Wyspa Kryształowego Powiewu

61
Ail podążyła za resztą grupy. Tak po prostu, odpuściła sobie zgrywanie bohaterki. No bo po co to wszystko? Nie, nie mogła tak myśleć. Wciąż były osoby, które na nią liczyły, jak Zin i królowa. Szukała i walczyła przez tyle lat, tylko po to aby teraz odpuścić? Nie. Cokolwiek się stało, musiała się z tego podnieść, jak zawsze. W życiu spotkało ją dużo złego, wiele rozczarowań i porażek, jednak teraz nie zamierzała odpuszczać ze względu na Niriviela. Faktem jest, że dawno nie doświadczyła zdrady i to wybiło ją z rytmu. Teraz trzeba było doprowadzić sprawę do końca - jednego lub drugiego.

Stając w wielkim pomieszczeniu ciężko było nie dostrzec czterometrowego demona, obelisku i czterech zakapturzonych postaci. Próbując znaleźć coś innego, aniżeli ziemię i korzenie, takie cele nie były trudne do wypatrzenia. Tak więc nadszedł ten czas, tutaj i teraz rozegra się gra o przyszłość elfiej rasy. Jeśli zawiodą, zginie królowa i nadzieja na zjednoczenie elfów, na odbudowę ich rasy. Leśne elfy po prostu za kilka lat będą melodią przeszłości.

Gwardzistka wystąpiła przed szereg, teraz z zupełnie innym zapałem i podejściem do sytuacji, wyglądała jak prawdziwa gwardzistka...chociaż bez broni. Obiecała sobie, że doprowadzi to do końca i tak zamierzała to zrobić.

- Bez broni jesteśmy łatwym celem. Ja i Reneylan odzyskamy broń, a w tym czasie reszta, odwróci uwagę kapturów i demona. Jeśli chcemy mieć szanse, musimy wykorzystać nasze wszelkie atuty i zdolności, jakkolwiek skrywane. - ostatnie słowa widocznie skierowała ku Nirivielowi z krótką pauzą. - Idźcie w prawo, my pójdziemy w lewo. Szeroki kąt, pozwoli skupić ich uwagę na was, my w tym czasie postaramy się przemknąć do broni. Nie atakujcie jeśli nie będzie to konieczne, spróbujcie ich zagadać...cokolwiek. Wszyscy na powierzchni na nas liczą, cała elfia rasa na nas liczy, nie zawiedźmy ich, skończmy to tu i teraz. - powiedziała z przekonaniem, próbując dodać im morale. Sama nie musiała tego robić, zastrzyk adrenaliny i poczucie obowiązku w zupełności jej wystarczyło.

Wyspa Kryształowego Powiewu

62
— Reszta? — mruknął zdziwionym głosem

Uczony zmarszczył brwi i obejrzał się na pozostałych łowców. Wiedział że on i Yannear mogliby najpewniej wytrzymać krótką potyczkę... ale nieuzbrojeni łowcy? Chociaż może niepotrzebnie się martwił. Znając życie każdy z tych rdzennych mieszkańców lasu był w stanie skręcić kark jakiemuś wysuszonemu kultyście. Tak, tak nie należało nie doceniać osób nieużywających magii. Tą bolesną lekcje odebrał aż nazbyt wiele razy. Podobnie zresztą jak zdania kogoś kto faktycznie widział wojnę. Doprawdy... misterne szczegóły wojennej strategii zawsze musiały mu umykać. Chodziło o jakiś efekt tłumu? Czy coś innego? A może większa grupa nie dałaby rady przemknąć się niezauważonym? Tak... to musiało być to. Dwójka zbrojnych lepsza od żadnego.

— Słyszeliście Panią Generał Panowie. Robimy za dywersję dla niej i waszego wodza. Proszę za mną... i mówię to dosłownie. W razie gdyby mieli broń dystansową osłonie nas przed atakami tamtą ... "magiczną bańką". Polecałbym stać wtedy centralnie za.... zresztą wiecie o czym mówię. Idziemy.

Tutaj urywając swój wywód Czarodziej ruszył dość raźnym krokiem ku prawej stronie jaskini. Po krótkiej chwili i oddaleniu się od dwójki mającej wykraść bronie zrobił głęboki wdech... i przestał stawiać ostrożnie kroki. Pozwolił podeszwą uderzać głośniej o kamienie, nieść się dźwiękowi jego chodu. Praktycznie maszerował wbijając stopy mocno w ziemię. I czekając aż niechybnie kultyści zwrócą wzrok w jego stronę. Gdy to nastało elf odchrząknął i mruknął do towarzyszących mu dywersantów.

— Jak to szło... "zagadać lub cokolwiek" tak?

Na chwilę przypomniał sobie przeciągłe spojrzenie Ail i przygryzając wargę postanowił posłuchać jej rady. Niekoniecznie miał ochotę to zrobić. Ale cóż. Nie jego wina, że miał wątpliwą przyjemność użerania się w swoim życiu z życiem uczelnianym... i kultystami. Nabrawszy powietrza w płuca pozwolił po jaskini rozbrzmieć dość typowej intonacji głosu. Tej której używali nauczyciele gdy chcieli by ich słowa trafiły nawet do siedzącego w koncie i przysypiającego studenta. Słowem... technicznie nie krzyczał ale trudno było go nie słyszeć.

— Proszę, proszę... co też moje oczy widzą! Brama i demon. I widzę że za... rytuał też się już zabraliście. Wszystko w idealnym stanie jak mniemam? Niech zgadnę. Jesteście członkami "Bractwa"? Służycie "naszemu Panu"? Przynoszę wam więc wspaniałe wieści... dzieci! Wasze wysiłki nie poszły na marne. Przybywam uwolnić was od waszych powinności bowiem nastała godzina... godzina próby! Tak próby w której wierni zostaną oddzieleni od plew a plewy....

Tu Czarodziej począł wyrzucać z siebie najbardziej stereotypowy okultystyczny bełkot jaki przychodził mu do głowy. Uniósł nawet ręce nad głowę jak gdyby prawił kazanie. Coś o cierpieniu i rozpaczy. Więcej o tym, że "oni" byli winni wszystkiemu i powinni spłonąć. Jeszcze więcej o rzekomej nagrodzie którą ich służba najpewniej obiecywała. Żyjąc prawie rok w lochu nekromantów, jeszcze więcej w Zakonnym nasłuchał się tego dość. Dodając zaś epizod z jego żywota jako łowcy tego typu osobników i mając na koncie kilka co najmniej nieprzyjemnych spotkań z szaleńcami na drodze swojego życia Niriviel miał aż nazbyt bogatą bibliotekę nonsensów z której mógł czerpać.

Jeśli figury były faktycznie okultystami to zajmie im dłuższą chwile potwierdzenie czy ich religijny bełkot pokrywa się z jego. Jeśli nie... cóż będą na pewno przez solidną chwilę zastanawiać się co w ogóle się odstawia przed ich oczyma.
Spoiler:

Wyspa Kryształowego Powiewu

63
Drużyna rozdzieliła się. Reneylan zgodziwszy się na propozycję Ail, stanął u jej boku i uważnie przyjrzał się drodze, którą mieli pokonać.
Nie wiem na ile ta poczwara jest sprawna. Wygląda jakby wierzgała w jakimś letargu, ale z czartami nigdy nic nie wiadomo. Musimy być bardzo ostrożni — stwierdził wódz plemienia. — A wam życzę powodzenia. Kupcie nam trochę czasu — dodał półszeptem będąc już w kroku ku złożonej w jaskini broni.
Niriviel wraz czterema elfimi nieuzbrojonymi wojami i weteranem chowającym za plecami osobliwy szpikulec wyruszyli w przeciwną stronę, ku zakapturzonym postaciom. Stąpając niemal na palcach minęli uwieszonego u stropu czarta. Z bliska wyglądał paskudnie, czuć było od niego krwią i trupem. Emanował magiczną aurą wyczuwalną przez Niriviela. Był słaby, czuł to teraz wyraźnie. Drużyna dywersyjna stanęła w końcu za plecami rzekomych kultystów. Zwrócili na siebie uwagę donośnym monologiem byłego profesora.
Postacie obróciły się nerwowo. Pod ich długimi do kostek togami uwypukliły się kształty rękojeści przybocznych broni. Twarze wyjrzały spod kapturów. Choć w jaskini było dość ciemno, widać było ich charakterystyczne rysy. Otóż oblicza mieli typowo elfie, choć nie przypominały one odmian tejże rasy powszechnie widywanych na powierzchni. Uszy mieli szpiczaste, sylwetki smukłe, choć dziwnie krępe i zgarbione. Cera ich była blada, szara wręcz, jakby wyzuta z życia i nigdy nie muśnięta promieniami słońca. Trzech z nich to byli mężczyźni, czwarta - kobieta.
Obelisk błyszczący białymi runami za plecami obcych wydawał się jeszcze większy niż z drugiego końca ziemnej groty. Wydawało się nawet, że dobiega z niego jakiś monotonny, niskotonowy odgłos. Powietrze w jego pobliżu było jak naelektryzowane. Uczony czuł jak włoski na rękach stają mu dęba.
Stul dziób, pajacu. Nie masz pojęcia co tu się odprawia — odezwał się jeden z mężów. Brzmiał egzotycznie. Porozumiewał się w języku wspólnym, ale o dziwnym akcencie. — Widzę że trupi jad wam nie straszny. Desperacja czy głupota? Jesteście przed czasem, ale to nie ma żadnego znaczenia. Tak czy inaczej kończy się to w ten sam sposób.
Cała czwórka zamaszystym ruchem odwinęła swoje szaty i dobyła kryjących się pod nimi krótkich mieczy.
Chwila, gdzie jest reszta? — ozwała się kobieta.
Obcy rozejrzeli się i prędko zorientowali się, że dwójka więźniów dobiera się do skonfiskowanej broni.
Jeden z szaroskórych elfów krzyknął coś w niezrozumiałej mowie. Cała czwórka rzuciła się na Niriviela i jego towarzyszy, w biegu gubiąc kaptury z głów i odsłaniając swoje srebrzyste włosy.

Ail pochwyciła swój łuk, strzały i miecz. Były w dobrym stanie, takim jak pamiętała. Reneylan pochwycił swój toporek. Pozostałe łuki i włócznie wpakował pod pachę.
Musimy im pomóc, biegniemy na skróty! — zawołał i ruszył w szaleńczym pędzie mijając demona za jego plecami.
Wtem ziemia zatrzęsła się lekko. Ze stropu opadł pył i drobiny ziemi. Korzenie tkwiące w ścianach zaczęły wić się gwałtownie. Kilka z nich wyrwało się z uścisku otaczającego ich gruntu. Zaczęły mknąć prosto ku Reneylanowi, kilka z nich skręciło w stronę gwardzistki. Demon poruszył się, wydał z siebie przeciągły, burczący dźwięk. Wódz upadł, z kostkami owiniętymi przez pnącza. Odrąbał je szybkim ciosem, lecz te nie ustępowały, mknęły ku niemu dalej, wpełzając mu prosto pod nogi, chwytając go za podeszwy, owijając się wokół łydek. Ail'ei też poczuła, że coś dotyka jej nóg. Cienkie, obślizgłe korzenie zaczęły wciskać się jej do butów, wbijać w ciało, jak gdyby chciały spenetrować jej skórę. Przewróciła się, powalona szarpnięciem pędu.
Tnij! Tnij i biegnij! — krzyczał wódz, rąbiąc kolejne nadpełzające drewniane robactwo.

Wyspa Kryształowego Powiewu

64
Gdy elfka zorientowała się o ich fortelu usta maga mimowolnie przybrały rozbawiony grymas. Może i był zdesperowanym błaznem... ale przynajmniej to nie upuszczał piłek którymi żonglował. Tymczasem nieznajomi w kilku jeno zdaniach zdradzili o sobie tyle informacji, że umysł czarodzieja ledwo zdołał je odnotować przed ich szarżą. Przede wszystkim jednak wygadali, że wiedzą co robią z Bramą. Oraz że cokolwiek planowali miało dopiero nadejść. Słowem... cokolwiek robili przy Bramie ich wtargnięcie do jaskini przerwało ich przygotowania. Tym samym sprawili, że Brama przestała być zmartwieniem dla Czarodzieja. Przynajmniej na czas potyczki. Pozostawał więc demon i kultyści. A ponieważ czwórka okrytych w szaty elfów szarżowała prosto na niego, to i obowiązek wyboru któym z zagrożeń zająć się najpierw został zdjęty z jego barków. Obie jego dłonie wystrzeliły do przodu w geście podobnym do strzepywania z palców resztki wody. Obie ze zgiętymi trzema palcami. Obie czujące na czubkach palców mrowienie magii i chłodu.

Glasius! Glasius!

Syknął puszczając dwa lodowe sople w dwójkę milczących jak dotąd mężczyzn. Nim jednak pociski do nich dotrą Czarodziej miał zamiar wyzwolić całą magiczną energię zaklętą w pociskach rozsadzając je od środka. Nie miało sensu śmiertelnie ranić tylko połowy przeciwników. Reszta dobiegłaby do nich w idealnym stanie i niechybnie przynajmniej jeden jeśli nie więcej z łowców skończyłby z mieczem w bebechach nim ich obezwładnią przewagą liczebną. Tymczasem nawałnica mniejszych lodowych odprysków raniących skórę, obijające palce, uderzających w kolana oraz może nawet tymczasowo albo i trwale oślepiająca wszystkich czterech napastników zdecydowanie lepiej pasowała do sytuacji. Dodatkowo posłuży przez krótką chwilę jak zasłona dymna i dokładnie w tym momencie konfuzji, bólu i dezorientacji Czarodziej miał zamiar krzyknąć:

— Teraz! Brać ich!

Tym samym licząc, że obezwładnienie zdezorientowanego wroga będzie łatwiejsze i bardziej bezkrwawe... dla obu stron. W jednej bowiem rzeczy nieznajomi mieli racje. Nie miał pojęcia co się tu działo. I miał zamiar się dowiedzieć. Kiedy więc przyjdzie czas do szarży miał zamiar skupić się na pomocy w obezwładnieniu albo elfa który uraczył go ową mądrością albo tej spostrzegawczej elfki. Tylko ta dwójka dała jak dotąd sugestię jakichkolwiek większych kompetencji od reszty. Byli więc warci wzięcia żywcem... o ile było to możliwe. Liczba pytań rosła jednak z chwili na chwilę. Kim... czym byli? Dlaczego tak wyglądali? Dlaczego mieli białe włosy? Dlaczego wyglądali...

— ... zupełnie jak Saelir’th. — mruknął pod nosem na widok zaskakująco znajomych cech aparycji
Spoiler:

Wyspa Kryształowego Powiewu

65
Poczucie posiadania broni przy sobie było dla Ail jak prezent na święta, czymś wyczekiwanym, ale także utęsknionym. Wstąpiła w nią nowa energia, gdyż bez broni czuła się najzwyczajniej w świecie bezużyteczna, teraz jednak mogła coś zdziałać, w końcu była wojowniczką a nie czarodziejką. Demon na szczęście wyglądał na wykończonego i pomimo rzucenia ku nim swoich sił, wydawał się być łatwym celem...o ile zdąży go dosięgnąć, czterometrowe monstrum mogłoby ją zmiażdżyć w dłoni jeśli tylko by ją dosięgło.

Uciekając za wodzem, Ail nie traciła czasu, wprawiając w ruch swoje ostrze cięła nadciągające pnącza. Kilkukrotnie dosięgły ją, lecz na czas zdążyła się wyswobodzić. Choć bardzo chciała sięgnąć po łuk, w tym momencie nie była w stanie, naraziłaby się na atak owych pnączy, wpierw musieli dołączyć do reszty. Wykorzystując ich osłonę, mogłaby spróbować oddać kilka strzałów w serce demona. Mogłaby w pewien sposób wykorzystać także magiczny sopel, ale była to ostateczność, miała pomysł, ale nie była pewna czy to by wypaliło.

Kiedy pnącza pochwyciły ją po raz kolejny, starała się wydostać jak najszybciej z ich objęć i pobiec na pomoc Reneylanowi, musieli dostać się oboje do pozostałych. Ani jej magiczna tarcza, ani podmuch nie były w tej sytuacji pomocne. Była jednak ciekawa czy wystarczająco duży podmuch, byłby zwalić całą tę jaskinię na głowę im wszystkim. Wszyscy by zginęli, ale przynajmniej powstrzymaliby zagrożenie.

- Trzymaj się Reneylan! Zaraz ci pomogę! - krzyknęła w jego stronę, wysilając się w powstrzymaniu pnączy

Wyspa Kryształowego Powiewu

66
POST BARDA
Uformowane z energii magicznej lodowe pociski wystrzeliły w kierunku celów. Szaroskóre elfy nie miały zbyt wiele czasu na reakcję, jeno twarz ich spowiło chwilowe zdziwienie, gdy znikąd wyrosły przed nimi półprzezroczyste bryły. Zdziwienie zastąpiły grymasy bólu, kiedy pociski rozprysły się na setki małych kawałków i uderzyły w ich twarze. Dwójka, która była celem magicznego ataku, upadła krzycząc. Pozostała dwójka zachowała równowagę, lecz zachwiała się, przysłoniła twarze wolnymi dłońmi. Ich lica, pokaleczone od kilku, kilkunastu drobnych nacięć wyglądały teraz jeszcze szpetniej i jeszcze dziwniej. Jeden z zabłąkanych odłamków, niefartowny rykoszet, trafił w nagie ramię Niriviela, zostawiając czerwoną, cieniutką szramę. Zupełnie nieporównywalną z gojącymi się ranami na plecach.
Elfy plemienia Szarego Wichru rzuciły się na napastników, słusznie wykorzystując ich dezorientację. Yannear dołączył tuż za nimi, dobywając iglicy, którą stworzył dla niego Uczony. Zręcznym, tanecznym wręcz ruchem obezwładnił mężczyznę, który wydawał się być tym najbardziej znaczącym spośród czwórki. Wybił mu miecz z dłoni, a igłą dziabnął w bok, natychmiastowo paraliżując elfa. Ramiona wykręcił mu tedy za plecy, pchnięciem kolana powalił na ziemię i dobił jeszcze masą swojego ciała. Srebrzystowłosy elf wypuścił gwałtownie powietrze z ust i warknął. Magiczna iglica rozpadła się na oczach wszystkich, powracając do swej poprzedniej postaci więdnącego pędu. Dwójka wycofanych elfów leżała już rozbrojona i obezwładniona, tylko kobieta zaciekle walczyła z twarzą i szyją umorusaną własną krwią. Szarpała się z jednym z elfów, gryzła i drapała jak kocica.
Arileh pulso! — krzyknęła.
Elf, który trzymał ją za fraki wystrzelił w powietrze jak rzucony głaz, obił się o ścianę plecami i zsunął na ziemię, wyjękując coś w oszołomieniu i bólu. Szaroskóra kobieta podniosła swój miecz, drugą dłonią rozplątała wiązanie pod szyją i zrzuciła z ramion długą, czarną togę, pod którą skrywał się prosty płócienny strój i gruby pas z którego zwisało jakieś obite metalem tomiszcze. Stanęła w rozkroku, palcem dłoni przejechała po ostrzu miecza. Zapłonęło ono niebieskim płomieniem. Nie minęły dwa uderzenia serca Niriviela, a była już przy leżącym pod ścianą mieszkańcem wyspy, a zaklęty miecz przebijał jego krtań. Jej wzrok spotkał się wtedy ze spojrzeniem byłego profesora. Jej dzikie oczy płonęły bladoniebieskimi płomieniami. Strzepała ostrze z krwi, drugą dłoń uniosła, jakby przygotowywała kolejne zaklęcie. Wyzywała go na pojedynek.

Nie! — wrzasnął Reneylan, patrzący z daleka jak jego towarzysz ginie z ręki obcej.
Ail'ei uwolniła się od korzeni, potykając się i zapierając rękoma o ziemię ruszyła ku wodzowi, śpiesząc mu z pomocą. Kilka mocnych cięć wystarczyło, by przywrócić mu władzę nad własnymi nogami. Powstał tedy i w szaleńczym pędzie pognał w stronę walczących. Ail znów została w tyle. Już prawie była na otwartej przestrzeni, już mogła układać w myślach trajektorię lotu strzał, kiedy kawał drewna wyrósł tuż pod jej nogami i przewrócił po raz kolejny. Upadła w rozpędzie, przekręciła się kilkukrotnie, łuk wypadł jej z rąk, strzały posypały się wokół niej. Leżała tuż pod wiszącym u stropu demonem. Widziała pomiędzy powykręcanymi pędami jego wolno bijące, do zwierzęcego podobne, ogromne serce. Uwięziony we własnym stworzeniu czart drżał, skrzypiał jak wysokie sosny na wietrze. Wysyłał kolejne zastępy korzeni, które wiły się po ziemi i chociaż jeszcze nie sięgały gwardzistki, wystarczyła tylko chwila, by ją dopadły.

Wyspa Kryształowego Powiewu

67
Na twarzy Czarodzieja mimowolnie pojawił się wyraz satysfakcji na widok efektów jego zaklęcia. Dwóch przeciwników padło w wyniku bólu i obrażeń. Pozostałych zaś dwóch szybko znalazło się w zasięgu ramion leśnych wojowników. Satysfakcję zepsuło jednak ukłucie jakie przeszyło jego ramię. Grymas zirytowania przeleciał przez twarz elfa gdy pojął, że właśnie sam siebie zranił... ponownie. Nie miał jednak czasu ubolewać nad zadraśnięciem. Zwłaszcza gdy miał na sobie gorsze rany. I zwłaszcza, że sytuacja na ich niewielkim polu bitwy szybko uległa zmianie.

A wszystko przez mroczną elfkę. Miał do nich ewidentnie pecha. Ta konkretna okazała się magiem. Co gorsza najpewniej bojowym o czym dość boleśnie przekonał się elf, którego przeszyło jej ostrze. Sama potężna telekineza bądź czar wichru którym pozbyła się jednego z nich niekoniecznie o tym świadczyło. Jednak czarodziej nie potrafił sobie przypomnieć żadnego nie pogrążonego w obsesji walki maga z Oros który poświęciłby czas i środki tylko po to by móc podpalić ostrze. Musiała umieć je używać. Więcej. Musiała być jego mistrzem. Wniosek był więc prosty. Należało go unikać. Co gorsza skierowała swój wzrok wprost na niego. Chciała walczyć. Magiczny pojedynek... tylko tego było mu trzewa. Nerwowy uśmiech zagościł na twarzy Niriviela gdy jego umysł próbował szybko obmyślić plan działania. Walczyć defensywnie? Ofensywnie? Próbować unikać przeciwnika? A może próbować pertraktować... zastraszyć ją śmiercią towarzyszy? Ale żadnej z tych opcji elf nie poświęcił dłuższej chwili. Wiedział co musiał zrobić. Co w jego opinii było najbardziej skuteczne w zaistniałej sytuacji. Coś co każdy student w Oros mógł zrobić tylko raz... i zazwyczaj o tym nie wiedział nim okazja przeszła mu koło nosa. Stary dobry fortel.

Nie mógł bowiem działać pasywnie... naraziłoby to resztę walczących. Przesadna agresja również mogła ich skrzywdzić. Uników nie było gdzie robić bo pomieszczenie było względnie puste. A próba pertraktacji w środku potyczki była głupotą. Nie mógł też użyć po prostu tego samego czaru lub czaru do niego podobnego by próbować zranić elfkę. Jego przeciwniczka miała czas by przygotować jakiś plan by znowu nie skończyć z poranioną twarzą... ale to miało swoją zaletę. I tu przychodził cały zamysł "fortelu". Było to w zasadzie proste i okropnie skuteczne... ale jednocześnie niezwykle ryzykowne zagranie. Czyste wykorzystanie faktu, że oboje nie mają pojęcia o umiejętnościach drugiego... i to tyle. Jak długo przekona przeciwnika, że ma konkretne zaklęcie i wymusi na nim najlogiczniejszą na nią reakcje... to prawie tak jakby rzucił faktyczny czar. Z tym nastawieniem jednym płynnym ruchem wyciągnął w górę dłoń z trzema zgiętymi palcami drugą zaś równie teatralnym gestem założył za plecy. Następnie potęgując grymas uśmiech u na twarzy ryknął:

— Glasius! Polda!

Wystrzeliwując tym samym sopel lodu wysoką nad głowę elfki. Akt całkowicie irracjonalny... ale tylko w oczach przeciwnika który znał zakres jego umiejętności. Elf zrobił to jednak z szeregu dość banalnych ale jak liczył skutecznych bodźców które mógł ten konkretny czar wywołać u elfki. Po pierwsze był to jeden z jego najszybszych czarów, chodziło przede wszystkim o uprzedzenie cokolwiek mroczna planowała i zmuszenie ją do obrony. Po drugie fakt, że tym samym czarem dotkliwie już ją ranił musiał sprawić, że atak potraktuje poważnie. Po trzecie miał zamiar spotęgować ten strach i wymusić reakcje. Drugie bowiem słowo ryknięte gdy sopel przelatywał nad głową elfki... nie miało mieć żadnego efektu. Brzmiało jeno dość podobnie do wymowy staroelfickiego określenia na "większe", "duże" czy "silne". Liczył że ból, poczucie osaczenia i fałszywa pewność zrozumienia jego natury magicznej przez przeciwniczkę sprawią, że ta uzna ów całkowicie sfabrykowany atak za prawdziwy. A nawet gorzej niż prawdziwy. Za swój przysłowiowy gwóźdź do trumny. Może założy że zaraz posypie się na nią grad odłamków dalece większych niż wcześniej? Może że potężny sopel lodu przygniecie ją do ziemi? Nawet jeśli nie to pozostawało uczonemu liczyć, że elfka zadrze głowę i/lub wykona unik... przed zasadniczo delikatnym opadem gradu. Pocisk posłany miał być za wysoko i zdetonowany za późno by zadać jej jakiejkolwiek większe obrażenia. Ale o to chodziło. By nie mogła przyjrzeć mu się z bliska. Chmura odłamków zawiśnie nad na dłuższą chwilę powoli opadając... i będąc w jej oczach potencjalnym zagrożeniem. I tylko o to chodziło. Miały tylko odwrócić uwagę. Ponieważ...

Ostatnim czynnikiem owej taktyki była założona za plecy na początku owej szopki dłoń elfa. Przez cały czas miała zbierać magiczną energię w bardziej czasochłonny ale dalece silniejszy czar. Faktyczny czar ukryty za iluzją ogromnego ataku który nigdy nie nadejdzie. Kiedy elfka będzie dopatrywać się drugiego dnia w jego nieistniejącej "lodowej nawałnicy" elf miał zamiar wymamrotać pod nosem.

— Ener... lakiu... cumul...

I posłać w stronę zdezorientowanej przeciwniczki Kulę Energii. Najlepiej w okolice klatki piersiowej i ramion.
Spoiler:
Spoiler:

Wyspa Kryształowego Powiewu

68
Sytuacja była podbramkowa, musiała zaufać swojemu wyszkoleniu i swojej sile. Widząc nadciągające zagrożenie, elfka momentalnie wyparła z myśli to co dzieje się kilka metrów dalej, skupiła się tylko wyłączenie na swoim wrogu i sobie, na swoich umiejętnościach i możliwości ich wykorzystania. Dostanie się do demona na tę wysokość wymagać będzie niestety gimnastyki, ale była na to przygotowana...przynajmniej tak myślała. Faktem było, że nie miała innego wyjścia, pozostał jej w rękach jedynie miecz i dwa zaklęcia, które w tej sytuacji nic by jej nie dały. Przeanalizowała w głowie trajektorię lotu korzeni, skupiła się i wybiegła im naprzeciw. Skoro demon je kontrolował, to na pewno tego się nie spodziewał, a to dawało jej możliwość wykorzystania tego. Nabierając pędu, wyskoczyła naprzeciw pierwszemu z korzeni. Wykorzystując swoją zwinność i "badyle", postanowiła dostać się do demona na górze, wystarczająco wysoko, aby wbić mu miecz w serce, a potem magicznym uderzeniem powietrza, wyrwać mu je z piersi.

Wyspa Kryształowego Powiewu

69
Szaroskóra magini obróciła mieczem w dłoni, który przemieszczając się w powietrzu kreślił bladoniebieskie smugi. W momencie wystrzału lodowego sopla uchyliła się instynktownie. Zadarła głowę do góry, uświadomiwszy sobie, że pocisk wcale nie leci w jej kierunku. Oczy krępej elfki błysnęły mocniejszym blaskiem, jak gdyby ukazywały jej nagłe emocje. Błyskawiczny zamach zaklętym ostrzem nad głową uformował nierówną, aczkolwiek całkiem pokaźną półsferę błękitnego ognia. Lodowy deszcz, który spadł w wyniku detonacji sopla, w kontakcie z wrogim żywiołem zaczął sączyć na swojej drodze wstążki pary, które szybko utworzyły gęstą mgłę. Zasłona skryła sylwetkę kobiety, ale potencjalnie kryła i resztę pola walki przed nią. W tym pędzącą kulę energii magicznej, pierwotnej manifestacji magii, która tworzy i niszczy. Czar Niriviela dotarł do zasłony i zniknął. Rozległ się przytłumiony dźwięk eksplozji, lecz nie można było stwierdzić, kto lub co znalazło się w jej bezpośrednim rażeniu.
Reszta walk toczących się wokół miała już swoich zwycięzców. Yannear zatłukł swojego przeciwnika do nieprzytomności i zakneblował mu dłonie zwiotczałym korzonkiem. Jeden z wrogich elfów leżał martwy ze skręconą nienaturalnie głową. Renegat, który tak go załatwił, wycofywał się powoli w tył, za plecy Niriviela. Biła od niego nienawiść. Gniew pobudzony rozpaczą od utraconego kompana. Drugi z pierwszych obezwładnionych wrogów trzymany był w potrzasku przez dwóch kompanów z komanda Reneylana. Jeden odciągał go z dala od mgły, drugi walił go po brzuchu i kopał po kolanach, gdy tylko próbował się mocniej szamotać. Tylko elfka-magini zniknęła bez śladu, a wraz z nią zakryta została część jaskini, w której stała Brama.

Gwardzistka po szybkim powstaniu i ocenie sytuacji, wpadła na pierwszy z goniących jej korzeni, znacznie większych niż poprzednie. Badyl wielkości jej uda chciał naprzeć na jej kostki, lecz nie napotkał żadnego oporu. Ail niespodziewanie i zwinnie wskoczyła na niego i z niemałym trudem utrzymała równowagę, lecz na tyle długo, by móc przebiec kawałek i wykorzystując wyższą pozycję chwycić się rękoma za postrzępione drewno okalające newralgiczne ciało demona. Wspinając się jeszcze odrobinę wyżej, przed jej oczami, tuż naprzeciw jej twarzy, ukazało się potworne serce w całej okazałości. Poczuła wtedy jak korzeń chwyta ją za stopy, próbuje ściągnąć ją na dół. Demon nie przewidział jednak, że w ten sposób tylko ułatwi elfce dokonanie tego, co zamierzała. I tak jak rozebrzmiała w jej umyśle intencja, wymierzyła pchnięcie mieczem, puszczając się oboma rękami drewnianego pancerza i wykorzystując opór, który dawały jej korzenie pod nogami. Mistrzowskie ostrze przebiło najpierw cienką błonę, a później zatopiło się w demonicznym mięsie. Nie było już jednak czasu na rzucenie zaklęcia. Przeraźliwy ryk przyćmił jej zmysły. Straciła zaparcie pod nogami i poleciała w dół, zraszana obficie lepką i obrzydliwie śmierdzącą krwią. Upadła na plecy, klinga wyleciała jej z ręki.

Zatrzęsła się ziemia. Ze stropu w całej jaskini zaczęły spadać drobne grudy ziemi i pył.

Wstawaj, Ail! Podaj mi rękę, chodź! — słyszała gwardzistka.
Reneylan uniósł ją, postawił do pionu, upewnił się, że kontaktuje. Widziała i czuła wyraźnie, choć była lekko otumaniona od upadku. Pierwsze co zobaczyła to swoje ręce i zbroję zbrukane juchą. Później dostrzegła pobojowisko, gęsty obłok pary, nieruchome, leżące sylwetki i resztę drużyny, która w gotowości bojowej wypatrywała zagrożenia. Pod jej nogami leżała klinga, łuk i kilka niepołamanych strzał. Dochodziła do siebie przez kilka wdechów. Wtedy przed oczami przemknęła jej postać. Srebrnowłosa kobieta wybiegająca z obłoku, pędząca na złamanie karku. Potknęła się kilka razy. Raz przejechała twarzą po ziemi. Jej lewa ręka była złamana, wygięta nienaturalnie, brudząca odzienie mokrą plamą krwi. W szaleńczym i pokracznym galopie próbowała dotrzeć do czarnego monolitu ku znanym jedynie sobie zamiarze.

Wyspa Kryształowego Powiewu

70
— Tsk. Wspaniale.

Wymknęło się mimowolnie z ust Czarodzieja na widok elfki znikającej w kłębach pary i mgły. Jakże typowe... za każdym razem gdy czar ognia zderza się z czarem wody pojedynek magów zmienia się w ciuciubabkę. Zdecydowanie zbyt długo bawił się w pustelnika skoro zdążył zapomnieć dlaczego w ogóle fatygował się ze stworzeniem zaklęcia Kuli Energii. Może i nie pozwalało na atak obszarowy i uderzało jak obuch nie włócznia... ale przynajmniej pierwszy lepszy ogniotrzep nie zmieniał go w kałużę lub... to. Mrużąc oczy wpatrzył się w zasłonę. Nic. Nie widział nic i nikogo. Co więcej to właśnie za mgłą była Brama. Nerwowo wyciągnął przed siebie rękę i jął formować wkoło siebie Magiczną Barierę jednocześnie szybko oceniając otaczającą go sytuacje. Domniemany przywódca został obity do utraty przytomności, nad drugim pastwiła się dwójka łowców... trzeci dostał szału bojowego i ukręcił wrogowi kark. Odesłanie go do pomocy z resztą jeńców byłoby zdecydowanie złym pomysłem... Czarodziej ponownie wpatrzył się we mgłę i po dłuższej chwili namysłu rzucił nerwowo do będącego w szale elf.

— Weź jeden z ich mieczy i trzymaj się blisko. Idziemy we mgłę. Musimy to skończyć zanim ona i demon coś...

Zdanie elfa przerwał przeraźliwy ryk od którego wzdrygnęła się nawet ziemia. Zmuszony do spojrzenia w stronę hałasu uczony ujrzał dość specyficzny obraz. Była to istna makabra... budująca jednocześnie ducha. Z serca czorta lała się obficie jucha w środku zaś jednej z kałuż leżała Gwardzistka. Może i demony nie były ekspertyzą byłego Profesora... ale był prawie pewien, że czort zdychał. Oderwawszy w końcu wzrok od owego jego truchła odchrząknął i skorygował swoje rozkazy.

— Zanim ona coś zrobi... po prostu weź miecz i trzymaj się blisko.

Po czym rozpoczął powolny marszy w stronę mgły. Nawet otoczony barierą i z dłonią gotową do ciskania kolejnych pocisków energii nie był pewien czy i skąd nadejdzie atak. Dodatkowa para oczu była więc jak najbardziej atutem. Oczywiście osobiście wolałby wycofać się z jeńcami... ale zostawienie magini samej z Bramą mogło mieć tragiczne skutki. Jakie? Nie miał zielonego pojęcia. I dlatego tym bardziej czuł, że musi ją powstrzymać.
Spoiler:

Wyspa Kryształowego Powiewu

71
Elfka próbowała nie myśleć o tym, jak w tej chwili wygląda. Nie przeszkadzała jej krew jakoś specjalnie, chociaż ciężko aby nie przeszkadzała jej ona trochę w samopoczuciu, mając ją...wszędzie. Z pomocą Reneylana wstała i odzyskała pełną świadomość. Znała swoich towarzyszy, ale osoba która przebiegła w jej polu widzenia, na pewno do nich nie należała. W jej żyłach wciąż płynęła adrenalina i mordercza chęć skończenia tego wszystkiego, dlatego bez zbędnej litości i przemyślenia, złapała za łuk i dwie strzały. Napięła łuk, wycelowała i wypuściła jedną, a zaraz za nią drugą strzałę - obie skierowane w nogi, o ile wciąż dzielił ją pewien dystans od obelisku, w przypadku gdyby była zbyt blisko niego, posłała je prosto w tors.

- Nic mi nie jest. - powiedziała twardo i beznamiętnie do Reneylana i skierowała się w stronę nieznajomej, o ile udało jej się ją obezwładnić lub zabić.

Wyspa Kryształowego Powiewu

72
Elf kiwnął głową, uniósł miecz wroga i podążył w stronę mgły u boku Niriviela. Wkroczyli we mgłę.

*
Pierwsza ze strzał trafiła powierzchownie, raniąc jedynie zewnętrzną warstwę skóry łydki kobiety. Ta zatoczyła się nieco silniej, lecz podpierając się mieczem kontynuowała dalszą ucieczkę. Wtedy nadleciała druga strzała, celnie przeszywając udo obcej. Upadła i przekręciła się na plecy. Zawyła z bólu odchylając głowę w tył i prężąc klatkę piersiową. Uniosła tedy zdrową rękę z zaklętą klingą i zaczęła machać nią w kierunku Ail'ei. Z płonącej na niebiesko stali zaczęły wystrzeliwać krótko żyjące języki ognia. Nie sięgały one do gwardzistki i stojącego obok Reneylana, jednak podgrzewały powietrze wystarczająco, by odruchowo wykonać kilka kroków w tył. Kobieta krzyczała coś w niezrozumiałej mowie i pchnięciami nieokaleczonej nogi oraz łokciem odpychała się desperacko w stronę czarnej Bramy, którą dzielił od niej dystans zaledwie dziesięciu kroków.

*
Mgła opadła. Niriviel ujrzał scenę dalszej walki. Srebrnowłosa leżała niemal u progu Bramy, ciskając strugami ognia w stronę Ail i Reneylana. Widział, wyczuwał zmęczenie czarmiotki. Była zasapana, łapała haustami powietrze, stękała boleśnie z każdym ruchem ręki. A mimo to była niezwykle wytrwała.
Elf towarzyszący uczonemu przyspieszył kroku. Początkowo nieznacznie, niemal niezauważenie. W końcu jednak Niriviel zorientował się, że jest wyprzedzany. Elfi wojownik wyskoczył wtedy nagle naprzód, długimi susami skracając dystans dzielący go od okaleczonej przeciwniczki. Zdradził swoją pozycję. Szaroskóra dostrzegając jego próbę ataku, skierowała ogniste języki prosto na niego.
Relir, nie! Uciekaj! — zabrzmiał krzyk Reneylana.
Niriviel dostrzegł jedynie cztery krótkotrwałe, oślepiające błyski płomieni odbijających się od jego tarczy. Tuż po nich zobaczył elfka, który nie zdążywszy sięgnąć kobiety mieczem, upadał tuż pod jej stopami dymiąc.
Arileh pulso! — krzyknęła srebrnowłosa drżącym głosem.
Zwłoki wystrzeliły w powietrze i pofrunęły prosto w stronę Niriviela. Rozbiły się o jego tarczę z gruchotem łamanych kości. Magiczna bariera rozpadła się. Impet uderzenia odrzucił Niriviela w tył. Tracąc grunt pod stopami przeleciał dwa metry, rąbnął pośladkami o ziemię, a potem upadł na okaleczone plecy.

Wyspa Kryształowego Powiewu

73
Wychodząc z mgły Nirviel był dobrej myśli. Mroczna leżała ewidentnie pokiereszowana, zmęczona i pełna paniki. Zdawało się, że chwile dzielą ich o obezwładnienia i jej oraz zakończenia całej tej afery raz na dobre. Ale oczywiście coś... a raczej ktoś musiał ponownie skomplikować sytuacje. Dosłownie rzucił się na przeciwniczkę, która przecież na jego oczach rozsmarowała jego towarzysza z użyciem magii. Przez krótką chwilę mag stał zdębiały nie wierząc własnym oczom. Zdążył wydusić jeno krótkie:

— Co ty rob... ghkty!?

Nim osmalona sylwetka tej elfiej personifikacji gniewu, brawury ale ponad wszystko głupoty rypnęła z całej siły w jego tarczę. Ta spełniła swoją powinność dość dobrze. Spopielone zwłoki połamały kości na jego tarczy chroniąc go najpewniej przed takim samym losem. Większość siły uderzeniowej musiała również zostać rozproszona bowiem odleciał jeno na dwa metry. Tutaj jednak wraz z lotem urwała się jakakolwiek spostrzegawczość w umyśle maga. Uderzając tyłkiem o posadzkę jaskini jęknął głośno. Gdy zaś do tego doszła całą powierzchnia jego okaleczonych pleców ocierająca się o chropowate podłoże jęk ten przerodził się w lament. Czuł jakby ktoś zdzierał mu z pleców mięso, sypał na to sól i przypalał jednocześnie.

Każdy kolejny jęk nabierał jednak coraz to bardziej gardłowego wydźwięku. Dłonie maga poczęły zaciskały się spazmatycznie w symbolach magicznych który nie towarzyszyły żadne słowa ani przepływ magii. Ramiona wyciągnęły się jakoś nienaturalnie razem z nogami podnosząc uczonego z pozycji leżącej do dość niegodnej zgarbionej postawy przykucu... by następnie ponownie zaprzeć się dłońmi w ziemię i zostawić maga powarkującego maga w dość nietypowej postawie. Wyglądał trochę jak żaba szykująca się do skoku albo no... osoba która próbuje wstać ale nie chce wyprostować pleców. Wydając jednak ponowną serię iście zwierzęcych odgłosów wtopił swoje spojrzenie w srebrnowłosą. Miarka się przebrała. Może i plecy bolały go ponownie przez tego leśnego idiotę... ale to był idiota walczący po JEGO stronie. Plus nie żył. Ona z kolei... oooona.

Mroczna leżąca przed nim zabiła chyba właśnie jakieś dziesięć procent populacji wyspy która nie miała mchu między uszami. Odpowiadała też najpewniej za cały ten syf z demonem. I skoro była jedynym innym kompetentnym czarodziejem w okolicy to niemal na pewno miała coś wspólnego z tym cholernym waleniem go biczem po plecach. A nawet jeśli nie... to nie zmieniało faktu, że nie miał zamiaru dać jej zbiec. Miał dość ośmieszeni na jeden dzień. Potoczył błędnie wzrokiem po najbliższym otoczeniu szukając czegokolwiek co byłoby pomocne. Wzrok jego zastygł na spopielonych zwłokach nieszczęsnego narwańca. Pojękując sięgnął po miecz który kazał mu chwycić... a następnie dość ostentacyjnie wbił go w ziemię. Następnie sycząc zacisnął zęby i prostując się wsparty na mieczu ryknął z bólu tylko po to by po werbalizacji cierpienia począć werbalizować narzędzie do pofolgowania wypełniającej go frustracji.

— Aaaaarghhkkaa!!! ... Ener.... lakiu... cumul....

Nie celował nawet w elfkę. Nie. Celował w coś co zaboli ją bardziej. W jej drogę ucieczki. W niewielką przestrzeń między Bramą a nią. Jeśli spróbuje uciec czeka ją kolejne spotkanie z Kulą Energii. Jeśli nie... cóż to nie tak, że miała alternatywy. Dostanie najpewniej w twarz żwirem, piachem i kamieniami które wyrwie z podłoża Kula. Nie mówiąc o tym, że takie wyładowanie energii nieopodal głowy najpewniej ją ogłuszy. A potem zapłaci za jego plecy... i za tych dwóch łowców których znał jeden dzień w sumie też. Jakkolwiek jeden z nich pozostawiał wiele do życzenia to nieironicznie byli najbardziej pomocną jednostką bojową jaką elf spotkał przez ostatnie dziesięć lat. Co zasadniczo mówiło więcej o nim niż o nich.
Spoiler:

Wyspa Kryształowego Powiewu

74
Ail próbą schwytania istoty, sprowadziła jedynie śmierć na kolejnego towarzysza. Jej twarz zapłonęła niepohamowanym gniewem, w pewnym momencie aż krzyknęła, jak gdyby straciła kogoś bliskiego. Skierowała gwałtownie wzrok na pełzającą istotę. Sekundę później odrzuciła łuk na ziemię, wykonała jakiś gest dłonią, a już chwilę później na przedramieniu dzierżyła przezroczystą, magiczną tarczę.

Elfka z krwiożerczą postawą poczęła kierować się w jej stronę, osłaniając się tarczą przed ewentualnymi atakami. Kierowała się twardo przed siebie w tylko jednym celu - brutalnego jej dobicia. Zasłużyli na to, oni wszyscy.

- Nie daruję ci tego! - rzuciła w połowie drogi, a przez kolejne pół zaczęła brać rozbieg. Miała zamiar zneutralizować jej świadomość uderzeniem tarczy w głowę, a następnie dokończenia dzieła gołymi pięściami.

Wyspa Kryształowego Powiewu

75
Gniew i determinacja gwardzistki oraz uczonego wymierzone zostały przeciwko poturbowanej elfce niemalże jednocześnie. Kula energii wystrzeliła z dłoni maga, obierając kurs ponad leżącą, wycieńczoną srebrnowłosą czarmiotkę. Niriviel nie przewidział jednak, bądź nie dostrzegł nacierającej z lewa Ail... tak jak i ona w pędzie nie dostrzegła rzucanego zaklęcia. Kula energii i tarcza królewskiej protektorki spotkały się tuż ponad szaroskórą elfką. Eksplozja zniszczyła niewidzialną powłokę, odrzuciła gwardzistkę w przestrzeń między Bramą a kobietą, którą zamiar miała zamordować. Rąbnęła boleśnie o ziemię, zadzwoniło jej w uszach. Otwierając oczy zobaczyła przeciwniczkę. Leżała nieruchomo, choć jeszcze oddychała. Była blisko, wystarczyło jedynie kilka podciągnięć. Ból poturbowanych kości doskwierał niemiłosiernie, lecz w żyłach płynęła adrenalina. Wystarczyło tylko kilka podciągnąć, by się do niej dostać...
Dość! — krzyknął Reneylan, kulejącym krokiem zbliżając się do Ail. — Mamy jeńców, nie potrzeba więcej przelewu krwi.
* Plecy Niriviela zapiekły boleśnie. Dwoje renegatów pomogło mu wstać, lecz nie byli to ci sami, z którymi weszli do jaskini. Dopiero wtedy były profesor zorientował się, że w czasie zawieruchy do ziemnej groty dotarła pozostała część uwięzionej drużyny z Tirelem na czele. Ten zaanonsował swoje przybycie głośnym gwizdnięciem i machnięciem ręki. Reneylan odmachał mu, ze zmęczonym uśmiechem na twarzy, kontynuując próbę dostania się do Ail.
Możemy się stąd wynosić — rzekła prawa ręka wodza. — Znaleźliśmy wyjście na zewnątrz, posłałem paru naszych żeby stanęli na straży.

Wróć do „Wyspa Kryształowego Powiewu”