POST POSTACI
Constantin
Jakże dziwaczne sny towarzyszyły w ostatnich dniach komturowi Kruczego Fortu. Śpiący niegdyś spokojnym snem sprawiedliwych mężczyzna teraz nocami musiał stawiać czoła swojej przeszłości, dawno zakopanej i zapomnianej, jak mu się dotychczas wydawało. Bardziej od bólu, który przeżywał w tych koszmarach, męczyła go jednak świadomość, że Młodzieniec, który lata temu miał umrzeć w błocie Srebrnego Fortu, zalany własnymi łzami i krwią z rozszarpanych pleców, mógł jakimś cudem przeżyć... I czaił się w chłodnym umyśle dorosłego Holschera, czekając tylko na odpowiedni moment, by wyjść z ukrycia i swoją butą, arogancją i pustą pychą zaprzepaścić wszystko to, na co rycerz tak ciężko pracował.Constantin
Ból był przerażająco przejmujący i zadziwiająco realny, jednak perspektywa we śnie ciągle zmieniała się, wszystko stawało się relatywne, a on raz był dorosłym sobą, raz karanym za coś młodzieńcem, by w chwilę później zawisnąć obok, patrząc na rozgrywającą się przed nim scenę oczyma bezosobowego obserwatora.
Młodzieniec wylądował pod nogami dorosłego Holschera, który nagle ponownie znalazł się w swoim ciele. Głos potężnego inkwizytora dudnił mu w uszach, a miecz w dłoni nigdy wcześniej nie zdawał się być tak lekkim, tak idealnym narzędziem. Dłoń dzielnego męża zacisnęła się na szorstkiej rękojeści oręża, owiniętej schludnie cienkimi kawałkami jakiejś skóry. Młode ciało leżące pod jego stopami było słabe, żałosne; samym swoim istnieniem obrażało majestat zarządcy pomniejszej kerońskiej komturii. A jednak było tak bliskie... Pamiętał jego słabe członki, pęcherze na dłoniach, nienawykłych wciąż do trudów życia, a wreszcie blizny na torsie i plecach. Od upadków i kar, powodowanych rękoma tak nauczycieli jak i wściekłych rówieśników. Patrzył na zalane czerwienią barki chłopca, zacisnąwszy usta w wąską kreskę.
- Tylko ten, który nigdy nie zapomni o swoim własnym głosie, może być prawdziwie wiernym wyznawcą swojego Patrona. - odparł po krótkiej chwili, z trudem unosząc ramię. Sztych miecza mierzył w chłopięce czoło. Stal rwała się do pchnięcia... Holscherowi zdawało się, że ostrze wręcz żyło własnym życiem i drżało teraz z głodu, poczuwszy zapach młodej krwi.
- To bowiem czyni człowieka człowiekiem. Słabość, kolejne upadki, po których zawsze się podnosi, by silniejszym ruszyć w przód... Kompletnie zapominając o sobie, tłumiąc wszelkie przejawy własnego ja, stajemy się narzędziami pustymi i ślepymi, podatnymi na kłamstwa i manipulacje tych, którzy nad nami stoją. Ślepi i głusi nie poznają fałszywych proroków. - patrzył w oczy Iskara, starając się nadać swoim słowom jakiś ciężar.
Kolejna wypowiedź inkwizytora sprawiła jednak, że Holscher spuścił głowę i przymknął na moment oczy.
- Należy... Pamiętać o swoim głosie. Wiedzieć skąd się wywodził, rozumieć o co zabiega. - ścisnął rękojeść miecza jeszcze mocniej, aż mu kostki zbielały - I zduszać go, raz za razem, gdy skomli, błagając o atencję. - mgnienie oka. Niecała sekunda, tyle wystarczyło, by scena diametralnie się zmieniła. Ostrze weszło w czoło Młodzieńca i przebiło się przez białe, wcale nie tak kruche kości. Uderzenie strzaskało czaszkę, której fragmenty wystawały teraz w okolicy brwi chłopca. Z nosa pociekła mu krew i gdyby nie jej ruch, to wyglądałby jak dziwna, szmaciana lalka o oczach zrobionych z jakichś ładnych koralików.
Holscher czuł wzbierający w nim dziecięcy szloch. Zamglonymi oczyma patrzył po rozmywającym się wokół niego świecie, zawieszając na moment wzrok na przedziwnej, płonącej sylwetce, która zdawała się intensywnie mu przyglądać. Nim otarł łzy i skupił wzrok, wszystko się skończyło.
Nastał ranek.
Szary świt nie zwiastował przyjemnego dnia. Chociaż sama idea takowego zdawała się w tej chwili kompletną abstrakcją. Od jedenastu dni poruszali się poprzez ziemie zniszczone magiczną zarazą, poprzez krajobraz nędzy i rozpaczy... Morale ludzi podupadało, ale robił co mógł, by zagrzewać ich do dalszego marszu. W końcu nie było drugiej tak słusznej, tak dobrej sprawy...
Inkwizytor był już na nogach, gdy Holscher wiódł zaspanym, zmęczonym wzrokiem po otoczeniu.
- Dziś wykonamy nasze zadanie, Salzteinie. Dziś wszystko się rozstrzygnie. - rzekł komtur, wstając powoli z siennika. Na twarzach ludzi widział świeży zapał i nowo rozpaloną nadzieję. Uśmiechnął się.
Relatywizm upływu czasu najłatwiej było dostrzec, gdy bardzo się czegoś wyczekiwało. Podróżowali więc może kilka godzin, ale ze względu na towarzyszące komturowi napięcie i ogromną uważność, z jaką obserwował rozciągający się wokół nich krajobraz, czas ten wydawał się znacznie dłuższy. Niemniej jednak, zbrojna drużyna wreszcie dotarła do niewielkiej wsi, w której wszystko się zaczęło.
Truchła zwierząt hodowlanych leżały przy drodze i w zagrodach, a obok nich, czasami, spoczywały zwłoki mieszkańców wsi, pozostawione na widoku przez umykających stąd w pośpiechu mieszkańców. Bzykot tysięcy much był niemal ogłuszający, a ich widok nie mniej niepokojący od tych wszystkich ciał, na których ucztowały od dłuższego czasu.
- Zakryć usta! - wykrzyczał pierwszy rozkaz, samemu sięgając do torby po ciemną chustę, którą przewiązał sobie usta i nos. Nie miał zamiaru połknąć przypadkiem żadnego z tych odrażających żyjątek.
W oddali widniały mury Nowego Hollar. Constantin nie mógł nie spojrzeć na żywą zieleń okalającą miasto, tak inną od paskudnego rozkładu panującego we wsi. Czarnoksiężnicy, skryci za murami tego przeklętego miasta, ta hołubiąca demony zgraja heretyków i morderców, zapłaci za to, co zrobiła. Spłoną w płomieniach Świętej Wojny, a ci którzy przetrwają natarcie, będą później błagać swoich plugawych patronów o zesłanie im szybkiej i bezbolesnej śmierci... Która nie nadejdzie.
Komtur jechał za inkwizytorem, dopiero po paru chwilach oderwawszy wzrok od odległych murów. Przyglądał się mijanym budynkom, trzymając dłoń na rękojeści miecza. Mimo wszystko, był dziwnie spokojny. Winien spodziewać się wszystkiego, najgorszych plugastw i potworów, a jednak czuł w sobie przekonanie, że w tej miejscowości nie ma już nic poza śmiercią i padlinożercami.
Zaklęcie prowadziło ich między ciasne, bielone budynki. Koń Holschera prawie stratował ciało dziecka, leżące twarzą w rynsztoku, ale mężczyzna nie zwrócił na to większej uwagi. Teraz wszyscy byli tylko mięsem.
Powietrze było słodkie i ciężkie, a smród tak przejmujący, że łzy same cisnęły się do oczu.
Przed nimi zaś... Źródło. Studnia, od której wszystko się zaczęło.
Komtur zeskoczył z konia, trzymając w ręku lejce. Z uśmiechem poklepał zwierzę po pysku, nim zwrócił spojrzenie ku swoim ludziom. Kapłani od razu zabrali się do roboty, wyciągając składniki potrzebne do przeprwoadzenia rytułału.
Czuł na sobie wyczekujące spojrzenia podwładnych i pokiwał powoli głową, zastanawiając się nad najrozsądniejszą decyzją.
- Ile miejsca potrzebujecie? - zapytał kapłanów, nim spojrzał na niebo, zaintrygowany słowami czarodziejki. Faktycznie, wszystko wskazywało na to, że niedługo dojdzie do zaćmienia. Czyżby Sakir dawał im jakiś znak?
Potrząsnał głową. To nieważne, zupełnie nieważne. Zaćmienie nie zrobi im krzywdy, nie wiadomo zaś, co czai się w tej wsi. Jego wcześniejszy spokój ducha powoli go opuszczał.
- Duronie, weźmiesz jeszcze jednego strzelca i wraz z dwójką zbrojnych zrobicie szybki rekonesans. Interesują mnie otaczające nas chaty; sprawdźcie, czy coś się tam nie zalęgło. W razie większego niebzpieczeńśtwa, krzyczcie i wracajcie na plac, uderzymy większymi liczbami. Nie możemy sobie pozwolić na niepotrzebne rany, nie mówiąc już o stratach. Okolica wydaje się być spokojna, ale... Tak blisko tego przeklętego miasta wszystko jest możliwe. - odruchowo uniósł dłoń, chcąc potrzeć brodę, jak miał to w zwyczaju robić, gdy myślał - Zwróćcie uwagę na meble. Może zrobimy jakieś proste barykady. - zmarszczył brwi. Mijali po drodze jakąś bryczkę, mieli też ze sobą wóz. Otoczenie kapłanów kordonem ludzi i sprzętów zdawało się być godną rozważenia opcją. Co jednak, jeśli niebzepiczeństwo wyjdzie... ze studni?
- Wykonać! - machnął ręką na krasnoluda, by zaraz przenieśc wzrok z powrotem na kapłanów.
- Nie rozpoczynajcie rytułału, nim moi ludzie nie skończą obchodu wioski. W razie jakiegokolwiek zagrożenia, będziemy tu potrzebować każdego miecza, tarczy i bełtu, na jaki nas stać. Będziecie bezpieczni.