Komandoria Zakonu Sakira

1
Położony w południowo-zachodniej części miasta, odbudowany po Przekleństwie Wieży budynek przypomina nieco jedną ze świątyń. Wysoka, zamknięta spadzistym dachem bryła z cegły ma niewiele otworów, wszystkie zaś co najmniej na wysokości piętra. Z początku witraże z uzbrojonymi postaciami, dalej - wąskie, wysokie i strzeliste okna, przez które nie sposób byłoby się przecisnąć, lecz zapewne wystarczające do oddania strzału z kuszy.
Wrota natomiast są imponujące - znajdujące się we wchodzącym w budynek portalu, za podniesioną zimą, a opuszczoną latem bramą, milcząco zniechęcają nieproszonych gości. Wysokie, dwuskrzydłe i całe żelazne, ozdobione są na górze wygrawerowanym napisem
Sakir, Król, Prawo oraz kilkoma - jak się zdaje, magicznymi - znakami.
Jest to siedziba Sakirowców - Komandoria na Saran Dun i okolice, z racji swego położenia podstawowe chyba miejsce wymiany informacji między urzędnikami kerońskim królem a rycerzami zakonnymi. Garnizon obsadzony jest przez braci zakonnych bez święceń, ale jest tu również wielu starszych już, wysokich rangą zakonnych rycerzy oraz wielu pielgrzymów i kapłanów Sakira załatwiających swe sprawy.



Przebudził go ból. W pierwszej chwili chciał zgiąć się i zwymiotować, ale ból, jaki się przy tym rozszedł po jego ciele, skutecznie go wstrzymał. Roztropnie nie ruszając się, Gilles mógł obejrzeć pomieszczenie, w jakim się znajdował.
Prosta komnata przypominała klasztorną celę - nie było tu praktycznie nic poza łóżkiem, na którym leżał, niewielką skrzynią przy łóżku i wpadającym przez wąskie okno, a oświetlającym kurz słońcem. Było jeszcze krzesło, na którym siedział teraz młodzieniec o niezbyt bystrym wyglądzie.
- Przebudził się! - krzyknął nagle, wywołując w najemniku kolejną falę bólu. Wstał, uchylił drzwi i krzyknął raz jeszcze. - Przebudził się!
- Jak się czujesz? Dasz radę mówić? - zapytał starszy mężczyzna w habicie, który nagle wszedł do pomieszczenia. Gdzie jeszcze miał włosy, tam były one siwe, twarz pokrywały mu zmarszczki, a przy prostym pasie miał niewielką torbę. Zwisający z piersi medalion ujawniał, że jest kapłanem Sakira.

Re: Komandoria Zakonu Sakira

2
Było niedobrze, tylko tyle Gilles zdołał wywnioskować, kiedy ostatnimi siłami próbował podnieść się z ziemi na polu bitwy. Może nie oberwał zbyt mocno, ale na tyle, by znaleźć się w bardzo niekorzystnej sytuacji. Atak do tyłu to był cios poniżej pasa, a dopiero co udało mu się pokonać kolejnego przeciwnika, wszystko było tak blisko, wystarczyło jeszcze powalić maga. Wszystko działo się tak szybko. Światło, ból, smród - Gilles domyślił się, co zaszło, nie był jednak w stanie choćby cokolwiek pomyśleć, zapadła ciemność.
Najemnik stwierdził, że ostatnio odczuwa za dużo bólu. Jeśli, dalej pozostając skromnym miałby wybierać rodzaj pobudki, wybrałby czułe pieszczoty jakiejś słodkiej i cycatej kurewki, ewentualnie śniadanie do łóżka, ewentualnie pobudka na zimnej posadzce po ostro zakrapianej imprezie. Wówczas przynajmniej pamiętałby wszystko i mógłby wywnioskować gdzie jest. A teraz? Bolało go, wszystko. Chciał rzygać, ale nie mógł, bo bolało. Chciał wstać, unieść kończyny, ale nie mógł. Powoli przewracał głową, oglądając miejsce, w którym się znajduje. Przypominało mu jakiś zakład grabarza, choć okno i światło nie bardzo pasowało, więc nie mogła to być piwnica.
Krzyk jakiegoś młodzieniaszka prawie rozsadził Gillesowi głowę. Mężczyzna nawet nie miał sił się zezłościć czy krzyknąć, po prostu z jego mózgu została papka. Niezbyt przyjemne uczucie. Gdyby był bardziej mściwy, przysiągłby, że dorwie krzykacza i obedrze go ze skóry, ale nawet nie miał siły by obiecać coś takiego. Z resztą, miał to gdzieś, chciał tylko, żeby przestało boleć. Dalej w kolejce była chęć dowiedzenia się gdzie i jak się znalazł, a potem powrót na miejsce i próba znalezienia paru drobniaków, na które niewątpliwie zasłużył, a bez których umrze z głodu.
- Gdzie... jestem... - wybełkotał na tyle, na ile był w stanie. - Kim... jesteście... wody...

Re: Komandoria Zakonu Sakira

3
- Spokojnie, spokojnie! Jesteś w bezpiecznym miejscu! - powiedział szybko mężczyzna, siadając na krześle. Pachołek, który je przed chwilą zajmował, podał Gillesowi kubek z wodą. Choć bolało, bolało gdy podnosił rękę i bolało, gdy przełykał, to dał radę ukoić pragnienie.
- Jesteś w Komandorii Zakonu Sakira. Bezpieczny - powiedział uspokajająco, lekko się uśmiechając. - Nasi paladyni znaleźli Cię w południowej dzielnicy na podwórzu tych plugawych barbarzyńców... Zeszłej nocy. Nie ma jeszcze południa, ale walki na ulicach trwają - zawszeni nieludzie wyszli na ulice i zaprószyli ogień przy Książęcej Bramie, niech ich Bogowie wytną w pień! Przebudzałeś się w nocy, ale przyjąłeś trochę... środków znieczulających, więc możesz nie pamiętać. Na miecz Pana, nie wstawaj jeszcze! Leż, odpoczywaj!
Gilles poczuł lekki podmuch powietrza, który przyniósł odór spalenizny i... coś jeszcze, coś jakby posępnego i przepełnionego bólem. To był zły dym.
- Jesteś cały poparzony. Mam na myśli, naprawdę poparzony! Raz tylko coś podobnego widziałem, gdy piorun gromotnął w wioskowego przygłupa, który ośmielił się wysikać przy kaplicy Sakira, a przygłup ten zwykł siedzieć w beczce. Mieszkał tam właściwie, czasem też popisywał się talentem koniobijcy pośrodku wioski... ale o czym to ja... a, tak! Przynieśże, chłopcze, zwierciadło. A Ty... to magia barbarzyńców, a to plugawi nieludzie, między zwierzętami a nieludziami właściwie... zrobiliśmy, co mogliśmy...
Pachołek przyniósł po chwili niewielkie zwierciadło - dokładnie wypolerowane srebro oprawione w drewno. Gilles pokryty był w większej swej części różnego rodzaju bandażami i nasączonymi czymś szmatami, a gdy pachołek zdejmował te, którymi opatrzona była głowa i popiersi najemnika, mocno szczypało. Ale mógł zobaczyć swoją twarz.
Spoiler:

Re: Komandoria Zakonu Sakira

4
Gilles sam do końca nie był pewien, czy uwierzył w to, że znajduje się w bezpiecznym miejscu. Jako weteran wielu przygód doskonale zdawał sobie sprawę, że bezpiecznie jest tylko tam, gdzie osobiście sprawdziło się każdy zakamarek, posiadało pod ręką miecz i sztylet oraz sprawne ciało. On w tym momencie był bezradny jak dziecko, a nawet, jeśli towarzystwa dotrzymywali mu jakiś pachołek i starzec, dalej nie dawało mu to całkowitej pewności bezpieczeństwa. Być może był to skutek odczuwanego obecnie strachu i niepewności oraz swego rodzaju urażonej dumy, jako iż Gilles nie przywykł do bycia niańczonym przez kogoś, a tym bardziej znajdowania się na łasce jakiegoś starucha i mlekożłopa.
- Dzięki... - odpowiedział cicho kiedy skończył już pić; zrobiło mu się lepiej, choć dalej wszystko bolało.
Z uwagą wysłuchiwał wyjaśnień, starając się wykryć w głowie rozmówcy jakieś kłamstwo czy niepewność. Z każdym usłyszanym słowem rozjaśniało mu się w głowie coraz bardziej, choć ostatnim co pamiętał był jedynie błysk i ból. Zdziwił go też fakt, iż Zakon Sakira tak bardzo nienawidzi barbarzyńców, a paladyni - doświadczeni, silni i dobrze wyposażeni oraz wyszkoleni rycerze - zechcieli pofatygować by zeskrobać z barbarzyńskiego kawałka ziemi leżący i poraniony wrak człowieka jakim był Gilles. Najemnik nie bardzo wiedział co o tym myśleć, więc postanowił zostawić to wszystko na później, również rozmówienie się w kwestii finansowej, gdyż lekarstwa do tanich nie należą. Przez moment leżący zwęszył coś ciekawego, pomyślał z początku, że dobroczyńcy nakarmią go jakimś dobrze wypieczonym kawałkiem mięsa. Prawda, która nadeszła za chwilę, nieco odstawała od jego wyobrażeń, a dobrze wypieczonym kurczakiem miał być on sam.
Z początku, kiedy usłyszał dokładnie wyjaśnienia, zatkało go. Nie wiedział, czy cieszyć się z tego, że przeżył, czy wręcz przeciwnie - bycie chodzącą szkaradą nie przyniesie mu zleceń i majątku, a czuł, że jest gorzej niż myśli. Głośno przełknął ślinę kiedy tylko dostał do ręki lusterko. W trakcie odwiązywania bandaży syknął od czasu do czasu. Na moment zamknął oczy i otworzył je dopiero wtedy, kiedy gotowy był spojrzeć na swe nowe oblicze.
Rozszerzył oczy szeroko, zauważając, iż prawe jest i tak szerzej otwarte. Praktycznie cała twarz Gillesa była poparzona i lekko spuchnięta. Nie miał brwi, a mocno czerwona skóra sięgała aż wysoko do czoła. Wargi przypominały dwa kawałki surowego mięsa. Wydawałoby się jednak, że najbardziej oberwała prawa strona twarzy - tutaj oparzenia sięgały o wiele wyżej, dochodziły niemalże do jednej trzeciej górnej powierzchni czaszki, całkowicie wypalając włosy w tym miejscu i uniemożliwiając wzrost nowych; skóra prawej strony była bardziej poparzona, czerwona niczym krew. Szyja oberwała nieco słabiej, lecz również zostaną na niej różowe blizny, które sięgać będą aż mniej więcej do połowy klatki piersiowej, układając się nierównomiernie niczym fala morska na brzegu. Z pewnością z czasem i przy odpowiedniej kuracji poparzenia stracą na intensywności, lewa część twarzy będzie po prostu czerwona, prawa nieco bardziej, lecz Gilles wiedział, że dziwki będą brały od niego podwójną, o ile nie potrójną kwotę, chyba, że będzie chodził z wiadrem na głowie.
Kilkakrotnie zamykał oczy i otwierał je, mając nadzieję, że to zwykły koszmar. Nie zważając na ból chciał dotknąć twarzy, zatrzymał jednak dłoń w połowie obawiając się, że odpadnie mu kawałek skóry. Uśmiechnął się do lustra, zaciekawiony czy ono pęknie. Nie pękło, lecz on sam wzdrygnął się wyobrażając sobie, że jeśli najokropniejsze demony spod Wieży nagle zaatakowałyby miasto, jego zostawiłyby w spokoju biorąc za swego kompana.
- No pięknie... - mruknął.
Oddał lustro pachołkowi, nawet nie myśląc o tym, aby się uśmiechnąć. Czuł, jak podniosła mu się adrenalina, ból nieco osłabł, a sam Gilles zaczął oddychać głębiej. Nie miał pojęcia co zrobić. Zamknął oczy i spróbował ułożyć w głowie plan działania, lecz za każdym razem widział tylko błyski. Krzywił twarz, nie zdając sobie sprawy, ze jego diabelski uśmiech to przy tym zalotny uśmieszek wiejskiej dzierlatki. Nie użalał się nad sobą dłużej, życie toczyło się dalej, a on w końcu był mężczyzną.
- Dziękuję za wszystko, nieznajomy. Nie mam grosza przy duszy, aby zapłacić za lekarstwa i opiekę, a moja wdzięczność, nawet jeśli duża, nie zwróci wam kosztów. Muszę jednak odebrać pieniądze za zlecenie, co jak widać niezbyt mi się opłaciło, lecz nie będzie tego zbyt wiele. Czy znajduje się tutaj mój miecz i tarcza? Zostawiłem też konia w stajni przy pewnej karczmie. Zakładam, że na pobojowisku nie zostało zbyt wiele? Nie lubię mieć długów, więc jeżeli wystawicie mi stosowne dokumenty, zobowiążę się do spłaty długu w jakiś inny sposób. Jestem najemnikiem, więc mogę przyjąć zlecenie na uciszenie paru bluźnierców, czy co tam robicie zazwyczaj. I ten tego... chwała Sakirowi! - oznajmił, kończąc zdanie niezbyt entuzjastycznym okrzykiem, chcąc w ten sposób jakoś przypodobać się zakonnikom.
Kler był dla niego niemalże jedną wielką niewiadomą, znał tylko podstawy wiary, umiał wymienić Bogów i Patronów oraz wiedział mniej więcej co każdy robi. Wcześniej postrzegał Zakon Sakira jako dość okrutne miejsce, pełne sal tortur i więziennych piwnic, a choć w sumie nie miał pewności, że takie miejsca się tu nie znajdują, to nie mógł sam sobie zaprzeczyć, że odczuł sympatię do tego zgromadzenie. Zapewne uratowali go tylko dlatego, że walczył z ich wrogami, a jak to się mawia: "wróg mego wroga jest moim przyjacielem". Gilles w prawdzie już z tego skorzystał, ale ciekawiło go, czy może liczyć jeszcze na jakąś robótkę. Może nie był specjalistą w tropieniu czarnoksiężników, paleniu wiedźm na stosie czy torturach heretyków, ale tacy z pewnością stawiają opór, a najemnik zna się na tłumieniu oporu jak nikt inny. No i w końcu Sakir jest patronem wojny, która jakby nie było jest żywiołem Gillesa.

Re: Komandoria Zakonu Sakira

5
Pachołek i starzec staranie obserwowali reakcję Gillesa. Być może bali się, że wpadnie w szok, względnie zacznie rozpaczać i drzeć się wniebogłosy , co nawet nie byłoby bezzasadne, biorąc pod uwagę jego stan i makabryczny wygląd. Obaj, pachołek i starzec, doskonale zdawali sobie sprawę, że zostaną mu paskudne blizny na całe życie. On również to wiedział, choć wykazał się niesamowitym hartem ducha i przyjął to wszystko mężnie.

- Znacie, panie, to powiedzenie - przemówił w końcu staruszek, trafiając dokładnie w tok myśli rannego mężczyzny - wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. Każdy, kto mężnie staje przeciw tym barbarzyńcom próbującym zniszczyć naszą kulturę, jest przyjacielem Zakonu, a przyjaciele Zakonu nie płacą za leki i opiekę. Nie ma nawet o tym mowy. Nie macie żadnego długo wobec nas.

Podczas gdy staruszek przemawiał, pachołek poszedł w kąt pokoju, z którego wrócił z mieczem w dłoni. Mieczem Gillesa, co sam najemnik poznał po pochwie. Postawił broń przy nim, opierając ją o łóżko.

- To znaleźliśmy przy was, więc pomyśleliśmy, że faktycznie wasz. Tarczy jednak żadnej tam nie było, poza tymi barbarzyńskimi. Jeśli miała dla was jakąś wartość, to przykro mi. Jeśli nie, weźcie ze zbrojowni nową, myślę, że coś znajdziecie. A o pracy teraz nie myśleć wam, tylko o wyleczeniu się z tego. Hełmu póki co, to wy nie założycie, nawet prosta walka może być dla was trudna przy takim osłabieniu. Wydobrzejecie, będziecie myśleć o zarobku. Teraz odpoczywajcie. Czy jeszcze czegoś wam potrzeba, czy może zostawić was w spokoju?

Staruszek miał rację, Gilles czuł się osłabiony, nawet kiedy zwyczajnie siedział. W głowie mu się kręciło, a poparzenia intensywnie dawały o sobie znać. Prawdą jest, że teraz potrzebuje odpoczynku i zlecenia, miast kolejnych wyzwań.

Re: Komandoria Zakonu Sakira

6
Choć męska duma Gillesa topniała w zastraszającym tempie, zrobiło mu się jakoś cieplej na sercu z tego powodu, że trafił na dobrych ludzi, którym wiele zawdzięczał, a dla których nie zrobił praktycznie nic. Naturalnie nie miał zamiaru się wykłócać i na siłę opuszczać przybytek, z przyjemnością skorzysta z dobroci gospodarzy, bowiem z drugiej strony odrzucenie gościnności byłoby obrazą. A lepiej nie obrażać Zakonu Sakira, który palił ludzi za mniejsze przewinienia, a przynajmniej tak mówią plotki.
- Jeszcze raz dziękuję. Z chęcią zaprzestałbym marnowania waszego czasu i nie nadużywał gościnności, lecz czuję się strasznie wyczerpany. Prześpię się porządnie, to powinno pomóc. Potem, zachowując olbrzymią wdzięczność, opuszczę was i zajmę się swoimi sprawami.
Wizja zostania na utrzymaniu kapłanów tak długo jak się da nie była nawet taka zła, ale Gilles to nie ten typ. Chciał odzyskać siły jak najszybciej, bowiem czekała go długa i ciężka droga. Zbieranie pieniędzy stanie się jeszcze trudniejsze, a odłożenie groszy dla jakiegoś alchemika-maga na lek dla regeneracji twarzy zajmie mu długie lata, o ile w ogóle będzie to możliwe. Po raz pierwszy raz w życiu poczuł się znudzony. A może jednak dopadła go depresja, zrozumiawszy ile jeszcze będzie musiał cierpieć z niedostatku, mając przy sobie jedynie miecz? Jego życie nigdy nie było łatwe, a dopiero teraz miało się okazać prawdziwą katorgą, kiedy całe dnie zajmie mu powrót do pełnych sił. Jedyna nadzieja w odebraniu nagrody i jak najszybszym zdobyciu kolejnego zlecenia.
Poczekał aż rozmówcy zostawili go samego, po czym mimo bólu postarał się odprężyć i ułożyć w miarę wygodnie, oczywiście na zdrętwiałych i obolałych plecach oraz jak najszybciej zasnąć i odpędzić, przynajmniej na jakiś czas, szare myśli dotyczące jego przyszłości.

Re: Komandoria Zakonu Sakira

7
Dwaj mężczyźni wymknęli się z izdebki, kłaniając się wcześniej w pas. Drzwi skrzypnęły cicho, a po chwili Gilles został w pokoju zupełnie sam. Zmęczenie wzięło gorę nad bólem, kiedy zamknął powieki, pochłonęła go miękka ciemność.

We śnie znów był na ulicy, znów dzierżył miecz w jednej dłoni, a tarczę w drugiej. Barbarzyńcy otaczali go ze wszystkich stron, ale on dzielnie odpierał kolejne ataki. Blokował i atakował. Unikał śmierci i zadawał ją. Jego miecz był niczym błyskawica, uderzał to tu, to tam, kolejnych Uratai odsyłając do krainy wiecznych łowów. Ale przeciwników nie ubywało - wręcz przeciwnie, było ich coraz więcej i więcej, a Gilles czuł, jak powoli opada z sił.

Kiedy już wydawało się, że barbarzyńcy dopadną go, ci zaczęli się odsuwać, pozostawiając klęczącego na jednym kolanie najemnika. Cofali się, aby po chwili zniknąć w mroku. I wtedy z ciemności wyleciała płonąca strzała. Wbiła się tuż przy nodze Gillesa, a on ujrzał, że nie stoi już na twarde, brukowanej posadzce, ale przywiązany jest to wysokiego pala z drewna, a pod nim ułożono stos z chrustu. Drewno błyskawicznie zapłonęło, szybko sięgając do stóp mężczyzny i stopniowo ogarniając wszystko dookoła niego. Płomień piął się w górę, a Gilles czuł już żar na stopach, goleniach, udach. I krzyczał, coraz mocniej, przeraźliwiej.

Obudził się, wstając gwałtownie, czując ból w plecach, na ramionach i na twarzy. Pot oblewał jego skórę, a on sam oddychał gwałtownie. Wystraszył się dodatkowo, czując gdzieś z boku ruch. Natychmiast się tam obrócił i zobaczył chłopca, najwyżej dziesięcioletniego, patrzącego na niego z przerażeniem.

- O, panie - powiedział cienkim głosem - aleście krzyczeli. Jakby was ze skóry obdzierali. Już się wystraszyłem, chciałem po Gorgina wołać. Przyniosłem trochę eliksirów na ból, jedzenie i wody. Podać coś? A, zapomniałbym. Szlachetny Hevald Porse, rycerz zakonny, nakazał mi powiedzieć, że rad byłby spotkać się z wami, kiedy tylko znajdziecie trochę sił do rozmowy. Szczegółów nie zdradził, ale to on pierwszy was znalazł i wydał rozkaz przeniesienia tutaj.

Re: Komandoria Zakonu Sakira

8
Był tam ponownie, lecz sam. Tylko on i oni, barbarzyńcy, do których osobiście nic nie miał. Zapłacono mu za ich głowy, a nawet, jeśli po prostu się bronili, to dlaczego atakowali tylko jego? Dlaczego walczył sam, mając jedynie swój miecz i tarczę? Nie miał jednak czasu nawet na chwilę wahania, skupił się na walce, a adrenalina szumiała mu w żyłach. Ryk barbarzyńców, brzęk stali, krew bryzgająca na wszystkie strony. A w centrum on, niepokonany, choć słabnący. Widział już śmierć, przybrała postać potężnych, umięśnionych Uratai. Wiedział jednak, że zabierze ze sobą tylu ilu zdoła. Nie w imię pieniędzy, honoru czy sławy, lecz by zadośćuczynić losowi, bowiem przywykł już do naturalnej kolei rzeczy - ktoś ginie, by żyć mógł ktoś inny.
Płonąca strzała natychmiast przykuła jego uwagę. Zmęczone, obolałe mięśnie drgnęły odruchowo, choć i tak nie miałby najmniejszych szans zareagować tak, by zmienić trajektorię chociaż w niewielkim stopniu. To było dziwne, gdyż nie spostrzegł łuczników. Kryli się? To nie w stylu Uratai. Mimo, iż wcześniej o nich tylko słyszał, a dopiero teraz skrzyżował z nimi broń w śmiertelnej walce, był tego pewien, to się czuje kiedy patrzysz na tych, których uśmiercasz i którzy za moment uśmiercą ciebie.
Nagle nie był już wśród wrogów. Całe otoczenie zmieniło się w ułamku sekundy. Zniknęła krew, broń, nawet grunt i trupy pod nogami. Nie mógł się ruszyć, choć chciał. Zauważył, że przywiązany jest do pala, a pod nogami nie walają się olbrzymie i ciężkie kawałki żelaza, a chrust. Suchy, twardy, skrzypiący pod nogami - idealny do rozpalenia ogniska. Tak, wtedy spostrzegł, że to było ognisko, a on był pieczenią. Nie miał jednak zostać zjedzony, a raczej strawiony przez płomienie, starty na proch. To nie był koniec, o jakim marzył. Natychmiast zapragnął powrócić na pole bitwy, poczuć miecz w jednej dłoni, tarczę w drugiej i ból w klatce piersiowej. Nie został wysłuchany, ogień zaczął piąć się w górę. Ból był nie do opisania, Gilles nie mógł z nim walczyć, nawet nie potrafił. Zrobił to, co w takiej sytuacji mógł jedynie - krzyczał, głośno, coraz głośniej, aż nie mógł wydać z siebie żadnego dźwięku.

Wszystko zniknęło, a on gwałtownie otworzył oczy. Uderzyła go dawka ogromnego bólu, głównie pleców, ramion i naturalnie poparzonej twarzy. Próbował odruchowo przetrzeć ją dłonią lecz zatrzymał rękę w połowie, uświadomiwszy sobie z jakimi konsekwencjami wiązać będzie się tak nie rozważny czyn. Oddychał głęboko, a jego oczy z początku utkwione w jednym punkcie, patrzące wciąż przez zasłonę dymu i żaru, po chwili również wróciły do rzeczywistości. Wyłapały ruch, a do umysłu Gillesa natychmiast napłynęły obrazy przebytej we śnie bitwy, obrazy potężnych i dzikich Uratai, których powalał jednego po drugim. Zacisnął mocniej dłoń na posłaniu. Dość szybko spostrzegł, iż w pomieszczeniu nie znajduje się umięśniony barbarzyńca z północy, lecz kilka razy mniejszy i ważący z pewnością dobre kilka razy mniej chłopiec.
- Dziękuję, dobry chłopcze, gdybym miał chociaż jedną monetę, to bym cię nią nagrodził. - Niechcący odruchowo uśmiechnął się, lecz szybko zatarł uśmiech przypomniawszy sobie stan własnej twarzy; zajmie mu jeszcze sporo czasu, nim na dobre pozbędzie się dawnych nawyków. - Niestety obawiam się, że nie będę w stanie odbyć tej krótkiej podróży, gdyż ledwo mogę się ruszać. Powiadom szlachetnego Rycerza, mego wybawcę i dobrodzieja, że mimo olbrzymich chęci, tak prosta czynność na obecną chwilę przerasta zdolności mego okaleczonego ciała. No, leć już.
Gilles spróbował wstać, co w pierwszej chwili kosztowało go obalenie na zimną posadzkę. Choć nogi nie bolały go jakoś bardziej, wciąż był w szoku, nie miał również zbyt wiele siły, a chciał załatwić pewne formalne sprawy jak najszybciej. Wstał ponownie drgając lekko. Chciał się przeciągnąć, lecz każdy, najdrobniejszy ruch kosztował go kolejną dawkę bólu i przypominał o słabym stanie organizmu. Powoli i ostrożnie ruszył w stronę tacy z posiłkiem. Jadł szybko, na sam widok strawy żołądek zaczął wydawać odgłosy niczym rozwścieczony, bezpański pies. Kiedy sięgnął po kubek, o mało co nie zachłysnął się. Dopiero teraz odczuł pragnienie, które jakby wzmogło się na samą myśl o płomieniach i spowodowane przez nie ból i cierpienie. Wziął głęboki oddech i chwycił za eliksir. Wypił cały płyn za jednym razem, a gorzki, obrzydliwy smak natychmiast wykrzywił jego oszpeconą do granic możliwości twarz. Gdyby w izbie były lustra, pękłyby natychmiast. Gilles nigdy nie kosztował końskiego łajna, zgniłego ścierwa, moczu żebraka czy flaków ropuchy, ale wyobraził sobie, że ich najzręczniej przyrządzona mieszanka smakuje jak to, co właśnie wypił. Szybko pożałował, że nie zostawił choć trochę wody czy kęsa posiłku.
Spróbował rozprostować ciało wraz z postępem działania eliksiru. Nie wykonywał skomplikowanych ruchów, jedynie najprostsze i podstawowe, tak, aby nie wyglądać jak niespełna umysłu okaleczony człowiek, kiedy stanie przed nim rycerz, któremu zawdzięcza życie. Ból osłabł, lecz niestety nie na tyle, by Najemnik mógł sam odbyć podróż. Ciężko zwalić się na łóżko, łapczywie łapiąc oddech, kiedy niebezpiecznie zbliżył się do limitu dostępnego dla jego ciała, a najgorszy ból wydobył się z samego wnętrza jeszcze nie zagojonych ran. Postanowił więc poleżeć jeszcze by zebrać siły, aby potem móc chociażby siedzieć.

Re: Komandoria Zakonu Sakira

9
Chłopiec, spełniwszy swój obowiązek, skłonił się sztywno i wyszedł z pokoju szybkim krokiem. Samotny Gilles spróbował wykonać kilka najprostszy dla zdrowego człowieka czynności. On jednak daleki był od zdrowia, okupił więc szarżę kilkoma dłuższymi chwilami potężnego bólu. Kiedy jednak dostał się do skromnego, żołnierskiego posiłku, rzucił się na nie, jakby nie jadł od wielu dni.

Później przyszła pora na eliksir. Był to jeden z najgorszych, a może i najgorszy trunek, jaki spożywał najemnik, jednak wiedział, że przysłuży się to jego zdrowiu. Po wypiciu wszystkiego, ohydny posmak pozostał w ustach mężczyzny, który zwalczył odruch wymiotny. Skutki poczuł jednak dość szybko. Ból zelżał, choć absolutnie nie zniknął.

Dla sprawdzenia swego ciała wykonał kilka prostych ćwiczeń. Lekko rozciągnął zastygnięte mięśnie, jednak doprowadził się tym samym do granicy wytrzymałości, gdyż już po chwili zwalił się ciężko na łóżku i łapczywie wdychał powietrze.

Ciężko mu było określić, ile czasu tak przeleżał, kiedy usłyszał donośne pukanie w drzwi. Domyślał się, kim jest przybysz, wstał więc, czy raczej podniósł się, żeby usiąść na łóżku i przynajmniej częściowo sprawdzić swój wygląd. Nie zdołał zaprosić gościa, kiedy drzwi otworzyły się, a próg przekroczył mężczyzna.

Szedł sprężystym, krokiem. Wysokie buty z cholewami spinały dwie pary żelaznych klamerek. Wypolerowane na wysoki połysk świadczyły o poczuciu estetyki właściciela. Wełniane spodnie farbowane na brązowo opinał się na mocnych nogach, błękitny dublet szyty był na miarę, gdyż pasował idealnie, po lewej stronie srebrną nicią wyszyto na nim miecz Sakira. Czarny rycerski pas nabijany był srebrem. Właściciel stroju był wysokim, smukłym mężczyzną o ciemnych włosach, ostrych niczym górska turnia rysach twarzy, poważnych oczach i kilkudniowym zaroście. Przed Gillesem skinął głową.

- Wybaczcie najście, ale słyszałem, że nie możecie chwilowo poruszać się zbyt sprawnie, a ja nie jestem osobą należącą do cierpliwych, tedy przyszedłem do was. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Nie musicie wstawać, spokojnie, żaden ze mnie dostojnik, jedynie skromny sługa Sakira i mojego zakonu. Chciałem osobiście was poznać. I przy okazji zadać kilka pytań. Napijecie się czegoś?

Wtem przez drzwi przeszło dwóch chłopców, służących, jeden trzymał dzban, drugi dwa cynowe kubki. Paziowie, jak wniósł najemnik po ich wieku i stroju, kolejno rozleli napój do naczyń, a następnie obsłużyli rozmawiających.

- Dziękuję, poradzimy sobie sami. Zamknijcie za sobą drzwi - rzekł rycerz, po czym sięgnął po drewniany karzeł i usiadł wygodnie naprzeciw rannego. - Na początek, jak wam na imię?

Re: Komandoria Zakonu Sakira

10
Gilles tak właśnie wyobrażał sobie jednego z Rycerzy Zakonu. Silni, emanujący charyzmą i doświadczeniem, rozsiewający wokół aurę spokoju i ciepła, jednocześnie bezwzględności dla wszelkich przejawów zła. Skromność mężczyzny również była godna podziwu, choć Gilles nie potrafił odróżnić, czy jego rozmówca rzeczywiście uważa się za skromnego i pokornego, czy jak niektórzy lubią, mówił tak tylko dla zaspokojenia ego i by zrobić dobre wrażenie. W każdym razie, srebrne dodatki w ubiorze Hevalda Porse wyglądały imponująco, tak samo z resztą jak cały strój. Gilles zaczął się zastanawiać, dlaczego zawsze wolał unikać Zakonników z daleka, skoro są takimi dobrymi i ułożonymi ludźmi, choć plotki, które słyszał od ludzi oglądających pogromy dokonywane przez Sakirowców odezwały się nagle, w najgorszym możliwym momencie.
- Witaj, panie - Skinął pokornie głową Gilles i spróbował usiąść prosto, wstydząc się, że nie może wstać; do tego uczucia też będzie musiał przywyknąć. - Z chęcią, jeśli łaska, dziękuję. - odpowiedział na zapytanie o napitek, gdyż wciąż był spragniony, a jego usta dalej wypełnione były obrzydliwym posmakiem wypitego wcześniej eliksiru. - Zwę się Gilles. Chciałbym szczerze podziękować za uratowanie mi życia. Zaskakuje mnie, iż nie krzywicie się na mój widok, zapewniam was, że jeszcze parę dni temu wyglądałem inaczej. Czy mogę jakoś wynagrodzić ratunek i opiekę? Nie mam grosza przy duszy, lecz potrafię zrobić dobry użytek z miecza, co być może zauważyliście na pobojowisku.

Re: Komandoria Zakonu Sakira

11
Rycerz upił jeszcze łyk wina, po czym odstawił kubek na stół, kręcąc przecząco głową.

- Nie jestem panem. Wystarczy rycerzu Porse, nic więcej potrzebne nie jest - założył ręce na piersi i zerknął uważniej na Gillesa. - Jestem w Zakonie od urodzenia, nie pamiętam innego życia, widziałem za co całe setki ran, blizn, oparzeń od kwasu, ognia, wreszcie nawet odmrożeń od zimna. Możecie mi wierzyć, że ten niewielki mankament na waszej twarzy to bardzo niska cena za życie. Wielu chętnie by się zamieniło. No, ale to tylko dywagacje odbiegające od tematu. Cieszę się, że dziękujecie, nie próbujecie na siłę wyrywać się stąd i jesteście wobec wszystkich uprzejmi. Nie wiedzieć czemu, większość od razu od nas ucieka, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie chce mieć z nami nic wspólnego. Wszystko te plotki. Za opiekę zaś nie możemy przyjąć ani grosza, nawet, gdybyście mieli cokolwiek. Naszym obowiązkiem, pierwszym i najważniejszym, jest niesienie pomocy potrzebującym. Ale faktycznie, robić mieczem coś tam musicie umieć, widziałem zwłoki. - Był osobą energiczną, nie potrafił usiedzieć na miejscu, dlatego wstał i przeszedł się po pokoju, to w jedną, to w drugą stronę. - Dobrze więc, na imię wam Gilles. Skąd pochodzicie, cóż sprowadziło was do stolicy i dlaczego braliście udział w obławie na Uratai? Jakby tego było mało, byliście w samym centrum wydarzeń, rzekłbym.

Spojrzenie jego oczu znów skupiło się na najemniku.

Re: Komandoria Zakonu Sakira

12
Gilles pił powoli. W prawdzie jego pragnienie zostało już dawno zaspokojone, a nieprzyjemny posmak szybko odchodził w niepamięć, jednakże ból twarzy przekształcał się w psychice rannego w żar, a to powodowało nieprzyjemne złudzenie i odruchowe, zdecydowanie zbyt często sięganie po kubek. Najemnik odniósł też wrażenie, że gdyby wino było mocniejsze, z pewnością podziałałoby lepiej niż eliksir. W ogóle nie zwrócił uwagi na to, jak bardzo w tym momencie kaleczy swoje maniery, ale już odruchowo przeczuwał, że w niedługim czasie zaleje się w trupa zapominając o wszystkich przykrych zdarzeniach.
- Proszę wybaczyć szczerość i być może przykre słowa, Rycerzu Porse, ale czuję, że jestem wam to winny. Sam stroniłem od Zakonu, w prawdzie nie miałem o nim wyrobionego zdania, lecz stosy, które widziałem wraz z licznymi plotkami podświadomie wpłynęły na moje zachowanie bardziej, niż się spodziewałem. Niezmiernie za to przepraszam, wynagrodzę to broniąc dobrego imienia Zakonu, choć zębów do wybicia będzie sporo. - Ponownie upił łyk, tym razem spory. - Pochodzę ze wsi we Wschodniej Prowincji, lecz jeszcze jako malec zostałem zwerbowany przez pewnego rycerza na jego giermka. Umarł dobre kilka lat temu, od tego czasu trudnię się najemnictwem. Do stolicy postanowiłem ruszyć w poszukiwaniu zleceń i informacji, gdyż moim kolejnym ruchem miała być podróż w rodzinne strony, na front walki z Fenisteą, lecz z tego zamiaru postanowiłem obecnie zrezygnować. W Saran Dun skontaktowali się ze mną ludzie, którzy żywili wrogość do Uratai, a ja... cóż, tak to jest, z czegoś trzeba żyć. - Po raz kolejny przechylił kubek, tym razem pijąc powoli, małymi łyczkami, obserwując reakcję rozmówcy.
Jeżeli Hevald Porse spodziewał się wzruszającej historyjki pełnej walki o przetrwanie, nieugiętych ideałów i ambicji, a wszystko z romansem w tle, to musiał się przeliczyć. Jeśli próbował powiązać Gillesa z jakąś poważniejsza sprawą to również, choć istniało podejrzenie, że taki atak był właśnie czymś takim. Rzeczywistość jest raczej prosta i brutalna, najczęściej trudno szukać w niej wielkich ambicji i materiałów na powieści czy historie godne przekazywania przez pokolenia, ludzie od zawsze dążyli do zaspokojenia podstawowych potrzeb, a w tych czasach nie jest to takie łatwe.

Re: Komandoria Zakonu Sakira

13
Porse machnął ręką. Ani historia Gillesa, ani jego powiązania z atakiem na barbarzyńców wydawały się niewiele go obchodzić.

- Nie macie za co przepraszać. Nie jesteście jedynie w swych osądach. Niestety, niewielu potrafi zrozumieć, że fanatyzm można znaleźć wszędzie, zwłaszcza w religii, przypisując zło wierze, zamiast ludziom, którzy opacznie ją pojmują. O tym mówić nie ma co. Ale zwrócę, jeśli pozwolicie, uwagę na wasze słowa o giermkowaniu i bronieniu dobrego imienia Zakonu. - Napełnił puchar po raz kolejny, upił dwa łyki. - Rozumiem, że służyliście jako giermek, ale nie jesteście pasowani? Kim był rycerz, u którego służbę pełniliście? Wolny, wędrowny rycerz, czy dobrze urodzony, herbowy pan? Na jakiej zasadzie zostaliście giermkiem? I jak to jest z waszym pochodzeniem? Jako mieszkaniec wsi możecie być ubogim szlachcicem, albo, wybaczcie dosadność, prostym parobkiem. - Rycerz był poważny, nie przemawiał ironicznie czy z wyższością, kiedy sugerował niskie pochodzenie najemnika. Wciąż toczył rozmowę jak równy z równym.

Zadawanie takich szczegółowych pytań, niezwiązanych zupełnie już ze sprawą Uratai, można było wziąć niemal za przesłuchania. Wszak ranny znajdował się w komandorii Zakonu, miejscu, w którym bez wątpienia wielu na przesłuchaniu było. Hevald pamiętał jednak o wszystkim.

- Wiem, że możecie być zaniepokojeni, względnie poddenerwowany moją dociekliwością, ale zmierzam tym wszystkim do tego wybijania zębów. Choć my osobiście woliny ścinać głowy - uśmiechnął się przy tym lekko. - Faktem jest, że w Zakonie mam coraz mniej pewnych ludzi. Od czasu Wieży, jeśli ufać kronikom i najstarszym z braci, niewielu wstąpiło na służbę z powołania. Większość obecnych rycerzy to synowie złotników, kowali, szewców, którzy wpłacili odpowiednią sumę na rzecz bractwa, żeby tylko ich latorośle mogły uczyć się walki i wiary na chwałę Sakira. Problem leży w tym, że synowie szewscy, i nie tylko, nierzadko nie posiadają predyspozycji do miecza. Brak im honoru, odwagi, gotowości do poświęceń. Nie dywagując dłużej - chciałbym wam zaproponować, panie Gilles, służbę w Zakonie Rycerzy Sakira. Nie musicie od razu składać ślubów. Półbracia też są nam bardzo potrzebni. Widziałem zwłoki na dziedzińcu. Wiem, że potraficie robić żelazem, a i odwagi wam widać nie brak. Oczywiście, najpierw ozdrowiejecie. Propozycję składam jednak już teraz.

Teraz to na rycerza wypadła kolej, żeby oglądać reakcję swojego rozmówcy.

Re: Komandoria Zakonu Sakira

14
- Niestety, nie jestem pasowany. Ten, którego giermkiem byłem, w prawdzie posiadał swój własny herb, lecz majątek miał bardzo skromny. Jedna, porządna chata z kamienia, dobry koń i mnóstwo rynsztunku bojowego. Po jego śmierci wszystko przejęła rodzina, ja dostałem jedynie skromny ekwipunek i starego konia w ramach ustępstwa. Moja historia jest prosta niczym ostrze miecza. Mój zmarły chlebodawca wracał z bitwy i zatrzymał się w mojej wsi. Nie wiedząc czemu, po prostu uznał, że będę dobrym giermkiem, a rodzice wydali mnie z chęcią. Owszem, wychowałem się na wsi, lecz nie jestem ani ubogim szlachcicem, ani parobkiem. Moja rodzina posiadała największy majątek, więc nigdy nie brakowało mi jedzenia. Kiedy inni od najmłodszych lat uczyli się pracować, ja mogłem się bawić i leniuchować, choć niewątpliwie w końcu otrzymałbym edukację i rozpoczął cel, jakim zapewne byłoby pomnażanie majątku. - Zatrzymał się i upił kilka porządnych łyków, robiąc krótką przerwę od mówienia.
Z pewnością nie było tego za dobrze widać, lecz czoło Gillesa było cały czas zmarszczone. Owszem, czuł, że jest winny każde informacje jakie tylko pragną od niego uzyskać, lecz nie spodziewał się, że zajdzie to tak daleko. To było bez sensu, ta rozmowa zmierzała donikąd. Najemnik coraz mocniej zastanawiał się, jaki jest tego cel. Chcą go lepiej poznać? To nie ma jeszcze większego sensu niż szczegóły z życia Gillesa. Jedynym logicznym wyjaśnieniem było to, iż chcą wybadać czy aby nie jest jakimś bogatym, zaginionym paniczem i zamiast w kilka monet, uderzyć od razu w poważny majątek. Kto wie, czy jak się dowiedzą prawdy, nie wywalą go na zbity pysk. Całe to przesłuchanie i rozmyślanie o jego celu zaczynało sprawiać, że mężczyzna zaczynał mieć bardzo mieszane uczucia, choć na razie nie dawał po sobie tego poznać i brnął dalej.
- Ja... nie wiem co powiedzieć... - wyjąkał, kiedy tylko cała sprawa się wyjaśniła.
Zatkało go szczerze, być może dlatego, że taka ewentualność nawet mu nie przyszła na myśl. Opuścił głowę i mocniej ścisnął kubek, zastanawiając się nad całą sprawą. Miał mały mętlik w głowie, spostrzegł, że drżą mu dłonie. Musiał jednak przyznać, że gdzieś w głębi odczuł szczęście. Być może jego wędrówka pełna głodu i ran w końcu się skończyła? Jak miał okazję się przekonać, Sakirowcy to dobrzy ludzie. Być może Gilles potrafiłby się też przekonać do wiary? Nawet jeśli miałby być hipokrytą i udawać pobożnego, a podczas modlitwy po kryjomu spać, opcja darmowego posiłku, noclegu, a potem diety i żołdu w zamian za to, co i tak robi by zarobić na chleb, wygląda bardziej niż obiecująco. O przywilejach dostępnych Zakonnikom nie wspominając.
- Rycerzu Porse, ja... zgadzam się! - rzekł głośno, z determinacją patrząc wprost w oczy rozmówcy. - Uważam, że takie spotkanie nie mogło być przypadkowe, a choć nigdy nie wierzyłem w takie rzeczy, może już nadszedł czas? Jestem pewien, że będę użytecznym narzędziem i chciałbym być tak postrzeganym. Jestem o wiele lepszy od synów złotników i kowali, widziałem więcej pól bitew, krwi i śmierci niż oni wszyscy razem wzięci, nie obrażając naturalnie moich przyszłych braci. Wraz z nową twarzą chciałbym zacząć nowe życie, a jeśli będzie to z imieniem Sakira na ustach, z dumą wstąpię w Wasze szeregi! - Zawahał się nieco. - Przepraszam, nigdy nie byłem pasowany. Powinienem uklęknąć i złożyć przysięgę? - zapytał nieco zmieszany, a ciśnienie krwi w jego organizmie zbliżało się do krytycznego punktu, oddychał szybko i głęboko, choć na jego twarzy nie sposób było dostrzec dodatkowego zaczerwienienia.

Re: Komandoria Zakonu Sakira

15
Rycerz uśmiechnął się.

- Być może powinniście uklęknąć i złożyć przysięgę, ale nie w tym stanie i nie przede mną. Na wszystko przyjdzie czas, a teraz, jak mówiłem, macie wypocząć. Zakon zaoferuje wam wszystko, czego potrzeba, ubranie, prowiant. Przechodzicie pod nasze skrzydła, panie Gilles, ale pamiętajcie też, że to zobowiązuje.

Podniósł puchar do ust i kilkoma łykami opróżnił naczynie, by zaraz odstawić je na stolik. Poprawił wams, wygładzając go lekko, po czym stanął prosto.

- Na razie muszę was opuścić. Nie będzie mnie dwa tygodnie, w czasie których powinniście nieco ozdrowieć. Medykamenty również będą wam dostarczane. Nie przeciążajcie się zbytnio. Kiedy wrócę, zajmiemy się waszym wdrażaniem w struktury. Do święceń jakichkolwiek z pewnością wam daleko, ale zrobię wszystko, byście jak najszybciej dołączyli do nas, jako półbrat. Bywajcie, panie Gilles. Pamiętajcie o moich słowach.

Kiedy skończył, skinął głową i wyszedł, pozostawiając najemnika w ciszy. Oto zapowiadało się, że jego życie nagle zmieni się diametralnie. Jeżeli Hevald mówił prawdę, nie będzie musiał troszczyć się o żołd, jedzenie, dach nad głową - wszystko to będzie mu udostępnione. I, jakby tego było mało, zrobi kilka dobrych uczynków. Nagle przypomniało mu się, że musi zgłosić się jeszcze po zapłatę za ostatnie zlecenie. I przeszło mu przez myśl, że żadna zapłata nie będzie adekwatna do tego, co mu wyrządzono. Teraz jednak, czekało go dwa długie tygodnie rekonwalescencji.

Spoiler:

Wróć do „Saran Dun”