POST BARDA
Rozpalenie ognia nie było proste i zajęło znacznie więcej czasu, niż by pewnie było jej to w smak, ale na wilgoć powietrza oraz przesiąknięte nią materiały nie dało radę wiele poradzić. Gdy już za to ogień, przez dłuższą chwilę wciąż nieśmiało, ale dostatecznie żywo rozjaśnił przestrzeń dookoła jej skromnego schronienia, mogła rzeczywiście lepiej przyjrzeć się wszystkiemu, co z taką wytrwałością wlekła za sobą aż tutaj. W przeciwieństwie do pierwszych pięciu ostrzy, którym jeszcze w krasnoludzkich ruinach miała okazję dobrze się przyjrzeć, większość nabytków z wieży nie była nawet w połowie tak dobrze zachowana. Co bynajmniej nie znaczyło, że nie nadawała się dłużej do użytku. Trzy kolejne miecze o szerokich ostrzach, przerwany kiścień oraz morgensztern, były wyszczerbione tu i ówdzie, aczkolwiek żadna z prezentujących się przed jej oczami broni nie nosiła na sobie choćby śladu rdzy, czy oczekiwanej ilości przebarwień. Oznaczało to tyle, że stop, z jakiego zostały wykonane, choć możliwy do naruszenia w walce, nie należał do łatwego do zgryzienia. Przetopienie było wciąż możliwe i z całą pewnością warte przemyślenia. Wyjątek wciąż stanowił oczywiście dwuręczny topór. Wyróżniały go nie tylko runy, ale przede wszystkim ciemny, niemal czarny kolor ostrza, które w dotyku było zimne, niczym tafla lodu. Prezentował się pięknie i groźnie zarazem, lecz aby sprawnie nim operować, potrzeba było z całą pewnością sporo siły. Brosza z kolei wykonana została tak, jak i hełmy z brązu. Oczyszczona z ciemnej warstwy kurzu, okazała się być w kształcie nieźle wykonanego łba niedźwiedzia z rozwartą paszczą oraz wsadzonym w miejsce oka drobnym, krystalicznym, czerwonym kamieniem. Być nadawałaby się do sprzedania podróżnym handlarzom z większych miast, a może rzeczywiście jeszcze lepiej, jeśli by ją dla siebie zachować? Ot choćby na pamiątkę po tej całej, jakże cudacznej w pełnych punktach wyprawie? Nikt by jej raczej za to nie zganiał. Tak czy inaczej, wśród jej zbiorów nie znajdowało się tak naprawdę nic, co warto byłoby za sobą pozostawiać. Może i dźwiganie tego wszystkiego wymagało od niej sporo wysiłku, ale patrząc na mnogość oraz stan swoich łupów, Thusnel po raz pierwszy poczuła, że jej próba ma szansę zakończyć się pomyślnie.
Pozytywnie nastrojona nomadka niemal nie poczuła nowego przypływu chłodu, gdy od strony gór nadszedł kolejny, chłodny powiew wiatru. Coś innego zdołało natomiast przykuć jej uwagę. Był to zapach dymu.
Pora była już stosunkowo późna i pewnie nie byłoby zbyt roztropnie oddalać się od miejsca, w którym spędzić miała noc, co nie znaczyło, że świadomość przebywających gdzieś w pobliżu ludzi lub też innych człekokształtnych nie kazało dla pewności spać lekko, najlepiej z jednym okiem otwartym.