POST POSTACI
Awaren
Z ulgą wypisz-wymaluj na twarzy, Awaren pozwolił sobie na moment rozluźnić spięte do maksimum ramiona tylko po to, żeby zaraz ponownie je spiąć w styczności z groźbą odpowiadania za tyle istotnych drobiazgów dotyczących zarówno śledztwa, jak i bezpieczeństwa samego Ushbara.
Jeśli elf miałby być szczery, przyznałby, że i tak mieli całkiem sporo szczęścia, żyjąc bez groźby uwikłania w spiski i skrytobójstwa aż do tej pory. Oznaczało to tyle, że przez bardzo długi czas Ushbar nie był brany za opcjonalnego kandydata na drodze sukcesji, a to głownie za wszechobecnie dobrze znane, raczej średnie zainteresowanie babraniem się w polityce. Awaren robił to za niego i kto wie, czy to właśnie nie z racji tego Ash'keen ostatecznie skończył tak, jak skończył - niepotrzebnie uwikłany w cały bajzel. Elf w każdym razie nie zamierzał się w tę myśl nadmiernie zagłębiać. W stosunku do pewnych kwestii, lepiej było dla własnego dobra udawać ignorancję.
Przełykając gulę tworzącą się wysoko w gardle, Foighidneach uśmiechnął się nerwowo, a następnie gorączkowo pokiwał głową, w duchu dodając:
Hahaha... Tu się rozumiemy, Wasza Wciąż Nieukoronowana Królewskość... Ja również bardzo chciałbym to zobaczyć. I nie zostać pozbawionym głowy w chwili, w której okaże się, jak bardzo się myliłem. Proszę, nie pozbawiaj mnie głowy. Bardzo lubię, gdy pozostaje przytwierdzona do reszty ciała. ...resztę tegoż także wolałbym pozostawić w jednym kawałku.
-
Możesz na mnie liczyć! Zrobię, co w mojej mocy! - zapewnił gorączkowo, od razu czując, jak wielką presję wywiera na nim siła jego własnych słów, których nijako nie mógł teraz cofnąć. Oznaczało to tyle, co kolejne, licznie nieprzespane noce, spędzone na namiętnym kalkulowaniu oraz tworzeniu możliwie najlepszych taktyk działania na przyszłe tygodnie, a być może i miesiące.
Wreszcie odprawiony, Awaren opuścił komnaty Ushbara z głową nabuzowaną mnogimi wątpliwościami, zmartwieniami oraz planami - te ostatnie kluły się szczęśliwie dostatecznie mnogo. Zapewne powinien je zacząć w wolnej chwili spisać (używając wyłącznie elfickiego narzecza i najlepiej tylko sobie znanym szyfrem, ot, dla bezpieczeństwa).
Te też rzeczywiście zaczął sporządzać pomiędzy całą resztą papierkowej roboty, acz dopiero po rozwikłaniu stanu własnej nogi (w myślach posyłając partacza, który odprawiał nad nim zaklęcia, do jednej z demonicznych sfer - na głos zaś sycząc i jęcząc, gdy ból wrócił wraz z cofnięciem jego efektów). Właśnie dlatego wolał własnomagicznie dbać o stan swojego zdrowia! Ale, ale! Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Wizja permanentnej utraty władzy w nodze była wszakże dużo gorsza! A tak? Tak musiał tylko... Poświęcić nieco czasu z jego i tak niewielkiej puli, i tak przez kilka kolejnych dni w swoim, stuprocentowo maksymalnie obciążonym od nowa grafiku...
Tak, cóż... Po co komu sen, racja...? Hahaha... Tyle by chyba było z odpoczynku, który oryginalnie planował wybłagać u Ushbara. Nie ma mowy, żeby w najbliższym czasie odważył się poprosić orka o cokolwiek, co nie było konieczne lub związane z nowym nawałem zadań i obowiązków.
Awaren przypilnował, by każdy z gońców dokładnie wiedział, w czyje ręce ma zostać przekazany dany list. W obu bardzo stanowczo, ale i względnie grzecznie pokreślił, jak bardzo liczy się dla nich czas. Działać należało wszakże tak szybko, jak to tylko możliwe. Ledwie zdążył tak naprawdę dopiąć kwestie listowe, zanim niefortunne wieści w związku z
wypadkiem, jakim był pożar w rezydencji do niedawna zamieszkiwanej przez Ash'keena oraz jego rodzinę, dotarły do jego długich uszu.
Niefortunny wypadek, ha-tfu! Gówno, nie wypadek! Prawie połamał sobie i tak uszkodzoną wciąż nogę, gdy w podrygach przyszło mu bieżeć byle dalej przed siebie i na miejsce zdarzenia, gdzie też ledwie oparł się ochocie rwania włosów z głowy na sam widok pogorzeliska oraz tego, co wciąż jeszcze płonęło.
Po cichu niechętnie pogratulował sprawcy, czy też sprawcom nie tyle przebiegłości, co zwyczajnego braku wahania oraz skrajnego wyrachowania stosowanych metod. Nie wróżyło to dobrze, a jednocześnie dość szczęśliwie w tym samym czasie potwierdzało, że zamachowcy nie potrafili stawiać swoich kroków zupełnie bezszelestnie. Pozostawiali ślady. Ślady, których musieli się pozbywać w brzydki sposób, jeśli chcieli je porządnie ukryć. Ponieważ działali mimo tego szybko i zaskakująco sprawnie, Awaren nie miał wątpliwości, że zdobycie przewagi będzie tutaj wyjątkowo trudne. Trudne, ale i nie niemożliwe, a potwierdził mu to flakonik, który odnalazł przy resztkach ciała osoby, którą najpewniej zmuszono lub nakłoniono do samobójczego aktu.
Głowa zaczęła mu ciążyć tego dnia jeszcze dobrze przed nadejściem upragnionych odpowiedzi - gdzieś pomiędzy pierwszymi stronicami raportów a dzbańcem słabego, rozwodnionego wina, którym ratował się w podobnych chwilach. Trunek był zbyt rozcieńczony, żeby jakkolwiek zmącić mu umysł, ale wciąż w jakimś nieznacznym procencie był alkoholem i pozwalał dzięki temu na niezbędne minimum odprężenia. Co było niezbędne, jeśli chciał powstrzymać trzęsące się ręce, dokończyć raporty oraz spisywanie własnych uwag.
Czy już wspomniał, że niejako podziwiał bezwzględność, z jaką działali ich przeciwnicy? Bo mimo całego podziwu, dużo bardziej przerażało go to, co mogli zrobić z nim lub Ushbarem, jeśli ich łapska kiedykolwiek zdołają ponownie ich dosięgnąć! Raporty tylko wszystko potwierdzały i z jakiegoś powodu sądził, że kolejna, podobna akcja skończy się wywiezieniem z miasta już tylko jego nieruchomych i być może niezupełnie kompletnych zwłok. Nie chciał nikomu dawać na to szansy, jeśli miał możliwość. Był przecież ledwie po czterdziestce!
Był późny wieczór, kiedy Awaren mógł wreszcie odwiedzić więźniów po uprzednim odnotowaniu najlepiej prezentujących się kandydatów na opcjonalnych ochroniarzy dla księcia. Wziął ze sobą oczywiście nieszczęśliwie złapanego wcześniej strażnika, nie śmiąc jak na razie poruszać się po terenach pałacu z taką samą swobodą, do jakiej przywykł. Nie, dopóki nie był pewny pełnej sprawności własnych kończyn.
Zola, Zhog i Rigi - mimo pewnej dozy irytacji, okazali się dokładnie tak chętni do współpracy, jak to sobie wyobrażał. Hej, był kiedyś na ich miejscu! Dobrze znał pokusę widma oswobodzenia z okowów. Nie wspominając o tym, że w przeciwieństwie do niego, mogli ją otrzymać właściwie już zaraz i od ręki. Odznaczyli się dostatecznie w kopalniach, dzięki czemu, zgodnie z przyzwoleniem Ushbara, wystarczyło dosłownie słowo, aby zostali mu oddani pod komendę.
Awaren nie miał nadmiernego doświadczenia w zarządzaniu zasobami orkowo-goblińskimi, co nie przeszkadzało mu w szybkim nadrabianiu zaległości. Na wstępie, jak można oczekiwać, solidnie przeprosił całą trójkę za zwłokę, wyjaśniając, że aż do dziś dnia pozostawał kompletnie nieprzytomny i pod wpływem efektów ubocznych Zaćmienia. Następnie, w rozsądnym stopniu rozrysował im całej sytuację, w jaką był najwyraźniej uwikłany, w jaką uwikłany był również jeden z pretendentów do tronu, któremu służył oraz w jaką uwikłaną pozostaną także i oni, jeśli zgodzą się przyjąć jego warunki. Stać się mieli wszakże nie tylko raz jeszcze prawowitymi członkami społeczeństwa, ale również częścią cesarskich zasobów. Fakt faktem, porażka Awarena oznaczała porażkę ich trójki, jednak zwycięstwo... Zwycięstwo stanowiło obietnicę dużo piękniejszego jutra. W każdym razie dla nich. Elf nie oczekiwał, aby wiele mogło zmienić się w jego własnym przypadku.
Po niezbyt długich dywagacjach i wciąż chętnym przyjęciu jego warunków, Foighidneach zdecydował się przydzielić Rigi, mającą najwyraźniej najbardziej cięty język spośród reszty towarzystwa oraz osobisty talent do zwracania uwagi na szczegóły, do prywatnej ochrony Ushbara oraz jego komnat. Miała przykazane zwracać duża uwagę na świeżo wrzuconego razem z nią do pracy młodzika, informując o każdym, dziwnym tudzież podejrzanym zachowaniu. Dla pozostałej dwójki miał coś nieco innego.
Flakonik wraz z resztkami płynu, przekazał jednemu z filarów Akademii, który to z kolei zobowiązał się do sprawdzenia go poprzez akademickich alchemików.
***
Czas mijał nieubłaganie. Dni zmieniały się w oka mgnieniu w tygodnie, a tygodnie w miesiące i nic nie szło w kwestii śledztwa tak, jak pewien elf sobie tego życzył. Nie każdy jego krok oraz plan natomiast palił na panewce! Tylko to zapewne wciąż ratowało jego biedną, spiczastouchą głowę.
Nowy rodzaj współpracy nawiązanej z Akademią oraz zespołem jego czarnoksiężników, był czymś, o czym Awaren nie śmiał wcześniej nawet marzyć. Skuszeni ewentualnymi możliwościami, jakie przynieść mogły dobre wyniki tejże, zwłaszcza poprzez zbliżenie się do być-może-przyszłego-władcy oraz jego dworu (tu elf przyłożył się nad wyraz starannie, aby zareklamować swojego suwerena w jak najlepszym świetle, przy okazji sprzedając niezliczoną ilość
wazeliny komplementów drugiej stronie negocjacji), zgodzili się pomóc i zaoferować część swoich usług, o ile zapewniano im odpowiednie środki. Całe szczęście, Ushbar nie szczędził zębów, gdy w grę wchodziła wewnętrzna walka z osobami odpowiedzialnymi za zdradę popełnioną przez Ash'keena oraz powtarzające się od czasu do czasu, nowe próby zabójstw, które pewnemu elfowi spędzały sen z powiek.
Wszystko naturalnie rejestrował! Nie po to latami łatał dziury budżetowe i po cichu doprowadzał do pozbywania się wszystkich, którzy odpowiedzialni byli za korupcję w stolicy, aby teraz samemu za nią odpowiadać! Licytowanie się o towary magiczne było z tego jednak najgorsze. Całe szczęście znalazł pewnego handlarza, który był gotów pomóc w targowaniu się i negocjacji cen, w zamian za wyłączność na sprzedaż pewnych przypraw i ziół w mieście. Była to dość wygórowana cena, ale kontrakt miał obejmować tylko kolejne dziesięć lat, co komuś z rodzaju wysokich elfów, nie wydawało się aż tak długim czasem. Awaren często wysyłał na tego typu pertraktacje również Zolę lub Zhoga. Teraz, gdy ponownie obrośli nieco bardziej w mięśnie oraz tkankę tłuszczową, a na grzbietach nie nosili byle skrawków szmat, potrafili sprawiać onieśmielające wrażenie w roli przybocznej ochrony. Były to działania niezbędne, jeśli nie chcieli wywalać niepotrzebnej ilości kapitału na targowanie się z Akademią o niezbędne dla królewskiej gwardii oraz osobistej ochrony Ushbara talizmany ochronne, oraz zabezpieczenie samych komnat. Uczelnia dostawała nowe, lepsze ceny na niezbędne im zasoby, podczas gdy pałac otrzymywał specjalne zniżki na oferowane przez nich, zaklęte przedmioty oraz usługi - w tym niezbędną w niektórych punktach, pomoc wyspecjalizowanych w odpowiednich dziedzinach czarnoksiężników. Zwłaszcza, iż talizmany oraz zaklęcia rzucane na pomieszczenia, również potrzebowały być nasycane lub odnawiane co pewien okres czasu.
Awaren posiadał własny talizman, z którego jednakowoż nie korzystał na co dzień. Jak zauważył, aktywowany talizman znacząco zmniejszał jego wrażliwość na zmiany w otoczeniu. Pozostali jednak członkowie gwardii oraz ochrona stacjonująca w pałacu, miała obowiązek nosić je zawsze na wierzchu i był to nowy, odgórny rozkaz, na którego wprowadzenie Foighidneach nie musiał nalegać długo. Wystarczyło rozpuszczenie odpowiedniej ilości groźnie brzmiących plotek o niebezpiecznym, mącącym w głowach czarnoksiężniku na terenie pałacu. Doszło nawet do tego, że co roztropniejsi orkowie zamieszkujący tereny kompleksu pałacowego zaczęli zabezpieczać się na własne koszta. Straż także była ostrożniejsza i bardziej czujna. Nikt nie lubił niebezpiecznych szarlatanów, mogących czaić się po kątach. Wzmożenie ogólnej czujności, choćby i kosztem wcześniej panującego spokoju, było warte swojej wagi w złocie. Utrudniało swobodne poruszanie się.
Uzupełnianie energii magicznej nie należało do łatwych, ale wciąż brał w tym czynny udział, nie chcąc niczego zostawiać najbardziej przyjaznym magom z Akademii samopas. Była to tylko jedna z licznych, nowych rutyn, jakie spadły na jego barki.
Rigi wiedziała, co robi, kiedy ustawiała pod sobą trzech innych nowych i młodych rekrutów na osobistych strażników księcia, robiących co w ich siłach, aby przypodobać się zarówno starszej koleżance, którą zapewne brali za doświadczoną stażem na stanowisku (nic bardziej mylnego, ale kto próbowałby im to uświadomić?), jak i nie podpaść samemu Ushbarowi. Wszyscy byli zdeterminowani i chętni do zaradzeniu nowemu, nieznanemu zagrożeniu, jednak trzymani przy tym na tyle krótko, aby brawura nie uderzyła im zbytnio do głów.
Zhog towarzyszył Awarenowi, gdy ten musiał udać się poza tereny pałacowe. Elf nie miał dłużej odwagi szwendać się poza murami samopas. Ryzyko kolejnej wpadki z porwaniem było zbyt realne. Zbyt namacalne. I choć unikał tego typu wypadów w miarę możliwości, czasami należało ruszyć tyłek, by samemu odwiedzić Karlgardzką Akademię Czarnoksięstwa. Poza tym jego zadaniem było monitorowanie terenów wokół cesarskich włości. Był dodatkową parą oczu na korytarzach, placach i w ogrodach, które patrolował. Pozornie nie różnił się niczym od typowego gwardzisty. Wszystko, co wydawało mu się podejrzane lub niezgodne z rutyną dnia codziennego, miało być natychmiast raportowane Awarenowi.
Zola pozostawała najbliżej elfa przez większość czasu. Była dobrym słuchaczem i pomocnikiem, niezależnie od tego, ile z jego paplanin i tłumaczeń rozumiała w danej chwili. Poza tym, w przeciwieństwie do Zhoga, potrafiła poruszać się szybko i cicho. Przemykać niezauważenie i nie rzucać się w oczy w zupełnie innym stopniu niż wysoki elf. Nie zawsze potrzebowała się ukrywać. Czasami wystarczyło, że wmieszała się odpowiednio w tło, nie odstając aż tak bardzo od typowych mieszkańców tych ziem. Znacznie lepiej niż ktokolwiek inny mogła przyglądać się pracy służących oraz wszelkich, pomniejszych pracowników na terenach kompleksu.Hobgoblinica pomagała mu również z bardziej prywatnymi... praktykami.
Gdy Foighidneach odzyskał zdobyte w kryjówce handlarzy niewolników fanty, nie miał wiele sposobności na rozwikłanie ich wszystkich funkcji. Najłatwiejsze było odkrycie natury dziwacznego gwizdka, w który wystarczyło mu dmuchnąć jeszcze kilka razy tu czy tam. Pantofelki wciąż pozostawały wielką niewiadomą, pozostawioną do w lepszych czasach i warunkach. Zbyt szkoda było paradować w nich na co dzień. Zwój natomiast... Do zwoju elf przyssał się dokumentalnie od pierwszego zerknięcia w jego treść.
Los byław przewrotny i diabelnie ironiczny. Podczas gdy sprawa jakiegoś diabelnie utalentowanego czarnoksiężnika, specjalizującego się w magii wplywającej na umysł, odbierała mu możliwość porządnego wysypiania się, sam natrafił na zwój zawierający zaklęcie podobnego sortu.
Po dokładnym przestudiowaniu zwoju, elf uznał za całkiem prawdopodobne, że został on ongiś wykradziony właśnie ze zbiorów Karlgardzkiek Akademii. Na razie nie kwapił się natomiast, by to sprawdzić, czy też spróbować go zwrócić, jeśli jego przypuszczenia faktycznie były słuszne. Był cenny i zawierał równie cenną wiedzę, którą po niezbyt długich przemyśleniach, postanowił spróbować sobie przyswoić.
Czar, o jakim traktowało pismo, miał wywoływać u swojej ofiary halucynacje-... Nie, to też nie do końca to. Budził do życia lęki tego, na kogo został rzucony, niezależnie od tego, czy były one świadome, czy też podświadome, a następnie tworzył ich iluzję widoczną tylko i wyłącznie dla jego oczu. Iluzję tego, co go najbardziej przerażało, realną tak dla oczu, jak i reszty zmysłów. Rzucenie zaklęcia na dostatecznie wysokim poziomie miało szansę sprawić, że siła strachu była dla umysłu ofiary na tyle potężna, by z miejsca ją sparaliżować, doprowadzić do natychmiastowego ataku paniki lub histerii i zaburzyć jej racjonalny tok rozumowania niezależnie do tego, jak nieuzasadniona w danej chwili była to obawa.
Niewielka ilość czasu, jaką Awaren powinien raczej przeznaczyć na odpoczynek, została więc szybko poświęcona celom naukowym. Choć zdawał sobie sprawę, że nie była to najlepsza pora na zagrzebywanie się w dodatkowej pracy, sytuacja z Ash'keenem dała mu wiele do myślenia.
Niezależnie od wrażenia, jakie sprawiał na co dzień, uczucie kompletnej bezradności nie było mu wcale aż tak dobrze znane. Wychodził z założenia, że dopóki będzie wiedział, jak i kiedy wycofać się z niebezpiecznych okoliczności, na co też czuł się zawsze w jakimś stopniu przygotowany, życie będzie toczyć się dalej, a on razem z nim. Tak długo, jak długo zdoła uniknąć śmierci, niezależnie od odniesionych po drodze porażek i ofiar, będzie w stanie pogodzić się ze swoim losem i ruszyć dalej. Wystarczyło pozostać niezauważonym i unikać zagrożenia. Wystarczyło schować się za zaklęciem lub odpowiednio szerokimi plecami kogoś, kto mógł przyjąć ewentualny cios za niego. Mógł działać w ten sposób, ponieważ był tchórzem i nigdy nie starał się tego zmienić. Jego kręgosłup moralny nigdy nie należał do najmocniej rozwiniętych, a i życie układało się dla niego w sposób, który nie nakłaniał do zmian. Wiedział to i akceptował. Do czasu.
Mówiąc wprost - mylił się. Mylił się i obecnie wcale nie chciał zostać w żaden sposób zmuszony do opuszczenia Karlgardu. Nie chciał zostać zmuszony do ucieczki ani zwrócenia się plecami do swojego suwerena. Jego pozycja mogła być daleka od idealnej. Jego życie mogło nie wyglądać tak, jakby tego chciał ani też tak, jak to sobie za młody wyobrażał, lecz gdy został wywieziony poza granice miasta, nie potrafił wyobrazić sobie dłużej innej opcji, jak tylko opcję powrotu
do domu. Z powrotem do Karlgardu. Nawet jeśli zdawał sobie sprawę z możliwych konsekwencji, wciąż wybrał zaskakująco lojalne jak na niego zachowanie. Gdy ręce Ash'keena zamykały się w morderczym uścisku na szyi Ushbara, również o mało nie stracił głowy w ślepym przerażeniu o życie orka, który w swoich niedelikatnych złośliwościach doprowadził do większej ilości złamań w jego kruchym ciele, niż Awaren był zdolny zliczyć. Jeśli na jego miejscu byłby ktoś inny spośród jego pobratymców, nieznający się dostatecznie na medycynie i magii leczącej, nie przeżyłby nawet połowy z tego, z czym on sam miał już tutaj do czynienia. Być może był szalony, a być może Urk-hun zapuściło w nim korzenie zbyt głęboko, żeby był w stanie ot tak się ich pozbyć.
Nie mając siły fizycznej tam, gdzie decydowała ona o przeżyciu oraz wierze w cudze możliwości, potrzebował czegoś więcej. Potrzebował silniejszej magii. Zaklęć, które mógł skierować przeciw wrogom, jeśli ci staną na jego drodze i zablokują ją. Jak inaczej zresztą miał zjednać sobie pełne zaufanie cesarskiego księcia, jeśli wciąż podejrzewał, że za cenę własnej skóry sprzeda go byle kiedy? ...Co nie było do końca nieuzasadnione?
Zaklęcie bazowało jednakowoż na żywiole, z którym nigdy nie obcował w praktyce i to też znacząco utrudniało sprawę. Kimże jednak byłby typowy, Wysoki Elf, gdyby perspektywa zgłębienia nowych tajników magii nie skusiła go w dostatecznym stopniu?
Korzystając z nowo nabytych kontaktów i konszachtów z czarnoksiężniczkami z Akademii, Awaren studiował zatem księgi, doradzał się i prosił o wszelkie, dostępne metody ćwiczeń, które przybliżyć mu miały naturę magii powietrza. Wkupienie się w łaski było już na tym etapie jego drugą naturą, a jeśli miał coś na tym zyskać, mógł to robić absolutnie bezwstydnie.
Zaburzony jeszcze bardziej niż dotychczas rytm snu nadrabiał częściowo poprzez medytacje i odpowiednie eliksiry, jeśli tylko miał możliwość na ich nabycie. Medytacje były dobrą formą zarówno na zmniejszenie uczucia zmęczenia, uspokojenie i odświeżenie umysłu, jak i dodatkową formą ćwiczeń na koncentrację, której później potrzebował, jeśli nie chciał ryzykować popełnieniem głupiego błędu w trakcie magicznych praktyk. Stopniowo wyrobił sobie nawyk ćwiczenia zaraz po przebudzeniu oraz zaraz przed położeniem się (o ile nie zasnął wcześniej z głową w papierach gdzieś przy biurku).
Czas na sen zmniejszył do absolutnie niezbędnego trzeźwemu i sprawnemu funkcjonowaniu minimum. Nie był to wciąż stan podobny do insomnii. Gdy zasypiał, spał głęboko, nawet jeśli krótko i bynajmniej nie tak łatwo było go obudzić, dopóki jego organizm nie uznał, że zbliżała się właściwa godzina.
Zola oraz
pożyczony z Akademii nowicjusz, dla którego pomoc Awarenowi miała być najwyraźniej formą kary za jakieś drobne przewinienia czy też kiepskie wyniki w nauce, stanowili w pełni świadome swego losu króliki doświadczalne, na których co rusz usiłował testować zaklęcie. W przypadku Zoli, co pewnie nie było do końca w porządku, hamował się dużo bardziej, niż gdy obiektem eksperymentów miał być czarnoskóry chłopak. Z racji zachowania bezpieczeństwa, obydwoje zostawali wcześniej częściowo unieruchamiani miękkimi, ale wytrzymałymi pasami materiałów, którymi obwiązać można było kończyny. Były to rzadkie, sporadyczne sesje, które mógł policzyć na palcach dłoni. Organizował je wyłącznie wtedy, kiedy odnosił wrażenie osiągnięcia pewnego przełomu. W innych wypadkach starał się wychodzić z zaklęciem przeciwko drobnym zwierzętom, które czasami na prośbę złapała dla niego hobgoblinica.
Zasadnicze różnice pomiędzy magią wody a powietrzem, nie były całe szczęście aż tak kolosalne, jakby to miało miejsce w przypadku ognia, czy ziemi. Mimo to, zmęczenie nie raz i nie dwa lubiło wychodzić na przekór determinacji elfa, zmuszając go do dużo wolniejszego robienia postępów.
Awaren wciąż dwoił się i troił, usiłując połączyć stare obowiązki z nowymi, częściej niż kiedykolwiek wykorzystując do pomocy rytuał tworzenia sobowtóra samego siebie. Gdy Zola po raz pierwszy zobaczyła dwóch Foighidneachów pracujących przy tym samym biurku, o mało nie wpadła w histerię.
Z początku, Awaren cieszył się, że Ushbar w końcu odciążył go z części obowiązków, które wcześniej (przez lata) wolał zrzucać w pełni na swojego, jeszcze wtedy niewolnika, a obecnie,
teoretycznie w pełni oswobodzonego sługę. Była to wciąż pewna forma ulgi oraz godzina lub dwie, które mógł i oczywiście od razu przeznaczył na zajmowanie się innymi rzeczami. Ponieważ jednak elf był bardziej spostrzegawczy, niż czasami by sobie tego życzył, szybciej niż wolniej zauważył, że cesarski syn bynajmniej nie robił tego z litości ni gwoli średnio realnej troski o jego zdrowie.
Śmierć Ash'keena pozostawiła skazę, która odbijała się w profilu Ushbara, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Widać to było w drobnych gestach, spojrzeniach, odruchach, a nawet doborze słów. Wszystko to sprawiało, że Awaren przeklinał Ash'keena częściej, niż był tego w rzeczywistości wart. Miał przynajmniej nadzieję, że częściej zdarzało mu się robić to w myślach, niż na głos, ponieważ jego tendencja do mamrotania pod nosem pozostała tak samo zła (o ile był przekonany, że w pobliżu nie było nikogo obcego), jak zawsze.
Nie nawykł do tego. Zdecydowanie nie nawykł, do oglądania swojego pana spiętego, z oczyma czujnie przeszukującymi ciemniejsze kąty korytarzy oraz komnat. Od tego miał już przecież Awarena! Gdyby tylko ufał mu w dostatecznym stopniu-... Książe miewał jednakowoż zarówno te lepsze, jak i gorsze dni. W trakcie lepszych, wciąż od czasu do czasu podstawił mu nogę, której szpiczastouch nie starał się już nawet zauważyć. W gorszych... W gorszych, ten sam uniżony sługa wysilał się, aby nijako nie podpaść, a jednakowoż spróbować czasami rozjaśnić ewidentnie czarne myśli Ushbara. Potykał się wówczas choćby i o własne nogi, jeśli uznał, że istniała szansa na poprawienie mu tym nastroju. Kilka razy rozwalił sobie przy tym nos.
Problem z zamachami oraz strach przed gniewem Ushbara, którego cierpliwość w oczekiwaniu na rezultaty śledztwa i tak przekroczyła już dawno granice, zmusiła wreszcie Awarena do wystosowania trzeciego z kolei listu do karlgardzkiej Akademii, odnośnie do tego samego życzenia - prośby o dostęp do listy studentów, absolwentów oraz wykładowców, którzy ukończyli ją z najlepszymi wynikami w dziedzinie magii manipulującej umysłem, czy też odznaczającymi się umiejętnościami wpływania swoją wolą na myślenie innych w swoim otoczeniu. Dostęp ten dwukrotnie został mu już odmówiony.
Przecierając dużo mocniej niż kiedykolwiek wcześniej podkrążone oczy, Foighidneach wychylił się ze swojej pufki, na której pracował przy niskopodłogowym biurku.
-
Zola? - zawołał, machając ręką nad pergaminem, w celu szybszego osuszenia atramentu. -
Mogłabyś zaraz pobiec z czymś dla mnie do Akademii?
Ostatnie miesiące nauczyły go nieco bardziej ufać w szybkie nogi hobgoblinicy niźli przypadkowego gońca. Magowie z uczelni także dużo chętniej i szybciej przyjmowali tę samą, znajomą z czasem twarz.
-
Swoją drogą... Uhh. Nie widziała może gdzieś okropnie wyświechtanej, pożółkłej od słońca koperty? Wygląda, jakby wyciągnięto ją wcześniej z psiego pyska i prawdę powiedziawszy pachnie też niewiele lepiej-... Ah! Nieważne! Mam ją!
Podczas gdy jedna dłoń wciąż niestrudzenie wachlowała świeżo spisany kawałek papieru, drugiej udało się wygiąć pod dostatecznym kontem, aby otworzyć jedną z cienkich szuflad i wygrzebać z niej wyczekiwany z dawna list.
Niedługo po otrzymaniu od Ushbara wieści o wizycie Marii Eleny, Awaren zaczął naturalnie szukać osoby, która zgodziłaby się za przyzwoitą cenę dostarczyć mu na czas odpowiednie informacje na temat wieszczki. W słowniku niektórych osób "na czas" oznaczało niestety tyle, co
"w przeddzień przybycia tejże", ale zawsze lepiej późno niż wcale, racja? Racja??? Haha... Hahahaha... W ogóle nie zmuszało go to do coraz większych rozterek i nie zmniejszało apetytu każdego dnia przez ostatnie tygodnie. Wcale nie dostał też okropnego ataku paniki, gdy statek, jakim podróżowała kobieta, nareszcie przybył do stolicy. W ogóle.
Rzecz w tym, że potrzebował czegoś więcej niż byle mgliste plotki docierające do nich zza morza. W jakim stopniu faktycznie sprawdzały się jej wróżby? Jakie były jej osobiste słabości? Jak bardzo zżyła się na podłożu emocjonalnym z córką Dayanary? Czy istniała szansa, na przekupienie jej? Jeśli tak, to jakim sposobem? Co mogło ją zainteresować?
-
Ah, umm... Powiedz... Dostarczyłaś list, który napisałem do naszego szanownego gościa? Racja. Racja... Dostarczyłaś. Sam nie wiem, po co znowu pytam, hahaha! Wybacz! - starając się odrzucić na bok zarówno psychiczne, jak i fizyczne zmęczenie, starannie zapakował i zapieczętował list przeznaczony dla magów z Akademii, po czym z wolna zaczął rozcinać kopertę, która dotarła do niego z wyspiarskiego królestwa. -
Bo wiesz, byłoby naprawdę miło, gdyby od razu dała mi swoją odpowiedź, zamiast kazać czekać na nią dobre pół dnia? To naprawdę nie takie trudne, naskrobać raptem kilka słów - biadolił tylko po to, żeby sobie pobiadolić, nie oczekując żadnej konkretnej odpowiedzi ni reakcji.
Zola zapewne nauczyła się, że czasami biedny elf miał po prostu potrzebę odnoszenia wrażenia, że ktoś słucha jego utyskiwań. Robienie tego przy Ushbarze nie wydawało się już dłużej bezpieczne.
Awaren wykorzystał swoją pozycję, aby i w rzeczonej wiadomości do Eleny posłużyć się cesarską pieczęcią. W imieniu Ushbara, co było tym razem dość ryzykowne, wystosował życzenie o krótki seans, gwoli upewnienia się, że mają do czynienia z prawdziwą Marią Eleną, nie zaś byle uzurpatorką głodną bogactwa wynikającego z jej sławy. Ryzyko było jego zdaniem warte świeczki i czy nie należał do osób umiejących wyłgać się z niemalże każdego przekrętu czy potknięcia? Jeśli posiadał jakiś talent, to wymyślanie kłamstw na poczekaniu stało dostatecznie wysoko w rankingu!
-
Jeśli nie uda mi się spotkać z nią przed jutrzejszym bankietem, będę miał problem. Duży problem. - kontynuował nerwowo, niemalże boleśnie wyłamując długie palce nad wymemłanym listem z Archipelagu. -
Problem, pod tytułem: "Miałeś się nią ZAJĄĆ, Awaren. Miałeś zrobić z nią PORZĄDEK, Awaren!" Nie, żeby aż tak często wołał mnie po imieniu. Jego Książęca Mość, mam na myśli... Miło by było, gdyby tak robił. Przynajmniej miałbym pewność, że w ogóle pamięta, jak się nazywam. - wzdychając ciężko, pokręcił głową do własnych, bzdurnych myśli.
Bycie zajętym mężczyzną miało swoje plusy. Ot choćby taki, że pozwalało zapomnieć o przytykach Rigi sprzed paru miesięcy. Jego umysł nie miał na tyle wolnego czasu, aby marnować go na zastanawianie się nad swoją własną rolą czy też obejmowaną pozycją. Musiał skupić się na przeżyciu tego całego bałaganu, którego teraz był częścią!
-
Hej, Zola? Wiem, że to nie twoje zmartwienie, ale jak myślisz - tu ściszył konspiracyjnie głos. -
Sądzisz, że powinniśmy się jej po prostu pozbyć...? Jeśli nie wytypuje Ushbara jako następcy w swojej przepowiedni, moja głowa naprawdę może polecieć, niezależnie od tego, ile będzie w tym głupiego teatrzyku, a ile prawdy.
Starając się wygładzić wymęczone drogą morską listy, elf zerknął na pakunek, który został mu niedawno przyniesiony. Wciąż nie potrafił pogodzić się z mocno mieszanymi uczuciami, jakie napadały go za każdym razem, gdy zerkał w jego kierunku. Czy powinien uznać to za formę przekupstwa? Jeśli tak, to przez kogo? Awaren nie miał żadnych adoratorek, tego akurat był pewien bardziej niż czegokolwiek innego na tym świecie. A już na pewno nie na tyle majętnych, aby przesyłały mu równie drogie składniki, przysmaki oraz oręż. Tym pierwszym, elf nie mógł się nadziwić przez długi czas po rozpoznaniu, wzdychając i mamrocząc do samego siebie w ekscytacji. Na widok drugich, o mało się nieelegancko nie poślinił, natomiast gdy palce jego dłoni musnęły skromnie wyglądającą rękojeść, wzdrygnął się i szybko wycofał ją z zasięgu. Jakiś czas poświęcił studiowaniu jej z odległości. Rękojeść wykonana została z jadeitu w kolorze przywodzącym na myśl piaski pustyni. Nosiła na sobie lekkie ślady żłobień. Ot niewinne zawijasy, nierzucające się specjalnie w oczy, za to wyczuwalne pod palcami.
Awaren nie był znawcą broni. Gdy po raz pierwszy ojciec wcisnął mu w garść kawał metalu, miał ochotę cisnąć nim jak najdalej od siebie. Nigdy nie nauczył się wiele więcej poza ogólną teorią posługiwania się mieczem. Po długiej dywagacji doszedł jednak do wniosku, że kształt tego, co zostało mu ofiarowane, najbardziej przypominało szable. Nieco krótszą od standardowych, gdy po kilku bardzo nieufnych podejściach, wreszcie wyswobodził ostrze ze skromnej, ale porządnie wykonanej, obszytej twardym materiałem pochwy.
Szabla była wyjątkowo lekka i dobrze naostrzona, ale tym, co martwiło elfa, to raczej dziwna energia, jaka wydawała się od niej bić. Nic dostatecznie silnego, aby mogło sugerować o nałożeniu klątwy lub niebezpiecznego uroku, ale wciąż sprawiającego, że wolałby raczej powiesić ją na ścianie, niż trzymać przy pasie.
Wzdychając ciężko, mag przekręcił głowę i podniósł wreszcie oczy na list, który wciąż wymagał jego uwagi.
Mario Eleno, Mario Eleno... Co powinienem z tobą zrobić?
Sprawa Sknara była chyba jeszcze bardziej śliska, jeśli nie mniej nagląca. Awaren wiedział, że należało skontaktować się z draniem w ten, czy inny sposób. Być może powinien to zrobić osobiście? Nie chciał. Była to ostatnia rzecz, o jakiej marzył! Naprawdę! Bał się niemniej, że w przypadku nieudanej obławy facet zapadnie się znowu pod ziemię. Ale to zostawić należało na zadanie wymagające planowania za dzień lub dwa. Gdy przekona się, czy przyjdzie mu tego dożyć.