POST BARDA
Dźwięk spadających kamieni pojawił się szybko i równie szybko zniknął, a Kamira została otoczona przez ciszę i dudniące odgłosy z oddali. Dźwięk jej własnego oddechu był wręcz ogłuszający. Serce waliło jak oszalałe, a każdy jego skurcz odbijał się echem w jej uszach. Cięciwa łuku trzeszczała, naciągnięta, gotowa do strzału. Czarodziejka zamarła tak na długą chwilę, w której miała spotkać podziemne elfy. W pewnym momencie słyszała dalekie głosy, dźwięk pajęczych odnóż na kamieniach, jednak zbyt daleko, by określić kierunek, z jakiego dochodziły. Wydawało się, że niosą się z każdej strony, z obu końców korytarza, głos był wszędzie, ale równocześnie - nigdzie.
Długie minuty Kamira czekała, a panika coraz bardziej ogarniała jej umysł i ciało. Oddzielona od towarzyszy, po raz kolejny odczuła, jak to jest być samotną i zdaną tylko na siebie. Bezsilność i brak energii tylko pogłębiały jej stan przygnębienia, brak światła, a więc i wzroku, uwydatniał każdy dźwięk, który wyłapywały jej uszy. Czy to nie dlatego Cassim mówił, że ten, kto raz zagłębia się w trzewia Strażnicy, nigdy stamtąd nie wychodzi?
Wkrótce usłyszała kolejne dźwięki - ciężkie, miarowe kroki, drobne rozmowy. Dużo później pojawiło się światło - ciepły blask pochodni przeciskał się między deskami nad jej głową, ledwie poziom wyżej. Rozpoznała głosy orków.