POST POSTACI
Vera Umberto
Wybranie sukni, która będzie jej pasować, nie było takie proste. Jej wzrost sprawiał, że większość była na nią za krótka, a dość szerokie dekolty w większości odsłaniały blizny, które na podobnym balu powinny pozostać zakryte. Biała, koronkowa kryza się jej nie podobała, szukała więc sukienki, która sama w sobie będzie zakrywać, co trzeba. W końcu wybrała zieloną, choć tak ciemną, że wpadającą w czerń, ze złotymi ornamentami na rękawach i wzdłuż dekoltu - wystarczająco wąskiego, by ślady po walce z Caldwell pozostały zakryte, ale na tyle głębokiego, że skutecznie powinien odwracać uwagę od jej twarzy.
Twarz natomiast, tak samo jak włosy, szybko przestały przypominać Verę, którą ktokolwiek znał - gdy wychodziła z kajuty, nie była gotowa na aż tak zszokowane spojrzenia załogi. Ona sama nie poznawała siebie w lustrze, a trochę czasu przed wyjściem spędziła na przyglądaniu się swojemu odbiciu. Nie z próżności, bo to nigdy nie była jej cecha; raczej zastanawiając się, jak wyglądałoby jej życie, gdyby podjęła inne decyzje wiele lat temu. Może szłaby teraz na podobny bal bez ukrytych celów, zawieszona na ramieniu swojego męża i ojca gromadki jej dzieci. Jej skóra nie byłaby opalona, smagana na co dzień wiatrem i słońcem, ramię oszpecone bliznami, a zniszczonych od lin dłoni nie musiałaby chować pod koronkowymi rękawiczkami. I kto wie, może byłaby z takiego życia całkiem zadowolona.
Teraz jednak miała ukryty cel, a w sukni czuła się naga i nieporadna. Zarzucenie na nią płaszcza nie wchodziło niestety w grę, tak samo jak skórzanego pancerza, pozostało jej więc tylko założenie pod nią czegoś w rodzaju skórzanej uprzęży, pasków zapinanych na biodrach i udach, które przytrzymywały dwa sztylety - po jednym na nogę. Bezpieczniej czułaby się z rapierem u boku, ale nie mogła go przecież zabrać. Szeroki dół sukni miał swoje plusy, a Vera nie zamierzała iść w leże bestii całkowicie bezbronna.
Siedziba Kompanii była... przytłaczająca. Nawet wiedząc o fortecy, Umberto spodziewała się czegoś mniejszego i mniej wystawnego. Przesuwała spojrzeniem po mozaikach, po witrażowych oknach i złotych ornamentach, zastanawiając się, czy to, co robili, w ogóle miało sens. Podczas spotkań z kapitanami na Harlen była przekonana, że skoro w Ujściu dała sobie radę sama, to w szóstkę mogli osiągnąć wszystko. Teraz zaczynała zdawać sobie sprawę z tego, jak naiwne były to założenia. Nawet gdyby zebrała całe Harlen, nie byliby w stanie zniszczyć tego, co Kompania osiągnęła w Karlgardzie. Uniosła wzrok na posąg Ula, gdy go mijali i zacisnęła zęby, powstrzymując się przed komentarzem, jaki cisnął się jej na usta. Ul sam ich ukarze, wcześniej czy później.
Zestresowana, nie była w stanie odpowiednio docenić nowej aparycji Corina; choć może nie komentowała jej po to, żeby on nie komentował jej. Wolała nie zastanawiać się nad tym, jak absurdalnie musiała wyglądać w jego oczach, skoro już te dziesięć lat temu bawił go widok Very w sukni. Trudno; musieli się skupić na tym, co istotne, a ona na tym, by udowodnić Gregorowi, że źle ją oceniał i potrafi się kontrolować.
-
Bera? - powtórzyła cicho, gdy herold ogłosił ich przybycie. -
Tyle było imion do wyboru i dostała mi się Bera?
Pokręciła głową i uniosła wzrok na Gregora. Rozdzielenie się było dobrym pomysłem, Vera nie czuła potrzeby spędzania całego wieczoru u jego boku. Nie mogła też spędzić go sama; jako kobieta, powinna trzymać się swojego mężczyzny, a nie pałętać się samotnie. Co najwyżej mogła znaleźć dla siebie jakieś żeńskie kółeczko towarzyskie, gdy panowie omawiali ważne interesy - tak to było? Jej spojrzenie zawisło na jednej z kryształowych lamp.
Ładnie by wyglądała w mojej kajucie, przeszło jej przez myśl.
-
Czym się zajmujecie, ty i twój ojciec? - zagadnęła Corina, czy też Corneliusa. -
Handlem? Rzemiosłem? Ustaliliście to też?