POST BARDA
Wiele było braków, zastąpionych chwilowo załogantami Kruka. Rivera był tylko jednym ze straconych załogantów. Pogad oparła się o jedną z drewnianych kolumienek i skrzyżowała ręce na piersi. W mroku pod pokładem Vera mogła dostrzec jej wykrzywione usta. Zapewne miała wiele do powiedzenia, ale nie odważyła się pyskować kapitan Umberto, tym bardziej, gdy wiedziała, że jest doceniana w załodze. Na tyle, że nawet dostała własny statek, choć już zdołała go stracić. Przez dłuższą chwilę milczała, nie wiedząc, co ma powiedzieć.
- Nie lubię takich jak on. - Powtórzyła, w końcu wydając z siebie dźwięk. - To demoni pomiot, jak może przeżywać żałobę? - Poddała wątpliwości, gdy w głowie nie mieściło jej się, że ktoś zrodzony z demona może mieć ludzkie odczucia. - I to nie tylko ja jestem przeciwna. - Podkreśliła od razu. - Ale... w porządku. Przepraszam, kapitanie. - Zacisnęła zęby, aż wyostrzyły się jej rysy. Nie przychodziło jej to łatwo. - Nie wiem, co potrafi, a czego nie, ale ja nie zaufałabym mu ze statkiem, ani z czymkolwiek innym. Po prostu... niech nie wchodzi mi w drogę. - Poradziła. Nie musieli przecież być przyjaciółmi ani jadać przy jednym stole. - A ja nie będę zaczepiać jego. - Wpatrywanie się w ślepia orczycy nie było łatwe, gdy ta uciekała spojrzeniem, zawstydzona reprymendą, jakiej musiała udzielić jej Vera. - Nikt go nie zapierdoli. To ci obiecuję, zatrzymam w razie czego chłopaków. - Mówiła o grupie orków, z głównie którymi trzymała się na statku. Ze swoim statusem, łatwo wypracowała sobie dowodzenie, a zieloni szanowali pokaz siły. - To co, budzimy czarodzieja? Hej, mistrzu, wstawaj.
Potrząśnięty za ramię Ighnys potrzebował chwili, by odgonić od siebie sen. Potarł oko i usiadł, wpatrując się to w Pogad, to w Verę.
- Wstało już słońce? Nie widzę słońca. Widzę Verę Umberto. Dzień dobry również tobie.