Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

16
POST BARDA


W oczach Girelli Levant mógł być bohaterem. Pokonał piratów sprytem, zmiótł ich z powierzchni ziemi i udowodnił, że świat może być dobrym miejscem bez tego diabelskiego nasienia. Jego spojrzenie podzielała Kompania, a przy jej sposobach, zachowanie Hectora to "mały pikuś". W oczach Very Levant był rzeźnikiem, w każdych innych, cywilizowanych - bohaterem.

- Bera? Tylko trójkę? - Poddała wątpliwości pani Kahan, patrząc na nią z góry na dół, dłużej zatrzymując wzrok na biodrach, jakby wprost sugerując, że wygląda na więcej ilości dziatek. - Hej, gdzie idziesz? Nikt cię nie wołał.

- Dziewczyny z prowincji... - Wzdychała Girella, patrząc za Verą. - Nie mogą żyć bez swoich mężów!

Vera popędziła w stronę Corina, niemal potykając się o rąbek swojej sukni. Dopadła do niego tak niespodziewanie, że aż Kahan przestał mówić o pożyczkach i kredytach, a za to wlepił świńskie ślepka w Berę. Przerywanie w rozmowie mężczyznom widać nie było częste.

- Kochanie? Nie teraz, nie widzisz, że rozmawiam? - Zwrócił jej uwagę Cornelius, ale odruchowo objął ją, gdy się przysunęła. Vera mogła poczuć napięcie, które przeszło przez ciało Yetta, gdy podzieliła się informacją zawoalowaną pocałunkiem.

- Przepraszam cię, wrócimy do tej rozmowy. - Obiecał bankierowi, gdy tylko dotarło do niego, co właśnie powiedziała Vera. Sytuacja była poważniejsza, niż się wydawało!

Odciągnął panią kapitan od towarzystwa, niemal nie wpadając na kogoś odzianego w niebieski płaszcz, kto szedł witać się z Kahanem.

- Nie możemy teraz polować na Levanta! - Zganił Berę Cornelius, gdy byli już nieco dalej, tak, by nikt nie mógł usłyszeć ich głośnych szeptów. Złapał Verę za dłonie. Z boku mogli wyglądać jak para: mąż, który stara się doprowadzić żonę do porządku. - To miejsce roi się od strażników. - Dodał. Nawet straż Kompanii była ubrana w szykowne szaty, wtapiając się w tłum gości. Nie dało się jednak przegapić broni przyczepionych do pasa. - Wsadzisz mu nóż pod żebra i za dwadzieścia minut będziesz wisieć! A Kompania ogłosi kolejne zwycięstwo! Na Ula, Vera, musimy uciekać. Jeśli nas zobaczy i rozpozna, to będzie koniec.
Obrazek

Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

17
POST POSTACI
Vera Umberto
Dobrze, że odchodziła od stołu, bo przekleństwo w kierunku pani Kahan zmieliła w ustach i powstrzymała się przed odpyskowaniem w odpowiedzi na jej niewypowiedziane wątpliwości. To, że nie była chuda jak patyk, nie znaczyło, że narodziła stado bachorów. Miała silne ciało, spracowane życiem na statku i akurat szerokość bioder nie była źródłem żadnego z jej wielu kompleksów. Szanowna Toasia miała szczęście, że inny problem wyjątkowo skutecznie zaprzątnął teraz głowę Very.
Nie była na tyle spostrzegawcza towarzysko, by zorientować się, że Kahan jest na nią zły za przerwanie im rozmowy. Odzwyczaiła się od usłużnego poddawania się mężczyznom i ich oczekiwaniom już wiele lat temu, więc nawet nie przyszło jej do głowy, że według bankiera robi coś niewłaściwego. Nawet upomnienie ze strony Corina potraktowała jako jakąś jego zagrywkę, zupełnie nieistotną w zaistniałych okolicznościach. Grunt, że wstał i pociągnął ją za sobą z dala od towarzystwa, bo o to też jej chodziło, musieli omówić nowy problem, jaki zwalił im się niespodziewanie na głowy.
- Wiem, Corin - żachnęła się, ściskając mocniej jego dłonie. - Przecież nie będę mu wbijać noża w żebra tutaj, przy wszystkich. Nie jestem tak głupia, jak zakłada nasze nowe towarzystwo.
Zerknęła w kierunku kobiet, zapewne ich obserwujących. O czymś musiały rozmawiać, a Bera Threnardier z pewnością była interesującym tematem do obgadywania.
- Och. Masz trójkę dzieci, jakby co.
Chciała dodać zgryźliwy komentarz na temat szerokości swoich bioder, ale powstrzymała się, głównie przez fakt, że wolała nie dawać Yettowi kolejnego powodu, by mógł się z niej śmiać po dzisiejszym wieczorze. Fakt, że chwilę temu prawie zabiła się o własną suknię, był wystarczający.
- Dlatego właśnie przyszłam ci to powiedzieć. Nie możemy tu zostać, a już na pewno nie z nimi. Tamta w fioletowym to jego żona. Matka jego pierdolonych dzieci, rozumiesz? - wbiła w niego rozpalone spojrzenie. - Możemy ją porwać. Sprawić, żeby sam popłynął za nami. Albo nie wiem, w jakiś inny sposób wykorzystać fakt, kim jest. Zaprosić ich do nas, na wieś, a tam nie będą go chronić dziesiątki strażników. Możemy zostawić dla niego list, zanim uciekniemy. Możemy... możemy poprosić Gregora o pomoc. Jestem przekonana, że mimo swojego spierdolenia rozumie pragnienie zemsty.
Rozluźniła nieco swoje odziane w delikatne rękawiczki dłonie. W oczach miała determinację większą, niż kiedykolwiek. Oczywiście, że rozumiała obawy oficera, nie mogli ryzykować, gdy nie istniał żaden sposób uniknięcia konsekwencji, jeśli zostaną wykryci i zdemaskowani, ale z drugiej strony...
- Siedem lat, Corin - powiedziała cicho. - Siedem lat i nie trafiliśmy nawet na odcisk jego buta w piasku. A dzisiaj... co, jeśli to się nie powtórzy przez kolejne siedem? Rozejrzyj się, w sprawie Kompanii i tak nic tu nie zdziałamy.
Obrazek

Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

18
POST BARDA
Corin gwałtownie pokręcił głową. Parę kosmyków wyrwało się z upięcia, które wcześniej przygotował Rivera, i na powrót okalało twarz oficera tak, jak Vera znała to najlepiej.

- To prawda, że są zapatrzonymi w siebie idiotami. Ale tu czują się na tyle pewnie, że to musi coś znaczyć. Są uzbrojeni po zęby. - Tłumaczył jej szybko, łapiąc ją za ramiona, by po chwili przesunąć znów dłonie w dół, aż do jej palców. - Cholera, Kahanowi powiedziałem, że tylko jednego Tripa. Trippintona, znaczy się. - Zmartwił się. Takie rzeczy powinny zostać ustalone przed uroczystością. - Musimy znaleźć sobie nowe towarzystwo, z dala od Levanta, jeśli mamy tu zostać. - Dyskretne spojrzenie w stronę Girelli wystarczyło, by Vera była pewna, iż Corin zanotował, na którą kobietę musi zwracać uwagę. - Gdzie poszedł Gregor?

Kapitan Leobarius zniknął im z oczu jakiś czas temu, udając się na stronę z innymi dostojnikami. Wkrótce całkiem niedaleko rozbrzmiała orkiestra, zagłuszając dalsze słowa Corina.

- Chodź! - Krzyknął jej do ucha, odciągając pod którąś ze ścian.

Sala, w której się znaleźli, musiała mieć magiczne wspomaganie akustyki - choć orkiestra grała wprzeciwnym końcu, wydawało się, jakby instrumenty rozbrzmiewały tuż obok, niemal ogłuszając państwa Threnadier. Tłum rozstąpił się, a głównym wejściem wtoczyli się gospodarze - mężczyźni odziani w niebieskie płaszcze, witając się z zebranymi uniesionymi dłońmi i uśmiechami. Za nimi wlał się tłum arystokratów, zaraz potem magów w wykwintnych szatach, na końcu zaś kroczyli oficerowie marynarki. Wśród nich była znajoma twarz. Vera wszędzie rozpoznałaby tę mordę.

Levant był niemal na wyciągnięcie ręki. Dobre dwadzieścia kroków, wyskok, sztych wbity w szyję... i byłoby po sprawie. Vera czuła ręce Corina, oplatające jej talię, trzymające ją w miejscu.

- Musimy iść!
Obrazek

Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

19
POST POSTACI
Vera Umberto
- Ugh. W razie czego powiem, że dwójka nam umarła. Mieszkamy na wsi. Pewnie ciężko u nas o medyka - przewróciła oczami.
Jak na Siostrze. Jak widać, Bera miała podobne problemy, co Vera. Tak czy inaczej nie miała do tego teraz głowy, priorytet stanowiły inne rzeczy. Rozejrzała się po sali, szukając w tłumie znajomej, szpakowatej głowy Leobariusa. Pamiętała, w którą stronę szedł, ale od tamtej pory minęło już trochę czasu. Mógł być absolutnie wszędzie. Nie odpowiedziała Corinowi na jego pytanie, ale jej mina mówiła sama za siebie. Jeśli chciał wiedzieć, gdzie jest jego tymczasowo przybrany ojciec, musiał go poszukać. Oboje musieli, jeśli zależało im na tym, by Gregor zdawał sobie sprawę z nowych, wyjątkowo niesprzyjających okoliczności.
Przygotowując się na dzisiejszy wieczór, Umberto nie zakładała, że podąży on w takim kierunku. Nie sądziła, że będzie musiała bezczynnie stać, kurczowo przytrzymywana w miejscu przez Yetta, gdy przy triumfalnym akompaniamencie orkiestry Levant będzie wchodził do tego samego pomieszczenia, w którym była ona. Że nie będzie stała przed nim z rapierem w dłoni i całą załogą za plecami, tylko ubrana w idiotyczną suknię od jakiegoś idiotycznie znanego krawca, sama, otoczona przez straż i Kompanię, jaka postawiła sobie za punkt honoru oczyszczenie mórz z piratów. Nie mogła się tego spodziewać, bo skąd? Co miałby robić w Karlgardzie?
Odkąd widziała go ostatnio, minęło siedem lat. Oboje się postarzeli przez ten czas, ale nie na tyle, by Vera nie była w stanie z łatwością rozpoznać go w tłumie. Nienawiść, którą pielęgnowała w sobie przez cały ten czas, teraz wypłynęła na powierzchnię, atakując ze zdwojoną siłą. Żelazny uścisk Corina w tej chwili pozbawiony był czułości, ale dobrze rozumiała, dlaczego przytrzymywał ją w miejscu. Podążała spojrzeniem za znajomą twarzą, oczami wyobraźni widząc, jak ubrana w suknię Vergacego doskakuje do niego i zadusza go gołymi rękami. Na szczęście zarówno dla niej, jak i dla jej oficera, ta wizja zawierała też zawiśnięcie na stryczku, będąc ubraną w tę samą suknię, więc Vera powstrzymała się od działania.
Choć Yett krzyknął i spróbował odciągnąć ją z miejsca, nogi Very były jak wrośnięte w marmurową podłogę. Dopiero drugie jego zawołanie sprawiło, że wyrwała się ze swojego otępienia. Uniosła wzrok na swojego męża, dochodząc do wniosku, że cały ten plan był idiotyczny. Od początku miała rację; nie powinni byli tu przychodzić. Ich infiltracja właśnie w tym momencie traciła resztki sensu. Ruszyła za nim w stronę, w którą ją ciągnął, czując, jak zalewają ją emocje o intensywności, jakiej nie pamiętała od lat. Nie istniał chyba na całym świecie nikt, kogo nienawidziłaby bardziej, niż tego człowieka, którego właśnie musiała zostawić za plecami. Ta bezradność sprawiała, że Umberto nie wiedziała, czy bardziej chce się jej krzyczeć, płakać, czy złapać pierwsze lepsze krzesło i rozwalić je o ścianę. Nigdy nie sądziła, że przy ich następnym spotkaniu będzie musiała się odwrócić i tak po prostu odejść.
- To był on - powiedziała, zrównując się z Corinem. - On tam był. Widziałeś go? On tu jest, Corin.
Musieli stąd wyjść i zastanowić się, co dalej. Ukryć się w jakimś nieuczęszczanym korytarzu, albo przynajmniej po drugiej stronie sali, jej oficer miał rację. Koniecznie znaleźć Gregora. Tylko co dalej?
- Corin - powtórzyła, jakby oczekiwała od niego, że zna idealne rozwiązanie, które nie istniało. Zresztą on prawdopodobnie czuł się tak samo, jak ona; oboje przeżyli zatonięcie pierwszej Siódmej Siostry, oboje uratowani zostali przez Walthorna i oboje byli przy zatopieniu Karła. Oboje właśnie zobaczyli ducha, którego ścigali od lat. Muzyka wydawała się jej pozbawioną sensu kakofonią, a piękne freski nic niewartymi bohomazami, bo w jednej chwili cały świat ograniczył się do jednego człowieka, którego żonę poznała i którego dzieci zostały w Qerel. Miał piękne życie, pełne balów i luksusów. Życie, na które nie zasługiwał.
- Nie możemy stąd tak po prostu teraz odejść - zaprotestowała cicho, choć zaskakująco posłusznie szła za nim tam, dokąd ją prowadził.
Obrazek

Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

20
POST BARDA


Leobarius zniknął z pola widzenia. W tłumie było wiele szpakowatych głów, jednak żadna nie pasowała do kapitana Białego Kruka. W czasie, gdy Vera i Corin zajmowali się sprawami towarzyskimi, w sali zrobiło się tłoczno; coraz więcej osób zeszło się głównymi drzwiami i stworzyło tłum, który nie pozwalał dobrze rozejrzeć się w towarzystwie. Goście rozstąpili się tylko po to, by przepuścić dostojników, a kiedy marsz przeszedł, znów zalalio przejście. Oficerowie, członkowie Kompanii, wreszcie i orkowie, którzy wyglądali, jakby byli z Pałacu: wszyscy rozeszli się po sali, muzyka jakby przycichła, pozwalając znów rozmawiać.

Vera obserwowała Levanta. Hector podszedł do swojej wybranki, która powitała go otwartymi ramionami i pocałunkiem w policzek. Levant, jak na złość Verze, wyglądał na szczęśliwego. Zmarszczone brwi wygładziły się, usta pod wąsem rozciągnęły w uśmiechu. Matka jego dzieci musiała być mu bardzo bliska.
Admirał musiał chcieć pokazać swojej wybrance Karlgard, jego dostojników i bale. Skoro Girella zdążyła zawiązać przyjaźnie z Kahanami, najwyraźniej nie był to pierwszy raz, gdy bawili w Urk-Hun. Złote figurki Jacoliniego, sprzedawane przez Faaza, najwyraźniej również grały w tym jakąś rolę. Jedynym niepotrzebnym elementem w układance Levanta była właśnie Vera, która była skazą na idealnym życiu Hectora, rażąc jak plama na błękitnym płaszczu.

Pogrążona w amoku Vera widziała, jak Girella Levant, matka Levancich bękartów, mówi coś do męża, następnie szuka kogoś w tłumie, by w końcu znaleźć Berę i Corneliusa. Wskazała ich palcem, czy też pewnie suknię od Vergace, która tak jej się podobała. Yett reagował szybko, nie stracił nawet sekundy; przyciągnął do siebie Verę i wstąpił przed nią, by schować jej twarz za swoją własną klatką piersiową, ponad ramieniem mogła wystawać jedynie jej niedorzeczna fryzura. Spojrzenia Very i Levanta nie miały prawa się spotkać. Czy admirał padłby trupem, gdyby jednak do tego doszło?

Corin pociągnął ją w przeciwnym kierunku, przeciwnym do wejścia. Nie puszczał Very, ale ostatecznie po prostu ścisnął jej dłoń.

- Wiem. - Powiedział jej sucho. - Wiem, wiem!

- Oliweczkę dla państwa?

Służący wyrósł jak spod ziemi i tym razem to Corin musiał się hamować, by nie wyrwać mu tacy pełnej oliweczek i nie trzasnąć go nią przez łeb.

- Moja żona źle się poczuła. - Wysyczał przez zęby. Pojawienie się Levanta miało wpływ również na niego, nie potrafił kryć emocji. - Którędy na zewnątrz?

- Po schodkach na balkonik. - Służącemu nie drgnęła nawet powieka. Najwyraźniej nawykł do niesympatycznych gości. - Podać szklaneczkę wody? Sole trzeźwiące?

- Nie trzeba. - Corin mógł równie dobrze strzelić kelnera w zęby lub wykląć go do wszystkich diabłów. Ton, którego użył, zdradzał wszystkie te nerwy i bezsilność, którą podzielał razem z Verą. Corin poprowadził Verę w stronę, którą wskazał mężczyzna. Szybko okazało się, że balkonik był miejscem, gdzie można było wyprawić kolejny bal - prowadziły do niego schody wychodzące z wewnętrznego holu. Otoczony rzeźbionym murkiem, balkon zalany był złotem wieczornego słońca. Wiatr poruszał chorągwiami rozwieszonymi na kolumnach. Gdyby nie okoliczności, na balkonie mogłoby być całkiem przyjemnie.

- Wracam po Leobariusa. - Powiedział Corin, gdy znaleźli się już w pewnym oddaleniu od pozostałych gości, którzy zawędrowali aż tutaj. Nie było ich wielu, za to niemal wszyscy mężczyźni w niebieskich płaszczach. Stali bywalcy balów Kompanii nie musieli widzieć oficlajnych wstępów. - Nie zostawimy go tutaj, ale ty... Nie ryzykuj. Nie możesz ryzykować. W razie problemów skacz.

Yett spojrzał za barierkę. Była to wysokość mniej więcej drugiego piętra, nie dość, by umrzeć, dość by połamać nogi przy pechowym upadku. Pnące się po murze rośliny nie wyglądały na dość stabilne, by można było się po nich wspiąć. Na dole ciągnęła się piaskowa droga, sąsiadując z marketem. Wieczorną porą targ był nieuczęszczany.
Obrazek

Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

21
POST POSTACI
Vera Umberto
Stwierdzenie, że Vera źle się poczuła, było niedopowiedzeniem. Targały nią emocje, których nie mogła po sobie pokazać, więc prawie trzęsła się z bezsilności, kurczowo trzymając się ramienia Corina, by powstrzymać samą siebie przed podjęciem działań, jakich oboje będą żałować. Wyszła wraz z nim na ten nieszczęsny balkon, nie czując nastroju do podziwiania urokliwości tego miejsca - a szkoda, bo rzadko miewała okazję bywać w podobnych. Gdzieś podświadomie zarejestrowała złote promienie zachodzącego słońca odbijające się w ciemnych oczach Yetta, ale do romantyzmu tej chwili brakowało bardzo wiele. Nie to, żeby kiedykolwiek romantyzm stanowił istotną część ich relacji.
- Nie - zaprotestowała. - Nie wracasz tam beze mnie.
Corin też przecież nie był Levantowi obcy. Może ona była bardziej charakterystyczna, głównie przez fakt, że została kapitanem tego statku, ale oboje służyli pod nim jeszcze za czasów Qerel. Yett mógł sobie zapuszczać wąsy ile chciał, ale wzrostu i rysów twarzy nie mógł zmienić. Co jeśli zostanie rozpoznany i schwytany, a ona będzie stać na balkonie jak ostatnia idiotka i czekać, aż do niej wróci? Jeśli coś pójdzie nie tak, skąd będzie miała wiedzieć, że ma uciekać? Skąd będzie miała wiedzieć gdzie go szukać i skąd go odbijać? A jeśli zabiją go na miejscu, nie martwiąc się o sąd i szafot? Kazał jej wyjść na zewnątrz i nie ryzykować, a sam pakował się tam z powrotem. Vera zdawała sobie sprawę z faktu, że odkąd połączyło ich coś więcej, przestała patrzeć na podejmowane przez niego decyzje obiektywnie, ale nic nie mogła na to poradzić... i kto wie, może też właśnie dlatego on kazał jej tu zostać, a w razie czego skakać z balkonu. Nie dało się ukryć, że wcześniej byli bardziej lekkomyślni, ale też bardziej skuteczni.
Zacisnęła dłoń na jego przedramieniu, przytrzymując go w miejscu.
- Przecież i tak musimy jakoś stąd wyjść, nie możemy wszyscy wyskoczyć - zerknęła w dół, za barierkę. Nie wyglądało to obiecująco, bo nie czekała tam na nią tafla wody, przez którą mogłaby się przebić, nie łamiąc sobie nóg. - Nie możesz zostawić u kogoś wiadomości dla ojca? Któryś służący go znajdzie. Powiesz, że zemdlałam, zasłabłam, czy co tam robią tutejsze kobiety. Powiesz, że wróciliśmy do domu, że zostawiasz interesy w jego rękach. Będzie wiedział, gdzie nas szukać i będzie wiedział, że nie zniknęliśmy bez powodu. Wytłumaczymy mu wszystko później. I tak proponował mi, że może działać sam, a jeśli uzna, że to zbyt niebezpieczne, to uda zatroskanie moim samopoczuciem i pójdzie za nami. Jest chujem, ale nie idiotą.
Świeże powietrze i mniejszy hałas pozwalał spokojniej podejść do sprawy. Umberto nieco przejrzała na oczy, może przez fakt, że oni byli tutaj, a Levant został w środku, wraz ze swoją żoną i przyjaciółmi. Wciąż była roztrzęsiona, ale nie do tego stopnia, żeby żądza mordu krwawą łuną przesłaniała jej resztki rozsądku.
- Po prostu wyjdźmy stąd razem, zanim wszystko się zacznie i zanim Girella zacznie znowu szukać mnie i mojej sukni - zaproponowała, przysuwając się bliżej i prowadząc dłonie Corina na swoją talię. Stali w odosobnieniu, ale nie byli tu całkowicie sami. Vera nie chciała, by ich rozgorączkowana dyskusja przyciągnęła zbędną uwagę. - Wróćmy na statek się przebrać i przygotować, a potem zaczajmy się gdzieś tu, w okolicy. Poczekajmy, aż bal się skończy. Dopadniemy Levanta, jak wyjdzie najebany, ogłuszymy i zaciągniemy na Siódmą Siostrę. Wypłyniemy na otwarte morze i powiesimy go na maszcie, na oczach wszystkich, którzy chcą zobaczyć jego śmierć.
Jej uniesione na Yetta spojrzenie było rozgorączkowane, a głos, choć cichy, to pełen emocji. Nie podejmowała decyzji, nie mówiła mu, co ma zrobić. Próbowała go przekonać do tego, co wydawało się jej słuszne. To była zbyt poważna sprawa, by zadecydowała sama. Zbyt istotna dla nich obojga.
- Wciąż mamy w załodze kilka osób z Karła. Jeśli dowiedzą się, że mieliśmy go na wyciągnięcie ręki i nic z tym nie zrobiliśmy... - pokręciła głową.
Obrazek

Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

22
POST BARDA
Znlazłwszy się na balkonie, Corin mógł puścić Verę. Ufał, że ta nie ruszy za siebie i nie zaatakuje Levanta najprędce znalezioną bronią, czy będzie to butelka drogiego alkoholu, czy naprędce wyrwany we ściany świecznik. Mimo to, pozostawił dłoń na jej plecach, jakby pocieszająco, chcąc podkreślić, że jest obok.

- Gregorowi należą się wyjaśnienia. - Przekonywał ją. Jego głos drżał z emocji. Twarz Corina poczerwieniała, a na skroni zabłysła pojedyncza kropelka potu. - Jeśli go tu zostawimy, uzna to za zdradę. Znikamy zaraz po rozpoczęciu, to podejrzane! Ty nie możesz ryzykować, Siostra cię potrzebuje.

Z ich dwójki, to Corina łatwiej byłoby odżałować na statku, bo choć powszechnie lubiany, był tylko pierwszym oficerem. To Vera była głową całego pirackiego przedsięwzięcia i załoga jej potrzebowała. Z drugiej strony, to Vera miała makijaż i fryzurę, przez którą nie przypominała siebie. Corin wciąż był Corinem, jedynie nieco szykowniejszym.

Spojrzał na jej dłoń na własnym ramieniu. Determinacja była jasna, tak jak przekonanie o tym, że decyzja, którą podjął, była jedyną słuszną.

- Tu są setki osób, Vero. Służący nie rozpozna Gregora. - Przerwał na moment. Z sali, z której ledwie parę chwil wcześniej wyszli, rozległ się grom śmiechów, jakby zebrani wyśmiewali ich plany. Muzyka ucichła. Echem wśród marmurów odbił się niski głos, gdy zapewne rozpoczęła się oficjalna część powitania. - Jeśli mnie rozpozna, ukryję się w tłumie. Nie będzie ryzykował paniki. - Zgadywał Yett. Posłusznie przysunął się do tymczasowej żony, by mogli mówić szeptem, blisko siebie. - Spróbujmy przedostać się do wyjścia. Po drodze znajdziemy Gregora. Nie możemy się rozdzielać. - Dodał. - Skupmy się na przeżyciu, później będziemy polować na Levanta.

- Bero! Bero, tu jesteś!

Corin zaklął, unosząc spojrzenie nad ramieniem Very.

- Jest tu.

- Bero, kochana, wszystko w porządku? Uciekliście tak nagle!

Girella zostawiła Levanta u szczytu schodów, gdy sama truchtała w ich stronę. Kątem oka Vera mogła zauważyć, jak Corin patrzy w stronę ich dawnego przełożonego. Ich spojrzenia się spotkały.
Obrazek

Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

23
POST POSTACI
Vera Umberto
Słuchała Corina, który jak zwykle odpowiadał na jej pomysły ich rozsądniejszą wersją. Pokiwała głową, godząc się na ostateczny plan cichego przedostania się przez tłum do wyjścia i znalezienia Gregora po drodze, unikając wykrycia. Miał rację; jeśli chcieli wymierzyć swoją od lat planowaną zemstę na Levancie, musieli najpierw przeżyć dzisiejszy wieczór, a szanse ku temu byłyby praktycznie zerowe, gdyby pozwolili sobie na konfrontację tu i teraz.
Szkoda tylko, że los miał inne plany, niż oni.
Vera nie spodziewała się, że Girella popędzi za nimi na balkon, a tym bardziej ciągnąc za sobą męża. Gdy usłyszała za plecami jej głos, poczuła, jak włos jeży się jej na karku. Dłonie, które trzymała splecione na karku Yetta, zacisnęły się kurczowo, a krew odpłynęła jej z twarzy. Do tego słowa oficera potwierdziły jej najgorsze obawy. Levant tu był. I nie dzieliły ich setki gości, nie otaczało zamieszanie, głośna muzyka i dziesiątki służących, proponujących oliweczki. Gości na balkonie było znacznie mniej, za mało, by w czymkolwiek im to pomogło.
- Girella - powiedziała, zmuszając się do puszczenia Corina i nieznacznego obrócenia w kierunku nadbiegającej kobiety. - Poczułam się słabo, chciałam zaczerpnąć świeżego powietrza.
To akurat było wiarygodne, gdy spojrzeć na Verę. Była blada, nawet pod swoim makijażem.
- To bardzo miłe z twojej strony, że się o mnie martwisz.
Wyciągnęła rękę do Girelli, uśmiechając się do niej nieznacznie i złapała ją za rękę, by przyciągnąć do siebie i objąć w geście wdzięczności za troskę. Uścisnęła ją, nad jej ramieniem spoglądając na tego, który został u szczytu schodów. Jeśli Hector ich pamiętał, jeśli był w stanie ich teraz rozpoznać, zamierzała mieć pewność, że posiada przynajmniej namiastkę przewagi, przynajmniej w jednym aspekcie, jakim było trzymanie jego żony w objęciach. Wciąż istniała szansa, że ich nie rozpozna; to było miejsce, w którym nie mógł spodziewać się piratów, a w elegancko ubranej dwójce mógł nie zobaczyć swoich wieloletnich wrogów. Chociaż czy on w ogóle zdawał sobie sprawę z pragnienia zemsty, jakie Umberto nosiła w sercu? Może wcale nie? Może od siedmiu lat Vera z Corinem i całą resztą załogi, która uciekła wtedy z nimi, była dla niego martwa, a w tej chwili uzna, że skądś ich kojarzy, ale nie będzie dociekał skąd? Warto było spróbować.
Bo akurat skakania z balkonu razem z Girellą bardzo chciała uniknąć.
Obrazek

Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

24
POST BARDA
Vera i Corin mieli plan... ale co z tego, gdy Levant go im pokrzyżował? Przyciągnięty przez żonę, zapewne wbrew własnej woli, był tam, czekał, musiała tylko nadejść chwila, aż połączy kropki w swojej przystojnej głowie i rozpozna, z kim ma do czynienia.

- Słabiej? Ojej, kochana! To wino uderzyło ci do głowy? - Martwiła się Girella, nieco zdziwiona tym nagłym przypływem wylewności. Mimo to, objęła ją również, choć uważała, by nie wymazać jej sukienki makijażem.

- Bera od zawsze ma słabszą głowę. Poza tym, w sali jest duszno. - Dodał Corin, wciąż stojąc blisko Very. Zbyt blisko, by wydawało się to naturalne.

Musiał zareagować też Levant. Kroki miał długie, a jego buty stukały o marmur pod stopami zbyt głośno, by to zignorować. Stuk, stuk, stuk... zbliżał się.

- Kochanie. - Odezwał się do żony. - Zaprowadź panią do pokoju dla gości, niech odpocznie. Ja zajmę się panem. Nalegam.

Czy Verze wydawało się, że jego głos przybrał jakąś fałszywą nutę? Czy dłoń oparta była o szablę tylko dla wygody?
Obrazek

Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

25
POST POSTACI
Vera Umberto
Mruknęła coś twierdząco, nie przejmując się faktem, w jakim świetle stawiały ją kolejne przypuszczenia Girelli. Mogła mieć i słabą głowę i narąbać się dwoma kieliszkami wina, jakie wypiła od wejścia, żaden problem. Jeśli sprawiało to, że kobieta pozwoliła się przyciągnąć i objąć, to Vera była usatysfakcjonowana. Dopóki miała pod ręką żonę Levanta, niczego im nie zrobi, jeśli faktycznie darzył ją tak wielkim uczuciem, na jakie wyglądało.
Hector nie wydawał się jej rozpoznawać. Gdyby zdawał sobie sprawę, kim jest czarnowłosa kobieta w ciemnozielonej sukni, nie odesłałby jej ze swoją partnerką z zasięgu własnego wzroku, a tymczasem sugerował, by poszły odpocząć. Ale czy rozpoznawał Corina? Czy jego chęć zostania z nim sam na sam wiązała się z faktem, że doskonale wiedział, kto przed nim stoi? Całkiem możliwe, że nigdy nie widział Very wystrojonej tak, jak dziś, jeśli nie było go akurat na tym pamiętnym balu w Qerel. Vera którą znał nosiła spodnie i mundur, a makijaż był dla niej obcym pojęciem.
Rzuciła krótkie spojrzenie na broń przypiętą do biodra mężczyzny. Pierdolona szabla. W razie potencjalnej walki byli na przegranej pozycji, bo mieli zaledwie dwa sztylety, i to oba pod suknią Very. Nie wiedziała, co zrobić. Mogła zgodzić się i odejść z Girellą, wykorzystać okazję i porwać ją tak, jak planowała, skoro Levant sam nieświadomie wpychał ją w ręce swojego wroga; nie chciała jednak zostawiać Corina, bo dobrze wiedziała, jak to się skończy. Jeśli teraz stąd odejdzie, nie zobaczy swojego oficera już nigdy więcej.
- Nie trzeba - odpowiedziała cicho. - Już się czuję lepiej. Potrzebowałam tylko świeżego powietrza. Wino, duszno, suknia jest ciasno związana.
Odsunęła się lekko od Girelli, ale wciąż obejmowała ją w pasie, jak najlepszą przyjaciółkę. Uniosła wzrok na Yetta. Każda sekunda tej przerażającej konfrontacji wydawała się trwać wieczność.
- Może pójdziemy znaleźć twojego ojca? - zaproponowała jakby nigdy nic. - Na pewno się martwi.
Obrazek

Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

26
POST BARDA
Girella nie potrafiła wyłapać, że atmosfera spotkania nie jest taka, jak być powinna. Napięcie niemal dało się fizycznie wyczuć i wsadzić w nie szablę. Żona nie puszczała Very, nawet cmoknęła ją szybko w policzek w geście przyjaźni.

- Tak jak mówiła Tasia! Ojej, trzeba mieć bardzo dobrą figurę, żeby ładnie nosić Vergace! - Mówiła Girella, jednocześnie po raz kolejny obrażając szerokie biodra Very. To nie suknia była związana zbyt ciasno, to Vera była zbyt duża, by się w nią wcisnąć!

Kiedy Vera podniosła spojrzenie na Corina, wiedziała, że przegrali sprawę. Yett mierzył się z Levantem na spojrzenia. Panowie nie spuszczali z siebie wzroku, jednak, jak się wydawało, to Hector był górą. Miał szablę. Miał zastęp strażników za sobą. Corin mógł co najwyżej kryć zaskoczenie i zdenerwowanie za wąsem.

- Girello, zabierz panią. Myślę, że muszę porozmawiać z panem... jak brzmiało pańskie nazwisko? Threnardier?

- Za pańskim pozwoleniem, pójdę z żoną.

- Porozmawiajmy. Nalegam.
Obrazek

Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

27
POST POSTACI
Vera Umberto
Kolejną zniewagę puściła mimo uszu, choć coś ją zabolało na myśl, że Corin to usłyszał. Z całą pewnością jednak był teraz skupiony na czymś zupełnie innym. Atmosferę dało się kroić nożem i Vera mogła tylko mieć nadzieję, że i ona nie zostanie rozpoznana - wtedy wszystkie jej ewentualne pomysły na wyjście z tej opresji będzie mogła sobie wsadzić tam, gdzie słońce nie dochodzi. Mimo to byli w siedzibie Kompanii, która jednogłośnie traktowała kobiety jako element ozdobny, uczepiony męskiego ramienia, odpowiedzialny za rodzenie dzieci i domowe obowiązki, więc może i Levant patrzył na to podobnie, dlatego nie zaszczycił jej zbyt uważnym spojrzeniem.
- Kochanie, wszystko w porządku? - spytała Bera, choć Vera doskonale wiedziała, że w porządku nie było już zupełnie nic. Puściła Girellę na moment, by podejść do Corina i objąć go, plecami do swojego odwiecznego nemesis, nie zwracając jego uwagi na swoją twarz. Przesunęła dłonią po policzku swojego oficera i uniosła głowę, by pocałować go w policzek.
- Skacz - wyszeptała do niego, zanim odsunęła się i wróciła do przyjacielskiego obejmowania nowej koleżanki. Wściekłość i obawa o Yetta sprawiały, że jej serce tłukło się jak oszalałe. Nie tak to wszystko miało wyglądać. Nie tak.
- Dobrze. Girella pomoże mi znaleźć ojca, a potem będziemy na was czekać. Nie zmarnujcie tu zbyt wiele czasu. W środku tyle się dzieje.
Jeśli nie wyciągnie stąd Leobariusa, lada moment jego powiązania z Yettem wyjdą na jaw i wyląduje na stryczku, jak nie w jakimś jeszcze gorszym miejscu. Miała bardzo mało czasu by go znaleźć i uciec, a już na pewno gdy zamierzała zabrać ze sobą panią Levant - bo zamierzała, przytomną lub nie.
- Chodźmy - pociągnęła ją z powrotem w stronę wejścia do sali. - Zaraz do nas wrócą. Opowiesz mi... kto... kto uszył twoją suknię?
Nie istniała rzecz, która obchodziłaby ją mniej, ale jakoś musiała odwrócić jej uwagę. Rzuciła Corinowi ostatnie, przerażone spojrzenie przez ramię. Czy zostawiała go tu właśnie na pewną śmierć? Wierzyła w to, że nie. Levant nie mógł się spodziewać, że Yett wyskoczy z takiej wysokości zamiast decydować się na z góry przegraną konfrontację.
- Twój mąż wygląda bardzo dystyngowanie. Opowiesz mi o nim? - zagadnęła, mając jednocześnie wrażenie, że serce staje jej w gardle. Musiała znaleźć Gregora, i to natychmiast.
Obrazek

Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

28
POST BARDA
Corin nie spuszczał wzroku z Levanta - tym samym mógł się zdradzić. Po jego skroni spłynęła opasła kropla potu. Oddychał ciężko przez lekko uchylone usta. Skacz. Łatwo było to mówić, gdy nie Vera była w centrum uwagi. Gdy nie miała przed sobą wiele metrów zakończonych twardą ziemią.

Szczęknęła stal, gdy Hector pchnął jelec, a ostrze wyskoczyło z pochwy, obnażone w ostrzeżeniu, choć wciąż niedobyte.

- Kocham cię. - Powiedział Corin na granicy szeptu. Jego słowa brzmiały zbyt blisko pożegnania. Zbyt desperacko, jakby miały być ostatnim, co Vera od niego usłyszy. Szybki, urywany oddech zdradzał strach. Nie tak miało wyglądać ich spotkanie z Levantem.

Girella zaczęła wyczuwać, że coś jest na rzeczy. Obejrzała się na swojego męża, po czym znów objęła Berę. Pchnęła ją lekko, w kierunku schodków, tam, gdzie tłum miał zapewnić wolność.

- Poszukajmy twojego ojca. Powiemy mu, że źle się poczułaś. - Powiedziała, zaraz znów zerkając to na Berę, to na Corneliusa, to znów na Hectora. - Słyszałaś o domu mody Pior? To stamtąd mam sukienkę! A mój mąż...

- Zabierz ją. - Rozkazał Levant ostro, nie pozwalając skończyć żonie zdania. Jego obcasy znów zastukały o marmur.

Corin nie miał na co czekać. Kiedy tylko Vera oddaliła się na tyle, by nie mógł zatrzymać jej przy sobie choćby dotykiem opuszków palców, zaparł się rękoma o barierki i przeskoczył. Girella krzyknęła w przerażeniu, Levant dopadł do murka, patrząc w dół. Szablę miał już obnażoną.

- Straż! Brać go! Straż! Ucieknier!

Rozległ się również zbolały, głośny jęk Corina. Musiał źle upaść.
Obrazek

Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

29
POST POSTACI
Vera Umberto
Nie była gotowa na tak wiele emocji w tak krótkim czasie.
Po pierwsze, Vera nie spodziewała się usłyszeć tych dwóch słów, nie tylko teraz, nie tylko od Corina, ale w ogóle, nigdy. I gdyby nie zostały one wyszeptane teraz tylko do niej, zamiast wypowiedziane na pokaz, jak wszystko, co mówili w towarzystwie do tej pory, bez wahania uznałaby, że to też wyłącznie gra. Odebrało jej mowę na krótką chwilę, ale to wystarczyło, by ten moment minął, by musiała już odwrócić się i odejść, zostawiając zarówno Yetta, jak i jego szokujące wyznanie za plecami, nieważne jak bardzo nie chciała teraz tego robić.
A potem skoczył.
Czy powinno ją to dziwić? To był jego pomysł, on sam sugerował to Verze, gdy ta miała zostać na balkonie sama. Jego zbolały jęk sprawił, że resztki krwi odpłynęły jej z twarzy, a serce zdawało się zatrzymać na kilka długich oddechów. Zacisnęła pięści, przez materiał rękawiczek wbijając sobie boleśnie paznokcie we wnętrze dłoni, przez trzy sekundy wrośnięta w podłogę balkonu.
Mogła rzucić się w tej chwili na Levanta, po drodze zadrzeć suknię, złapać sztylet i poderżnąć mu nim gardło, zanim zdążyłby się zorientować co się dzieje. Girella nie byłaby w stanie jej powstrzymać. Potem musiałaby sama skakać i mieć nadzieję, że nie połamie się na dole. Było to wykonalne, ale zupełnie nie o to w tym wszystkim chodziło! Levant miał wiedzieć, dlaczego umiera i kto mu to robi. Rozumieć, że ponosi konsekwencje swoich działań i śmierć niosą mu piraci, których poniekąd sam stworzył. Nie zdechnąć bez sensu i bez żadnej świadomości.
Corin przeżył upadek, to na pewno, inaczej Umberto nie słyszałaby go tak dobrze. Pytanie tylko czy był w stanie uciec. Gdyby nie był, Levant nie wołałby straży, tylko sam, zadowolony, zszedł na dół i wymierzył swoją sprawiedliwość, prawda? Może Yett coś sobie złamał, ale za chwilę spotkają się przecież na statku. Musieli. Ukryje się w tłumie, dokuśtyka jakoś na pokład, będzie czekać bezpiecznie na Verę... Wszystko się ułoży. Jego kapitan nie była mu w stanie pomóc w tym momencie.
- Muszę... Muszę znaleźć ojca - wydusiła, ściskając Girellę kurczowo za rękę. - Pomóż mi. Muszę mu powiedzieć, co się stało i muszę zejść do Cori...neliusa na dół. Nie wiem jak... nie rozumiem.
Rozumiała wszystko, aż za dobrze. Ruszyła do środka, najpierw powoli, potem coraz szybciej, nie puszczając swojego jedynego zabezpieczenia, jakim była żona Hectora. Rozglądała się za Leobariusem. Musieli stąd uciekać, musieli zniknąć, do cholery, musieli nie dać się zapędzić w kozi róg tak, jak zapędzony został Corin! Vera czuła, jak jej serce próbuje wyrwać się z jej klatki piersiowej. Nie tak to miało wyglądać. Nie tak!
Obrazek

Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

30
POST BARDA
W uszach Very rozbrzmiewał szum. Krzyk Corina mieszał się z jego ostatnim wyznaniem, choć to padło już parę chwil wcześniej i tylko odbijało się echem. Zagłuszały je rozkazy Levanta, który rzucał polecenia strażnikom. Szczęk zbroi i dobywanych broni sugerował, że otoczyli Corina, że nie miał drogi ucieczki, o ile udałoby mu się stanąć po upadku ze zbyt dużej wysokości. Przeżył, lecz za jaką cenę? Płacz Girelli, zaszokowanej wydarzeniami, zagłuszał myśli Very.

- Musimy stąd iść! - Popędzała Berę, choć ta nie stawiała oporu. Wkrótce inni goście zainteresowali się wypadkiem. Odziani w błękitne płaszcze mężczyźni dopadali do barierki, by patrzeć w dół, w stronę pirata, który podszył się pod możnego pana, w stronę zbira, którego tak łatwo było dorwać. - Mój Hector...! Nie wiem, co się stało! Dlaczego Cornelius skoczył?!

Łzy ciekły pod twarzy pani Levant, przejętej sytuacją o wiele bardziej, aniżeli Vera. Piratka nie pokazywała po sobie emocji, które mogły targać jej sercem.

Wieść o skoku rozeszła się wolniej, aniżeli informacja o tym, że została powołana straż, a rozkazy nakazywały jasno kogoś aresztować. Vera nie znalazła Leobariusa - to on znalazł ją.

- Vero! - Złapał ją za ramię.

- Cornelius skoczył! - Wyjaśniała zapłakana Girella. Pod ścianą, niedaleko wyjścia, nie zwracali na siebie uwagi takiej, jaką zwracał Corin. Tłum parł w stronę balkoniku. Ucichła zarówno muzyka, jak i przemówienia, a w sali rozbrzmiewały wyłącznie podniecone szepty. - Jest aresztowany! Co się dzieje?!
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Karlgard”