Trakt ku Stolicy

76
POST BARDA
Oficer kiwał tylko głową, jakby chciał potwierdzić, że słucha, po czym odwrócił się do Jakuba. — Jeśli to nie jest zbyt niebezpieczna ekspedycja, mógłbym uszczknąć dziesięciu ludzi do ochrony. To są Czarodzieje, też potrafią się bronić, prawda? — Salazar w tym momencie wyglądał, jakby chciał rzucić coś co najmniej bezczelnego, ale po sekundzie zwłoki i przygryzania wnętrza policzka, odpowiedział:

Mam tytuł Maga Bojowego, tak.

To świetnie. Jeszcze się okaże, że moi ludzie musieliby być chronieni.

Stella stała ciągle z boku, milcząc, nie dodając niczego, co może przedstawiłoby kontrargumenty. Być może już wcześniej przemaglowała księcia, a być może pogodziła się z faktem, że jest bliska przegraniu, albowiem Jakub po krótkiej chwili milczenia odezwał się w końcu, patrząc na mapę. — Zanim dojdzie do faktycznego oblężenia, minie sporo czasu. Wojska także będą przesuwać się powoli, zaś stolica wręcz czeka na nas, mając metaforycznie rozwarte szeroko bramy. Podobne zaklęcia, czy glify mogą podziałać kojąco na styrane dusze mieszkańców i posłużyć za jedną z wielu kart przetargowych. Macie moje pozwolenie, mości Czarodzieje, z jednym ale. Wyślę z wami dziesiątkę moich ludzi z wyraźnym rozkazem, aby pilnować czasu. Jeśli będziecie zwlekać, błądzić i nie znajdziecie wystarczająco szybko tego, czego szukacie, waszym obowiązkiem będzie niezwłoczne zawrócenie i dołączenie do magów. Decyzję dotyczącą tego, kiedy nadejdzie ten moment, zostawiam w rękach człowieka oddelegowanego przez generała Chantelliera.

Ach, generał Chantellier! Teraz Isabella wiedziała, kim jest ów mężczyzna. Był głównodowodzącym wojskami Jakuba, a także szlachcicem z Południowej Prowincji. O nim mówiąc zaś, oficer tylko skinął głową, potwierdzając przyjęcie rozkazów. Jakub zaś pożegnał się z dwójką magów szybko po tym, pozwalając wyjść na zewnątrz i swobodnie porozmawiać, co Barsk natychmiast wykorzystał. — Limit czasowy, ha! Znając znudzenie i zniecierpliwienie wojskowych, na pewno nawet nie dotrzemy tam dobrze, a już będziemy musieli zawrócić.

Isabella mogła w tym momencie się dobrze przygotować – spakować odpowiednie przybory, może przestudiować coś jeszcze? Wkrótce po wszystkim poinformowano ją o wyjeździe za dwa dni, więc dokładnie tyle czasu mogła spędzić na swoich sprawach, zanim wsiądzie na konia prosto na poszukiwania zaginionej świątyni elfickiej.

Trakt ku Stolicy

77
POST POSTACI
Isabella Décolleté
Isabella pokłoniła się przed królem i opuściła namiot by ten mógł się zająć bardziej naglącymi sprawami, wszak ich została właśnie rozpatrzona i to pozytywnie, nie było więc powodu dłużej mitrężyć i potencjalnie przeciągać przysłowiową strunę. Niezależnie od tego co mówił właśnie Salazar, to osiągnęli sukces, czyż nie? Stella musiała przełknąć swoją porażkę, wszak widać było po niej, że ewidentnie optowała przeciwko nim i z całą pewnością rozmawiała już o wszystkim z Jakubem, a oni sami mogli ruszyć na wyprawę badawczą, co było o wiele bardziej interesujące niż warzenie dziesiątek lub setek mikstur.
- W takim razie będziemy musieli jechać szybko. W każdym razie poszło lepiej niż się spodziewałam. - Zauważyła czarodziejka. - Muszę się przygotować do podróży. Nie cierpię takich głuszy, a wygląda na to, że przyjdzie nam tam spędzić nieco czasu... - Ot, była to jedna z tych niedogodności, które to ona musiała przełknąć. Wciąż jednak potencjalna wizja wiedzy, którą mieli zdobyć była wystarczająca by tak łatwo ją nie zniechęcić.

Następne dwa dni czarodziejka spędziła na przygotowaniach do drogi. Mieli mieć przydzielonych ludzi, to prawda, ale nie wiedziala na ile będą przydatni. Skontaktowała się przy tym z Salazarem by ten spróbował w jakiś sposób koordynował z nimi pracę i jakiś znośny podział obowiązków. Równie dobrze mogła to robić i ona, ale oprócz przygotowań chciała dalej tłumaczyć dokumenty odnośnie tej Świątyni. Być może dowie się czegoś nowego lub natknie się na coś co pominął Salazar?
W każdym razie przygotowała trochę ubrań na zmianę, odrobinę kosmetyków - głównie dużą kostkę mydła, wątpiła że żołnierze będą się myli, a zresztą nawet nie miałaby zamiaru od nich nic pożyczać, koce i prowiant. Do tego uznała, że rozsądnie będzie zabrać coś mocniejszego do picia, butelkę jakiegoś solidnego alkoholu, może jakieś bandaże i kilka dodatkowych mikstur. Skoro Stella przygotowała jej stanowisko, to czemu z niego nie skorzystać i nie przygotować kilku dodatkowych eliksirów? Kto wie co i ich czeka i jak dużo będą ich potrzebowali, więc cztery dodatkowe fiolki leczące i regenerujące moc magiczną mogą się przydać... Tak. Cóż więcej mogła zabrać? Może powinna się dopytać Salazara...? Tak, tak zrobi! Żeby nie było że zapomni czegoś ważnego!

Trakt ku Stolicy

78
POST BARDA
Dwa dni Isabella spędziła na przygotowywaniach do podróży. Oprócz paru mikstur, bandaży, alkoholu, koca i prowiantu każdą wolną chwilę spędzała z Salazarem nad mapami, próbując jak najbardziej zawęzić obszar poszukiwań. Materiały, które dostała od niego nie mówiły zbyt wiele o dokładnej lokalizacji, być może z tak prostego faktu, że normalnie świątynia miała pozostać ukryta przed wścibskimi oczami, zaś nieliczni ją odwiedzający skupiali się bardziej na detalach dotyczących samej budowli, niźli jej lokalizacji.

Jedyne, co udało jej się ustalić, przetrząsając na szybko materiały, w tym i te przetłumaczone dla Barska, to informacja, aby patrzeć wyżej, niż sięgasz i podążać za zmiennością nocnych słońc. Cokolwiek to znaczyło, było to zdecydowanie enigmatyczne.

Dnia trzeciego o świcie mała grupka żołnierzy wraz z Salazarem czekała na pannę Décolleté na skraju obozowiska, w południowej jego części. Dziewięciu żołnierzy czekało znudzonych, zaspanych, zaś dziesiąty z nich, dowódca, rozmawiał o czymś z Salazarem. Widząc Isabellę, wyprostował się i natychmiast przedstawił – kapitan Anton Kennington. Jeśli by Czarodziejka zastanawiała się, dlaczego nie jadą konno, w dzikiej puszczy nie ma miejsca na wierzchowce, wyjaśnił, zaś do niej samej też daleko nie będzie. Zajmie im taki przemarsz dobrych kilka dni, ale przynajmniej nie będą martwili się, że zostawiając konie na skraju lasu, coś bądź ktoś im je zabierze.

I tak też dwunastu ludzi ruszyło w mozolną wędrówkę w stronę boru, szukając zaginionej wiedzy mogącej przechylić szalę nadchodzącej wojny, zostawiając w tyle trzon wojska.

Po około pięciu dniach udało im się w końcu dotrzeć do pierwszej linii drzew, dumnie stojących tam zapewne od wieków. Po swej prawie w oddali majaczyły szczyty Irios, za nimi – sieć wzgórz oddzielających ich od głównego traktu i Orlej rzeki. Drzewa – dęby, buki, jesiony czy graby, rosły gęsto. Między nimi szła drobna, wydeptana ścieżka prowadząca prosto w gęstwinę. Wydawałoby się, że przed nimi jest właśnie najgorsza część, ale Salazar musiał dopiec, pokazując mapę. — Przez jakiś czas będziemy szli wytyczoną przez okolicznych mieszkańców ścieżką, ale gdzieś w połowie musimy z niej zboczyć. Nie znajdziemy niczego idąc uczęszczanym traktem.

z/t do Starego Lasu

Trakt ku Stolicy

79
POST BARDA
92 rok, zima
Zima już od jakiegoś czasu była stałym gościem na tutejszych drogach. Niczym dziwnym było to, że przemierzanie ich nie należało do bezpiecznych ani szybkich. Zagrożeń było wiele, począwszy od niespodziewanego a na uchodźcach bez grosza przy duszy i bandytach kończąc. Ostatecznie trudno było czasem odróżnić jednych od drugich, w końcu wielu dla przeżycia zrobiłoby wszystko. To można było powiedzieć o wszystkich traktach, ale nie tych w książęcej prowincji, tutaj było inaczej. Wszystko za sprawą Jakuba Augustyńskiego, który w ostatnim czasie sporo zainwestował w prowincję. Jego ludzie dbali tutaj o względny porządek, ale nie działo się to bez powodu. Wszyscy słyszeli o przedsięwzięciu, jakie odbywało się niedaleko Qerel. Powstawała nowa osada z rozkazu samego Jakuba i kufrów jego stronników, którzy zdawali się troszczyć o przyszłość swojej ziemi i zawczasu walczyć z problemami, jakie mogą nadejść w wyniku migracji uchodźców z innych prowincji. Nie była to jednak jedyna rzecz, jaka działa się w okolicy. Granice między prowincją książęcą były do niedawna pełne wojsk, które obecnie ruszyły w kierunku stolicy ku chwale Jakuba.

Szukałeś dla siebie na ziemiach lepszych, zarządzanych przez ludzi, którym rzeczywiście zależało na losie tej krainy, nie minęło w twojej podróży dużo czasu, a natrafiłeś na kilka nowych oznaczeń na trakcie, które sugerowały kierunek do nowej, powstającej osady, niemającej jeszcze swojej nazwy. Miejsce to zdawało się położone nie daleko od traktu, chociaż jak długo finalnie miałbyś jechać, będziesz musiał się przekonać. Droga nie była jeszcze odpowiednio przygotowana, ale bytność ludzi sugerował dosyć porządnie przetarty szlak w miejscu, gdzie drzewa nie rosły zbyt gęsto. Wydawało ci się, że ledwie wybiło południe i miałeś jeszcze dużo czasu, nim zacznie się robić zimniej oraz nim zacznie zachodzić słońce. Pewne było jedno, osada był to dobry przystanek, by zatrzymać się na trochę i się rozeznać przed wyruszeniem w dalszą drogę, choć z drugiej strony w miejscu takim jak to musi być sporo ludzi spragnionych zarówno dobrej, jak i ciepłej potrawki, którą ty znający się na kuchni mogłeś zapewnić. Inwestycje przyciągały też ludzi, którzy chcieli i przede wszystkim mieli czym zainwestować a znalezienie się pod skrzydłami lub po dobrej stronie takiej osoby pozwalało na niezły start tutaj albo gdzieś indziej.

Trakt ku Stolicy

80
POST POSTACI
Villibert Vetinari
Wyruszając z rodzinnych stron Villibert liczył, że na ziemiach rządzonych przez Jego Książecą Wysokość Jakuba znajdzie dla siebie lepsze miejsce, będzie mógł do czegoś dość, zdobyć majątek, pozycję, może nawet sławę. Każdorazowo dzień zaczynał od krótkiej modlitwy do Tenatira w tej właśnie intencji – aby bóstwo pomogło mu znaleźć okazję do zrobienia kariery. Nie sądził jednak, że modły te zostaną wysłuchane tak szybko. I że będzie to aż tak, w mniemaniu Villiberta, świetna okazja, jak nowopowstające miasto.

Jednak Villibert nie wiedział nic o tym przedsięwzięciu księcia. Nie znał dokładnej lokalizacji nowego miasta, zaawansowania jego budowy, warunków, na jakich będzie można tam osiąść, ani nic więcej ponad to, że jest ono gdzieś w kierunku wskazywanym przez drogowskazy.

No nic – pomyślał. – Trzeba będzie rozpytać kogoś o to. Z takim planem w głowie postanowił, że zatrzyma się na popas w miejscu, gdzie od głównego traktu odchodziła droga do nowej osady. W związku z tym, że podróżnych na szlaku nie brakowało, liczył na to, że inni również przystaną na trochę i będzie mógł zasięgnąć od nich informacji. Jeśli nawet nie o nowym mieście, to chociaż o najbliższej osadzie z karczmą, gdzie mógłby przenocować. W takim przybytku to już na pewno dowiem się co w trawie piszczy! – przekonywał w myślach sam siebie.

Oczywiście był też drugi powód, dla którego postanowił popasać. Nieprzyzwyczajony do wielogodzinnej jazdy konno, coraz wyraźniej odczuwał jej skutki w dolnej części pleców. A na domiar złego jego skarogniady muł z każdym dniem stawał się bardziej niesforny. Jakby doskonale wiedział, że niespodziewane bryknięcia, tańczenie po trakcie i nagłe puszczanie się cwałem powodują, że jeździec znów szybko da mu odpocząć.

Trakt ku Stolicy

81
POST BARDA
92 rok, zima
Dokładna lokalizacja miasta mogła być trochę trudna do zlokalizowania na pierwszy rzut oka. Głównie ze względów logistycznych i kiepskiego oznaczenia terenu i co ważniejsze, braku jakichś większych znaków na drodze poza tymi, które pozostawili po sobie gromadzący się ludzie, tylko że te były zazwyczaj blisko takiego nowo powstającego osiedla.

To była dobra chwila, by się zatrzymać i nakarmić konia. Wszyscy również wiedzieli, że wszelkie podróże lepiej odbywać w czyimś towarzystwie, choć ty sam nie podróżowałeś, miałeś ze sobą swojego wiernego wierzchowca, który jednak do zbyt gadatliwych nie należał, a przynajmniej w sposób, który byłby prosty do pojęcia. Mimo to rozumiałeś doskonale potrzeby swojego zwierzęcego towarzysza, który z jakiegoś powodu widział Cię jako otwartą kartę znacznie dokładniej niż ty jego. Cwany był to muł. Należało sobie jednak powiedzieć, wszelkie nieprzyjemności z jazdy, z jakimi borykałeś się Vilbercie były brakiem przyzwyczajenia i niesfornością muła, nie żadnymi zwyrodnieniami, przecież byłeś tak młody.

Zdecydowałeś się na odpoczynek, już zaczynałeś przygotowywać się do niego przy swoich bagażach, trzeba było nakarmić zarówno twojego przyjaciela jak i przygotować coś dla siebie. Wtedy twoją uwagę zwrócił odgłos rozmowy dobiegający ze ścieżki, którą jechałeś, ale z przeciwnej strony. Nie były to głosy donośne, ale ze względu na ciszę, jaka panowała w okolicy, to bez żadnej trudności usłyszałeś ich głosy. Jeden należał do mężczyzny a drugi do kobiety. Nie minęła chwila, a dostrzegłeś dwie sylwetki na koniach, które akurat cię wymijały. Jedna należała do mężczyzny, to on przewodził. Wydawał się stosunkowo młody o blond krótkich blond włosach, sterczały nieco na jego głowie, ubrany był w biały strój, wyraźnie wykonany z jakiejś twardej skóry, jakby się mu przyjrzeć ciężko powiedzieć kim był. Kobieta natomiast, wyraźnie młodsza od niego, ale nie dziecko. Wyraźnie jednak dzieliło ich kilka lat. Miała na sobie habit i nakrycie głowy pasujące do zestawu. Po niej widziałeś od razu, z kim jest związana, była w służbie pana ognia, Sakira. Świadczył o tym jeden z symboli na jej stroju, po chwili również dostrzegłeś święty symbol czerwonej gwiazdy na jej szyi, który wyraźnie rzucał się w oczy na jej ciemnym ubiorze.

Rozmawiali — z tego co słyszałeś, wspominali o sytuacji z przeszłości, która chłopaka niezwykle rozbawiła. Nim jednak Cię minęli, zatrzymali się. Wtedy dostrzegłeś również przytroczony przy jego koniu zestaw strzelecki, kusza wyraźnie jakiś starszy model jakby pobieżnie spojrzeć oraz kołczan pełen bełtów. Przy jej wierzchowcu natomiast znajdował się długi miecz.

– O, mamy podróżnego. — Zwrócił się do swojej towarzyszki.
– Jak tam, zimno? — Zaczął beztrosko, przyglądając się tobie i twojemu mułowi.
– Na twoim miejscu nie zatrzymywałbym się tak na rozstaju dróg. Kto wie, co wyjdzie z lasu — Mówił dosyć beztroskim tonem, ale zaskakująco przyjaznym, od którego nie bił żaden negatywny gest.
– Niech ogień pana nad tobą czuwa — Odezwała się kobieta, spoglądając z pewnym zawodem na swojego kolegę. Sprawiała wrażenie jakby jej przyjaciel wręcz przynosił wstyd.

Podróżny
Podróżna


muzyczka

Trakt ku Stolicy

82
POST POSTACI
Villibert Vetinari
Znalazłszy miejsce na popas, Vetinari zsiadł z muła, zarzucił wodze na gałąź i zaczął rozmasowywać sobie zadek i rozprostowywać kończyny. Jednak skarogniady przeklętnik postanowił zawalczyć o swoje i zaczął skubać mężczyznę za rękaw, domagając się obroku. Ten pogroził mułowi zaciśniętą pięścią, co wierzchowiec skwitował przeciągłym rżeniem i szczerzeniem zębów, wyraźnie demonstrując co robi sobie z takich gróźb. Ostatecznie Villibert sięgnął po nieduży już worek obroku, nasypał nieco ziarna do drewnianego szaflika i podstawił mułowi pod pysk. Ten bez namysłu zaczął pochłaniać obrok, nie zwracając już uwagi na nic więcej.

Korzystając z chwili spokoju, Vetinari wygrzebał z juków pęto kiełbasy, kawałek sera, resztkę chleba i bukłak w piwem. Chciał przysiąść na zwalonym pniaku, ale stwierdził, że jeszcze się dziś nasiedzi, więc zaczął jeść, przechadzając się w tę i z powrotem. Kiedy usłyszał zbliżające się głosy, odłożył posiłek do juków, popił piwem i czekał na zbliżających się podróżnych.

Widząc zbliżającą się parę Villibert postanowił stanąć bliżej muł. Tak, aby szablę przytroczoną do siodła mieć na wszelki wypadek na wyciągnięcie ręki.

I nad wami niech czuwa – odpowiedział Villibert kobiecie, jednocześnie skłaniając lekko głowę. – A zimno normalnie, jak to w zimie – zwrócił się do kusznika. – Bywało gorzej. Najważniejsze, że trakty przejezdne i bezpieczne w książęcej domenie. To powiedziawszy, Vetinari poprawił płaszcz, zdjął beret i zaczął otrzepywać go, nie wiadomo czy z rzeczywistych, czy wyimaginowanych paprochów.

A wybaczcie pani, że jeszcze zatrzymuję – Villibert zwrócił się ponownie do kapłanki. – Zechciejcie wskazać drogę do najbliższej karczmy. Albo do innego przybytku, gdzie można przenocować, obrok i zapasy uzupełnić. Wdzięczny będę niezmiernie za pomoc! – po tych słowach znów skłonił się kobiecie, tym razem nieco głębiej niż na powitanie.

Trakt ku Stolicy

83
POST BARDA
92 rok, zima

Zajmowałeś się sobą gdy podjechali inni podróżni. Ostrożności nigdy nie można było mieć zbyt wiele w tak niebezpiecznym miejscu... Chociaż na pewno były miejsca znacznie gorsze niż to, w którym przyszło ci przebywać. Bez problemu znalazłeś zwalony pień drzewa w okolicy jeśli rzeczywiście wciąż rozważałeś opcję, by się gdzieś rozsiąść. To nie tak, że jedzenie na stojąco do najprzyjemniejszych nie należało.

Oboje odpowiedzi na twoje przywitanie zwyczajnym grzecznym gestem, ona skłoniła się głębiej, podczas gdy kusznik delikatnie, przy okazji włączając w ten gest machnięcie ręką w ramach przywitania.

Kusznik w pierwszej chwili wydawał się totalnie zawiedziony tym, że pierwszą osobą, na którą zwróciłeś uwagę, była jego towarzyszka, wyraźnie dawał to po sobie poznać nieco krzywym uśmiechem posłanym w jej stronę:
– Umm... Andrea, jak to jest, że zawsze to tobie najpierw odpowiadają – Zdawał się być odrobinę zakłopotany, ale zupełnie nie twoją reakcją na spotkanych podróżnych, a raczej zwyczajną uprzejmością, jaką się odniosłeś, wpierw adresując ją.
– Gdybyś godniej reprezentował naszego boga to na pewno zwróciłby się do ciebie pierwszy —
– Ugh... Ty to wiesz jak ukąsić... Nie ważne. — Spojrzał się zaraz w twoim kierunku – A, dokładnie. Świetną robotę zrobili z ich zabezpieczeniem. – Westchnął – Ale to tyle dobrego mogę o nich powiedzieć. — Przybrał poważniejszy wyraz twarzy, ale wciąż po prostu życzliwy.

Wyraźnie skupiałeś się bardziej na kapłance w kwestii uzyskania interesujących Cię informacji.
– O żadnej karczmie nic nam nie wiadomo. Podobno mają stawiać ją w nowej osadzie, do której jedziemy. Powinna być niedaleko — Zerknęła na swojego towarzysza.
– No co na mnie patrzysz... No dobra... Pewnie jeszcze godzina tą ścieżką, takie dostaliśmy informacje — Wskazał na drogę, a raczej wytarty szlak, który rysował się w pobliżu, ta, przy której odejściu się zatrzymałeś.
– Jeśli chcesz, możesz jechać z nami... — Zatrzymał się i zrobił krótką przerwę – A właściwie to jak cię zwą? — Zerknął najpierw na dziewczynę, a potem na twojego muła. Ona natomiast prezentowała się zupełnie spokojnie, ukradkiem zerkając tylko w kierunku głównej drogi w kierunku, z którego myślała, że przybyłeś.
– Kevyn, jestem wędrownym kapłanem, a to jest Siostra Andrea. Chyba nie muszę wyjaśniać, czym się trudnimy, ale jakbyś chciał, zawsze jestem gotowy wysłuchać. — Pochylił się lekko na swoim wierzchowcu w twoim kierunku, zaraz potem zsiadł i wyciągnął rękę do prawidłowego przywitania, jak chłop z chłopem. Jakby mu się przyjrzeć to nie był przesadnie umięśniony, jego aparycja nie przywodziła na myśl zatwardziałego wojaka. Dostrzegłeś natomiast przy jego pasie wiszący medalion z symbolem czerwonego ognia. Wyraźnie nie pasował swoim obyciem do osoby zakonników, jakich mogłeś do tej pory poznać, ani tym bardziej kogoś z zakonu Sakira. Był zbyt... Przystępny i zadowolony? Byli i tacy, ale żeby aż tak? Andrea natomiast znacznie bardziej pasowała do tej roli, choć również można było odnieść wrażenie, że żadne z nich nie prezentuje się jak typowy ojciec, siostra czy nawet paladyn zakonu. Byli zbyt życzliwi.
Ojciec Kevyn
Siostra Andrea


muzyczka

Trakt ku Stolicy

84
POST POSTACI
Villibert Vetinari
Vetinari przysłuchiwał się dyskusji pomiędzy parą konnych otrzepując dalej beret ze spuszczoną głową. Udawał że pochłania go to bez reszty. Gdy kobieta zwróciła się do niego, podniósł na nią wzrok, a bert wcisnął na głowę i przekrzywił na lewe ucho. Słysząc, że wiedzą oni o okolicy tyle samo co on, zrobił zatroskaną minę.

Ach... – westchnął Villibert. – Czyli wy tak samo przyjezdni, jak i ja.

Słysząc propozycję dalszej wspólnej podróży, Vetinari zaczął przemyśliwać sprawę. Co prawda chciał się najpierw dowiedzieć więcej o powstającej osadzie zanim tam się zjawi. Ale z drugiej strony nie spodziewał się, że to już tak blisko. Jeśli oczywiście informacje kapłana były dokładne. No ale ludzie z zakonu Sakira byli raczej dobrze zorientowani, a podróż w ich towarzystwie wydawała się bezpiecznym rozwiązaniem. Poza tym, skora ta para tam właśnie zmierzała, może wiedziała więcej na ten temat i będzie skora podzielić się informacjami.

Jednocześnie zastanawiała go uwaga Kevyna, który stwierdził, że zabezpieczenie dróg do jedyna dobra rzecz jaką może o "nich" powiedzieć. Jak podejrzewał, oznaczało to nieprzychylne nastawienie kapłana do księcia Jakuba i jego zwolenników. Liczył, że i na ten temat trochę więcej się dowie ruszając z nimi. Z zamyślenia wyrwało go pytanie o imię.

Miło mi poznać – odpowiedział na prezentację kapłana. – Jestem Vetinari. Mistrz sztuki kulinarnej.

Gdy Kevyn zsiadł z konia i ruszył w kierunku Villiberta z wyciągniętą ręką, ten też postąpił do przodu, gotów to przywitania.

Skoro mówicie, że do tego nowego miasta tak blisko, to może faktycznie ruszę z wami – powiedział Vetinari, ściskając rękę młodego kapłana. – Dajcie mi tylko moment na oporządzenie tej cholery – mówiąc to, z uśmiechem wskazał głową na swojego wierzchowca.

Po tych słowach ruszył w kierunku muła. Zabrał mu spod pyska pusty szaflik i zaczął mocować go do juków. Później zabrał się za poprawianie popręgu i sznurowanie sakw z prowiantem i obrokiem, szykując się do wyruszenia z poznaną parą w dalszą drogę. Jednocześnie zerkał na nich ukradkiem, bo ich tak bardzo otwarta i życzliwa postawa zaczęły wzbudzać w nim ściślej nieokreślone podejrzenia.

Trakt ku Stolicy

85
POST BARDA
92 rok, zima

– Tak samo. — odezwał się kapłan, potwierdzając twoją obawę.

Jak już zdążyłeś zauważyć, nie miałeś okazji natrafić na osoby które miały większe obeznanie w okolicy od ciebie, jeśli już to niewielkie co wcale nie zmieniało twojej sytuacji. Nie każdy był pozytywnie nastawiony do księcia i jego ferajny popleczników. Co prawda na zwolenników zarówno Aidana jak i Jakuba można było natrafić niemalże wszędzie, to nie było tajemnicą to, że ci, którzy służyli celom wyższym, niż tylko napełnienie własnych mieszków mieli dosyć mieszaną opinię o wyczynach księcia. W końcu ich misja była ważniejsza, a kłopoty korony tylko oddalały ich od prawdziwej misji, jaką wypełniali ludzie kościoła. Tak to już było, że na kłopotach jedni korzystali, a inni tracili. Jeszcze większa destabilizacja i niepokój były ostatnią rzeczą potrzebną w tym królestwie.

Przedstawiłeś się, tak jak wypadało. Kapłan przyjął to zupełnie normalnie. Zakonnica natomiast zrobiła duże oczy i zapytała od razu – Tak?! — Jej głos był pełen... Entuzjazmu? Tak można było to określić – Prawdziwy mistrz, dla którego wyzwaniem nie są nawet udźce z mitycznych bestii? — Wyraźnie ciągnęła cię za język odnośnie twojego faktycznego mistrzostwa w sztuce gotowania. Bo kto wie... Może rzeczywiście ugotowałeś kiedyś jakąś Wyvernę, albo orka... Kevyn natomiast na moment się zawiesił, jakby przez chwilę nie dowierzał pytaniu, jakie dotarło do jego uszu. Nim jednak zupełnie się oddalił po uściśnięciu ci dłoni, podzielił się z tobą jedną, być może najcenniejszą uwagą, jaką mogłeś od niego utrzymać w dniu dzisiejszym – Wygląda na to, że twoja profesja wprowadziła nas już w kłopoty — Oczywiście uśmiechał się, bo zupełnie jasne było, że kłopotami, o których mówi, jest fascynacją kuchnią jego koleżanki po fachu. Również odruchowo zerknięciem wskazał na nią, która to teraz z niecierpliwością oczekiwała, na jakiej odpowiedź mogłeś jej udzielić... Czy będzie odpowiednio ciekawa, by utrzymać to zainteresowanie?

– Tak, powinno być blisko, poczekamy na ciebie — zdecydował się nie wdawać w kolejne dyskusje ani przedłużać całej sytuacji skoro zamierzałeś pozbierać swoje rzeczy i ruszać z nimi w dalszą trasę. Oboje cię obserwowali, dziewczyna wciąż czekała na odpowiedź jeśli nie udzieliłeś jej wystarczająco... Wyczerpująco.

Zerkałeś w ich stronę, ale wyraźnie widziałeś, że w ogóle nie byli przejęci tobą, a raczej tym, co mogło znajdować się wkoło was, na drodze i w lesie który wciąż was okalał, gdy wspólnie już ruszyliście w drogę.

Jechaliście ścieżką przez kilkadziesiąt minut. Jeżeli miałeś do nich pytania, na pewno byli skorzy na nie odpowiedzieć, wydawali się nie mieć problemów z dzieleniem się podstawowymi informacjami. Dziewczyna natomiast nie miała oporu dopytywać o twoje doświadczenie kucharskie. Droga mijała i nic niepokojącego się nie wydarzyło. Po około godzinie zaczęliście docierać do przerzedzającego się lasku. Zaraz za nim drzewa niknęły coraz bardziej, aż w końcu dostrzegliście polanę, na której rozpoczynała się budowa. Pełno było tam ludzi. Krązyli to z lewej do prawej i przenosili to materiały do budowy, to rzeczy mniej lub bardziej. Budulcem, jaki wykorzystywano, było rzecz jasna drewno. Duże drewniane bale służyły do stawiania dosyć solidnych drewnianych konstrukcji, których kilkanaście w okolicy powstało. Środkiem budowanej wioski była podłużna budowla wykonana z takich samych drewnianych bali, z których budowano inne, mniejsze domy. Środkowy "długi dom" wyglądał jak obecne centrum dowodzenia tutejszych rzemieślników oraz jako główna hala. Pomiędzy budowlami i na krańcach wioski znajdowały się niewielkie obozowiska rozstawione przez żołnierzy Jakuba. Nosili jego barwy, nie było ich wielu, ale można było dostrzec, że obowiązkowo podchodzili do swojej pracy i pełnili warty, tak jak należało. Widząc nadjeżdżająca dwójkę kapłanów, nikt nie śmiał ich zatrzymać. A skoro ty jechałeś z nimi, również nikt cię nie zaczepił.

Już za chwilę dotrzecie do miejsca, które można było nazwać tymczasową stajnią. Był tam dach i kilka miejsc, gdzie bez problemu można było przywiązać i zostawić wierzchowca. Również znajdowała się tam miska z wodą, by taki mógł się napić. Jedzenia jednak nie było w miejscach, gdzie wierzchowców nie było. Musiało być dokładane na bierząco gdy przyprowadzano nowe konie. Samych koni było tam kilkanaście i nikogo nie powinno to dziwić.
Ojciec Kevyn
Siostra Andrea


muzyczka

Trakt ku Stolicy

86
POST POSTACI
Villibert Vetinari
Vetinari skończył wreszcie przygotowywać muła do jazdy, wskoczył na siodło i ruszył w drogę z kapłanami. Jednocześnie kontynuował rozpoczętą rozmowę.

A dlaczegóż to uważasz, że moja profesja miałaby być kłopotem? – zapytał Kevyna. Po tych słowach uśmiechnął się wesoło do kapłanki i zwrócił do niej, odpowiadając na wcześniejsze pytanie: – Cóż... Nie miałem jeszcze okazji przygotowywać gęsich wątróbek w galarecie z łuski smoka, ale gdybym tylko miał składniki, niechybnie bym to zrobił! – powiedział z dumną miną, podpierając się pod bok prawą ręką. – Ale i z bardziej dostępnych ingrediencji mogę coś dobrego przygotować. Zdziwilibyście się co dobrego można zrobić ze zwykłej brukwi, jeśli tylko ma się kilka dodatkowych rzeczy. No i trochę doświadczenia oczywiście! – po tych słowach Vilibert zaśmiał się wesoło.

Widząc, że towarzysze dość bacznie obserwują otoczenie, a zwłaszcza ciągnące się po obu stronach traktu lasy, Vetinari również zaczął przyglądać się okolicy. Czyżby się bali napadu? – pomyślał. – Co jak co, ale na taką parę, to chyba nikt by się nie ważył... Jednak zastanawiając się nad tym, zaczął odczuwać lekką obawę przed ewentualnym atakiem. Choć wcześniej, jadąc samemu, jakoś takich obaw nie miał. Jechał z przeświadczeniem, że w domenie księcia Jakuba panuje spokój i porządek.

Z zamyślenia wyrwało go dalsze dopytywanie Andrei o jego fach.

Och, nie tak łatwo powiedzieć, która z potraw jest najtrudniejsza do wykonania. Tak po prawdzie, to niewiele jest rzeczywiście trudnych. Po prostu niektóre wymagają więcej pracy, ich przygotowanie trwa dłużej, a rezultat jest efektowny, choć nie potrzeba do ich zrobienia nadludzkich zdolności czy wyjątkowych składników – wyjaśnił rzeczowo.

Popisowe danie? Hmmm... – zastanowił się Villibert, słysząc kolejne pytanie towarzyszy. – Same trudne pytania zadajecie – powiedział ze śmiechem. – Korzenne ciastka. Idealne pod gorzałkę, tak sobie myślę, że to byłoby coś, czym mógłbym się pochwalić. Przepis oryginalny mojego dziadka, z moimi niewielkimi poprawkami. A jeśli mielibyście ochotę na coś konkretniejszego, to polecam się ze swoją potrawką z cielęciny z gruszkami.

Widząc wyłaniający się plac budowy, Vetinari stracił nieco humor. Słysząc o nowopowstającej osadzie, wyobrażał sobie sporą płacheć ziemi otoczoną wałami lub może nawet murami, wewnątrz już prawie całkiem zabudowaną, w której co najwyżej toczą się ostatnie roboty. Te kilkanaście chałup chwilowo zawiodło jego nadzieje na szybkie znalezienie pracy. A i znalezienie porządnego noclegu wydawało się niemożliwe. Choć z drugiej strony... – pomyślał. – Może w takim miejscu łatwiej byłoby spróbować z założeniem własnej karczmy?

W między czasie dotarli już prawie do stajni. Villibert otrząsnął się z myśli i zwrócił się do Kevyna: – A ta osada jest celem waszej podróż? Czy zmierzacie gdzieś dalej ?

Trakt ku Stolicy

87
POST BARDA
92 rok, zima Kevyn machnął ręką, nie odpowiadając już na twoje pytanie, ale dosyć szybko pytania zadawane przez Andreę dały do myślenia, o co mogło mu chodzić. Nie mniej sam musiałeś ocenić czy rzeczywiście były to kłopoty w końcu to tylko jego opinia, której na tobie nie wymuszał... Albo wziąłeś jego słowa zbyt poważnie. Wyraźnie zabawiałeś kapłankę, mówiąc o swoich wymyślnych przepisach. Co prawda nie wyraziła najmniejszej chęci zachęcania cię do tak ogromnej odwagi, by na takie mityczne stwory zapolować, ale kto wie... Może talentu masz wystarczająco by zwyczajny drób zamienić w oczach w ludzi w smocze udźce czy skrzydła.

– Ha! Jeśli rzeczywiście masz tyle umiejętności, by pokryć swoje słowa, to wtedy chociaż przez chwilę ludzie w tej wiosce będą zadowoleni. Będziesz dla nich gotował, prawda? — Mówił klecha, zerkając ukradkiem na Andreę, bardziej niż na ciebie. Wyglądało na to, że pierwszy wyrwał się z tym, o co sama mogła chcieć zapytać. Jedyne co jej zostało to przyglądać się twoim kurtuazjom.

Po prawdzie świat był skomplikowany i o ile zwyczajny bandyta być może nie odważyłby się zaatakować dwójki służącej w służbie Sakira, tak coś innego, mogłoby już to zrobić. Sam zresztą słyszałeś o przedziwnych zaginięciach w całym królestwie. Nie była to nowa informacja, ale mogła być powodem, dla którego żadne z nich nie zdecydowało się ruszyć samotnie. Możliwe też, że właśnie z tego powodu podchwycili cię pod swoje skrzydła, bo las i każdy teren pozbawiony dużych skupisk ludzi był po prostu niebezpieczny, bo nikt nie wiedział co się faktycznie dzieje a jedynie informacje to tylko plotki, w które oczywiście wszyscy wierzyli... Ale któż by tam brał na poważnie historie o ogromnych pająkach oraz małych czarnych elfach?

– Jesteś więc w stanie przygotować wiele, mając dość niewiele, dobrze zrozumiałam? — Andrea odbiła piłeczkę pytania w twoim kierunku, wciąż nie tracąc nawet na chwilę uwagi, z jaką obserwowała okolicę wraz z Kevynem.
– Z chęcią skosztuje twojej kuchni, panie Vetinari — Wyraźnie twoje kuchenne przeboje zdawały się zachęcać samym brzmieniem, ale czy rzeczywiście tak będzie gdy przyjdzie co do czego? Czy porwą każdego samym smakiem? Będziesz miał okazje się przekonać gdy już rzeczywiście zaczniesz coś gotować, ale do tego... Potrzebowałeś miejsca przyborów oraz składników. Kevyn wydawał się natomiast rozbawiony, jakby wiedział coś, o czym ty nie miałeś najmniejszego pojęcia.
– Tak. Dokładnie tutaj zmierzaliśmy. Ty chyba też, zgadza się? — Skupił się na tobie podczas gdy zaczynał przywiązywać ostatecznie swojego wierzchowca. Andrea mu wtórowała, robiąc to samo.
– Nie będziemy cię zatrzymywać. Jak widzisz zajęcia tutaj pełno. Na pewno znajdziesz coś dla siebie. Jeśli miałbym coś polecać, to możesz udać się na przeszpiegi i się zaoferować. My mamy sprawę do zarządcy i kapitana tutejszych strażników. Wydaje mi się, że te tematy niezbyt by cię... — No i wtedy się rozejrzał. Andrea już zniknęła mu z pola widzenia, tobie zresztą też. Zwyczajnie wyminęła was i była gdzieś w osadzie?
– Uhhh... Mogłem się tego spodziewać. Już poszła szukać kuchni. No nic. Jakbyś ją spotkał, to będzie wiedziała gdzie mnie znaleźć. Powodzenia Vetinari. — Miał zamiar chwilowo się pożegnać, już widziałeś jak macha ci ręką na pożegnanie, aczkolwiek na pewno byłeś go w stanie zatrzymać jeszcze przez chwilę. Ostatecznie kierował się w kierunku "poważniej" wyglądających strażników. Zupełnie nie przejmował się tutejszymi pracownikami i ludźmi, którzy zajmowali się pracą fizyczną, był tutaj w konkretnym celu i było to wyraźnie dostrzegalne.

Wioska... Dopiero powstawała, ale jak sam stwierdziłeś, to mogło być dobre miejsce do rozpoczęcia czegoś zupełnie nowego. W końcu kto by chciał gotować w miejscu takim jak to? Nie wiadomo gdzie... bez gwarancji sukcesu czy jakiegokolwiek zysku... Faktycznego zysku, bo zarobić na przeżycie na pewno się tutaj dało, ale czy warte było to tutejszych warunków? Niespecjalnie, ale tak właśnie rodziły się szanse nie tylko na nowy start, ale i sukces.

((osada zarysowana w poprzednim poście jest cała twoja do robienia czegokolwiek, możesz iść, gdzie chcesz, do kogo chcesz, rozpytywać się, o co tam masz tylko ochotę, nie urwę ci też głowy, jak sam dodasz do niej jakiś element. Póki co ją tylko łagodnie nakreśliłem, za jakiś czas, możliwe za kilka postów stworzymy faktyczny jej temat, do którego przejdziemy z wątkiem. Its your time to shine))
Ojciec Kevyn
Siostra Andrea


muzyczka

Trakt ku Stolicy

88
Obrazek


POST BARDA
Ostatnie rozkazy przyszły trochę ponad dwa tygodnie temu. To jednak nie znaczyło, że nie wiedzieli, co robić. Niewielki oddział Haralda został wyznaczony jako ten, który będzie odpowiedzialny za zwiad. Wojna, nawet jeśli ostatnimi czasy przybrała formę podjazdowej, wciąż trwała. Gdzieś na wschód od nich znajdował się rwący nurt Śnieżki, a niedaleko za nią - Saran Dun, w którego okolicach rezydowały większe lub mniejsze garnizony wojsk Aidana. Znalezienie wiosek, w których owi żołnierze się zatrzymali i fortów, jakie zajęli, było priorytetem zwiadowców. Oddzieleni o dobre trzy dni drogi od reszty sił, Harald wraz z resztą sześcioosobowego oddziału powoli przemierzali lasy w okolicy głównego traktu, co jakiś czas mijając pojedyncze wioski i osady, rozciągające się wokół stolicy, jak korzenie drzewa. Niektóre sięgały aż za rzekę i to do nich zbliżali się teraz. W ciągu godziny powinni dotrzeć do następnych zabudowań, widocznych już pomiędzy drzewami, na granicy horyzontu.
- Jebane pokrzywy - mruknął Hemon, wysoki, rudy mężczyzna, wychodząc spomiędzy drzew i jeszcze kończąc wiązanie spodni. Poprawił je, potem poprawił napierśnik, a na końcu odgarnął długie włosy z twarzy i stanął obok Haralda, podążając wzrokiem za jego spojrzeniem. Chwilowy postój, jaki dowodzący oddziałem Hemon zarządził, był długo wyczekiwaną przerwą od marszu.
- To co? Do pięciu razy sztuka? - zagadnął. Poprzednie zabudowania, jakie odwiedzili, okazywały się albo opuszczone, albo zamieszkałe przez chłopów i nikogo więcej. Byli coraz bliżej Saran Dun, a nic nie wskazywało na to, by choć trochę zbliżali się do garnizonów Aidana. Każdemu z nich przychodziła do głowy ta sama myśl, nawet jeśli nikt jej nie wypowiedział na głos - co jeśli druga strona się nie zbroiła? Nie przygotowywała na atak? Jeśli z takimi informacjami wrócą do obozowiska za tydzień, znów trzeba będzie czekać na nowe rozkazy, może nawet na dotarcie większej ilości sił, by potencjalny atak był szybki i skuteczny. Nie był to szczególnie emocjonujący przydział, nawet jeśli taki wydawał się na początku.
Kirfun usiadł na ziemi i zabrał się za jedzenie. Jako jedyny z rodziny Haralda wylądował z nim w tym samym oddziale. Zarówno najstarszy brat, jak i ojciec, zostali w głównym obozowisku. Lisa, ciemnowłosa kobieta o wyjątkowo jasnym spojrzeniu, która przyciągała uwagę zarówno starszego Gurrasona, jak i rudego dowódcy, a która darzyła ich obu niezmienną obojętnością, zajęła miejsce obok niego i zrobiła to samo. Szli praktycznie od świtu, teraz dochodziło południe; zmęczonym nogom należał się odpoczynek, a żołądkom posiłek.
- Mam nadzieję, że przynajmniej są zamieszkałe - stwierdziła kobieta, ciaśniej owijając się płaszczem. - Przydałoby się nam chociaż trochę uzupełnić zapasy, jak mamy iść dalej. Rand i Fulko wiedzą, że się zatrzymaliśmy?
Hemon skinął głową.
- Sprawdzają główny trakt, ale mówiłem im o postoju. Znajdą nas - zadecydował i szturchnął Haralda, gestem głowy zachęcając go do zajęcia nadzwyczaj wygodnego miejsca siedzącego, na ziemi, pomiędzy drzewami. Sam zrobił to samo, opadając na trawę obok Lisy.
Nie minął kwadrans, jak spomiędzy drzew faktycznie wynurzyła się dwójka mężczyzn, ostatnich członków ich oddziału - brodaty Rand, jak zwykle obwieszony bronią do tego stopnia, że czasem człowiek zastanawiał się jakim cudem jeszcze sobie niczym niczego niechcący nie odciął, a razem z nim Fulko, szczupły i jasnowłosy młodzik, dopiero wychodzący ze swoich nastoletnich lat. Krótkim, przeczącym pokręceniem głowami dali znać, że na trakcie nie działo się nic niepokojącego. Zwiad z dnia na dzień coraz bardziej przypominał wyjątkowo długi spacer przez las i okoliczne wioski.
- Zjadłabym jakieś świeże mięso. Albo cokolwiek innego - mruknęła Lisa, wzdychając cicho. Suszone paski wołowiny potrafiły się szybko znudzić. Wyciągnęła worek w stronę młodszego Gurrasona. - Chcesz się wymienić, Harald? Widziałam, że masz owoce.
Obrazek

Trakt ku Stolicy

89
POST POSTACI
Harald


- Ja nadal stawiam na siódemkę - odparł dowódcy Harald, cały czas skupiając wzrok na okolicy, w stronę której zmierzali. Powoli zaczynało wzbudzać to w nim drobny niepokój. Nie natknęli się do tej pory na regularne wojska, ani nawet patrole, zupełnie jakby wszelkie siły zostały wycofane. Jest w tym jakaś logika. Aidan wie, że jeżeli poplecznicy Jakuba zaczną wyrządzać krzywdę lokalnej ludności, utraci swą populację, a z nią z czasem i popleczników. Dlatego nie potrzebuje tu sił. Ale czemu nie ma choćby zwiadu? Może była to zaplanowana strategia, a może inne czynniki sprawiły, że wojsko musiało być w innej części kraju. No i trzecia opcja. Nie dostrzegliśmy wroga i niedługo będziemy udupieni. Oczywiście tego typu myśli trzeba było zostawić dla siebie. Lepiej nie majstrować przy morale oddziału. O tych bardziej doświadczonych, jak choćby Hemon, Harald się nie martwił, wiedząc, że w każdej sytuacji będą mogli zachować zimną krew. Fulko to już inna historia. Ten z kolei mógłby się zacząć stresować, co sprawiłoby, że jego decyzje nie zawsze miałyby oczekiwane konsekwencje. Na co dzień dobrze ograniczać wszelkie ryzyko, ale zwłaszcza podczas misji.
- I im bliżej jesteśmy stolicy, tym ostrożniej powinniśmy podchodzić do odwiedzania miast i wsi. Nie zapominaj, że jesteśmy na wrogim terytorium. - Jeszcze kilka myśli przyszło Haraldowi do głowy, które chciał przedstawić, jednak z rytmu wybił go Hemon szturchając w nogę. Przystając na propozycję dowódcy, klapnął na trawę, opierając się o drzewo. Zerknął w górę. Przez chwilę patrzył w niebo poplamione gdzieniegdzie chmurami, aby ostatecznie westchnąć głęboko i zamknąć oczy. Z prawie drzemki wytrąciła go tym razem Lisa - Pewnie. Ja i tak jestem niczym niedźwiedź... - spojrzał na nią, a że nie widział przekonania w jej oczach, dodał - ...wszystkożerny. - Złapał torbę z suszonym mięsem i rzucił kobiecie dwa jabłka. Nie czekając też na żadną odpowiedź, wgryzł się w kawałek wołowiny. Rzeczywiście nie był to jakiś rewelacyjny posiłek, lecz po czasie dało się przyzwyczaić. Intensywny smak wędzonki w niektórych partiach wraz z możliwością długiego żucia, zawsze przywodził Haraldowi wspomnienie, gdy żuł jakąś suszoną trawę podczas swych pierwszych misji. Niby był to niedawny konflikt z Fenisteą, ale Harald czuł się jakby wieki od tamtej pory minęły.

Trakt ku Stolicy

90
POST BARDA
Hemon mruknął coś twierdząco. Ostrożność była konieczna i wszyscy o tym wiedzieli, choć spokój i przedłużający się zwiad skłaniał do porzucenia jej na rzecz otwartego wejścia do wioski. Po co mieli się ukrywać i robić podchody, skoro znów mieli spotkać zaledwie kilku chłopów, którzy nie odróżniliby ich od wojsk Aidana, choćby przystawić im ostrze do gardła i kazać zgadywać? Dla mieszkańców takich wiosek i jedni, i drudzy byli agresorami. Wojny działy się gdzieś poza nimi, a oni schwytani byli między młot a kowadło, niezależnie od tego, która strona akurat wygrywała. I jedni, i drudzy żołnierze wyciągali od nich to, co się im należało, w razie wygranej zostawiając chłopów w tej samej biedzie, w której żyli pod poprzednimi rządami.
Lisa parsknęła śmiechem, przyjmując jabłka i skinęła głową w geście podziękowania. Z nich wszystkich niedźwiedzia najbardziej przypominał Rand, przy swojej dużej posturze zachowujący zaskakującą zwinność - może dlatego też trafił do oddziału zwiadowczego, jego przydatność w walce nie szkodziła umiejętnościom skradania się, gdy było to konieczne. Kobieta wyciągnęła przed siebie nogi i skrzyżowała je w kostkach, natychmiast wgryzając się w jeden z owoców.
- Pół godziny i idziemy dalej - zadecydował Hemon. - Jak ma być do siedmiu, to chciałbym załatwić wszystkie przystanki jeszcze dziś.
- Do siedmiu czego?
- spytał młody Fulko, kładąc się plecami na trawie, z rękami pod głową.
- Nieważne. Odpocznijcie.
Pół godziny minęło szybciej, niż się spodziewali. Szum liści i śpiew ptaków łatwo usypiały, więc gdy Harald następnym razem podniósł powieki i zobaczył nad sobą rudą głowę swojego dowódcy, mógłby przysiąc, że nie minęło więcej, jak pięć minut. Każdy z nich był przyzwyczajony do szybkiego zbierania się do dalszego marszu, zresztą nie mieli ze sobą zbyt wielu rzeczy, a teraz nie rozbijali obozu. Kirfun wyciągnął rękę do brata, pomagając mu wstać, po czym z powrotem porządnie zasznurował rozluźniony do odpoczynku napierśnik.
- Chciałem ponarzekać, że nic się nie dzieje, ale podejrzewam, że tu jest wciąż ciekawiej, niż u reszty, która siedzi i na nas czeka - mruknął.
Jego wzrok mimowolnie podążył za ciemnym warkoczem Lisy, która wyminęła go, ruszając za Hemonem. Niski status społeczny rodziny Gurrasonów nie zmuszał go do szukania partnerki wśród reszty szlachty, więc najwyraźniej zamierzał z tej dowolności skorzystać... i był w tym wyjątkowo mało subtelny, a do tego nieskuteczny.
- Chodźmy - westchnął.

Miejsce odpoczynku zostało daleko za ich plecami, a zabudowania z chwili na chwilę znajdowały się coraz bliżej. Po godzinie marszu dokładnie już widzieli, z czego składa się niewielka osada; ustawiony na wąskiej rzeczce młyn, duży kurnik, coś, co przypominało kiepski tartak, kilka ogrodów z równymi grządkami, siedem domów stojących w nierównych odstępach przy drodze. Z całą pewnością nie było to opuszczone miejsce, ale wciąż nic nie wskazywało na to, by stanowiło punkt zbiórki dla jakichś wojsk Aidana. Gdy znaleźli się wystarczająco blisko, widzieli już plączących się po okolicy ludzi, zajętych swoimi codziennymi sprawami: kobietę pochyloną nad praniem, kogoś rąbiącego drewno, dziecko ze śmiechem biegające za psem.
- Jak zwykle nic - skomentował Rand. - Pójdę się zorientować, co się dzieje.
- Ty? Może od razu wybiegnijmy na nich z gołą bronią
- kobieta parsknęła śmiechem. - Efekt będzie taki sam. Ja pójdę, nie przestraszę ich tak, jak uzbrojony po zęby facet. Porozmawiam z nimi. Nie chodzi przecież o to, żeby się przed nami pozamykali w domach.
- Lisa ma rację. Ale ktoś powinien pójść z nią
- odezwał się Hemon cicho.
- Fulko może ze mną iść. Albo Harald w sumie lepiej. Wyglądają wystarczająco normalnie.
- Ja wyglądam nienormalnie?
- oburzył się Kirfun, a Lisa w odpowiedzi rzuciła mu tylko wymowne spojrzenie, zanim odwróciła się do młodszego z braci.
- Harald, idziemy? Wrócimy po nich, jak wszystko będzie w porządku.
Obrazek

Wróć do „Książęca prowincja”