[Północna część miasta] Rezydencja von Darher

31
POST BARDA
Mimo swego rodzaju konsternacji i być może pewnej sprzeczności, co do pomysłu traktowania zwierząt mieczem, Tobias nie próbował zatrzymać Damona. Aż dziw brał, że żaden ze strażników nie spróbował tego samego, zanim czterołapy najeźdźca narobił dostatecznie dużo rabanu, by zakłócić bankiet. Dopiero nieoczekiwana reakcja Parii sprawiła, że starszy mężczyzna stanął bliżej swoje zięcia, rzucając jej jednocześnie mocno pytające spojrzenie.
- Pies znajomego? W naszej posiadłości?
Nawet starego von Darhera mogło dziwić takie tłumaczenie. Twarz Damona zmuszonego do zatrzymania się w pół kroku z kolei zrobiła coś dziwnego, i w innych okolicznościach mogących pewnie uchodzić za zabawne - skrzywiła się w sposób, przez który przez dosłownie ułamek sekundy wyglądał niczym osoba, której właśnie przyłożono końskim łajnem prosto w twarz. Tak szybko, jak się jednak skrzywił, tak szybko się i odkrzywił, wracając do swojego stoickiego, chłodnego opanowania.
- Lady. Jesteś tego ZUPEŁNIE pewna? - dopytywał, mierząc ją uważnym wzrokiem. Może dlatego, że nie był to pierwszy raz, gdy był świadkiem pakowania się przez nią w niemałą aferę w trakcie jakiejś uroczystości. - Zwierzęta rzadko mają w naturze wpadać do obcych domów. Chyba że znajomy, o którym mowa, to typ wyjątkowego... Żartownisia?
Równie dobrze La'Rosh mógłby spytać, czy wyżej wspomniany znajomy nie jest przypadkiem plebejskim warchołem, którego nigdy nie nauczono dobrych manier, gdyby ocenić po tonie. Całe szczęście nie trzeba go było przynajmniej namawiać dwa razy, aby schował broń. Co też nie znaczyło, że zamierzał zostawiać sprawę niejasną i nieopanowaną. Wraz z Tobiasem i depczącym im po stopach strażnikiem, ruszyli za szturmującą drzwi na hol Libeth, niczym trzy cienie.

Obraz, jaki zastali, gdy tylko otworzyli drzwi, z pewnością nie należał do najładniejszych. Hol przypominał obecnie miejsce, przez które niedawno przeleciał co najmniej huragan. Żywy i wciąż siejący na domiar złego spustoszenie nie tylko wśród dekoracji, ale również zziajanych i słaniających się już powoli strażników, którzy wciąż usiłowali go powstrzymać.
Efema była więcej niż tylko wielkim i nieco strasznym z aparycji psem. Była niszczycielskim żywiołem, który przemykał pod wyciąganymi po nią ramionami, odbijał się od ścian, wykonywał dzikie susy, wpadał na ludzi i przewracał ich, kłapał zębiskami przy nogach i ujadał, biegając dookoła, niczym w amoku. Nie wydawało się, żeby komukolwiek wyrządziła realną krzywdę. Bardziej, jakby usiłowała zmęczyć swoich dręczycieli.
Foighidneach

[Północna część miasta] Rezydencja von Darher

32
POST POSTACI
Paria
- Przysięgam ci, że nie mam pojęcia, o co w tym chodzi, tato! Nie wiem co ona tu robi, ani dlaczego tu jest, ale daj mi chwilę, a rozwiążę ten problem.
Widząc skrzywioną minę Damona, przez krótką chwilę Paria obawiała się, że rzuci się z tym mieczem na nią, bo w jakiś sposób go obraziła, ale na szczęście szybko mu przeszło. Czyżby tak bardzo nie podobała mu się wizja kogoś sprzeciwiającego się jego planom? A może po prostu zew krwi był zbyt silny, bo dawno nikogo ani niczego nie zarąbał? Libeth obdarzyła go przeciągłym spojrzeniem, zanim skinęła twierdząco głową.
- Jestem zupełnie pewna. Jestem też przekonana, że jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, nie będę miała się czego bać, bo ty, lordzie La'Rosh, będziesz tam ze mną.
Na pytanie o żartownisia nie odpowiedziała, bo było trafione zbyt blisko prawdy. Jeśli to był faktycznie świetny żart Kamelio, to będzie musiała go zamordować, nie było innej opcji. Własnymi rękami go udusi. Może i narzekała na ten bankiet i konieczność uczestniczenia w nim, ale to nie był powód, żeby wysyłać tu Efemę i robić generalny chaos! Wiedział, jak trudny będzie to dla niej wieczór, więc postanowił go utrudnić jeszcze bardziej? Nie było to do niego podobne, ale z drugiej strony... Z drugiej strony jak najbardziej było. Westchnęła ciężko i pozostawiła pytanie Damona bez odpowiedzi, odwracając się do niego plecami i zdecydowanym krokiem wkraczając do holu.
A tam, oczywiście, panowało istne urwanie głowy. Poczuła ulgę widząc, że dobrze rozpoznała wycie, ale widok Efemy w tak obcym dla niej otoczeniu sprawiał, że wydawała się ona jeszcze większa i bardziej przerażająca, niż zwykle. Oj, Paria będzie musiała się z tego grubo tłumaczyć ojcu. Dobrze przynajmniej, że nie było jeszcze zbyt późno i pies nie wpakował się do salonu.
- Efema, stój! - krzyknęła, opierając dłonie na biodrach i marszcząc brwi. - Chodź tu do mnie. Usiądź i bądź cicho, błagam cię.
Jeśli nie posłuchała, Paria zamierzała użyć czaru, jaki wypracował z nią przez ostatnie miesiące Kamelio, by zmusić psa do posłuszeństwa, ale wolała tego nie robić. Czy Efema nie powinna się uspokoić na jej widok? Przecież pewnie po to tu przyszła, żeby się z nią z jakiegoś powodu zobaczyć.
- Zabiorę ją do... do ogrodu - zaoferowała, zerkając na ojca, gdy pies przestał ujadać i robić zamieszanie. - Przepraszam. Naprawdę nie sądziłam... nie ma żadnego powodu, żeby tutaj była! Musiała pójść za mną, nie wiem tylko dlaczego akurat teraz... - potrząsnęła głową. - Nic się strasznego nie wydarzyło, tak? Możecie wracać.
Obrazek

[Północna część miasta] Rezydencja von Darher

33
POST BARDA
Zajęta dezorientowaniem pościgu Efema, nie od razu dostrzegła pojawienie się w pomieszczeniu nowego towarzystwa. Gdy tylko jednak usłyszała głos Parii, jak raz stanęła dęba, postawiła uszy na sztorc i przekręciła łeb w jej kierunku. Cienki ogon wykonał kilka agresywnych uderzeń na boki, zanim znowu opadł i tym razem zupełnie bez życia. Spuszczając łeb oraz swoje krótkie uszy, szybko ruszyła w stronę Libeth. Jeszcze bardziej oszołomieni niż dotychczas, ale szybko spokojniejsi, gdy zobaczyli pana domu oraz jego córkę strażnicy, nie starali się dłużej zatrzymać nagle dużo spokojniejszego zwierzaka. Nie pomogło im to natomiast pozbyć się poczucia winy wymalowanego na twarzach.
Damon stanął metr na lewo od Parii, bacznie obserwując zachowanie psa, podczas gdy jej ojciec praktycznie natychmiast znalazł się zaraz za jej plecami. Żaden z mężczyzn nie czuł się dostatecznie pewnie w obliczu tej dziwnej, białookiej bestii, aby pozwolić jej zbliżać się do niej bez żadnego wsparcia.
Efema, nieporuszona obecnością kogokolwiek innego poza bardką, próbowała trącać ją łbem i wciskać jej swój zimny, mokry nos w dłoń . Wydawała z siebie ciche, niskie i nieco przytłumione skomlenia. Siedziała, gdy rozkazano jej usiąść, ale była przy tym diabelnie niespokojna, wiercąc się i maszerując przednimi łapami w miejscu, aż nie wspomniano wreszcie o zabraniu jej z tego miejsca. Wówczas to podniosła się ponownie, już bez potrzeby rzucania komendą, skomląc bardziej przejmująco i obchodząc nogi Libeth od prawej do lewej, wbrew nieprzychylnym spojrzeniom rzucanych jej przez Damona.
- W porządku, kochanie. W porządku - odezwał się wreszcie Tobias, ruszony rzadko spotykanym zaniepokojeniem u córki. - Nic nie szkodzi. Nie wygląda na to, żeby komukolwiek stała się krzywda za sprawą tego małego... Incydentu - rozglądając się po holu, mógł wydawać się niemalże rozbawiony. Nie zawsze zgadzali się z małżonką, co do dekoracji rezydencji, być może dlatego? - Idź już i... Jeśli to coś ważnego, w czym będziesz potrzebowała pomocy, po prostu daj mi znać. - dodał ciszej.
Dłoń ojca była ciężka, ale ciepła i jak zawsze wspierająca, gdy wylądowała na moment na jej ramieniu.
- To na pewno pies? - dopytywał się z kolei wciąż nieufny La'Rosh i być może próbowałby dalej dociekać, gdyby Tobias nie zaczął zaganiać go z powrotem w kierunku drzwi. Młodszy z mężczyzn nie mógł się w tym wypadku zbyt mocno sprzeciwiać. Nie gospodarzowi rezydencji, który wciąż mógł mieć wiele do powiedzenia na temat zamążpójścia Sary.
- Cóż innego? Z pewnością nie mamut, młodzieńcze.
Foighidneach

[Północna część miasta] Rezydencja von Darher

34
POST POSTACI
Paria
Zapomniała o tym drobnym fakcie, że dla postronnych Efema nie była zwyczajnym widokiem. Ona się już do niej przyzwyczaiła, ale pamiętała pierwsze wrażenie, jakie psina na niej zrobiła, gdy pojawiła się w jej pokoju. Była wielka i przerażająca, a jej białe ślepia mogły mrozić krew w żyłach. Nazywanie jej psem znajomego mogło być mało wiarygodne, zwłaszcza dla kogoś takiego, jak Damon. Dziękowała losowi, że usłyszała Efemę wystarczająco wcześnie, zanim mężczyzna postanowił nadziać ją na miecz.
Zachowanie małej było bardziej niż niepokojące. Wydawała się przestraszona, ale jednocześnie zdeterminowana, by Libeth stąd wyciągnąć. Chciała, żeby bardka wróciła z nią do Domu Śnienia? Co się tam musiało wydarzyć pod jej nieobecność? Jej rozbujała wyobraźnia, dodatkowo wspomagana przez alkohol, zbyt dobrze potrafiła sobie wyobrazić wszystkie przerażające scenariusze, na których większość i tak nic by nie mogła poradzić. Uspokajająco oparła dłoń o czarny łeb, a potem przytuliła go do swojego biodra, by Efema poczuła, że ma w niej wsparcie, nawet jeśli jeszcze nie miała pojęcia, o co chodziło.
- Dziękuję - uśmiechnęła się do ojca słabo. Jego wyrozumiałość też musiała mieć swoje granice i Libeth zastanawiała się, kiedy do nich dotrze. Wcześniej czy później będzie musiała mu się wytłumaczyć ze wszystkiego i nie sądziła, by był zadowolony tym, co od niej wtedy usłyszy. Ale z całą pewnością świadkiem tej rozmowy nie miał być Damon La'Rosh; Paria nie miała ochoty ganiać go potem i powstrzymywać od rąbania mieczem wszystkiego, co się rusza.

Poprowadziła Efemę do wyjścia, a potem alejką wokół domu w kierunku ogrodu na tyłach domu. Cała służba była teraz zebrana na bankiecie i zajęta Sarą i gośćmi, więc wśród drzew nie powinno być nikogo.
- Poczekaj. Zaraz mi wszystko powiesz - rzuciła cicho do dziewczynki, nie chcąc, by ta odzywała się, dopóki nie osiągną celu ich wędrówki i nie znajdą się wystarczająco daleko od okien rezydencji. W końcu dotarły do jednej z ławek na końcu ogrodu, tuż obok muru, na którą Paria opadła, wbijając zmartwione spojrzenie w oczy Efemy. W mroku nocy odbijało się od nich tylko słabe światło księżyców.
- Dobrze. Tylko nie mów głośno. Spokojnie, już z tobą jestem. Co się stało? - spytała wreszcie. - Mam wracać do Domu Śnienia?
Obrazek

[Północna część miasta] Rezydencja von Darher

35
POST BARDA
Ochroniarze rezydencji usłużnie i mimo zmęczenia całkiem żwawo otworzyli dla Parii i jej czterołapej towarzyszki drzwi wyjściowe. Wszystko, byle tylko pozbyć się siejącego destrukcję zwierzęcia, które z całą pewnością zdążyło niejednemu z nich nadszarpnąć nie tylko nerwów, ale i dumy. ...Co poniektórym i portek.

Przypominające dwa sierpy księżyce, dostatecznie dobrze oświetlały tej nocy ogród, aby nie trzeba było zbytnio mrużyć oczu ani też nadmiernie długo przyzwyczajać ich do mroku. Zgodnie z oczekiwaniami, w pobliżu nie dało się dostrzec żywego ducha, a sądząc po dobrym słuchu i jeszcze lepszym nosie Efemy, te od razu zasygnalizowałyby, gdyby miało być inaczej. Ta też przez cały spacer trzymała się Libeth wyjątkowo nawet jak na siebie blisko, cicho popiskując od czasu do czasu i tym samym dając znać o swoim zatroskaniu. Grzecznie jednak słuchała i zgodnie z tym, co musiano jej zawsze wpajać w Domu Śnienia, nie odezwała się słowem, dopóki nie były pewne, że może to robić bezpiecznie.
Mając wreszcie pozwolenie, również nie od razu zaczęła wyrzucać z siebie informację na temat swojego przybycia. Przestępując z łapy na łapę, rozglądając się, obracając w miejscu i strzygąc uszami, otwierała i zamykała pysk, wydając długie, przejęte skomlenia.
- Efema... - zaczęła z płaczliwą, dziecięcą nutą. - Efema nie była dobrą dziewczynką. Efema nie posłuchała. Nie wolno jej opuszczać Domu bez pozwolenia - obróciła się niezgrabnie dookoła własnej osi, a następnie zaczęła w nerwach drapać przednimi łapami ziemię. Zupełnie, jakby nie wiedział, co ze sobą zrobić, gdy wreszcie znalazła Parię i rzeczywiście mogła z nią porozmawiać. - Efema słuchała rzeczy, których nie powinna. Efema powinna spać, ale od dawna-dawna nie może spać, a w Domu dzieje się źle. Ktoś zginął! Znowu ktoś zginął! Efema nie chce, żeby wszyscy zniknęli! - zestresowana dziewczynka spróbowała wcisnąć się pod ławkę, na której siedziała bardka tylko po to, żeby znowu spod niej wypełznąć i zacząć chodzić w te i wewte, niczym zwierze zamknięte w niewidzialnej klatce.
- Braciszek Steczko... Braciszek też. Braciszek poszedł do zakazanego domku. Do domku, do którego nikomu nie wolno wchodzić. Efema chciała mu powiedzieć, ale krzyczał w środku i krzyczał. I brzmiał źle? Brzmiał źle! Efema chciała wejść, ale nie mogła. Nic nie mogła zrobić! Efema... Efema bardzo by chciała... Ale nie jest mądra. Nie umie w rzeczy, w które inni umieją. Duża siostrzyczka jest! Jest mądrzejsza i może wchodzić do zakazanego domku! I rozwiązywać problemy! Efema wie! Więc... Więc! Więc Efema przyszła! Efema musiała przyjść, nawet jeśli dostanie bure!
Foighidneach

[Północna część miasta] Rezydencja von Darher

36
POST POSTACI
Paria
Lubiła ogród nocą. Wychowała się w nim i spędziła wśród cytrusowych drzew niezliczoną liczbę nocy. Ich zapach był jej dobrze znany, tak samo jak ścieżki, którymi powinna iść, jeśli nie chciała natknąć się na nikogo ze służby, lub - nie dajcie bogowie - z rodziny. Czujny słuch i węch Efemy też był w tym przypadku sporym ułatwieniem, bo dzięki temu Paria nie bała się, że ktoś najdzie ją w momencie, jak będzie rozmawiała z psem. Który, swoją drogą, zdecydowanie nie powinien opuszczać Domu Śnienia! W napięciu oczekiwała na wyjaśnienia, choć gdy te nadeszły, wcale się nie rozluźniła. Wręcz przeciwnie.
- Steczko też? Co znaczy, Steczko też? - złapała za łeb Efemy, zatrzymując ją w miejscu, by na nią spojrzała. - Zniknął? Steczko zniknął?
Myśl, że rozpłynął się w powietrzu tak samo, jak Mira, zmroził serce Libeth na wskroś. Nie mógł tego zrobić, nie mogli tego zrobić jemu, przecież on nie pozwoliłby się tak po prostu zabrać...!
Później, gdy dziewczynka opowiadać zaczęła o krzykach, bardka podniosła się z ławki i zrobiła kilka nerwowych kroków w tę i z powrotem. Nie mogła tu zostać. Nie mogła siedzieć na bankiecie i jeść ciastek, gdy tam działo się coś, czego z relacji Efemy kompletnie nie rozumiała. I może i nic nie była wstanie zrobić, w żaden sposób pomóc, ale nigdy dotąd nie słyszała, żeby Kamelio krzyczał! Nigdy do tej pory nie usłyszała z jego ust niczego głośniejszego, niż śmiech, a w przypadku złości - warknięcie. Nawet ból znosił w milczeniu.
- Chodzi ci o jego domek na końcu ogrodu? Ten z jego siostrą? - głupie pytanie. Skąd Efema miała wiedzieć, co jest w środku, skoro nie wolno jej było do niego wchodzić. - To było dzisiaj, teraz? Nadal był wewnątrz, jak po mnie przybiegłaś?
Oparła dłoń o czoło, rozglądając się. Wszyscy będą na nią wściekli, jeśli tak po prostu zniknie, ale co innego mogła zrobić? Jeśli wróci do środka i będzie usiłowała wytłumaczyć ojcu cokolwiek, zmarnuje tylko czas, którego mogła nie mieć zbyt wiele.
- Pójdę z tobą. Pożyczę konia i pobiegniesz obok mnie, tak? Tak będzie najszybciej - ruszyła w stronę stajni. - Jeśli ktoś będzie w środku, to nic nie mów, jasne?
Teoretycznie Efema wiedziała, że przy ludziach ma udawać zwykłego psa, ale Libeth nie czuła się zbyt pewnie, gdy dziewczynka znajdowała się tutaj.
Obrazek

[Północna część miasta] Rezydencja von Darher

37
POST BARDA
Pochwycona na swój masywny łeb, Efema w końcu przestała nerwowo wydeptywać dziurę w ziemi.
- Siostrą...? - powtórzyła niepewnie. - Domek na końcu ogrodu, tak. Tak, tak! - zwieszony ogon kilka razy poruszył się na boki, zanim znowu znieruchomiał. - Tam Efemę zaprowadził nos! W domu na końcu ogrodu! W zakazanym domku! To było... Zanim Efema tutaj przyszła! Efema chciała wejść, ale Steczuś nie słyszał? Efema nie wie. Wołała, ale nikt nie otworzył. Było dużo krzyku. Efema nie wie, kto poza braciszkiem krzyczał, ale był tam ktoś jeszcze. Na pewno był! I Steczuś brzmiał na złego. I smutnego. W Domu też krzyczeli. Dużo, dużo krzyczeli. Dużo biegali. Złe zapachy czuć było z sadu.
Dziewczynka starała się udzielić tyle informacji, ile tylko mogła. Mimo iż wychodziło jej to nieco chaotycznie, Paria mogła bez problemu wychwycić dostateczną ilość najważniejszych wiadomości:
1) W Domu Śnienia musiał panować naprawdę duży chaos i zamieszanie, skoro Efema zdecydowała się opuścić jego tereny w poszukiwaniu pomocy z zewnątrz. Nawet jeśli zdarzało jej się bowiem łamać niektóre z zasad dla zabawy czy przez zwykłe, dziecięce nieposłuszeństwo, była dostatecznie bystra i rozumna, żeby wiedzieć, na łamanie których może, a na łamanie których nie może sobie pozwolić. Nigdy nie opuszczała więc Domu bez pozwolenia bądź odpowiedniego towarzystwa i trzymała się tego zaskakująco ściśle. Istniała również szansa, że po prostu wiedziała lub została wcześniej odpowiednio poinformowana przez samego Kamelio, żeby nie sprowadzała do jego sekretnego domku nikogo poza Libeth, jeśli kiedykolwiek zajdzie taka potrzeba.
2) Kamelio był z jakiegoś powodu dostatecznie wytrącony z równowagi, by nie słyszeć lub zupełnie ignorować nawoływanie Efemy. Jeśli zrobił to świadomie, musiał mieć ku temu naprawdę dobry powód, bo nie istniało żadne logiczne wytłumaczenie, dla którego pozostawiłby ją bez słowa uspokojenia. Wiedział w końcu bardzo dobrze, jak porywcza bywała, gdy czymś się przejmowała.
3) Kamelio nie był sam i jeśli nikt z zewnątrz wcześniej się nie dostał do środka małego sanktuarium, przekrzykiwać musiał się z driadą. Driadą, która również wydawała się niewyobrażalnie cicha i nieśmiała, żeby nie powiedzieć, że wręcz zamknięta w sobie. Chyba że wtargnął tam wcześniej ktoś inny? Nie było raczej wiele rzeczy, które mogły sprowokować go dostatecznie, żeby zaczął krzyczeć w obecności siostry, dookoła której normalnie chodził na paluszkach. Na nią samą raczej też nie było sensu krzyczeć?
4) Efema sądziła, że z sadu czuć było jakieś złe zapachy, ale niczego więcej nie sprecyzowała.
Najbardziej sensownym rozwiązaniem wydawało się ruszyć prosto do Domu Kamelii, a następnie zdecydować, czy chce od razu ruszyć do Kamelio, czy wcześniej sprawdzić, co dokładnie wydarzyło się w sprawie zniknięcia i przy okazji być może poprosić o pomoc któregoś z jego członków, jeśli uznawała to za stosowne. Tylko czy samemu elfowi by się to spodobało? Większość, a przynajmniej ci, którzy kilka lat spędzili już w tamtych murach i poznali Shaoli sprzed "wypadku", musieli wiedzieć, gdzie i dlaczego trzyma ją jej brat. Co jednak z bankietem? Ojciec na pewno nie będzie szczęśliwy z jej zniknięcia, ale to już zdążyła wziąć pod uwagę. Oby tylko nie zaczął jej szukać i nie postawił całej rezydencji na nogi.
- TAK! Tak! - krzyknęła Efema i wykonała szybki, krótki obrót dookoła własnej osi. - Efema szybko biega! - zapewniła, drepcząc zaraz przy jej boku. - Efema będzie grzeczna!

Stajnie nie były puste. Kilkoro gości przyjechało konno bądź zaprzęgniętymi w nie powozami, dookoła których kręcili się nie tylko stajenni i służący jej rodziny, ale także ci, którzy przyjechali tu ze swoimi damami lub panami - słudzy, ochroniarze bądź powoźnicy. Niektórzy prowadzili ciche rozmowy, dzieląc się chlebem lub owocami, inni oporządzali konie lub sprawdzali stan pojazdów. Pojawienie się wciąż ubranej w elegancką suknię Libeth oraz towarzyszącego jej psiska, wzbudziło małe poruszenie. Całe szczęście było to bardzo dyskretne poruszenie. Nikt nie chciał wpadać w kłopoty.
- Lady? - zdziwił się jeden z chłopców stajennych jej rodziny, który akurat wywoził ze stajni taczkę pełną końskiego łajna. - Co... A-Ah, to znaczy! Czy jest coś, w czym mogę pomóc?
Foighidneach

[Północna część miasta] Rezydencja von Darher

38
POST POSTACI
Paria
Paria wytrzeźwiała w ułamku sekundy. Jej wyobraźnia zaczęła działać na najwyższych obrotach, gdy usiłowała wywnioskować z słów Efemy co tam właściwie się wydarzyło. Ktoś z Domu Śnienia zniknął, i to ktoś na tyle ważny, by zapanowało ogólne poruszenie. Z drugiej strony, tam każdy był ważny, więc to przypuszczenie nie miało sensu. Ale czy Libeth była z tym kimś blisko, czy tylko mijali się w sali kominkowej, kiwając do siebie głową na powitanie? I skoro poruszenie zapanowało w Domu, to co musiało się wydarzyć u Shaoli, że Kamelio mimo ogólnego zamieszania nie opuszczał domku, roztrzęsiony do tego stopnia, by krzyczeć? Och, dlaczego to musiało wydarzyć się akurat dzisiaj, kiedy ona była tutaj, z daleka od niego i nie mogła mu w żaden sposób pomóc! Piła wino i jadła ciastka, ubrana w elegancką suknię, jakby nigdy nic! I jeszcze jakieś złe zapachy z sadu, o co mogło z nimi chodzić? Zwierzęta znów zaatakowały, tak jak podczas zaćmienia? Szła, zestresowana, w stronę stajni, stopniowo wpadając w spiralę paniki. Musiała tam pojechać, musiała jakoś pomóc, nawet jeśli będzie w stanie zrobić niewiele więcej, niż stanowienie wsparcia dla Kamelio - o ile jej obecność w ogóle cokolwiek da.
- Potrzebuję konia - poinformowała sługę, nie zwracając uwagi na jego dezorientację. Efema była niepokojąca dla postronnych, ale Libeth nie mogła zostawić jej samej. Dziewczynka była przestraszona i potrzebowała kogoś, kto będzie przy niej. - Wszystko jedno, którego. Muszę szybko dostać się pod miasto. Osiodłajcie mi któregoś, proszę, ja tu poczekam.
Prosiła, choć tonem nieznoszącym sprzeciwu. Mogła tu nie mieszkać, ale wciąż była córką Tobiasa. Przestąpiła z nogi na nogę. Bezczynne czekanie, aż przygotują dla niej wierzchowca, mijało się z celem. Mogła w tym czasie załatwić kwestię ojca, który przecież spodziewał się, że Libeth zaraz wróci. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby zaczął się denerwować, gdy córka zniknie na całą noc. Już widziała La'Rosha dobywającego miecza, by z wielką przyjemnością zarąbać coś, co mogło jej grozić, bo usłyszy coś od ojca. On akurat w Domu Śnienia był najmniej potrzebny.
Nie, na to nie mogła pozwolić. Musiała uprzedzić kogoś, że znika. Informowanie Damona lub Sary nie miało sensu, bo żadnego z nich nie obchodziło, co Libeth ze sobą robi. Różowa gwiazda wieczoru powinna być wręcz zadowolona, że jej siostra przestanie ściągać na siebie uwagę obecnych na bankiecie kawalerów, bo przecież mieli oni ubolewać nad tym, jaka partia została im zgarnięta sprzed nosa. Matka? Ona nie wchodziła w grę. Paria musiała powiedzieć ojcu, albo Wilfredowi, choć wciąż w sposób, który nie wywoła u żadnego z nich niepokoju. Ugh. Nie miała do tego głowy.
- Albo nie. Niech ktoś przyprowadzi mi go pod główne wejście. Ja jeszcze muszę wrócić do środka na chwilę. Za kwadrans chcę być już w drodze, jasne? - ostatnie słowa mówiła, cofając się już, krok za krokiem, by ostatecznie odwrócić się i szybko skierować się w stronę domu. Opuściła wzrok na psa. Choć chciała być przy niej, nie mogła jej zabrać z powrotem do rezydencji. - Efema, poczekasz na mnie przed wejściem? Zaszczekasz, jak przyprowadzą konia, dobrze?
Obrazek

[Północna część miasta] Rezydencja von Darher

39
POST BARDA
Zaskoczony nagłym i nieoczekiwanym w obecnej sytuacji poleceniem, stajenny otworzył usta w pytaniu, które koniec końców nigdy nie padło. Wyglądał przynajmniej na piętnaście lat, a to oznaczało, że powinien już dostatecznie dobrze wiedzieć, kiedy zbędnych pytań szlachcie NIE zadawać. Wynik brzmiał: w 99% przypadków.
- Ja... tak. Tak, naturalnie! - zgodził się zamiast tego, szybko zjeżdżając taczką na bok i odstawiając ją, by nie plątała się przypadkiem pod nogami.
Nagłe zniknięcie z istotnego dla jej rodziny bądź co bądź przyjęcia, rzeczywiście nie byłoby najlepszym rozwiązaniem. Zwłaszcza jeśli pamiętać o okoliczności, w jakich przepadła praktycznie bez śladu ostatnim razem. Nawet jeśli ojciec nigdy jej tego nie wypomniał, cała afera wydawała się go postarzeć, a i jego pierwszy wyraz ciężkiej do opisania ulgi, gdy wreszcie zobaczyli się ponownie, dawał wiele do myślenia. I kto wie, czy dodatkowa obecność Damona i Diane jeszcze by wszystkiego nie podsyciły?
Spieszący do stajni, chłopak niemal potknął się o swoje własne nogi, gdy Libeth jednak postanowiła zmienić nieco plan działania.
- Ah, tak jest! Robi się! Pod główne wejście, naturalnie! Wszystkim się zajmę! - odkrzyknął.
Tymczasem Efema ukryła ogon zupełnie między tylnymi łapami, pokładając po sobie uszy i wydając smutne, ale zgodne skomlenie na wieść, że będzie musiała ponownie zostać sama. Odrobinę spłoszona, ruszyła niezbyt żwawo w stronę bramy wyjściowej, co rusz oglądając się za spieszącą z powrotem do posiadłości Parią. Mogło to wzbudzić sporo poczucia winy, ale lepiej było nie ryzykować podniesienia alarmu albo posłania za nią na miasto straży z bardzo niezadowolony zapewne Damonem na jej czele.
Foighidneach

[Północna część miasta] Rezydencja von Darher

40
POST POSTACI
Paria
Zatrzymała się na chwilę, słysząc pełne smutku skomlenie i kucnęła przed Efemą, by pogłaskać ją po łbie.
- Spokojnie. Wszystko będzie dobrze, tak? Tutaj jesteś bezpieczna, nic się nie stanie, ja za chwilę do ciebie wrócę - obiecała.
Odprowadziła ją spojrzeniem i popędziła w stronę drzwi do domu. Kazała jej być spokojną, podczas gdy sama była bliska omdlenia z nerwów. Chciała wiedzieć, co się stało w Domu Śnienia, a jednym sposobem dowiedzenia się tego, było znalezienie się tam jak najszybciej! I chciała znaleźć się przy Kamelio. Była do niego... przywiązana, żeby nie używać mocniejszych określeń i deklaracji, z których nie dało się już wycofać. Nie potrafiła sobie wyobrazić, jak musiał cierpieć, skoro Efema w desperacji przebiegła pół miasta, by dotrzeć do Parii. Serce podchodziło jej pod gardło. Durny bankiet, durne zaręczyny, kogo to obchodziło w takim momencie!
Wparowała do środka, ignorując zamieszanie w holu i służbę. Szybkim krokiem skierowała się z powrotem do głównej sali, gdzie powinien teraz być ojciec. Musiała szybko uprzedzić go, że zniknie i powiedzieć, że mają na nią nie czekać. Szybko, czyli w sposób, który nie wywoła lawiny pytań, na które będzie musiała przez kolejne pół godziny odpowiadać. Ech, naprawdę wystawiała cierpliwość ojca na próbę. Jedynym argumentem w tym momencie był fakt, że nie mieszkała już z nimi od lat, miała więc prawo do własnego życia i nie ze wszystkiego musiała się tłumaczyć, prawda?
Wypatrzyła ojca wśród gości i podbiegła do niego, by rzucić jego rozmówcy przepraszające spojrzenie, obiecać, że zaraz go odda i za łokieć odciągnąć go na bok.
- Muszę jechać - rzuciła szybko. - Nie chcę zawracać głowy Sarze ani Damonowi, bo mają teraz ważniejsze rzeczy na głowie, ale też nie chciałam zniknąć bez słowa. Jutro wrócę. Przekażesz im ode mnie podziękowanie? Może i nawet lepiej na tym wyjdę. Nie mam siły już słuchać o perfekcyjnie funkcjonujących interesach kawalerów, jakby miało mnie to zachęcić do wyjścia za kogokolwiek.
Zmusiła się do żartu i uśmiechu, nie chcąc, by ojciec się martwił, choć w jej środku coś skręcało się z niemal fizycznego bólu.
- To pies znajomego, tak jak mówiłam, a znajomy jest... magiem - spróbowała pokrętnie wyjaśnić. - Dlatego to zwierzę tak wygląda. W każdym razie, jeżeli tu po mnie przybiegła, to znaczy, że coś się stało. Muszę to sprawdzić. Nie martw się - uniosła się na palcach i cmoknęła starszego mężczyznę w policzek. - Pożyczam konia, ale oddam go jutro, obiecuję, wszystko będzie w porządku, skupcie się teraz na Sarze, tak?
Czekała tylko, aż ojciec potwierdzi, że przyjął wszystkie słowa, które wyrzucała z siebie cicho, za to w zastraszającym tempie. Dopiero wtedy zamierzała wyjść i liczyć na to, że wierzchowiec czeka już na nią, osiodłany i podstawiony pod wejście.
Obrazek

[Północna część miasta] Rezydencja von Darher

41
POST BARDA
Zdemolowany dzięki wytrwałym wysiłkom Efemy hol, był w pośpiechu zamiatany i czyszczony, gdy Libeth pojawiła się w nim po raz kolejny. Nie dało się nie zauważyć, że straż, która wcześniej poniosła komiczną, acz wciąż sromotną w swych wysiłkach klęskę, także została zaprzątnięta do pracy przy porządkach. Ciężko powiedzieć, co dla lekko zbrojnych mężczyzn było w tym momencie bardziej upokarzające.

Pośpiech Parii nie pozostał niezauważony, gdy raz kolejny przestąpiła prób salonu. Mimo iż pewna część gości (głownie mężczyzn) pozwoliła sobie na tym etapie bankietu zdrowo popić, wciąż znajdowało się tu sporo osób, które do alkoholu podchodziło dużo większą rezerwą i rozsądkiem. Były to niestety w głównej mierze damy takie, jak jej własna matka, która akurat usiłowała wyperswadować małżonkowi pomysł wyzwania starego La'Rosha na karciany pojedynek, gdy ich najstarsza córka wtrąciła się, by samej porwać mężczyznę. Nieufny wzrok i wręcz spodziewająca się kłopotów mina Lydii wywarłby pewnie większe wrażenie, gdyby Libeth nie miała ważniejszych rzeczy na głowie. Przy jej boku szybko i jakby znikąd znalazła się również wcześniej spotkana Samallie i Diane, które z zainteresowaniem obserwowały oddalającą się parę ojca i córki. Przynajmniej Damon wraz z Sarą byli obecnie zbyt zajęci, aby cokolwiek zauważyć. Sara wydawała się śmiesznie mała, otoczona przez wianuszek złożony głównie z rodziny swojego narzeczonego. Gdyby jej starsza siostra miała więcej czasu i mniej spraw zaprzątających umysł, pewnie zauważyłaby nietypową nerwowość w jej ruchach i gestach.
Słyszący wyjaśnienia córki Tobias uniósł rękę do czoła, aby rozmasować lekkie zmarszczki, które momentalnie zaczęły się tam pojawiać.
- Jak Tenatira kocham... - westchnął, kręcąc głową w minimalnym przejawie dezaprobaty dla sposobu, w jaki rozegrała się cała sytuacja. - Masz najgorszych, najbardziej problematycznych i kompletnie wyzutych z umiejętności wyczucia czasu znajomych - skrytykował, choć w całej tej krytyce wciąż znajdowała się znajoma nuta niedowierzania pomieszana ze śladowym rozbawieniem. - Nie jedź za szybko. Dobrze wiem, że zdążyłaś już trochę wypić. Widzę, że jesteś zdenerwowana, ale nikomu nie pomożesz, jeśli spadniesz z konia i skręcisz sobie kark - pomatkował jej. - I lepiej dla ciebie, młoda damo, żebyś jutro wytłumaczyła mi to mniej powieszchownie. Chociaż tyle możesz zrobić dla starca, który do końca wieczoru będzie musiał świecić przed kimś oczami. Zmykaj.
Nawet jeśli Paria zdecydowałaby się NIE tłumaczyć, Tobias raczej nie usiłowałby jej do tego w żaden sposób zmuszać, z czego również świetnie zdawała sobie sprawę. Czasami ufał jej bardziej, niż by wypadało.
Libeth opuściła rezydencję raz wtóry, tym razem odprowadzana przez kilka dodatkowych spojrzeń posyłanych w jej kierunku. Oj będzie się o tym jeszcze gadało na salonach!

Czerwonobułana klacz czekała na nią przed bramą wraz z nerwowo przestępującym z nogi na nogę, trzymającym ją za uzdę stajennym - tym samym, którego poprosiła o oporządzenie wierzchowca. Kręcąca się nieopodal Efema pozostawała w zdrowej odległości od ich dwójki, choć tylko ten o dwóch nogach wydawał się przejmować jej obecnością.
- Pani! - ucieszył się na jej widok chłopak, podobnie jak wcześniej strażnicy, chcąc zapewne jak najszybciej wywiązać się z obowiązków, a następnie znaleźć jak najdalej od monstrualnego, choć przecież tak niegroźnie zachowującego się psiska.
Niestety dla niego, dostrzegająca Parię Efema także chciała znaleźć się ponownie jak najbliżej znajomej postaci. Przebiegając zaraz obok niego w celu spotkania kobiety w połowie drogi i odtąd znowu towarzysząc u jej boku, zmusiła młodzika do cichego, bardzo nieeleganckiego i uwłaczającego męskiej dumie pisku.
Foighidneach

[Północna część miasta] Rezydencja von Darher

42
POST POSTACI
Paria
Mniej powierzchownie, ciekawe. Paria jakoś nie umiała sobie wyobrazić miny ojca, gdy usłyszałby o wszystkim, co się dzieje w Domu Śnienia, a w szczególności o fakcie, że znajomy był kimś znacznie więcej, niż tylko znajomym. Biorąc pod uwagę przeszłość Kamelio, nie, absolutnie, nie mógł poznać szczegółów i z całą pewnością ich nie pozna od swojej córki. Uśmiechnęła się przepraszająco, usiłując zepchnąć wyrzuty sumienia na tył głowy, gdzie nie będą tak męczące.
- Tak, wiem, nie będę jechać szybko - obiecała. Dawno nie siedziała w siodle i w pełni się z ojcem zgadzała. Wolała nie spaść i nie skręcić sobie po drodze karku, bo tego biedna Efema już by nie zniosła. Oczywiście, to był tylko jeden z powodów, dla których wolała przeżyć tę trasę.
- Nie musisz świecić! Powiedz, że nic nie wiesz - wzruszyła ramionami. - Co w sumie jest prawdą, czyż nie? Mów, że... że musiałam komuś pomóc. Albo, że poszłam już spać, bo rozbolała mnie głowa od zamieszania z psem.
Zerknęła w kierunku Sary i westchnęła. Nie tak planowała ten wieczór, chciała porozmawiać z siostrą i dowiedzieć się, co naprawdę sądzi ona o Damonie i swoim z nim związku. Chciała porozmawiać więcej z La'Roshem, gdy ten wypije już trochę i może przestanie być oschłym gburem. To małżeństwo bardzo ją ciekawiło i z wielką chęcią poznałaby stojącą za nim prawdę, ale cóż... nie dziś. Dziś miała zupełnie inne priorytety, niż ratowanie Sary przed potencjalnie nieszczęśliwym związkiem.
- Dziękuję, kocham cię - podniosła się na palcach, by cmoknąć ojca w policzek. - Jutro będę z powrotem!
Omiotła salę jeszcze jednym spojrzeniem i zmyła się, spiesząc się nie tylko po to, by wyjechać jak najprędzej, ale też dlatego, że nie miała ochoty słuchać kolejnych propozycji matrymonialnych od nadętych bufonów, z którymi jedynym jej wspólnym tematem była pogoda. A i ta była nieszczególnie ciekawa ostatnio.

Koń już czekał, dobrze. Libeth uśmiechnęła się do chłopca stajennego z wdzięcznością i przejęła od niego wodze. Udała, że nie zauważyła przerażonego piśnięcia, by go nie zawstydzać, zanim wsunęła nogę w strzemiono i wskoczyła na siodło. Długa suknia nie ułatwiała jazdy, więc zadarła ją do pół uda, ciesząc się, że poza tym jednym chłopakiem nie było tu nikogo z rodziny ani gości - zaraz mieliby kolejny temat do gadania.
- Dziękuję - rzuciła do niego z góry. - Możesz wracać. Efema, jedziemy!
Pogoniła konia i zostawiła rodzinną rezydencję za plecami. Nie pędziła w szaleńczym galopie, ale też zdecydowanie nie była to spokojna przejażdżka; znalazła tempo, w którym czuła się pewnie i które odpowiadało też biegnącej obok Efemie. Przezornie milczała, dopóki nie wyjechały poza granicę dzielnicy i otoczyły je pola. Całe szczęście, że bywała już w Domu Śnienia na tyle często, by potrafić tam trafić również nocą. Serce tłukło się jej jak oszalałe, bo nie miała pojęcia, czego spodziewać się po dotarciu na miejsce.
- Kto zniknął w Domu, Efema? - spytała po drodze. - Zamieszanie w Domu jest z powodu tego, co dzieje się u Steczko, czy stało się tam coś innego?
Obrazek

[Północna część miasta] Rezydencja von Darher

43
POST BARDA
Stary von Darher omiótł córkę raz jeszcze uważnym, acz zmartwionym spojrzeniem, zanim ze zrozumieniem pokiwał głową, życząc jej bezpiecznej drogi. Nawet jeśli wolałby zatrzymać córkę, wiedział lepiej niż ktokolwiek, że nie będzie to możliwe ani rozsądne, gdy już raz podjęła własną decyzję.

Klacz była dobrze ułożona i nieproblematyczna, a co najważniejsze, nie wykazywała żadnych oznak zaniepokojenia biegnącą zaraz przy jej boku Efemy. Być może była to kwestia charakteru wierzchowca, a być może zamknięta w psiej formie dziewczynka posiadała naturalne predyspozycje do wzbudzania zaufanie wśród innych zwierząt. Tą czy inną drogą, podróż przebiegała gładko i bez zakłóceń. Pora również była dostatecznie późna, aby na drogach nie kręciło się zbyt wielu mieszkańców ani powozów.
- Pani Kamelia! - odpowiedziała głośno na pytanie Efema, której w wysławianiu się w ogóle nie przeszkadzał fakt, że biegła z wywieszonym językiem. - Mówili, że to pani Kamelia!

Przeskok do lokacji: Dom Śnienia Kamelii
Foighidneach
ODPOWIEDZ

Wróć do „Stolica”