Lecznica imienia Rurfoda Opala

1
Obrazek


Niewielki szpital, wystarczający, by pomieścić tych najbardziej potrzebujących kolonistów... i jeszcze trochę. Lekarzem prowadzącym jest krasnolud Hastron, były załogant jednego ze statków ekspedycyjnych, z którym współpracuje dwóch innych medyków i młoda, ludzka asystentka, Alse. Lecznica w większości korzysta z ziół dostępnych na wyspie, choć sporadycznie przyjmuje także transporty opatrunków i leków z Taj'cach.
Obrazek

Lecznica imienia Rurfoda Opala

2
POST BARDA
Spoiler:
Zatopiony w swoich sprawach Hastron nie zwracał uwagi na rozmowy dziewcząt. Aremani przez czas ich krótkiej współpracy zdążyła się już nauczyć, że gdy krasnolud zagrzebywał się w pismach, księgach i swoich notatkach, nie było z nim kontaktu, chyba że włożyło się w oderwanie go od nich bardzo dużo wysiłku. Równie dobrze mogłyby zacząć śpiewać, gdyby chciały, Hastron nawet nie uniósłby wzroku.
Co w sumie w obecnej sytuacji wcale nie wychodziło zielarce na dobre. Głos rozsądku byłby z pewnością mile widziany i może przemówiłby do Neeli bardziej, niż to, co miała do powiedzenia ona. Białowłosa dziewczyna opuściła głowę, wbijając puste spojrzenie w swój kubek. Nie wydawała się przekonana.
- Wszyscy przeżyliśmy to kamienne gówno. Tylko ja obudziłam się w takim stanie - wyjaśniła. - Nie wierzę, że tak potężna magia wypuści nas wszystkich stąd bez ofiary. Driady ostrzegały.
Chwilę jeszcze milczała, tworząc dość niezręczną dla biednej Aremani atmosferę. Bo co ona mogła zrobić poza przekonywaniem Neeli, że jest inaczej, niż się jej wydaje? Jeśli szlachcianka ubzdurała sobie, że za moment pożegna się z życiem, był to strach, którego nie dało się tak łatwo wypchnąć z myśli. Biała głowa w końcu podniosła się, pozbawione tęczówek oczy skierowały w stronę towarzyszki, a kąciki ust uniosły się w słabym uśmiechu. Co by nie mówić, Neela fantastycznie potrafiła udawać, że wszystko jest w porządku, nawet jeśli natłok obaw na moment wynurzył się zza jej maski.
- Przepraszam. To nic takiego. Tylko... takie moje myśli. Poproszę pana Hastrona o papier i pióro, jak skończy pracować - napiła się znów ziół, choć Aremani miała dziwne wrażenie, że robi to tylko po to, by schować się za kubkiem. - Powinnaś wyjść. Pójść z nimi i zobaczyć, co się tu wybudowało, skoro możesz. Auth będzie za tobą tęsknił, jak tu będziesz siedzieć.
Przeniosła wzrok na widoczną przez okno ścianę zieleni.
- Zresztą pewnie nie masz ochoty na takie towarzystwo i nie chcesz słuchać o takich rzeczach. Nie mam ci tego za złe. Masz ważniejsze rzeczy do roboty.
Wciąż uśmiechając się lekko, złapała koc, którym była przykryta podczas swojego wielomiesięcznego snu i owinęła się nim, wstając. Tak ochroniona przed chłodem, który czuła tylko ona, podeszła do okna i oparła się łokciami o parapet, skupiając się już na obserwowaniu poruszających się na wietrze liści i migoczących pomiędzy nimi promieni słońca.
- Nie mów nikomu, że to powiedziałam. Nie chcę, żeby Dandre wiedział - poprosiła cicho.
Obrazek

Lecznica imienia Rurfoda Opala

3
POST POSTACI
Aremani
Młoda eksploratorka czuła, że Neeli przyda się w tej chwili głos rozsądku. Problem polegał na tym, że Hastron był obecnie zajęty, a Ara... zdecydowanie nie mogła nim teraz być. Nie czuła się na to na siłach. Sama ledwo co była w stanie ogarnąć się po tym wszystkim co zaszło, zanurzenie się w uzupełnianie dziennika badawczego było pewnym sposobem na radzenie sobie z tymi uczuciami, przemyśleniami. Neela nie miała dziennika. Może mówienie o tym czy ewentualne pisanie listu pożegnalnego było jej własnym sposobem? "I chyba trzeba to po prostu uszanować."
Wcale nie czuła się lepsza od Neeli po konfrontacji z Sercem Dżungli. Z tego, co pamiętała, jej największym osiągnięciem było nawrzeszczenie na krzaki. "Gdyby tylko nasza cudowna kapitan krowa jej mać nie zabiła tego czegoś tam w gęstwinie może byłabym bardziej użyteczna. A nuż to był ten obiecany przez driady strażnik?" Dziewczyna odwróciła parę stronic do tyłu, by wrócić do rysunku driady, który wykonała. Był z pewnością najbardziej wartościową rzeczą w tym dzienniku, w dodatku uznała, że całkiem zgrabnie jej to wyszło. Starała się oddać strukturę rogów, zachować kształt liści, zaznaczyć przedziwne oczy. "Cholera jasna, że też nie mam kredek."
Następnie swój wzrok z rysunku przekierowała na Neelę, szukając podobieństw. "Naprawdę, dziewczyna zyskała na tym zdriadzeniu na urodzie bardziej niż jej się wydaje."
- Nie przepraszaj. - tylko tyle mądrego była w stanie wykrzesać z siebie Aremani. - Ja mam się dobrze, mam łóżko, książkę, rysiki... i mam Ciebie. Cieszę się, że jesteś. - może i były to błahe słowa, ale zielarka nie chciała zostawiać szlachcianki bez żadnego pozytywnego przekazu. - A ten przerośnięty czarny kurczak stęskni się za mną dopiero, jak zobaczy kawałek suchara w mojej ręce. - zaśmiała się, chcąc rozładować niemiłe napięcie.


Gadanie Neeli pt. "Pewnie nie chcesz siedzieć i mnie słuchać, bo masz lepsze rzeczy do roboty." doprowadzało Aremani do zdenerwowania. "Matko Morska Kattokowska, co za chujowe babskie marudzenie. Kurwa mać, jak Ci źle to mów, jak Ci nie jest źle to nie zawracaj mi dupy!"
Na szczęście szlachcianki załoga z Kattok już dobrze wiedziała, że zmęczona Ara to "niezbyt chętna do wyrzucania ludziom co o nich myśli bo to i tak banda kretynów która nie zrozumie" Ara. W związku z tym gdy Neela podeszła do okna skończyło się tylko na niewidocznym dla niej kręceniem oczami i złośliwym imitowaniem jej gadania za pomocą dłoni i grymasów twarzy.
Niemniej... empatia pozostawała. Aremani wzięła głębszy wdech wpatrując się tępo w pracującego krasnoluda. Znowu czuła się bezsilnie, jednak tym razem w wymiarze emocjonalnym. Jednak wystarczyła jej chwila, by wpaść na pomysł.

Zielarka wstała ze swojego posłania, pozostawiając na nim zamknięty dziennik. Następnie podeszła do Hastrona i z mówiąc tylko "Sorki doktorku" bezceremonialnie zabrała mu z blatu dwie puste stronice. Gdyby Hastron miał się z tego powodu rzucać Ara miała zamiar popatrzeć tylko na niego niemiło i iść dalej. Podeszła do okna, do Neeli i prezentując jej dwie kartki oraz dwa własne rysiki węglowe zaproponowała.
- Choć. Razem napiszemy listy. Ty do swojej rodziny a ja... do swojej. Usiądźmy na podłodze, co?
Myślenie o rodzinie na Apozo nie należało do najprzyjemniejszych, jednak Aremani potraktowała to jako zadanie na kreatywne myślenie, w dodatku mające przynieść jakąś ulgę jej przyjaciółce. "Gdybym chciała jeszcze im coś powiedzieć... to co by to mogło być? Poza tym oczywiście, żeby walili się na ryj?"
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Lecznica imienia Rurfoda Opala

4
POST BARDA
Słysząc, że Aremani cieszy się z jej towarzystwa, Neela pozwoliła sobie na niepewny uśmiech, bardziej szczery, niż ten wymuszony przedtem. Jej białe oczy zdawały się rozjaśnić nieco, choć może było to tylko wrażenie. Z pewnością dobrze było usłyszeć, że jej obecność dla kogokolwiek tutaj ma jakieś znaczenie, biorąc pod uwagę od czego zaczęła się jej przygoda z Kattok. Planowała płynąć na północ kontynentu, tymczasem wpakowała się przypadkiem nie na ten statek co trzeba i doprowadziło ją to tutaj, do zdriadzenia, podduszenia wściekłymi pnączami, obserwowania, jak jej towarzysze walczą z potworem, jaki nawet jej się nie śnił, a ostatecznie wielomiesięcznego snu i przebudzenia w najgorszym stanie z nich wszystkich. Aremani nie wiedziała, jak dokładnie czuła się młoda - chciało się powiedzieć była - szlachcianka, ale jednego była pewna: nie była to dla niej udana ucieczka. Straumatyzowana przez wspomnienia z domu, wpadła z deszczu pod rynnę. I choć nie narzekała, uparcie robiąc dobrą minę do złej gry, ona też musiała mieć pewne granice, jakąś czarę, która stopniowo zaczynała się wreszcie przelewać.
Dziewczyna skinęła głową i odepchnęła się od parapetu, zabierając ze sobą swój kubek. Napiła się i usiadła na podłodze pomiędzy swoim łóżkiem, a łóżkiem zielarki, wyciągając przed siebie wystające spod koszuli nocnej szczupłe, blade nogi. Przyjęła od Ary pergamin i rysik, które ta wcześniej zabrała Hastronowi - ten mruknął tylko coś bliżej nieokreślonego, ale przyzwalającego, więc nie trzeba było na niego niemiło patrzeć - i położyła sobie papier na kolanach. Nie za bardzo nadawała się ta pozycja do pisania, ale Neela chyba jeszcze się za to pisanie wcale nie zabierała, zamiast tego wpatrując się w Aremani w milczeniu.
- Jak ty to robisz? - spytała w końcu. - Nic nie jest w stanie cię złamać. Nawet jak tak cierpiałaś podczas zaćmienia, jak zaatakowały węże i musiałaś ratować tamtego elfa...
Najwyraźniej wizja zielarki, jaką miała w swojej głowie, nie pozwalała jej pamiętać tego, że to jeden z marynarzy musiał doprowadzić Arę do porządku, bo ta kompletnie wówczas spanikowała.
- I wtedy, w tym domku... - pokręciła głową. - Zawsze masz na wszystko siłę. Nawet jak jest źle, to powściekasz się i w końcu dochodzisz do siebie. Oni... Shiran i Dandre... oni tak samo. Co by się nie działo, jednemu jest wszystko jedno, drugi jest zawsze uśmiechnięty. Ja... ja nie wiem. Nie potrafię tak. Staram się, bo nie chcę być balastem, ale Ara... ja nie mam już siły.
Z pozbawionych tęczówek oczu popłynęły łzy, które szybko starła rękawem, zawstydzona. Na nic się to nie zdało, za chwilę popłynęły kolejne, podążając tym samym torem w dół policzków, wyznaczonym przez pierwsze słone krople.
- Myślałam o tym, że jeśli zniknę na jakiś czas, moja rodzina zrozumie. Że wcześniej czy później będę mogła wrócić. Teraz już nie wrócę. Nawet jeśli rodzina się pogodzi z tym... tym wszystkim, ktoś wyda mnie Sakirowcom. Spalą mnie, i może słusznie. Nie wiem kim... czym ja teraz jestem - głos się jej złamał. - Wy wrócicie wszyscy do swoich dawnych żyć, a ja co? Myślałam, że może kapitan wzięłaby mnie do załogi, ja się szybko uczę czego trzeba, ale teraz nie ma statku, więc co mam ze sobą zrobić? Zostanę tu sama, na Kattok, na resztę życia, ile mi tam go zostało. Tutaj umrę.
Zacisnęła powieki i spróbowała uspokoić oddech, ale nie szło jej to najlepiej. W końcu ukryła twarz w dłoniach. Hastron uniósł wzrok znad swoich notatek, przyglądając się im w milczeniu, ale się nie wtrącał.
- Nie ma dla mnie miejsca na świecie. Jestem wynaturzeniem. I nie mam nikogo. Wy też znikniecie, nie mów że nie, żadne z was nie chce osiedlić się na tej wyspie. Nie mam... nie mam już siły udawać, że wszystko będzie dobrze. Nie będzie.
Obrazek

Lecznica imienia Rurfoda Opala

5
POST POSTACI
Aremani
Wbrew temu co myślała o swojej rodzinie perspektywa napisania do niej listu nie okazała się dla Aremani tak odpychająca jak mogłoby się wydawać. W końcu znana była z tego, ze lubi mieć ostatnie słowo do powiedzenia, najchętniej jakieś mało eleganckie, a ucieczka z rodzinnej wyspy pod osłoną nocy na jednym z kupieckich statków z pewnością zabrała jej tę możliwość. "A poza tym to... chciałabym, żeby wiedzieli, że żyję. I nie dość, że żyje, to radzę sobie doskonale i ich nie potrzebuję! Ha! Niedługo będę panią na własnych włościach na Kattok, zobaczą."
Dziewczyny usiadły na ziemi, naprzeciwko siebie, jednak w odróżnieniu od Neeli Ara zdawała się gotowa do pisania. Wahała się, czy zacząć od "Droga Mamo", "Matko i Ojczymie" czy też "Droga Mamo i Najdroższy Pierdolony Ojczymie", czy może ze zwykłej kurtuazji jednak pominąć postać ojczyma.

Nim zdążyła machnąć to nieszczęsne pierwsze zdanie Neela zdążyła zadać pytanie.
- Ale że co robię? - zapytała realnie skonsternowana. Reszta wypowiedzi, przedzielona chwilą ciszy po wzmiance o ratowaniu elfa na plaży, przyszła potem. Ara pozwoliła dziewczynie wyrzucić z siebie wszystko, co miała do powiedzenia. Z jednej strony dlatego, że nie wiedziała jak sprawnie na to wszystko odpowiedzieć. "Ara nie wie, co powiedzieć. Zapamiętajcie historycy tę chwilę." Popatrzyła tylko krzywo na magicznie potraktowaną szlachciankę, z półuśmiechem, mając w głowie mnóstwo przykładów, jak ona sama wykazała się nieudolnością, nadwrażliwością i słabością. Walka o życie z mewą, krzywe opatrunki, gadanie z Kerwinem, pierwsza wyprawa do dżungli, Zaćmienie, plaża, driady, furia przy kamiennej chatce, Serce Dżungli... To wszystko dość ją kuło w świadomość, ale fakt, że Neela najwidoczniej zapominała jej o tym wszystkim świadczył tylko o tym, w jak podłym stanie się znajduje.
Po drugie wciąż nie miała dostatecznie dużo siły na radzenie sobie z bieżącym kryzysem Neeli. Ku ironii jej towarzyszka mówiła o jakieś "sile", której Aremani na pewno w sobie nie czuła. Patrzyła przez chwilę w przestrzeń, zupełnie poważnie, próbując uświadomić sobie jakąś prawdę o sobie. Ile z tego wszystkiego to projekcja niedoświadczonej życiem byłej szlachcianki a ile to faktyczny obraz przedstawiający Aremani z Apozo?


Neeli znów pociekły łzy. Normanie zielarka już by nie wytrzymała, wkurzyłaby się, kazała przestać jej się mazać i wciąć dupę w garść. Jednak z jakiegoś powodu nie była w stanie. Coś ją blokowało. Jednak kilka z ostatnich słów Neeli powoli dawało przebłyski zrozumienia w jej głowie.
"Nie chcę być na nią zła, chcę być przy niej i po prostu po ludzku ją pocieszać, bo... sama nigdy kogoś takiego nie miałam. I zawsze krzyczałam na los i bogów, że muszę być w tym wszystkim sama. Nie chcę, by ona też musiała."
Ara ponownie wstała by znów spocząć przy Neeli, jednak tym razem nie skończyło się na drobnym przytuleniu i poklepaniu po ramieniu, jednak na szczerym, serdecznym i bardzo mocnym uścisku.
- Przestań się mazać... - powiedziała jednak, ale sama zaczynając zalewać się łzami. - Też tak sobie mówiłam. Że nie ma dla mnie miejsca na świecie. Że jestem wynaturzeniem. I było mi z tym źle, potwornie źle, i dalej jest! Ale właśnie dlatego tu przyjechałam. By zrobić sobie miejsce. Świat to nie przybytek, który ma zaplanowane miejsce dla każdego. Trzeba je sobie zrobić, a że świat jest chujowy to trzeba z nim walczyć chujowymi sposobami.
Dziewczyna oderwała się na chwilę od tego uścisku, by spojrzeć w oczy towarzyszce w cierpieniu.
- Chcesz wiedzieć, jak to robię? Jak mam na to wszystko siłę? Więc pozwól, że Ci odpowiem. - tu przybliżyła lekko swoją twarz do jej twarzy - Nie mam. Nie mam siły ani na zjebanych chłopaków, chujka Barnabo, wkurwiającą kapitan ani resztę tych mózgozjebów rozpierdalających bezmyślnie naturę na jednej z wysp mojego kochanego Archipelagu. Denerwuje mnie to wszystko, ale... brnę do przodu. Z tego samego powodu, o którym i ty mówisz - bo nie chcę być balastem. Mam dość użerania się ze światem, który dyktuje mi, co mam robić, jaka być, jak się zachowywać. Ja jestem ważna, nikt inny. I zamierzam to udowodnić, może nawet nie wszystkim dookoła... ale przede wszystkim sobie.


Po chwili monologu również i Ara potrzebowała chwili na wzięcie oddechu, by uspokoić ciało i umysł.
- Nie wiem, czy zostanę na tej wyspie. Apozo było zbyt małe na moje potrzeby, może kiedyś Kattok też takie będzie. Ale nie ma co się martwić o przyszłość, tylko patrzeć na teraźniejszość, a z przeszłości wyciągać wnioski. Bądź wdzięczna za to, że żyjesz i nikt cię nie wyrzucił za burtę, że przeżyłaś nieokiełznaną dzicz dziewiczej dżungli, za to że poznałaś nas! Jesteś w stanie poszczycić się większymi rzeczami i wspomnieniami niż byle parobek z tego waszego kontynentu, a żeby ktoś z twojej rodziny przeżył to samo co ty to szczerze wątpię.
Aremani wytarła rękawem mokre oczy, jednak zrobiła to dumnie, chcąc pokazać Neeli że nie ma co wstydzić się chwili słabości, a wyciągać z niej siłę.
- Póki co możesz zamieszkać ze mną, na tym co mi przydzielą tu już na sam koniec. Jak będę chciała wyfrunąć to możesz sobie wziąć, w rzyci to mam. A teraz choć, napiszmy listy do rodzin, niech wiedzą co o nich myślimy. A potem pójdziemy się przejść zobaczyć, gdzie możemy je wysłać, okej?
Zielarka pochwyciła za swój pergamin i napisała na samej górze "Rodzino,".
- Jak chcesz możesz mi poopowiadać jeszcze o swoich bliskich. Jacy są. Może wtedy będziesz wiedzieć, za kim tęsknić a za kim nie warto. - dodała żartobliwie, próbując rozładować napięcie tej sytuacji.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Lecznica imienia Rurfoda Opala

6
POST BARDA
Przytulona Neela drżała, bardzo starając się powstrzymać spływające po swoich policzkach łzy, a jako że nie za bardzo się jej to udawało, to przynajmniej usiłując nie wydać z siebie choćby jednego dźwięku, który świadczyłby o tym, że płacze. Oparła głowę o ramię Aremani tak, jak wcześniej, znów zapominając o tym, że ma rogi, przez co prawie wydłubała jej oko. Pełne przekonania słowa zielarki chyba jednak w pewnym momencie zaczęły do niej przemawiać, bo jej urywany oddech zaczął się powoli uspokajać.
- Ona faktycznie jest... wkurwiająca - zgodziła się cicho, z całego monologu wyłapując sobie komentarz o kapitan Maver. Wciąż jednak nie podnosiła głowy z ramienia Ary, słuchając jej dalej. Z chwili na chwilę oddychała spokojniej, aż w końcu tylko zaczerwienione oczy i czubek nosa świadczyły o tym, że cokolwiek się przed chwilą działo. Dopiero gdy padła propozycja zamieszkania po tym wszystkim razem z młodą zielarką, wyprostowała się nieco i zerknęła na nią z ukosa.
- Naprawdę? - spytała, rękawem koszuli przecierając policzki. - Mogę zostać z tobą?
Ulga wymalowała się na jej twarzy tak wyraźnie, że chyba nie dało się bardziej. Dotąd Neela utrzymywała uprzejmą maskę względnej obojętności wobec wszystkiego, co się wokół niej działo, nie chcąc dzielić się targającymi nią emocjami, ale jak się teraz okazywało, wcale nie była taką zamkniętą księgą, gdy nie musiała niczego udawać.
- W sumie może masz rację - stwierdziła ostrożnie, jakby sama nie do końca wierzyła w swoje słowa. - Może... po tym wszystkim już nie będę gapowiczką ze Starej Suki. Niewiele wam pomogłam w tej dżungli, ale osadnicy tego nie wiedzą. Równie dobrze mogą myśleć, że nie jestem bezużyteczna. Może łatwiej mi będzie znaleźć jakąś... nie wiem... pracę. Jeśli kapitan nie będzie chciała mnie na statku. Zresztą, może to lepszy pomysł, żebym jednak została tu? Ten marynarz, którego zraniłam, pewnie mi tego nie zapomniał. Prawie go wtedy... prawie go zabiłam. Byłby już drugi.
Przygryzła wargę i opuściła wzrok na swoją kartkę, jeszcze pustą. Przetarła ją dłonią, rozprostowując ją na kolanach.
- Ktoś taki jak ty nigdy nie mógłby być balastem - powiedziała jeszcze.
Sięgnęła po węgielek i na szczycie kartki napisała "Droga Caro", by potem na bardzo długo znieruchomieć, zapatrzona w te dwa słowa. Pofalowane, krótkie włosy zasłaniały jej pochyloną twarz, więc Aremani nie wiedziała jaką dziewczyna ma minę. Z całą pewnością jednak już nie płakała. Złapała kubek, gdy sobie o nim przypomniała i wypiła z niego kilka łyków. Zioła już nie były takie gorące.
- Moja siostra zawsze była głośniejsza, niż ja - zaczęła nagle cicho, korzystając z faktu, że Aremani chciała słuchać. - Więcej mówiła, więcej się śmiała. Ludzie ją bardziej lubili. Całkiem możliwe, że rodzice też.
Przerwała, by pochylić się i napisać kilka słów, którymi jednak nie chciała się już dzielić, więc usiadła tak, by nie dało się jej zajrzeć przez ramię i przeczytać jej listu.
- To ja poznałam Cormaca pierwsza. Ona zrobiła sobie z tego żart, podawała się za mnie bardzo długo, przyznała się dopiero po dobrych dwóch miesiącach. Wszystkich to bawiło. Jego też, mnie wtedy nawet trochę też. Zawsze lubiłam te jej głupie żarty - zamilkła na moment. - Teraz mnie nienawidzi. Nie wiem nawet, czy miałybyśmy już o czym rozmawiać.
Znów naskrobała kilka zdań.
- Będzie mi brakować matki - westchnęła. - Chociaż bardziej chyba naszej gospodyni. Pani Livett praktycznie nas wychowała. Ciekawe co u niej - uniosła wzrok na Aremani. - Ty masz jakieś rodzeństwo?
Obrazek

Lecznica imienia Rurfoda Opala

7
POST POSTACI
Aremani
Gdy Neela wyraziła entuzjazm na myśl o wspólnym zamieszkaniu Aremani zaczęła się zastanawiać, na ile powiedziała to w szczerości a na ile z kurtuazji, chęci pocieszenia dziewczyny. Do tej pory zachowania Neeli były dla zielarki bardziej utrapieniem niż zapowiedzią miłego wspólnego życia jako współlokatorki, jednak chyba nie miała siły tego odkręcać. "Ucieszyła się, uspokoiła, niech ma teraz chociaż to. Nadzieję na przyszłość. Sama nie wiem, co będę robiła, więc niech na ten moment tak zostanie. Co ma być to będzie". Myślenie przyszłościowe i zastanowienie nad konsekwencjami swoich słów, jak u większości młodych ludzi, nie należało do jej mocnych stron.
- No pewnie, że możesz zostać ze mną. Może jako "bohaterkom Kattok" dadzą nam nawet większą działkę albo lepszą izbę, haha!

Wcześniej Aremani tego nie dostrzegła, ale faktycznie, Neela utrzymywała cały czas maskę względnego spokoju, jakby grzecznie akceptowała wszelkie nieszczęścia, które ją spotkały. "Ta sytuacja u niej z tym facetem, niespodziewany kurs na wyspy, kilkukrotne uniknięcie śmierci w dżungli... Nic dziwnego, że w końcu pękła i się teraz z niej wylewa." Ona sama reagowała na bieżąco na wszystkie podłe sytuacje.
Przypomniała o Kerwinie. Aremani coś ukuło, jakby sama oberwała nożem w tatuaż.
- O bogowie, Kerwin... Ciekawe, co u niego po tych ośmiu miesiącach? Taki przystojniak o tępym czerepie z pewnością już zdążył sobie kogoś przygruchać i się zadomowić. Jak pójdziemy na zewnątrz to z chęcią go poszukam.
Miała jakąś dziwną potrzebę zamienienia z nim paru słów. Raz z czystej przyjemności wizualnej, a dwa... chciała jakoś wytłumaczyć się po ich ostatnim spotkaniu, to jest na krwawej plaży, gdy sama zaczęła panikować. Pokazać, że jest tak naprawdę silna, niezależna, odważna, na luzie... czy inne takie epitety. "Może za wyprawę w Serce Dżungli będzie mnie postrzegał jak jakąś wybawicielkę. Mojej samoocenie z pewnością przyda się doza uwielbienia ze strony innych."
Gdy Neela powiedziała jej, że nie mogłaby być balastem Ara uśmiechnęła się. Było to miłe, ale miała jej okazję też odpowiedzieć "Powiedz to mojemu ojczymowi."

Aremani słuchała o rodzinie Neeli, wyobrażając sobie na swój sposób, jak mogło wyglądać życie arystokracji na Kontynencie. Oczywiście nie miała pojęcia, czym tacy szlachcice się wyróżniają, ale starała się porównywać to do bogatych kupców, którzy odwiedzali jej Apozo w celu zakupu biżuterii.
- Dziwne. O mnie też mówią, że jestem głośna, ale to nie jest dla nich powód by mnie lubić, wręcz przeciwnie. - stwierdziła autoironicznie.
- Szczerze, to ten "żart" z podawaniem się za Ciebie... Niezbyt śmieszny. Nawet powiedziałabym, że żałosny. Nie lubię takich sztucznych ludzi jak twoja siostra. Bez urazy. - poprawiła się w dziwnym napływie grzeczności. Ale i tak waliła prosto z mostu. - Taka rozchachana dziunia a w środku zepsuta jak rozgrzebany do mięsa wieprz w buszu.

- Wychowywała was... gosposia? - Aremani ciężko było pojąć ten koncept. Potem przyszło pytanie o jej rodzeństwo.
- Niee, ja jedynaczką jestem. Tato nie zdążył dorobić mi rodzeństwa, heh... - powiedziała może trochę żartobliwie, jednak po tym jakby trochę zmarkotniała, wycofała się, żałując, że powiedziała za dużo i skupiając się z powrotem na liście.

Rodzino,

Mam się dobrze bez i sobie radzę bez was, nie musicie się niczym przejmować. Zajmuję się tym, co lubię, czyli jak kto lubiliście określać "dzikimi wycieczkami i grzebaniem w ziemi". Mam dużo słońca, zieleni i żadnych niechcianych narzeczonych.


Na razie udało jej się tle napisać. Bardzo długo wahała się przy każdym słowie, by nie walnąć jakieś gafy, przekleństwa czy niemiłego określenia. Z drugiej strony nie byłaby sobą, gdyby nie starała się przemycić w formie listu jakiś kąśliwych uwag.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Lecznica imienia Rurfoda Opala

8
POST BARDA
- Wyglądał na silnego. Pewnie pomaga przy budowach, czy coś - zasugerowała Neela, nic sobie nie robiąc z faktu, że Aremani chce znaleźć marynarza ze Starej Suki w sobie tylko znanych celach. Gdyby byli tu Shiran, Dandre i Nellrien, pewnie nie obyłoby się bez złośliwego komentarza ze strony któregoś z nich. Białowłosa była jednak zbyt zajęta swoim listem, albo po prostu nic jej nie było do tego, z kim chciała zadawać się zielarka.
Wzruszyła ramionami i wypiła kolejną porcję ziół ze swojego kubka.
- Mnie wtedy to bawiło - przyznała. - Cara zawsze taka była. Lubiła robić sobie żarty odkąd pamiętam. Jak miałyśmy jakieś dziesięć, dwanaście lat, był czas, kiedy byłyśmy do siebie tak podobne, że myliłyśmy się nawet rodzicom. Teraz... nie wiem. Czasem zastanawiam się, czy naprawdę musiałam... to zrobić. Cormac mógł mi nie uwierzyć. Mógł myśleć, że to kolejny żart Cary, zwłaszcza, że wypił tyle, że ledwo widział na oczy. Ale nie chciał przestać, chociaż na chwilę, zastanowić się, sprawdzić, nic z tego nie przyszło mu do głowy, a ja nie chciałam... Zresztą, czy to by było lepsze, gdybym mu się oddała bez sprzeciwu? Był narzeczonym mojej siostry. Tak czy inaczej by mnie znienawidziła. Nie wiem. Nieważne zresztą. Nie to żebym kiedykolwiek miała tam pojawić się ponownie.
Pochyliła się nad kartką i naskrobała kolejne kilka zdań, a potem ponownie się napiła. Hastron gdzieś zniknął w międzyczasie, zabierając swoje notatki i zostawiając je same. W pokoju panowała cisza, którą zakłócał jedynie szum liści za oknem i dźwięk pióra skrobiącego po papierze. Neela przetarła zroszone potem czoło i owinęła się mocniej kocem.
- Pani Livett była kochana. Opiekowała się nami od maleńkości - w jej głosie pojawiło się ciepło, którego w nim nie było, gdy dziewczyna mówiła o reszcie swojej rodziny. Zerknęła na Arę, zastanawiając się, jak jej to wytłumaczyć. - To tak, jakby mieszkała z tobą... hm... ciotka. Dbała o nas, gdy rodzice byli zbyt zajęci. Ojca to w ogóle prawie nie widywałyśmy, wypływał w te swoje kupieckie rejsy i tylko przywoził nam pamiątki, albo opłacał to, na co akurat miałyśmy ochotę, jak lekcje szermierki. Mama spędzała z nami czas, ale nie tyle, co pani Livett. To, co się stało, musiało złamać jej serce. Nawet nie miałam okazji się z nią pożegnać.
Westchnęła ciężko i uniosła kubek, by wypić już resztę zawartości do dna. Przetarła oczy wierzchem dłoni; w przeciwieństwie do Aremani nie wiedziała, że dostała w zestawie także zioła nasenne. Kilkanaście minut, może pół godziny i zielarka nie będzie już miała z kim pisać listów, bo Neela zaśnie na podłodze tak, jak siedziała, o ile ktoś wcześniej nie dopilnuje, żeby jednak wróciła do łóżka.
- Twój tata nie żyje? - spytała cicho. - To smutne.
Milczała przez chwilę, przyglądając się swojej towarzyszce, ale nie znalazła słów, którymi mogłaby ją pocieszyć. Zresztą Ara nie wyglądała, jakby ich oczekiwała. Pióro Neeli w ciszy zapisało kolejne kilka zdań, zanim przerwała, by ziewnąć. Ale spała osiem miesięcy, prawda? Nie przychodziło jej do głowy, że Hastron chciałby, by zasnęła z powrotem.
- Hej, myślisz, że dostaniemy jakąś nagrodę? - zmieniła temat na przyjemniejszy. - Ta organizacja, która zajmuje się całą ekspedycją, Tygrys-Czegoś-Tam, nie obiecywali czegoś w zamian za rozwiązanie problemu wyspy? Bo co by nie mówić, to my go rozwiązaliśmy. No, nie ja bezpośrednio, ale byłam tam z wami, więc... - uśmiechnęła się słabo, choć w jej oczach błysnęły szczere iskierki rozbawienia. - To by było całkiem zabawne. Przypłynęłam na gapę, a może skończę jako bogaczka, hm? O ile pani kapitan mnie oficjalnie nie zdyskredytuje, zanim zdążę jakąkolwiek nagrodę odebrać.
Obrazek

Lecznica imienia Rurfoda Opala

9
POST POSTACI
Aremani
Zaskakującym był dla Aremani fakt, że potrafiła znaleźć pewne podobieństwa między nią na Neelą. Przy pierwszym wrażeniu ciężko było to dostrzec. "Ona cicha, ja donośna, ona szlachetnie urodzona, ja... z rodziny rzemieślniczej. Niby dwa różne światy, a jednak." Szczególnie zwróciło jej uwagę na tę rzecz "Nie to żebym kiedykolwiek miała tam pojawić się ponownie."
- Sama mówię, że nie ma bata bym wróciła na Apozo. Ale zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Swoje korzenie ciężko wyplenić a uwierz mi, o korzeniach mam dość dużą wiedzę. - zakończyła żartobliwie.
Słuchanie historii o pani Livett oddziaływało na Arę zaskakująco rozczulająco, co miało swoje odbicie w zmianie języka, który stosowała w pisanym przez siebie liście. Zmianę tę zaobserwowała dopiero po chwili. Nie było tam już tyle ukrytej ironii i prześmiewczości, co zaczęły pojawiać się faktyczne żale do matki i ojczyma za rzeczy, które ją nękały gdzieś w głębi serca - nie odkrywała ich całkowicie, ale samo wspomnienie o pewnych sprawach było dla niej wystarczającym wyzwaniem.

Aromatyczna woń leczniczego naparu Neeli uderzała w zielarkę coraz mniej, jak to w tendencji miał robić zmysł węchu, o czymdoskonale wiedziała. "Dzięki Ci, o czarodziejko z Keronu i doświadczenie ze zwierzęcymi odchodami." Rozpoznała nasenne działające składniki i początkowo faktycznie zastanawiała się, czy Neelę odwieść od picia tej mieszanki albo w ogóle powiedzieć jej co chłepcze. Jednak stwierdziła, że może dziewczynie z objawami okołodepresyjnymi może przydać się chwila zwykłego, nie indukowanego magicznymi kamieniami snu. Poza tym, jak już stwierdziła wcześniej, siedziała tutaj z dziewczyną trochę z sympatii, gdy naprawdę korciło ją do wyjścia na zewnątrz zaobserwowania swoim badawczym wzrokiem zmian w okolicy. "Jak Neela zaśnie to przynajmniej nie będę czuła się źle, że ją zostawiłam. To znaczy chyba..."

Zrobiła niezbyt przyjazną minę na reakcję Neeli odnośnie jej ojca. "No, w chuj smutne." Zdążyła ugryźć się w język. Niesamowite, jak osiem miesięcy śpiączki wpłynęły na jej zdolności samozachowawcze. Puściła jednak to wszystko mimochodem.
Na szczęście dziewczyna zmieniła temat.
- Lepiej żeby była jakaś nagroda bo przysięgam, wrócę do driad i zrównanie tych chatek z drewna z ziemią stanie się czystą przyjemnością. - powiedziała, śmiejąc się na koniec."A może w sumie...?"
- Myślę, że pani Kapitan na ten moment toleruje Cię teraz bardziej, niż mnie. W końcu nie raczyłaś się jej postawić i wyrzucić kilku niemiłych słów. Nie to, co, khe khe, niektórzy. - kaszlnęła ostentacyjnie. - Także jak nie dadzą Ci mojej działki to na pewno coś się dla Ciebie znajdzie."

Jej list był prawie gotowy. Zanim jednak go dokończy postanowiła zająć się ziewającą Neelą i dopilnować, by bidulka nie rozłożyła się na podłodze. Ara wstała z podłogi i wyciągnęła rękę w kierunku dziewczyny.
- Cho, usiądźmy na twoim łóżku. Dupa już mi zdrętwiała.
Gdy już usiądzie tam z Neelą dokończy z nią list, powie że go wyśle i zasugeruje, by ta się w tym czasie może zdrzemnęła. Gdy to się stanie, co spodziewała się że nadejdzie niebawem, delikatnie wstanie, zabierze swój plecak, poinstruuje Hastona by się dobrze zajął koleżanką i zapyta, gdzie może się udać by wysłać list. Następnie wyjdzie na dwór, by poznać zupełnie nowy "stary świat".
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Lecznica imienia Rurfoda Opala

11
POST POSTACI
Dandre
Spoiler:
Birian zamachał ręką, gdy Ara zaoferowała mu pomoc. Był przecież dużym chłopcem! Sam stał i potrafił się przemieszczać! Z karczmy przecież wyszedł z łatwością mieszcząc się w drzwiach! Czymże dla takiego dzielnego i zdolnego męża miała być przechadzka ulicą?
- Aruś, płomyczku… – sapnął, gdy mimo bardzo wyraźnego protestu z jego strony wysoka dziewczyna wcisnęła mu się pod ramię. – Dam sobie radę, zapewniam. Moje zdolności motoryczne są wręcz legendarne – zarzekał się, maszerując prostym jak połamana strzała slalomem. Aczkolwiek, choć ściągało go nieco na boki, to nic nie zapowiadało, by po raz kolejny miał lec na piaszczystej drodze. Widział, że biedna Ara mocuje się z nim, coby jakoś naprostować jego pewny, choć nieco chwiejny, krok, więc nagle, zupełnie niczym kot, który w odpowiednich chwilach potrafi zachować się, jakby jego kości były jeno płynem i wygina się w co najmniej niecodzienny sposób, wywinął się z uchwytu rudowłosej panienki i tanecznym krokiem ni to przeszedł, ni to przebiegł, kilka kroków. Ustabilizował się, wysuwając na bok ramiona, i pokłonił się przed zielarką, by zaraz dalej maszerować obok niej… Na tyle blisko, by mogła zareagować, gdyby faktycznie napotkał jakiś problem.
Nieco się skrzywił, słysząc jej pytanie. Podrapał policzek.
- Zdeptałem kruchą dumę mężczyzny. Na tyle dosadnie, że poczuł się niewystarczający w oczach panny, do której smali cholewki – mówił cicho, mamrotał niemal, bo nie chciał, by idący za nimi elf i urocza Yunana go słyszeli. – Możliwe też, że nieco upokorzyłem go jako artystę… – wydął lekko usta.
- Pokuszę się o stwierdzenie, że tym razem nie byłem zwyczajnym, irytującym sobą… – szturchnął ją lekko łokciem, w tym małym kuksańcu zawierając całe swoje święte oburzenie na określenie go w taki sposób – …tylko pierwszorzędnym dupkiem. I w tej roli się czasem sprawdzam. – westchnął, po czym wzruszył ramionami i resztę drogi do lecznicy przebył w milczeniu. Kto wie, czy pokusił się o odrobinę refleksji, czy może, wręcz przeciwnie, odgrodził się od niej murem, całą swą uwagę skupiając na stawianiu kolejnych kroków. Nie był już aż tak pijany; adrenalina, krew i wyrzuty sumienia powoli sprowadzały go na ziemię.

W lecznicy wpadli na młodą uczennicę Hastrona, którą Dandre powitał nieco skwaszonym uśmiechem i spojrzeniem, które zdawało się przepraszać za przydawanie jej pracy. Stabilnym krokiem ruszył za nią i przysiadł na jednej z leżanek. Bardzo starał się unikać wzrokiem usadzonego naprzeciw Torberosa, nie chcąc nawet patrzeć na jego rozorane dziobem ramiona. Miał cholernie dużo szczęścia, że ten piekielny ptak nie rzucił się na jego dłonie. Birian wiedział, jak łatwo można pożegnać się z instrumentem… Ciało ludzkie to bardzo misterna konstrukcja, zdolna do niesamowitych wyczynów, ale jednak przeraźliwie wręcz krucha. Nawet głupi, niefortunny upadek może zakończyć karierę dobrze zapowiadającego się muzyka.
Elf co prawda takim nie był, a przynajmniej Dandre wciąż w to wierzył, ale i tak byłoby mu go żal. Tak zwyczajnie, po ludzku.
- Będzie dobrze, elfie. Wyliżesz się. – zapewnił raz jeszcze, choć wiedział doskonale, że jego głos to najprawdopodobniej ostatnia rzecz, którą ten chciałby teraz usłyszeć. Dandre wyglądał, jakby miał dodać coś jeszcze, jego usta już niemal się rozstąpiły, twarz stężała, jakby szykował się do przyjęcia kolejnego ciosu… Ale ostatecznie nic z nich nie wypłynęło. W tej chwili nie mógł szczerze przeprosić, więc postanowił zwyczajnie tego nie robić. Wbrew pozorom, pan bard wierzył, że jego słowa naprawdę coś za sobą niosą, starał się nie kłamać ponad miarę.
Zamilkł na chwilę, gdy młoda medyczka obmywała mu brew. Uśmiechnął się ślicznie, odbierając od niej kawałek tkaniny i przycisnął go do rany, zgodnie z zaleceniem.
- Dziękuję – rzekł, powoli przenosząc wzrok na Yunanę. Złotousty Birian, jeden z najlepszych kerońskich poetów, przynajmniej w swoim mniemaniu, nie miał bladego pojęcia, co jej powiedzieć. Było mu straszliwie głupio, czuł się jak dziecko, przyłapane na złym uczynku. A było już przecież tak miło…
- To ptaszysko Szalonego Shirana. Z dnia na dzień utwierdzam się w przekonaniu, że ten przydomek bardziej pasowałby do tego cholernego kruka – Birian skrzywił się lekko.
- Nie… Auth z pewnością nie jest normalny. Wydaje mi się jednak, że lepiej będzie, gdy tę kwestię akurat przemilczę.
Obrazek

Lecznica imienia Rurfoda Opala

12
POST POSTACI
Aremani
Aremani niespecjalnie próbowała zmusić barda do chodzenia wraz z nią za ramie, toteż nie oponowała gdy ten próbował udowadniać, że jest w stanie iść sam. "Jeśli planuje się wyjebać i nie wstawać to nie będzie mu w tym przeszkadzać." Zastanawiała się, na ile rzucanie inwektyw jest opłacalne, kiedy ich adresat może nie być w stanie zrozumieć ich kunsztu i poziomu zniszczenia jaki ze sobą niosą, więc nawet się nie wysilała.
- Nazwij mnie "Płomyczkiem" jeszcze raz a przysięgam, że obudzisz się w swądzie palonych włosów... - pozwoliła sobie tylko wysyczeć przez zęby.
"Dlaczego oni mogą sobie pozwolić na chlanie i bycie idiotami oraz zniechęcanie do siebie otoczenia kiedy to ja jestem ta opiekuńcza i musząca troszczyć się o ich dobrostan? Świat stanął na głowie... Może sama bym się chciała napić, co?" frustrowała się w głowie. Oczywiście nigdy nie mogła liczyć na udział w tego rodzaju "popijawie", więc fakt, że ominęło ją to wszystko, co wydarzyło się w karczmie, wprawiał ją w jeszcze większe zirytowanie. Nawet jeśli skończyło się w ten sposób, jaki miała przed oczami - obity, trzeźwiejący Złotousty oraz dwójka obcych w podobnej sytuacji zmierzająca w stronę lecznicy.

Wchodząc do budynku Ara czuła lekkie zażenowanie, że tak szybko dane było jej tu wrócić, jednak pomimo widocznej niechęci pozostała na chwilę w towarzystwie barda, by mieć pewność, że nie sprawi sobie ani nikomu innemu po drodze kolejnej krzywdy. Było jej żal uczennicy Hastrona, że musi zajmować się takimi beznadziejnymi przypadkami.
Gdy ciemnowłosa prawidłowo powiedziała jej imię (nawet jeśli w skróconej wersji) Aremani wróciła myślą do dziesięciu minut temu, gdy towarzyszyły jej dwie dziewczynki i czuła się przez chwilę jak lokalna celebrytka. "A nie jak niańka dwóch popieprzonych chlejusów."
- Byłabym ostrożna z wierzeniem w to, co wydobywa się spomiędzy warg tego bardziska. Oprócz muzyki i śpiewu ma też wybitny talent do podkoloryzowania i pierdolenia głupot. - stwierdziła bezpośrednio, trochę prześmiewczo. Sama z kolei bała się myśleć o tym, co też Dandre mógł naopowiadać w karczmie na jej temat. "Oby nie mówił o tym, jak bezużyteczna w całej tej wyprawie byłam... Bo przysięgam, że poprawię kopniakiem tam, gdzie go boli."
Skomentowała także pytanie drugiego z bardów oraz wypowiedź Biriana.
- To tylko przerośnięty, czarny kurczak. Dajcie mu suchara a zostawi was w spokoju.
Pomimo swoich wcześniejszych chęci postanowiła na razie pozostać w lecznicy. Humor na folgowanie zdecydowanie jej minął a możliwość porozmawiania z kimś innym niż jej dotychczasowa ekipa okazała się przyjemną alternatywą.
- Co się wydarzyło w tej karczmie, Yunana? Że też zawsze muszą omijać mnie najciekawsze dramy.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Lecznica imienia Rurfoda Opala

13
POST BARDA
Medyczka pochyliła się na dłuższą chwilę nad rękami Torberosa, by w końcu westchnąć ciężko i dojść do wniosku, że tu jednak potrzebna będzie pomoc Hastrona. I że zanim jakkolwiek zabierze się za opatrywanie poszarpanych przedramion, elfa trzeba było napoić makowym mlekiem, które choć częściowo go otępi i odgrodzi od bólu. Po makowym mleku bard raczej nie miał nadawać się do spacerów po osadzie i dalszego picia w Złym Kocie... a już na pewno nie do publicznych występów. Dziewczyna powiedziała coś do niego cicho i pomogła mu wstać, by przeprowadzić go z tego pomieszczenia do dalszej części lecznicy. Zostali we troje.
- Auth - powtórzyła Yunana, siadając naprzeciw Biriana, na miejscu dotąd zajmowanym przez Aiasa. Suknia znów rozsunęła się, odsłaniając jej skrzyżowane nogi, ale nastrój panujący tutaj raczej już nie sprzyjał obłapiankom, w jakie bawili się w karczmie. - To że szalony, to widziałam. Ale nie spotkałam jeszcze nikogo z oswojonym ptakiem. Nie z takim, przynajmniej. Jeden mój znajomy miał papugę, trzymał ją w klatce. Umiała powtarzać kilka słów. Ten kruk... wydawał się rozumieć, co do niego mówicie. To imponujące, chociaż... niepokojące, jak agresywny był. Shiran musiał długo go szkolić, chociaż czy tresował go do walki...? Hm. Może spytam go później. I zapamiętam - uśmiechnęła się do Aremani delikatnie. - Suchar brzmi jak dobre zabezpieczenie przeciwko jego złości, chociaż przyznam, że wolałabym się po prostu trzymać od niego z daleka.
Oparła splecione dłonie na podołku, spoglądając w kierunku drzwi, za którymi zniknął Torberos.
- Mam nadzieję, że nic mu nie będzie. Ja naprawdę nie... nie życzyłam mu tak źle. Mogę go nie lubić, ale to nie znaczy, że chciałam zobaczyć go w takim stanie - zbladła nieco, zapewne przypominając sobie dramatyczny wygląd rąk elfa. Nie był to przyjemny widok, nawet dla tych, którzy przyzwyczajeni byli do krwi, a Yunana na rzeźnika nie wyglądała. - Może... trochę przesadziliśmy.
Ostatnie słowa skierowała do Dandre, posyłając mu znaczące spojrzenie. Czyżby więc jej kuszące uśmiechy, jej dotyk i strategiczne zbliżanie się do ludzkiego barda były tylko grą, która miała zirytować Torberosa, niczym więcej? Jeśli tak, to trzeba było przyznać, że zadziałało nad wyraz skutecznie, choć w ostatecznym rozrachunku było nieco rozczarowujące. Musiał spytać, lub sprawdzić, jeśli chciał się dowiedzieć, ile w tych gestach było prawdy.
W odpowiedzi na pytanie Aremani, kobieta zaśmiała się nerwowo.
- Cóż... Aias nie jest szczególnie lubiany teraz. To znaczy... może źle to określiłam. Napisał bardzo szkaradny hymn dla Barbano, może niepotrzebnie cała osada tak na niego wsiadła, bo nie jest... zupełnie beznadziejny. Ale jego duma artysty została urażona, najpierw przez nas wszystkich, potem przez Dandre - odgarnęła włosy z twarzy i przeciągnęła je na jedno ramię w nieco zakłopotanym geście. - A potem... potem została urażona jego duma mężczyzny. I to było już chyba zbyt wiele.
Jej jasne buty z cienkiej skóry zaszurały po podłodze, gdy w zmieszaniu poprawiła się w miejscu. Zabawa w karczmie była przednia, ale opowiadanie o tym teraz obcej kobiecie musiało sprawiać Yunanie nieszczególną przyjemność, zwłaszcza, gdy konsekwencje ich zachowania czekały w bólu i przerażeniu na kojące działanie makowego mleka.
Gdy Birian odsunął szmatkę od oka, mogło mu się wydawać, że brew krwawi już trochę mniej. Rana chyba nie była na tyle poważna, by wymagała szycia. Wciąż jednak miał twarz umorusaną krzepnącą czerwienią, ciemnowłosa wstała więc i zajrzała za jeden z parawanów, by przynieść stamtąd miskę z wodą i kawałek czystej tkaniny. Może pracownicy lecznicy nie byliby zadowoleni z tego, że panoszy się tu bez pytania, ale z drugiej strony nikt ich przecież nie pilnował.
- Wszyscy są nadal w karczmie. Jestem prawie pewna, że wcześniej czy później będzie tam jakaś następna drama - Yunana uśmiechnęła się do zielarki, siadając obok mężczyzny. Zmoczyła ścierkę i wycisnęła ją z wody. - Czekaliśmy tam w sumie na ciebie. Na ciebie i jeszcze jedną dziewczynę, tę z rogami. Słyszeliśmy o niej. Właściwie o was wszystkich, każdy nie mógł się doczekać, aż się obudzicie, chociaż nie wiedzieliśmy, czy w ogóle do tego dojdzie. Czy ona... nadal śpi? Nie obudziła się z wami?
Obrazek

Lecznica imienia Rurfoda Opala

14
POST POSTACI
Aremani
Towarzystwo oraz rozmawianie z kimś innym niż Shiran, Dandre, Neela czy Kapitan było z pewnością miłą odmianą. "Szkoda tylko, że w takich głupawych okolicznościach. Jak nie walka pod pokładem to..." przerwała myśl przypominając o egzystencji Kerwina. "Ciekawe gdzie go spotkam..."
Chwilę refleksji Yunany, szczególnie po jej stwierdzeniu o tym, że "przesadzili" skwitowała lekkim parsknięciem przez usta. Nie zrobiła tego umyślne, toteż jej raczej prześmiewczo wyglądającą reakcję w obliczu takiej powagi, z jaką kobieta mówiła do Dandre można było uznać za afront, toteż zreflektowała się szybciutko.
- Przepraszam... Znaczy no wiesz, Gryzipiórek też mnie denerwuje i z chęcią sama bym mu przywaliła by skończył w podobnym stanie, ale chyba nie mogę powiedzieć, że go nie lubię. W końcu... heroicznie wyniósł mnie na rękach z groźnej, opanowanej przez dzikie pnącza chatę.
W chwili pauzy którą zrobiła przysunęła się trochę w kierunku barda, jakby w oznace sympatii. Choć dobrze pamiętała jak wściekła była na niego, że próbował ją ratować to dopiero teraz, po przebudzeniu się z magicznie indukowanej śpiączki, miała czas na chwilę refleksji.
- Dalej nie czuję się jak jakaś głupia kundzia coby rzucać się mu na szyję z tego powodu... Ale zdecydowanie jestem wdzięczna. - powiedziała, zamiast tylko zachować tę myśl dla siebie. Funkcjonowanie umysłu powoli wracało na właściwe jemu tory.

Gdy Yunana opowiadała o urażonej dumie artysty i mężczyzny Aremani była w stanie zareagować tylko w jeden sposób.
- No tak... Ci faceci i ich jakaś popieprzona duma. Zawsze przez to musi być jakiś problem. - powiedziała, wcale nie dumnie, Aremani.
Pomimo swojego typowego, sarkastycznego podejścia, nie zanikał jednak chwilowy przypływ troski, który odczuwała teraz o Dandre. W związku z tym gdy nowo poznana kobieta przyniosła miskę z wodą Ara postanowiła usiąść bliżej barda i przemyć jego odmłodzoną twarz z zasychającej krwi. Gdy tak obie zaczęły go pielęgnować zielarka zaczęła trochę wymijająco opowiadać o swojej dalej śpiącej towarzyszce.
- Neela? To znaczy tak, obudziła się wraz z nami. Po prostu potrzebowała więcej czasu, by... przyswoić to wszystko, co się wydarzyło. I ile czasu minęło. Dla mnie samej był to nie mały szok. - sprawnie przeniosła temat rozmowy na samą siebie. Teraz z jakiegoś powodu zaczęła czuć się głupio z tym, że pozwoliła Neeli tak po prostu wypić ten napar nasenny bez słowa ostrzeżenia. Jakby chciała się pozbyć wątpliwej "przyjemności" uspokajania rozdygotanej szlachcianki. "Jeny, faktycznie to fatalnie brzmi..."
- Rozumiem, że ty i ten elf to coś ten teges, skoro nasz bohaterski Pan Birian był w stanie aż tak dobić jego "dumę"? Przypłynęliście w sumie wraz z ekspedycją czy dopiero po powstaniu tej... osady?
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Lecznica imienia Rurfoda Opala

15
POST POSTACI
Antonio Dandreas
Bard starał się unikać patrzenia w stronę Torberosa.
Birian widział w swoim życiu zdecydowanie zbyt wiele posoki, paskudnych ran i bezsensownych śmierci. W teorii to wszystko powinno go nieco znieczulić, niejako tak też zapewne było, ale nie odwracał wzroku z tego powodu. Ten był chyba jeszcze prostszy. Gryzło go idiotyczne poczucie winy. Obstawał przy swoich słowach, nie było mu źle z powodu niewinnego spoufalania się z Yunaną, ale, na Bogów… To wszystko powinno było skończyć się inaczej. Ramiona elfa, zmasakrowane przez metaforycznie spuszczonego ze smyczy Autha, wyglądały paskudnie. Dandre miał szczerą nadzieję, że nie mylił się w swoich osądach, a ten biedak będzie jeszcze w stanie unieść lutnię i wydobyć z niej najsłodsze tony. Mimo szczerej niechęci, był coraz bliżej przeprosin. Kto wie, może nawet udałoby mu się zebrać w sobie i zdobyć na tych kilka prostych słów, ale Ara skutecznie wybiła mu z głowy te myśli. Fuknął, szczerze oburzony.
- Potwarz! – machnął ręką. – Niewątpliwie jestem mężem wielu talentów, aczkolwiek nasze przygody same z siebie były tak niestworzone, że najpewniej nawet gdybym chciał, nie wpadłbym na lepszą historyię. – uśmiechnął się, przenosząc wzrok na Yunanę.
- Nasza droga ognistowłosa Furia oprócz niebagatelnego talentu do składania naszej bandy do kupy, posiadła też język tak niewyparzony, że nie powstydziłby się go niejeden szewc, a przy tym nieskończone pokłady tupetu, aby się nigdy w rzeczony język nie ugryźć. – zaśmiał się cicho.
W międzyczasie młoda medyczka napoiła Torberosa makowy mlekiem. Birian co prawda nie poświęcał mu już większej uwagi, ale widział, jak cały zdaje się mięknąć, a później wstaje i idzie za dziewczyną do dalszej części lecznicy.
Yunana wykorzystała ten chwilowy wakat i usiadła na leżance naprzeciw barda. Jej suknia znów przyjemnie odpłynęła na boki, odsłaniając jej zgrabne, skrzyżowane nogi. Dandre miał jednak dość dobrego smaku, by nic z tym na razie nie robić. Przyjemny obrazek przynajmniej pomagał powoli wypchnąć z pamięci wspomnienie podziurawionych ramion elfa.
- Ten kruk nijak ma się do wszelkich papużek, czy nawet trenowanych sokołów. Wbrew temu, co przed chwilą zasugerowała Ara, Authowi daleko do jakiegoś tam przerośniętego kurczaka. Mogę cię zapewnić, że, w istocie, rozumiał co do joty wszystko, co się do niego mówiło. Czy słuchał, to już inna bajka. – wydął lekko usta. Nie lubił tego piekielnego pomiotu. Niepokoił go do głębi, aż włos na karku stawał. Pokazał, że potrafi być niemałym zagrożeniem, a wszelkie znaki na niebie i na ziemi wskazywały, że niechęć Biriana była odwzajemniona. Wszak nie raz i nie dwa dziabnął go w palec, gdy bard próbował podrapać go pod dziobem. Może jednak warto byłoby zakopać topór wojenny? Ale jak?
Pokiwał głową.
- Najlepiej unikaj bestyji, z sucharkami, czy bez. Shiran… zdecydowanie go nie szkolił. – mruknął, krzywiąc się lekko. Wiedział, że jego słowa dla biednej Yunany najpewniej nie miały najmniejszego sensu, ale nie zamierzał na razie rozprawiać na temat demonicznej istoty Autha.

Odchylił się nieco w tył, wspierając się na wysuniętej dłoni.
- Myślę, że się wyliże. Poboli jak skurwysyn, ale jeszcze dla was zagra. – zacisnął usta w wąską kreskę, drapiąc się po karku. Dziewczyna zbladła, najprawdopodobniej wspominając widok ran biednego grajka. Pochylił się w jej stronę, żeby starym, dobrym klepnięciem w kolano dodać jej otuchy, ale zatrzymał się w połowie ruchu, gdy napotkał jej spojrzenie.
Przekrzywił lekko głowę, kiedy Aremani parsknęła i dał jej chwilę na wytłumaczenie. Uśmiechnął się do niej ciepło, jednak zdecydował najpierw odpowiedzieć Yunanie.
- Możliwe. Chciałem go trochę podpuścić, liczyłem na odrobinę rywalizacji na deskach tawerny, ale… Cóż… – cmoknął, uciekając na bok wzrokiem.
- Nie spodziewałem się, że posunie się tak daleko po paru słownych kuksańcach. Widziałem spojrzenie, którym gotów był zamordować mnie i całą moją rodzinę, ale chyba nie przyłożyłem doń dostatecznej wagi. – spojrzał w ciemne oczy Yunany i uśmiechnął się zaczepnie.
- Pewna osoba skutecznie mnie rozpraszała.

Młoda zielarka przysunęła się nieznacznie w jego stronę i, o zgrozo, powiedziała mu kolejną miłą rzecz. Jeśli założyć, że uprzednie stwierdzenie, że sama by mu chętnie przywaliła było miłe.
- Bogowie… – Dandre aż zbladł – Ona naprawdę to mówi, czy Aias uderzył mnie mocniej, niż sądziłem? – jego ton był śmiertelnie poważny, spojrzenie wbite w Yunanę wręcz błagalne, jakby desperacko szukał potwierdzenia, że nie traci zmysłów. Zaraz jednak wybuchł śmiechem i szturchnął swoją towarzyszkę łokciem.
- Wreszcie mogę zasnąć bez strachu, że obudzę się z jej toporkiem w plecach! – spojrzał na Aremani, po czym spoważniał i uniósł lekko brew. – Mogę, prawda?


Nie dbał o to, czy wcześniejsze zachowanie kobiety było jeno grą, czy faktycznym zainteresowaniem jego jednostką. Nos podpowiadał mu, że błysk w oczach wyspiarki podczas jego krótkiego wywodu na temat istoty poezji był znaczący, a jej poszukiwanie fizyczności czymś więcej niż jeno przytykiem w stronę irytującego ją szpiczastouchego, ale nie zamierzał tego na razie drążyć. Flirt to sztuka podobna nieco do tańcu. Czasem należy wykonać krok w tył, by postąpić dwa do przodu. A we wszelkiej ordynarności warto zachować odrobinę smaku.
- Szyderstwo jest świętym prawem publiki. – mruknął, gdy zakłopotana Yunana próbowała pokrótce opisać Arze sytuację w karczmie, która doprowadziła do krwawego finału. Birian stłumił krzywy uśmieszek, który zapragnął wpełznąć mu na usta, gdy wspomniała o urażonej dumie mężczyzny. Wnioskował, że biedak sam musiał o sobie źle myśleć, bo inaczej tego typu komentarze raczej nie powinny go specjalnie obejść.
Należy jednak pamiętać, że głupie żarty to jedno, a szpileczki wciskane ci przez mężczyznę, którym wydaje się być zainteresowana kobieta, której pragniesz, to drugie.
Zaśmiał się cicho po komentarzu Aremani.
- Tak… Zaprawdę, świat byłby spokojniejszym miejscem, gdyby to panie były u władzy. Nie byłoby wiecznie Większych Zamków, Większych Armii i Większych Skurwieli, szukających pola, by powiększyć swoje… wpływy. – rzekł, całkiem pewien swoich słów.
Przygarbił się nieco, gdy przypomniał sobie o Wiedźmie z Nowego Hollar. Może to jednak władza popycha nas wszystkich ku upadkowi? Może to ona rozbudza wszelkie chore żądze i tłumi rozsądek, a nie para dyndających jaj?

W końcu odsunął szmatkę od oka. Materiał zabarwił się na czerwono, ale bynajmniej posoką nie przesiąkał; wszystko wracało do normy. Może nawet blizna nie zostanie? Czary driad naprawiły jego poharatane chłostą plecy, a w parę dni, no, miesięcy, później, pan Birian koniecznie musiał nabawić się jakiegoś nowego uszczerbku na zdrowiu. Kimże by był, gdyby było inaczej?
Z umiarkowanym zainteresowaniem wodził za Yunaną wzrokiem. Pokiwał głową ze zrozumieniem, kiedy wróciła, niosąc w rękach misę z wodą i kawałek czystej tkaniny.
Uśmiechnął się do niej, gdy usiadła obok.
- Rozumiem, że to cicha sugestia, iż z czerwienią mi nie do twarzy? – mruknął, wydąwszy z lekka usta. Odwrócił się profilem ku niej, a myślami błądził wokół biednej Neeli.
- Gorączkowała. Najgorzej z nas zniosła ten dziwny sen… Bądź może dopiero teraz organizm daje jej w kość po tym szaleństwie w dżungli? Neela… Neela nie była zaprawioną w bojach najemniczką, ani wkurwiającym bardem, któremu sprzyjał los. Imponująco znosiła trudy wypraw, ale nie zdziwiłbym się, gdyby teraz płaciła cenę za swoją wytrwałość. – westchnął cicho. Przeniósł wzrok na Aremani, która w międzyczasie dosiadła się obok i poczęła przemywać mu twarz.
Bogowie, dwie pochylające się nad nim kobiety? Czy to powtórka z dworu hrabiny von Artzen? Zaprawdę, gdyby jedna z nich nie była Aremani, to pewnie robiłby sobie jakieś nadzieje. Było mu z pewnością miło; czuł, że dostaje o wiele więcej atencji i troski, niż na to zasługiwał. Coś zapiekło go w kąciku oka. Paskudne wzruszenie, tak czyste i szczere, że chyba niegodne jego plugawej persony.

Parsknął cicho.
- Myślę, że to bolesny brak zainteresowania ze strony pięknej Yunany ubódł Aiasa bardziej, niż którykolwiek z moich przytyków. – mruknął ubawiony, aczkolwiek zaraz zamilkł, ciekaw odpowiedzi kobiety. Jej relacja z elfim grajkiem pozostawała wszak na razie w sferze domysłów. A nuż się mylił?
- Czym się w ogóle waćpanienka zajmuje, gdy nie wodzi na pokuszenie biednych bardów?
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ina'Kattok”