalały się na głowę, nie znał się na budownictwie wystarczająco dobrze, by wytłumaczyć jak to się działo. Opowiadał też o domach z drewna, ale o tych miał do powiedzenia znacznie mniej. Mówił, że w miastach jest ciasno, że nie ma takich otwartych przestrzeni jak tutaj, a dotarcie z jednego końca na drugi zajmuje co najmniej dwie godziny pieszo. Słuchała o ludziach i elfach mieszkających w gęstych skupiskach, o tym jak głośno bywało tam, skąd przybywał i o wszechobecnej tam zieleni. Vaeril twierdził, że przed przybyciem tutaj nigdy nie widział śniegu.
Na porównywaniu życia, do jakiego byli przyzwyczajeni, minęła im cała burza. Coś też zjedli, gdy Aslak wyciągnął suszone racje i podzielił się nimi z towarzyszami. W końcu na zewnątrz ucichło, wiatr przestał uporczywie wciskać drobinki bieli przez szczelinę nad cielskiem Yetiego, a do środka wpadło trochę słońca. I faktycznie, gdy ugasili swoje niewielkie ognisko i odsunęli truchło z przejścia, zobaczyli, że znacząco się rozjaśniło. Gdy przeszła śnieżyca, dzień stał się bardzo ładny. Nawet wiać przestało tak mocno. Vaeril poowijał się futrami z powrotem, ale Aslak nie zakładał nawet kaptura.
- Myślę, że dotrzemy przed zachodem słońca - powiedział, unosząc wzrok w niebo. - Może chwilę po, Yeti nas spowalnia. Bierzcie swoje pętle.
Wyciągnięcie cielska z krzaków pod skałą, a potem uzyskanie wspólnego, równego tempa marszu zajęło im chwilę. Żaden z mężczyzn nie odzywał się przez długi czas, obaj skupieni na przeciąganiu zwłok między drzewami. Vaeril tylko zerkał na nią nieco częściej, niż przedtem, po burzy spędzonej na rozmowach przy ognisku chyba darząc ją nieco większym zainteresowaniem.
- Zaraz powinniśmy trafić na wartowników - wspomniał Aslak po około dwóch godzinach ciężkiego marszu. - Tych najdalej wysuniętych od osady.
W śniegu po lewej, pomiędzy drzewami, Thusnel dojrzała lotki wbitych w ziemię strzał. Nie wyglądały na świeże; raczej jakby tkwiły tam już od kilku dni.
Obrazek

Dzikie tereny

113
POST POSTACI
Thusnel
Przebywanie w jaskini z całą pewnością Thusnel się nie dłużyło. Co prawda Vaeril bywał irytujący w swojej lakonicznej mowie i co i rusz musiała go ciągnąć za język, ale niesamowitości o odległych krainach jakich się dowiadywała wynagradzały jej to z nawiązką, a niemal dwie godziny które spędzili w jaskini minęły jej nim się zdążyła obejrzeć. Mogli więc wkrótce wznowić podróż do osady Aslaka. No właśnie, podróż... Znowu przyszło im ciągnąć Yeti. W normalnych warunkach, to jest gdyby wracała do domu z próby, po prostu wzięłaby co najcenniejsze - czyli futro i porządne płaty mięsa i ruszyła dalej, nie mogąc wszak zabrać go całego. Teraz to nie było takie proste. Ale trudno, z pewnością Yeti wyżywi całkiem sporą ilość osób na dobre parę dni, swoją drogą ciekawe jak takie coś smakuje? Zwykle drapieżniki nie były szczególnie smaczne, jeśli nie wiedziało się jak je przyrządzić.
- Hmm. Macie zatargi z jakimiś innymi klanami czy plemionami w okolicy, Aslak? - Zadała pytanie, gdy przypadkiem jej wzrok spoczął na lotkach strzał wbitych w ziemię. Liczba strzał sugerowała, że wydarzyło się tu coś więcej niż zwykłe polowanie czy nietrafiony strzał. Poza tym strzały należało odzyskiwać. Przynajmniej ją tak uczono. Wszystko było cenne - skóry, jedzenie, a szczególnie porządnie wykonana broń, w tym strzały. A już zwłaszcza strzały o metalowych grotach. Drewno mogło pęknąć, a grot się stępić ale zawsze można było go z powrotem wyklepać i naostrzyć. Jeśli ich nie odzyskano, to nie było ku temu okazji. Coś się stało. W końcu nawet teraz, po burzy śnieżnej, je doskonale widziała. Wojowniczka skinęła głową w kierunku gdzie je zobaczyła. - Popatrz. Śnieg mocno je przykrył... - Thusnel zatrzymała się, zdjęła pętlę za którą ciągnęła Yeti i ruszyła ostrożnie w kierunku wystających strzał, rozglądając się wokół nim przyklęknęła i spróbowała je wyszarpnąć a potem i rozkopać nieco śniegu by sprawdzić czy dosięgły one celu czy może były całkowitym pudłem.

Dzikie tereny

114
POST BARDA
- Nie mamy - odpowiedział Aslak, puszczając swoją linę i podchodząc do grzebiącej w śniegu kobiety. Stanął nad nią, przyglądając się strzałom. - Wszystko jest w porządku.
Strzały nie różniły się szczególnie od tych, które stosowane były przez ludzi z klanu Thusnel. Może lotki pod nieco innym kątem umieszczone były w drzewcu, ale poza tym były zupełnie standardowe. Nie wyglądały na takie, które leżałyby tu od pokoleń. Aslak uniósł wzrok w górę, pomiędzy gałęzie drzew, jakby szukał tam kogoś, kto mógł je wystrzelić, ale w ośnieżonych koronach nic nie rzuciło mu się w oczy. Nie docierał do nich ani jeden chrzęst zmiażdżonej gałązki, ani jeden odgłos, jaki mógłby przypadkiem wydać znajdujący się w okolicy człowiek. Ku ich pocieszeniu, prawdopodobnie, strzały wbite były w ziemię - pod śniegiem nie było zagrzebanych zwłok, które mogłyby ich bardziej zaniepokoić.
- Była śnieżyca, więc przykrył je śnieg - skomentował Vaeril, zbliżając się do nich z ciężkim, zirytowanym westchnięciem. - Możemy zabrać je ze sobą i iść dalej?
Aslak zerknął na niego i po chwili wahania skinął głową.
- Będziemy rozglądać się za kolejnymi. W razie czego bądźcie czujni - polecił.
W okolicy jednak ani Thusnel, ani żaden z mężczyzn nie dostrzegł podobnej sytuacji. Nie znaleźli ani strzał, ani innych broni, porzuconych przez właścicieli, zanim stało się coś złego.
- Może młodzi uczyli się strzelać - zgadywał brodacz, z powrotem łapiąc swoją pętlę. - Niektórzy własnej głowy by zapomnieli, gdyby ktoś ich nie pilnował.
Ich droga prowadziła teraz w dół, po dość stromym zboczu. Umiejscowienie osady w niecce mogło dodatkowo osłonić ich przed wiatrem i chłodem, wdzierającym się pomiędzy drzewa. Nic więc dziwnego, że wystawiali wartowników; z głębi wioski nie dało się obserwować okolicy.
Obrazek

Dzikie tereny

115
POST POSTACI
- Nie wiem jak długo jesteś na północy, Vaerilu, ale tu życie jest ciężkie odkąd pojawiły się demony a i wcześniej nie było łatwe. - Mruknęła Thusnel oglądając strzały i sprawdzając teren wokół. - Nie zostawiasz wystrzelonych strzał wbitych w śnieg, uczą tego od małego. Poza tym jeśli ktoś strzelał, to miał ku temu konkretny powód. - Thusnel podała strzału Alsakowi by je wziął, w końcu to były najprawdopodobniej jego ludzi. Poza nimi nic nie zostało znalezione. - Lepiej być zwyczajnie ostrożnym. Nawet jeśli podróżujesz w grupie myśliwskiej możesz wpaść na Yeti jeśli masz szczęście lub na demona. W obu przypadkach masz marne szanse, nie mówiąc o innych zagrożeniach. - Nie komentując więcej sytuacji Thusnel wróciła do Yetiego, podobnie jak i reszta i kontynuowali jego taszczenie w kierunku wioski.
- Być może... Byłoby to pewnie najprostsze wytłumaczenie. - Odpowiedziała Thusnel Aslakowi. Ona sama jednak tak nie uważała. Na swojej wędrówce natknęła się już na tak dziwne rzeczy, od duchów lub przywidzeń do chodzących trupów przez wielką, śnieżną bestię na dziwnych miksturach kończąc, że wolała zachować ostrożność i nie do końca wierząc w przypadek. Strzały tam leżały z konkretnego powodu. Oczywiście, najprostszym powodem mogły być ćwiczenia strzeleckie i nieuwaga młodych co do pozbierania strzał. Może też zwyczajnie mieli gorszy wzrok od niej i ich nie zdołali wypatrzeć? Z drugiej strony u niej w wiosce jeśli młodzi ćwiczyli strzelanie, to prędzej gdzieś znacznie bliżej wioski, ale może to była bardziej doświadczona grupa, która zamiast do stacjonarnych celów ruszyła ćwiczyć w terenie, być może faktycznie chcąc ustrzelić jakieś zwierzę?
Umysł Thusnel nastawiony jednak na coś gorszego nie dawał jej chwilowo spokoju, a umiejscowienie wioski Aslaka w zagłębieniu terenu tylko chwilowo pogłębiło ten niepokój. Z jednej strony zapewniało to osłonę przed wiatrem, prawda, ale z drugiej stanowiło poważny mankament w obronie, dając przeciwnikowi przewagę wysokości... No i właśnie, wartownicy. Nie widziała wartowników... Thusnel zaczęła się rozglądać zaniepokojona ich brakiem jeszcze bardziej. Jeśli schodzili w dół zbocza, to powinni już ich minąć. Milczała jednak, nie chcąc udzielać swojej chwilowej paranoi reszcie.

Dzikie tereny

116
POST BARDA
Obawy Thusnel szybko miały okazać się słuszne. Ciągnąc cielsko w dół zbocza, co prawda w końcu natknęli się na wartowników, ale ci siedzieli wysoko na drzewach i owinięci byli futrami i chustami do tego stopnia, że nie dało się nawet dostrzec ich twarzy. Samo wypatrzenie ich było znacząco utrudnione, przez fakt, że kolorystycznie wtapiali się w śnieg i szare gałęzie, na których siedzieli. Kobieta widziała przy nich łuki, przy wszystkich czterech, których udało się jej zauważyć.
Krok za krokiem, wchodzili w nieckę, w której znajdowała się osada Aslaka. W końcu zaczęli dostrzegać pierwsze drewniane budynki, z których górą, przez otwór w dachu, unosił się dym. Na zewnątrz nie było nikogo. Nikt nie plątał się pomiędzy domami, nie biegały dzieci, w zagrodach nie było widać zwierząt... przynajmniej na pierwszy rzut oka, i nie żywych.
Bo wystarczyła chwila, by Thusnel zorientowała się, co jest nie tak.
Znalezione przez nią strzały nie były jedynymi. Im głębiej w osadę, tym było ich więcej, choć te nie zawsze wbite były w ziemię. Co jakiś czas pod śniegiem trafiał się podłużny kształt, czasem całkowicie przykryty przez biel, czasem nie - gdzieniegdzie wystawał fragment ludzkiej kończyny, futra, buta... zagroda dla zwierząt już z daleka odznaczała się czerwienią, której nie był w stanie ukryć nawet świeży śnieg. Dwa z budynków były wyraźnie spalone, odcinające się czernią od cichego krajobrazu.
Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że Aslak zdawał się niczego nie zauważać. Nie widział zwłok, zniszczonych budynków, śladów po ataku. Ciągnął za swoją pętlę, jakby nigdy nic, ze wzrokiem utkwionym przed siebie. Skinął głową w kierunku jednej z największych chat.
- Zaciągnijmy go pod salę spotkań - zasugerował, tak jakby wcale nie musieli minąć zakrwawionej zagrody i przekroczyć trzech martwych ciał, żeby się tam dostać.
Vaeril natomiast... Vaeril uśmiechał się. Patrzył z ukosa na Thusnel i uśmiechał się, szeroko i szczerze, jakby to wszystko było najwybitniejszym żartem wszechczasów.
Obrazek

Dzikie tereny

117
POST POSTACI
Thusnel
- No dobra, co tu jest nie tak? - Powiedziała wreszcie nie mogąc wytrzymać tego, że Aslak był całkowicie nieporuszony widokiem, który ona miała przed oczami, a także głupim uśmiechem Vaerila. Albo obaj byli chorzy na głowę albo oto znowu weszła w jakieś dziwne, magiczne sprawy których miała po dziurki w nosie. - Wasz szaman roztoczył nad osadą jakąś dziwną, magiczną ochronę, że teraz widzę osadę całkowicie zmasakrowaną czy wasza dwójka upadła na głowę i uważa, że wszystko jest tutaj w porządku?

Dzikie tereny

118
POST BARDA
Aslak zerknął na Thusnel i zmarszczył brwi, jakby nie rozumiał, o czym ta do niego mówi.
- Wszystko jest dobrze - odpowiedział tylko. - Już niedaleko. Ugh, jestem wykończony. Dobrze nam zrobi zagrzanie się przy ogniu.
Weszli pomiędzy budynki, a na dźwięk ich kroków i rozmów, z miejsca nazwanego przez brodacza salą spotkań zaczęły wynurzać się pierwsze postacie. Najpierw jedna, potem dwie kolejne, wszystkie poowijane w grube futra i chusty... wszystkie z równie spiczastymi uszami, jak te, które tak zaskoczyły ją u Vaerila.
Wszystkie o skórze barwy popiołu.
Aslak nic sobie z tego nie zrobił. Dociągnął Yetiego tam, gdzie zamierzał go dociągnąć, czy z pomocą pozostałej dwójki, czy też sam, złorzecząc pod nosem, gdy zostawili go z tym zadaniem samego. Vaeril puścił pętlę, jak tylko naprzeciw wyszły im te dziwne, ciemnoskóre elfy, by sięgnąć po łuk i założyć na niego strzałę. Nie wyglądał jednak, jakby zamierzał atakować tamtych, bardziej szykował się na uniesienie broni w kierunku Thusnel, gdyby ta postanowiła go z jakiegoś powodu zaatakować. Obserwował ją z bezpiecznego dystansu kilku kroków, a w jego oczach lśniły dwie wyjątkowo nieprzyjemne emocje: pogarda i niegasnące rozbawienie.
Za plecami, ze strony, z której przybyli, też rozległy się kroki. Ewentualną drogą ucieczki zastawiło kobiecie czterech wartowników, których mijali wcześniej. Teraz, gdy znajdowali się na tej samej wysokości, co oni, widziała popielatą skórę twarzy, wyzierającą z niewielkich otworów w poowijanych chustami głowach. Jak jeden mąż unieśli łuki, wzorem Vaerila celując w Thusnel, choć póki co cięciwy napięte były tylko nieznacznie - zapewne dopóki nie zacznie sprawiać problemów.
- Bu erga nima olib kelding? - odezwał się jeden z tych elfów, którzy wyszli z budynku.
- Ahmoq qiz - odpowiedział Vaeril i wyszczerzył zęby do wojowniczki.
- Siz odamlar bilan o'ynashni to'xtatishingiz kerak edi.
Kobieta nic z tego nie rozumiała - mówili w języku tak obcym, jak tylko to było możliwe. Wszyscy obserwowali ją czujnie, podczas gdy Aslak z absolutną obojętnością wymalowaną na twarzy rozwiązywał linę owiniętą wokół martwego cielska, które tu przytargali.
Obrazek

Wróć do „Salu”