Cesarski Kompleks Pałacowy

76
POST BARDA
Upomniana, Zola znieruchomiała, jakby spodziewała się, że przez ciężkie, drewniane drzwi książę właśnie ją w jakiś magiczny sposób obserwuje. Strzeliła spojrzeniem w bok, a potem uniosła je z powrotem na Awarena.
- Myślisz, że to słyszał? - spytała prawie szeptem, co wywołało u Zhoga tylko pogardliwe prychnięcie. - Zresztą, to nic takiego. Tylko jedzenie. Książę na pewno wie, że resztki po takich ucztach nie są przecież rzucane psom. Służba mówi o tym bankiecie od rana.
Żadne z ich dwójki nie zdawało sobie sprawy z nagłego ataku paranoi, z jakim musiał mierzyć się towarzyszący im elf. Ork był pewny siebie tak samo, jak zawsze, a Zola tylko trochę mniej rozmowna, odkąd została upomniana. Oboje byli zaskoczeni jego prośbą, ale Zhog został mu przydzielony jako tymczasowy strażnik, a kobieta nie miała chwilowo nic innego do roboty, mogła więc udać się z nimi.
- Czemu? - spytała, a jej usta rozciągnęły się w psotnym uśmiechu. - Udało ci się, prawda? Załatwiłeś nam wejście i teraz chcesz ustalić szczegóły tego, co mamy tam robić? Tak myślałam.
Niewyjaśniona złość nie opuszczała Awarena, dudniąc w jego klatce piersiowej jak dziki zwierz, rozbijający się o pręty klatki. Irytował go już nie tylko Ushbar, ale i niesłusznie zadowolona hobgoblinka, jej uniesione kąciki ust i sterczące spomiędzy jej warg kły. Stwierdzenie, że coś było nie tak, byłoby niedopowiedzeniem i choć magowi zajęło chwilę zorientowanie się, że dzieje się coś niepokojącego, to teraz już nie miał co do tego wątpliwości. Nie chciało opuścić go wrażenie, że nie jest to nic obcego, że to wszystko wydaje się znajome, jakby już kiedyś o czymś podobnym słyszał, albo miał z tym do czynienia... tylko kiedy i gdzie? Gdzie we wspomnieniach kryła się podobna złość, narastająca bez powodu i kompletnie niewyjaśniona? Ushbar wyjątkowo nie zrobił niczego, by zasłużyć sobie na pretensje elfa, tym razem będąc tak otwartym na współpracę, jak tylko było to w jego przypadku możliwe - tego był pewien. Ale ta pewność nie wystarczyła, by z tej frustracji się otrząsnąć i spojrzeć na wszystko ze spokojem, który czuł jeszcze w książęcej komnacie. Dystans też nie pomagał, a przynajmniej tak się Awarenowi wydawało, choć ciężko było przeprowadzić eksperyment i dojść do konkretnych wniosków, gdy serce tłukło się w jego piersi jak szalone.
Droga powrotna do komnaty wyjątkowo się dłużyła, ale gdy weszli do środka, przynajmniej tym razem nie zastali w niej żadnych niespodziewanych gości. Gdy przekroczyli próg, Zhog oparł się ramieniem o jedną ze ścian i skrzyżował ręce na klatce piersiowej, a Zola stanęła przed elfem wyczekująco, z dłońmi splecionymi za plecami. Szabla póki co milczała, może wyczuwając napięcie, może obrażona po tym, jak została tu sama, a może po prostu nie mając wyjątkowo żadnego komentarza.
- No i? - zagadnęła Zola. - Co ustaliłeś z Ushbarem?
Obrazek

Cesarski Kompleks Pałacowy

77
POST POSTACI
Awaren
- Może i tylko jedzenie - przyznał jej Awaren, i gdyby nie przytłaczająca ilość emocji, pewnie od razu by ją uspokoił, co najwyżej przestrzegając, aby bardziej uważała gdzie, przy kim i co mówi. Ushbara z oczywistych powodów nie mogło obchodzić bardziej, niż śnieg w górach Turonu, co dzieje się z resztkami z jego własnych posiłków, co tu dopiero mówić o organizowanych uroczystościach. Zamiast tego jednak gorycz odczuwalna na całej długości języka oraz ściskające serce rozdrażnienie wzięły górę. - Ale pamiętaj, proszę, że nie jest mądrze prowokować kogoś, kto już nie jest w najlepszym nastroju.
Nie wspominając już o tym, że Awaren naprawdę, ale to naprawdę nie miał ochoty odpowiadać później za czyjąkolwiek bezczelność. Tak szybko, jak się poprawił, tak szybko nastrój księcia mógł się również pogorszyć. Bo czemu nie? I kto będzie wtedy najpewniej w polu zasięgu? Łatwo było zgadnąć.
Nie wiedząc nawet kiedy, zaczął przygrywać kciuk lewej dłoni, siląc się na stłamszenie paskudnych uczuć. Uczuć, które z całą pewnością nie należały do niego, a mimo to wpływały na każdą pojedynczą myśl i każdy pojedynczy krok, jaki robił.
Ani Zola, ani tym bardziej Zhog, że o Rigi już nie wspominając, nie mieli tak naprawdę jego dobra na swoich głowach tak, jak on musiał mieć do dość znaczącego stopnia ich. I czy byli mu za to wdzięczni? Czy ktokolwiek był? Nie. Jasne, że nie. Dokładnie tak samo, jak osoba, o której lepsze dobro starał się ponad własne siły walczyć! Może i miał w tym własny interes, ale to nie tak, że Ushbar, królestwo czy ktokolwiek warty uwagi inny miał na tym stracić! I po co? Po co jeszcze się starał? Po co usiłował osiągnąć coś, w czym wszyscy jedynie mu przeszkadzali? Mógł przecież odejść. Niby kto zdołałby mu w tym przeszkodzić? Kto, gdy miał pod ręką wszystko i więcej, niż potrzebował, aby wynieść się w dowolnej chwili? Nawet królewska gwardia nie zdoła go odnaleźć, jeśli nie zostawi po sobie tropu, którym dałoby się podążyć. A jeśli ktoś spróbuje go powstrzymać-... Jeśli ktokolwiek się odważy...! Może i był tchórzem, ale zaszczuty i zagoniony w ślepy zaułek szczur był jedynie większym zagrożeniem, choćby i śmiertelnie przy tym ranny...!
Łapiąc nosem głęboki wdech, przygryzł kciuk do samej krwi, czując pod zębami blokadę w postaci kości i pozostawiając na cienkiej skórze wyraźny ślad, kiedy nieco trzeźwości wróciło wraz z bólem. Ugh, to był... Naprawdę paskudny napływ złych myśli. Dostatecznie nieprzyjemny i silny, aby zapomniał, że nie odpowiedział na kolejne, natrętne pytania Zoli. Pewnie to i zresztą lepiej.
Wracając do swojej komnaty, Awaren pierwsze co zrobił, to skierował krok w stronę niewielkiej miski z czystą wodą, z której zazwyczaj korzystał do umycia twarzy na początku i pod koniec dnia przed ponownym jej wymienieniem. Musiał ją przynajmniej opłukać.
- Nasze ustalenia... Nie mają teraz znaczenia - odpowiedział z pewnym trudem, ale i naciskiem, bardzo usilnie próbując sortować dobierane słowa. Jeśli był jeden plus tego stanu, to ten, że czuł mniejszą niepewność, gdy z trudną do ukrycia irytacją spojrzał w ich kierunku. - Czy obydwoje macie przy sobie amulety? Czy dostarczono je wam po ponownym naładowaniu? - nieświadomie przymrużył oczy i zmarszczył nos, prawdopodobnie po raz pierwszy wyglądając na naprawdę rozdrażnionego. - Zhog. Czy masz przy sobie coś, co nie jest twoją własnością lub wcześniej nią nie było? Coś, co być może otrzymałeś? Nowa broń? Nowe odzienie? Cokolwiek?
A jeśli tak, to dlaczego nie wpływało to na niego, a na Awarena? Zaraz... Gdzie był jego własny talizman...? Zakląwszy po elficku, rozejrzał się dookoła, a następnie zaczął odrobinę nieskoordynowanie buszować po swojej, zawalonej niezliczoną ilością pergaminów komnacie. Dlaczego dopiero teraz to zauważyłem? Dlaczego w ogóle sądziłem, że będę w stanie wyczuć tego typu zmiany z wyprzedzeniem??? Nie zamierzał kończyć, jak Ash'keen!
Foighidneach

Cesarski Kompleks Pałacowy

78
POST BARDA
Z twarzy zarzuconej pytaniami Zoli zniknął uśmiech, jaki gościł na niej do tej pory. Uniosła w zaskoczeniu brwi, faktycznie po raz pierwszy widząc Awarena w innym stanie, niż standardowe rozedrganie. Chyba nie spodziewała się, że w ogóle posiadał taką niezadowoloną minę w swoim arsenale. Zhog z kolei nie zareagował wcale, jak skała, na której nic nie robiło wrażenia. Uważnie przyglądał się elfowi, ale jeśli jego nietypowe zachowanie budziło w nim jakiekolwiek emocje, niczego po sobie nie pokazywał. Wciąż stał oparty o ścianę tak, jak przedtem, lustrując go spojrzeniem swoich zielonych oczu.
Zola sięgnęła do szyi i zahaczyła palcem o łańcuszek, za który wyciągnęła znajomy Awarenowi amulet spod skórzanego napierśnika. Metal błysnął w jasnym, niemal południowym słońcu, jakie wpadało przez okno komnaty. Ork po chwili namysłu zrobił to samo, choć jego talizman wetknięty był w sakiewkę, zawieszoną przy biodrze.
- Nie mam nic nowego - odpowiedział na pytanie elfa, prostując się i odpychając od ściany. - Dlaczego? Coś jest nie tak?
Wyczulony na wszelkie zmiany mag od razu wyczuł nową nutę w jego głosie... coś, co najbliżej można było określić jako zaniepokojenie. Tylko czy zaniepokojony był tym, że działo się coś dziwnego, czy tym, że pytania były zadawane akurat jemu?
Talizman samego elfa leżał tam, gdzie zostawił go poprzednio: na biurku, niedaleko wyjątkowo rozmownej szabli, która na całe szczęście wciąż się nie odzywała, odejmując mu przynajmniej stresu spowodowanego słuchaniem innego głosu w głowie, niż jego własny. Wydawał się naładowany i aktywny, ale z jakiegoś powodu jednocześnie... nie działał. Awaren był tego całkowicie pewien. Gdy chwycił go w dłoń, przysunął do twarzy, przycisnął do piersi, czego by nie próbował, nic nie blokowało przepływu tej negatywnej energii. Cokolwiek przyszło tu wraz z Zhogiem, cokolwiek przyniósł celowo lub przypadkiem, wyraźnie miało na elfa wpływ. Powiązanie tego nowego, nietypowego samopoczucia z Ash'keenem wydało się wyjątkowo trafne, gdy złość uparcie przebijała się przez wszystkie inne odczuwane przez niego emocje. Bo w końcu tyle zdążyli też od niego usłyszeć, prawda? Że odczuwał niewyjaśnioną wściekłość na księcia. Zupełnie tak, jak teraz Awaren.
- Wszystko w porządku? - spytała Zola, podchodząc bliżej. Gdy ona zrobiła krok, ork zrobił go również, łypiąc na nią z ukosa, a jego dłoń niby mimochodem oparła się o głowicę przypasanego do biodra sejmitara. Może była to tylko paranoja maga, może to zwykły, nic nieznaczący gest, wykonany z przyzwyczajenia, bo o coś trzeba było oprzeć rękę, skoro druga trzymała amulet... a może nie.
- Coś jest nie tak - rzuciła Zola z przekonaniem, przeskakując spojrzeniem z jednego na drugiego. Po kilku sekundach namysłu zrobiła kilka zdecydowanych kroków i stanęła pomiędzy nimi, tyłem do maga, śladem Zhoga zaciskając ręce na swoich dwóch krótkich mieczach, tym razem z dość oczywistą intencją. Ork zmarszczył brwi.
- Zola - rzucił ostrzegawczo.
- Awaren mówi, że coś jest nie tak - powtórzyła i nie zerkając nawet na elfa, zasugerowała: - Powinniśmy go przeszukać.
- Mówię, że nie mam przy sobie nic nowego - warknął Zhog.
- Może o tym nie wiesz.
Obrazek

Cesarski Kompleks Pałacowy

79
POST POSTACI
Awaren
Skupianie się na innych rzeczach niż złość wypierająca momentami nawet jego zwyczajową, wewnętrzną panikę, wymagało od niego sporo siły woli. Nie pomagało dudniące w uszach serce, ale kiedy cokolwiek i ktokolwiek przychodziło mu tak naprawdę z pomocą? Nie był to pierwszy raz, nie będzie pewnie i ostatni. Potrzebował tylko pamiętać, że nie wolno mu tracić głowy, niezależnie od kierujących nim emocji.
Robiąc kilka głębszych oddechów i wydechów, przyjrzał się uważnie, acz wciąż ze stosownej wedle jego wyobrażenia odległości talizmanom, które osobiście zlecił swego czasu przygotować. Oba wyglądały, jakby działały bez zarzutu, w przeciwieństwie do jego własnego. Nie, to nie do końca tak, gorzko skomentował w myślach własne wnioski. Wszystkie najprawdopodobniej działały, z tym że już nie na niego. Zapewne dlatego, że zbyt długo pozostawał bez ochrony.
Drżącą dłonią odkładając z powrotem na biurko amulet, który ani założony na szyję, ani przykładany gdziekolwiek indziej nie łagodził skutków oddziałującego na niego uroku, oparł się tyłkiem o mebel. Jedna z jego dłoni wciąż spoczywała na ochronnej błyskotce, podczas gdy drugiej brakowało kilku centymetrów, aby spocząć na leżącej nieopodal rękojeści zaklętej broni.
- Nic... Nic nie jest w porządku - odpowiedział powoli i odrobinę przez zęby, starając się nie patrzeć na Zhoga spod byka, co wychodziło mu raczej słabo. Jego naturalna podejrzliwość krzyczała, że nie może mu ufać. Że żadnemu z dwójki nie powinien tak naprawdę ufać. Czy kiedykolwiek w ogóle im ufał? Był bliski ostrzegawczego i być może zbyt prowokacyjnego syknięcia w stronę orka, gdy oto Zola nieoczekiwanie stanęła między ich dwójką. Awaren zamrugał kilka razy, patrząc na jej odsłonięte plecy, w które mógł-... Mógł...
Kręcąc szybko głową i wprawiając tym w ruch suche już włosy, wydał z siebie nowy, obcy jego własnym uszom dźwięk - odzew frustracji (coś pomiędzy jękiem a warknięciem). Była to rzecz tak nowa i tak niepasująca do jego charakteru, że aż cofnął dłoń sąsiadującą z mieczem i przytknął ją do swoich ust.
- Coś, co masz przy sobie, lub coś, co ktoś ci podrzucił... - zaczął tłumaczyć na wydechu, wpatrując się w Zhoga z ogniem w oczach, którego normalnie ciężko było tam zaznać. - Zaczyna... Wywierać na mnie wpływ - postanowił wytłumaczyć tak przystępnie, jak to było możliwe bez wdawania się w szczegóły. Emocje wprawiały jego głos w drgania zupełnie inne, niż zazwyczaj. Było to tak dziwne i niedorzeczne, że aż zaśmiał się w bardziej znajomy, histeryczny sposób. - Dostateczny, żeby zaburzać... Jasne myślenie - wdech i wydech. - Nie zamierzam zamienić się w dzikie zwierze, szczerzące na innych zęby i doskakujące z nimi do gardeł! - ostatnie słowa wykrzyczał z mieszaniną złości i uczucia beznadziejnej desperacji, odpychając się od biurka i zaczynając krążyć dookoła niego. - Jeśli nie masz nic do ukrycia, nie ma problemu, żeby przeszukać twoje rzeczy! Tak, czy nie?!
Foighidneach

Cesarski Kompleks Pałacowy

80
POST BARDA
Zola w najśmielszych wyobrażeniach nie mogła podejrzewać Awarena o pomysły, jakie przyszły mu do głowy, gdy odwróciła się do niego plecami. On z kolei, gdy odepchnął od siebie tę natrętną myśl, był niemal pewien, że gdyby przed nim stał Ushbar, nie byłby w stanie tego zrobić. Wroga magia działała na niego jak bezwzględna woda, uparcie drążąca skałę, którą stanowiła jego silna wola. I zaczynał już czuć, jak pęka.
Reakcji Zhoga jednak nikt się nie spodziewał, nie takiej. Oczy orka otworzyły się szeroko, jakby nie dowierzał w to, co słyszy, ale jednocześnie zrobił jeden, nerwowy krok w tył. Mało prawdopodobne było, by bał się hobgoblinki, mniejszej od niego o ponad głowę. Nie stanowiła ona dla niego żadnego zagrożenia. Gdyby chciał, mógłby w jednej chwili skręcić kark jej, a w drugiej elfiemu magowi. Zacisnął mocniej dłoń na głowicy swojej broni.
- Niczego przy sobie nie mam - powtórzył wściekle, strzelając spojrzeniem w stronę drzwi. - Ile razy mam...
Wybuch złości elfa sprawił, że oboje znieruchomieli, a Zola wyjątkowo mało rozsądnie odwróciła się od orka, by przenieść szczerze zszokowany wzrok na Awarena. Stwierdzić, że takie zachowanie było dla niego nietypowe, byłoby niedopowiedzeniem dziesięciolecia. Sam mag jednak czuł coś nowego - satysfakcję, jakby uwolniona złość cieszyła się z faktu, że przestała być tłumiona. W jego klatce piersiowej zrobiło się trochę więcej miejsca, mógł wziąć głębszy oddech... być może gdyby znalazł dla tej nienawiści jeszcze bardziej wyraziste ujście, najlepiej takie, które upuściłoby komuś krwi, ulga byłaby jeszcze silniejsza?
Zanim elf zdążył wprowadzić swoje przemyślenia w życie, wydarzyło się coś jeszcze bardziej zaskakującego.
Zhog wystrzelił z miejsca, ale nie rzucił się na żadne z nich, tylko... do drzwi. W kilku krokach dopadł do wyjścia z komnaty i szarpnął za klamkę, a ciężkie skrzydło odchyliło się z jękiem. Nie doczekali się wyjaśnienia i z całą pewnością nie mieli doczekać się okazji do przeszukania rzeczy, które ork miał przy sobie, bo w ciągu trzech uderzeń serca znalazł się on na korytarzu. Zola dobyła swoich krótkich mieczy i ruszyła za nim, ale zatrzymała się na moment, by rzucić przez ramię pytające spojrzenie w stronę elfa.
- Ja bym go goniła - wtrąciła się szabla swoim spokojnym, ciepłym głosem. - Weź mnie. Biegnij za nim.
Zhog uciekał.
Obrazek

Cesarski Kompleks Pałacowy

81
POST POSTACI
Awaren
Wizja targnięcia się na życie Ushbara była w tym momencie tak samo satysfakcjonująca, jak i przerażająca. Racjonalne myślenie, mimo iż przyćmione czerwoną mgłą wściekłości, wciąż starało się pozostać na powierzchni. Niczym rozbitek, ostatnimi siłami starający się utrzymać ponad taflą wody w nadziei, że zdoła dostrzec ląd, zanim zupełnie opuszczą go siły.
Reakcja Zhoga, jakkolwiek dziwna, nie była pewnie dziwniejsza, niż jego własne zachowanie. Awaren nie wiedział, jak wygląda jego twarz, gdy wykrzywiają ją równie silne emocje, ale prawda była taka, w tym konkretnie momencie nie mogło mieć to dla niego mniejszego znaczenia. Czuł ulgę, postępując wedle zaleceń tego nowo odkrytego, dzikiego instynktu, jaki wybudzała u niego złość. Jego podniesiony głos po raz pierwszy nie brzmiał piskliwie. Jego krzyki nie wchodziły na tę, mogącą drażnić wszystkich dookoła, wysoką nutę. Kto wie, być może naprawdę przypominał dzikie zwierzę, którym tak obawiał się stać pod wpływem uroku, ale czy wciąż miało to aż takie znaczenie, kiedy wreszcie, WRESZCIE zdołał poczuć nieco wytchnienia?
To wszystko było absurdalne i tak, wciąż zdawał sobie z tego sprawę. Jego dobre samopoczucie musiało być iluzją. Częścią zaklęcia, mającą wzmocnić jego przekonanie o słuszności takiego, a nie innego postępowania. Nigdy, ale to nigdy-przenigdy nie oczekiwałby jednak, że tylko poprzez podniesiony głos i otwarty przejaw złości, zdoła zmusić kogokolwiek do odwrotu. Do ucieczki. U-cie-czki! Jak? Kto? On? Największy tchórz w cesarstwie? Największa fajtłapa, lizus i potakiwacz? Jego zaskoczenie było najpewniej równe zaskoczeniu Zhoga i Zoli, kiedy zaczął na nich warczeć, a mimo to, jeszcze zanim zaklęty oręż przemówił po raz kolejny, jego palce wyszukały i zacisnęły się na jego rękojeści.
- Za nim - powtórzył na głos, tym razem niemal spokojnie, podczas gdy jakiś pierwotny instynkt, który przeczył wszystkiemu, czym był jego lud, kopnął go w tył głowy. Dudnienie w klatce piersiowej i przytykające uszy ciśnienie, zamiast zaniepokoić, sprawiły, że nie wiedzieć kiedy, sam znalazł się kilkoma długimi krokami za drzwiami swojej komnaty.
- ZHOG! - ryknął przez korytarz, aż zapiekło go nieprzystosowane do podobnych wrzasków gardło.
Rzucenie się za uciekającym ORKIEM, było najgłupszą rzeczą, jaką mógł zrobić. Było totalnym idiotyzmem. Czymś, do czego w innych warunkach nie zmusiłby go nawet cesarski rozkaz!
...
Awaren puścił się za orkiem, niczym pies gończy za łanią.
Foighidneach

Cesarski Kompleks Pałacowy

82
POST BARDA
Zola nie potrzebowała większej zachęty. Ruszyła biegiem za orkiem, prawdopodobnie mając znacznie większą szansę dogonienia go, niż Awaren, który nawet gdyby chciał, nie potrafiłby sobie przypomnieć, kiedy ostatnio biegał. A na pewno nie w taki sposób - pościg za kimś był rodzajem aktywności, która akurat jemu była kompletnie obca. Nic dziwnego więc, że po kilkudziesięciu metrach galopu korytarzem i schodach, na których prawie się zabił o własne nogi, w końcu zaczął czuć palenie w płucach, a po trzecim zakręcie coś zaczęło kłuć go z lewej strony, pod żebrami. Dystans między nim, a pozostałą dwójką zaczął się zwiększać i wyglądało na to, że gdzieś w tym momencie została przekroczona też granica zasięgu tajemniczej magii, jaka miała wpływ na umysł elfa. Wracał spokój, wracał strach i paranoja, co wcale nie było przyjemnym doświadczeniem - mało prawdopodobne, by mag zdążył za tym zatęsknić.
- Co robisz? Biegnij! - oburzyła się szabla, nie zdając sobie sprawy z fizycznych ograniczeń, jakie miał dzierżący ją Awaren.
Gdzieś z oddali dotarł do niego łomot i stłumione krzyki, które rozpoznawał jako głosy Zoli i Zhoga. Być może hobgoblinka dogoniła uciekającego, a może ten zatrzymał się i schwytał ją - w głowie elfa pojawiały się dziesiątki przypuszczeń, z których tylko jedno mogło być zgodne z rzeczywistością. I dopiero gdy uspokoił oddech i zmusił się do ruszenia dalej przed siebie, mógł dotrzeć na miejsce zamieszania i (zapewne zza rogu, ukradkiem) wyjrzeć, by zorientować się, co się tam dzieje.
Zhog leżał na kamiennej podłodze, dokładnie w miejscu, w którym w miarę wąski korytarz rozchodził się na ukwiecony westybul, prowadzący już na zewnątrz. Niewiele brakowało orkowi do tego, by z sukcesem zniknąć z pałacu, bo prawdopodobnie w samych ogrodach nikt by go już nie zatrzymał. Tutaj jednak zawołania Awarena i ostrzegawcze okrzyki Zoli wzbudziły czujność strażników. Jedno strategiczne wysunięcie drzewca włóczni zza ściany i uciekający ork padł jak długi na kamienne płyty, kończąc z ostrzem broni drugiego strażnika uniesionym ostrzegawczo kilka centymetrów nad twarzą i z hobgoblinką, siedzącą na nim okrakiem, z ostrzami mieczy skrzyżowanymi na wysokości jego krtani. Jeden niewłaściwy ruch i szansa na ujście z życiem prysłaby jak bańka mydlana. Na jego widok do maga powróciły też emocje, które choć problematyczne, tak teraz napędzały go do działania, za co można było być im wdzięcznym, prawda?
Zola obróciła głowę, spoglądając przez ramię na zbliżającego się elfa i choć była teraz w pełni skupiona na czymś innym, w jej oczach widać było absolutne zaskoczenie, jakie wywoływało w niej zachowanie książęcego doradcy. Ale czy można było się jej dziwić? Rozwścieczone spojrzenie Awarena i broń w jego dłoni były wyjątkowo nienaturalnym widokiem.
- Mamy go - sapnęła, w razie gdyby mag sam tego nie zauważył. Zhog szarpnął się pod nią, ale znieruchomiał, gdy w natychmiastowej reakcji Zola zacieśniła swoje skrzyżowane miecze, boleśnie wbijając je w skórę jego szyi. Po jednym z ostrzy popłynęła strużka krwi, ale ork nawet nie syknął, łypiąc tylko spojrzeniem w kierunku nadchodzącego Awarena. Całkiem możliwe, że jego chęć buntu powstrzymywał też czubek broni drugiego orka, wiszący mu tuż nad okiem.
- Co tu się dzieje, elfie? - spytał jeden ze strażników, ten, który przewrócił uciekającego i teraz stał wsparty na swojej włóczni. Był dużo spokojniejszy, niż którekolwiek z ich trójki. - Zhog?
Obrazek

Cesarski Kompleks Pałacowy

83
POST POSTACI
Awaren
Awaren był w gruncie rzeczy całkiem niezłym sprinterem. Niezłym sprinterem na krótki dystans. ...Bardzo krótki. Mowa tu o odległości typu: rozdrażniona/podnosząca na niego głos/rękę osoba-najbliższe drzwi/mebel, za które można wskoczyć. Tyle zwykło mu w zupełności wystarczyć. Na ogół nie narzekał na brak kondycji, kiedy od nadmiaru pracy czysto fizycznych starał się trzymać maksymalnie daleko. Po to harował jak wół na wiele różnych sposobów, często rezygnując przy tym z niezbędnych większości śmiertelnikom godzin snu, w porządku? Teraz jednak właśnie, w tej konkretnie chwili, gdy czuł żar w gardle, płucach i mięśniach nóg, nabawiając się komicznej wręcz zadyszki i kolki, wciąż słysząc gdzieś w tle niknące echo mącącego mu dosłownie przed momentem w umyśle zaklęcia, wielce żałował, że tak skrupulatnie mijał się od większej pracy nad swoim ciałem i jego możliwościami. Całe szczęście (lub na nieszczęście?), nie trwało to długo, ponieważ zupełnie nowy potok emocji zalazł go w takiej ilości, że tylko z tego powodu o mało nie skończył na coraz mocniej drżących od wysiłku i nerwów nogach.
- Przepraszam najmocniej, że jestem magiem i pracownikiem urzędowym, zamiast gońcem! - zaskomlał niemalże rozpaczliwie, usiłując w pełni objąć sytuację oraz swoje własne postępowanie aż do tej pory.
To, co zaczęło do niego docierać, nie podobało mu się w żadnej mierze. Nie chciał biec za Zhogiem! Jego zachowanie było oczywistym przyznaniem się do winy! Resztą winny zająć się straże! O bogowie... Dlaczego pobiegł za czterokrotnie szerszym od siebie orkiem o sile wołu, gdy mógł po prostu zacząć wołać o pomoc?! Nie był przecież wojownikiem ani magiem bojowym, żeby móc stawać w szranki z kimś jego postury i wzrostu! Niby co miałby zrobić z jedną, małą szabelką?! Załaskotać go na śmierć?!
Czując coraz mocniejsze, paniczne łomotanie serca, wyhamował na moment i o mało ponownie się nie przewracając, otworzył usta z zamiarem zaalarmowania kogokolwiek, kto mógł stacjonować w pobliżu. Zanim jednak zdążył, dochodzące do niego dźwięki zasugerowały, że rzeczy potoczyły się samodzielnie i bez potrzeby jego dalszego udziału.
W tym miejscu przeszło mu nawet przez myśl, że być może był to dobry moment, żeby się jeszcze wycofać. Nie chciał ponownie narażać się na działanie tego, czym dysponował Zhog, a co wpływało na jego zachowanie i patrzenie na świat. Dobry Sulonie, przecież on naprawdę rzucił się za orkiem z zamiarem wpakowania mu ostrza między żebra!!! Warczał i wydzierał się! Praktycznie zastraszał! Co by było, gdyby to samo zrobił w obecności Ushbara?! Nie, na niego prawdopodobnie rzuciłby się tak, jak... Tak, jak... J-Jak przez chwilę chciał rzucić się na Zolę?! Pamiętał. Pamiętał i bogowie tylko raczą wiedzieć, jak bardzo nie chciał pamiętać! Bo gdyby na jej miejscu stał książę-...
- Ten drań- drżącą dłonią przetarł twarz, czując już zdradziecko czające się, by pojawić się w oczach łzy. Tym razem złość przyszła jak najbardziej naturalnie, choć nie bez towarzystwa lepiej znanego strachu. - Te-Ten cholerny-... ughhhh!
Najgorsze w tym wszystkim było to, że mimo najszczerszej chęci, dobrze wiedział, że było za późno, żeby się wycofać. Musiał wiedzieć. Musiał. Nie mógł pozwolić sobie na zaprzepaszczenie okazji, żeby wreszcie, WRESZCIE zdobyć mogący go na coś naprowadzić trop. Jeśli raz kolejny pozwoli zadeptać ślady, przeoczyć je, zniszczyć... Na co w innym wypadku byłyby te wszystkie tygodnie, które spędzał w pogoni za niewidzialnym, nieuchwytnym sprawcą? I czy nie byłby to wreszcie świetny dowód na jego lojalność? Wystarczający, aby Ushbar wreszcie wyzbył się tego podejrzliwego spojrzenia, jakiego nabawił się po ostatnim zamachu? Przynajmniej w stosunku do niego. Być może nawet zapewniło immunitet? Wciąż pamiętał o katowskim toporze, który nad nim wisiał! Nie. Nie, nie, nie! Nie mógł, naprawdę nie mógł na to pozwolić! Oddychaj! Szlag... Nawet oddychanie boli. Lepiej było w każdym razie skupić się na bólu, niż na możliwych konsekwencjach jego kolejnych działań. Konsekwencjach, których nie potrafił przewidzieć, co dostatecznie zasiewało trwogę w jego zajęczym sercu.
Ushbar był jednak daleko. Dostatecznie daleko. Jakieś dwie kondygnacje i kilka zakrętów stąd. Da radę. Da radę. Jeśli złapie się dostatecznie mocno swoich priorytetów, da radę to zrobić. Po prostu... Po prostu na chwilę zignoruje wspomnienia! Tak! Wspaniały pomysł! Zamiecie je pomiędzy resztki godności i kręgosłup moralny! Na co komu branie odpowiedzialności za swoje czyny teraz, skoro mógł wziąć za nie odpowiedzialność później!
Łapiąc kilka szybkich oddechów, ruszył dalej na niepokojąco gumowych nogach, aż nie ujrzał małego zgromadzenia na kolejnym z korytarzy. Mocno starał się nie wyglądać w tym momencie, jakby przed paroma sekundy był bliski rozklejenia się i schowania pod najbliższym meblem. Nadal był tego bliski,acz już sam widok Zhoga nieco pomógł o tym zapomnieć. Rozbudził pierwszą odrobinę lepszego żaru niż ten w płucach, łagodząc jednocześnie efekty dopiero co odzyskanego otrzeźwienia, za co... Za co pamiętał, że nie powinien być wdzięczny!
Awaren sztywno kiwnął głową na słowa Zoli i starając się raz jeszcze zachować spokój, postąpił krok za krokiem i tak, jego spokój szybko trafiał szlag. Brwi zmarszczyły się, a usta wbrew wszystkiemu wykrzywiły w słabo kontrolowanym grymasie. Palce spazmatycznie zacisnęły się na rękojeści dzierżonej broni.
- Świetnie... Uff... Świetnie- sapnął, nadal jeszcze zdyszany i pewnie bardziej rumiany na twarzy, niż kiedykolwiek przez ostatnie dwa miesiące. Jego oczy z całą pewnością były przekrwione. I to nie tylko z racji zmęczenia.
- Tch - złapał się na kliknięciu językiem o podniebienie z dozą wyczuwalnego niesmaku, za co słabo skarcił się w myślach. Wraz ze złością odzyskiwał te, tak rzadką u siebie pewność oraz kompletnie obcą butę, z którą instynktownie wiedział, co powinien zrobić.
Jego pierwszym pragnieniem było skrócenie dystansu, co, co tu ukrywać, było z całą pewnością koszmarnym pomysłem! Czy jednak miał z odległości dziesięciu metrów krzyczeć do strażników i Zoli? Robić z siebie błazna, którym nie był i nigdy nie chciał być? Trzęsącego się tchórza raz kolejny? Oczywiste "dlaczego nie, skoro najważniejsze jest moje życie i bezpieczeństwo", zostało z irytacją stłumione i zepchnięte na bok. Za to, co już zdążył zrobić dla tego miasta oraz jego niewdzięcznych mieszkańców, należało mu się przecież minimum poszanowania i zrozumienia! Jeśli był zły, to tylko z winy takich właśnie orków, jak ci stojący przed nim strażnicy, patrzący na niego z góry i oczekujący jego kajania!
Marszcząc nos, postąpił kilka długich kroków przed siebie, zatrzymując dopiero na niecałe dwa metry od Zhoga. Gniew byl zbyt alarmujący, żeby pozwolił sobie na wiecej. Chwilę łypał na niego z góry, zanim przekręcał głowę w stronę zwracającego się do niego strażnika. Jego spojrzenie pozbawione było strachu i potulności, z jakiej znany był w pałacu.
- Polowanie na zdrajcę. Na co innego niby ma to wyglądać? - sarknął chłodno, zastanawiając się, czy głupota może być zaraźliwa, a jeśli tak, to czy głupich nie lepiej było za wczasy pozbawiać głów.
Im dłużej patrzył na Zhoga - powalonego i niezdolnego do ruchu, tym mocniejsza narastała w nim od nowa satysfakcja. Ręka obejmująca rękojeść zaświerzbiła niebezpiecznie.
- Hmpf! Spójrz tylko na siebie - zakpił ochryple, stając nad nim, niczym sęp. Satysfakcja satysfakcji, ale frustracji wciąż ciężko było mu nie czuć za to, na co poważył się ork. - Ty... Ty skończony glupcze...! - syknął z nowym jadem. - Kto niby wyciągnął cię DWUKROTNIE z cholernej celi, ah?! Kto dał ci szansę na nowe życie i prestiż, ty parszywa gnido?! - im bardziej podnosił głos, tym lepiej się czuł. Znowu. Tym mniej paliła go złość, a jednocześnie podsycała ją, co było absurdalnym absurdem wykraczającym ponad logiczne pojmowanie. Ból w zdartym gardle pozwolił mu co prawda przypomnieć sobie, że nie po to tu stał. Że było coś ważniejszego do zrobienia.
Zakląwszy cicho i przecierając dłonią twarz, odwrócił się i zaczął przechadzać w tę i z powrotem, tak jak to robił wcześniej w swojej komnacie - usiłując rozładować nadmiar negatywnej energii. Wreszcie złapał oddech, spojrzał w sufit, odliczył do dziesięciu. ...Nie pomogło tak, jakby chciał.
- Chcę żeby go natychmiast przeszukano. Tu i TERAZ! - to, co powinno być grzeczną, acz naglącą prośbą, okazało się gniewnym rozkazem. - Każdy skrawek cholernej zbroi i ubrania ma zostać zdjęty i odłożony na bok, jeśli zajdzie taka potrzeba! Chce wiedzieć o wszystkim, co rzuci się w oczy lub wyda podejrzane. Może to być coś z dziwnymi, mniej lub bardziej czytelnymi symbolami. I nie ważcie się go zabijać! - zwrócił się prze zęby do stojących przy Zhogu strażników. - Jeśli spróbuje wam to utrudniać, możecie odciąć mu nogę lub ramię - na samą myśl, dziwny i wcale nie nieprzyjemny dreszcz przebiegł mu po kręgosłupie. - Nie wykrwawi się.
Zadbam o to., zdołał jakimś cudem przełknąć.
Nie spuszczając oka z nikogo, kogo miał w polu widzenia, Awaren z ogromnym trudem zaczął zmuszać nogi co kilku dobrych kroków w tył. Im bliżej był Zhoga, tym ciężej było mu myśleć o czymś innym, niż chęci wykrwawienia go. Jak nic będzie miał o tym koszmary na długo po całym incydencie.
Foighidneach

Cesarski Kompleks Pałacowy

84
POST BARDA
Oczywiście, dobrze znany już wszystkim pałacowym strażnikom Zhog, który teraz z jakiegoś powodu usiłował uciec z pałacu, był sporym ewenementem. Tak samo zresztą jak ścigająca go Zola, która prawdopodobnie miała niewiele większe szanse powalenia go i okiełznania, niż Awaren, bo gdyby ork chciał, mógłby z łatwością rzucić nią o ścianę i pobiec dalej. Ale jednak to elfi mag, doradca księcia Ushbara, dotąd trzęsący portkami gdy ktoś głośniej się odezwał, a teraz zbliżający się do niego z bronią w ręku i nienawiścią w oczach, był największym szokiem dla wszystkich tu zebranych. Pozostałym dwóm orkom niełatwo było się skupić na pilnowaniu Zhoga, gdy Awaren zachowywał się tak, jak się zachowywał, bo ciężki szok wywoływała w nich świadomość, że jest on zdolny do czegoś takiego. Szczęście w nieszczęściu tkwiło w tym, że równie zdezorientowany i... czyżby przestraszony?! Był również sam Zhog, więc nawet jeśli istniała dla niego szansa wyrwania się jeszcze, korzystając ze zdziwienia pałacowej straży, to z tej szansy nie skorzystał.
Elf nie mógł zdawać sobie sprawy z tego, jak wygląda. Może był śmieszny, ze swoją szabelką i delikatną urodą, wywrzaskujący swoje wściekłości nad zdrajcą, a może wręcz przeciwnie - może był to widok tak niespodziewany i przejmujący, że całe zielonoskóre towarzystwo nabierało do niego właśnie tego skrawka respektu, jakiego nie miało dotąd? Przyjdzie jeszcze czas na zastanawianie się nad tym, gdy już Awaren pozbędzie się obcej magii, która stawiała na głowie całą jego osobowość.
Słysząc o zdradzie, drugi strażnik przestał opierać się nonszalancko na włóczni, zamiast tego obracając ją ostrzem w dół i śladem swojego towarzysza kierując ją do twarzy leżącego. Zhog strzelił spojrzeniem z jednego grotu na drugi i sapnął wściekle, ale się nie ruszył. W milczeniu przyjął oskarżenia i oburzenie elfa, nie widząc jednak powodu, żeby w tej chwili zacząć się z czegokolwiek tłumaczyć. Bo nawet jeśli jego zachowanie było podejrzane, to wciąż nie mieli przeciwko niemu żadnych dowodów.
Co miało się, niestety dla niego, szybko zmienić.
Odsuwając się o kilka kroków, Awaren mógł odetchnąć spokojniej... choć wyłącznie ze względu odejścia odrobinę od źródła problemu, nie przez to, co wydarzyło się następnie.
W momencie, w którym Zola sięgnęła do sakwy, jaką ork miał przypiętą do pasa, wszystko zadziało się jednocześnie. Zhog złapał ją za ramiona i wyszarpnął się spod niej, rzucając hobgoblinką w stojącego bliżej strażnika, odpychając tym samym jedną z włóczni i gwałtownym ruchem unikając ciosu drugiej. Z gardła Zoli wydarł się okrzyk zaskoczenia, a zanim zdołała się pozbierać, ork wyszarpnął miecz z jej dłoni i obrócił się, unosząc go w górę. Broń w ostatniej chwili odbiła cios strażnika, co pozwoliło Zhogowi podnieść się na jednej z nóg i rzucić rozpaczliwe spojrzenie przez ramię w stronę wyjścia z pałacu, otwartego na zadbany ogród... zanim przez jego trzewia przebił się drugi miecz półgoblinki. Awaren zobaczył tylko ostrze, wynurzające się z boku orka, na łączeniu skórzanych elementów pancerza. Zhog zachwiał się, z wyrazem absolutnego zaskoczenia odmalowanym na twarzy, a potem stęknął z bólu, gdy jedna z włóczni przebiła mu ramię i sprowadziła go z powrotem do parteru. Trwało to może dwa uderzenia serca i zapadła cisza, przez moment przerywana tylko chrapliwym oddechem pogrążonego w bólu orka. Plamy krwi nie wykwitły jeszcze na materiale jego ubrań, bo Zola wypuściła broń, zostawiając ją w jego ciele, a strażnik wciąż trzymał go nabitego na włócznię, jak rozsierdzonego odyńca.
- Przepraszam - powiedziała cicho hobgoblinka, wstając i ponownie podchodząc do Zhoga, by pochylić się nad jego sakiewką. Teraz tylko warknął, ale nawet nie próbował się szarpać. - Trzeba było nie uciekać.
Odwiązała rzemienie i odczepiła sakwę od biodra orka, który odprowadził ją spojrzeniem, gdy ją zabrała i odeszła na te kilka kroków od niego, by wysypać jej zawartość na podłogę. Na pierwszy rzut oka nie było w niej nic nadzwyczajnego: trochę monet, zwinięty sznurek, zaskakująco dużo okruszków, medalion zabezpieczający, jaki nosili wszyscy w pałacu... ale to on ostatecznie przykuł uwagę zielonoskórej. Chwyciła go i obejrzała, zamierając nad nim na moment, by w końcu odwrócić się do Awarena i wyciągnąć go w jego stronę.
Na rewersie, którego przedtem elf nie zobaczył, bo amulet był ciasno trzymany przez Zhoga w dłoni, zamocowano płaski obsydian w złotej, sześciokątnej oprawie, ozdobionej napisami, jakich z odległości nie dało się rozczytać.
Obrazek

Cesarski Kompleks Pałacowy

85
POST POSTACI
Awaren
Reakcja pozostałych obecnych nie przeszła niezauważona i choć niezupełnie obojętna, nie wpłynęła na niego w taki sposób, w jak wpłynęłaby normalnie. Zamiast onieśmielić, sprawiła, że nabrał głębokiej ochoty dosadnie wyrazić się na temat ich głupich minach i zwyczajnego w wykonywaniu poleceń. I kto wie, może i by się skusił, gdyby wcześniej ta drobna cząstka jego racjonalnego myślenia nie skłoniła go do zwiększenia dystansu, dzięki czemu zdołał w jakiejś części wziąć pod włos swoje wrogie nastawienie i chęć dalszego pokpiewania.
Z przeszukiwaniem Zhoga nie doszli daleko, zanim rozpętało się nowe, widowiskowe dla niego samego przedstawienie.
Mimo momentalnego zagotowania się krwi w żyłach, Awaren mógł co najwyżej zrobić kolejnych kilka kroków wstecz, zbyt przytłoczony tempem mającej miejsce na jego oczach akcji. Dziko przeskakując wzrokiem od jednego walczącego do drugiego, chłonął ten barbarzyński pokaz siły i brutalności z zapartym tchem. Dobrze w każdym razie, że tak szybko, jak się zaczęło, tak szybko i się skończyło, ponieważ jeden Sulon raczy wiedzieć, kiedy sam niemądrze wmieszałby się w ten cały kocioł. Wystarczyło, że widok krwi, który nie powinien być mu obcy ani tym bardziej nowy, wywołał u niego niejasne uczucie głodu oraz sprawiał, że podejrzanie zachęcające ciepełko rozlewające się w jego klatce piersiowej.
Gdy adrenalina nieco opadła, Awaren dał sobie czas, aby uspokoić drzemiącą w nim bestię, łaknącą dopadnięcia do Zhoga i przebicia go własnym ostrzem. By utoczyć więcej czerwieni, by ukarać za tę bezsensowną porywczość i brak respektu, by jeszcze intensywniej doświadczyć tego chorego ciepła-...
- Tss! - syknął cicho, gdy w przypływie podświadomej paniki sięgnął wolną ręką do lekko uniesionego ostrza, rozcinając w procesie dwa palce. Ból, jak nic innego potrafił odwrócić uwagę od zmierzających w złym kierunku myśli.
Rozluźniając ramiona, uniósł głowę i uważnie przyjrzał się obrażeniom, jakie zadano Zhogowi w celu ponownego zrównania go z posadzką.
- Nie przepraszaj go - burknął od razu w stronę Zoli, niepocieszony jej ewidentnym przywiązaniem do niedawnego druha. - Dobrze wiedział co robi, gdy po raz pierwszy ugryzł rękę, która go karmiła. Sądzisz, że zawahałby się skręcić ci kark, gdyby tylko dać mu ku temu kolejną okazję?
Podczas gdy Zola wróciła do przeszukiwania powalonego, Awaren zaczął świdrować spojrzeniem pozostałą dwójkę strażników.
- A wy? Co to miało niby być...? - zapytał z nową, groźną nutą. - Ośmielacie się stać na straży pałacu, o mało nie pozwalając uciec potencjalnemu spiskowcy-... - zaczął znowu podnosić głos, ponieważ złość nie chciała odpuścić i na kimś musiała zostać wyładowana, lecz za sprawą Zoli (której na tym etapie naprawdę należała się promocja!), czy może jej znaleziska, które zwróciła w jego kierunku, przykuwając tym samym uwagę.
- To...? - zaczął z lekką niepewnością.
Marszcząc brwi i mrużąc oczy, starał się przyjrzeć pozornie znajomej błyskotce bez mogącego mieć różne konsekwencje zmniejszenia dystansu. Szybko oczywiście zrozumiał, że bez ryzyka się nie obejdzie, ale to podjąć było mu dużo łatwiej dzięki irytacji na jego własne wahanie.
Opór jego ciała wydawał się wręcz komiczny, kiedy zmuszał je do pochylenia i odłożenia szabli na bruk. Nie ufał obecnie nikomu i niczemu w pobliżu, co sprawiało, że jego włssny wybór wydawał mu się najbardziej nieracjonalną rzeczą pod słońcem.
Wypuszczając wstrzymywane przez dłuższą chwilę powietrze, zdołał wreszcie wyprostować się, a następnie mocno pchnąć butem broń po posadzce w stronę Zoli.
- Jeśli... - zaczął bardzo niechętnie i tak niezgodnie z tym, do czego usiłowały go zmusić emocje, że mówił praktycznie przez zęby.. - Jeśli zrobię się... Agresywny - bardziej niż dotąd, ma się rozumieć. - Możesz-... Uhhh, po prostu mi przyłóż i nie pozwól zrobić z siebie kretyna!
Złapał głębszy wdech, rzucił jeszcze jedno, potępieńcze spojrzenie w stronę Zhoga, a następnie wyciągnął przed siebie obie dłonie, wierzchem do góry, składając w koszyczek.
- Rzuć mi go.
Jeśli amulet nie wpływał na umysł Zhoga, w całej teorii powinno to oznaczać, że jego posiadacz był chroniony. Co się jednak stanie, gdy znajdzie się w rękach osoby, która już wcześniej została poddana negatywnemu wpływowi? Odpowiedź nie była niestety tak oczywista, jakby tego chciał.
Foighidneach

Cesarski Kompleks Pałacowy

86
POST BARDA
- Przecież nie uciekł - zaprotestował ork, którego włócznia przebijała bark Zhoga. Ewidentnie nie rozumiał, o co Awaren miał w tej chwili do nich pretensje... i dlaczego w ogóle je miał, w końcu nie było to typowe dla niego zachowanie. O swoich oczekiwaniach zwykle mówił w charakterystyczny dla siebie sposób, pozbawiony zarzutów i niezadowolenia, jakie prezentował w tym momencie.
W przeciwieństwie do strażnika, Zola nie sprzeciwiła się słowom elfa, ale zacisnęła usta i odwróciła się, skupiona na przeszukiwaniu sakiewki. Być może z normalnym Awarenem mogłaby wejść w dyskusję, ale z tym, który stał przed nią obecnie, nie dało się rozmawiać. Nie to, żeby konwersacje z nim na co dzień same w sobie były łatwe; przydałoby się znaleźć jakiś złoty środek, który dałby mu trochę pewności siebie, nie wywołując w nim takiej agresji. Może twórca tej magii, jaka miała na niego w tej chwili wpływ, mógłby w tym jakoś pomóc, gdyby okoliczności były nieco inne...?
Zola nie wyglądała, jakby była przekonana co do polecenia maga, ale po chwili wahania owinęła łańcuszek wokół amuletu, zamachnęła się i rzuciła nim w jego kierunku. Obsydian błysnął w powietrzu i gdy wpadł w dłonie elfa, momentalnie zrozumiał on, że... nie była to dobra decyzja.
Magia tak silna, jakby była wymierzona bezpośrednio w niego, w sam środek jego jestestwa, w ten punkt, z którego czerpał swoją własną, przeszła ciarkami wzdłuż jego kręgosłupa, stawiając dęba każdy włosek na jego ciele. Ogarnęła go wściekłość, furia tak niepowstrzymana, jakiej nie czuł i prawdopodobnie nie miał poczuć już nigdy więcej. Jej celem była tylko jedna osoba - Ushbar, niewdzięczny książę, wykorzystujący go od lat i traktujący gorzej, niż zwierzę. Przez całe swoje życie nie odczuwał wobec nikogo takiej nienawiści, jak przez tę krótką chwilę w kierunku swojego przełożonego. Wściekłe warknięcie, tak dzikie, że nie poznał własnego głosu, wyrwało się z jego gardła, a serce zaczęło tłuc się tak, jakby usiłowało wyrwać się z jego klatki piersiowej. I tylko gdzieś głęboko, bardzo głęboko, w resztkach świadomości, jakich jeszcze nie stracił, przeszło mu przez myśl, że złapanie tego amuletu w gołe ręce było najgłupszym pomysłem, na jaki mógł w tej chwili wpaść. Krew szumiała mu w uszach, zagłuszając wszystko, co mogli mówić pozostali, a wizja Awarena zaczęła się zawężać, koncentrując się na jednym punkcie - na pięknie lśniącym, czarnym jak noc obsydianie. Zanim jednak zdążył rzucić się na kogokolwiek, albo pobiec po schodach na górę, do komnat księcia, by tam wyrwać mu krtań własnymi zębami, jego łomoczące wściekle serce... stanęło.
Ostatnim przebłyskiem świadomości zobaczył amulet, wysuwający się spomiędzy jego palców i z brzękiem upadający na kamienne płyty podłogi westybulu, chwilę przed tym, jak tuż obok padło jego własne, bezwładne ciało.

Kiedy zaczął odzyskiwać przytomność, a po długiej walce z własnym ciałem udało mu się otworzyć oczy, ujrzał znajomy sufit własnej komnaty. Wyglądało na to, że znajdował się w pozycji półleżącej, na poduszkach, pod oknem. Serce nie usiłowało już wyrwać się mu z klatki piersiowej, a emocje, jakie odczuwał, nie były obce. Nie było złości, nienawiści. Nie oddziaływała na niego żadna magia i gdy teraz przypominał sobie wydarzenia sprzed utraty przytomności, nie był w stanie zrozumieć motywów własnego postępowania. Dobrze jednak wiedział, że te zamknięte były w sześciokątnym obsydianie, który teraz musiał znajdować się wystarczająco daleko od niego, by nie mieć na niego żadnego wpływu.
- Chyba się obudził - usłyszał znajomy głos, a potem ujrzał zieloną twarz jego właścicielki, pochylającą się nad nim z niepewną miną. Zola wyglądała na zmartwioną, choć może tylko mu się wydawało? Ciche kroki, jakie dobiegały gdzieś z lewej strony, też brzmiały znajomo, ale nie musiał długo zastanawiać się, do kogo należały, bo warkoczyki Khadi, związane na czubku jej głowy w wysokiego koka, mignęły mu na granicy pola widzenia chwilę później. Medyczka nie odezwała się jednak.
- Jak się czujesz? - spytała Zola.
Obrazek

Cesarski Kompleks Pałacowy

87
POST POSTACI
Awaren
Awaren nie był ryzykantem. Gdyby ktokolwiek kazał mu podać coś, czego najbardziej w życiu nie lubi, byłoby tu podejmowanie ryzyka. Wysokie elfy, jako takie już nie należały do grona największych ryzykantów na świecie, woląc przemyśleć wszystkie decyzje oraz opcje choćby i po sto razy. Oczywiście nie dało się przeżyć życia, jeśli trzymało się od niego przez cały czas z daleka. Było jednak coś takiego jak ryzyko kontrolowane. Przewidując zawczasu mogące z niego wyniknąć konsekwencje, zawierało się w takim przypadku wszelkie środki ostrożności oraz zaopatrywało w to, co miało pomóc w przypadku odniesienia porażki. Jak wtedy, gdy wciąż jeszcze zaznajamiał się ze sztukami magicznymi! Pomoc innych osób, mogących kontrolować sytuację z boku, również stanowiła ogromną pomoc. Najważniejszy był zdrowy rozsądek i zachowanie pełni świadomości tego, czego się podejmuję - a czego tym razem brakowało mu w ogromnej mierze!
Gdyby Codzienny-Awaren stanął naprzeciwko Chwilowo-Niecodziennego-Awarena, jak nic zacząłby nim szarpać za szmaty. Biadoliłby, jazgotał i błagalnie przywoływał do porządku, wiedząc, że 50% szansy na powodzenie, to zdecydowanie za mało, żeby stawiać wszystko na jedną kartę. Ponieważ jednak nie był w stanie tego zrobić, a chwilowa, głupia brawura uznała, że jedyne co może się stać, to większy napad złości-... Cóż. Nic dziwnego, że sprawy przybrały dramatyczny obrót.
Wszystko wydarzyło się szybko. Tragicznie szybko i jednocześnie błogosławienie szybko. Najgorsze instynkty i najpaskudniejsze emocje, jakie tylko mogły toczyć istotę śmiertelną, pochłonęły go doszczętnie. W tamtym momencie nie mógł nawet do końca stwierdzić, czy wciąż tak właściwie jest jednostką z krwi i kości, czy raczej zbitkiem myśli i plątaniną negatywnych impulsów. Jego prymitywne pragnienia i żądza krwi wydawały się kompletnie wymazać osobę, jaką był Awaren Foighidneach. Gdyby mógł, w tym właśnie punkcie należałoby okazać strach. Zamiast tego, był gniew, nienawiść, głód zaspokojenia drzemiącej w nim bestii, a potem-...
Potem nie było już niczego.

Dziwnie było złapać kolejny oddech. Odrobinie nienaturalni. Zbyt lekko. Zbyt łatwo. Zbyt spokojnie.
Unosząc ciężkie powieki, spodziewał się z początku zobaczyć tę samą nicość, w jakiej wcześniej zdawał się utonąć. Prawdę mówiąc, jakkolwiek kochał życie, jakkolwiek był do niego przywiązany, tak nie umiał obecnie w stu procentach powiedzieć, czy było ono obecnie warte przeżywania z pełną świadomością tego wszystkiego, co zaszło.
Wciągając powietrze ze świstem przez zęby, podniósł okrutnie ciężkie ramiona w miarę możliwości, by schować w dłoniach własną twarz.
BYŁ SKOŃCZONY. Jak nic BYŁ SKOŃCZONY.
Wydając z siebie przeciągły, cierpiętniczy jęk, nie był gotów, żeby spojrzeć teraz na kogokolwiek. Ani na innych, ani tym bardziej na samego siebie w żadnym w pobliżu lustrze! Czy ktoś mógłby mu pomóc wstać z łóżka tylko po to, żeby był w stanie wpełznąć POD nie? Byłoby świetnie, gdyby pozwolono mu tam zostać przez... Um... Kolejne tygodnie, o ile ktoś miły zechce tylko dostarczyć mu czasem wody i jedzenia.
Rozchylając dwa palce prawej dłoni, spojrzał pomiędzy nimi na Zolę, nie za bardzo wiedząc, jak reagować na jej obecność.
- Jakbym spędził tygodnie pod stertą kamieni - spróbował zażartować niemrawo, zanim nowa zgroza nie zmusiła go do próby podniesienia się z łóżka. - Jaki-... J-Jaki mamy czas?? Jaką porę dnia??? - sapnął, rozglądając się panicznie. - Co z Zhogiem? Z medalionem??? Na litość Sulona, Zolu, powiedz mi, że nie jestem spóźniony!
Tak, był skończony! Ale nie chciał być skończony podwójnie! A-Albo i potrójnie!
Foighidneach

Cesarski Kompleks Pałacowy

88
POST BARDA
Zola nic sobie nie robiła z jego prób ukrycia się we własnych dłoniach. Raczej gdzieś w jej oczach błysnęła ulga, gdy zorientowała się, że Awaren wrócił do dawnego siebie i nie zamierza już rzucać się na nikogo z szablą. Która, tak swoją drogą, leżała na blacie biurka i uprzejmie milczała. Hobgoblinka musiała ją tu przynieść, bo to pod jej nogami przecież broń wylądowała, zanim medalion poleciał w ręce elfa. Wyprostowała się i strzeliła spojrzeniem w bok. Od koszuli, jaką nosiła pod skórzanym napierśnikiem, wyraźnie odcinały się plamy krwi. Nie jej krwi, na szczęście.
- Jesteś spóźniony - odpowiedział mu trzeci głos, nienależący ani do Zoli, ani do Khadi. Głos, którego z całą pewnością nie spodziewał się nigdy usłyszeć tutaj, w swojej komnacie. I gdy podążył za nim spojrzeniem, zobaczył opartego plecami o ścianę Ushbara, obserwującego go z góry.
Choć zapewne pierwszym, co ogarnęło elfa, była panika, to w końcu zorientował się, że książę... nie wyglądał na złego. Owszem, jego ton głosu był chłodny i nieprzyjemny, jak zwykle, ale nie było tej zbyt dobrze znanej już Awarenowi zmarszczki pomiędzy brwiami, nie było basowego warknięcia przed wypowiedzeniem zdania, a dłonie skrzyżowanych na klatce piersiowych rąk nie były zaciśnięte w pięści. Wpatrywał się w swojego sługę uważnie, jakby spodziewał się wszystkiego i elfowi nie uszła uwadze ceremonialna broń, już teraz przypasana do biodra.
- Na pierwszy termin, przynajmniej, ale spotkanie zostało przesunięte o godzinę - dodał. - Masz szczęście, że się obudziłeś, elfie. Teraz może zdążymy.
Khadi podeszła do Awarena i w milczeniu odciągnęła jedną z jego rąk od twarzy, by wręczyć mu w nią kubek z ziołowym naparem. Nic, czego by nie znał - ot, mieszanka wzmacniająca, coś uspokajającego i zbijającego gorączkę, choć to ostatnie pewnie tylko profilaktycznie. Nie odezwała się, nie spojrzała mu nawet w oczy, ewidentnie wciąż wściekła za to, jak potraktował ją rano i jak zareagował na prezent, który mu przyniosła, a który teraz dwukrotnie oplatał jej własny, wąski nadgarstek. Dobrze przynajmniej, że nie była wściekła na tyle, by odmówić niesienia mu pomocy, bo z całą pewnością nie uratowała go półgoblinka, ani żaden ze strażników.
- Zhog jest w celi, na dole - wyjaśniła Zola, odprowadzając medyczkę spojrzeniem, gdy ta odsunęła się i wróciła do zbierania swoich ziół z powrotem do torby. - Medalion... z medalionem nie wiedzieliśmy, co zrobić. Więc poszedł tam razem z nim. Ale wygląda na to, że nie działa na nikogo innego, tylko na ciebie. Ush... Książę też już wszystko wie - ściszyła głos. - Musiałam mu powiedzieć. Był... niezadowolony.
- Już nie jest - Ushbar odepchnął się od ściany i podszedł bliżej, górując nad leżącym Awarenem w sposób, który wciskał go z powrotem w poduszki. - Chociaż jest zaskoczony. Jak na kogoś, kto wie wszystko, zorientowałeś się dość późno - mały przytyk, który ani Zoli, ani tym bardziej Khadi nie mówił absolutnie nic. - Jeśli nadal cię trzyma efekt tego medalionu, uprzedzam, że nie masz przy sobie broni, a jeśli spróbujesz się na mnie rzucić, zgniotę twoją głowę jedną ręką. Wolałbym tego nie robić zaraz po tym, jak okazałeś się bardziej przydatny, niż sądziłem. Byłoby szkoda.
Uniósł wzrok na kobiety. Obie znieruchomiały, wyczekująco.
- Wyjdźcie - polecił. Żadna nie zaprotestowała i kilka nerwowych oddechów później zostali sami. Dopiero wtedy książę z powrotem spojrzał na Awarena. - Mów, co wiesz.
Obrazek

Cesarski Kompleks Pałacowy

89
POST POSTACI
Awaren
Bogowie Herbii mu na świadków, że być może do jakiegoś stopnia spodziewałby się zobaczyć Ushbara nad swoim grobem (lub może w ostatnim momentem przed posłaniem do tegoż grobu), ale na pewno nie w sytuacji, gdzie leżał przykuty do łóżka z pierwszego lepszego, zdrowotnego powodu. I to jeszcze cierpliwie czekając, aż się łaskawie obudzi, zamiast próbować skopać go z posłania? Naprawdę? I tak w razie, gdyby ktoś pytał, był pewien niemal w stu procentach, że nic takiego nie miało miejsca. Wiedziałby, gdyby było inaczej. Czuł się zbyt lekko i nieobolale, żeby przejść pod swoją mentalną nieobecność przez jakiekolwiek, bardziej szorstkie traktowanie. Może i przesadzał, ale-... Nie! Z całym szacunkiem, ale gówno prawda! Wcale nie przesadzał!! Mężczyzna nie tylko nie próbował siłą postawić go na nogi nawet teraz, już po przebudzeniu, ale również nie wydawał się wściekły przez zamieszanie, do jakiego z pewnością doprowadził! Nikt nie miał prawa się go czepiać, że w swojej pierwszej reakcji mógł jedynie gapić się na księcia, niczym ta śnięta ryba. Panika kompletnie ustąpiła oniemieniu. Na chwilę, bo na chwilę, ale wciąż.
Jego chwilowy paraliż ustąpił, dopiero kiedy ork poinformował go o zmianie w planach.
- Na-Najmocniej przepraszam za wszystkie kłopoty, jakich przysporzyłem! - wyjęczał, pochylając się tak głęboko w ukłonie, jak tylko pozwalała mu siedząca pozycja.
Ledwie zdołał się wyprostować, gdy Khadi zbliżyła się, by bezsłownie wręczyć coś, co zapewne miało szybciej postawić go na nogi. Ah, miał do niej tak wiele pytań! Do niej i do Zoli pospołu. "Co tak właściwie się z nim stało? Jak źle było i czy istniała szansa, że jego zdrowiu wciąż groziły efekty uboczne? Czego użyto do wrócenia mu sił?" Ostatnie momenty po złapaniu amuletu pamiętał jak przez mgłę. Był niemal pewny, że nim zupełnie stracił kontakt z rzeczywistością, jego serce-... Że jego serce...
... Nie był w stanie tego wypowiedzieć nawet we własnych myślach. Czuł, że jeśli to zrobi, będzie zbyt rozbity przerażony znaczeniem tego zdarzenia, żeby przydać się do czegokolwiek w nadchodzących godzinach.
- Dziękuję... - wymamrotał cicho w stronę kobiety, obiecując sobie, że jeśli dzisiejszego wieczoru po raz drugi nie zapadnie na niego żaden wyrok, wynagrodzi jej jakoś swoje wcześniejsze zachowanie. Nie była dostatecznie zła, żeby pozwolić mu umrzeć, więc może... Kto wie? Może wciąż miał szansę nie wyjść na kompletnego dupka?
Upijając kilka szybkich łyków niezależnie od smaku, przekręcił tym razem głowę w stronę Zoli, wysłuchując jej, mocno skróconej wersji wydarzeń. Na wzmiankę o niezadowoleniu księcia, wzdrygnął się i nieco skulił w sobie, choć tym razem nie trwało to tak długo, jak zwykło, ponieważ pod wpływem oskarżenia niemal wyskoczył z posłania, prostując się gwałtownie. Oczy miał szeroko otwarte i to do stopnia, gdzie grozić by mu mogło ich wypadnięcie, gdyby ktoś spróbował go klepnąć w tył głowy dostatecznie mocno.
- Panie mój! - wykrztusił nie tylko w niedowierzaniu, ale i ze śladowym co prawda, ale wciąż obecnym w głosie obruszeniem, którego sam zdołał przestraszyć się na tyle, aby podciągnąć cienką kołdrę pod brodę. - O-Oczywiście, że nie spróbuję... Moje myśli są czyste jak łza.
Starał się nie czuć zbyt dotknięty przytykiem i nie wyglądać, jakby miał ochotę się podąsać, ale czy wina naprawdę ciążyła tylko i wyłącznie po jego stronie? Wasza Wysokość... Gdyby w moim codziennym harmonogramie wciąż istniał czas na sen, odpoczynek, medytację i kultywowanie hobbystycznego szpiegowania, być może sprawy nigdy nie zaszłyby tak daleko, ah?
Przełykając ciężko ślinkę, spojrzał jeszcze szybko w stronę oddalających się wedle rozkazu kobiet.
- Niech nikt nie zbliża się za bardzo do Zhoga i medalionu! - krzyknął jeszcze w pośpiechu. - Niech mają na niego ciągle baczenie z możliwie bezpiecznej odległości! Najlepiej, żeby leżał związany i zakneblowany! Nie chcemy, żeby przyszło mu głowy coś tak głupiego, jak choćby przegryzienie sobie języka!! - wyrzucił z siebie na wydechu.
Jeśli osoba odpowiedzialna za to wszystko była dostatecznie ostrożna, może spróbować pozbyć się Zhoga mniej lub bardziej konwencjonalnymi metodami. To by było... Niewygodne, delikatnie ujmując.
Przełykając jeszcze raz z dość sporym trudem, czując nadchodzącą, nerwową potliwość w okolicach skroni, Awaren niepewnie podniósł wzrok na Ushbara. Oburącz ściskając w dłoniach kubek, naprędce przeszedł do siadu na klęczkach, by nie urągać księciu swoją postawą bardziej, niż już zdążył.
- Magia, z którą mamy do czynienia - zaczął zgodnie z żądaniem, marszcząc brwi na samą myśl o problemie. - Jest potężna, Wasza Wysokość. Potężniejsza, niż z założenia sądziłem i już nie tak subtelna, jak... Jak poprzednim razem. Wyrafinowana w okrutny sposób. Spętanie i zaklęcie podobnej ilości energii oraz negatywnych emocji w przedmiocie mającym z założenia chronić, nie jest łatwym wyzwaniem. Niemniej...! - złapał głębszy wdech i spojrzał na księcia, z nerwową determinacją usiłując utrzymać kontakt wzrokowy. - Zhog nie miał tak naprawdę wiele czasu poza swoimi wartami na podobne spiski! Jestem niemal pewien, że kimkolwiek była osoba lub osoby, jakie się z nim kontaktowały, bałyby się robić to w obrębie pałacu. Często jednak wysyłałem go na pertraktacje z korespondencją do Akademii. Biorąc pod uwagę okoliczności oraz umiejętności sprawcy, istnieje duże prawdopodobieństwo, że odpowiedzi leżą właśnie w jej murach. Prawdopodobnie razem ze sprawcą.
Awaren nie miał odpowiedzi. Jedynie przypuszczenia. Dopóki nie znajdzie możliwości na przyjrzenie się obsydianowi, który został połączony z amuletem, dopóki nie przesłucha Zhoga, nie będzie miał pewności.
- Jest mi... Jest mi niezmiernie przykro za moje niedopatrzenia... Wasza Wysokość - dodał nerwowo, gdy ten drobny pokład werwy wyparował, a on sam ponownie poczuł naglącą potrzebę opuszczenia wzroku. Jeśli miało mu się za to oberwać, nie chciał nawet widzieć opadającej na niego ręki. - Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.
A to była akurat rzadkość. Gdy nie miał usprawiedliwienia, z reguły je wymyślał lub też pozwalał sobie zatrajkotać problem, dopóki słuchający (najczęściej Ushbar!) nie zmęczył się słuchaniem go. W takim wypadku istniało całe 50% szans na wykopanie go z pomieszczenia i puszczenia sprawy w zapomnienie, byle tylko się wreszcie zamknął! Teraz jednak, z jakiegoś powodu nie miał do tego serca.
Foighidneach

Cesarski Kompleks Pałacowy

90
POST BARDA
Odpowiedzią na podziękowanie było tylko krótkie spojrzenie Khadi, które, choć milczące, to mówiło wiele. Generalnie elf poczuł się zbesztany jak niewdzięczny, nieostrożny młodzik, widząc w oczach kobiety zmartwienie, rozczarowanie i całą gamę innych emocji, do których nie zamierzała się przyznawać w towarzystwie księcia. Tu była tylko medyczką, a jakiekolwiek kwestie dotyczące jej prywatnej znajomości z Awarenem musiały pozostać do rozwiązania w innych okolicznościach. Wkrótce zniknęła razem z Zolą, która tylko odrzuciła elfowi coś uspokajającego, zanim zamknęły się za nimi drzwi. Wyglądało na to, że zadbali już o to, by Zhog nie sprawił im więcej kłopotów, niż do tej pory - ani będąc żywym, ani umierając. Pytanie tylko, czy wszyscy byli w stanie oprzeć się mocy amuletu, bo mag podejrzewał, że przez czas jego dochodzenia do siebie nie znaleźli nikogo, kto wiedziałby, jak należy go odpowiednio zabezpieczyć.
Ushbar spoglądał na Awarena z góry, w milczeniu wysłuchując przypuszczeń, jakie ten mimo dość traumatycznych doświadczeń był w stanie wyłuskać z wydarzeń. Mag widział spięcie w jego ramionach, dłoń opartą niezobowiązująco o głowicę broni, większy niż zwykle dystans, jaki ork zachowywał od swojego sługi, ale czy mu się dziwił? Przez ostatnie miesiące tkwił w paranoi, spodziewając się ataku z każdej strony. Skoro zdradził go przyjaciel, a teraz ktoś bawił się umysłem jego osobistego doradcy, nie mógł przecież być spokojny i pewny siebie, jak kiedyś. Nawet jeśli jego elfi mag przysięgał, że nic już nie ma nad nim kontroli. Z pewnością Ushbar usłyszał od Zoli opowieści o jego nagłym ataku niewyjaśnionej złości i agresji, ale to, że się teraz kontrolował, nie stanowiło dowodu absolutnie na nic.
Mruknął coś z niezadowoleniem i zrobił kilka kroków w kierunku biurka Awarena, na moment skupiając się na leżącej tam szabli. Postukał palcami w blat obok jej rękojeści, ale niczego nie skomentował. Jego uparte zatrzymywanie większości przemyśleń dla siebie często stanowiło dla elfa sporą torturę. O ile życie byłoby prostsze, gdyby wiedział, co działo się w zielonej głowie księcia, hm?
- Zhog nie jest odpowiedzialny za ten spisek - Ushbar przesunął jakieś kartki z zapiskami elfa, przeglądając je bez szczególnego zainteresowania. Potem uniósł wzrok i przesunął nim po poduszkach, walających się w różnych miejscach pomieszczenia, aż zauważył leżący na podłodze skrawek pergaminu, jaki rzuciła tam Khadi dużo, dużo wcześniej. Ten nie zainteresował go jednak na tyle, by schylić się i go podnieść. - To zaczęło się jeszcze zanim dostał miejsce w pałacowej straży. Ale ktoś, kto za to odpowiedzialny jest, wiedział, gdzie uderzać. Wiedział, kto da się łatwo... przekupić, jak zakładam. To poniekąd twoja wina, elfie - uniósł wreszcie spojrzenie znad karteczki. - Ty zapewniałeś o jego lojalności. Mam nadzieję, że pozostała dwójka nie okaże się równie wiarygodna, jak ten.
Wyjrzał przez okno i skrzywił się lekko, z nieukrywanym rozczarowaniem. Widok z okna Awarena nie mógł równać się z widokiem z książęcych kwater. Choć może zupełnie nie z tego wynikał ten grymas?
- Mówiliście o medalionie - zmienił temat. - A twoja strażniczka... nie pamiętam imienia... mówiła, że był jednym z tych zabezpieczających. Twoich. Zmodyfikowany, ze skrzywioną magią, odbitą w ciebie. Dlatego pewnie nie działało na nikogo innego. Można tak zrobić? Odbić magię twórcy, w takiej karykaturze?
Rzadko mieli okazję do takich rozmów, ale gdy do nich dochodziło, Awaren przypominał sobie, że Ushbar nie był tylko tępym orkiem, który potrafił machać toporem i nic więcej. Utwierdzał się w przekonaniu, że za tą milczącą, złowrogą fasadą, krył się całkiem bystry umysł.
- Jutro go przesłuchamy. Ty go przesłuchasz. Wyciągniesz z niego wszystko, co doprowadzi nas do źródła tego... tego zaklęcia. Czy to będzie w pałacu, czy na Akademii, ktokolwiek jest za to odpowiedzialny, wcześniej czy później zdechnie - warknął wściekle. - ...Ale nie dzisiaj. Wiem, że elfie ciało jest żałosne i słabe, ale przestań się już nad sobą użalać. Czas na wylegiwanie się będziesz miał po bankiecie.
To zabrzmiało zaskakująco blisko obietnicy, że Awarenowi będzie dany czas na odpoczynek! Ciekawe, czy książę faktycznie miał to na myśli.
- Musimy iść. Pij ten liściasty syf do końca i do roboty.
Obrazek

Wróć do „Karlgard”