POST BARDA
Kamelio nie odpowiedział, a jedynie w zaprzeczeniu pokręcił głową.Nikt nie rozumiał. Nikt nie wiedział. Wielu natomiast, i tych tylko rosło w liczbę, snuło przypuszczenia bardziej, bądź mniej kolorowe. Społeczeństwo często znajdowało najwięcej powodów do zmartwienia daną sprawą, gdy zaczynali przyglądać się jej uczeni, magowie bądź astrologowie. Jak się można domyślić, przyglądali jej się oni wszyscy więcej, niż tylko uważnie, uczuleni przez wcześniejsze Zaćmienie. Żaden jednak nie stworzył dostatecznie wiarygodnej ani sensownej tezy, że nie mówiąc już o jej udowodnieniu. To z kolei dawało pole do popisu najróżniejszym miłośnikom siania zamętu oraz chaosu.
Ludzie, którzy stanowili najliczniejszą część Archipelagu, przede wszystkim niestety skorzy byli do ulegania strachowi przed nieznanym, co na ten moment nie wpływało najlepiej na ogólny nastrój w Królestwie. Niektórzy, a przede wszystkim co ekscentryczniejsi magowie i demonolodzy, za ataki na wieszczy i wróżbitów obwiniali mściwego demona lub demony, które rzekomo miałyby wkradać się do wizji, zniekształcać je i doprowadzać przy ich pomocy do obłędu. Inni, bardziej podejrzliwi i kochający teorie spiskowe, tworzyli wizje tajnych organizacji, stojących za całą aferą. Najbardziej jak na razie popularna, zrzeszać miała cichych agentów Sakirowców z kontynentu, którzy czystkę na Wyspach zacząć chcieli po cichu i od najmniej groźnej oraz rzucającej się w oczy grupy umagicznionych... Ci, co bardziej wierzący z kolei, twierdzili, że za sprawą stoi sam Sulon - rozgniewany z niejasnej przyczyny na swoich wiernych. Zapraszali oni zatem gorliwie do składania bogu darów oraz datków w każdej świątyni, czy kapliczce.
- Mam zrezygnować z części mięsa, niektórych warzyw i pszenicy w posiłkach... - odezwała się Mija, gdy tylko wyszli na zewnątrz, a Kamelio wyswobodził dłonie obu kobiet. Jej głos był dużo cichszy niż zazwyczaj, a sylwetka przygarbiona.
Przekręcający w jej stronę głowę elf, uśmiechnął się z lekkim zakłopotaniem.
- Nic, na co możemy cokolwiek poradzić - odparł łagodnie. - Wciąż nie wiemy, jak potoczy się sytuacja ani kiedy skończą się napady wizji. Teraz gdy prawie połowa z naszych boi się i odmawia przeprowadzania seansów, cięcia kosztów były właściwie pewne.
Jak na razie, byli jeszcze daleko od biedy, a ci, spośród Śniących, którzy prowadzili również własne biznesy, skorzy byli wspomóc Dom, jeśli stałoby się to naglące. Nie to jednak martwiło orczycę najbardziej, jak się okazało.
- A jeśli się nie skończą? - spytała nagląco, splatając palce obu dłoni na wysokości brzucha i zaczynając wyłamywać je nerwowo, zupełnie niczym pewien uczeń alchemika. - Jeśli nie będzie dość koron i dość jedzenia dla wszystkich... Czy zostanę wyrzucona? Nie jestem Śniącą.
Pełen żalu wyraz twarzy, który właśnie im pokazała, nie był czymś, do czego dało się przywyknąć. Zielonoskóra kobieta była żywiołem pozytywnej energii, której wcześniej dorównać w tym potrafiła jedynie Efema. Jeśli i jej optymistycznego nastawienia zabraknie, świat mógł zacząć realnie się walić!
- NIKT nie zostanie wyrzucony! - zaprotestował Kamelio dostatecznie ostrym tonem, aby orczyca wyprostowała się gwałtownie, robiąc na niego wielkie oczy. Zupełnie, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu.
Kamelio odchrząknął, zmieniając swoje nastawienie o błyskawiczne 180 stopni. Nie był to pierwszy raz, kiedy tracił swoje opanowanie w ostatnim czasie, ale wciąż potrafił wybrnąć z takiej wpadki z twarzą. Zmęczenie i nerwowość wpływały na wszystkich.
- Jeśli cię tutaj zabraknie, wszyscy jeszcze gotowi podnieść rewoltę - zaczął z nową pogodą ducha, nad którą naprawdę musiał się chyba starać. - Sama ilość jedzenia nie poprawi morali. Dopóki każdy z nas będzie w stanie dostać choćby jedno danie dzienne spod twoich rąk, nikt nie będzie w stanie zbytnio narzekać. Racja~? - tu szturchnął Parię w ramię, szukając jej poparcia.
Wszyscy byli zmęczeni i zmartwieni. Wszyscy odczuwali napięcie i niepewność nadchodzących dni. Nawet jeśli akurat Dom Kamelii wciąż nie ucierpiał aż tak bardzo, niektóre z większych filii ich gildii, świadomość, że mogą być kolejni, dostatecznie podnosiła poziom stresu.
- Ah - wydał z siebie Steczko, zaskoczony co prawda wieścią o bankiecie, ale i pozytywnie nastawiony, gdy tylko usłyszał, z jakiej odbywał się on okazji. - Zaręczyny? Czyżby siostry? - uśmiechając się tym razem bardziej naturalnie, pokręcił tym razem głową ze zgoła innego powodu. - Sadzę, że powinnaś iść. Jakby nie było, to chyba dość ważna, rodzinna okazja, nie mam racji? Poza tym... Nie oszukujmy się, przyda ci się teraz nieco odsapnąć. Zmienić otoczenie. Być może nawet wypić kilka głębszych.
Bankiet miał zacząć się późnym południem i wciąż miała do niego trochę czasu, ale być może dobrze byłoby pokazać się na miejscu, zanim zbiorą się wszyscy pozostali?