[Północna część miasta] Rezydencja von Darher

16
POST POSTACI
Paria
Posłała matce tylko szeroki, niewinny uśmiech, dobrze wiedząc, że przyprawi on ją o nową porcję stresu - za dobrze już ten uśmiech znała, wiedziała, że niewinności było w nim tyle, co nic, a zwykle po nim następuje coś, czego wybitnie nie pochwalała. W rzeczywistości jednak Libeth wcale nie chciała robić problemów. Ot, postresować matkę troszkę, dla własnej satysfakcji, ale nie być źródłem jakiegoś zamieszania. W pomieszczeniu były już dwa punkty, wokół których tworzyły się zawirowania i było to wystarczająco wiele; Paria nie zamierzała stanowić trzeciego.
Gdy więc otrzymała swoją drugą lampkę wina, ruszyła z nią w stronę stołu z przekąskami, który był dla niej dużo bardziej interesujący, niż propozycje Samallie i rubinowa obecność Diane. Nie było jej jednak dane do niego dotrzeć; drogę zastąpił jej Wilfred. Nie miała nic przeciwko temu, wręcz przeciwnie, uśmiechnęła się do niego lekko, znad swojego kieliszka.
- Nie było tak źle - odparła zgodnie z prawdą. - Jeśli moje uniki do końca wieczoru będą tak skuteczne, jak do tej pory, bankiet nie będzie tak nieprzyjemny, jak zakładałam początkowo. A do tego dorwałam się już do czegoś, co magicznie zwiększa obojętność względem irytującej rzeczywistości - uniosła kieliszek pod światło i zakręciła nim lekko.
Rzuciła w stronę baronowej krótkie spojrzenie, jakby obawiała się, że dłuższe ściągnie na nią jej uwagę. W rzeczywistości chyba Diane była zbyt zajęta swoim wianuszkiem wielbicieli, żeby rozglądać się po pomieszczeniu.
- Nie wiedziałam, że zaprosili Diane. Baronową, to znaczy - zauważyła. - Jeszcze jacyś wysoko postawieni goście, których powinnam się spodziewać?
Skąd jej brat miałby to wiedzieć? Wyminęła go, podchodząc wreszcie do interesującego ją stołu i łapiąc w wolną dłoń jedno z ciastek. Jej, w przeciwieństwie do syna Wilfreda, nikt nie łapał i przed tym nie powstrzymywał. Picie i jedzenie były przyjemnościami, z których Paria mogła dziś w miarę beztrosko korzystać.
- W sumie nie powinnam była się tu dziś pojawiać - stwierdziła nagle, pozwalając sobie na chwilę szczerości względem starszego brata. - Mogłam złożyć Sarze życzenia przy innej okazji, a z wami spotkać się nie wiem... jutro. Przyjść dopiero na ślub. Bardziej przydatna byłabym gdzieś indziej. Nie tutaj.
Obrazek

[Północna część miasta] Rezydencja von Darher

17
POST BARDA
Wydając z siebie przeciągłe mmhm, Wilfred upił nieco z własnego kieliszka, którego zawartość przypominała płynny bursztyn. Zupełnie, jak oczy pewnego elfa, który obiecał jeszcze tego wieczoru wyciągnąć ją z opresji. Jaka szkoda, że nie mógł pod kolejnym przebraniem i kolejną maską wykonać dużo wcześniejszej akcji dywersyjnej.
- Oby jak najlepiej przysłużyło ci się to w zbywaniu wszystkich, którzy nieomylnie zechcą dzisiaj skorzystać z okazji i spróbować zaprosić się w swoje progi w najbliższej przyszłości - odparł z początkowym rozbawieniem, kompletnie nieświadom, że co najmniej jedna propozycja została już rzucona jego młodszej siostrze prosto w twarz. Ponieważ jednak był takim, a nie innym typem osoby, skorym do zmartwień, ale i czułym na otoczenie, szybko spojrzał na Libeth nieco poważniej. - Wiem, że za chwilę mi powiesz, że nie jesteś już dzieckiem i umiesz o siebie zadbać, ale jeśli ktokolwiek będzie ci się za bardzo naprzykrzał, daj o tym znać, zamiast od razu miażdżyć palce obcasami.
Wzrok starszego z dwójki von Darher zabłyszczał zainteresowaniem, gdy po podążeniu śladem siostry, padł na osobę baronowej.
- Nie słyszałaś? - poza lekkim zdziwieniem, głos Wilfreda pobrzmiewał skrywaną skrzętnie ekscytacją i entuzjazmem. - Baronowa zawiązała z ojcem kilka poważniejszych kontraktów. Podobno zachęca go również do sfinansowania nowej ekspedycji na Kattok. Tym razem celem zbadania rejonów potencjalnie mogących obfitować w złoża. Odpowiednio wyposażona i zabezpieczona.
Gdy mowa była o złożach, Wilfred miał pełne prawo okazywania zainteresowania. Jak i kiedy jednak Tobias zbliżył się do tego stopnia do baronowej? Nic dziwnego, że Sara dostała nagły dostęp do osobistej krawcowej wyjątkowo wysoko postawionej arystokratki. Wizja rodziny operującej wokół tej konkretnie szlachcianki nie napawała jednak Parii optymizmem, niezależnie do tego, z której strony nie próbowałaby na to patrzeć.

Diane chętnie witała się z ciotkami, wujami, dalekim kuzynostwem, krewnymi La'Roshów oraz również nowo przybyłymi gośćmi jeszcze inszego pochodzenia oraz stopnia zażyłości z ich rodem. Gdyby na to wszystko spoglądało oko osoby nieznającej sytuacji, zapewne stwierdziłaby ona, że oto przybyła główna gwiazda uroczystości.
- W każdym razie, nie. Nie wydaje mi się. O ile nie zaszczyci nas sam król, La'Roshowie i baronowa będą tu dzisiaj najistotniejsi - zerkając dla odmiany w stronę usiłującego przehandlować swój zabawkowy, drewniany mieczyk w zamian za ciastko syna, Will sam ukradkiem postanowił zachachmęcić jedno dla siebie. Całe szczęście, młody nie patrzył w ich stronę. - Gdzie indziej? - podłapał. - Na przykład?
Foighidneach

[Północna część miasta] Rezydencja von Darher

18
POST POSTACI
Paria
Och. Czyli Diane Bourbon nie tylko będzie prześladować ją w związku z Kamelio, ale również tutaj, w domu rodzinnym. Gdzie się Libeth nie odwróci, tam bedzie czekała na nią ruda głowa baronowej. Zapowiadało się fantastycznie. Ukryła westchnienie w kieliszku.
Nieważne, jak troskliwy względem niej był Will, przed tym nie mógł jej uchronić. Dla niego pojawienie się tu Diane było równie emocjonujące, jak dla wszystkich pozostałych. Chyba jedynie związana z nią pewnymi wydarzeniami Paria nie była tutaj jej fanką i nowe kontakty ojca nie budziły w niej szczególnej ekscytacji. Ale Wilfred miał rację, Libeth potrafiła o siebie zadbać, ostatnio lepiej, niż kiedykolwiek przedtem, więc poradzi sobie i z tym.
Zerknęła na ciastko, które podwędził brat i wzruszyła ramionami. Jej działalność w Domu Śnienia i jego okolicy nie była żadną tajemnicą, ale on mógł o tym jeszcze nie słyszeć. Rodzice się pewnie tym nie chwalili.
- To dość długa historia, ale można ją podsumować stwierdzeniem, że Dom Śnienia Kamelii pomógł mi w ukryciu się przed Lady Cendan, a obecnie z nim współpracuję - upiła łyka ze swojego kieliszka, kątem oka zerkając na brata, by sprawdzić jego reakcję. - Więc gdybyś kiedyś z jakiegoś powodu mnie szukał, albo chciał przysłać swojej siostrze jakiś prezent bez okazji, to najłatwiej teraz znaleźć mnie tam.
Przeniosła wzrok na Damona. Chciała z nim porozmawiać, ale jeśli ten zaangażowany był w dyskusję z baronową, to Paria wolała poczekać. Czy planowała unikać Diane przez cały wieczór, a nieuniknione przywitanie zostawiać na najpóźniej, jak to możliwe? Otóż tak, dokładnie taki był jej plan.
- Opowiem ci więcej, jeśli bedziesz chciał znać szczegóły, ale teraz... chyba za dużo się tu dzieje. A co u was? - zagadnęła, bo jakoś nie było okazji zadać tego pytania wcześniej. - Słyszałam o ostatnich... wydarzeniach.
Obrazek

[Północna część miasta] Rezydencja von Darher

19
POST BARDA
Robiąc wielkie oczy, Wilfred spojrzał na swoją siostrę szczerze zaskoczony nową rewelacją. W tym samym czasie w pomieszczeniu rozbrzmiała wreszcie pierwsza muzyka. Wciąż nie była to muzyka mająca zaprosić gości do tańca. Nie, na to pora wciąż była o wiele za wczesna. Oznaczała niemniej tyle, że wybiła wreszcie godzina, wedle której większość gości powinna być już na miejscu i należało powoli zacząć tworzyć odpowiedni nastrój. Ciepłe oraz zimne dania zapewne również wylądują niedługo na stole, a wraz z nimi pierwsze toasty i głośno składane, mniej oraz bardziej szczere życzenia dla przyszłej pary młodej.
Wilfred jednakowoż nie wydawał się tego wszystkiego w ogóle dostrzec, zbyt skupiony na Libeth z niecodziennie dla niego trudnym do określenia wyrazem twarzy - nienaturalnie neutralnym. Zbyt neutralnym dla wiecznie otwartego mężczyzny jego rodzaju.
- Współpracujesz... Z jednym z Domów Śnienia? - powtórzył po niej bardzo powoli, zupełnie jakby testował każdą samogłoskę, sprawdzając na ile przyjaźnie, a na ile nieprzyjaźnie ułożą się one na języku. Sądząc po gwałtownie wypływającej na twarz panice, którą starał się kontrolować tylko i wyłącznie przez wzgląd na ich otoczenie, ostateczny wynik kalkulacji w jego głowie nie mógł być zbyt pozytywny.
- Poczekaj. Poczekaj! Co masz na myśli, mówiąc o "współpracy"? - dopytywał się, tym razem z determinacją w głosie i zmarszczką napięcia między brwiami. - Libeth. Nie jesteś-...? Proszę, powiedz mi tylko, że nie odkryłaś w sobie przypadkiem żadnych talentów wróżbiarskich w trakcie swojego pobytu tam!
Mężczyzna nie bał się o samą współpracę siostry z Domem Śnienie. Nie był w żaden sposób uprzedzony. Niewielu, nawet pośród arystokracji, ważyło się źle mówić o jednej z najbardziej popularnych gildii Archipelagu. Nawet teraz, gdy ich opinię zasnuwał mrok oraz nierozwikłany wciąż przez nikogo cień grozy, wciąż stali w czołówce. Co nie znaczyło, że ktokolwiek przez obecną sytuację cieszył się, mając w rodzinie osobę, nad którą wisiała groźba dotknięcia zbyt silnymi do przetrawienia i zagrażającymi życiu wizjami.
Tymczasem Damon, który zdążył przywitać się z baronową niedługo po swoim ojcu, lecz nie w smak być może było mu stawiać czoła pozostałej części jej wielbicieli, właśnie zagościł w obrębie barku z alkoholami.
- Ah, ekhm - odchrząkując i przybierając mało wiarygodnie pogodny wyraz twarzy, Wilfred niedbale machnął ręką. - W równie dużym skrócie? Mam dwóch wściekłych kontrahentów i straty w ludziach, których ciężko będzie zastąpić. Skradzione kosztowności, to jedno. Wielu z tych mężczyzna znałem od początków tego biznesu.
Foighidneach

[Północna część miasta] Rezydencja von Darher

20
POST POSTACI
Paria
Panika, wypływająca na twarz jej brata, sprawiła, że Libeth szybko powtórzyła sobie w głowie to, co właśnie mu powiedziała. Czy było w jej słowach coś niepokojącego? Przecież nie poinformowała go, że bierze miecz i idzie na wojnę, czy coś. Dopiero gdy doprecyzował przyczynę swoich obaw, spojrzenie Parii rozjaśniło się, a jedna z jej dłoni powędrowała uspokajająco na jego przedramię.
- Nie. Nie! To nie tak - zaprotestowała szybko. - Żadnych talentów wróżbiarskich, słowo. Inne talenty, to owszem, ale nie wróżbiarskie. Może ci później pokażę, nie chcę tutaj robić zbędnego zamieszania i przyciągać do siebie uwagi. Nie. Nie martw się. Pomagam w badaniach w zamian za... lekcje. Nic niebezpiecznego.
Mało konkretne, ale trudno. Nie chciała tutaj omawiać tego zbyt szczegółowo, zwłaszcza, że na pewno ktoś ich słuchał. Zabrała rękę i przekrzywiła lekko głowę, przez chwilę przyglądając się Wilfredowi z namysłem. Czy on w ogóle zdawał sobie sprawę z tego, że jego młodsza siostra miała jakieś magiczne predyspozycje, czy nigdy nie miał okazji tego zauważyć? Wyprowadził się jeszcze zanim Libeth na dobre skupiła się na muzyce, a potem...
- Kiedy ostatnio byłeś na moim koncercie? - spytała. - Trzy lata temu? Cztery? Nie to, że ci to wytykam, zastanawiam się po prostu, jak bardzo uda mi się cię zaskoczyć.
Błysnęła zębami w szerokim uśmiechu. Wiedziała, że Wilfred miał inne sprawy na głowie niż wydarzenia artystyczne, najpierw swój biznes, potem dzieciaki... Ale była całkiem dumna ze swoich postępów i tak, jak chwaliła się już nimi ojcu, tak chciała też pochwalić się bratu, nawet jeśli bardziej zainteresowane jej magicznymi sztuczkami byłyby jego dzieci.
- Och - jej uśmiech zrzedł, gdy usłyszała o stratach Willa. - To okropne. Żałuję, że nie jestem w stanie ci w żaden sposób pomóc. Gdybyś jednak potrzebował ponarzekać, to wiesz, że dobrze słucham... chociaż zakładam, że dziś wolałbyś odpocząć od tego tematu. Nie chciałam psuć ci nastroju.
Spojrzenie Parii przyciągnął Damon, który postanowił pojawić się w okolicy. Spędziła tu już zbyt dużo czasu, by móc go zignorować; musiała przywitać się z nim i pogratulować tak samo, jak zrobiła z Sarą. No i spróbować wyczuć jego prawdziwe, głęboko ukrywane intencje, a nie dało się tego zrobić, spędzając wieczór z kimś innym.
- Wciąż nie rozmawiałam z LaRoshem. Wybaczysz mi, jak cię zostawię i pójdę złożyć gratulacje szczęśliwemu narzeczonemu? - spytała cicho. - Jeśli będziesz mnie potem szukać, myślę, że tutaj będzie mnie znaleźć najłatwiej.
Uniosła swój kieliszek w znaczącym geście i obróciła się w miejscu, by skierować się w stronę Damona. Czyżby nie podzielał zachwytu swojej wybranki na pojawienie się tu baronowej? A może po prostu nie przepadał za tłumem, ciasno zbierającym się wokół jednej osoby? Paria tylko nie do końca rozumiała, dlaczego od jej przybycia tutaj ani razu nie widziała, by Sara i LaRosh spędzili choćby chwilę razem... ale to nie była jej uroczystość, starała się więc nie oceniać, by samej uniknąć oceniania.
Podeszła do służącego, wyciągając pusty kieliszek w jego stronę i zerkając na Damona.
- Dobry wieczór, lordzie LaRosh, i moje gratulacje - zagadnęła. - Minęło sporo czasu od naszego poprzedniego spotkania.
Obrazek

[Północna część miasta] Rezydencja von Darher

21
POST BARDA
W tym rzadkim momencie, oczy Wilfreda niesamowicie przypominały oczy ich matki - czujne i gotowe ciąć choćby i diament, jeśli tylko oznaczało to, że zdołają dopatrzyć się prawdy. Z niepokojem przyglądał się w każdej, najdrobniejszej reakcji zachodzącej na twarzy tłumaczącej się siostry. Nawet jeśli wspomnienie o naukach pobieranych w Domu Śnienia nie uspokoiło go dokumentalnie, jego ulga była więcej niż oczywista.
- Bogowie - sapnął pod nosem, posyłając jej upominające spojrzenie, ale wyraźnie ciesząc się mimo wszystko, że nie chodziło o nic związanego bezpośrednio z wieszczeniem. - Dopóki to nic niebezpiecznego, nie muszę się chyba czepiać - zaśmiał się odrobinę nerwowo. - Dlaczego jednak mam dziwne wrażenie, że po prostu zawsze za mało ci cudów wyczynianych na scenie?
Wspomnienie o scenie i pytanie Parii sprawiło, że jej starszy brat przestąpił nieco niespokojnie z nogi na nogę. Wilfred nigdy nie był zbyt dobry w zachowywaniu kamiennej twarzy. Tego typu cecha bywała często przeszkodą dla większości kupców, ale całe szczęście nie dla niego. Zawstydzenie uwydatniło się na jego licu.
- Dawno - przyznał jedynie, wzdychając bezgłośnie. - Prawdopodobnie zbyt dawno. Przepraszam, że ciągle jestem czymś zajęty. Daj mi jednak znać, proszę, kiedy następnym razem będziesz występować gdzieś w mieście. Dzieciaki nie miały jeszcze ani razu szansy, żeby się usłyszeć. Być może uda mi się zabrać je ze sobą. I nie przejmuj się zbytnio moimi problemami. Wszyscy je mamy. - uśmiechając się szerzej, jakkolwiek melancholijnie, Wilfred wzruszył jeno ramionami. - Lepiej idź i rzeczywiście przywitaj się z Damonem, zanim matka zauważy, że jeszcze tego nie zrobiłaś.
Wilfred stuknął lekko swoim pucharkiem o kieliszek Libeth na pożegnanie, zanim sam ruszył w stronę większego tłumu.

Pierwszym, co rzucało się w oczy, gdy tylko przyszło znaleźć się w pobliżu Damona La'Rosh, było jego oczywiste, dobre samopoczucie. Wbrew chłodnej otoczce, która zdawała się nigdy nie opuszczać jego osoby, wybijająca takt stopa zdradzała go bardziej, niż cień uśmiechu zarysowujący się pod nosem.
Pamiętając jego zainteresowanie sztuką, naprawdę mogło zastanawiać, co typ tego pokroju widział w zapatrzonej głównie w samą siebie oraz to, co uważała za ładne bądź modne Sarze.
Leniwie obracając w dłoni kieliszek krwiście czerwonego wina, mężczyzna przekręcił głowę w jej kierunku, gdy tylko znalazła się dostatecznie blisko.
- Lady von Darher - skłonił przed nią lekko głowę, podczas gdy służący szybko dopełniał podstawiony kieliszek Parii. - Dziękuję, za miłe słowa. Cieszę się, widząc cię w dobrym zdrowiu i zdecydowanie weselszych okolicznościach. Nie zdążyłem nigdy pochwalić tamtego występu. Niezależnie od niefortunnego przebiegu wydarzeń, był on bardzo udany. Wiele się o tobie ostatnimi czasy słyszy, choć wielka szkoda, że jedynie na ludowych festiwalach i w karczmach. Kilkoro moich ludzi, którzy mieli ku temu lepszą okazję, bardzo je sobie zachwalało.
Foighidneach

[Północna część miasta] Rezydencja von Darher

22
POST POSTACI
Paria
Wyglądało na to, że Wilfred nie miał pojęcia, że może się spodziewać po siostrze talentu magicznego. Naprawdę będzie mogła go zaskoczyć. Uśmiechnęła się do niego uspokajająco, bo nie miała pretensji o jego nieobecności na koncertach. Zwykle tak właśnie było; to obcy przuchodzili jej słuchać, podczas gdy rodzina zdawała się to robić wyłącznie z grzeczności, gdy akurat Paria ich zapraszała. Zdążyła się już do tego przyzwyczaić. Występy Libeth były ostatnią rzeczą na liście ich pomysłów na spędzanie wieczorów, zwłaszcza biorąc pod uwagę miejsca, w jakich grała.
Czego nie omieszkał wytknąć jej zresztą La'Rosh. Skinęła głową w wyrazie wdzięczności za komplement, doskonale wiedząc, że tamten występ był udany. Zdaniem Parii było to niedopowiedzenie - poszło jej świetnie, nie było się do czego przyczepić i zrobiła ogromne wrażenie na publiczności. Lubiła myśleć, że gdyby ogłoszono wyniki, to ona wyszłaby z tego konkursu zwycięsko. Zupełnie inaczej zapatrywałaby się na występowanie w rezydencjach, dworkach i pałacach, gdyby szlacheckie machinacje nie doprowadziły do tego wszystkiego, co miało miejsce trzy miesiące temu... A ostatecznie także do śmierci Celestio. To była najgorsza z konsekwencji tamtych wydarzeń i najbardziej zniechęcająca Parię do spełniania artystycznych zachcianek ludzi takich, jak ci tu zebrani.
- Gdybyś spróbował, mógłbyś docenić klimat karczmy, lordzie La'Rosh - uśmiechnęła się do niego. - Bywa niesłusznie oczerniany i niedoceniany. Gdyby było tam tak źle, czy wybierałabym je na miejsca swoich występów?
Chyba że był strasznie drętwym osobnikiem i próżno było oczekiwać od niego, by się dobrze bawił. Z drugiej strony jego noga poruszała się teraz nieznacznie w rytm muzyki, więc może krył w sobie jakieś zadatki? Upiła łyka wina.
- Nie miałam dotąd ku temu okazji, więc pozwolę sobie spytać, jak poznaliście się z moją siostrą? - spytała, nie odrywając od niego zaciekawionego spojrzenia. - Wydaje się bardzo szczęśliwa. Nigdy dotąd nie spotkałam nikogo, kto miałby na nią tak... dobry wpływ.
Czyli kogoś, przy kim trzymała język za zębami i powstrzymywała się przynajmniej przed częścią swoich nieszczególnie lotnych komentarzy.
Obrazek

[Północna część miasta] Rezydencja von Darher

23
POST BARDA
Paria miała szansę dostrzec cień leniwego uśmiechu, zanim La'Rosh sprawnie ukrył go za uniesionym do ust kieliszkiem.
- Jestem pewien, że byłoby miło, gdyby każde z nas miało na tyle wolnego czasu i sposobności - zgodził się. - Obawiam się niestety, że lata szkoleń, w których trakcie rzeczywiście mogłem jeszcze pozwalać sobie na podobną swobodę, mam już w dużej za sobą.
Dobór słów mógłby pewnie świadczyć o złośliwości i uchodzić za wręcz niegrzeczny, gdyby nie swoista lekkość oraz brak pojedynczego, wymownego spojrzenia rzuconego w stronę Libeth. Trudno było z tego powodu określić, czy mężczyzna był po prostu przesadnie szczery w wyrażaniu swoich opinii, jako żołnierz nie bojąc się mierzenia z ewentualną opozycją, czy też po prostu do perfekcji wyszkolił się w ukrywaniu swoich faktycznych intencji.
Zapytany z kolei o okoliczności, w jakich zapoznał Sarę, nie odpowiedział od razu. Wydając z siebie krótkie "hmm", przekręcił nieco głowę i spojrzał w stronę swojej narzeczonej - obecnie otoczonej sporym wianuszkiem kobiet oraz mężczyzn, w którym wreszcie łaskawie zagościła również Diane. W miarę możliwości wydawała się jeszcze bardziej rozentuzjazmowana.
- Według oficjalnej, czy autentycznej wersji wydarzeń? - odpowiedział wreszcie pytaniem na pytanie, ponownie wracając zainteresowaniem do osoby Libeth. W chłodnych oczach niemal dało się wyczuć rozbawienie. - Podczas uroczystości wkroczenia jednej z moich dalszych krewniaczek w wiek dojrzałości, publicznie wytknąłem jej bezwstydność, brak znajomości podstawowych zasad dobrego smaku i manier.
Udzielona przez Damona odpowiedź zdecydowanie nie była czymś, czego ktokolwiek mógłby oczekiwać. Nie wspominając już o absolutnym braku skrępowania tudzież poczucia wstydu w jego głosie. Co więcej, nie istniała choćby minimalna szansa, żeby Sara przyjęła coś takiego na twarz! Nawet jeśli nie zrobiła z tego wielkiej afery, wywołując po drodze mały skandal, to przynajmniej musiała poczuć się na tyle obrażona i dotknięta, aby próbować opuścić uroczystość.

Pierwsze dania zaczęły lądować na srebrnych półmiskach.
Foighidneach

[Północna część miasta] Rezydencja von Darher

24
POST POSTACI
Paria
- Sądziłam, że dla kogoś, kto wciąż znajduje czas na sztukę, nie ma znaczenia gdzie odbywają się koncerty - uśmiechnęła się do Damona, choć ten na nią nie patrzył. - Jeśli jednak nie masz czasu na odwiedzenie karczmy, lordzie La'Rosh, to może znajdziesz czas, by odwiedzić choćby małą scenę w Parku Ventval, albo Salę Koncertową Pensoso, skoro tak żałujesz, że nie masz okazji słyszeć mnie częściej. Miło będzie zobaczyć znajomą twarz wśród publiczności.
Ona też potrafiła ubrać złośliwość w ładne słowa, takie, jakim nie dało się zarzucić nieuprzejmości. Na jej twarzy też nie odmalował się choćby cień, który można było odebrać negatywnie. Nie do końca wiedziała, czy na tym polegała teraz gra między nimi, czy La'Rosh był w swoich słowach całkowicie szczery. Jeśli to drugie, to pewnie nie odbierze jej zaproszenia źle. Jeśli pierwsze... przynajmniej będzie ciekawie.
- Oficjalną jeszcze zapewne usłyszę nie raz, oczywiście że autentycznej - odpowiedziała z rozbawieniem na jego pytanie.
Tego, co usłyszała, z całą pewnością się nie spodziewała. Jej brwi powędrowały w górę, a oczy otworzyły się w zaskoczeniu. Zerknęła przez ramię na rozszczebiotaną Sarę w kwiecistej sukience. Nie brzmiało to jak początek znajomości, który prowadziłby do płomiennego romansu. Chociaż z drugiej strony, kto mówił o romansie, tym bardziej płomiennym? Sara wciąż go tytułowała i trzymali się od siebie z daleka, więc chyba ich uczucie nie było szczególnie głębokie. Może matka uznała, że w końcu znalazła się osoba, która utrzyma jej córeczkę w ryzach i postanowiła postarać się o zaaranżowane małżeństwo?
- To... dość nietypowe zapoznanie - przyznała. - Cieszę się w takim razie, że ostatecznie odkryłeś w niej tę dobrą stronę, która cię urzekła.
Libeth nie do końca wiedziała, jaka to mogłaby być strona, bo jeśli La'Rosh widział wszystko, co było z Sarą nie tak, Paria nie potrafiła wyobrazić sobie, co mogło przesłonić ten problem. Bo efektowny dekolt to chyba zbyt mało, żeby zainicjować prośbę o rękę, prawda? Będzie musiała podpytać siostrę, dowiedzieć się od niej, co tam się wydarzyło, bo sam Damon chyba nie czuł szczególnej ochoty na dłuższą dyskusję z Parią, a już na pewno nie na ten temat. Kto wie, może rozluźni się trochę jak spędzi więcej czasu przy tym stole i wtedy rozmowa z nim stanie się znośniejsza.
- Cóż. W każdym razie gratuluję jeszcze raz. Wyglądacie na szczęśliwych - ...choć każdy osobno. - Miłego wieczoru, lordzie La'Rosh.
Ukłoniła się mu krótko i postanowiła nie zawracać mu już chwilowo głowy, zwłaszcza, że wystawiano już posiłek. Ruszyła powoli w stronę stołu, zastanawiając się, gdzie przydzielono jej miejsce... a raczej gdzie przydzielono miejsce baronowej, bo miejsce Libeth było raczej stałe. Miała szczerą nadzieję, że nie obok niej, albo co gorsza naprzeciwko. Naprawdę nie chciała spędzać tej wspaniałej uroczystości razem z nią.
Obrazek

[Północna część miasta] Rezydencja von Darher

25
POST BARDA
Lewy kącik ust La'Rosha był jedynym, co uświadczyło Parię o wyłapaniu przez niego przytyku. Jego spojrzenie wyostrzyło się i tym razem zdawał się nawet całkiem poważnie kontemplować propozycję, zanim zaskakująco zgodnie kiwnął głową.
- Jeśli tak to lady ujmuje, nie śmiem odmówić. Minęło całkiem sporo czasu, odkąd po raz ostatni widziałem Salę Koncertową Pensoso. Z tym większą przyjemnością skorzystam w takim wypadku z zaproszenia.
Czy mówił to tylko i wyłącznie z grzeczności? Być może, choć coś kazało jej w to wątpić.
Reakcja Parii na wyznanie mężczyzny musiała w jakimś stopniu usatysfakcjonować Damona, sądząc po sposobie, w jaki rozluźnił sztywno wyprostowane ramiona.
- Oczywiście. Panienka Sara jest z pewnością bardzo, bardzo interesującą osobą - zgodził się, nie usiłując jednak sprecyzować, w jakiż to sposób chłodny w obyciu intelektualista, zdolny był odnaleźć cokolwiek interesującego w osobie pokroju Sary. Teraz już tylko czas mógł pokazać, co też z tego całego zamążpójścia wyniknie. Coś dobrego? Czy wręcz przeciwnie? Podpytanie samej przyszłej panny młodej z pewnością dałoby większą szansę na rozwinięcie tej zagadki, o ile rzecz jasna nie odbywałoby się to w towarzystwie matki tudzież innych, wścibskich lub nadmiernie chętnych do późniejszego rozgłaszania plotek szlachcianek.
- Wzajemnie, panno von Darher. Będę z niecierpliwością wypatrywać nadchodzących występów w najbliższej przyszłości, więc proszę o mnie zbyt szybko nie zapominać - odkłonił się, po czym również zarejestrowawszy, że nadszedł czas wywiązać się z własnych obowiązków, ruszył w stronę zapraszających do stołu gości rodziców obu rodów.

Przemowa wygłoszona wspólnie przez głowy obu rodzin była chyba najciekawszą częścią całego wieczoru. Choć nie aż tak długa, jakby być mogła i przy tym całkiem podniosła, przypominała raczej słowny bój, w którego trakcie każdy ze starszych mężczyzn usiłował powiedzieć czegoś więcej lub głośniej. Z oczywistego powodu wzbudziło to wiele poruszenia oraz rozbawienia, mimo iż każdy starał się, jak tylko mógł, aby go nie okazywać. Tylko i wyłącznie Lydia oraz małżonka starego La'Rosha wyglądały w trakcie całego przedstawienia, jakby zamiast wina nalano im do kielichów octu.
Posiłek sam w sobie nie przebiegł tragicznie, choć daleki był też od sprawienia, aby Libeth mogła zachować pełnię komfortu psychicznego przez czas jego trwania. Diane została posadzona naprzeciwko rodziców Damona, co oznaczało mniej więcej tyle, że poza szerokością stołu, oddzielała ją jeszcze dodatkowa odległość w postaci czwórki członków jej własnej rodziny, Damona i jego rodziców. Nieco gorzej wychodziła natomiast na tym, że po jej lewej stronie siedział Lambert, który wydawał się tak samo zachwycony z zaaranżowania takiego podziału miejsc, jak i ona. Krzywiąc swoje i tak krzywe już usta, starał się skupić na dyskusji z jednym ze starszych partnerów handlowych ojca siedzącym naprzeciwko Parii.
Byłoby to nawet znośne. Zwłaszcza gdy po jej prawej stronie siedziała małżonka Wilfreda oraz dwójka ich dzieci, które to całkiem wprawnie potrafiła zmusić do przyzwoitego zachowania przy stole. Niestety, tego typu uroczystości nie mogły nigdy przebiec zbyt spokojnie. Libeth nie zdążyła dobrze skończyć swojej porcji chłodnika, kiedy zaczęły dochodzić ją pierwsze pytania z różnych stron stołu, a wszystkie z jakiegoś powodu dotyczące jej własnego spojrzenia na przyszłe zamążpójście. Niezależnie od tego, ile razy usiłowała omijać temat bądź zmieniać go bardziej tudzież mniej ostentacyjnie, ten pojawiał się podjęty z zupełnie innej strony i pod innym kątem. Na tym też zresztą nie miało się skończyć! O nie! Po zakończeniu posiłku, który nie smakował już tak dobrze, jakby smakował w nieco innych okolicznościach, przyszedł czas na tańce i tu raz kolejny zaskoczyło ją, jak wielu młodszych i starszych mężczyzn pospołu zapraszało ją jeden po drugim do tańca z tą samą częstotliwością, co Sarę, Diane oraz matki przyszłych państwa młodych. W trakcie tychże udało jej się nasłuchać przy okazji równie sporej ilości propozycji matrymonialnych.
Foighidneach

[Północna część miasta] Rezydencja von Darher

26
POST POSTACI
Paria
Libeth miała nadzieję, że będzie miała okazję porozmawiać z siostrą, gdy to wszystko dobiegnie końca. Może wieczorem, po zakończonym bankiecie, przejdzie się do jej komnat i pogada sobie z nią od serca, zanim w rezydencji pojawi się Kamelio. A jeśli nie, bo uroczystość potrwa zbyt długo, to może w ciągu najbliższych kilku dni...? Do ślubu było jeszcze trochę czasu. Pożegnała La'Rosha uprzejmym uśmiechem i korzystając z faktu, że nikt na nią chyba nie patrzył, kolejny kieliszek wina dopiła duszkiem, na jeden raz.

Choć doceniała fakt, że nie przyszło jej siedzieć w bezpośrednim sąsiedztwie baronowej, nie spodziewała się, że w ten sposób potoczy się dzisiejszy wieczór, nawet jeśli naprawdę powinna. Z jakiegoś powodu podejrzewała, że to wszystko była sprawka matki, która postanowiła wykorzystać okoliczność i namówić co ciekawszych kawalerów do złożenia starszej córce oferty matrymonialnej. Może nawet nie co ciekawszych, a po prostu jakichkolwiek. Wiedziała, że Paria jest ostatnimi czasy rozchwytywana, więc czy to nie był idealny moment na zaprezentowanie jej towarzystwu jako panny do wzięcia? Było o niej głośno, więc fakt, że nie była nikomu przyobiecana, nie mógł umknąć uwadze zainteresowanych.
Najgorszy był fakt, że nie mogła przyznać się do związku z Kamelio, bo zaraz zostałaby zasypana pytaniami, na które nie chciała i nie mogła odpowiadać. Tańczyła więc z każdym kolejnym, odmawiając raz za razem, co chwilę tłumacząc się innymi argumentami. Jedni usłyszeli, że za dużo podróżuje, inni że zaprzysięgła czystość i gdy tylko skończy trasę koncertową zamyka się w klasztorze, jeszcze inni że interesują ją kobiety, albo że jest śmiertelnie chora i zostały jej zaledwie miesiące życia. Bzdury, za które pewnie rano oberwie od matki, podczas gdy ojciec będzie usiłował się powstrzymać od śmiechu. Ale przynajmniej sama Paria miała w tym chociaż minimum rozrywki, bez której zapewne by tu do reszty oszalała. Usiłowała nawet wymknąć się ukradkiem w międzyczasie, ale kiepsko jej to wyszło, gdy została zauważona przez jednego ze starszych kawalerów, który chwilę później deptał jej buty na parkiecie.
Nie tęskniła za tym. Starała się o tym nie myśleć, ale bardzo nie chciała tam być. Wszystko było lepsze, niż bolące od wymuszonego uśmiechu policzki. Już wolała siedzieć z Kamelio w jego pracowni w podziemiach Domu Śnienia i patrzeć, jak wypełnia swoje tabelki. Uparcie wypatrywała momentu, w którym ktoś inny przyciągnie całą uwagę, by ona mogła skutecznie uciec i wrócić do swoich komnat. W wolnych chwilach, których miała bardzo niewiele, znajdowała drogę do tego służącego, który dobrze już wiedział, że należy uzupełnić jej kielich winem szybko i bez zadawania zbędnych pytań, przez co odrobinę już szumiało jej w głowie - łatwiej było dzięki temu przetrwać ten nieszczęsny wieczór. No i stół ze słodkościami, miłość do tego ewidentnie dzieliła z plączącym się uparcie w jego okolicy synkiem Wilfreda.
Obrazek

[Północna część miasta] Rezydencja von Darher

27
POST BARDA
Gdyby jeszcze którakolwiek z propozycji była choć odrobinę atrakcyjna i godna przemyślenia... Gdyby którykolwiek z adoratorów wydał się minimalnie mniej arogancki, pewny siebie i nadęty, niż pozostali... Tak, być może wówczas Paria z mniejszą werwą wlewałaby w siebie kolejne, desperackie kieliszki wina, które być może coraz bardziej dawały znać o swoim działaniu, ale za to znacznie łagodziły ból mięśni twarzy. Nawet polewający jej służący odważył się zapytać w którymś momencie, choć zrobił to cicho i dyskretnie, czy nie przynieść jej szklanki wody. Jej zachowanie nie powinno co prawda zdradzać jeszcze zbyt, ale oczy, jak nic były już lekko przeszklone.

Ludzie dookoła tańczyli i śmiali się. Jeśli nie zapraszali na parkiet, zaczepiali do rozmów i mimo ewentualnych starań Wilfreda pomiędzy zajmowaniem się żoną i dziećmi tu czy tam, Libeth nie udało się ani razu zbliżyć do wyjścia na tyle, żeby zaraz nie zostać w ten czy inny sposób od niego odciągniętą. Cała ta sprawa musiała już nie tylko męczyć, ale wręcz frustrować. Rodzice także byli zbyt zajęci, podobnie jak Sara i jej narzeczony, który od wspólnego posiłku poświęcał jej więcej uwagi i czasu, jakkolwiek bardziej wyglądało to na stróżowanie dookoła jej osoby.

- Panno von Darher! - zakrzyknął pewien pucułowaty mężczyzna o ciemniejszej karnacji, z burzą ciężkich, acz niezbyt długich, czarnych loczków, którego kojarzyła z przynajmniej dwóch wypadów na parkiet. Mimo całego dystyngowania i dobrych manier, jego wzrok i uśmiech były zbyt... Lepkie, z braku lepszego określenia. Był najpewniej dobrze po trzydziestce i, jeśli dobrze pamiętała, przejął niedawno interes ojca. Coś związanego z połowem pereł? Czy może chodziło o ostrygi? Nie była pewna. Zbyt wielu adoratorów zaledwie tego jednego wieczoru usiłowało jej sprzedać swoje pochodzenie, interesy i rzadko ciekawe zainteresowania. W każdym razie, na pewno należał do znajomych starego La'Rosha.
Kątem oka dostrzegła, jak syn Wilfreda wciąga pod stół (razem ze sobą) spory półmisek budyniowych ciasteczek. ...Jak w ogóle ściągnął go ze stołu?!
- Panno von Darher - zaczął raz jeszcze, gdy zbliżył się na odpowiednią odległość, na swe i jej nieszczęście stając pomiędzy Libeth, a świeżo donoszonymi właśnie na stół przekąskami. Jaka szkoda, że nie mieli wśród nich słodkich ziemniaczków. - Twoja wcześniejsze słowa dały mi wiele do myślenia. - zaczął z powagą, wbrew czerwonym policzkom i lekkiego chybotania się. Pewniakiem wypił więcej, niż ona. - Jesteś zajętą kobietą, która wciąż chce coś osiągnąć i zobaczyć kawał szerokiego świata. Jestem to w stanie jak najbardziej zrozumieć!
Kilka najbliżej stojących osób przekręciło bardziej, tudzież mniej dyskretnie głowy w ich stronę, ponieważ szanowny pan zdawał się mówić coraz głośniej i tym samym, intrygować spragnione rewelacji uszy.
- Jestem co prawda wciąż świeży w branży, ale... Ale sądzę, że uda się nam to pogodzić, jeśli tylko zechcemy! - pokiwał głową w zapewnieniu, uśmiechając się zachęcająco. - Możemy przecież podróżować razem! Potrzebuję tylko odpowiedniej osoby, która w trakcie mojej obecności przejmie tymczasowo moje obowiązki! To idealne rozwiązanie!
Ah, biedny człowiek. Zdecydowanie wypił za dużo. Zanim jednak ból głowy zdołał dopaść Parię na dźwięk tych bzdetów, pomiędzy dźwiękami muzyki, rozmów oraz ogólnego szumu tworzonego przez zebrana w jednym miejscu masę osób, przebiło się przytłumione, lecz wciąż słyszalne skowycie. Kilka osób, które być może miały lepszy słuch od innych, zaczęło rozglądać się z lekką dezorientacją.
Foighidneach

[Północna część miasta] Rezydencja von Darher

28
POST POSTACI
Paria
To nie tak, że Paria nie czerpała żadnej przyjemności z wieczoru. Nie każdy przecież był zainteresowany usidleniem jej, albo dopytaniem kiedy zamierza się ustatkować. Z niektórymi gośćmi dało się niezobowiązująco pogawędzić i to te rozmowy ratowały jej życie, zwłaszcza, że wypite wino otwierało ją na ludzi bardziej, niż zwykle. Szkoda, że ponad połowy gości musiała dziś unikać.
Jak choćby tego człowieka, którego ani imienia, ani nazwiska nie była w stanie sobie przypomnieć. Casper? Gaspard? Uśmiechnęła się do niego uprzejmie, postanawiając zrezygnować z prób skojarzenia jego twarzy z imieniem, ale uśmiech ten zrzedł nieco, gdy okazało się czego od niej chce. Och. Więc pechowo się złożyło się, że akurat jemu udzieliła takiego wyjaśnienia, zamiast choćby tego, że umiera, które było znacznie skuteczniejsze. Rozejrzała się w poszukiwaniu ratunku, ale niestety nie było nikogo, kto by się nad nią ulitował. Ktoś inny (matka, chociażby) powiedziałby, że sama sobie na to zasłużyła przez życie, jakie prowadzi, ale ona tej opinii zdecydowanie nie podzielała.
- Bardzo mi miło i doceniam, naprawdę, także jeśli znajdzie pan tę odpowiednią osobę, która będzie gotowa przejąć pańskie obowiązki podczas wielotygodniowych nieobecności, które często są trudne do przewidzenia, to proszę mi koniecznie dać znać - odparła, kłaniając mu się pospiesznie i próbując wymknąć się z zasięgu jego lepkiego spojrzenia. Z jakiegoś powodu obawiała się, że na tym spojrzeniu się wcale nie skończy, jeśli nie wycofa się wystarczająco szybko.
- Pan wybaczy, moje psy wyją.
Nie miała pojęcia, czym był ten dźwięk i co za zwierzę go wydało, ale uznała, że to taka sama wymówka, jak każda inna - może wystarczająco absurdalna, by jej niedoszły narzeczony nie zadawał żadnych pytań. Wciąż próbowała uciec na górę, ale jeśli nadal było to niewykonalne, Libeth chciała przynajmniej uciec od niego. Co za los! Po raz kolejny żałowała, że w ogóle tu przyszła. Wątpiła, by Sara naprawdę doceniała jej obecność, zbyt zajęta byciem różową i kwiecistą.
Obrazek

[Północna część miasta] Rezydencja von Darher

29
POST BARDA
Wciąż uśmiechnięty szeroko, entuzjastycznie przytakiwał głową jej słowom. Ewidentnie nie wyłapał znaczenia pełni przekazanej mu treści. Być może wcale nie chciał jej wyłapywać.
- Oczywiście, oczywiście! Czyż nie to właśnie robię? - zaśmiał się rubasznie, podpierając pod bokami. Bardziej by mu to pasowało, gdyby zapuścił dorodnego wąsa. - Myślę, że znam nawet odpowiedniego goblina i-...
Szlachcic mógł być co prawda głuchy na postawioną jasno przez Libeth sprawę, ale na zwierzęce zawodzenie, tym razem jeszcze bardziej donośne i jakby dobywające się już nie z zewnątrz, ale raczej gdzieś z wewnątrz rezydencji, nawet on nie mógł pozostać obojętny.
- P-Panny psy?? - wydał jeszcze z siebie śmiesznie wysokim i może trochę przestraszonym głosem, dając jej świetną okazję do ucieczki, podczas gdy sam kręcił się chwiejnie dookoła własnej osi, rozglądając po sali.
Muzyka przycichła na moment, wprawiając gości w jeszcze większą dezorientację. Pojawiły się nawet głosy niepokoju, które przypominały o Zaćmieniu oraz jednym z jego wpływów na zwierzęta. Tymczasem, kierując się do wyjścia z sali, Paria miała okazję spostrzec, jak jeden z ich nielicznych strażników szeptem przekazuje coś jej ojcu na ucho, zanim sam również nie udał się do wyjścia. Wyraz twarzy Tobiasa tylko przez moment zdradzał skołowanie. Całe szczęście, zarówno służba von Darherów, jak i gospodarze, nie pozwolili, aby niepokój przerodził się w niepotrzebny chaos. Głowy obu rodzin zapewniły, że wszystko jest w porządku, wspominając coś o wyjątkowo niesfornym psie, a jeden z młodszych kamerdynerów szybko zachęcił skromną orkiestrę do jakiegoś szybszego i bardziej żywiołowego kawałka.
- Panienko - zatrzymał ją zaraz za drzwiami ten sam strażnik, który wcześniej rozmawiał z jej ojcem. Miał bardzo zakłopotany wyraz twarzy, gdy w pośpiechu zamykał za nią drzwi. W dole niezbyt długiego korytarza, za zamkniętymi drzwiami, słychać było dziwnie niestabilne, liczne kroki, przytłumione krzyki i zdaje się, że nawet pojedyncze przekleństwa, pomiędzy które wkradały się bardzo zjadliwe szczeki i warknięcia. Brzmiały dziwnie znajomo. Znajomo aż za dobrze.
- Nie powinna teraz panienka opuszczać sali. Mamy... Mamy w holu problem z bardzo uporczywym zwierzęciem. Jeśli jest panienka zmęczona, proszę przynajmniej pozwolić mi odprowadzić panienkę do jej pokoju.
- Z jakim znowu zwierzęciem? - odezwał się znienacka chłodny głos Damona La'Rosh, który wraz z Tobiasem wymknęli się drzwiami w ślad za Parią.
- Psem, z tego, co zdążyłem zrozumieć? - odpowiedział starszy von Darher, spoglądając na strażnika spod zmarszczonych brwi. - Jakim sposobem to zwierze w ogóle zdołało dostać się do środka?
- To... - zakłopotany zbrojny urwał, wyraźnie zakłopotany.
Dźwięk rozbijanego szkła dobiegł zza zamkniętych drzwi w dole korytarza i to było dla Damona dostatecznym sygnałem, aby dobyć miecza, który wiernie towarzyszył mu przy pasie niezależnie od sytuacji.
- Zajmę się tą niedogodnością. Możecie wracać do środka. Nie ma sensu bardziej niepokoić gości - odezwał się, ruszając prężnym krokiem do holu.
Foighidneach

[Północna część miasta] Rezydencja von Darher

30
POST POSTACI
Paria
Zadziałało! Paria uciekła od nieprzyjemnej rozmowy, zastanawiając się cicho co musiałaby mieć nie tak z głową, żeby zgodzić się na małżeństwo z kimś takim, i skierowała się w stronę wyjścia. Może faktycznie uda się jej opuścić tę nieszczęsną uroczystość? Zamieszanie jej sprzyjało i choć ciekawa była, co takiego strażnik przekazuje ojcu, to jej ciekawość nie była silniejsza niż chęć powrotu do własnych komnat i zamknięcia się w nich z dala od wszystkiego, co dotyczyło Sary, La'Rosha i zamążpójścia samej Libeth.
Szybko jednak okazało się, że w momencie gdy ona cieszyła się z tego, co odwróciło od niej uwagę zainteresowanych, w rzeczywistości ta uwaga miała na nią zostać dopiero ściągnięta. Głos Efemy sprawił, że Parię na moment wmurowało w miejsce. Wypiła już aż tyle, żeby ją tu słyszeć? Nie, no na pewno nie! Dziewczynka nie opuszczała Domu Śnienia, a już na pewno nie sama. Nie mogło jej tu być, a jednak Libeth nie wątpiła w swój słuch, który rozpoznawał to wycie bezbłędnie. Co też tej Efemie przyszło do głowy?
- Nie, nie nie nie - zaprotestowała, wymijając strażnika. Czy to był pomysł Kamelio? Wysłanie jej tutaj, żeby wyciągnąć Parię z bankietu? Byłaby to skrajna głupota; nie po to podała mu wszystkie wytyczne, jak trafić do jej komnat, żeby teraz Efema władowywała się w całej swojej subtelności i delikatności od głównego wejścia i...
O, bogowie. Jeszcze coś stłukła.
- Nie! - zaprotestowała, gdy La'Rosh z dobytą bronią ruszył w stronę holu. Dogoniła go i zastąpiła mu drogę, unosząc dłonie w pokojowym geście. - Nie, bardzo proszę, to... to mój pies. To znaczy, pies mojego znajomego. Pies też jest znajomy, rozpoznaję to wycie. Nie wiem, co tu robi, nie mam pojęcia, przysięgam, ale to nie powód, żeby na niego od razu z mieczem...
A jeśli coś się stało? Jeśli z jakiegoś powodu była pilnie potrzebna w Domu Śnienia i Efema mogła tu dotrzeć najszybciej, więc ją wysłali? Nadal głupota, ale nie było to niemożliwe! Zaczęła się stresować. Musiała zabrać ją stąd, gdzieś z dala od wzroku i słuchu wszystkich pozostałych i wypytać co się stało. Bo coś się musiało stać!
- Tato, przepraszam - rzuciła ojcu błagalne spojrzenie zza La'Rosha. - Nie mam pojęcia o co w tym chodzi, ale zajmę się tym. Obiecuję. Nie ma najmniejszego powodu robić w holu krwawej rzeźni.
Jeśli udało się jej opanować gotowego na polowanie Damona, biegiem ruszyła w stronę docierających do niej, wyjątkowo niepokojących dźwięków.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Stolica”