Re: Brama handlowa i rynek jarmarczny

61
Kiedy Diarmuid przybył wreszcie na miejsce, od razu zauważył siedzącego przy stole, pozbawionego przedniego zęba i znudzonego handlarza o ciemnych interesach, który na niego czekał. Podchodząc do mężczyzny, wyjął z kieszeni klucz i pokazał go złodziejaszkowi.
- Nie było łatwo, ale mam co trzeba. Teraz oddaj flet. - powiedział niemal wymachując prowokacyjnie kluczem, na którym wiedział, jak bardzo zależało mężczyźnie, aby oddał mu to, co wcześniej elfowi ukradł
Motyw
Motyw bitewny

Re: Brama handlowa i rynek jarmarczny

62
Kupca ucieszył widok klucza, ale zachowanie Hoffmana bardzo go rozzłościło. Szybko złapał on dłoń elfa - a bardziej to co w niej trzymał - i syknął przez zęby - Gamoniu!

- Gdzie podziałeś resztki umysłu? - spytał wyraźnie rozzłoszczony - Nie można tak sobie wymachiwać na prawo i lewo kluczami. Szczególnie tymi.
- Flet odzyskasz, ale zostało ci jeszcze drugie zadanie. Choć za mną.

Po tych słowach kupiec wstał ze stołu zabierając klucz jednym silniejszym szarpnięciem na które Diarmuid nie był przygotowany i wypuścił trzymany przedmiot. Handlarz udał się w stronę wyjścia gestem nakazując jeszcze raz elfowi by za nim poszedł.

Re: Brama handlowa i rynek jarmarczny

63
On chyba sobie ze mnie jaja robi... Trzeba go nieco przycisnąć. - Pomyślał Diarmuid widząc zachowanie kupca
Nie będę tutaj robił, awantury. Lepiej najpierw wyjść...
Zgodnie z jego myślami, chłopak udawał bierność, aż do momentu wyjścia z karczmy, a kiedy już byli na zewnątrz, Diarmuid zatrzymał kupca łapiąc go za ubranie, mocno, obiema rękami, z tyłu, rzucając go na ścianę i przyciskając go do niej.
- Nie tak się umawialiśmy. Flet. Teraz. Nie pogrywaj sobie ze mną kupcze. - A mówiąc to, patrzył w oczy złodziejaszkowi co najmniej tak, jakby chciał go zabić, właśnie teraz, w tym momencie
Motyw
Motyw bitewny

Re: Brama handlowa i rynek jarmarczny

64
Handlarz nie przestraszył się wzroku elfa.

- Mówiłem, że jedno zadanie, LUB dwa.

Postąpił krok do przodu, lecz się szybko zatrzymał.

- A, wiesz co? - powiedział - Dostaniesz swój flet. I tak będę musiał cię zaprowadzić do siedziby głównej. Tam jest skarbiec i w nim jest ten gadający instrument. Tylko, że jak tam wejdziesz to nie minie za dużo czasu i udasz się na podbój sam wiesz czego. To co, idziesz?

Re: Brama handlowa i rynek jarmarczny

65
Tak, on zdecydowanie robi sobie ze mnie jaja.
- Tak, ja znowu będę robił za jelenia, a i tak nic nie dostanę. Jaką mam niby gwarancję na to, że go odzyskam? Wolne żarty. Oddawaj klucz albo flet.
Jest źle. Jeśli nie dowiem się teraz szczegółów, później go złapią i zostanę na lodzie. Muszę jakoś wyciągnąć od niego informacje albo może dostać coś, co poświadczy o tym, że jestem jednym z nich. Kuźwa, tyle problemów z powodu jednego brudasa, którego łapy świerzbią. - myślał Diarmuid, zastanawiając się nad tym, co powinien dalej robić, aby nie przeholować i wyjść na swoim
Motyw
Motyw bitewny

Re: Brama handlowa i rynek jarmarczny

66
- Chyba się źle zrozumieliśmy. - odparł - Twój flet jest w skarbcu. Będziesz mógł go sobie wziąć, ale potem pomożesz w bibliotece. Zawsze możesz uciec, ale możesz mieć przez to problemy.
- Zaprowadzę cię do serca gildii. Tam jest skarbiec. Idziesz, czy nie? Nie mamy dużo czasu.
Handlarz rozglądał się wokół. Najwyraźniej chciał jak najszybciej dojść na miejsce.

Re: Brama handlowa i rynek jarmarczny

67
Diarmuid postał przez krótką chwilę w miejscu, udając, że myśli nad tym, co zrobić, demonstracyjnie łapiąc się dwoma palcami za brodę i spuszczając lekko, niemal niewidocznie głowę w dół, po czym po chwili przemówił.
- W takim razie idźcie przodem. Ja w tym czasie pójdę po flet i zaraz do was dołączę.
Jeśli złapią ich nie ujawniwszy mi wpierw żadnych informacji, będzie po ptakach. Muszę najpierw zdobyć jakieś informacje, które pozwolą mi odzyskać flet, a dopiero potem posłać ich do diabła.
Motyw
Motyw bitewny

Brama handlowa i rynek jarmarczny

69
POST BARDA
Oros leżało daleko od Ujścia, dlatego podróż piechota nie była najlepszą decyzją. Bez namiotów i własnych wierzchowców byłaby to droga przez mękę. Zdani na kaprysy pogody i wiedze o przetrwaniu w dziczy, opcja ta nie wydawała się atrakcyjna dla wysokiego elfa. Dlatego właśnie wykorzystując swoją wiedzę i doświadczenie przy organizacji transportów między miastami, załatwił dla siebie oraz swego towarzysza w boju, transport. I to nie byle jaki, bo udział w większej karawanie kupieckiej, która mogła zapewnić minimalny luksus dla tak przywykłego do nich, Aldario. Zaoferował głównie swego towarzysza jako jednego z porządnych i godnego zaufania strażnika karawanowego, który to nie zadaje zbędnych pytań. Przy tych negocjacjach postura Tangi zdecydowała pomagała. Negocjacje zajęły nie więcej, niż jeden dzwon i mogli wyruszać z miasta, które zdecydowanie nie było im przeznaczone. Za ochronę do bramy handlowej zostanie im zapłacone wynagrodzenie. Wciąż mieli w pamięci wydarzenia z karczmy.

Pierwszy dzień podróży przez trakt zdecydowanie nie był spokojny, zwłaszcza przy terenach blisko Ujścia. Dochodziło tutaj do kilku starć z bandytami, którzy zdecydowani byli zając dobra materialne. Grupki do kilku mężczyzn nie były problematyczne, acz tylko jedna stanowiła zagrożenie. Nie na tyle, by wysoki elf uznał za potrzebne, by używać swoich zdolności. Ta banda składała się z ponad dwudziestu osób, uzbrojonych dobrze. Łuki, miecze, tarcze, bronie drzewcowe i dobra taktyka walki. Skończyło się na śmierci dwóch strażników, acz odpędzono przestępców. Podczas przeszukiwania ciał poległych przestępców, Tanga miał możliwość wzięcia całkiem dobrze wykonanej gizarmy. W poprzednim mieście nie znalazł na tyle zaufanego kowala, by naprawić Glewie. W Oros istniała spora szansa, że znajdzie odpowiednią osobę.

Pogoda nie rozpieszczała po pierwszym dniu jazdy. Padało, było chłodno i wiatr miał mocno, potęgując poczucie chłodu. W bardziej cywilizowanych rejonach Keronu, ataku bandytów na trakcie kupieckim ustały i bez przeszkód kierowali się ku północy. Tanga nie miał więcej sennych obrazów z kobietą, a Lindiriona nikt nie odwiedzał więcej. Słyszeli oczywiście opowieści o znikających ludziach, dziwnych śladach na ziemi oraz niskich istotach, przypominających elfy.

Po kilku dniach podróży najpierw zauważyli z oddali mury miasta, a zbliżając się, także i Bramę handlową, która prowadziła na rynek jarmarczny. Słońce powoli zbliżało się do horyzontu, by ułożyć się do snu. Do całkowitego zniknięcia i ustąpienia księżycowi brakowało może, że dwa dzwony. Pogoda także dopisywała, bo wyjątkowo deszcz nie dokuczał i nawet można uznać temperaturę za przyjemnie ciepłą. Elf wiedział, że musieli przejść karawaną przez łapska strażników. To było nieuchronne. Do wozu, gdzie jechał Aldario, zbliżył się konny strażnik.
- Mój pan informuje, że jesteśmy blisko. Trzeba załatwić formalności. Nie widać zbyt dużej kolejki przy bramie. - I przekazawszy informacje, ruszył do przodu.
Licznik pechowych ofiar:
8

Brama handlowa i rynek jarmarczny

70
POST POSTACI
Lindirion
Odwiedziny tajemniczej istoty, jeszcze w Ujściu, były zastanawiające. Czy była to zwykła senna mżonka, czy może duch, który postanowił nawiązać kontakt ze śmiertelnikiem? Byłaby to miła odmiana - zwykle to mistrz był tym, który szukał kontaktu z drugą stroną. Wtargnięcie tajemniczej istoty było na tyle intrygujące, że Lin mógł wybaczyć mu nawet wytrącenie go ze snu. Poza wiadomością, która nie tylko nie wystraszyła elfa, a nawet zainteresowała sprawą jeszcze bardziej, jak i rysą w podłodze, postać nie zostawiła po sobie wiele więcej. Należało zbadać okoliczności tych odwiedzin. Jeszcze przed nastaniem poranka Lin chciał za pomocą magii odszukać i porozmawiać z duszą, o ile istota nią była. Był do tego przygotowany. Rano jednak, należało udać się w drogę do Oros.

Choć początkowo planował spacer, bo użytkowanie koni było pomysłem odrzuconym jeszcze przed jego rozważeniem, szczęśliwie złożyło się, iż w tę samą stronę udawała się karawana. Lindrion nie miał wielkiego doświadczenia w podróżowaniu - ostatnie sto lat przesiedział praktycznie w jednym miejscu, a jego poprzednie zwiedzanie Herbii było bardziej łapaniem się transportu, który akurat się nadażył, lub też właśnie używaniem własnych nóg. Nie spodziewał się, że sto lat później, jego kościste kolana i obolałe stopy mogą nie nieść go już tak żwawo, jak kiedyś. Tym razem jednak los się do niego uśmiechął, a Tanga, będąc wielkim, groźnym sobą, ofiarowany został jako ochrona karawany. Nikt nie musiał wiedzieć, że (wedle własnych przekonań), mistrz Aldario mógł zrobić o wiele, wiele więcej, aniżeli ten dobroduszny, choć głupi osiłek. Lindirion oferował swoją wiedzę i rozmowę. To była jego zapłata za podróż.

Grupki bandytów nie stanowiły zagrożenia dla Lindiriona i jego kompana. Ci, którzy stracili życie, mogli zostać do niego przywróceni, choćby do końca trwania podróży, by dalej chronić karawanę, jednak Lin uznał, że szkoda energii i słów tłumaczeń, dlaczego znów stoją na dwóch nogach. Tanga mógł poradzić sobie sam.

Widok murów Oros sprawił, że we wnętrzu Lina coś drgnęło, jakby dawno martwe emocje na nowo budziły się do życia. Czy to była nostalgia? Ileż to lat nie widział swojego rodzinnego miasta? Czy błędem był powrót w rodzinne strony?

Zapatrzony w mury, nie zdążył odsunąć się, gdy nadjechał strażnik na bestii. Koń, jaki był, Lindirion widział: wielki, groźny, okropny w swojej koniowatości! Wyrwał Lindiriona z zamyślenia, gdy ten drgnął, przysuwając się do Tangi.

- Dziękuję. - Odezwał się do strażnika, zaraz jednak obejrzał się na Tangę. Poprawił szatę, jakby do niczego nie doszło. - Musisz wiedzieć, chłopcze, że Oros to moje rodzinne miasto. - Powtórzył mu po raz nie wiedzieć który. - Jeśli będziemy mieć czas, oprowadzę cię po nim. Chciałbyś zobaczyć uniwersytet? Może, któregoś dnia, mógłbyś rozpocząć tam naukę, chłopcze.
Obrazek

Brama handlowa i rynek jarmarczny

71
POST POSTACI
Tanga
Przykładanie uwagi do snów nigdy nie było czymś, na czym Tandze szczególnie zależało. Były one wszakże jedynie nocnymi widziadłami, o których łatwo zapominał wraz z rozpoczęciem kolejnego dnia. Niewiele inaczej było i tym razem, bo o ile widmo wspomnień z młodszych lat było czymś przyjemnym i całkiem mile widzianym, o tyle część z obcą kobietą była dla niego kompletnie niezrozumiała. Kto zresztą atakuje czyjąś twarz przy pomocy ust, zamiast pięści? Nawet w snach walczył z bardziej zaradnymi przeciwnikami!
Zbyt prostolinijny i ograniczony w swej wiedzy, doświadczeniu oraz pojmowaniu natury rzeczy oderwanych od otaczających go realiów, Tanga nie był w stanie wyciągnąć z tego ostrzeżenia, jeśli właśnie tym miał być jego sen. Zamiast tego, wraz ze świtem wygrzebał się z łóżka i zszedł na posiłek, oczekując pojawienia się swojego elfiego kompana, w którego towarzystwie wreszcie miał opuścić nieprzyjemne na wskroś Ujście.

Wizja przemieszczania się powozem nie była dla Tangi nadmiernie atrakcyjna. W kwestiach podróżowania zdecydowanie bardziej preferował własne nogi. Nic więc dziwnego, że początkowo kręcił nosem i nadymał policzki, niczym rozkapryszony bachor - duży i groźnie napinający skrzyżowane na klatce piersiowej ramiona bachor.

Sama przeprawa okazała się znacznie bardziej owocna we wrażenia, niż początkowo można było zakładać. Permanentne ataki bandytów nie pozwalały się nudzić, a samych atakujących był więcej, niż mógłby sobie wymarzyć. Co prawda nie stanowili żadnego specjalnego wyzwania, zwłaszcza gdy poza nim samym karawanie towarzyszyło również kilku innych, wprawnych w posługiwaniu się bronią strażników, ale wciąż oferowali więcej rozrywki i ruchu, niż ostatni tydzień w parszywym Ujściu. Koniec końców, prawie żałował, gdy w oddali wreszcie ukazały się pierwsze zarysy murów zbliżającego się miasta.
Wycieczka nie była w ogólnym rozrachunku zła. Większość członków karawany nie zaczepiała go bez dobrego powodu, a on sam mógł jechać na jednym z wozów lub biec obok nich, jeśli taka naszła go akurat ochota - a zatem przez sporą część.

Rozglądając się akurat dookoła, o mało nie przegapił momentu, w którym długowłosy elf - którego imienia wciąż swoją drogą nie pamiętał - wycofał się z zasięgu wierzchowca i jego jeźdźca. W żadnym z nich nie dało się jednak wyczuć zagrożenia ni groźby takowego?
Nie zwracając zupełnie uwagi na słowa strażnika, Tanga spojrzał na Lindiriona z prostym i otwartym zainteresowaniem.
- Nie lubisz koni? - spytał, bo czemuś miałby tego nie robić?
Oros było rodzinnym miastem elfa - tę część pamiętał już akurat bardzo dobrze. Reszty? Nie bardzo. Jego umiejętności skupiania uwagi na czymś, co nie dotyczyło jego własnej gamy zainteresowań, wciąż pozostawiały wiele do życzenia. Zwłaszcza gdy potencjalny rozmówca używał zbyt wielu skomplikowanych słów. Jego towarzysz kochał skomplikowane słowa.
- Uniwersytet? - powtórzył, przekrzywiając niego głowę. Słowo było znajome. Podobno mieli w Oros Uniwersytet. Bardzo ważne miejsce dla... Ważnych osób, zdaje się? I najwyraźniej uczono tam... Czegoś? - Czego miałbym się tam nauczyć? Mają tam nauczycieli szermierki? Pojedynkują się? Potrzebuję-... - uciął, marszcząc brwi i starając sobie przypomnieć, kogóż to miał szukać w Oros, skoro już o nie zahaczali. - O! Kowal! Potrzebuję znaleźć kowala! Wiesz, gdzie go znajdę?
Ojciec na pewno by wiedział. Przyjaźnił się z jednym z tutejszych, ot z uwagi na własny kunszt. Tanga jednak nigdy nie przywiązywał do tego uwagi. Nie sądził, że kiedyś przyda mu się to do szczęścia. Miał przecież ojca i braci, gdy w grę wchodziło kowalstwo, ale do tych nie mógł się zwrócić w sprawie glewii...
Foighidneach

Brama handlowa i rynek jarmarczny

72
POST BARDA
Przed podróżą elf jeszcze postanowił odszukać istotę, która ostrzegła go. Pierwszą ciekawostką bardziej był to, że owy byt nie znajdował się w świecie duchów. Jego esencja przypominała upiora, niźli duszę. I do tego wyczuwał bardzo słaby ślad magicznych łańcuchów. Ich ślad prowadził gdzieś na północny wschód, aczkolwiek urwał się, jak dusza znikła. Było kilka możliwości, dlaczego tak się stało, jednak mając pewność, że nie powróciła do krainy duchów, ilość opcji znacznie malała.

Jak wiele czasu minęło, odkąd Lindirion opuścił swój dom? Ponad sto lat. Jego ludzcy przyjaciele, jeśli jakichkolwiek miał, dawno znaleźli się na cmentarzu. Podobnież jest z uczniami z tego samego gatunku. Zatem, czy powrót do tego miasta był dobrym pomysłem? To właśnie była cena długowieczności, której ludzie pożądali. Bardziej tu pasowało określenie, że powrót do tego miejscu, obudzi duchy przeszłości. Elf pamiętał, że tu nietolerowano nekromancji. Przynajmniej kiedyś, a jak jest teraz? I fakt, że to miasto nauki, niczego nie zmieniało.
Karawana stanęła w kolejce. I tak mijał kolejny czas, kiedy sprawdzono wozy. Robiono to bardzo dokładnie. Lista towarów była sprawdzana ze stanem. Każdy ze strażników karawanowych także przechodził rozmowę z gwardzistami.

Nie ominęło to także rozmawiająca dwójkę ze sobą. Usłyszeli najpierw kroki, a następnie zobaczyli trójkę zbrojnych, którzy do nich podeszli. Ubrani w pancerze, trzymający miecze przy sobie, zdradzali po twarzy zmęczenie i nerwy. Mieli zdecydowanie dojść dzisiejszego dnia i chętnie by już się zmienili z innymi wartownikami. Musieli nadal pełnić służbę, gdyż odpowiednia pora nie przyszła.
- Nazwiska. I powód przybycia do Oros. - Powiedział krótko zmęczonym tonem pierwszy, który był przy nich. Drugi wszedł na wóz, a jeśli ktoś mu przeszkadzał, został przepchnięty. Nie patyczkowali się z ludźmi, bo mieli swoją robotę do wykonania. Trzeci robił notatki.
- Co wwozicie ze sobą? - Dodał jeszcze, równie nieprzyjemnym głosem, co poprzednio. Dodatkowo elf mógł widzieć niezbyt przyjemne spojrzenia, kierowane w swoją stronę. Nie mówili jednak nic, tylko zwyczajnie oczekiwali na odpowiedzi.
Licznik pechowych ofiar:
8

Brama handlowa i rynek jarmarczny

73
POST POSTACI
Lindirion
Pozostawiwszy sprawę duszy-upiora za sobą, ale również przed sobą w Fenistei, elfi mag mógł skupić się na tu i teraz. Lindirion wycofał się z zasięgu końskiego łba, jednak niefortunnie wpadł w zasięg Tangi. Chłopiec, tak prostolinijny, jakim był, nie wahał się ani momentu, by wytknąć elfowi słabość. Mag oburzył się, przez jego twarz przetoczyła się cała gama emocji, by ostatecznie skończyć się zmarszczonym czołem. Głęboka bruzda między brwiami mogła dać Tandze sygnał, iż nie powinien zadawać takich pytań! Z drugiej strony, zapytał jedynie o preferencje, nie o strach.

- Jak słusznie zauważyłeś, mój drogi chłopcze, konie nie znajdują się wśród stworzeń, z którymi chętnie współpracuję. - Odpowiedział Tandze, nie mówiąc wprost. Cedził słowa przez zaciśnięte usta. Nawet przed sobą samym nie chciał przyznać, że obawia się większych istot, takich jak konie, krowy, nawet osły czy większe psy! Miał naprawdę ciężkich kilka tygodni, gdy osiedlił się w Varulae, gdzie, jak się okazało, miejscowi lubili ujeżdżać ogromne jaszczury!

Szczęściem, Tanga nie wykazał zbyt dużego zainteresowania tematem. Były ważniejsze sprawy.

- Szermierka na uniwersytecie? Och, dlaczego sądzisz, że do czegoś takiego potrzeba studiów uniwersyteckich? - Zapytał, znów marszcząc ciemne brwi. - Sądzę, iż... mm, za moich czasów, chłopcze, z szermierki mogłeś nauczyć się podczas dodatkowych zajęć, w zrzeszeniach studenckich. Pełen program studiów obejmował raczej naukowców, przyrodników, ale też myślicieli, strategów, urzędników... i magów, oczywiście. - Lindirion przypilnował, by Tanga widział, jak elf strzela palcami, by wykrzesać z dłoni iskry. Były zimne i niegroźne, tak iskry, jak i dłonie, jednak czy wystarczająco efektowne, by przyciągnąć uwagę tego przerośniętego dzieciaka? Mogło podziałać mu na wyobraźnię; po cóż krzesiwo, gdy ogień słucha się palców? - Poza tym, jestem pewien, że znajdziemy kowala na rynku.

Przerwano im konwersację w nieładny, niekulturalny sposób. Mistrz spojrzał w kierunku strażników, wciąż niepocieszony. Jego wygląd nie krzyczał, że jest nekromantą - owszem, miał długie, ciemne włosy i równie ciemną szatę, ale czy nie było to typowy elfi styl? Z tej epoki, czy sprzed stu lat, był po prostu elfim wędrowcem. Nie spodziewał się spotkać w Oros nikogo znajomego - sto lat to dość czasu, by zapomnieć i porzucić tęsknotę. Przed soba nie chciał przyznać, że, gdyby była taka możliwość, chętnie zobaczyłby rodziców, może nawet siostrę.

- Mistrz sztuki magicznej Lindirion Aldario. - Przedstawił się pytającemu strażnikowi. Przytknąwszy dłoń do własnej piersi, skłonił się nieco. - Wracam do rodzinnego miasta, Oros, po wieloletniej nieobecności. - Tłumaczył usłużnie, wiedząc, że nie ominie go ta rozmowa. Spojrzenia go nie interesowały. Już dawno nawykł do tego, iż maluczcy nie rozumieją wielkości, a niewiedza prowadzi o strachu i niechęci. - Ze sobą mam tylko mojego młodego, ludzkiego przyjaciela, którego tu widzicie. Jesteśmy jedynie pasażerami w drodze z Ujścia.
Obrazek

Brama handlowa i rynek jarmarczny

74
POST POSTACI
Tanga
- ...? - gdyby było to możliwe, wielki znak zapytania pojawiłby się nad głową Tangi. - Ale jechaliśmy tutaj przez cały czas powozami ciągniętymi przez konie? - i dla pewności, ponieważ zdarzało mu się nie zwracać uwagi na całkiem sporo otaczających go rzeczy, spojrzał w stronę zaprzęgniętych wierzchowców.
Tanga nie rozumiał. Jeśli elf aż tak bardzo nie przepadał za końmi, dlaczego zgodził się na wyprawę w ich towarzystwie? I dlaczego myślał, że Tanga chciałby uczyć się czegoś, co nie miało nic wspólnego z używaniem siły własnego ciała? Dlaczego ktokolwiek w ogóle chciał się tego uczyć? Był ponadto jak na siebie całkiem pewien, że próba pojedynkowania się z osobami, które wolały siedzieć w książkach niźli na placach treningowych, byłoby dla niego jedną, wielką stratą czasu i chęci. Nawet nie wiedział, czym zajmowali się tacy urzędnicy! Urzę-dowali...? Urzędowali - gdzie? Urzędowali - jak? Urzędowali - co i po co?

Prawie udało mu się wejść w tryb wegetacji umysłowej, gdy nawijający o uniwersytetach elf zrobił COŚ, co przyprawiło go o lekkie ciarki oraz odruchowe cofnięcie prawej nogi.
- Woah! - wydał z siebie Tanga, szybko łapiąc tamtego oburącz za dłoń, z której dopiero co strzeliły iskry. Unosząc ją do oczu, usiłował obejrzeć ze wszystkich stron. - Jak to zrobiłeś? - w jego głosie i zaskoczonym wyrazie twarzy widać było totalne zaaferowanie. - Jesteś czarownikiem?! Jesteś?
To prawda, że nie miał zbyt dobrych wspomnień z magiem, z którym tylko jeden jedyny dotąd raz stanął twarzą w twarz. Podobnie zresztą, jak i wymieniony mag - od dawna wąchający z racji tego kwiatki od spodu. Całe szczęście dla Lindiriona, Tanga był również zbyt głupi i łatwowierny, żeby na dłuższą metę żywić urazę, czy też zrzucać winę błędów pojedynczej jednostki na wszystkich z tej samej profesji.

Na rzecz cudacznej sztuczki zapomniał nawet na moment o kowalu. Cóż począć, kiedy myślenie o kilku rzeczach naraz nie było jego mocną stroną? Niestety, w paradę weszli im niedługo później strażnicy, których to zaraz zmierzył niemalże odruchowo w sposób wyzywający - i tylko w połowie zrobił to umyślnie. Plusem zaczepki było to, że przynajmniej poznał wreszcie imię spiczastouchego. Czy przez kilka dni podróżował z osobą, której imienia nie znał/nie pamiętał? Owszem. Nie pierwszy i nie ostatni raz.
- Tanga z klanu Dwachkarr - odpowiedział krótko, skoro Lindirion i tak wziął sprawy mówienia we własne ręce.
Jeśli ojciec i bracia nadal odwiedzali to miasto w odpowiednich sezonach, by sprzedawać broń lub nabywać odpowiednie surowce, ktoś z dłuższym stażem mógł kojarzyć nazwę jego klanu lub jego związek z myśliwymi. Gdyby go jednak spytać, wolałby nie być obecnie kojarzony... Nie chciał, żeby wieści o jego pobycie w Oros doszły do uszu rodziny. Jeszcze nie. Matka przetrzepałaby go z góry na dół, gdyby się dowiedziała, że nie spróbował ich odwiedzić, będąc tak blisko od domu.
Foighidneach

Brama handlowa i rynek jarmarczny

75
POST BARDA


Strażnik w środku rozejrzał się na powozie, a nie widząc niczego istotnego, zeskoczył z niego i dołączył do swojego oddziału. Pokazał gestem, że nic tam nie ma więcej, niż słyszeli i tyle było z jego obowiązków. Przynajmniej to rozwiązało kwestie wwożenia czegoś do miasta. Choć ten drobny aspekt nie mógł zmienić sytuacji.
- Aha. - Taka była odpowiedź strażnika, kiedy usłyszał powód do wizyty w mieście. Był z tych, którzy nie przepadali za elfami, choć ten rozwój negatywnej relacji odpowiedzialni byli sakirowcy i wydarzenia sprzed kilku lat. Obrócił głowę w kierunku drugiego człowieka, który sporządzał notatki.
- Spisałeś wszystko? - Popatrzył na niego.
- Tak. - Potwierdził mu.
- To posłuchaj elfie. Bądź grzeczny. - Powiedział do niego ostro, jakby dowódca uważał jego rasę za przyczynę wszelkich nieszczęść. I może tak faktycznie było? Popatrzył jeszcze na niego i dodał od siebie jeszcze jedną kwestię.
- Szkoda, że Zakonu Sakira nie ma już. Pewnie chętnie by z tobą pogadali. - I odszedł od niego, rzucając mu nienawistne spojrzenie. Tanga został uznany za gorszy sort człowieka, gdyż służy tym parszywcom. Z takimi nie warto było rozmawiać, najlepiej się takich pozbyć.
- Ruszać!- Krzyknął głośno na przód i karawana wjechała do miasta.


- Co robimy? - Zapytał swego dowódcy wartownik po tym, jak ostatni wóz wjechał za bramę miasta. Ten mężczyzna popatrzył na niego, jak na idiotę, bo to nie był pierwszy raz, kiedy zadawał takie pytanie.
- Skończony głąbie. To, co zwykle. Wysyłasz gońca z informacją. Dalej cię to nie obchodzi. - Warknął na niego i wrócili do stanowiska. Ten, co robił, notatki oddalił się od grupy i postanowił wypełnić polecenie przełożonego.


Karawana zatrzymała się na nieco opuszczonym placu, gdzie kiedyś, jeszcze za dawnych lat, jak mógł sobie elf przypomnieć, był rynek z dużą ilością namiotów jarmarcznych. Teraz znajdowało się zaledwie kilka kramów, jakoby kupcy zwinęli wcześniej swoje namioty. To powodowało, że i ludzi odwiedzających było mniej. Pośród kupujących nie można było zobaczyć żadnego Wysokiego Elfa. Dodatkowo karawany szybko opuszczony to miejsce, a kiedyś ciężko było tu się czasem przecisnąć. Łatwo uznać, że to przez późną porę i problemy na szlakach handlowych. Prawda była zgoła inna, gdyż miasto w ostatnich latach ucierpiało i to był efekt tego wszystkiego. Do Lindiriona i Tangi podszedł główny kupiec i wręczył temu pierwszemu obiecaną zapłatę za ich usługi. Nie obchodziło go, jak się miedzy sobą podzielą.
- Proszę. Dziękuje za pomoc podczas podróży. - Powiedział krótko i konkretnie, zdradzając, że nie był zainteresowany laniem wody w miłych słówkach. Zmęczenie podróżą także odcisnęło na nim swoje piętno.
- Uważajcie na siebie. Ostatnie kilka lat nie było dla miasta łaskawe, a większość mieszkańców w tym czarodzieje, winą obarczyli elfów. Nie wiem, czy tu jest dla ciebie bezpiecznie. - Kupiec nie zgadzał się z podejściem większości mieszkańców tego miasta, a było to podyktowane pewna doza chciwości. Każdy, kto uczciwie płaci za towary, był traktowany jednakowo. Poza tym przy stałych klientach z rozmaitych ras można czasem dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy.
Ostatnio zmieniony 14 lip 2022, 14:27 przez Naf, łącznie zmieniany 1 raz.
Licznik pechowych ofiar:
8
ODPOWIEDZ

Wróć do „Oros”