POST POSTACI
Awaren
Awaren był w gruncie rzeczy całkiem niezłym sprinterem. Niezłym sprinterem na krótki dystans. ...Bardzo krótki. Mowa tu o odległości typu: rozdrażniona/podnosząca na niego głos/rękę osoba-najbliższe drzwi/mebel, za które można wskoczyć. Tyle zwykło mu w zupełności wystarczyć. Na ogół nie narzekał na brak kondycji, kiedy od nadmiaru pracy czysto fizycznych starał się trzymać maksymalnie daleko. Po to harował jak wół na wiele różnych sposobów, często rezygnując przy tym z niezbędnych większości śmiertelnikom godzin snu, w porządku? Teraz jednak właśnie, w tej konkretnie chwili, gdy czuł żar w gardle, płucach i mięśniach nóg, nabawiając się komicznej wręcz zadyszki i kolki, wciąż słysząc gdzieś w tle niknące echo mącącego mu dosłownie przed momentem w umyśle zaklęcia, wielce żałował, że tak skrupulatnie mijał się od większej pracy nad swoim ciałem i jego możliwościami. Całe szczęście (lub na nieszczęście?), nie trwało to długo, ponieważ zupełnie nowy potok emocji zalazł go w takiej ilości, że tylko z tego powodu o mało nie skończył na coraz mocniej drżących od wysiłku i nerwów nogach.
-
Przepraszam najmocniej, że jestem magiem i pracownikiem urzędowym, zamiast gońcem! - zaskomlał niemalże rozpaczliwie, usiłując w pełni objąć sytuację oraz swoje własne postępowanie aż do tej pory.
To, co zaczęło do niego docierać, nie podobało mu się w żadnej mierze. Nie chciał biec za Zhogiem! Jego zachowanie było oczywistym przyznaniem się do winy! Resztą winny zająć się straże! O bogowie... Dlaczego pobiegł za czterokrotnie szerszym od siebie orkiem o sile wołu, gdy mógł po prostu zacząć wołać o pomoc?! Nie był przecież wojownikiem ani magiem bojowym, żeby móc stawać w szranki z kimś jego postury i wzrostu! Niby co miałby zrobić z jedną, małą szabelką?! Załaskotać go na śmierć?!
Czując coraz mocniejsze, paniczne łomotanie serca, wyhamował na moment i o mało ponownie się nie przewracając, otworzył usta z zamiarem zaalarmowania kogokolwiek, kto mógł stacjonować w pobliżu. Zanim jednak zdążył, dochodzące do niego dźwięki zasugerowały, że rzeczy potoczyły się samodzielnie i bez potrzeby jego dalszego udziału.
W tym miejscu przeszło mu nawet przez myśl, że być może był to dobry moment, żeby się jeszcze wycofać. Nie chciał ponownie narażać się na działanie tego, czym dysponował Zhog, a co wpływało na jego zachowanie i patrzenie na świat. Dobry Sulonie, przecież on naprawdę rzucił się za orkiem z zamiarem wpakowania mu ostrza między żebra!!! Warczał i wydzierał się! Praktycznie zastraszał! Co by było, gdyby to samo zrobił w obecności Ushbara?! Nie, na niego prawdopodobnie rzuciłby się tak, jak... Tak, jak... J-Jak przez chwilę chciał rzucić się na Zolę?! Pamiętał. Pamiętał i bogowie tylko raczą wiedzieć, jak bardzo nie chciał pamiętać! Bo gdyby na jej miejscu stał książę-...
-
Ten drań- drżącą dłonią przetarł twarz, czując już zdradziecko czające się, by pojawić się w oczach łzy. Tym razem złość przyszła jak najbardziej naturalnie, choć nie bez towarzystwa lepiej znanego strachu. -
Te-Ten cholerny-... ughhhh!
Najgorsze w tym wszystkim było to, że mimo najszczerszej chęci, dobrze wiedział, że było za późno, żeby się wycofać. Musiał wiedzieć. Musiał. Nie mógł pozwolić sobie na zaprzepaszczenie okazji, żeby wreszcie, WRESZCIE zdobyć mogący go na coś naprowadzić trop. Jeśli raz kolejny pozwoli zadeptać ślady, przeoczyć je, zniszczyć... Na co w innym wypadku byłyby te wszystkie tygodnie, które spędzał w pogoni za niewidzialnym, nieuchwytnym sprawcą? I czy nie byłby to wreszcie świetny dowód na jego lojalność? Wystarczający, aby Ushbar wreszcie wyzbył się tego podejrzliwego spojrzenia, jakiego nabawił się po ostatnim zamachu? Przynajmniej w stosunku do niego. Być może nawet zapewniło immunitet? Wciąż pamiętał o katowskim toporze, który nad nim wisiał! Nie. Nie, nie, nie! Nie mógł, naprawdę nie mógł na to pozwolić!
Oddychaj! Szlag... Nawet oddychanie boli. Lepiej było w każdym razie skupić się na bólu, niż na możliwych konsekwencjach jego kolejnych działań. Konsekwencjach, których nie potrafił przewidzieć, co dostatecznie zasiewało trwogę w jego zajęczym sercu.
Ushbar był jednak daleko. Dostatecznie daleko. Jakieś dwie kondygnacje i kilka zakrętów stąd. Da radę. Da radę. Jeśli złapie się dostatecznie mocno swoich priorytetów, da radę to zrobić. Po prostu... Po prostu na chwilę zignoruje wspomnienia! Tak! Wspaniały pomysł! Zamiecie je pomiędzy resztki godności i kręgosłup moralny! Na co komu branie odpowiedzialności za swoje czyny teraz, skoro mógł wziąć za nie odpowiedzialność później!
Łapiąc kilka szybkich oddechów, ruszył dalej na niepokojąco gumowych nogach, aż nie ujrzał małego zgromadzenia na kolejnym z korytarzy. Mocno starał się nie wyglądać w tym momencie, jakby przed paroma sekundy był bliski rozklejenia się i schowania pod najbliższym meblem. Nadal był tego bliski,acz już sam widok Zhoga nieco pomógł o tym zapomnieć. Rozbudził pierwszą odrobinę lepszego żaru niż ten w płucach, łagodząc jednocześnie efekty dopiero co odzyskanego otrzeźwienia, za co... Za co pamiętał, że nie powinien być wdzięczny!
Awaren sztywno kiwnął głową na słowa Zoli i starając się raz jeszcze zachować spokój, postąpił krok za krokiem i tak, jego spokój szybko trafiał szlag. Brwi zmarszczyły się, a usta wbrew wszystkiemu wykrzywiły w słabo kontrolowanym grymasie. Palce spazmatycznie zacisnęły się na rękojeści dzierżonej broni.
-
Świetnie... Uff... Świetnie- sapnął, nadal jeszcze zdyszany i pewnie bardziej rumiany na twarzy, niż kiedykolwiek przez ostatnie dwa miesiące. Jego oczy z całą pewnością były przekrwione. I to nie tylko z racji zmęczenia.
-
Tch - złapał się na kliknięciu językiem o podniebienie z dozą wyczuwalnego niesmaku, za co słabo skarcił się w myślach. Wraz ze złością odzyskiwał te, tak rzadką u siebie pewność oraz kompletnie obcą butę, z którą instynktownie wiedział, co powinien zrobić.
Jego pierwszym pragnieniem było skrócenie dystansu, co, co tu ukrywać, było z całą pewnością koszmarnym pomysłem! Czy jednak miał z odległości dziesięciu metrów krzyczeć do strażników i Zoli? Robić z siebie błazna, którym nie był i nigdy nie chciał być? Trzęsącego się tchórza raz kolejny? Oczywiste
"dlaczego nie, skoro najważniejsze jest moje życie i bezpieczeństwo", zostało z irytacją stłumione i zepchnięte na bok. Za to, co już zdążył zrobić dla tego miasta oraz jego niewdzięcznych mieszkańców, należało mu się przecież minimum poszanowania i zrozumienia! Jeśli był zły, to tylko z winy takich właśnie orków, jak ci stojący przed nim strażnicy, patrzący na niego z góry i oczekujący jego kajania!
Marszcząc nos, postąpił kilka długich kroków przed siebie, zatrzymując dopiero na niecałe dwa metry od Zhoga. Gniew byl zbyt alarmujący, żeby pozwolił sobie na wiecej. Chwilę łypał na niego z góry, zanim przekręcał głowę w stronę zwracającego się do niego strażnika. Jego spojrzenie pozbawione było strachu i potulności, z jakiej znany był w pałacu.
-
Polowanie na zdrajcę. Na co innego niby ma to wyglądać? - sarknął chłodno, zastanawiając się, czy głupota może być zaraźliwa, a jeśli tak, to czy głupich nie lepiej było za wczasy pozbawiać głów.
Im dłużej patrzył na Zhoga - powalonego i niezdolnego do ruchu, tym mocniejsza narastała w nim od nowa satysfakcja. Ręka obejmująca rękojeść zaświerzbiła niebezpiecznie.
-
Hmpf! Spójrz tylko na siebie - zakpił ochryple, stając nad nim, niczym sęp. Satysfakcja satysfakcji, ale frustracji wciąż ciężko było mu nie czuć za to, na co poważył się ork. -
Ty... Ty skończony glupcze...! - syknął z nowym jadem. -
Kto niby wyciągnął cię DWUKROTNIE z cholernej celi, ah?! Kto dał ci szansę na nowe życie i prestiż, ty parszywa gnido?! - im bardziej podnosił głos, tym lepiej się czuł. Znowu. Tym mniej paliła go złość, a jednocześnie podsycała ją, co było absurdalnym absurdem wykraczającym ponad logiczne pojmowanie. Ból w zdartym gardle pozwolił mu co prawda przypomnieć sobie, że nie po to tu stał. Że było coś ważniejszego do zrobienia.
Zakląwszy cicho i przecierając dłonią twarz, odwrócił się i zaczął przechadzać w tę i z powrotem, tak jak to robił wcześniej w swojej komnacie - usiłując rozładować nadmiar negatywnej energii. Wreszcie złapał oddech, spojrzał w sufit, odliczył do dziesięciu. ...Nie pomogło tak, jakby chciał.
-
Chcę żeby go natychmiast przeszukano. Tu i TERAZ! - to, co powinno być grzeczną, acz naglącą prośbą, okazało się gniewnym rozkazem. -
Każdy skrawek cholernej zbroi i ubrania ma zostać zdjęty i odłożony na bok, jeśli zajdzie taka potrzeba! Chce wiedzieć o wszystkim, co rzuci się w oczy lub wyda podejrzane. Może to być coś z dziwnymi, mniej lub bardziej czytelnymi symbolami. I nie ważcie się go zabijać! - zwrócił się prze zęby do stojących przy Zhogu strażników. -
Jeśli spróbuje wam to utrudniać, możecie odciąć mu nogę lub ramię - na samą myśl, dziwny i wcale nie nieprzyjemny dreszcz przebiegł mu po kręgosłupie. -
Nie wykrwawi się.
Zadbam o to., zdołał jakimś cudem przełknąć.
Nie spuszczając oka z nikogo, kogo miał w polu widzenia, Awaren z ogromnym trudem zaczął zmuszać nogi co kilku dobrych kroków w tył. Im bliżej był Zhoga, tym ciężej było mu myśleć o czymś innym, niż chęci wykrwawienia go. Jak nic będzie miał o tym koszmary na długo po całym incydencie.