Gdzieś na splugawionych ziemiach

46
POST POSTACI
Svanrog
Co sprawiało, że Svanrog pędził ku płonącej wiosce, kurczowo trzymając się Sverrego? Czy był to koń? Czy była to wola szamana Lodu, który doń go nakłonił? A może działo się to za sprawą Ulfa? On to bowiem dał sygnał do ataku, jego decyzja pchnęła wyprawę Urutai ku demonicznym najeźdźcom.
Żadna z tych rzeczy, przyczynek leżał zupełnie gdzie indziej. Czarne słupy dymu, pożoga gorejąca czerwienią i żółcią, wrzaski mordowanych, szczęk stali o stal... Była to pieśń porywająca serce Svanroga dalece dalej niż najsłodsze tony bardów w ich poematach. Niczym ćma do ogniska, tak wojownik zmierzał ku temu szaleństwu, byle bliżej, byle zaznać trwającego starcia w pełni jego krwawej chwały, choćby miała ona go spalić do cna!

Kopyta końskie uderzały o śnieg, gdy jeźdźcy zbliżali się do płonącej wioski, otaczając ją półokręgiem. Na czele kawalkady jechał Żelazny Wilk, jak zwykle pierwszy po chwałę. Jego złoty włos rozwiany w pędzie przypominał grzywę górskiego lwa, jego twarz dzika i surowa, lecz opanowana. Nawet w największej pożodze Ulf nie tracił zimnej głowy. Wzrok Svanroga jednak krótko spoczywał na jego bracie. Sverre pchnął ich ku prawej flance, ku największej zawierusze. I choć wojownik musiał walczyć, by nie spaść z wierzchowca, z każdym pokonanym metrem czuł, że jego pragnienie jest coraz bliżej i bliżej... Gdyby wyciągnął dłoń, mógłby go niemal dotknąć!
Zeskoczyli z wierzchowca, tuż po gwałtownym szarpnięciu lejcami przez szamana. Koń zarżał w proteście, lecz Sverre zmusił go do posłuszeństwa. Zsiedli, by walczyć pieszo, tak jak należało.
- Nareszcie!- zakrzyknął Svanrog, nie wiadomo, czy rad z końca jazdy konnej, czy na zbliżającą się walkę.
W błędzie jednak był ten, który sądził, że młodszy brat Wilka rzuci się w wir walki jak wściekły pies, raptownie i na ślepo. Poprawił chwyt na toporze, przesuwając powoli ręką po jego drzewcu. Pod zgrubiałą skórą dłoni, nawykłą do dzierżenia oręża czuł fakturę drewna owiniętą momentami skórzanymi paskami. Stalowa głownia łowiła refleksy tańczącego po domostwach ognia. Svanrog nie śpieszył się. Nabrał powietrza do płuc, ciężkiego od dymu i śmierci. Jego krok był nieśpieszny, choć zdecydowany. Chłonął moment, na podobieństwo konesera, który starannie próbował wyśmienitej strawy, miast łapczywie pochłaniać ją w kilka uderzeń serca.
- Niechaj krew popłynie dziś strumieniami!- odrzekł do szamana, dziwnie spokojny i zrelaksowany.

Pośród chat, leżących trupów i okrzyków walki zdawał się być jak nie z tej opowieści, jakby to wszystko było jeno dlań krotochwilą. Idąc niemal losowo, jakby pokładając pełne zaufanie w siły przeznaczenia, Svanrog trafił na obszar, którego ogień nie zdążył zanadto objąć. Skomlenie przerażonego psa i odgłosy ludzi utwierdziły go jednak, iż nie zbłądził. Ujrzał to... coś. Mostrum o szarym pancerzu, zbudowane na podobieństwo insekta, lecz wielkości konia, o pojedynczym, jarzącym się ślepiu. Svanrog jak zahipnotyzowany spoglądał, jak potwór bez większego trudu urywa głowę walczącemu z nim mężczyźnie. Coś budziło się w sercu wojownika, coś paskudnego i niezdrowego. Jeszcze niedawno, otoczony codziennym gwarem i radością ludzi w Thirnogadzie Svanrog niemal czuł, jak trucizna wlewana jest przez jego oczy i uszy, wprost do serca. Niepokój, jaki zasiany został przez migrację demonów były dlań jak świeży powiew wiatru zwiastujący nadejście wiosny. Teraz, gdy spoglądał na zmrożoną śmiercią towarzysza kobietę, gdy był świadkiem jej rozpaczy i przerażenia, mogąc niemal go dotknąć...
Dreszcz przeszedł wzdłuż kręgosłupa męża, bynajmniej jednak nie ze strachu ni zimna. Zakrzyknął przeciągle, drapieżnie, zwracając na siebie uwagę bestii. Jego wzrok spotkało się ze spojrzeniem bestii, spoglądał w nie jak w piekielną otchłań, zauroczony jej mroczną głębią.
Widział to. Oczyma wyobraźni planował swe ruchy naprzód, tocząc walkr wpierw w swoim umyśle.
Ruszył ku potworowi powoli, krok za krokiem, przyspieszając z każdym uderzeniem serca. W połowie dystansu Svanrog przeszedł w bieg. Wiedział... nie, czuł, że musi być szybki na nogach, uderzać mocno i pewnie, że demon ma przewagę zasięgu, a razów jego nie lza blokować. Rozpędzony, uskoczył nagle w bok, chcąc obejść bestię z flanki, z przeciwnej strony niż stojąca wciąż kobieta. Demon zdawał się być prymitywnym monstrum, spodziewał się więc, że zainicjuje walkę atakiem pazurami, wychodząc naprzeciw nowemu przeciwnikowi. Bestia byłą jednak szybsza niż się spodziewał. Uniknął ciosu, lecz trzy krwawe pręgi rozkwitły mu na torsie, krew spłynęła po szponach potwora. Niepomny jednak powierzchownej rany, Svanrog jeszcze w locie uderzył z góry, celując w przegub lewego ramienia. Natychmiast po zadaniu ciosu odszedł kilka kroków, znów tworząc dystans, krążąc wokół demona niczym pies myśliwski przy niedźwiedziu.
Tak to wiedział. Jak jedbak będzie naprawdę? Tylko Żywioły to wiedziały...
Ostatnio zmieniony 31 mar 2022, 23:33 przez Svanrog, łącznie zmieniany 1 raz.
Are you worthy to join me in the Red Feast?

Gdzieś na splugawionych ziemiach

47
POST BARDA
Oko bestii było brudne i mętne, jednak wielkości połowy twarzy Svanroga, wpatrywało się przez chwilę, zdającą się trwać wieczność, w jego sylwetkę, oblizując obleśnym, rozdwojonym jęzorem ostre jak brzytwa kły. Krew ściekająca z jego paszczy parowała po zetknięciu ze śniegiem, tworząc powoli szlak, gdy demon przestąpił z nogi na nogę, przechylając przy tym głową. Stojący tam mężczyzna zauważył przy tym geście nieznaczny dyskomfort spowodowany wetkniętym pomiędzy jego płytki mieczem; nie wiedział, jak głęboko tkwi ostrze, ale przynajmniej przeszkadzało częściowo w poruszaniu się.

Bezgłowe ciało leżało niedaleko, bezwładne, będące drobną przeszkodą na drodze potwora. Ten zaś, z dziwnym klekotem, widząc kroczącego niczym w spowolnionym tempie Svanroga, rozdziawił szerzej paszczę i podobnież postąpił krok do przodu, przy okazji następując na zwłoki z nieprzyjemnym trzaskiem. Ignorując kobietę, demon ruszył do przodu, nie zauważając jej zdeterminowanego spojrzenia i dłoni mocno zaciśniętych na trzymanej włóczni. Pijawka także rozpędziła się, robiąc to przy tym znacznie szybciej, mając do dyspozycji trzy pary odnóży, którymi przebierała teraz dziko. Im bliżej Bjornsson był abominacji, tym więcej detali widział; długi, drgający ze sporą częstotliwością ogon zakończony paroma wypustkami, do tego pancerz stworzony z nałożonych na siebie płyt, które okazjonalnie były unoszone, odsłaniając miękką tkankę. Zębiska, a właściwie same kły, złożone były z dwóch rzędów na każdej części szczęki.

Od kilkudziesięciu lat Uratai musieli zmagać się z wezwanymi przez demonologów przybyszami z innego wymiaru; przetrwali więc najsilniejsi, i to oni mogli opowiadać o kolejnych demonach, z którymi przyszło się im mierzyć. Ba, wielkie pieśni skaldów opiewały walki ludzi Północy z tymi potworami. Stąd też każdy człowiek, nawet dziecko, wiedziało, że nie da się ich sklasyfikować, bowiem w większości przypadków bywają one unikalne. Na pewno jednak istniały wersje myślące w rozumowaniu ludzkim, inteligentne, a także takie, których bogowie stworzyli z niewiadomego powodu, bez szeroko pojętej dla herbijskich ras mądrości. Co gorsza, nie można tego było wprost rozróżnić. Humanoidalność demonów nie była wyznacznikiem abstrakcyjnego myślenia. W dodatku Svanrog sam mógł się o tym wcześniej przekonać; nawet jesli nie był tak zdolnym wojem jak Ulf, samemu przyszło mu walczyć z kilkoma pomniejszymi czartami.

Dlatego każda walka była rzutem kośćmi, czy atakująca cię istota niemal stworzona w całości z magii potrafi analizować i planować.

Svanrog doskonale widział, jak pijawka wybija się na swoich nogach z zamiarem capnięcia wojownika. Na krótką chwilę wisząc przed mężczyzną, mógł on ujrzeć powiększony przełyk istoty i gargantuiczną ilość śluzu, którą paszcza produkowała. Czuł także stęchliznę i metaliczny zapach raniący niemal jego nozdrza; nie przyćmiło to przy tym jego szybkości reakcji, dzięki której zdołał w ostatniej chwili uskoczyć na bok, lądując przy korpusie demona. Ten zaś z ciężkim łupnięciem wylądował na śniegu, klekocząc dalej wściekle. W niemal tym samym momencie tuż obok ucha Svanroga coś innego świsnęło, dotykając i przecinając jego policzka i lądując w ścianie za nim.

Włócznia.

Kobieta pisnęła, ogarnięta przestrachem, do czego niemal doprowadziła. Uratai jednak nie tracąc czasu, wykorzystał okazję otrząsania się bestii z niedawnego wyskoku, celując w jedną z jej odnóży. Zamachnął się swym dwuręcznym toporem i opuścił go niczym kat, faktycznie lądując nim na nodze bestii... ale przy okazji czując, jak stukają mu zęby. Płytki demona poruszyły się ponownie, gdy Svanrog pośpiesznie odsuwał ostrze od pancerza, który ledwie zarysował, przy okazji rozjuszając czarta. Klekocząc ponownie, pijawka zrobiła delikatny obrót, zanim jej ogon szybkim ruchem niemal nie powalił Svanroga na glebę. Dostał jednak porządną dawką śniegu po twarzy, który wylądował na jego hełmie, dostając się przez wizjer do oczu i ust.

Pijawka z dzikim klekotem uniosła się delikatnie, ponownie chcąc chyba capnąć mężczyznę. Teraz jej przednie kończyny były uniesione w górze i być może ze zdziwieniem wojownik ujrzał brak pazurów. Poza tym lekko uniesiony tułów ukazywał miękki niczym u zwierzyny łownej brzuch, podatny na ewentualne ataki.

Gdzieś kawałek po jego prawej coś chyba wybuchło, jednak zbyt zajęty własnym rywalem Svanrog łatwo mógł to przeoczyć. Oprócz oczywistych dźwięków otoczenia dochodziły go także bojowe krzyki, swąd palonego drewna, wrzaski zarzynanych ludzi i inne, niepokojące, nieludzkie dźwięki.

Gdzieś na splugawionych ziemiach

48
NIEBO, DO TEJ PORY CZYSTE JAK DZIEWICZA ŁZA POCZERNIAŁO, ZALANE GROMADĄ BÓLWJASTYH CZORTUF O WYJĄTKOWO CHUMANOJIDANYCH PYSKAH I KRUCIÓTKIH JAK TWÓJ DING DONG SKRZYDEŁKAH. PIKÓJĄC NAGLE TUSZ NAD TWOJOM GŁOWOM, DEMONIE PTACTWO JEDNOGŁOŚNYM RYKIEM ZACZĘŁO POWTAŻAĆ W KUŁKO:

TWOJA STARA TO KOPARA
TWOJA STARA TO KOPARA
TWOJA STARA TO KOPARA

PO CZYM Z NIEZIEMSKOM GRACJOM WZPIJAJĄC SIĘ PONOWNIE W WYSOKIE NIEBO, POLECIAŁO DALEJ, ZNACZĄC PRZY OKAZJI BUDYNKI I RAMIONA NIEKTURYCH OSUB WIADOMOM SUBSTANCJOM.

Gdzieś na splugawionych ziemiach

49
POST POSTACI
Svanrog
Pojedyncze oko, witraż otchłani, jaki wyzierał u niemu, hipnotyzował go niemal. Svanrog czuł niemal dotyk w swej duszy, gdy bestia wijąc się i stukając odnóżami po ziemi, zbliżała się ku niemu. Obcość biła od potwora falami niczym odór od zgniłego truchła, przenikała wojownika, jakby immaterium czy odległy wymiar naznaczyła go swoim dotknięciem. Było w tym coś zimnego, przerażająco obcego i dalekiego. Svanrog jednak nie zastygł w miejscu, ni biernym pozostał. Swym spojrzeniem wychodził naprzeciw piekielnemu wzrokowi pozaplanarnego potwora, rzucając mu wyzwanie, że tu oto na tym zmarzniętym skrawku ziemi istnieją istoty nie mniej groźne niż demony.
Byli ci, co zabijali zimno i efektywnie, bez sentymentu. Profesjonalni mordercy, cyniczni zabójcy, fachowcy w swojej dziedzinie. Użyteczność i logika dyktowała styl ich walki, sięgając po każdy dostępny środek. Ci walczyli umysłem.
Byli też tacy, których prowadziła w bój wiara, przysięga. Obrońcy, rycerze, paladyni, których nie definiowała nienawiść do wroga, a miłość do tego, co chronili, czy był to rodzina, królestwo czy niewinni w potrzebie. Ci walczyli duszą.
Svanrog nie był żadnym z powyższych.
Walczył swym sercem, swą pasją, starając się nawiązać więź ze swym przeciwnikiem. A gdy ujrzał okazję, uderzył z siłą gromu!
I grom odczuł sam w sobie, gdy potężny wstrząs targnął jego ciało do góry do dołu. Demon okazała się być mocno opancerzony, a raz jego, choć włożył weń wiele sił, nie uczyniły jej krzywdy.
- Ha! Zaiste, potężny z ciebie przeciwnik, bestio!- zawołał w uniesieniu, nie bacząc, czy wróg jego jest rozumny czy nie.
Wiedział jednak, że nikt w tym świecie, ni śmiertelnik, ni demon, nie pozostaje bez słabości. Ta prosta prawda niosła jednak ze sobą cenę- w wale z potężnym wrogiem niewielu dożywało na tyle długo, by ten słaby punkt odkryć. Los niema tak samo uczyniłby ze Svanrogiem! Włócznia, ciśnięta w zabójczym, desperackim rzucie z sykiem przeszyła powietrze, znacząc jego ciało krwawą pręgą. Wojownik drgnął, zaskoczony, spojrzał ku niewiaście, której oręż niemal nie pozbawił go życia. Gdy ujrzał przestrach w jej oczach, gdy uderzyła go groteskowość tej sytuacji, zaśmiał się cicho. Był to zły, okrutny śmiech, który stawał się coraz głośniejszy i głośniejszy, aż mąż zaśmiał się w pełen głos.
- Ta bestia jest moja do powalenia, dziewko!- zakrzyknął ostrzegawczo.
I wtedy ujrzał to, słaby punkt, który spodziewał się poznać. Czy w świadomej pogardzie dla niebezpieczeństwa, czy w bezmyślnym, zwierzęcym odruchu, bestia ukazała swe miękkie podbrzusze.
Nim jednak Svanrog zdołał uczynić coś, zadać cios, demon uciekł się do zdradzieckiego czynu. Bestia próbowała go oślepić, rzucając kawał śniegu prosto w wizjer hełmu. Wojownik warknął, zły i zaskoczony, cofając się momentalnie kilka kroków, aż odczuł na plecami ścianę domostwa. Zerwał z głowy hełm, wiedząc, że zanadto nie będzie mu ochroną przeciw potwornej sile wroga. Dzięki temu łatwo pozbył się zimnego puchu z oczu.
- Nie masz honoru pomiędzy demonami!- zakrzyknął, i już miał skoczyć do ataku, lecz zatrzymał się w pół kroku, natchnionyy.
Włócznia.
- Dobrze więc, bestio... Pokonam cię tak, jak tyś mnie próbowała!
Wyszarpnął włócznię sterczącą ze ściany chałupy z krótkim stęknięciem. Przerzucając topór do lewej ręki, łapiąc tuż pod głownią, ujął drzewce dzirytu w prawicy. Ruszył nagle, gwałtownie ku demonowi, po kilku dynamicznych krokach wyskakując do przodu. Jego mięśnie, napięte i grube, jak liny okrętowe szarpnęły do przodu, wypuszczając pocisk z zabójczo małego dystansu. Cisnął włócznią. Jego cel- wielkie, mętne oko potwora.
Are you worthy to join me in the Red Feast?

Gdzieś na splugawionych ziemiach

50
POST BARDA
Teolodzy i myśliciele mogliby sprzeczać się, co było pierwsze – demony czy zwierzęta. Być może to na wzór tych istot nie z tego świata bogowie stworzyli faunę, a być może na odwrót, to demony były karykaturalnym odbiciem stworzeń chodzących po tej ziemi; pewnym było natomiast to, że fizjologię częściowo mieli podobną, przynajmniej te o fizycznym ciele. Łuski gadziny, czy też może robala, najeżdżały jeszcze częściowo na brzuch, ale stawały się rzadsze, aż w pewnym punkcie kończyły się. Defekt stwórcy czy może młody wiek istoty nie grały tutaj znaczenia, bowiem był to z perspektywy Svanroga słaby punkt.

Hełm ściągnięty z głowy upadł na śnieg, który natychmiast wysypał się z twarzy mężczyzny. Ten krótki zabieg wystarczył jednak, by bestia pochyliła się ponownie i zaszarżowała w jego stronę, wydając kolejne nieludzkie dźwięki i zamierzając capnąć go, zamknąć w żelaznym uścisku obślizgłych zębisk. Zanim wyszarpnął włócznię, demon już otwierał paszczę, gotów do śmiertelnego ciosu, połknięcia czaszki należącej do Svanroga.

Instynkt i szybka reakcja uratowały jednak woja przed niechybną śmiercią, albowiem ostrze wylądowawszy pierw w jego prawicy wysunęło się do przodu. Gigantyczne oko było na wysokości ciosu, układając się doskonale do wbicia go w jeden z niewielu słabych punktów, o których obrońca mógł pomyśleć. Szpic więc zatopił się w gałce, przebijając ją i płynąc dalej, zagłębiając się coraz dalej, wywołując przy tym dziki kwik... niknący, słabnący, gdy włócznia trafiła w ten jeden, słaby punkt, który wyłączył demona z funkcjonowania.

Cielsko upadło tuż pod nogi Svanroga, opierając się o nie delikatnie. Bestia z piekieł nie żyła, jednak nie była jedyna; wokół okrzyki bojowe mieszały się z kolejnymi wrzaskami i odgłosami bitwy. Wybuch, który wcześniej podświadomie Uratai zaobserwował, okazał się być aktualnie małym kraterem na obrzeżach. Szał bitwy pozwolił mu nawet nie zauważyć iskierek i płonących odłamków drewna opadających z nieba. Kobieta, która wcześniej nieomal go nie zabiła, szybko podbiegła do demona, chcąc odebrać swoją broń, przy okazji także uchronić się pod krótkim zadaszeniem przed niebezpiecznym żywiołem.

Miałam większe prawa do tego demona niż ty — warknęła, z lekkim mlaśnięciem wyjmując broń i spoglądając smętnie na bezgłowe truchło leżące na środku drogi. Później jej wzrok skierował się w stronę wybuchu, który rozsadził całe domostwo; coś niewielkiego, wyjątkowo zwinnego właśnie wyskakiwało z ogniska i wylądowało na kolejnym, bliższym Svanrogowi budynku. Sverre, kapłan Lodu ciągle to gonił, próbując jednocześnie przygasić nieco płomienie.

Na lewej flance zaś widać było coś... dużego, co przeszło właśnie przez rzekę i zbliżało się nieubłaganie do centrum. Demon, wokół którego skakało kilka mniejszych, siejących zamęt, był wyższy o głowę niż okoliczne chaty, ale z tej odległości już nawet było widać, że nie miał stałego ciała, jak część jego pobratymców. To stworzone było jakby z wirujących drobinek lodu formujących się w nieludzką sylwetkę z dwoma parami ramion. Stwierdzenie także, iż było to wyższe o głowę było przy tym zbytnią ekspresją; diabeł głowy nie miał, za to posiadał coś w rodzaju pióropuszu, tak samo płynnego w postaci, jak reszta jego sylwetki. Svanrog, jakkolwiek z racji swojego pochodzenia walczył już wcześniej z demonami, z istotą eteryczną miał mało do czynienia; wiedział natomiast, że powietrza nie da się przeciąć toporem.

Gdzieś na splugawionych ziemiach

51
POST POSTACI
Svanrog
Oko otchłani spoglądało w jego duszę, lecz Svarrog nie odwrócił wzroku. Wyszedł grozie naprzeciw, zbrojny we włócznię, która nawet do niego nie należała. Stalowy grot był przedłużeniem jego ramienia, woli i serca. Uderzył mocno.
Ohydne mlaśnięcie wypełniło jego uszy. Dziki kwik rozdarł powietrze, gdy stal zagłębiła się w ciało demona, znacząc śnieg cuchnącą posoką. Bestia padła na ziemię, drapiąc jeszcze przez chwilę grunt swoimi insektoidalnymi odnóżami. Dokonało się. Zwycięski wojownik jednak nie uniósł ku niebiosom, ku Wiatru, Lodowi i Ogniu triumfalnego okrzyku. Miast radości, zwątpienie nagle wstąpiło w jego serce. Pytania nękały jego duszę, raniąc dotkliwiej niż demoniczne pazury. Czy był to godny przeciwnik? Czy prawdziwie poddał próbie swoją siłę i hart ducha? Czuł, że pośród tuzinów innych demonów jego małe zwycięstwo traciło na znaczeniu, jak rozmyte przez morskie fale. Nie, to wciąż nie było dość. Za mało krwi przelanej, za mało bólu. Tak bowiem wykuwały się legendy, w cierpieniu i odwadze.
Podjął hełm ze śniegu, ścierając zmrożone drobiny z jego zimnej powierzchni. Wpatrywał się weń, gdy przemówiła doń wojowniczka, która wcześniej walczyła z wijem. Zastanowiły go jej słowa. Był środek bitwy, jego umysł zgoła innymi faktami powinien się przejmować, skupiony na walce, strategii, przerwaniu, a jednak...
Odwrócił się już niej gwałtownie, z złym błyskiem w oku. Jego wzrok odnalazł jej, coś, co rzadko kiedy zdarzało się Svarogowi. Pierwszy instynkt jaki porwał jego serce nakazywał mu odpowiedzieć agresją, pogardą, że oto ona nie miała dość sił, by prawo, o którym traktowały jej słowa wyegzekwować. Zawahał się jednak. Jakiekolwiek bowiem emocje targały jego sercem, chaos myśli i odczuć, pewne poczucie honoru zakorzenione było w nim mocno.
- Prawdę rzeczesz...- odezwał się wreszcie spokojnym, stanowczym głosem, tracąc agresywny błysk w spojrzeniu- Prawo było twoje, a ja ci je odebrałem.
Westchnął. Po raz pierwszy od początku walki raczył spojrzeć na ciało męża, który poległ na jego oczach. Głowa jego zapewne była już nadtrawiona w potwornych wnętrznościach bestii.
- Czy on...- wskazał go sztychem topora, wracając wzrokiem do kobiety- ... był ci bliski? Czy łaknęłaś zemsty za jego śmierć, czy był jeno przypadkowym towarzyszem broni?

Jakakolwiek była odpowiedź niewiasty, bitwa nie raczyła zwalniać wokół nich. Demony ścierały się z urutai, gorąca krew lała się na udeptany śnieg. Oczy Svanroga błąkały się po polu walki, szukając wroga, z którym mógł skrzyżować ostrza, demona, z którym starcie przeszłoby do pieśni na wiele zim. Czy odnalazł go? Nie był pewien. Ujrzał jednak istotę wyglądającą na potężną, a co gorsza, taką, któej nie można było zranić stalą. Wojownik nie miał własnego sposobu na takiego przeciwnika, a świadomość tego napełniały jego serce gniewem i frustracją. Część jego chciał rzucić się w oko tego sztormu, w akcie nieposłuszeństwa i wyzwania prawom materialnym i nadprzyrodzonym, nie był jednak na tyle głupcem, by tego głosu posłuchać. Zdał sobie jednak nagle sprawę, że lodowy demon kierował się ku centrum osady, tam, gdzie wprzódy ruszył Ulf. Svanrog zagryzł zęby. Wiedział już, co musi uczynić. Założył hełm, ujmując lepiej topór w dłoni. Zaraz puścił się biegiem, pragnąć jak najszybciej odszukać szamanki Ognia z ich drużyny. Któż bowiem mógł zgładzić lodowego demona bez ciała, jak nie ona?
Are you worthy to join me in the Red Feast?

Gdzieś na splugawionych ziemiach

52
POST BARDA
Kobieta oczyszczająca właśnie włócznię z kawałków mózgu i śluzu czując na sobie drażniące spojrzenie Svanroga odwróciła się w jego stronę; wbijając ostrze w skutą lodem ziemię, wytrzymała wzrok mężczyzny, nawet gotując się na przyjęcie ewentualnej rękawicy. To jednak nie nastąpiło, gdy wojownik ustąpił... a być może poszedł na kompromis, jeśli w ten sposób jego duma nie ucierpi.

Mrucząc coś pod nosem na jego przytaknięcie, dziewoja wróciła do prędkiego oczyszczania broni, zanim Svanrog poruszył kolejny temat, bardziej intymny zdawałoby się. Zerkając na bezgłowe ciało, wokół którego pojawiła się niemała kałuża krwi, kobieta wzruszyła ramionami, pochmurniejąc. Na krótką chwilę jej usta zacisnęły się w wąską kreskę, zanim z cichym fuknięciem odpowiedziała: — Był mi rodziną. Krew z krwi — z tymi słowami strzepnęła resztki śniegu z grotu, zerkając pierw na kolejne ogniska, potem na bestię, która wyłaniała się z rzeki. Powstrzymując przy tym zryw, Bjornsson zdecydował się na coś iście logicznego i w miarę bezpiecznego; znaleźć skąpo ubraną jak na północne standardy kobietę, zakładając przy tym, iż służyła Ogniu.

Puszczając się pędem między budynkami, Svanrog zobaczył, jak po chwili wahania dziewka chwyta pewniej włócznię i podąża za jego śladami; być może z czystego rozsądku, aby nie biegać samotnie, być może z niecnym zamiarem odebrania swego honoru. Tak czy siak truchtem jedno i drugie pędziło i kluczyło, szukając ognistej niewiasty, mając zaś po swojej prawej bestię, która niemal mozolnym ruchem pojawiła się na suchym lądzie. Jedno z eterycznych ramion lodowego demona chwyciło się strzechy jakiejś rzecznej przybudówki, zamieniając ją powoli w skutą lodem statuę. Aura wokół bestii była zaś zauważalna – powietrze jakby gęstniało od poziomu zimna, zbierając się wokół kryształków. Cokolwiek to było, stało się zagrożeniem dla powodzenia ich misji.

Pamiętając, iż kobieta ruszyła nadludzkim pędem na lewą flankę, Svanrog tam zaczął jej szukać; długo nie musiał kluczyć, bowiem kobieta z dzikim okrzykiem odrąbywała właśnie głowę toporkiem jakiemuś pomniejszemu diabelstwu. Jej broń żarzyła się, a w kontakcie z zimną glebą ta syczała. Szamanka sapnęła, czerwona na twarzy, spoglądając na nadciągającego Bjornssona. Widząc jego zaaferowanie, krzyknęła: — Widzę! — wskazując przy tym na lodowego giganta. Teraz, gdy opadła z niej adrenalina, zaczęła biec, ale jakby ociężale – w jej boku tkwiło coś, co można byłoby określić żądłem albo jakimś cierniem o nietypowej wielkości. Nie zważając na obce ciało, kobieta, która jak skojarzył Wilk miała na imię Birna, ruszyła w stronę centrum.

Tam zaś wszyscy gorączkowo kryli się między budynkami, poza oczami demona. Mieszkańcy wioski — rośli mężowie i niewiasty, a nawet starszyzna i dzieci mieli w dłoniach bronie, gotowi do obrony przed wrogiem. Wszyscy powoli się wycofywali pod komendą Ulfa, który widząc brata z Birną, wyraźnie odetchnął z ulgą. Część osób z tyłu ku zgrozie obecnych padała jednak ofiarą demona, kiedy znajdowali się wystarczająco blisko sięgnięcia po nich drobinek lodu. Eteryczne, krystaliczne ramiona wyciągały się wtedy, tworzyły, omiatając sylwetki i powoli zmrażając je, zamieniając w lodowe statuy, posuwając się metodycznie do przodu.

Potrzebuję jakiejś dywersji! — krzyknęła szamanka, gdy tylko Ulf podszedł na tyle blisko, by wszystko słyszeć. — I odrobiny czasu, żeby się przygotować. Jeśli zaatakuję go od frontu, to mnie natychmiast zgniecie. Trzeba... jakoś zwrócić jego uwagę, zrobić coś, żeby przez chwilę nie skupiał się na parciu do przodu, jasne? Jakieś pomysły? — rzuciła w eter, sunąc spojrzeniami po wszystkich wokół.

Gdzieś na splugawionych ziemiach

53
POST POSTACI
Svanrog
Krew... Słowa kobiety przebrzmiały nad polem bitwy, jakby nie rzekły ich ludzkie usta, a zabrzmiały najcięższe dzwony ze spiżu. Dlaczego tak mocno dotknęły one młodszego Bjornssona? Jego serce zaraz bowiem poznało, iż odebrał zemstę tej oto kobiecie, za kogoś z jej rodu. Jak bowiem zareagowałby Svanrog, gdyby Ulf poległby z ręki kogoś, komu Svanrog nie mógł wyłupić oczu i zgnieść na krwawą miazgę? Myśl ta doprowadzić mogła do szaleństwa, a oto sam był przyczynkiem takowej sytuacji dla kogoś innego. Przeraziło go, jak łatwo los może obrócić w niwecz plany i pragnienia śmiertelników. To właśnie poczuł, widząc lodowego demona, kierującego się w samo serce bitwy, tam, gdzie na czele swych wojów ruszył Ulf. Przez ostatnie dni czy nawet tygodnie żył niczym więcej jak myślą o rewanżu ze swym bratem. Cóż by uczynił, gdyby odebrano mu to w sposób niemalże losowy, bez jego zgody? Nie, nie mógł na to pozwolić. W sercu młodszego z braci zrodziło się postanowienie, iż uczyni wszystko, by zachować swego brata przy życiu.
- Odebrałem ci coś, co sam uważałbym za święte-odezwał się nagle do włóczniczki, choć wciąż spoglądał w kierunku, w którym zmierzał diabeł najzimniejszego kręgu piekieł- Jestem ci dłużnikiem. Niemniej, wpierw zgładzić musimy bestię mrozu, która zmierza ku sercu bitwy.

Uczynił krok, zakładając hełm. Rzucił z ukosa spojrzenie ku kobiecie, zza masywnego barku.
- Idziesz?
Nie czekając na odpowiedź, puścił się biegiem.

Pamiętał szamankę, niewiastę, którą wołano Birna. A przynajmniej Svanrog sądził, iż była wybranką Ognia. Jej ubiór nie był obfity, jakby zimno północy nie miało nad nią władzy. Oczywiście, mógł się mylić. Sam nie nosił zbyt wiele odzienia, zaś z płomiennym żywiołem miał niewiele wspólnego, być może porywczość, ot tyle. Musiał jednak przyznać przed sobą, że nie widział innej strategii. Postanowił działać, nawet jeśli nie był pewny słuszności swoich założeń.
Birny nie musiał długo szukać. Temperament najwyraźniej również czerpała ze swego Żywiołu-patrona, bowiem z bojowym okrzykiem na ustach niosła gwałtowną śmierć, władając toporem z zadziwiającą szybkością.
- BIRNA!- zakrzyknął Svanrog, przebijając się gromkim głosem przez bitewny zgiełk. Widząc, że zdobył uwagę kobiety, wskazał palcem na lodowe monstrum, którego jego własna stal nie mogła powalić, ku jego zgryzocie. Zrozumieli się łatwo. Ruszyli razem na poszukiwanie Ulfa.

Sytuacja była gorsza, niż Svanrog przypuszczał. Gdy przybył, ujrzał mężów, starców i dzieci, jednako kryjąc się przed mroźnym potworem. Nikt już z nim nie walczył, wokół potwora panowała przerażająca cisza, tak dziwnie kontrastująca z zgiełkiem bitwy. Mroźna mgła migotała wokół demona, będąc zwiastunem okrutnej śmierci w piekielnym chłodzie.
- Bracie- zawołał Svanrog do Żelaznego Wilka- Przybywam z odsieczą.
Dopiero po wypowiedzeniu tych słów pojął, jak mało one znaczą. Cóż bowiem zdziałać mogła stal jego topora i siła mięśni jego ramion wobec wroga, jaki zmierzał ku nim, powoli, lecz niepowstrzymanie? Jedynie Birna mogła temu zaradzić. Była jednak ranna, w dodatku sama oznajmiła, że potrzebuje czasu, by mieć jakiekolwiek szanse z demonem. Svanrog podziwiał jednak jej determinację, oczekując, że kobieta przekuje dumne gesty i słowa w czyny ich godne. Spojrzał jednak odruchowo na Ulfa. Przyzwyczajonym przez całe życie do podążania za Żelaznym Wilkiem, teraz również oczekiwał jego dyrektyw. Coś jednak targnęło w piersi młodszego z braci, iskra, która wystrzeliła niczym odłamek rozżarzonego metalu spod młota kowalskiego.
- Jak mam być zapamiętany, gdy przy każdej trudności spoglądam na Ulfa, czekając na jego rozkazy i przyzwolenie? Nie mężem, a psem powinienem się mianować, co czeka na słowo swego pana!
Zrozumiał, że czyny mówią głośniej od słów. Pierwszy chciał więc ruszyć na demona, lecz zaraz zmitygował się, widząc lodowe statuy tych, co podjęli walkę z lodowym gigantem... lub nie zdążyli przed nim uciec. Szaleńcza szarża, choć bardzo jej pragnął, była pewną śmiercią.
Svanrog Głupiec. Oto, jaki zyskałby przydomek. Nie tak chciał zostać zapamiętany, nie gdy miał wybór. Jednak gniew i frustracja dominowały u Mniejszego Wilka nad sprytem. Z pogardą patrzył na fortele i sztuczki, pragnął stanąć przeciw wrogowi w polu. Cóż jednak robić, gdy rozsądek kłócił się z honorem?
I nagle zacisnął zęby, lecz był to jego ekwiwalent radosnego olśnienia.
- Dwie grupy wojów!- zawołał nagle- Biegiem, po dużym łuku, atakujemy z oby flank bronią miotaną, oszczepami i strzałami. Zimno przejmujące niesie ten demon, lecz wokół nas gorzeje bitwa. Zapalmy nasze pociski od ognia ze strzech, zasypmy go razami i okrzykami!
Are you worthy to join me in the Red Feast?

Dzikie tereny splugawionych ziemi

54
POST BARDA
Drużyna poruszała się już parę dni po trudnym terenie. Z powodu gęstego opadu śniegu nie mogli poruszać się zbyt szybko nawet na utwardzonej drodze. Uroki poruszania się po tych stronach. Pierwszy wóz powoził Ogren. Człowiek pochodzący z południa Keronu. Nie walczył zbyt dobrze samemu, ale całkiem nieźle radził sobie z tarczą i włócznia. Prawdziwy pokaz umiejętności tego, co potrafił, pokazywał, dopiero kiedy współpracował z dwójką innych.
Drugi na wozie, który obecnie spał. Był Genush. Ciężko powiedział, skąd dokładne jest. Nie mówił całkiem wiele. Za to całkiem nieźle potrafił gotować. Kiepsko sobie radził z bronią białą. Był za to całkiem dobrym strzelcem. Preferował łuk, ale jak było trzeba trafiać bardziej opancerzonych wrogów, używał kuszy. Był chyba najniższy z tej całej drużyny.
Trzeci w tym wozie był chyba najbardziej kontrowersyjną postacią. Nikkis w porównaniu z resztą był wręcz dzieciakiem, który ledwo przekroczył szesnaście wiosen. Mało kto go lubił w samej twierdzy. Uważano go za dziwoląga, nieudacznika i nikt nie rozumiał, co on tam robi. Chłopak znał się całkiem dobrze na uzdrawianiu i leczeniu przy pomocy ziół. Przy czym coś tam potrafił czarować. Często gadał do siebie, wydawał się nieświadomy często, co się dzieje wokół. Joverna upierała się przy nim, że będzie przydatny. I chyba tylko ona była zadowolona z jego obecności. W tym wozie podróżował jeszcze Tamas i jedyna kobieta w drużynie. Przewozili głównie uzbrojenie i trochę zapasów dla siebie.

Drugi wóz powoził Olific. Także całkiem dobrze radził sobie z tarczą oraz włócznią. Wraz z Ogrenem oraz Wituldim tworzyli niewielką formacją z tarczami, umiejącą powstrzymać niezbyt mądrych, szarżujących wrogów. Siła tej trójki leżała głównie we współpracy pomiędzy nimi. Zachowywali się tak, jakby czasem potrafili czytać sobie w myślach.
Kristin to drugi strzelec tej drużyny, choć przeciętny. Średnio radził sobie z jakąkolwiek bronią, ale to był uniwersalnego człowieka. Łatwo się dostosowywał do zmieniających warunków i posiadał skuteczny instynkt walki, pozwalający mu zazwyczaj trafnie zrozumieć sytuacje i odpowiednie zareagować, a także całkiem dobrze znał krasnoludzki i miał żyłkę do handlu oraz gier hazardowych.
Bohur bywa dość tępy, ale nie można mu odmówić umiejętności posługiwania się dwuręcznym mieczem. Jest to Uratai, ale wygnany ze swej rodziny, ponieważ był zbyt brutalny i szanował zazwyczaj jedynie silniejszych od siebie. Uwielbia walkę i choć sprawia problemy, nie można mu odmówić tego, jest skuteczny. Na treningach mało kto mógł się z nim równać.
Ostatni w tym wozie to brat Bohura, Vickri. Mądrzejszy od niego, ale za to kompletnie nie nadaje się na wojownika. Za to jego głowa nie od parady pozwala mu być uniwersalnym rzemieślnikiem. Trzeba coś naprawić w polu? Koło odpadło? Dla niego to żaden problem. On dwa, by ich sprzęt pozostał w dobrym stanie. I z nimi były beczki z piwem oraz reszta ekwipunku potrzebnego do przetrwania podróży, oraz reszta żarcia.

Koło południa usłyszeli potężny ryk jakieś bestii.

Stąd przybywamy
Licznik pechowych ofiar:
8

Dzikie tereny splugawionych ziemi

55
Było zimno już od poranka kiedy wyjechali, chociaż akurat Tamas nie narzekał. Teoretycznie pogoda była raczej nieprzyjemna, a jednak wolał posiedzieć z powożącym chociaż ławeczka nie zapewniała dwóm facetom w skórach zbyt dużo przestrzeni. Z dobieranymi towarzyszami Joverna go zapoznała już z rana i ze względu na to, iż większość z nich była żółtodziobami to Tamas jeszcze uczył się ich imion. Prawdę mówiąc bardziej spodobałyby mu się przezwiska, które przeważnie dostawało się od Braci w Twierdzy. Stąd też w myślach łatwiej było przyswoić sobie konkretne przezwiska. Powożący Ogr, śpiący Cichacz, Szczeniak... no i Joverna. Ją znał to i przydomku nie musiał wymyślać. Drugi wóz to Oliwa, Włócznia, Główka, Mały i Liczydło. Tamas używał właśnie tych przydomków dla nich, chociaż połowę z nich sam musiał dość prędko wymyśleć, gdyż reszta nie zdążyła nawet dobrze usiąść na dupie w kantynie, bo o jakim siedzeniu była mowa, skoro byli w Twierdzy raptem niecały miesiąc.

Szlak był w miarę przejezdny, chociaż nie spotkali do tej pory nikogo po drodze. Mieli akurat tyle szczęścia, że żadna śnieżyca ich nie zakopała w miejscu. Nocami byli w parach na czatach i Tamas ze zwykłego przyzwyczajenia rotacyjnie traktował to zajęcie, każdego wieczora zostając na warcie wraz z innym towarzyszem, aby też lepiej ich poznać. Był w końcu nikim innym, a bratem ze straży, chociaż miał wyższą rangę i pozycję. Nie chciał oddzielać się od nich czymkolwiek, w końcu powinni sobie ufać. Mimo to i Joverna dostała zadanie pozostania na warcie z Tamasem. Dziś wieczorem znów miało do tego dojść. Nic wyjątkowego, ale ciekawiła go ta kobieta i jej niejasna przeszłość. Może dziś podejmie kolejną próbę...
Siedział na ławeczce w ciszy patrząc na zad konia przed sobą, obok był Ogren i właśnie wtedy usłyszeli ryk czegoś...
Momentalnie Tamas podniósł wzrok na pobliskie wzniesienia. Sięgnął do wozu przez płachtę wyciągnął na kolana swój dwuręczny miecz. Przecież nie zamierzał go nosić ciągle przy sobie, ale zawsze był gdzieś pod ręką. Zanim jednak zrobił coś więcej to mocniej zastanowił się czy zagrożenie było poważne. To był demon, a może niedźwiedź? Jako jeden z trzech Uratai... dwóch w miarę inteligentnych, to raczej znał tereny, a także wiedział 'nieco' o demonach i wydawanych przez nich ryki. Pytanie czy mogli sobie pozwolić na pozostawienie czegokolwiek za nimi? No ale też nie będą uganiali się za wilkami, bo jakieś zawyją parę mil od nich.
Kartoteka
Będę żył i umrę na posterunku.
Jestem mieczem w ciemności.
Jestem strażnikiem na murach.
Jestem ogniem, który odpędza zimno, światłem, które przynosi świt, rogiem, który budzi śpiących, tarczą, która osłania krainę człowieka.

Dzikie tereny splugawionych ziemi

56
POST BARDA

To nie był ryk znanego potwora, czy demona, którego Uratai poznali. Różnił się od Yeti, wilków, niedźwiedzi. Był on zdecydowanie potężniejszy i zwiastujący nieznane niebezpieczeństwo. Pewną śmierć, która mogła przerazić samą duszę. I zdecydowanie było za blisko. Nich. Nie tylko Tamas wyglądał zza powozu, ale obydwa się zatrzymały. Mógł ujrzeć stworzenie, które widzi pierwszy raz w życiu.

Pokaźne rogi wystające z pleców, bujna broda w kolorze błękitnego lodu. Mocne i grube łapy, mogące zmiażdżyć czaszkę człowieka, gdyby tylko nadepnął na nią. Masywny, ale nie wyższy od człowieka. Podstawową budową ciała przypominał odrobinę śnieżną pumę, ale cała reszta już była niepodobna. Dziwne linie na jego ciele świeciły, oczy jarzyły się w kolorze wschodu słońca. Widać było kły, które z łatwością mogły przebić nawet zbroję. I to dziwne stworzenie kierowało się powoli w ich stronę. Z każdym krokiem przyśpieszało, jakby wyczuwało swoją ofiarę. Było na tyle pewne, że nie próbowało się kryć. Z drugiej strony nie pędziła, jak oszalało. Mieli mało czasu na podjęcie decyzji.
Licznik pechowych ofiar:
8

Dzikie tereny splugawionych ziemi

57
Cholerna istota wyglądała bardzo podobnie do tej bestii, którą ujeżdżał człekopodobny i rogaty demon przed walką o Błyszczącą. Ta jednak nie miała skrzydeł co dodawało nieco otuchy. Tamas natychmiast zeskoczył z ławeczki pozostawiając pochwę miecza na wozie, a miecz kładąc płazem na prawym ramieniu. Reszta była cicho co mogło oznaczać, że nadal byli zszokowani widokiem demona. Czas działać i wydać polecenia.
- Ogr, budź Cichacza i zabieraj wóz byle dalej zanim konie się zerwą. Oliwa i Włócznia bierzcie Małego, broń i złaźcie z wozu, zadbajcie o to, aby to cholerstwo nie zaatakowało wozu, Młody niech powozi. Ruchy!
Demon powoli przyśpieszał, a to dało im nieco czasu na zebranie się... O ile rekruci nie stchórzą całkowicie, a walka nie zostanie tylko na jego barkach. Tamas z gotową bronią szedł w stronę stwora, zarazem pozostawiając pierwszy wóz za sobą, aby ten nie został obrany za cel. Jovernie nie zamierzał rozkazywać, nie była żółtodziobem w tym przypadku, a poza tym akurat ona byłaby drugą do wydawania rozkazów gdyby coś mu się stało. Jeśli on zostanie dotkliwie zraniony wraz z nią to rekruci raczej postarają się znaleźć drogę do najbliższego miasta, zamiast próbować pokonać drugie tyle drogi. Żałował tylko, że nie mieli ze sobą żadnego maga, który mógłby obezwładnić istotę bez podchodzenia do niej. Trzeba było pobrudzić sobie ręce... Oby bez szwanku dla całej grupy.
- W grupie, jak spróbuje szarżować to się rozejść. Jak wpadnie na waszą trójkę to połamie wam kończyny.
dodał do chłopaków z drugiego wozu głosem spokojnym i niemalże znudzonym, jakby to zdarzenie nie było niczym wyjątkowym... bo i nie było, chociaż ten rodzaj demona nie był aż tak typowy.
Kartoteka
Będę żył i umrę na posterunku.
Jestem mieczem w ciemności.
Jestem strażnikiem na murach.
Jestem ogniem, który odpędza zimno, światłem, które przynosi świt, rogiem, który budzi śpiących, tarczą, która osłania krainę człowieka.

Dzikie tereny splugawionych ziemi

58
POST BARDA
To, co mógł Tamas zobaczyć, to jak nikt się nie ociągał zaraz po tym, kiedy wydał pierwsze rozkazy. To na pewno był wpływ demona, które przecież większość z nich widziała po raz pierwszy. Na szczęście nie panikowali zbytnio, choć strach zaglądał im w oczy. Wyskakiwali szybko z wozów, ustawiając się w formacji, kiedy dwójka odjeżdżała. Wojownicy z tarczami stali z przodu, zostawiając sobie nieco miejsca na manewry. Joverna stała z tyłu i się przyglądała. Jako jedyna nie wyciągnęła broni, ale czy jej sztylety mogły pomóc w starciu z tym czymś?
- Ale bydlę. - Stwierdził Ogren.
- Widzisz te rogi? Mogą być coś wartę -
- Ty tam nie myśl o kasie teraz, bo w gacie narobisz, jak cię pocałuje. - Tak wyglądał rozmowa włóczników z przodu.

Bestia Zatrzymała około trzydziestu kroków, przyglądając im się. Jakby ich oceniała. W jej spojrzeniu coś się kryło. Dziwnego, nieznanego.
- Coś nadchodzi. - Wyszeptała Joverna, a w jej głosie było słychać niedowierzanie. Patrzyła się na bestię. Ta wyprostowała się dumnie, uniosła głowę do góry i ryknęła tak głośno, jak tylko się dało. Coś jednak było w tym ryku, gdyż okoliczne drobne zwierzęta padły natychmiast nieprzytomne. Dwa uderzenia serca i oni to poczuli. Potężny nacisk na ich umysły, powodujący olbrzymi ból. Kilku z chłopków nie potrafiło ustać i padło na ziemie. Joverna padła szybko. Być może jedynie doświadczenie tama pozwoliło mu wytrzymać to ukłucie bólu i nacisk. Nie znaczyło, że i on wytrzymał to, jak skała. Upadł na jedno kolano.

Konie za nimi zarżnęły głośno, jednocześnie stając dęba i się przewróciły . Pękło parę drewnianych wsporników, które nie utrzymały ciężaru koni. Chwile po tym bestia ruszyła na nich. Tym razem biegła i jeśli ktoś miał jeszcze wątpliwości, co chciała osiągnąć, teraz mogli się ich pozbyć. To było polowanie.
Licznik pechowych ofiar:
8

Dzikie tereny splugawionych ziemi

59
Cholerna paskuda samym krzykiem przytłaczała, jakby wiatr w słupie naciskał na nich. To nie tylko wielkie ciało Tamasa, ale i jego doświadczenie pewnie spowodowało, że tylko opadł na kolano i znów się podniósł na nogi nieco przyśpieszając, aby pójść możliwie na przeciw.
-Wstawać! To tylko jeden, cholerny demon.- krzyknął w przestrzeń do wszystkich i zarazem do demona, próbując go nieco sprowokować do skrętu bardziej w jego stronę.
Sięgnął do pochwy z nożami i wyciągnął jeden z nich. Zamierzał wyczekać odpowiedni moment kiedy bestia będzie na tyle blisko, aby znaleźć się w zasięgu telekinezy. Tamas rzuci nożem zaraz po zatrzymaniu na jedno tempo możliwie dokładnie jak mógł w takim momencie, a następnie skupi się na tym, aby magią posłać ostrze w wewnętrzną część przedniej łapy, aby spróbować podciąć ścięgna przedniej lewej łapy demona. Następnie zamierzał przygotować swój miecz do ewentualnej walki w zwarciu bo i jednym nożem raczej nie powstrzyma takiego bydlaka. Nie urodził się pod tak szczęśliwą gwiazdą, ale jakakolwiek rana przeciwnika powinna pomóc mu w pojedynku, nawet jeśli skończy jako samotny wojownik.
Kartoteka
Będę żył i umrę na posterunku.
Jestem mieczem w ciemności.
Jestem strażnikiem na murach.
Jestem ogniem, który odpędza zimno, światłem, które przynosi świt, rogiem, który budzi śpiących, tarczą, która osłania krainę człowieka.

Dzikie tereny splugawionych ziemi

60
POST BARDA
Pozostali zaczęli się podnosić, ale widać było po nich, że ten ryk spowodował u nich o wiele gorsze rzeczy. By się pozbierali, potrzebowali o wiele więcej czasu. Nie patrzył na nich, Tamas tylko skupiony był na Demonie. Ten, jakby widząc lub wyczuwając jego zachowanie, skierował swój bieg w jego stronę. I można powiedzieć, że skoczył na niego i wtedy też Tamas rzucił nożem przy pomocy swojej zdolności. Dokładnie tam, gdzie chciał...i nie przyniosło to żadnego efektu. Po pierwsze bestia dosłownie w ostatnim momencie zmieniła położenie łapy na tyle, by ochronić wrażliwe miejsce, a po drugie...sztylet nawet nie wbił się w jego twardą skórę. Bestia sprawnie wylądowała i odwróciła się do niego przodem. Tamasowi mogło wydawać się, że ten demon uśmiecha się do niego.

I nagle, kompletnie jakby Joverna wyszła z cienia bestii, znalazła się tuż za nią. Jej twarz była zakryta kapturem i w tym śniegu oraz wietrze, mając ubrane czarne ubranie, przypominała samą śmierć. Demon jakby ja wyczuł i próbował się odwrócić, ale ta zdążyła wbić swoje dwa sztylety w jego całkiem głęboko w jego ciało. Przez chwile mógł zauważyć jakiś czarny dym, który unosił się z tych ran. Kobieta oberwała przy okazji ogonem tak mocno, że wypuściła z rąk sztylety i poleciała kilka metrów do tyłu z głośnym jęknięciem z bólu. Z ust poleciała jej krew.
Licznik pechowych ofiar:
8
ODPOWIEDZ

Wróć do „Splugawione Ziemie”