Droga do Saran-Dun

16
POST POSTACI
Sara Crestland
Dziewczyna spąsowiała, słysząc przedrzeźniający głos rabusia. Po pierwsze - ona tak nie brzmiała, zaś po drugie - mówiła prawdę! No może smok brzmi nieprawdopodobnie, ale tak wyglądał i sama przyznała, że mogłaby to być wiwerna. - Jechałyśmy dwa dni powozem, oczywistym jest, że nie można było stąd dostrzec pożaru - wtrąciła przez chwilę poirytowana jego tonem głosu, za chwilę jednak przypominając sobie, że to on dzierży tutaj broń. Znaczy, Sara też ciągle miała w zarękawiu mizerykordię, ale nie oszukujmy się - użycie jej we względnie bezpiecznej pozycji nie było rozsądnym wyjściem. Poza tym nie była morderczynią, nawet jeśli ci tutaj owszem.

Jej bądź co bądź butne podejście zostało szybko zdeptane, gdy tylko rabuś faktycznie zaczął poważnie podchodzić do swojego fachu. Kuśtykając lekko, cofała się, aż nie poczuła za plecami ściany karocy. Wpatrywała się swoimi wielkimi oczami w mężczyznę, wysłuchując jego żądań i gorączkowo rozmyślając nad czymś, co mogłaby zrobić. Serce biło jej szybko, ale niemal wyskoczyło z piersi, gdy brodacz zagroził Sofi. Przez krótką chwilę ogarnęła ją panika, ale dwa głębsze wdechy i wydechy uspokoiły gnajace myśli, które podsunęły idiotyczny pomysł. I zanim zdążyła pomyśleć, zaczęła paplać.

- Mówiłam, ze złota nie mamy, tak jak jedzenia i wody! Możemy z wami pójść, listy też wyślemy, ale na bogów, minie dobrych kilka dni, zanim cokolwiek się stanie i ktokolwiek przyjdzie z zapłatą - wyrzuciła z siebie, za chwilę wyrzucając z siebie najgłupszy blef, jaki mogła wymyślić, byle tylko uratować Sofi. - A-a-a jak dotkniecie Sa-a-rę i każecie jej wąchać kwiatki od spodu, to w życiu nie zobaczycie gryfów! Jej ojciec jest jakimś ważnym Crestlandem, a oni tutaj rządzą. Słyszałam też, że są bliską rodziną z królową, jakieś kuzynki czy coś - tak, właśnie zamieniła się osobami z Sofi, ale w ten sposób mogła ją ochronić. Po chwili zaczęła dalej brnąć w blef, zamierzając uderzyć w żelazo, póki gorące. I to w najgorętsze miejsce. - A no i to jak nam nie pozwolicie się nią zająć, to będzie nici z gryfów. A Crestlandowie mają tutaj blisko i wszyściutko by szybko przywieźli. Całe cztery tysiące gryfów, a może i nawet więcej, skoro krewniaczka królowej. Aaa nawet szybciej by było, jakbyśmy tam zaraz pojechali, zaraz by rozpoznali swoją i dali ładnie kufer, prawda? A tak to nie wiadomo, czy i jak dotrą liściki, bo wy nie macie gołębi ani kruków, prawda? - jadaczka się jej nie zamykała, ale na co teraz liczyła to to, że właśnie żadna z dziewczyn nie przerwie jej tego... Oraz że rabusie łykną przynętę.

W ogóle, przemknęło jej przez myśl, czy oni byli naprawdę tak głupi, by myśleć o okupie, gdy przyjedzie cała kawaleria w odsieczy?

A po drugie, brodacz był blisko. Bardzo blisko i mogłaby śmiało wbić mu sztylet w brzuch, ale co potem? Zasłaniać się nim? Na pewno jeszcze żyłby, poza tym samą myśl o przelewie krwi napawała ją odrazą. Więc niechże łyknie przynętę!

Droga do Saran-Dun

17
POST BARDA
Trudno określić kto był najbardziej zdumiony wywodem Sary. Brodacz i opryszkowie patrzyli na nią z zadziwieniem jakby zaczęła gadać o kolejnych smokach, Agata patrzyła na nią jakby jej odbiło a Kamila zdawała się chyba jedna rozumować podobnie do niej... lecz i w jej oczach było jakieś nieme pytanie. Ba, nawet półprzytomna Sofi burknęła coś co brzmiało dość pytająco... a przynajmniej kończyło się czymś na wzór "he?". Po dłuższej chwili ciszy głos zabrała rzekoma martwa dziewka z pobocza - Stokrotka.

- Barnabha... nawhet o tym...

- Ale to jedna z naszych "łaskawych władców" kochana. To już nie jest robótka na boku. - odburknął brodacz.

- Mieliśhmy tham po kharczmie wrócić! PO! Był plan! Shyvis nam dup...

- Pfff... może inny watażka. Ale nie ona. Ty ją znasz, ja ją znam. Zapomni o karczmie jak tylko usłyszy o Crestlandzie w swoim obozie. Zabieramy ją do niej... teraz.

Zakrwawiona dziewka poczęła dyszeć ciężko. Dłoń zacisnęła się jej na nożu u pasa, w oczach błyszczała furia... Sara mogła przysiąść, że przez krótką kobieta faktycznie rozważała brodacza. Ten tymczasem patrzył na nią ze stoickim spokojem i chłodną determinacją w oczach. Nim jednak cokolwiek zdołało narodzić się z owego napięcia kobieta splunęła na drogę i na odchodnym pokazując pozostałej dwójce zbirów jakiś dziwny i nieznany Sarze gest burknęła.

- Dobra... dość. W dupie mam waszą popierdoloną ideologię. Róbcie co chcecie. Jesteście zasranymi błaznami. Hans się o tym dowie i takiego wała, że pomożemy tej pierdolniętej suce znowu. Albo nie. Nawet nie znowu. Nie będzie nawet teraz. Jebać was, jebać elfkę i jebać tę karczmę. Idę zarobić a nie atakować zasraną armię.

Mężczyzna z kuszą wysunął się zza brodacza i wykonując kilka szybkich kroków stronę dziewki zdawał się chcieć ją zatrzymać. Jednak to on wstrzymał swe kroki po krótkiej chwili i gdy dziewka poczęła niknąć gdzieś w drzewach skąd wcześniej grupa się wyłoniła krzyknął.

- Shyvis będzie wściekła!

- Shyvis zapomni, że kurwa istnieje jak usłyszy o czymkolwiek związanym z jej popierdoloną wizją. Sami to ciągle powtarzacie!

Postać dziewki zniknęła między drzewami. Pozostałą dwójka zbirów spojrzała po sobie i przez chwilę zdawali się sobie wręcz czytać w myślach i drobnych gestach oraz ruchach oczu. Potem skinęli i spojrzeli na szlachcianki. Brodacz na końcu podszedł do Sofi, przykucnął przed nią... i chwycił ostentacyjnie za włosy. Bezwładna głowa została poderwana do góry i oprych wpatrywał się intensywnie w twarz dziewczyny. Na końcu chwycił ją za ramiona i bez słowa przerzucił ją sobie przez ramię jakby była snopem siana.... po czym wrzucił ją do karocy. Drugi ze zbirów tymczasem załadował na nowo kuszę i wymierzywszy ją w Kamilę mruknął.

- Sytuacja się zmieniła. Szczerze to wisi nam i powiewa co teraz ze sobą zrobicie... ale zabieramy karocę. Dla zdrowia i komfortu panny Crestlandównej. Wskakujcie i pomagajcie ją kurować,stawiajcie się i posłużcie mi za tarcze strzelniczą albo leźcie w las i jak kogoś spotkacie to powiedzcie, że Krwawe Czerepy dorwały kolejnego Crestlanda. Tak czy srak będzie z was lepszy pożytek niż wasi rodziciele uroili sobie ze swoimi srebrnymi łyżkami w zadach.
Spoiler:

Droga do Saran-Dun

18
POST POSTACI
Sara Crestland
Przez chwilę na twarzy Sary była mina, jakby sama nie wierzyła, że jej blef się udał... A jednak, łyknęli i nawet zaczęli się między sobą kłócić! Co prawda nie rozumiała zbytnio, o co im chodziło, kto będzie zły a kto nie, kim jest Shyvis i Hans i ogólnie to no co się odwala tutaj to przechodziło jej pojęcie. Ważne, że ochroniła właśnie Sofi, którą chyba chcieli zostawić na pewną śmierć w środku lasu. Poza tym musiało się jej to udać, bo nie była to kompletna nieprawda; wśród nich była Sara Crestland, po prostu chwilo nie była to ona. W ogóle to niezbyt to była też ona, bo podobno nazwisko miała mieć inne, ale dla celów bezpieczeństwa na chwilę przyjęła nazwisko matki.

No i dobrze, że z miny dziewcząt przynajmniej Kamila zdołała chyba zrozumieć, dlaczego Salyah powiedziała to, a nie coś innego. Ważne aby tylko żadna nie pisnęła ani słowa, a nuż rycerze jej dziadków uratują je wszystkie z opresji. Bo chyba wiedzą tam w ich pałacu, że istnieje Sara Crestland, prawda? Na pewno ojciec Edwiny zdaje sobie o tym sprawę, o całym tym fortelu, ale czy poinformował swoich ludzi, oto jest dobre pytanie!

Podczas rozmowy trójki bandytów dziewczyna stała w miejscu, wodząc tylko całą głową za każdym rozmówcą i zastanawiając się, co się zaraz stanie. Była gotowa w razie czego, aby wyjąć mizerykordię, ale ryzyko ciągle było zbyt wielkie, nawet pomimo odejścia... Stokrotki? Czy jak jej tam było.

Pisnęla i drgnęła, gdy brodacz chwycił Sofi za włosy, myśląc już że zrobiła jakąś głupotę, zaraz jednak rozluźniając wszystkie mięśnie, gdy po prostu dziewczyna została wrzucona do karocy. Następnie znowu zesztywniała, słysząc groźbę krasnoluda i pokiwała tylko intensywnie głową, na opak łapiąc Agatę za rękaw i ciągnąc ją do środka, podobnie robiąc z Kamilą. - T-tak, będziemy pilnować, żeby się jej gorzej nie zrobiło, tak jak wcześniej. Będziemy posłuszne - wyrzuciła z siebie, zanim niezgrabnie przez swoją protezę weszła sama do środka, zamykając za sobą drzwiczki. Jeśli nikt jej w tym oczywiście wcześniej nie przeszkodził, to usiadła w środku i gapiąc się nagle niesamowicie zmęczona na Sofi "Sarę" Foxrot, westchnęła, obejmując się za ramiona.

Droga do Saran-Dun

19
POST BARDA
Jazda jakimś cudem stała się jeszcze mniej przyjemna niż przed napadem. Niepewność, głód i strach przesycały niemal każdą jej chwilę. Z początku nie było tak źle. Jechali traktem w stronę wsi i w niektórych z dziewczyn tliła się nadzieja, że przez nią przejadą. Jednak dość szybko karoca zboczyła na wertepy i dzikie drożyny jadąc czymś co traktem być mogło jeszcze za panowania króla Augusta... albo nawet wcześniej. Gałęzie uderzały o ściany powozu, trzęsło nim niemiłosiernie i ciasna przestrzeń jego wnętrza poczynała przyprawiać Agatę o ataki paniki. Sofi zdawała się jednak odzyskiwać siły i reagować na głos przyjaciółek. Nie osładzało to jednak zbytnio ich obecnej sytuacji. Nie wiedziały nawet w kierunku czego jadą. Chwilami zdawało się, że jadą tam skąd przyjechały - do klasztoru, w następnym że znów jadą ku granicy królewskiej prowincji. W pewnym momencie natrafili nawet na jakiś dziki strumyk którego przeprawa nabawiła Sary kilku sińców. Po kilku godzinach wyjechali z lasu całkowicie ukazując oczom dziewcząt dzikie pasmo wzgórków z rozrzuconymi tu i tam opuszczonymi i zrujnowanymi chatami. Kto był za to odpowiedzialny? Bandyci? Długa Zima? Wojna braci? Trudno było powiedzieć wszak tyle złego działo się w królestwie. Ponury widok towarzyszył im niemal do samego wieczora, kiedy to wjechali do drobnego zagajnika między dwoma pagórkami. Pełnego drzew zza któych dobiegała muzyka, okrzyki i śmiechy.

Po pokonaniu chaszczy oczom panienek ukazał się sporawy obóz. Namioty rozrzucone były w nim dość chaotycznie i nie były w najlepszym stanie... jak zresztą ich mieszkańcy. Wkoło kilku ognisk zataczali się pijani ludzie, elfy, krasnale i niziołki. Kobiety i mężczyźni. Starzy i młodzi. Większość wyglądała na srogich zakapiorów... reszta jakby odciągnięto ich od pługa w środku żniw. Większość nie zwróciła nawet uwagi na karocę a ci co pofatygowali swe chwiejące się głowy w jej stronę szybko stracili zainteresowanie na widok brodacza i kusznika. Dopiero po tym jak dziewczęta zostały mniej lub bardziej siłą wyciągnięte z powozu spod niektórych ognisk dało się słyszeć gwizdy, pijackie okrzyki o "jaśnie paniach" i ogólne zainteresowanie zebranych. Dziewczęta nie zostały jednak zabrane do żadnego ze zbiorowisk. Miast tego zaciągnięto je w kierunku największego namiotu w obozie. Wyglądał on jakoś znajomo. Krój, wymiary i jakość wykonania były niemal identyczne do tego w którym dziewczyny sypiały. Wykonany był z najpewniej niegdyś śnieżnobiałego materiału na którym wyszył ktoś wzory przypominające mur. Teraz miał jednak nieciekawy odcień żółci a tu i ówdzie zdobiły go łaty i rudawe plamy. Po odchyleniu zaś płachty zasłaniającej środek namiotu Sara i reszta panienek mogły zauważyć kolejne różnice względem ich tymczasowej siedziby.


***


Pierwszym co uderzyło zmysły Sary był smród. Gryzący dym wypełniał prawie cały namiot lekką mgłą o mdląco silnym zapachu kadzidła i tytoniu. Oczy załzawiły się jej na chwilę a w nosie zebrała ciecz. Choć może było tak lepiej gdyż po próbie pociągnięcia nosem po raz kolejny do zapachu dymu doszła woń alkoholu, potu i moczu. Przetarcie załzawionych oczu ukazało zaś szlachciance widok zgoła nie przeznaczony dla księżniczki... ani szlachcianki... ani nawet dzikuski z lasu. Namiot wypełniony był pustymi butelkami, kuflami i potrzaskanymi beczkami. Na środku namiotu leżał chrapiący wielkolud z obnażonym zadem wypiętym w stronę wejścia. Nieopodal niego przy niewielkim stole siedział zaś niziołek który krzyczał

-Na pohybel kupcom! Na pohybel szlachcie! Śmierć Koronie! Powiesić mieszczan! Chędożyć Zakon!

Wymachujący kuflem z którego co chwila wylewało się piwo tylko po to by w następnej chwili jakaś wyraźnie strwożona kobieta ubrana jak tania kurtyzana uzupełniana to co wylał nową porcją alkoholu. Naprzeciw niziołka siedziała istota którą Sara miała niewielki problem w zidentyfikowaniu. Mógł to być gnom płci żeńskiej, wyjątkowo siny goblin... albo jakaś krzyżówka. Tak czy inaczej istota wciskała swoją twarz w stół wąchając coś co wyglądało na mąkę rozsypaną w równych liniach na stole. W rogu namiotu przywiązany do krzesła siedział pstrokato ubrany młodzieniec próbujący swym zauważalnie zdartym gardłem śpiewać coś o "złotych kłosach w twoich włosach". Ostatecznie jednak ze wszystkich obecnych oczy najbardziej przykuwała elfka siedząca na beczce z fajką w dłoni i śmiejąca się w niebogłosy z... czort wiedział czego. Część tego wynikała z faktu, że aparycja była u niej co najmniej ciekawa. Z profilu wyglądała urodziwie, pięknie nawet. Patrząc jednak frontalnie w jej lico widać było, że niemal połowa twarzy pokryta była szramami po czymś co wyglądało na pazury. Lewe zaś ucho zdawało się być być odgryzione. Na szyi zaś widniało sine wypalone piętno. Oczywiście aparycja była tylko częścią widowiska jakim była w tej chwili elfka. Jej koszula była rozchełstana do tego stopnia, że równie dobrze mogła jej nie nosić, portki zsunięte były do połowy ud zaś jeden z jej butów śmignął koło głowy Sary chwilę po tym gdy wkroczyli do namiotu. Tego typu zachowanie zdecydowanie nie przeszło by na królewskim dworze... a przynajmniej chciałoby się w to wierzyć.

Cokolwiek jednak elfka i reszta namiotu zażyła to musiała mieć ona na to największą odporność. Bowiem gdy reszta balujących zdawała się całkowicie nie reagować na nowo przybyłych i pozostała zamknięta w świecie snów, gróźb czy białego proszku... to szpiczastoucha zeskoczyła z beczki, podciągnęła portki i zataczając się na bosych stopach podeszła do brodacza, chwyciła go za jego kudły i przyciągając jego twarz do swojej zapytała figlarnym tonem.

- Baaarnabaaa? To naaaprawdę ty? Co tu robisz przystojniaku? Przyszedłeś doooo mnie? - tu elfka zmarszczyła czoło i nagle miast figlarnej otwartości z jej ust dobiegł głos przypominacz ujadanie wściekłego psa - Miałeś jarać zasraną karczmę z nocującym pospolitym ruszeniem do kurwy nędzy!

Brodacz o dziwo zdawał się być całkowicie przerażony, mimo że górował nad kobietą, która po zejściu z beczki okazałą się być niższa od Sary. Twarz mu pobladłą, dłonie drżały i zajęło szlachciance dłuższą chwilę zrozumienie dlaczego. Elfka trzymała nóż przy jego kroczu. Kiedy i skąd go wyjęła? Sara nie byłą pewna. Brodacz jednak wyglądał w tej chwili gorzej niż Sofi. Zdołał wydukać tylko z siebie kilka słów nim dość dosłownie zasłonił się chorowitą szlachcianką.

- Shyvis... trakt... złapaliśmy... Crestlanda...

Elfka spojrzała na Sofi z wyrazem konsternacji na twarzy. Chwyciła ją za ramiona wejrzała jej intensywnie w przymrużone oczy, potrząsnęła nią mocno... po czym parsknęła śmiechem.

- Crestland? Tutaj? Dobre, dobre! Za to cie lubię Barnaba! Poczucie humoru! Tak kurewsko rzadkie w tym obozie. Przebaczone i spieprzaj nim się rozmyśle.

- Ale naprawdę... i jeszcze Stokrotka z Hansem....

- Powiedziałam... won.


Po tym jak Barnaba i kusznik nieswojo opuścili namiot elfka ponownie potrząsnęła Sofi pytając rozbawiony i ewidentnie podchmielonym tonem.

- No to pani "Crestland" co tam na wielkim dworze? Jakie plotki? Z kim król sypia? Gdzie marszałek sra? Krotochwile jakieś? He? Cokolwiek dla mnie masz? Może taniec? Całus? Gra w karty? Goszczę to wymagam do cholery JAKIEJŚ satysfakcji!

Sofi nie była jednak w stanie nic z siebie wydusić. Czy to przez dym czy przez chorobę jęknęła tylko kilkukrotnie. Rozochocona elfka skrzywiła się na ten całkowity brak reakcji i odepchnąwszy szlachciankę, która upadła z jękiem na ziemię odwróciła się do jej koleżanek i wskazując po kolei każdą z nich nożem zaszczebiotała z nowym animuszem.

- No to która z was umie zbawić gospodarza? Niby mogę się wami porozkoszować bez waszego wkładu... ale wypranie krwi z tych szmat jest tak choleeeernie trudne. Więc jak będzie? He?

Elfa uśmiechnęła się jakoś dziwnie zalotnie gładząc swój sztylet. Przed wygłodzonymi i zmęczonymi szlachciankami czekała zdecydowanie... ekscentryczna noc.
Spoiler:

Droga do Saran-Dun

20
POST POSTACI
Sara Crestland
Dalsza podróż nie należała do najprzyjemniejszych i każdy wybój Sara odczuwała gorzej niż wcześniej. Reszta dziewcząt także nie wyglądała na zadowolone, ale według panienki lepszy był taki los, z którego może jeszcze zdoła je wyciągnąć, niż najpewniej śmierć na trakcie. Prawdopodobnie reszta myślała podobnie do Sary – że w tym momencie przydałby się im rycerz na białym koniu, podobny do tamtego, który je eskortował. Niestety były zdane tylko na siebie oraz na los zesłany z rąk niezrównowazonych psychicznie bandziorów. Crestlandówna naprawdę bardzo chciała mieć w kimś aktualnie oparcie, ale zdawała sobie sprawę, że to ona teraz nim jest i to ona w większości przypadków będzie musiała nim być. Rola, która jej przypadła, którą sama zaczęła sobie przypisywać od jakiegoś czasu, nagle zaczęła na niej ciążyć. Pragnęła zwinąć się w kłębek, zacząć plakać i liczyć na czyjś ratunek... ale ten nie nadszedł.

Zamiast tego znalazły się w obozie, którego dźwięki nijak nie napawały optymizmem, zaś wyglądnięcie przez okno jedynie to utwierdzało. Pijaństwo, hedonizm i anarchia królowały wśród mieszkańców wyglądających na żywcem wyjętych z pracy w polu i Sara nigdy w życiu nie widziała takiego kłębowiska zepsucia. Jasne, przez pewien czas kręciła się w dolnym mieście w stolicy i miała tam okazję spotkać się twarzą w twarz z nieprzyjemnymi jegomościami, ale tutaj była przesada. Zatrwożona tym widokiem objęła się za ramiona i zaczęła kiwać, próbując doprowadzić swój umysł do względnego porządku. Sofi i Agata nie wyglądały zbyt dobrze, a Kamila chyba wolała milczeć i pozwolić jej brać na siebie wszystkie baty.

Sofi... Sofi... ani słowa, a jak zapytają, czyś Sara Crestland, to potwierdzaj — mruknęła jej do ucha, zanim drzwi do karocy się uchyliły się, a je wszystkie wyciągnięto na zewnątrz, gdzie wbrew okolicy lasu lepiej nie było. Kuśtykając za resztą, Sara rozglądała się niepewnie, ciągle trzymając w szerokich rękawach mizerykordię. Jej wzrok szybko przykuł namiot łudząco podobny do jej własnego, ale straszliwie zmizerniały. W środku zaś lepiej nie było, o nie! Tragiczny smród był niczym w porównaniu z widokiem, jaki zastał ją na miejscu.

Wypięte zady, wciąganie nosem mąki (jaki w tym był sens, zastanawiała się dziewczyna) i latające koło ucha buty były świetnym początkiem nowej przygody. Sara pisnęła, gdy rzeczony element odzieży przeleciał jej obok twarzy, o mały włos nie wywracając się, ale zaraz wracając do pionu. Jej spojrzenie przykuła elfka, która wyglądała tutaj... na w miarę trzeźwą, chociaż nie mniej przerażającą przez brak ucha i blizny na twarzy. Jej zachowanie, a także stosunek do rozbójnika, który je pochwycił było natomiast jeszcze gorsze i w duchu Sara właśnie utonęła we własnych łzach.

Drgnęła, gdy elfka zaczęła zwracać się do nich. Z przerażeniem obserwowała, jak zwraca się do słabiutkiej Sofi i pragnęła jej tak bardzo pomóc, ale jednocześnie była tak bardzo bezsilna. Nie wiedziała, jak zareagować, bo też nie widziała zbytnio opcji. Zacisnęła jeszcze mocniej ręce na brzuchu, opuszczając wzrok na stopy i nasłuchując niedorzecznych wymagań elfki, pragnąc by ten koszmar w końcu się skończył.

Ani Agata, ani Kamila się nie odezwały, a zniecierpliwienie elfki i jej groźby były wręcz wyczuwalne. Sara w końcu po kilku głębszych, panicznych oddechach odważyła się spojrzeć na nią i słabym głosem zapytała: — Czego chcesz? — dziewczyna marniała w oczach ze strachu, ale pod nosem wymamrotała tylko: — Mogę... jedynie jako podarunek ofiarować ci pierniczki. Na pewno ci posmakują.

Sara kompletnie nie miała pomysłów. Nie do tego przygotowywał ją klasztor.

Droga do Saran-Dun

21
POST BARDA
Shyvis parsknęła śmiechem na propozycje szlachcianki. Nóż na dobre powędrował do pochwy a ramie dziewczyny spoczęło w uścisku elfiej dłoni. Chwyt najpewniej miał być przyjacielski ale gdy palce poczęły wpijać się w ramię dziewczyny a rozbójniczka jęła rechotać potrząsając jej całym ciałem trudno było myśleć o czymkolwiek innym niż bólu który to powodowało. Po chwili jednak elfka uspokoiła swe rozbawienie na tyle by wydusić przez załzawione oczy.

- Dawaj te pier... pff... niczki. O łaskawa pfhaha... Pani. Tylko oby dało się je przełknąć bez waszego szlacheckiego wina!

Elfka otwarła opakowanie i ostentacyjnie władowała sobie do ust kilka pierniczków na raz śmiejąc się i krztusząc przy tym z dość głupkowatym wyrazem twarzy. Następnie parsknęła kupą okruchów prosto w twarz Sary. Wraz z nimi uderzył ją w twarz kwaśno-słodkawy odór gryzący bardziej niż powietrze w namiocie. Chwilę później elka chwyciła ją za rękę i zaciągnęła w stronę beczki. Po drodze dalej zaś wpychała sobie do ust słodkości. Robiła to znowu... i znowu... i znowu. Więcej razy niż być ich tam powinno... a potem nagle tego nie robiła. Sarę przymroczyło na moment tylko po to by potem znowu być poczęstowaną widokiem obżerającej się rozbójczyni. Ale czasami elfka była bliżej, czasami dalej. Czasami nie była nawet w tym samym miejscu w namiocie. A może to Sara była w innym. Czas zdawał się płynąć jakimś dziwnym torem. Kolejność zdarzeń poczęła się zacierać. W jednym momencie Shyvis popisywała się rzucaniem nożem, w drugim podawała Sofi pusty kufel piwa i pytała czy chce zobaczyć jak nimi rzuca. Widziała tańczącą jakiś agresywny taniec Kamilę, Agatę siłującą się na rękę z jednym z zakapiorów. Niektóre sytuacje powtarzały się tyle razy, że dziewczyna poczęła kwestionować ich prawdziwość.

- Wiesz co? To jest nawet dobre. - w oczach Sary błysnął kolejny obraz elfki połykającej słodkości.

Jedyną stałą tego wszystkiego był namiot, były rubaszne odgłosy i to lekkie wszechobecne uczucie euforii. A także Shyvis klejąca się do Sary bardziej i bardziej. Popisywała się, namawiała do picia, chwilami kładła dłonie na policzkach dziewczyny i patrzyła jakoś dziwnie w jej oczy. Przede wszystkim jednak sama piła i gadała. Szczebiotała znajomym Sarze z klasztoru plotkarskim tonem... lecz treści owych plotek daleka była od znajomych. Od przechwalania się ilu ludzi zabiła w wojnie przeskoczyła do tego jak straciła całe życiowe mienie. Potem przerodziło się to w krótkie opowieści o kłusownictwie. Potem o tym jak ją miejscowy szlachcic złapał, co z nią zrobił, jak ją sprzedał jakiemuś magnatowi, jak przy uciecze prawie ją ogar żywcem zżarł... słowem najokropniejsze rzeczy wypadały z ust elfki jak wspominki o cudzej sukni. A i to nie było najgorsze. Potem poczęły się anegdoty o tym co robiła razem ze swoją bandą. Po pewnym czasie Sara poczęła cieszyć się, że większość tych graficznych obrazów tortur umykała jej pamięci. A przynajmniej wydawało się, że była to większość.

- No bo sama kochana widzisz wszyscy ci szlachetnie urodzeni zasługują by nabić ich wnętrzności od razu na pale. Nie patrz tak na mnie... no może nie wszyscy-wszyscy...

W pewnym momencie sceneria zmieniła się znowu. Powietrze było jakieś świeższe, świece pogasły i tylko przez szparę w namiocie dobiegała odrobiną światła... słonecznego? Nieważne jak bardzo Sara się nie skupiała to nie potrafiła ustalić ile spędziła w namiocie. Minuty? Godziny? Dzień? Może dłużej. Suknia była na niej potarmoszona i odrobinę porwana, włosy były w nieładzie i była bosa. Potoczywszy wzrokiem po namiocie dziewczyna ujrzała dość dziwny obraz. Sofi leżała na stole z wiankiem kwiatów na głowie i głośno chrapiąc, Kamila zajęła wcześniejsze miejsce wielkoluda leżąc twarzą do ziemi tuż przed wejściem niczym bardzo długi, ozdobny... i umorusany dywan. Tymczasem Agata leżała na prowizorycznym sienniku wtulona w bliżej nieokreśloną goblinią istotę i niziołka jak gdyby oba były jej paluszkami a ona sama była o jakieś dziesięć lat młodsza. W całym zaś namiocie walało się zdecydowanie więcej butelek i połamanych przedmiotów niż Sara pamiętała. Ale czy mogła ufać pamięci? Co prawda nie miała bólu głowy, nudności i innych rzeczy przed którymi straszono ją jako konsekwencjami picia alkoholu w dużych ilościach. Ale czuła, że "coś" zdecydowanie dalej lekko mąciło jej w głowie. Nie dość by nie móc zebrać myśli... ale dość by wspomnienia z namiotu dalej były wielkim kolorowym kleksem.

- Zgadnij kto. - rozbawiony kobiecy głos nagle dobiegł ucha dziewczyny a dwójka dłoni zakryła jej powieki.


Informacje:
Spoiler:
Spoiler:
Spoiler:

Droga do Saran-Dun

22
POST POSTACI
Sara
Czas był śmieszny. W jednej chwili wpatrujesz się w napychającą usta rozbójniczkę, która masz wrażenie, że cię zabije – a w kolejnym nawet nie wiesz, że minęły godziny, wśród których ganiałaś i robiłaś rzeczy, o które nigdy by cię nie posądzono. Tak też stało się z Sarą. Sztywno podążała jeszcze na początku za Shyvis, która wręcz drwiła z jej pomysłu. I nie oszukując się, Sara sama nie wiedziała, dlaczego to palnęła, ale widząc pożerającą to wszystko elfkę, pozwoliła sobie na odrobinę relaksu.

Czas leciał zatrważająco szybko, a obrazy przemykające przed twarzą Crestland migały niczym jakaś magia. Dziewczęta, tak samo przerażone jak ona teraz odżywały i nawet Sofi, która była chora, zdawała się wyglądać nieco lepiej, żywiej. I tak też Kamila tańczyła na stole, wokół latały sztylety, Agata z kimś się siłowała... albo było odwrotnie? Kto wie! Sara nawet nie wiedziała, czy i co zażyła, natomiast to wszystko szybko się rozmywało, łącznie z łzawymi opowieściami Shyvis o swoim życiu... łzawymi? Miała chyba na myśli przerażające... kto mógł tak postępować! A jednak, przez czas, który leciał nieubłaganie, jakoś szlachcianka przestawała się bać rozbójniczki i jej bandy, darząc ich nawet nieco sympatią. Kto by pomyślał.

Przebudzenie z tej jatki było znacznie przyjemniejsze, niż ją straszono. Żadnych nudności, bólu głowy i ogólnego złego nastroju. Lekkie zawirowania były, jednak nadal mogła skupić swoje myśli i rozejrzeć się po namiocie. Dziewczęta... tak, tego nie przystało szlachciankom, ani nawet jej, brudnej, poszarpanej. Gdyby ktoś ją zobaczył, szczególnie siostry zakonne, dostałaby srogą burę!

Pisnęła niekontrolowanie, czując dłonie na swojej twarzy i czyjś głos. Zaraz jednak się zaśmiała i odwróciła na drugą stronę, wpatrując się... właśnie, w czyją twarz? Jedyne, co powiedziała, zanim to zrobiła to: — Shyvis? — z wyjątkowo dziwnym tonem, jakby wręcz chciała to zrobić. Być może to kwestia tego, czym ją naszprycowali, a być może smaku wolności i braku kolejnych zakazów?

Droga do Saran-Dun

23
POST BARDA
W reakcji na swoje słowa szlachcianka usłyszała dobiegający zza swoich pleców zadowolony pomruk. Odwróciwszy się zaś ujrzała wyszczerzone lico elfiej rozbójniczki której dłonie z oczu księżniczki powędrowały na jej ramiona. Elfka wyglądała zadziwiająco... świeżo. A także zauważalnie była przemoczona do suchej nitki. Włosy lepiły jej się do twarzy, dłonie zostawiały na sukni szlachcianki wilgotne plamy. Gdzieś zza jej ucha sterczał liść. Twarz nie była już tak bardzo... otępiała? Dalej jednak pozostała w jej błękitnych oczach ta sama figlarność z którą zabawiała Sarę... i z którą groziła Barnabie nożem. Na szczęście nie zapowiadało się, że miała zamiar powtórzyć tą drugą scenę. Chyba.

- No i to jest mój Pierniczek! Rozpoznaje mnie po głosie! Dobrze ci się spało hmmm? Spełniłam jako gospodarz wygórowane wymagania twej błękitnej krwi? Hmmm? Hmmm?

Tu Shyvis oderwała swoje przemoczone dłonie od dziewczyny i pozostając dalej nieco nachylona nad Sarą jęła obchodzić ją w koło pomrukując, przekrzywiając głowę i okazjonalnie zmieniając kierunek swojego chodu. Przy tym wszystkim cały czas mamrotała po elfiemu, marszczyła brwi i zdawała się spoglądać na dziewczynę jak na jakieś dziwne zwierze wystawione na targu. W końcu po szczególnie długim pomruku zatrzymała się, wzięła pod boki i głosem pełnym zadufania niemal krzyknęła.

- Zresztą... nie oszukujmy się. Żadna z was nie jest szlachcianką... chyba że bękartem. Ten brodaty dureń który was tu przyciągnął syna kowala próbował mi opchnąć niedawno jako dziecko Jakuba. Ale dalej do czorta nie wiem jak uwierzył wam w tą waszą gadkę. Ja Pierniczku wszędzie rozpoznam bratnią duszę.

Elfka zarechotała i klepnęła Sare z całej siły w plecy pozbawiając ją chwilowo tchu w piersi. Minąwszy następnie łapiącą powietrze księżniczkę Pani herszt jęła raźnym marszem podchodzić do każdej ze śpiących dziewczyn wskazując po kolei na ich śpiące ciała i obwieszczając po kolei:

- Nie wiem w jakim rynsztoku znalazłaś swoją jasnowłosą przyjaciółkę ale do stu demonów nawet ja nie chciałabym się wychowywać w miejscu które uczy bycia tak bezlitosnym. Karol... ten co na ziemi leżał ją rozzłościł... i biedaka na noszach wynieśli. To się nazywa duch walki! Ta czarnowłosa... wolałabym nie dotykać jej przeszłości trzymetrowym kijem. Nie wiem nawet jakim cudem nie otworzyła sobie dawno żył. A ruda... bądźmy szczere. Ma coś nie tak z głową, pewno była typowym wiejskim głupkiem... ale coś w tej zaciemnionej łepetynie leży i pewno tylko wy daliście jej szansę. Słowem- kiepskie materiały na szlachcianki. Ba! Na mieszczanki by się nie nadawały. No i oczywiście jest też kwestia tego...

Tu w dłoniach rozbójniczki mignęła nagle para fiolek w których Crestlandówna rozpoznała zawartość tajemniczego pudełka pełnego tych dziwnych specyfików jakie otrzymała przed opuszczeniem klasztoru. Elfka odkorkowała jedną z nich i pociągnąła potężny haust aromatyzowanego powietrza z wyraźną satysfakcją na twarzy. Drugą obdarzyła zaś niezwykle chłodnym spojrzeniem i przyjmując nagle szorstki oraz chłodny... niemalże oskarżycielski ton głosu oznajmiła.

- Jakiś afrodyzjak zmieszany z pachnidłami... i Złocista Żaba. Dość by zabić kilkanaście osób. Jeździcie z tym drogim cholerstwem w walizkach ale jakoś nie macie nic innego wartościowego poza tymi waszymi kieckami. I do tego przedstawiacie się jako cztery zagubione panienki w ładny powozie które straciły obstawę przez smoka? - elfka pochyliła głowę i zaczęła dygotać nim całkowicie wybuchnęła śmiechem chwytając się za brzuch - Haaahahaa... i oni to kupują, prawda? Pffff. Na bogów szlachta wschodniej prowincji jest czymś specjalnym. Panienka w opałach? Nie ma co myśleć! Hehehe... ile dworów tak wyczyściłyście? Ehhh... gdyby nie moja aparycja pewno sama bym coś takiego kiedyś spróbowała. Wheee... no to... zostaje...

Shyvis jeszcze raźniej niż wcześniej prawie że podbiegła do księżniczki. Obie jej dłonie spoczęły na kolanach dziewczyny zaś twarz elfki wylądowała nachylona nad głową Sary. Przyszpilona szlachcianka miała teraz bardzo dobry widok na twarz elfki. Jasny błękit oczu rozbójniczki jarzył się w wyraźnej ekscytacji a blizny marszczyły się pod wpływem gwałtownych ruchu jej ust gdy rzucała następne słowa.

- Ty... ty Pierniczku jesteś najciekawsza. Zachowujesz się jakbyś wiedziała o szlachcie prawie wszystko... ale niektórych rzeczy nie da się ukryć. Nie przede mną. Nie przed Panem Dymkiem. Jest w tobie to... coś. Stare i pierwotne. Pachniesz domem... ach... puszcza. Nawet nie dzikość, tylko po prostu natura. Zamiast zachowań kolejnej przypudrowanej perfekcyjnej laleczki jesteś bardziej jak... hmmm... ścięty kwiat? W takim no... wazonie? Na tej... eee... komodzie? Argh metafory to nie moja mocna strona. Grunt, że niby należysz do tych szlacheckich salonów... a jednak nie. Ba! Ty i ja stoimy teraz na nogach gdy reszta dalej wędruje cholera wie po jakiej kolorowej drodze. No i niby jaka szlachcianka oferuje "pierniczki" zbójnikom? Nie wiem co za zielsko w nich było ale właśnie to w ogóle mnie zachęciło do pomyślenia o waszej grupie ooodrobinę dłużej. Gdybyś nie dała mi tej niezwykle smacznej poszlaki może bym nie połączyła niektórych kropek i zrobiła coś głupiego... ale nie ma co gdybać.

Elfka nachyliła się odrobinę bardziej do dziewczyny. Dość blisko by prawie dotykały się nosami. Dość blisko by dało się od niej wyraźnie czuć zapach wody i sitowia. I dość blisko by mowa zbójniczki przerodziła się w szept lecz dalej była słyszalna. Jakby Shyvis nie chciała by inni w namiocie usłyszeli jej słowa... albo po prostu bardzo lubiła przebywać blisko księżniczki. A być może oba naraz. Podczas gdy jej zwyczajny ton głosu przypominał momentami ujadanie gdy akcentowała niektóre sylaby przesadnie głośno... to szept okazał się przyjemną odmianą dla ucha szlachcianki. Był niemalże melodyjny i każde kolejne słowo brzmiało coraz mniej jak rubaszny herszt narzucający jej swoją wolę... a bardziej jak faktyczna rozmowa.

- Powiem wprost. To, że rabujecie, mordujecie czy oszukujecie samo w sobie niewiele wam pomaga w obecnej sytuacji. Ale lubię cię Pierniczku. No i przez moich ludzi straciłyście niepotrzebnie swoich dwóch pomagierów. Więc jako zbój zbójowi dam ci ofertę. Wiszę ci przysługę. Proś o co chcesz a tak zakręcę moimi ludźmi i sobą by to się stało. Może pokrzyżowaliśmy wam kolejny skok? To pomożemy. Ktoś was ściga? Daj mi opis i w tydzień będziesz miała jego głowę. A może chcesz z koleżankami dołączyć do naszej bandy? Nawet z tym nie będzie problemów. Słowo Shyvis, "Zakały Prowincji" jak mnie miejscowy szeryf pochlebnie nazwał.

Elfka odchyliła się wreszcie od twarzy dziewczyny i uśmiechnęła się... tym razem delikatnie i zachęcająco. Nie jak wcześniej, niczym dzikie zwierze na widok kawałka mięsa. Chwyciła podbródek Sary jakby chcąc upewnić się, że ta nie ucieknie od niej spojrzeniem. Jej jasnobłękitne oczy jarzyły się równie pięknie co groźnie w półmroku namiotu gdy ponownie zapytała już głośniejszym ale dalej spokojnym głosem.

- To jak będzie Pierniczku? Czego sobie zażyczysz? A może... potrzebujesz czasu do namysłu?
Spoiler:

Droga do Saran-Dun

24
POST POSTACI
Sara
A i owszem, była to Shyvis, wyjątkowo pachnąca i świeża jak na kogoś jej cechu. Nadal jednak miała woku ten niepokojący błysk, który wywoływał na plecach Sary ciarki i zmuszał do refleksji nad własnymi uczuciami... szczególnie, gdy ta zaczęła ją obchodzić, mrucząc coś pod nosem w języku, którego nie rozumiała. I przez chwilę młódkę zamurowało, gdy zaczęła paplać o błękitnej krwi... jednak plusem tego wszystkiego było to, że po jej kolejnych słowach dziewczyna mogła odetchnąć z ulgą – okazuje się, że jakkolwiek mogłaby się upierać, iż jest szlachcianką, tamta elfka by jej nie uwierzyła. I patrząc po tym, jaki stosunek miała do klasy wyższej, na lepsze im to wyszło.

Sara zaśmiała się cichutko na jej słowa o bękartach, żałując za chwilę, że nie chwyciła więcej powietrza, gdy dostała zbyt mocno po plecach. Oddychając łapczywie, śledziła wzrokiem elfkę chodzącą między śpiącymi dziewczynami, z wyjątkowym zainteresowaniem słuchając, co ma o nich do powiedzenia. Niespecjalnie znała ich historie, ale patrząc po tym, jak opowiada Shyvis o ich przebojach, musiały nieźle jej napaplać. I nadal nie mogła uwierzyć, że według hersztki ich czwórka nie była w żaden sposób związana ze szlachtą – chociaż z drugiej strony wszystkie siedziały w klasztorze, który słynął z przyjmowania "problematycznych" panien – nawet Sara mogła się do nich zaliczać.

Serce mocniej jej zabiło na widok znajomych buteleczek, które dostała razem z pierniczkami. Właściwie niezbyt wiedziała, co robią, ale tutaj najwyraźniej ubiegła ją elfka, tłumacząc łaskawie ich działanie. Afrodyzjak, Złota Żaba – te nazwy Sara zapamiętała, licząc tylko, że kobieta nie zawinie jej podarunku, który wszakże musiał chyba być od ojca, bo kto inny mógł to przywieźć?

Nagle została sparaliżowana, gdy Shyvis znalazła się tuż przy niej, bezwstydnie oblepiając ją łapskami. Wyprostowana na ścianie namiotu patrzyła przez chwilę w jej oczy, widząc w nich nieznane jej do tej pory szaleństwo; nawet najgorsze szlachcianki w Kedesz nie miały tego chaotycznego błysku, który jasno mówił, że stąpa się po cienkim lodzie. Dlatego milcząco, czasami zbaczając spojrzeniem na jej blizny albo na dziewczyny (w nadziei na ratunek oczywiście), słuchała, co też ma jej do opowiedzenia.

W jednym Shyvis miała rację – w Sarze drzemała natura, którą zwano kiedyś Salyah i ku temu nie było żadnych wątpliwości. Już bardziej z jej analizy mogła wyciągnąć i podważyć fakt o znaniu szlacheckiego dworu; nie miała praktycznie żadnego doświadczenia w nim oprócz tego nielicznego czasu spędzonego na zamku i wielu opowieści od dziewcząt z klasztoru. Była natomiast kontenta, że udał jej się sprytny plan poczęstowania pierniczkami. Najwyraźniej musiały na nią w jakiś sposób podziałać, skoro sama przyznała się do zmiany planów dzięki nim. A pomyśleć, że dziewczyna chciała je zjeść jeszcze przed porwaniem!

Bliskość Shyvis była jednocześnie wyjątkowo przyjemna dla Sary, co odczuwała w postaci motylków w brzuchu, ale też przerażająca ze względu na jej zachowanie, profesję i opowieści. Siedziała więc sztywno, słuchając propozycji kobiety, na którą aż zmarszczyła na krótką chwilę brwi. Z powątpiewaniem spojrzała na dziewczyny, śpiące słodko, potem ponownie na elfkę.

Jej ostatnia propozycja była w pewien sposób kusząca. Mogła w końcu tutaj zostać i być wolna od niuansów dworu królewskiego, intryg i nieskończonej ilości zasad, które kazano jej zapamiętać. Mogła wrócić do lasu i cieszyć się naturą, życiem bez ograniczeń... a jednak uczucie niepokoju pozostawało zbyt silne, by je zignorować. To nie było towarzystwo dla Sary i doskonale o tym wiedziała. To byli mordercy, chaotyczna banda niemająca skrupułów. Pamiętała wszakże jeszcze opowieści matki... tamtej matki, o zbójach, którzy chcieli ją porwać i zrobić z nią złe rzeczy. Tutaj co prawda nie stałaby się jej krzywda z ich strony... chyba, ale nie była taka jak oni. Nie wiedziała, jak dobrze trzymać miecz, nie przeklinała, nie miała serca, by skrzywdzić obcych jej ludzi. Sara po prostu była zbyt dobra na takie wybryki, jakkolwiek kusząco by sama wizja siedzenia w takim namiocie nie wybrzmiewała.

Ja... to brzmi kusząco, ale zajmujemy się z dziewczynami nieco innym fachem i będziemy po prostu odstawać, nie wspominając o mnie i o mojej nodze. Po prostu pomóżcie nam dostać się z powrotem na trakt z odrobiną zapasów na drogę. Mamy w stolicy parę spraw, które wymagają naszej uwagi — Sara uśmiechnęła się lekko, kładąc dłoń na ręce Shyvis i delikatnie ją pocierając. Och, jak bardzo chciałaby spotkać swojego rycerza! Miała jednak inne rzeczy na głowie; jeśli bowiem elfka się zgodziła na taki układ, zamierzała przebudzić dziewczęta i sprawdzić przede wszystkim, jak czuje się Sofi.

Raz już dostała się samotnie do Saran Dun, drugi raz chyba nie będzie taki straszny, prawda? Nie miała w końcu daleko...

Droga do Saran-Dun

25
POST BARDA
Elfka zamrugała kilkukrotnie po słowach z wyrazem zauważalnego zdziwienia na twarzy. Może myślała, że Sara była do niej bardziej podobna. Może nie byłą przyzwyczajona do tego, że osoby które zapraszała do bandy potrafiły odmówić. A może była po prostu zawiedziona. Szybko jednak starła ten grymas ze swej twarzy przywdziewając znajomy nonszalancki uśmieszek. Puściła również podbródek szlachcianki i przekornie trącając ją palcem w nos rzuciła oddalając się od niej wreszcie na więcej niż kilka stóp.

— No proszę, proszę... Stolica? Hmmm... widzę na grube ryby próbujecie zarzucić sieć Perniczku. Coś czuję, że jeszcze o was usłyszę. Nie wiem czy wy o mnie. W końcu jestem "prowincjonalnym problemem".

Tu zbójczyni parsknęła śmiechem i podchodząc do dwójki śpiących przy agacie karłów potrząsnęła nimi dość bezceremonialnie.

— Vitka, Marcel... wstawać do cholery. Praca jest, plan z karczmą się przez Barnabę rypnął i panienkom pomóc trza.

Niziołek i istota, którą Sara zidentyfikowała wreszcie jako wyjątkowo chorowicie wyglądającą młodą goblinkę sturlali się po sianie na glebę i pojękując oraz trzymając się za czerepy wywlekli się z namiotu. Shyvis odprowadziła ich wzrokiem pełnym dezaprobaty i gdy oboje zniknęli w szczelinie służącej za wejście westchnęła ciężko. Następnie sama jęła się oporządzać podnosząc z różnych rogów i zakamarków noże, krótki łuk, rękawice, płaszcz i kilka innych elementów przyodziewku i uzbrojenia. Pod koniec nie wyglądała nawet jak urżnięta entuzjastka karczemnych bójek. Nikt nie szedł na bójkę z tyloma ostrzami. Poprawiwszy włosy wykonała kilka wymachów ramionami i odwróciwszy się wreszcie na powrót do Sary rzuciła:

— Spróbuję odzyskać od chłopców tyle z waszych klamotów ile się da i popakujemy je do karocy razem z żywnością. Jutro z samego rana ktoś was odwiezie na trakt. Szczegóły obgadamy wieczorem... ah i Pierniczku. Dopóki nie wrócę nie opuszczajcie tego namiotu.

Po tych słowach elfka praktycznie wyfrunęła przez wyjście z namiotu... i tyle było jej widać. Kilka okrzyków rozbrzmiało gdzieś w tle jednak nic szczególnego nie przykuło uwagi dziewczyny. Została za to wreszcie sam na sam z przyjaciółkami, które jak zaplanowała poczęła budzić. Co okazało się procesem zgoła.. interesującym. Sofi jako chora byłą pierwsza na jej liście priorytetów. Podchodząc jednak do niej zdecydowanie nie pachniała ja osoba chora... chyba, że byłą to choroba alkoholowa. Delikatnie potrząśnięcie jej ramieniem poskutkowało gwałtownym poderwaniem się głowy Foxrotówny z gwałtownym sapnięciem jak gdyby łapała powietrze po wynurzeniu się z wody. Następnie miało miejsce głośne stęknięcie i przeciągnięcie w trakcie którego Sofi rozejrzała się po namiocie znajomymi zamglonymi oczyma... aczkolwiek natura owego zamglenia zdawała się zauważalnie inna. Jej ruchy również nie były osłabione. Brakowało im tylko precyzji. Koleżanka Sary zmarszczyła po chwili brwi i drapiąc się po rudych lokach zapytała.

— Saro... gdzie my zasadniczo jesteśmy? — jej dłoń zahaczyła po chwili o zdobiące jej głowę kwiecie, które ostrożnie zdjęła i ponownie potoczywszy spojrzeniem po wnętrzu namiotu dodała — Dojechaliśmy do wsi? Czy to jakieś te... dożynki?
Spoiler:

Droga do Saran-Dun

26
POST POSTACI
Sara
Sara zdołała wykrzesać z siebie kolejny, słaby uśmiech, widząc reakcję Shyvis na swoje słowa. Wyglądała na... zawiedzioną? Tak czy siak było to lepsze, niż to, czego się spodziewała – a myślała o jakiejś furii i chaotycznej reakcji. Tymczasem kobieta bez problemu zgodziła się na jej prośbę, budząc przy tym jakieś dwa niziołki.

Niziołki okazały się być tylko jednym niziołkiem i dziwnie wyglądającą goblinką, którą dziewczyna odprowadziła wzrokiem aż do wyjścia, nie ruszając się ze swojego miejsca. Zastanowiła się w międzyczasie, co takiego robiła Agata, że zasnęła między nimi – pewnie jakieś tańce albo gorące dysputy. Tak czy siak było to najmniej ważne, gdyż Shyvis zaczęła się oporządzać, ubierając kolejne warstwy ubrań i broni na siebie. Z sekundy na sekundę wyglądała coraz bardziej profesjonalnie, jak herszt bandy najemniczej, co jeszcze bardziej utwierdziło Sarę w przekonaniu, że dobrze postąpiła, nie pokuszając się na zostanie tutaj.

Nie zamierzamy stąd wychodzić — odpowiedziała na prośbę elfki, odczuwając niesamowitą ulgę, gdy ta wyszła z namiotu. Odsapując, ruszyła się z miejsca i powoli wstała ze stękiem, chcąc rozruszać kości w zastałych nogach. Lekko kulejąc, podeszła do Sofi, o którą aktualnie najbardziej się martwiła; w końcu jeszcze wczoraj była chora. Ku jej zaskoczeniu, ta nie wyglądała na taką jeszcze podczas snu. Miała rumieńce na twarzy i oprócz smrodu alkoholu wszystko wskazywało na to, że ozdrowiała. Pomimo zdziwienia tak szybkim powrotem do zdrowia, Sarę ogarnęła ulga, że nie musi skupiać tak wiele swojej uwagi na pannę Foxrot.

Uśmiechnęła się do niej, gdy zachłystując się powietrzem wstała. Jej pytania natomiast były bardziej problematyczne, ale ucieczki od nich nie było i Crestlandówna odpowiedziała zgodnie z prawdą. — Nie pamiętasz niczego? Zostałyśmy napadnięte w trakcie drogi i uprowadzone tutaj. To obóz bandytów. Tylko spokojnie, dogadałam się z hersztką. Będą na tyle mili, że jutro z rana odprowadzą nas na trakt. Dzisiaj odpoczywamy po zabawie. Spróbuję znaleźć nam wodę do picia.

Z tymi słowami faktycznie zaczęła grzebać po okolicznym namiocie, aby znaleźć coś, co nie było alkoholem. Jeśli udało jej się złapać także coś do przegryzienia, również to zabrała. Przy założeniu, że znalazła odpowiednie rzeczy, zabrała swoje fiolki, chowając je do pudełeczka i kładąc gdzieś na boku, po czym podeszła odpowiednio do Kamili i Agaty, by także i je przebudzić. Tłumacząc w podobny sposób aktualną sytuację, jeśli nie pamiętały, zaczęła także szukać, czy aby gdzieś nie ma jej mizerykordii podarowanej od jej rycerza.

Mamy nie ruszać się z tego namiotu, dopóki nie wróci Shyvis — dorzuciła, oporządzając się samej, poprawiając suknię i włosy. — Jutro wrócimy na trakt, a z niego już chyba niedaleko do miasta. Jak dotrzemy do wioski, to na pewno nas pokierują na odpowiedni szlak.

Patrząc na swoją suknię, zaczęła się zastanawiać, czy nie lepiej byłoby wymienić tych śmierdzących ubrań na coś wygodniejszego. Dla pewności przeszukała pobieżnie namiot, ale nie miała wysokich nadziei. Być może... lepiej będzie poprosić Shyvis o jakąś zapasową odzież. O ile będzie w dobrym humorze.

Droga do Saran-Dun

27
Sofi przez krótką chwilę zdębiała na słowa Sary po czy z głuchym łupnięciem opadła na baczkę. Rozejrzała się ponownie po namiocie. Potem spojrzała na Sarę. Potem znów na namiot. Potem na wianek, na ogólny stan rozgardiaszu w namiocie... i znów na Sarę.

— Napadnięte? Dogadałeś się z hersztem? Bandyci nas odprowadzą? Saro... jak... ty... oni... jak!? Zbóją nie można ufać! Musimy uciec... znaleźć jakiegoś rycerza... albo... ducha lasu? Wróżki?

Sofi wyglądała na w równym stopniu skonsternowaną tym, że Sara załatwiła im drogę wyjścia z gniazda zbójców co przerażoną samym faktem, że się w niej znajdowała. Ponad wszystko zdawała się być wciąż niezdolna do przetrawienia całej sytuacji. Być może nie tak wyobrażała sobie spotkanie z oprychami. A może faktycznie nie pamiętała dość dużo by cała sytuacja była dla niej niezwykle dezorientująca. Sara wykorzystując tą chwilę ciszy rozejrzała się po namiocie za żywnością i wodą. Z mieszanym sukcesem. Woda okazała się łatwa do znalezienia. Ktoś przyniósł całe jej wiadro. Wszystkie niedopite kufle, szklanice i butelki zawierały jednak zdecydowanie nie-wodę. Gdy chodziło o żywność tu i ówdzie walały się niewielkie i rozsmarowane kupki tej dziwnej mąki. Znalazła również gliniane naczynie wypełnione czymś co wyglądało na cieniutkie podpłomyki... o szarym odcieniu i wielkości paznokcia. Na koniec w stercie siana znalazła w połowie zjedzony chleb a za jedną z baczek niewielki pakunek z suszonym mięsem. Sytuacja nie wyglądała więc równie wesoło jak poprzedniej nocy. Jej fiolek i pudełka również nie było nigdzie widać.

Wybudzenie Kamili okazało się nie lada wyzwaniem, gdyż jej ciało zdawało się wręcz powoli zapadać w ziemię. Kiedy wreszcie jej twarz podniosła się by spojrzeć na Sarę trudno było nie poczuć pewnej dozy rozbawienia. Poważna córka wielkiego rodu miała na twarzy senny uśmiech... oraz oba policzki i czoło wysmarowane błotem i pyłem. Jej włosy wokół twarzy nie prezentowały się wiele lepiej. Niezgrabnie wstając mamrotała zaś do siebie z półprzytomnym wyrazem twarzy.

— Mhhmmm...piwnice... egzekucje... bracia... łamanie kołem hmmm...

Agata z kolei otworzywszy oczy leżała przez długą chwilę jak sparaliżowana wodząc oczyma po otoczeniu. Chwilę potem jedna z jej rąk poczęła macać prowizoryczny słomiany siennik a druga klepać się po przyodziewku. Dopiero po dłuższej chwili odetchnęła głęboko i rozluźniwszy się ponownie rozwaliła się na sianie rzucając tylko.

— Na bogów... szalony sen miała Saro. Wspięłam się po plecach olbrzyma na chmurę. A potem... zresztą nieważne.

Kiedy wszystkie trzy szlachcianki wybudziły się całkowicie rozpoczęła się jednak bardziej konstruktywna dyskusja.

— Czy powinniśmy im ufać? To zbóje... ale chyba czasami są tacy no... dobrzy zbóje? Jak w Legendzie o Poziomkowym Strzelcu? - zaczęła Sofi patrząc na leżący na jej kolanach wianek

— Na kości Kerona... obudź się do reszty. Nie ma "dobrych" zbójów. Nie można żadnemu z nich ufać. Musimy mieć plan ucieczki gdy się niechybnie znudzą tą farsą. Wywożą nas z dala od obozu tylko po to aby nie musieć nas grześć. - wtrąciła agresywnie Agata poczynając przeczesywać namiot

— Sara twierdzi, że ma sytuację pod kontrolą. Wypracowała coś z hersztem, lepiej nie ryzykować tego utraty dla... jaki jest ten twój plan? - kontrowała Kamila

— Shyvis jej ufa? Idealnie. Poczekamy aż elfka wróci, Sara ja rozproszy a wtedy... bam! - Agata zamachnęła się w powietrzu okutą drewnianą lagą którą znalazła właśnie w stogu siana- I mamy zakładnika. Gwarancja współpracy lepsza niż "słowo honoru" zbója.

— Tak nie wypada... - wtrąciła nieśmiało Sofi

— Oj siedź cicho! Nie wypadało też by ci ktoś żywność do gardła wypchał, a ktoś to zrobił. Nie wypadało by ktoś nas napadł, a ktoś to zrobił. To jest prawdziwy świat kochana nie twoja bajka. Trzeba być zdecydowanym albo skończymy w przydrożnym rowie! To jak Saro? Nauczymy elfkę lekcji?

W tym samym czasie Sara znalazła mizerykordię. Wbita w tył jednej z beczek świeciła w mdłym świetle niczym żądło wykonane z samego blasku. Pochewka także szybko się odnalazła. Znalazł nawet zapasową odzież elfki. Odrobinę ciasne i wytarte skórzane portki, które ewidentnie należały do elfki gdyż nie było szans by ich nogawki sięgnęły kostek szlachcianki. Koszula zresztą również miała podobne problemy, nijak nie dałoby się jej zsunąć tak by między nią a portkami nie było cienkiej szpary... no i był problem z krwawą plamę na plecach. Słowem przyodziewek pokazywał za dużo by wyglądać jak pełne przyodzienie... ale za mało by być uznanym za celowe odsłanianie ciała. Były to po prostu przymałowe ubrania. Znalazła również białą koszulę której właściciel budził większe wątpliwości. Była luźna. Nawet na niej i tu i ówdzie zdobiona nawet falbankami. Rękawy zaś w okolicach nadgarstków stawały się półprzezroczyste i gufrowane. Zaś grzebiąc naaaprawdę szczegółowo i przewracając dosłownie każdą beczkę i garść słomy Sara znalazł niewielki i dobrze ukryty kuferek w którego wnętrzu znajdowała niewielka dziecięca zielono żółta suknia. Znoszona i zniszczona jeszcze bardziej niż jej własna.

Sara siedziała więc w namiocie z odrobiną żywności, ostrzem pod ręką i dość skromnym wyborem alternatywnej odzieży. No i pozostawał problem propozycji Agaty.
Spoiler:

Droga do Saran-Dun

28
POST POSTACI
Sara Crestland
Wypowiedź Sofi brzmiała bardziej naiwnie, niż sama Sara kiedykolwiek by coś powiedziała. Jakkolwiek chciałaby, aby uratowała ją wróżka z lasu albo dzielny rycerz, aktualnie sytuacja wyglądała tak, że to one same musiały sobie poradzić. Stres z tym związany był niemiłosierny, ale na razie wszystko szło dobrze; Shyvis chciała im pomóc i oby to się w ogóle nie zmieniło.

Co ty mówisz, Sofi? Musimy sobie same radzić — odparła, odchodząc od niej i przeszukując okolicę w poszukiwaniu jedzenia i czegoś do popicia. Niestety oprócz mąki i innych dziwnych dań, których nie potrafiła zidentyfikować, za wiele nie znalazła. Wygrzebała jedynie suchy bochen chleba i paczuszkę suszonego mięsa, które położyła na stole obok szlachcianki razem z wiaderkiem wody i pustymi, niezbyt czystymi kuflami. Następnie zabrała się za budzenie reszty jej koleżanek. Gdy wszystkie już przetarły śpiochy, Sara raz jeszcze wyłożyła im sytuację i do akompaniamentu ich chaotycznej rozmowy poczęła poszukiwania swoich rzeczy.

Ku jej zgrozie, fiolek znaleźć nigdzie nie mogła, a były one bardzo cenne, skoro dostała je od ojca – nawet jeśli nie były to najbardziej porządne na świecie mikstury. Przynajmniej jednak odzyskała swój sztylet, który natychmiast złapała w dłonie i schowała między fałdy sukni, by ponownie nikt się za specjalnie nie zorientował, że posiada broń. Następnie przegrzebała jakąś odzież w poszukiwaniu czegoś bardziej podróżnego – zakres był jednak limitowany, łącznie z jakąś dziecięcą suknią; tutaj Sara zmarszczyła brwi, zastanawiając się pokrótce, skąd oni to wzięli.

Nie — odparła krótko na pytanie Agaty. Wyjątkowo jej głos był tutaj stanowczy. Przesunęła spojrzeniem po dziewczynach, a potem wróciła do wyboru odzienia, gdy kontynuowała swoją wypowiedź. — Nie będziemy nikogo atakować, jeśli w naszą stronę nie wymierzono agresji. Shyvis sądzi, że jesteśmy jakimiś podróżnymi... oszustkami, które udają szlachcianki i niech tak zostanie do samego końca. Zresztą Agato, co byś chciała zrobić z zakładnikiem? Tam na zewnątrz jest dużo ludzi, a jak same twierdzicie, to zbóje. Pewnie nie przejmą się, jak ich hersztowi coś się stanie, wybiorą sobie nowego. Poza tym jestem całkiem pewna, że ona nie zamierza niczego kombinować.

Z tym burknęciem dobrała spodnie, które koślawo zaczęła wsuwać na siebie pod spódnice. Dopiero po tym odwróciła się plecami i ściągnęła starą odzież, zakładając bufiastą koszulę. Wygładziła fałdy, mizerykordię chowając w swoich podróżnych butach, po stronie protezy i odwróciła się ponownie do dziewcząt, zaczynając rozplątywać koślawo włosy.

W jednym Agata ma rację: musimy być czujne i nigdy do końca jej nie ufać, być gotowe na... coś zbójeckiego. Dopóki jednak się tutaj gościmy, nawet pomimo potraktowania Sofi, trzymajmy się tego, co ustaliłam. I na Osurelę, odłóż tę pałkę, bo cię jeszcze ktoś z nią zobaczy i o coś osądzi — rozczesawszy największe kołtuny, Sara zaczęła wiązać kudły w długi warkocz. Skończywszy całość, złożyła starą suknię we względną kostkę, kładąc ją obok reszty. Odchrząknęła i jeszcze raz powtórzyła: — Nie wychodzimy stąd, dopóki Shyvis nam tak nie powie. Jutro z rana wyjeżdżamy naszą karocą i postaramy się... dotrzeć do Saran Dun na własną rękę. Raz tam sama trafiłam na nogach, z zapasami i bryczką nie powinno być gorzej. Właśnie, któraś potrafi powozić?

Podsunęła też im paczuszkę mięsa i chleba, polewając także i wody, chociaż tutaj sądziła, że jest ona co najmniej brudna. Przez krótką chwilę wpatrywała się w taflę, żałując, że czuje taką wzgardę dla magii, którą miała w sobie. Jednakże na samą myśl o czarowaniu przechodziły ją ciarki i odzywał się fantomowy ból, więc szybko wyparła to uczucie z głowy.

Nikt po nas nie wróci — szepnęła sama do siebie z utrapioną miną. Najlepszy strzał był w Shyvis i oby te pierniczki naprawdę pomogły w ociepleniu wizerunku.

Tak czy siak Sara zamierzała poczekać na elfkę i ewentualnie wybijać agresywnej koleżance kolejne pomysły do czasu jej przybycia.

Droga do Saran-Dun

29
POST BARDA
Z tafli wody na księżniczkę spoglądała młoda i odrobinę zaniedbana dziewka, która w luźnej koszulinie faktycznie łacniej uszłaby za szulerkę i regularną klientkę karczm niźli wysoce urodzoną panienkę. Nierozczesane porządnie włosy splecione naprędce w warkocz zdecydowanie zaniżały dodatkowo jej domniemany status społeczny. Bowiem spomiędzy loków tu i ówdzie starczały drobne kawałki siana, paprochy... i kilka drobnych grudek których zidentyfikować nie potrafiła. Słowem - wyglądała jakby wytoczyła się rankiem z jakiejś stajni. Cóż... przynajmniej jak sama zauważyła reszta dziewcząt nie wyglądała lepiej. A Agata poza nieszczęsnym wyglądem przyodziania przybrała też sromotny wyraz twarzy i kiwając nerwowo maczugą jąkała.

— Zro... zro... bić? No... zagrozić. Tak! Że ją ten... ten... no. Jeśli nam nie...

Zauważalnie straciła na animuszu werbalizując ponownie swój plan. Widać zdecydowanie lepiej prezentował się dla niej w chwilowym przebłysku niż po spokojniejszym przemyśleniu. Nie zmieniło to jednak faktu, że lagę odłożyła wyjątkowo niechętnie. Następnie wróciła na stos siana padłą na niego bezwładnie i podwijając nogi pod brodę skuliła się. Pytanie Sary o to czy ktoś potrafił powozić spotkało się zaś z grobową ciszą. Sofi nie wydała żadnego dźwięku, Kamila odwróciła głowę z cichym westchnięciem... dopiero po długiej chwili Agata burknęła z twarzą dalej częściowo zanurzoną w sianie.

— Dziadek mnie trochę uczył. Jak byłam za małą by jeździć konno... ale szczerze to nie wiem na ile powoziłam ja na ile on.

***
Czekanie na Shyvis okazało się wyjątkowo... nudne. Czas płynął im niezwykle wolno. Sofi próbowała zbić go odrobinę nucąc ballady. Kamila zapadła w sen. Agata wytrzasnęła skądś garść drobnych kamyków i urządziła sobie grę z rzucania nimi w wyryty na ziemi okrąg. I tak upłynęły minuty... godziny. Rozmowy o pogodzie, niewygodach i innych nowych problemach szybko się wyczerpały a elfki jak nie było tak nie było. Zdawać się mogło, że szlachcianki zmuszone będą do czekania aż do środka noc. Na całe szczęście ktoś przerwał tą nieszczęsną nudę. Na nieszczęście... nie byłą to Shyvis.

Do namiotu wszedł... a raczej wtoczył się Barnaba. Brodacz był w stanie "nieświeżym". I w przeciwieństwie dziewcząt ewidentnie nie maił chwili na ochłonięcie. Czerwony na twarzy, z rozchełstaną koszulą i butelką w dłoni wyglądał dość żałośnie... nie uwzględniając znajomej siekiery którą zaraz po wkroczeniu przez wejście jął potrząsać i grozić każdej ze szlachcianek z osobna.

— W... wy... kurwy niemyte. Zrobiłyście.. hyc... ze mnie poopooośmiewisko! Aaaarghh. Cisza!

Tu machnął gwałtownie w pustkę przed sobą. Siekiera zahaczyła o płótno namiotu i chwilę później do uszu szlachcianek doszedł odgłos dartego płótna. Rozbójnik zdawał się jednak mieć za nic zniszczenia jakie powodował. Miast tego kontynuował swój oskarżycielski pijacki rant.

— Gadać! Która to z was była!? Zasrana... zresztą... jeden pies.

Brodacz podszedł chwiejnie do siedzącej najbliżej wejścia Kamili i podkładając jej siekierę pod twarz warknął.

— Gadaj dziwko! Jesteś szlachcianką, prawda!? GADAJ!

Czarnowłosa jednak miast wydać z siebie choćby pisk spoglądała chłodno na rozwścieczonego zbójnika. Przez krótką chwilę zdawało się, że swoją obojętnością zniechęca go do kontynowania... jednak Sara zauważyła, że Barnaba poczyna się jakoś trząść, twarz spinać coraz bardziej... a ostrze miast oddalać się od twarzy Montweisserówny powoli się do niej zbliżało. Jasnym było jedno. Rozbójnik był kilka chwil od kolejnego wybuchu. I kto wiedział czy twarz Kamili nie spotka przez to los podobny do płótna namiotu... jeśli nie gorszy.
Spoiler:

Droga do Saran-Dun

30
POST POSTACI
Sara Crestland
Stojąc z założonymi rękoma, przed chwilą przeglądając się w tafli wody, Sara czuła się odrobinę pewniej siebie. W nowym stroju, cuchnąc potem i sianem, czuła się... lepiej, prościej, bez zbędnych konwenansów, których musiała uczyć się przez ostatnie lata. Suknia nie krępowała jej ruchów i nie narzucała określonego zachowania. Owszem, pozostawała kwestia bandytów, ale i tym dziewczyna się zajęła. Teraz tylko... dotrzeć do ojca... i wrócić do noszenia obcisłych gorsetów i zastanawiania się, czy ktoś nie jest wyżej w dworskiej hierarchii od niej.

Nie szkodzi, to nie może być tak trudne — odparła na nieśmiałą odpowiedź Agaty, samej przysiadając na ziemi. Następne godziny minęły jej na przechadzaniu się po namiocie, krótkich rozmowach i niezręcznej ciszy. Sara w tym czasie między innymi dziesiątki razy poprawiała swoją protezę, zerkała przez szpary namiotu, co się dzieje na zewnątrz, a nawet postarała się wydłubać wszystkie źdźbła trawy z włosów. Raz czy dwa próbowała także bawić się wodą; bezwiednie, starając się okrzesać swój żywioł. Nie robiła tego jednak zbyt na widoku, bardziej manipulowała pojedynczymi kroplami.

Jej znudzone, krążące po namiocie myśli przerwało nagłe wparowanie do środka Barnaby, na którego widok Sara poderwała się ze swojego stołka. Patrzyła na jego zapijaczoną twarz, butelkę w dłoni i byle jaki ubiór, dochodząc do wniosku, że musiał już od kilku godzin pić, aby doprowadzić się do tego stanu. Co było jednak gorsze, w dłoni miał siekierę, którą aktualnie wymachiwał bez ładu i składu, a którą zagrażał... nawet bardziej niż powinien.

Sara sparaliżowana patrzyła, jak Kamila staje się jego ofiarą, jak coraz mocniej Barnaba przykłada jej do gardła ostrze. Nie potrafiła sobie wyobrazić, dlaczego dziewczyna była tak spokojna, jak wręcz emanowało z niej chłodem – sama Crestlandówna trzęsła się teraz i mocno oddychała. Stała więc tam, przez chwilę niezdolna do żadnego ruchu, czując nagle ciężar sztyletu w rękawie, który sam z niego się wyślizgnął. Nieprzyjemnie ciążył jej w dłoni, gdy podchodziła bliżej do rozbójnika, czując pot na całym ciele. Nie na to przygotowywał ją klasztor. Była mamiona pięknymi przyjęciami, intrygami i sukniami, a nie napadami smoków, bandytów i tak drastycznymi decyzjami. Nie była przygotowana na ten świat. Gdzie był jej rycerz, gdy go tak bardzo potrzebowała?

Podeszła do Barnaby, z lękiem wyciągając w jego stronę mizerykordię. Nie miała innego pomysłu, a nie potrafiła zmusić się na wbicie go w ludzkie ciało; to nie była Sara, ani nawet Salyah. Dlatego czubkiem dotknęła jego pleców, odchrząkając i starając się brzmieć jak najspokojniej, chociaż nie za bardzo jej to wychodziło: — Zostaw ją. To... nie jest ważne, kim jesteśmy. Ważne jest to... że ja, czy Shyvvis, za chwilę i tak... z-zginiesz — wybełkotała. Naprawdę to nie była jej bajka. Zerknęła także kątem oka na Agatę, tak skorą do bitki kilka godzin wcześniej. Czy teraz coś planowała, czy jak zwykle skuliła się przerażona?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia prowincja”