Wioska Svolvar i okolice

106
POST POSTACI
Vera Umberto
Zadziałało! Dobrze. Vera nie przyznawała się nawet przed samą sobą, ale gdzieś z tyłu głowy poczuła podekscytowanie. Wyprostowała się, spoglądając na kałużę, która nie była mokra. Nieważna boginka, na chwilę mogli zostawić ten problem na później, bo w końcu znajdowali się w lodowym pałacu, jaki czyjaś magia stworzyła z jeziora! Przekroczyła próg, unosząc wzrok na pustą ramę lustra i potrząsnęła głową z niedowierzaniem.
- Wy też to widzicie, prawda? To nie jest tylko jakaś moja dziwna... wizja, stworzona przez halucynogenny dym?
Ściągnęła jedną rękawiczkę i dotknęła jednej ściany, przesuwając po niej palcami, gdy kroczyła przed siebie. Później tą samą ręką dotknęła ramienia idącej obok Iriny, by upewnić się, że elfka faktycznie tam jest. Bo jeśli wszystko wokół było tylko wytworem jej wyobraźni, może lepiej było nie robić z siebie idiotki i poczekać, aż jej przejdzie...?
- Myślicie, że tutejsi schodzą pod lód, żeby odwiedzać boginkę? - spytała. - Może oni wcale nie giną, tylko zostają tu na dole i żyją sobie w luksusie. Mroźnym, ale zawsze.
Łuk z żab był czymś tak absurdalnym, że Umberto nie powstrzymała parsknięcia śmiechem. Boginka miała fantazję... o ile to ona była właścicielką tej nadzwyczajnej rezydencji.
- Osmar, idziecie? Złaźcie na dół. Ryba. Idźmy za zapachem gotowanej ryby - zadecydowała, ruszając w lewo. Naciągnęła czapkę z powrotem na głowę i wsunęła dłonie w rękawiczki, bo co by nie mówić, brak wiatru nie niwelował zimna. - Już dawno cokolwiek przestało mieć tu sens i trzymać się praw logiki, więc dlaczego mielibyśmy nie pójść za nosem...? To równie dobry punkt odniesienia, jak każdy inny.
Obrazek

Wioska Svolvar i okolice

107
POST BARDA
- Jesteśmy tu z tobą. - Powiedział Verze Samael. Ale czy na pewno mogła mu ufać? Czy to nie na niego padły piewsze podejrzenia ze strony Ohara? Nie dało się ukryć, że Samael był inny i miał do Very pewien niewypowiedziany żal, którego nie dało się ukryć przed załogą. W razie kłopotów, jedna Irina nie byłaby w stanie powstrzymać furii pomiotu Loliusza.

Irina była tak fizyczna, jak lodowata w dotyku ściana. Elfka popatrzyła na Verę, nie do końca rozumiejąc, co ta robi. A może to tylko kapitan traciła zmysły? Może pałacu wcale nie było, tak jak jej towarzyszy tutaj? Może za moment obudzi się w swojej kajucie, tuż obok Corina... Już było ciepło. Im bardziej zagłębiali się w korytarze pałacu, tym było cieplej. Choć otaczał ich lód, brak wiatru kazał odczuwać temperaturę inaczej. Ktoś, kto zamieszkiwał te komnaty, musiał również zadbać o własny komfort. Świadczył o tym też zapach ryby, który uderzył Verę w nozdrza, gdy przekroczyła żabi portal.

- Mówili, że to jezioro nigdy nie zamarza. - Przypomniała Irina, sama badając dłonią zamarznięte ściany. Gdy wybrali ścieżkę po lewej, ściany nieco pociemniały przez glony, których długie, zielone wstążki zdobiły lód po obu stronach. Niecodzienny las wyglądał na gęsty i nieprzebyty, jakby ciągnął się w nieskończoność, nie zdradzając, czy jakikolwiek inny korytarz lub sala mogą rozlegać się niedaleko.

Pozostali postanowili zejść i dołączyć do grupy. Bola-Bola bał się urazić boginkę, ale jego ciekawość była silniejsza, za to Ćwiek sądził, że to wszystko należy "rozpieprzyć wpizdu", a żeby to zrobić, należy znaleźć serce tego diabelskiego miejsca. Przynajmniej prawie wszyscy potrafili w miarę dobrze pływać, gdyby jezioro miało zwalić się im na głowy.

- Co do kurwy... - Mruczał Osmar, samemu przyglądając się pałacowi. - Toż to całkiem porządna robota, tym bardziej zważając na to, jaki kruchy jest lód. Kurwa, to musiał rzeźbić jakiś przechuj.

- To magia, panie Krome. - Pospieszył z wyjaśnieniami Samael.

- Kurwa. - Skwitował krasnolud.

Zapach przygotowywanej ryby zaprowadził ich do kuchni. Czy nie było to całkiem normalne, że w pałacu musiała być kuchnia? Tak też było i w tym przypadku. Na środku był długi, acz niski stół bez krzeseł czy stołków, za to zastanowiony półmiskami pełnymi, wydawałoby się, świeżych składników. Przy ścianie po prawej znajdowało się palenisko. Ogień miał ciemnoniebieski odcień, a para z gotującej się w kociołku strawy rozpuściła nieco ścianę i sufit, przez co woda ściekała aż do posadzki. Nie było jednak kałuży - na kolanach, ze szmatą w dłoniach, wodę ścierał całkiem żywy goblin. Odziany w szare futro i nic poza nim, pracował bez wytchnienia, kręcąc swoją podłużną, łysą głową.

- Goście! Goście, goście, goście... o rybę proście... - Burczał, niezadowolony.
Obrazek

Wioska Svolvar i okolice

108
POST POSTACI
Vera Umberto
Uspokajające słowa Samaela teoretycznie powinny utwierdzić ją w przekonaniu, że to wszystko nie było jedynie wytworem jej wyobraźni. I właściwie zrobiły to... choć może niezupełnie do końca. Vera wciąż czuła się, jakby schodząc pod lód weszła do jednej z baśni, jakie opowiadali jej rodzice, gdy była mała. Kiedyś zastanawiała się, jak magia może być zła, kiedy tworzy coś tak pięknego i podobne myśli naszły ją teraz, gdy Osmar komentował kunsztowne rzeźbienia na ścianach. Ale były to tylko myśli, zupełnie niezobowiązujące. To nie tak, że nagle uznała, że lodowy pałac jest zbyt ładny, by zabijać boginkę. Najpierw musiała zorientować się, o co z tą boginką w ogóle chodziło i czego chciała ona od tutejszych, a może po kilku sensownych argumentach, popartych wymachiwaniem przed nosem stalą, zechce ona się stąd na dobre wynieść. Nie do końca wiedziała, skąd takie pacyfistyczne myśli brały się w jej głowie; może smutek wywołany śmiercią skrzydlatego węża z przedtem wciąż odbijał się w niej echem.
Kuchnia była zaskakującym widokiem, choć przecież z daleka czuli zapach ryby. Mimo to, Umberto jakoś nie wyobrażała sobie, że pod lodem znajdzie te same pomieszczenia, jakie posiadał przeciętny pałac. Może sądziła, że zobaczy jedną, wielką salę, z tronem na środku, a na nim siedzieć będzie naga, niebieska kobietka, odpowiedzialna za to wszystko...? Tymczasem przed nią znajdował się goblin, z całą pewnością niebędący kobietką i dzięki bogom niebędący również nagi.
- Co jest - mruknęła pod nosem, wychodząc zielonoskóremu naprzeciw. - Co to za miejsce? Co tu robisz?
Zresztą, goblin tak daleko na północy?! Jakie licho go tu przyniosło? Przeniosła wzrok na kociołek z gotującą się strawą, przypominając sobie słowa, zapisane nad lustrem przy wejściu. Jeśli to wszystko było jakimś jednym, długim, absurdalnym ciągiem prostych zadań do wykonania, to słowa tego służącego (?) też mogły mieć podobny sens.
- Poprosimy o rybę - powiedziała, podchodząc do kociołka i bezceremonialnie zaglądając do środka. Świeże składniki na stole i niebieski odcień ognia znów świadczyły o magii. Może ktoś przynosił tu codziennie nowe warzywa, owoce i mięsa, ale Vera szczerze w to wątpiła. Nie była nawet pewne, czy jeśli tę rybę faktycznie dostaną, to w ogóle powinni ją jeść.
- Komu służysz? - spytała jeszcze, nie nastawiając się na to, że otrzyma odpowiedź.
Obrazek

Wioska Svolvar i okolice

109
POST BARDA
Goblin wyglądał na bardzo zajętego swoją pracą. Zbierał wodę z jednego miejsca, tuż przy kociołku, po czym wyżymał szmatkę przy przeciwległej ścianie, gdzie ta "wsiąkała" w ściany, nie pozsotawiając nawet śladu po swojej obecności. Niskie stworzenie zatrzymało się jednak, gdy Vera zadała mu pytania.

- To jest kuchnia: miejsce na wieczerzę. A ja, Pierdek? Gotuję, sprzątam, pierzę. - Oświadczył goblin, marszcząc drobny nos, jakby ich obecność i ciekawość nie była mu wcale na rękę. Prośba wystosowana o rybę sprawiła jednak, że nieco się rozchmurzył. - Ryba dla pana, ryba dla gości. Pierdek i Wysypka dostaną ości. - Pożalił się z westchnieniem, wracając do znów narastającej kałuży. I choć woda uciekała z podsufitki nad kociołkiem, struktura pałacu nie wydawała się kurczyć, jakby magia odbudowywała lód w tym samym momencie, gdy był rozpuszczany. Praca Pierdka była jednak niekończąca się.

W kociołku bulgotała jakaś gęsta zupa. Miała mleczny odcień, a pływały w niej kawałki białej ryby, marchewki, ziemniaczki i inne warzywa. Zapach był więcej, niż dobry, choć nie tak wspaniały, jak z dań Gustawy. Mimo to, wydawało się, że Pierdek, czy ktokolwiek inny gotował, znał się na przyprawach.

- Co za dziwy... - Mruczał Ćwiek, rozglądając się po pomieszczeniu. Gdy grupa Very wtoczyła się do kuchni, nagle zrobiło się bardzo tłoczno.

- Ryba niegotowa, pan powie, kiedy. Nie podjadaj, bo napytasz Pierdkowi biedy! - Ostrzegł niemiło goblin, przechodząc znów pod przeciwległą ścianę z mokrą szmatką. Woda, którą ścierał, musiała być lodowata! - Pan mój dobry, pan potężny, pan przygarnął, pan zwycięży. Pan jest magiem, ona bestią. Demon w częściach, czas tu kwestią...

- Głowa mnie boli od tego pierdolenia. - Mruknął Osmar. - Chodź, Vera, znajdziemy tego jego pokutasionego pana. W którą stronę?

- Tam, gdzieście szli, lecz prosto, potem w lewo. W prawo i do końca: aż ujrzycie drzewo.

- Mówiłem, że pierdoli?

- Drzewo na dnie jeziora? O co tu chodzi? - Do rozmowy włączyła się Pogad.
Obrazek

Wioska Svolvar i okolice

110
POST POSTACI
Vera Umberto
Bredzący wierszem goblin sprawił tylko, że brwi Very powędrowały w górę, pod samo futro czapki. Przypomniała sobie też, że nie lubi tych małych zielonoskórych, bo początkowo postanowiła dać mu kredyt zaufania, ale teraz już ją irytował. No i kto normalny nazywał się Pierdek? Ze wszystkich możliwych istot świata, jego pan postanowił przygarnąć sobie akurat goblina? Skrzywiła się i pokręciła głową z rezygnacją, spoglądając na pozostałych, wtaczających się za nią do kuchni.
Jedyne, co z tego wierszowanego pierdolenia wywnioskowała, to fakt, że gdzieś tu na dole znajdował się mag i to z nim chciała porozmawiać. Może to on odpowiedzialny był za stworzenie pałacu, nie boginka? Może trzymał jakąś tutejszą, pierwotną moc w ryzach, tylko czasem mu się wymykała i wtedy ginęli ludzie z wioski? A może niesłusznie zakładała, że mag miał dobre intencje. Może to właśnie jego trzeba było ukrócić o głowę. Westchnęła, odsuwając się od kociołka z zupą, choć nie dlatego, że Pierdek zabronił jej podjadać. Nie była pewna czy miała ochotę próbować tego, co gotowało się na dziwnym, niebieskim ogniu, nieważne jak kusząco pachniało.
Zapamiętała kierunki i obróciła się, gestem dając do zrozumienia swoim towarzyszom, by zrobili to samo. Im mniej czasu spędzi w tej absurdalnej, lodowej kuchni, tym lepiej. Nie miała czasu ani ochoty na pogawędki z Pierdkiem i była prawie pewna, że z Wysypką też nie, kimkolwiek ona była.
- Może to lodowe drzewo, cholera wie - wzruszyła ramionami, zostawiając goblina i jego walkę z kałużą za plecami. - Stworzone przez magię, tak samo, jak cały ten pałac.
Albo korzenie drzewa, jakie rosło na wysepce na środku jeziora. Prawdę mówiąc nie miała pojęcia, czego powinna się spodziewać. Wizja zarąbania boginki w kwadrans i powrotu do Svolvar z jej głową dawno już przestała stanowić główny plan ich wyprawy.
- Idźmy tam.
Obrazek

Wioska Svolvar i okolice

111
POST BARDA
Pierdek westchnął ciężko, wyciskająć mokrą szmatkę pod przeciwną ścianą. Woda ściekła na posadzkę i zniknęła w ścianach pałacu. Goblin wrócił do kociołka. Wychodzących odprowadził spojrzeniem, mrucząc coś pod nosem w nieskładnym rymie.

Drużyna wyruszyła w drugą stronę. Przodem znów szedł Samael, gdy jego ponadnaturalny słuch mógł ostrzec ich przed niebezpieczeństwem. I choć wydawało się, że przyozdobiony wodorostami korytarz był tym samym, którym tu przyszli, nie dostrzegli przejścia zwieńczonego żabami - jakby nigdy go tam nie było.

- Odcięli nam drogę do wyjścia. - Zauważył Ćwiek, Ashton przytaknął mu gorliwie. Mężczyzna rozglądał się, niepewny tego, co ich zastanie. Mógł walczyć z potworami, ale tego typu magia napawała go trwogą. Zerkał co chwilę na sufit, spodziewając się, że woda jeziora wkrótce spadnie im na głowy.

Wkrótce dotarli do kolejnego przejścia. Tym razem otwierało się ono niemal tak szeroko, jak podwójne drzwi do świątyni, lecz nie miało skrzydeł, którym można byłoby je zamknąć. Po obu stronach, przejścia broniły lodowe posągi jaszczuropodobnych stworzeń. Jedna z nich miała na grzbiecie pokaźną płetwę, oba ściskały w rzeźbionych łapkach włócznie. Były niemal tak wysokie, jak Ohar.

- Traszki? - Zdziwł się Samael, rozpoznając bez pudła zwierzęta, które postanowiono uwiecznić na rzeźbach. Dość niemądrze, odruchowo wyciągnął dłoń, by dotknąć jednej ze statuł. Nic się nie stało, a przynajmniej niczego nie zauważyli.

- Kapitanie, korytarz idzie ostro w dół. - Skomenotwał Ashton, przechodząc za linię statuł. - Jeśli zejdziemy, problemem będzie...-

Mężczyzna nie skończył. Tuż za bramą, lód nie był już rzeźbiony w płytki, które miały uniemożliwić poślizgnięcie. Ashton tego nie przewidział, bo choć chciał ostrzec przed śliską nawierzchnią, która uniemożliwi powrót, jemu pierwszemu powinęła się noga. Upadł z jękiem bólu, po czym zaczął zsuwać się jak po ślizgawce! Wbijanie paznokci w gładką nawierzchnię na niewiele się zdało.

- Kapitanie! - Zawołał jeszcze, nim zniknął, gdy korytarz ostro zakręcał już parę metrów od przejścia. Równocześnie zniknął jego głos, jakby przekroczył nieprzenikalną barierę dźwięku!

- Ashton! - Wyrwał się Ohar, jednak był ostrożniejszy, choć również nie zdążył mu pomóc. Rozejrzał się, szukając pomocy. Nikt nie potrafił mu doradzić. - Tam, wysoko! Ze trzy metry wyżej? Jest korytarz! - Wskazał w końcu nad ich głowy, dostrzegając nowy element. Przejście otwierało się na prawej ścianie, jednak zbyt wysoko, by do niego dosięgli bez przeszkód.

- Powinniśmy go ratować! - Oświadczył dzielnie Bola-Bola. - Kto wie, co czeka go na dnie ślizgawki!

- To wtedy będzie czekać też nas! - Dodał Ćwiek. - Wracajmy! Może przejście otworzy się na nowo!
Obrazek

Wioska Svolvar i okolice

112
POST POSTACI
Vera Umberto
Zaklęła, nie próbując nawet liczyć, który to już raz dzisiaj. Brak wyjścia nie świadczył o niczym dobrym. Wręcz przeciwnie, świadczył o znalezieniu się w wyjątkowo głębokiej dupie. Teraz nie mieli wyjścia, jak dogadać się z magiem, boginką, czy ktokolwiek kontrolował to miejsce... o ile nie zamierzali po prostu tego kogoś zabić, a potem czekać, aż pałac się roztopi i będą mogli wypłynąć na powierzchnię. Zadrżała na samą myśl i nie chodziło tylko o chłód. Oczekiwanie, aż zaleje ich całe jezioro, brzmiało jak proszenie się o śmierć. Czysta głupota.
- Nie doty... - zdążyła powiedzieć, zanim Samael macnął jedną z lodowych traszek. Westchnęła ciężko, dopiero kilka chwil później orientując się, że wstrzymała oddech. - Masz szczęście, że nie ożyły. Nie dotykajcie tu niczego, co wygląda... tak.
Zanim zdążyła zareagować na słowa Ashtona, ten pośliznął się i z krzykiem na ustach zjechał po lodowej ślizgawce na sam dół, gdzieś, skąd jego głos już do nich nie docierał. Umberto próbowała go złapać, ale była zbyt wolna, albo za mało czujna. Zawołała go, gdy zniknął, ale to nic nie dało. Nie doczekała się odpowiedzi.
- No i co ja mam, kurwa, zrobić z wejściem trzy metry nad głową - rzuciła sfrustrowane spojrzenie na korytarz na górze.
Gdy Ćwiek zaproponował odwrót, zerknęła na niego przez ramię ze złością.
- Nie zostawię tu swojego człowieka - warknęła i z powrotem popatrzyła w dół. Nie miała wyjścia. Jeśli chciała znaleźć Ashtona, nie miała wyjścia. - Zresztą, co za różnica? Nie to, że którekolwiek z tych przejść ma więcej sensu, niż inne.
Owinęła się ciaśniej płaszczem i usiadła w tym miejscu podłogi, gdzie załamywała się i zmieniała w ślizgawkę. Pamiętała zimy w Qerel, gdy była dzieckiem. Miała nawet zbite z drewna sanki, na których zjeżdżała z górki, kiedy spadał śnieg. Teraz czuła znacznie mniejszą ekscytację, a absurd sytuacji sprawiał, że ciężko jej było określić, czy decyzja była dobra, czy zła.
- Jadę na dół - poinformowała pozstałych i odepchnęła się od ostatnich płytek, pozwalając lodowej zjeżdżalni zabrać się tam, gdzie zabrała przedtem Ashtona.
Obrazek

Wioska Svolvar i okolice

113
POST BARDA


Samael wyglądał na zawstydzonego swoją opieszałością, ale nie przeprosił, rozumiejąc, że od teraz powinien trzymać usta zamknięte, a ręce przy sobie. Dość już narozrabiał i jeśli nie przestanie, Ohar będzie gotów ukręcić mu głowę, o ile Vera nie zrobi tego pierwsza! Odsunął się od figur i stanął gdzieś na tyłach, nieopodal Pogad, która, choć pałała niechęcią, nie planowała jego śmierci (a przynajmniej tak się wydawało).

Nim zdołali w pełni przedyskutować sytuację, Vera postanowiła. Pójście za Ashtonem wydawało się jedyną odpowiednią decyzją, którą nikt nie zamierzał dyskutować.

- Jesteśmy tuż za tobą. - Obiecał Ohar.

Ślizg w nieznane mógł być dla Very czymś nowym, ale mimo to, odblokował wspomnienia, o których Vera dawno zapomniała. Ileż radości dawało po prostu sunięcie po śniegu! Tuż za zakrętem ślizgawka przyjmowała formę rynienki, która pozwoliła jej ślizgać się dalej, w dół, z większą prędkością, wchodząc łagodnie w kolejne zakręty. Lód nad głową pokazywał coraz to nowe dziwy - zastygłe w ruchu w toni ławice drobnych rybek, żabki, traszki, wodne rośliny, długie wodorosty, drobne glony, które barwiły lód na zielono, wreszcie ogromne sumy i długie węgorze, gdy zniżała się coraz bardziej, bliżej dna. Podróż nie trwała długo, lecz była dość przyjemna, nie licząc świadomości, że tak naprawdę nie wiedziała, co czekało na samym dnie... Po takiej ślizgawce nie było powrotu.

Ślizgawka stopniowo wypłaszczyła się pozwalając Verze zwolnić na tyle, że gdy w końcu otworzyło się przed nią kolejne pomieszczenie, mogła po prostu wstać, posiłkując się spuszczeniem nóg z małego podwyższenia, na którym wylądowała.

- Kolejni! - Ucieszył się nieznajomy męski głos. - Nie sądziłem, że będziecie bać się ślizgawki!
Spoiler:


Ten, który stał obok Ashtona, wydawał się zupełnie niegroźny, a sam Ashton - zupełnie nieuszkodzony, choć z pewnością wystraszony. Cóż musiało dziać się w głowie biednego woja, gdy ześlizgiwał się bez możliwości zatrzymania, aż wylądował niemal w objęciach maga? Pan goblinów miał dobroduszny wyraz twarzy, nie był najmłodszy, z pewnością starszy od Vey czy Corina, jednak wiele brakowało mu jeszcze do starości. Zmierzwione brązowe włosy, jasne oczy, z twarzy podobny zupełnie do nikogo - nie wydawał się zbyt ekscentryczny. Nawet jego szaty wpisywały się w ramy normalności.

- Nie pomyślałbym, że ślizgawka może być straszna. Już, już. Tutaj nic wam nie grozi. - Pocieszał Ashtona, klepiąc go po ramieniu. Piratowi zdecydowanie nie podobało się to traktowanie, ale nie protestował . Vera mogła dostrzec, jak Ashtonowi drżą kolana. Jeszcze nie wyszedł z szoku. - Wysiu? Przygotujesz herbatkę dla gości?

Za mężczyzną czaił się kolejny goblin, tym razem kobieta, która musiała być wspomnianą przez Pierdka Wysypką. Mała potworzyca zmarszczyła nos, ale nie zaprotestowała nawet słowem. Nie miała wielu cech charakterystycznych, ubrana była w podobne futro, co goblin z kuchni. Z pewnością nie miała wysypki.

Pomieszczenie, które rozciągało się za magiem, jego podwładnym goblinem i Ashtonem, było kolejnym widokiem żywcem wyciągniętym z bajki. Na środku wyrastało drzewo i nawet nie wydawało się być wyrzeźbione w lodzie - wyrastało nie widzieć skąd, gruby pień ciągnął się jak kolumna, a łyse gałęzie niknęły w lodzie tworzącym sklepienie. Wokół pnia poustawiano stworzone z lodu stoły, na których z kolei poustawiano narzędzia i aparatury. Szklane fiolki, alembiki, obracające się miedziane mechanizmy, wszystko dwoiło się i troiło w oczach odbijając rozproszone światło, tutaj o wiele jaśniejsze niż w tunelu ślizgawki. Jedynym drewnianym przedmiotem był regał, na którym poustawiano książki. Kilka z nich leżało otwartych na ziemi, wokół wyrysowanego na lodzie kręgu. W jego centrum leżała wilcza czaszka - wykonana ze szczerego złota.
Obrazek

Wioska Svolvar i okolice

114
POST POSTACI
Vera Umberto
To wszystko było absurdalne. Tak absurdalne, że gdzieś w połowie zjazdu usta Very rozciągnęły się w mimowolnym uśmiechu. Co by nie mówić, ciężko było nie czerpać przyjemności z dziecinnych rozrywek, cudownych w swojej prostocie. Pilnowała tylko, żeby nie zahaczyć o nic mieczem i obserwowała zmieniające się nad głową obrazy, a przez myśl zdążyło jej jeszcze przejść, że Corin nie uwierzy, gdy będzie mu o tym opowiadać... po czym wylądowała na dole.
Widok przestraszonego Ashtona sprawił, że odetchnęła głęboko, a uśmiech na jej twarzy zmienił swoją przyczynę. Odsunęła się od ślizgawki, robiąc miejsce kolejnym.
- Jesteś cały - zauważyła z ulgą, choć przecież gdyby na samym dole czekały ich wilcze doły, nie miałaby możliwości zamienienia z nim tych kilku słów. - Dobrze.
Przesunęła spojrzeniem po pomieszczeniu. Czyżby dotarli do... tego drzewa...? Nie potrafiła sobie wyobrazić, jak cokolwiek mogło tu rosnąć, ale takie rzeczy przestały już ją dziwić. Możliwości magii były nieograniczone i raczej mało prawdopodobne, by kiedykolwiek je pojęła. Miejsce wydawało się pracownią jakiegoś alchemika, bądź kogoś takiego, choć czaszka na podłodze i wyrysowany wokół niej krąg świadczył o odprawianych rytuałach... prawda? Umberto zgadywała. No i ten goblin. Postanowiła go póki co zignorować.
W końcu uniosła wzrok na obcego mężczyznę, który musiał być magiem, o jakim wspominał Pierdek. Oceniła go, dochodząc do wniosku, że nie wygląda na zbyt groźnego - co wcale nie znaczyło, że należało tracić czujność. Z drugiej strony, nie była głupia i domyślała się, że ktoś, kto stworzył z jeziora lodowy pałac, a do tego (prawdopodobnie) stale go kontrolował, musi być wyjątkowo potężny i prowokowanie go nie było dobrym pomysłem. No i ślizgawka była całkiem przyjemnym doświadczeniem. Raczej nie życzył im źle. Sposób, w jaki poklepał Ashtona, był odrobinę uwłaczający, ale kapitan nie miała mu tego za złe. Nie klepał przecież jej.
- Nie są straszne... ale z reguły wie się, co jest na końcu, zanim się taką ślizgawką zjedzie - odparła, podchodząc do nieznajomego i wyciągając do niego rękę w powitalnym geście. Najpierw jednak ściągnęła rękawiczki i wcisnęła je do kieszeni płaszcza. - Vera.
Zrobiła kilka kroków, podchodząc bliżej czaszki i spoglądając na nią z góry. Nie przekraczała jednak kręgu, ani niczego nie dotykała, bo życie było jej jeszcze miłe. Potem splotła dłonie za plecami i uniosła wzrok na sufit, w którym ginęły najwyższe gałęzie drzewa.
- Powiedziano nam, że w jeziorze mieszka boginka, która przynosi zgubę mieszkańcom okolicznych wiosek. Trafiliśmy tutaj. Prawdę mówiąc, ty nie wyglądasz na boginkę, magu. Wiesz coś o tym? - zerknęła na goblinkę. - Co to jest za miejsce, tak w ogóle?
Obrazek

Wioska Svolvar i okolice

115
POST BARDA
Obcy mężczyzna podrapał się po zarośniętym policzku, jakby dopiero zdał sobie sprawę z faktu, jak niewyględny może być, po czym pociągnął Ashtona za ramię, by usadzić go na stojącym nieopodal krześle. Poklepał go po ramieniu po raz kolejny.

- Za chwilę będzie herbata. - Obiecał po raz kolejny.

- Z-zamknij się. - Wyjąkał w końcu Ashton, ale nie wstawał z krzesełka. Dla jego nóg z waty lepiej było, by chwilę odpoczął, odsapnął, uspokoił oddech i emocje. Mężczyzna wydał się nieco speszony słowami Ashtona, ale nic nie odpowiedział, wracając za to uwagą do Very. Jeśli to jego magia trzymała w ryzach jezioro i cały ten pałac, to nie wyglądął na kogoś, kto przesadnie chełpiłby się mocą. Nie miał pewności siebie, która idzie za potęgą.

- Przepraszam, to... to tylko taka mała atrakcja. - Próbował wybrnąć, jak ktoś, kto uważał pomysł za doskonały, póki życie nie udowodniło, że jest wręcz odwrotnie. Wyraźnie zawstydził się krytyką. - Na rozluźnienie..? Tariq. - Przestawił swoje imię, podjąc dłoń kapitan. Nie patrzył jej w oczy, a jego uścisk miał siłę śniętej ryby. Nie powstrzymywał Very, gdy ta postanowiła pójść wgłąb sali, aż do kręgu, lecz mówił dalej. - Powiedziano ci? - Powtórzył po kapitan. Wyglądał, jakby nie bardzo rozumiał, co Vera chce przekazać. - To... to wy nie jesteście ze Svolvar? Boginka sprawiała problemy, to prawda... ale teraz nie powinna.

Czarodziej opuścił wzrok i choć mogło się wydawać, że patrzy na swoje własne buty, Vera szybko przekonała się, że zamiast zadzierać głowę w stronę gałęzi, powinna spojrzeć pod nogi. Lód, który tworzył podłogę, był całkowicie przejrzysty. Poniżej sali dało się zauważyć z grubsza kobiecy kształt, zanurzony w ciemności, prawie nieruchomy, a jedynie falujący, jakby poruszał nim słaby nurt. Padające światło dawało ciału boginki blady, niebieskawy odcień.

- To miejsce, to moja pracownia. Przybyłem tu parę miesięcy temu, szukam ... ah!

Wahanie w głosie mężczyzny spowodowało nic innego, jak krzyk, który doszedł ich z tunelu zjeżdżalni. Coś tarabaniło się rynną na dół i wkrótce ujrzeli, że był to Osmar. Musiał zjeżdżać z toporem w ręku, bo gdy udało mu się już stanąć na kusych nóżkach, broń miał obnażoną i gotową do ataku!

- Któren to to zrobił?! Vera, na co czekasz?! Zarżnij dziada!

- Chcesz, żeby ci się jezioro zwaliło na łeb?! - Zdenerwował się Ashton. - Panie Osmarze, nic złego tu nie ma!
Obrazek

Wioska Svolvar i okolice

116
POST POSTACI
Vera Umberto
- Ja się dobrze bawiłam - wzruszyła ramionami. Nie mówiła tego po to, by pocieszyć maga, bo jego samopoczucie dotyczące ślizgawki nie mogło być jej bardziej obojętne, ale zwyczajnie dzieliła się spostrzeżeniem. Dlaczego nie bała się tak, jak Ashton? Może dawno już pogodziła się z potencjalną śmiercią, hm? Lodowa zjeżdżalnia byłaby wyjątkowo głupim sposobem na utratę życia, ale za to wartym zapamiętania!
Tariq wydawał się wyjątkowym pierdołą, jak na maga. Może miała złe wyobrażenie przedstawicieli tego zawodu i niesłusznie oczekiwała, że będą potężni i dumni? Póki co spotkała Ignhysa, któremu brakowało piątej klepki i teraz tego tutaj, który nawet nie spojrzał jej w oczy, a uściśnięcie jego dłoni sprawiło, że Umberto pożałowała decyzji zdjęcia rękawiczek. Myślała, że będzie zmuszać się do oddawania władcy tego zamku pokłonów, tymczasem okazywało się, że jednak nie musiała robić z siebie idiotki. Z jednej strony miłe zaskoczenie, z drugiej jednak - trochę rozczarowujące.
- Nie. My jesteśmy... z daleka - odparła, a jeden kącik jej ust powędrował w górę w przypływie pewności siebie. - Z południa. Mieszkańcy Svolvar poprosili nas o pomoc.
Nie wnikała w szczegóły, ale proszę, jacy z nich altruiści! Wcale nie byli piratami, tylko wybawicielami! Verze całkiem podobała się ta gra w kogoś innego.
Idąc śladem Tariqa, opuściła wzrok pod nogi, dostrzegając ową tajemniczą boginkę. Cóż, wyglądało na to, że ktoś już ten problem dla osady rozwiązał, choć w wyjątkowo specyficzny sposób. Pochyliła się i wytężyła wzrok, usiłując przez lód dostrzec szczegóły kobiecej sylwetki. To po co oni w ogóle tu przyszli...? Co ta Bella, nie zauważyła, że problemy ustały?
- Jak długo trzymasz ją w tym stanie? - zagadnęła, nie odrywając wzroku od boginki. - Jeśli od samego początku, parę miesięcy, to co w takim razie atakuje Svolvar? I dlaczego właściwie nic tam o tobie nie wiedzą? Nikt nie wspominał o magu, który założył pracownię w jeziorze.
Narastający ryk Osmara, a potem jego ciało wytaczające się ze zjeżdżalni z toporem gotowym do ataku sprawiły, że Umberto zaśmiała się i przeszła tak, by stanąć pomiędzy krasnoludem a magiem. Uniosła ręce w uspokajającym geście.
- Opuść broń. Jest w porządku. To Tariq, ee... tutejszy czarodziej. A boginka jest zamrożona. O tam - zerknęła w dół i postukała obcasem w lód. - Odsuń się, jak nie chcesz, żeby ci Ohar na głowie zaraz wylądował.
Obróciła się z powrotem do maga.
- Szukasz...? - przypomniała mu, zachęcając do dokończenia zdania.
Obrazek

Wioska Svolvar i okolice

117
POST BARDA


Vera zjechała ze ślizgawki z własnej woli, natomiast Ashton wpadł na zjeżdżalnię i zapewne całą drogę walczył o to, by zatrzymać się i wrócić do towarzyszy! Nie miał czasu cieszyć się widokami i samym faktem zsuwania się po lodzie. Komentarz Very jednak tyko częściowo podniósł Tariqa na duchu. Ashton przynajmniej otrząsnął się i wstał z krzesełka, by na nowo rozprostować kości. Szaleńcza podróż w dół musiała skończyć się co najmniej siniakami i otarciami.

- Svolvar potrzebowało pomocy z daleka? - Zapytał mag, niemal wchodząc kapitan w słowo, gdy ta przyznała, że nie są stąd. Zmarszczka między brwiami czarodzieja sygnalizowała zmartwienie. - Nie wiedziałem, że Svolvar zauważyło zniknięcia j-jakichś ludzi?

Boginka była kobietą o szerokich biodrach i obfitych walorach, jak przystało na boginię związaną z naturą, a więc również płodnością. Nie sposób było określić kolorów, gdy te załamane były przez przenikające przez lód światło. Wydawała się uśpiona, jednakże Vera mogła dostrzec czarne koraliki jej oczu, łypiące z bladej twarzy. W pewnym momencie boginkę oplotły korzenie, zamykając ją jak w drewnianym koszyku, gdy chciała ukryć swoją nagość przed wścibskimi spojrzeniami.

- Nie jest w nastroju... Cały czas nie jest w nastroju. - Wyjaśnił powoli Tariq. - Próbowałem z nią... Rozmawiać. Bez skutku. - Mag splótł ręce przed sobą, zaraz też zaczął wykręcać własne palce, nawet nie starając się ukryć zdenerwowana. - Byłem w Svolvar. Naprawdę! Nie jestem tu bez ich wiedzy. Może nie wiedzieli, że jestem... A-akurat tu? Nie widziałem, gdzie pójść, a wszystko wskazywało na jezioro, więc... - Nie dokończył, a jedynie wzruszył ramionami, starając się przekazać, iż sprawa miała rozumieć się sama.

Osmar gotów był mordować, ale śmiech Very kazał mu opuścić broń.

- Skoro jest w porządku to czemu zamknął wyjście?! - Zarzucił Tariqowi krasnolud, czym zasłużył sobie na wsparcie Ashtona, przekazane poprzez energiczne kiwanie głową. Mag wyglądał, jakby chciał cofnąć się pod ścianę i najlepiej w nią wtopić. Broń Osmara, ściskana wciąż w dłoniach, potęgowała efekt strachu. - Czemu nas nie wypuścił, co?

- Nie chciałem! Ten pałac... Czasem ciężko jest utrzymać go takim, jakbym chciał. Te przejścia znikają się i pojawiają...

Odpowiedź nie usatysfakcjonowała bosmana, ale obecność boginki pod posadzką i nadejście Ohara, z podobnym hukiem, przerwało wątek. Ohar również był gotowy do walki, podobnie jak Osmar, ale szybciej niż krasnolud spostrzegł, że zagrożenie chwilowo nie istnieje.

- O cie panie. - Skomentował za to drzewo. - Goblin nie kłamał!

- Proszę... Siadajcie.

Mag starał się pokazać jak najwięcej gościnności. Gdy okazało się, że nie ma miejsca, by podjąć piratów, szybko temu zaradził - wystarczyło parę ruchów dłoni, by jedna ze ścian gabinetu zapadła się, otwierając zupełnie nowe przejście! Na środku nowego saloniku wyrósł lodowy okrągły stół, a wokół niego równie lodowe krzesła, okraszone iskierkami opadających drobinek. Wszystkie nowe meble ozdobione były zmyślnymi rzeźbieniami w marinistycznym temacie, a w blat stołu wtopione zostały małe rybki i małże, razem tworząc wzór rozchodzący się od środka, symetryczny jak dziwaczna mandala. Nawet ściany podtrzymywały lodowe kolumienki, a sufit zdobił kryształowy żyrandol, nie dający jednak światła.

Pokaz magii zrobił wrażenie na piratach i żaden nie zamierzał już narzekać ani atakować maga. On sam wydawał się z siebie zadowolony, gdy mógł popisać się umiejętnościami. Uśmiechnął się nawet, gdy Osmar, Ohar i Ashton znaleźli swoje miejsca, a ciekawskie palce przesuwali po artystycznych nierównościach.

- Niespełniony artysta, co? - Zagadnął Ashton, któremu zaczął wracać humor.

- Trochę...

- Jak na moje, to spełniony! - Osmar nie mógł się nadziwić kunsztowi wykonania i nie przyjął skromności maga. - I to jak!

W międzyczasie pojawiła się goblińska służka. Przed każdym ustawiła mały gliniany imbryczek i filiżankę, by mogli sami się obsłużyć i nalać sobie ciepłego naparu.

- Vero. - Tariq grzecznie odsunął kapitan krzesło, by również mogła spocząć. - Proszę, zaraz opowiem, nad czym pracuję!
Obrazek

Wioska Svolvar i okolice

118
POST POSTACI
Vera Umberto
Nie odpowiedziała na pytanie maga, za to rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie. Może znikający ludzie byli jego sprawką? Może boginka nie była problemem, tylko funkcjonowała tu sobie przyjemnie, żyjąc swoimi własnymi sprawami, dopóki nie przybył Tariq, nie zamroził jej nie przejął kontroli nad okolicą? To, skąd pochodziła Vera i jej ludzie nie miało w tym momencie absolutnie żadnego znaczenia.
Potem skupiła się na ukrytej pod lodem kobiecie, ale ta postanowiła zasłonić się przed jej spojrzeniem. Dopiero teraz dotarło do niej, że ta była naga; warstwa lodu skutecznie rozmywała wszystkie szczegóły jej ciała, nic nie rzucało się w oczy. Ale skoro gałęzie (a może korzenie?) jej posłuchały, czy to oznaczało, że rosnące na środku jeziora drzewo należało do niej?
- Dziwisz się? Też bym nie była w nastroju na jej miejscu - prychnęła. - Z kim rozmawiałeś w Svolvar? Widziałeś się... z hrabią? Albo hrabiną? I jakie wszystko wskazywało na jezioro?
To było ciekawe. Coś przyciągnęło tu maga i raczej nie sądziła, by odpowiedzialne za to były żabki, symetrycznie ułożone teraz w łukowatych przejściach pałacu. Zrobiła kilka leniwych kroków po pomieszczeniu, mierząc spojrzeniem szklane naczynia i wszystko, co zdołał tu uzbierać, łącznie z regałem i książkami. Zastanawiała się, czy ten mebel też zjechał tu po ślizgawce. Raczej nie, bo na dole rozbiłby się w drzazgi.
Gdy usłyszała nadciągającego Ohara, odwróciła się do niego i tak samo, jak do Osmara, wyciągnęła uspokajająco dłoń w górę. Został jeszcze Samael... i ludzie Belli.
- Ćwiek i Bola-Bola wycofali się? - spytała Ohara. - Uciekli na górę?
Jeśli wyjście z lodowego pałacu otworzyło się, Umberto wątpiła, by jeszcze ich zobaczyła. Dziś, przynajmniej. Ściągnęła czapkę z głowy i rozpięła płaszcz. Tutaj nie było tak zimno, choć przecież wszystko stworzone było z lodu. Magia miała całkiem imponujące możliwości...
Które zaskoczyły ją jeszcze bardziej w momencie, gdy Tariq z niczego stworzył jadalnię. Szeroko otworzyła oczy w zdziwieniu, ze swoją futrzaną czapką w dłoni przechodząc do nowego pomieszczenia. Przesunęła palcami po mijanej kolumience, i uniosła wzrok na żyrandol. Miała niejasne wrażenie, że to wszystko się jej śn. Że zarówno pałac, jak i jego mieszkańcy byli jednak wytworem jej wyobraźni, tak samo jak uspokajające ją słowa Samaela z wcześniej. Pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Zdecydowanie spełniony - zgodziła się z Osmarem, decydując się po prostu chwilowo płynąć z nurtem i zobaczyć, co z tego wyniknie.
Nie pamiętała, kto ostatnio podsuwał jej krzesło. Może ktoś na tym nieszczęsnym balu w Karlgardzie? Była wtedy zbyt zestresowana i skupiona na czymś innym, żeby pamiętać takie szczegóły. Ale trzeba było przyznać, że nie była do tego przyzwyczajona. Uśmiechnęła się nawet do Tariqa krótko, siadając, a potem sięgnęła po herbatę - zanim jednak cokolwiek wypiła, powąchała napar, bo miała opory przed wypiciem czegoś, co przygotował dla niej goblin. Jeśli zapach był jej obcy, nie poczęstowała się.
- No dobrze. To opowiadaj, nad czym tu pracujesz. Po co to całe szkło i ta czaszka w kręgu.
Obrazek

Wioska Svolvar i okolice

119
POST BARDA
Mag nie miał dla Very odpowiedzi na żadne z narastających pytań. Jeśli to on stał za zniknięciami, mógł łatwo pozbyć się porwanych, zatapiając ich w lodzie. A jeśli był to ktoś inny lub coś innego, to wciąż musiało być na wolności. Nie naruszało siedziby Tariqa, skoro on sam twierdził, że o tym nie słyszał.

- Tak, tak, byłem w Svolvar. Spotkałem tego biednego hrabiego, hrabinę, również młodego panicza... - Mówił szybko i nie patrzył Verze w oczy. Miał z tym wyraźny problem. - Ja... zaraz wszystko opowiem. Siadajcie! - Popędził ich po raz kolejny, ale bez złości w głosie. Było w nim raczej zniecierpliwienie, gdy nie dawali mu okazać swojej gościnności! - Poprosisz Pierniczka, żeby nakrył do kolacji? - Zwrócił się jeszcze do goblinicy, która bez słowa czmychnęła w sobie znanym kierunku.

Zgromadzone przez czarodzieja aparaty niewiele zdradzały Verze odnośnie swojego zastosowania, ale ich polerowane powierzchnie pięknie lśniły, ciesząc oczy. Niektóre obracały się wokół własnej osi, inne stały niewzruszone, jedno nawet kiwało się na boki, jakby zamontowane na sprężynce.

- Sam i Irina chcieli dostać się do tego przejścia wysoko, wspinając się po Pogad. - Wyjaśnił Ohar, siląc się na głośny szept, jakby nie chciał by Tariq to usłyszał. W tym równaniu, to on był niewiadomą. - A tamci gdzieś poszli.

- Ojej... wystarczyło poprosić strażników, żeby przejście się otworzyło. - Zasugerował czarodziej.

- Co?! Te jaszczurki?!

- Tak... to znaczy, n-nie. To są traszki. Płazy.

Ohar nie przejął się komentarzami obcego mężczyzny, bo i nie obchodziła go biologia tak, jak być może powinna. Dołączył do reszty przy stole, zaraz też uraczył się ziołowym naparem, tak jak i pozostali. Herbatka pachniała zielem i miała słomkowożółty odcień. Przede wszystkim była gorąca, a tego potrzebowali w zimowy dzień.

Tariq również zasiadł przy stole, uraczył się płynem z identycznego imbryczka. Westchnął, upiwszy łyczek.

- Wszystko zaczęło się dawno, dawno temu... ale nie za lasami i górami, tylko tutaj, w głuszy w Turonie. Oczywiście nie był to jeszcze Keron, nie wybuchały wojny, a nasi przodkowie ledwie zaczęli zakładać Thirongad, Nowe Hollar, Saran Dun...

- Nie jesteśmy dziećmi, gadaj normalnie. - Zwrócił uwagę Ashton.

- Ćśśśś! - Ofukali go zgodnie Ohar i Osmar.

Tariq uśmiechnął się pod nosem, a następnie kontynuował:

- Początek historia ma tam, gdzie zazwyczaj zalążek mają tego typu przygody: w ludzkiej chciwości. Dawno temu żył zły mag, który zapragnął potęgi i po wielu latach prób, w końcu udało mu się przywołać istotę nie z tego świata: demona. Któż wiedział, czym zajmował się demon, nim siłą wciągnięto go do Turonu?

Opowieść nie tylko ciągnęła się w mowie, ale czarodziej wizualizował poszczególne sceny. Na środku stołu stanęła miniaturowa postać utkana z lodowego pyłu, zaraz też pojawiła się większa, rogata bryła mająca symbolizować demona.

- Dość powiedzieć, że potwór wpadł we wściekłość, gdy rozkazano mu spełniać życzenia, i zamiast wykonać polecenie - unicestwił maga, który nie potrafił nad nim zapanować. Zabiła go własna pycha. Chciwy mag został powstrzymany, lecz pojawiło się nowe zagrożenie. Siła bestii sprawiała, że żaden z najsilniejszych wojów, żaden z najpotężniejszych czarodziejów, nikt nie był w stanie go powstrzymać! Wielu dzielnych rycerzy, wielu szanownych magów straciło życie w walce z demonem. Królowie, nie mając innego pomysłu, deskę ratunku zobaczyli w druidach, którzy niechętnie współpracowali z ludzką władzą. Posłano po druidów, którzy sprawowali pieczę nad tą puszczą. I nawet oni ujrzeli zagrozęnie: wraz z mocami natury, udało im się powstrzymać demona.

Wraz z opowieścią, obrazki zmieniały się. Mag rozpłynął się w powietrzu, potwora zaczęły atakować z każdej strony mniejsze bryły, jednak te również znikały. Dopiero krąg ludzkich postaci i zwierząt sprawił, że figura demona rozwiała się w pył.

- Duby smalone! - Zarzucił mu Osmar.

- Tak sądzisz? - Uśmiechnął się Tariq. - Może to i bajki. Być może nie było druidów, którzy przywrócili równowagę między dobrem i złem. Legenda głosi jednak, że druidzi nie byli w stanie odesłać demona do jego świata, a zamiast tego rozszczepili jego jestestwo i ofiarowali je Strażnikom, duchom natury, którzy mieli pilnować ich do końca swoich dni. Jedna część przypadła smokowi, który miał we władaniu przestworza. Drugą podarowali pradawnej ważce, która władała górskim wiatrem. Trzecią zaś, królowi lasów - władcy wilków. Czwartą prawdziwym panom dziczy: zwierzynie łownej z potężnym łosiem na przedzie. Piąta, ostatnia, przypadła w udziale pani jeziora, najadzie, wodnej nimfie, która, jeśli wierzyć przekazom, jest tuż pod nami, w lodzie. - Pył przybierał kolejno postaci Strażników, od skrzydlatego węża, na bogince kończąc. - Teraz, co do mojej pracy... jestem tu właśnie przez tego demona. Cztery lata temu jeden z moich współpracowników na uniwersytecie w Nowym Hollar przywiózł z tej okolicy złotą ważkę. Jak się domyślacie, był to jeden ze Strażników...

- Tak po prostu ją utłukł? - Zdziwił się Ohar. Otwierał usta, by powiedzieć coś jeszcze, ale uciszył go kopniak od Ashtona. Vera mogła domyślać się, co chciał powiedzieć.

- Z tego, co mówił, znalazł ją w śniegu, martwą. Mam ją tu, ale jej zwłoki są... cóż, bezużyteczne. Esencja demona, która była w niej zaklęta, uleciała, boję się, że mogła odnaleźć silne źródło mocy, na przykład innego maga... W Svolvar udało mi się znaleźć i wykupić czaszkę, którą widzicie w kręgu. To drugi ze Strażników, a przynajmniej to, co z niego zostało, nim wpadł w ręce myśliwych ze Svolvar. - Powiedział z pełnym przekonaniem. - W niej ciągle jest uwięziony demon. To dzięki jego mocy udaje mi się podtrzymać ten pałac. Cóż... oddałem za czaszkę wszystko, co miałem. - Przyznał się, zdradzając, dlaczego mieszkał w takim miejscu. Grant przyznany przez Akademię był w rękach hrabiny! Bella nie mogła oddać złotej czaszki tylko z dobroci serca.- Trzecim Strażnikiem z pewnością jest boginka! Dlatego tu jestem. Skoro kolejni Strażnicy tracą moc, to znaczy, że demon wkrótce się uwolni, połączy i na nowo będzie siać zniszczenie. Nie chcę do tego dopuścić. Akademia w Nowym Hollar ma obecnie małe problemy i może nie być w stanie pomóc.

Na środku stołu pyszniła się lodowa figurka boginki. Torba Very ciążyła nieznośnie.
Obrazek

Wioska Svolvar i okolice

120
POST POSTACI
Vera Umberto
Nie była zbyt zadowolona z faktu, że Samael, Irina i Pogad postanowili zwiedzać pałac na własną rękę. Mieli podążyć za nią, a nie działać w zgodzie ze swoim widzimisię. Rozdzielenie grupy nigdy nie prowadziło do niczego dobrego... a przynajmniej tak sądziła Vera. Gdy nie widziała swoich ludzi, nie mogła kontrolować tego, by nic się im nie stało, a brak kontroli był czymś, czego bardzo nie lubiła doświadczać. W praktyce po prostu martwiła się o nich, ale przecież nie mogła tego przyznać.
Tak czy inaczej, mieli historię do wysłuchania. Po chwili namysłu napiła się ciepłego naparu, bo po godzinach marszu w zimowym mrozie potrzebowała jednak czegoś rozgrzewającego. A skoro Tariq tak bardzo chciał zaimponować im swoją gościnnością... nie wypadało odmówić, prawda? Zresztą, nie wydawał się groźny. Trudno było obawiać się kogoś, kto sam bał się spojrzeć jej w oczy.
Opowieść, którą rozpoczął w typowo baśniowy sposób, z początkowej infantylności przerodziła się w coś całkiem ciekawego. I Umberto musiała przyznać, że kształtujące się na blacie stołu lodowe figury przyciągnęły jej uwagę dość skutecznie. Obserwowanie, jak lód poddawał się woli czarodzieja, było naprawdę fascynujące. Sama treść historii zresztą też. Osmar i Ohar mogli wyrażać swoje wątpliwości, ale kapitan słuchała w milczeniu, podparta na łokciu, przyglądając się skrzącym się, półprzezroczystym figurkom, jakie przywoływał Tariq. Gdy na stole została tylko boginka, wyciągnęła rękę i dotknęła jej palcem, jakby chciała sprawdzić, czy jest prawdziwa, czy faktycznie zrobiona jest z lodu, czy to tylko iluzja.
To, o czym mówił mag, w teorii zgadzało się z wieloma rzeczami. Z tym, że zatłuczony przez Heweliona smok był strażnikiem. Z tym, że w złotych przedmiotach kryła się jakaś mroczna moc, bo w końcu czarna chmura uderzyła w nią po wydobyciu kwiatu z lodu. Z tym, że w gdzieś w puszczy znajdowały się te artefakty... z których dwa spoczywały w jej torbie.
Uniosła wzrok na mężczyznę. Teoretycznie powinna oddać mu te znaleziska, pozwalając dalej kontynuować badania i zabezpieczyć okolicę przed demonem. Ale co, jeśli nie mówił całej prawdy, albo przeinaczał ją dla swoich korzyści? Równie dobrze sam mógł być tym demonem, kryjącym się pod postacią nieszkodliwego pierdoły. Paranoja Very była silniejsza, niż wszystko inne, nawet jeśli nie miała zbyt wiele sensu. Nie znała się na demonach, na przywoływaniu i kontrolowaniu ich. Gdyby był tu Samael, może mógłby wypowiedzieć się na ten temat i wnieść coś do dyskusji. Coś, co pozwoliłoby jej podjąć rozsądną decyzję.
Obróciła kubek w miejscu i uniosła go, by sprawdzić, czy blat stołu roztapia się od jego ciepła.
- Co by się stało, gdybyś znalazł wszystkich strażników? - spytała. - Jeśli położysz ręce na wszystkich tych przedmiotach, będziesz w stanie... wygnać tego demona? Zabić? Zniewolić? Skoro przedtem nie poradzili sobie z tym i musieli prosić o pomoc druidów, dość ambitne jest twoje założenie, że dasz sobie z nim radę sam. Akademia wysłała tu raptem jednego maga, znając całą tę historię?
Uniosła brwi z powątpiewaniem.
- Załóżmy, że wiem, gdzie znajdują się niektóre z tych rzeczy, o których wspominałeś - powiedziała powoli. - Strażnicy, albo ich złote reprezentacje. Co się stanie, jak powiem ci, gdzie je znaleźć?
Pech chciał, że twierdził, iż za czaszkę oddał wszystko, co miał. Jak miał Verze wynagrodzić jej wysiłek, gdy nie mógł zapłacić? Choć z bólem serca, to nie wykluczała oddania mu artefaktów za darmo... ale pod warunkiem, że dostanie odpowiedzi na swoje pytania, a te ją usatysfakcjonują.
Obrazek

Wróć do „Turon”