Jeden z ostrych, drewnianych dachów widocznych z jednego z południowo-zachodnich murów nieopodal jest właśnie dachem owego domu dojrzałej kobiety, krawcowej z jednego ze sklepów odzieżowych na Nadportowej.
Dom jest otoczony drewnianym płotem, blokując dostęp z odnóg centralnej ulicy na Nadportowej. Na terenie ogrodu znaleźć można tylko ze 3 metry ścieżki z rozsypanych małych kamyczków o różnych kolorach, wydostającej się miejscami oszronionej trawy na gołej, zmarzniętej ziemi, malusieńki ganeczek i wygódkę za domem.
Sam dom z odchodzącą już białą farbą z desek jest wielkości niewiele większej niż średniej. Jednopiętrowy, z piwnicą i stryszkiem. Wykonany jest z kamienia i drewna, gdzieniegdzie miejscami upchanymi sianowymi izolacjami przed temperaturą. Ze szczytu dachu wybija się komin z ciemnej, osmolonej cegły, ziejący często białym dymem.
Dom ten należał rok temu do rodziców Aromy, zmarłych państwa Granith. Po ich pogrzebie Aroma odziedziczyła ich dom i stara się jakoś go utrzymać.
Syk rozległ się po niewielkiej dobudówce w pokoju gościnnym. Na stole leżało parę szarych szmatek, jakaś buteleczka z ostrym zapachem jodyny, kilka bandaży, niegdyś białych, teraz zżółkniętych w miejscach gdzie nie wsiąknęła zeschnięta krew.
-Zaskakująco dobrze się goi.
Znowu syk. Z końcówki strupa wydobyło się jeszcze trochę krwistej ropy. Kobieta o naznaczonych krawiectwem palcach zgrabnie opatrywała ranę na przedramieniu prawej ręki Nomeda. Zbliżała do otworu w ranie szmatkę ze szkarłatną plamą roztworu z buteleczki z drugiej strony.
-Było tak źle, że myślałam, że stracisz rękę.
-Przesadzasz. Bardziej mnie wkurza, że to cholerstwo uciekło, jak i moja nagroda. SSShh! Delikatniej bym tak ładnie prosił.
-Jak szczypie to znaczy, że działa.
-Problemem jest to, że za mocno pchasz szmatkę pod strupy, ale przeżyję. Dopóki to się nie zagoi to nie mam co myśleć o kolejnych polowaniach na stwory i nagrodach. A cholera go w rzyć, kończą mi się pieniądze.
-Pieniądze to nie wszystko, Nome. Masz mnie. Może to dobra okazja byś przestał w końcu ryzykować życie za te grosze. O mały włos nie straciłeś ręki. I po co? To miał być zwykły kobold...
-...a okazał się ogarem. Gnój nawet mnie zaskoczył. Łowiłem z nogami w rzece. Gdy wyszedłem na brzeg był przy moich rzeczach. Jakbym nie wziął ze sobą sztyletu rzeczywiście mógłbym stracić tę rękę. To tylko zwykłe ugryzienie, a ogar ma zmasakrowany pysk. Sam pewnie teraz wyje z bólu gorzej niż ja.
-I tylko zwykłe zakażenie. Ale ręka już się leczy. Jutro nawet zrezygnujemy z opatrunku. Ale będziesz miał ten ślad do końca życia. Mam nadzieję, że przez swoją głupotę szybko go nie stracisz. Nie zniosę braku ciebie.
Aroma wstała zabierając ze sobą ubrudzone szmaty i bandaż. Nomed wiedział co robić. Namoczyć czystą szmatkę odrobiną czerwonej cieczy, przyłożyć wokół rany i związać drugą czystą szmatką...
Kilka dni później...
Obudził się z koszmaru zaciągając się powietrzem. Aroma również się zbudziła, spojrzała na niego swoimi piwnymi oczami, odgarnęła długie, proste szatynowe włosy z oczu i wtuliła w pierś Nomeda, cichutko mrucząc.
-Koszmar, kochany?
Nie odpowiedział. Leżał tak zamyślony. Po krótkim czasie zorientował się, że Aroma domaga się odpowiedzi delikatnym szturchaniem. Zrobił to zaczynając pocierać dłonią jej kark i pocałunkiem w czoło.
Chciałby jej opowiedzieć ten koszmar. Ale nie wypada w związkach rozmawiać o byłych.
-Dawne dzieje, moja śnieżna piękności - odpowiedział po elficku z westchnieniem.
-Śnieżna piękności? - powtórzyła po elfiemu z łamanym akcentem, rozkoszując się pięknością elfickich słów. - Nie sądzisz, że „kochanie" brzmiało by piękniej?
-Przepraszam, kochana - odpowiedział po elficku. Muszę trochę ochłonąć. Dawno ten koszmar nie wracał - wrócił do wspólnego.
Końcówkami palców, dotykając jego napinającej się skóry, płynęła powoli w miejsce dość wrażliwe by zmusić mężczyznę do działania.
-Może pomogę ci zapomnieć - patrzała na niego błyszczącym wzrokiem pełnym obietnic. Jej ręka zdecydowanie rozpoczęła swoje działania. Chodź szybciutko jeszcze raz - szepnęła mu w ucho. Sama najwyraźniej też była już gotowa.
Nie chciał jej mówić, że teraz ma na to małą ochotę, ale z drugiej strony ciężko też jej odmówić, gdy tak wspina się na niego swoim ciałem, całuje po szyi i gryzie uszy, usadawiając jego miecz w ciepłej i wilgotnej pochwie.
Nie ma dla niego piękniejszego widoku niż właśnie te chwile. Niestety zakłócane wspomnieniami z koszmaru, często dawały mu myśleć o Aromie jak o Lariendrze. Nie mógł skończyć. To zaskakujące u mężczyzn, ale udał swój finisz, by uprzyjemnić Aromie ostatnie porywy zwycięstwa.
Nie miał na to teraz siły. Na nic nie miał siły.
Wstał tylko, narzucił na siebie szlafrok, nabił fajkę tytoniem i palił siedząc naprzeciw okna w drewnianym krześle. Zaczynało już powoli świtać. Za oknem Nadportowa zaczęła budzić się powoli do życia.
Gdy uszły z niego myśli o koszmarze, zaczął myśleć jak tu zdobyć pieniądze.
Aroma właśnie się zbudziła...
[Nadportowa] Mieszkanie Aromy
1[wyjustuj]W życiu powinieneś spróbować wszystkiego. Potem dopiero, wyzbytym ignorancji, obierać własną drogę.[/wyjustuj]