Karczma „Borsucza Nora”

76
POST POSTACI
Anais Florenz
Szła zwyczajnie, jakby po prostu zmierzała w kierunku domu ze swoim kochasiem, po udanej balandze. Nie do końca wiedziała jak to ma niby wyglądać, ale widywała już pary, które wręcz obnażały się światu swoją relacją. A co do aktorstwa i zaufania w swoje możliwości... po prostu dużo rozmawiała ze sobą przed lustrem, a teraz miała zwyczajnie motywację nie zostać skazaną za morderstwo. Bezimienny elf jakoś sprawdzał się w roli tymczasowego partnera do spaceru, choć zdecydowanie zesztywniały i lichy w swym ruchach. Była mu jednak wdzięczna że nie komplikował sprawy bardziej, niż trzeba było i przystał na pomysł. Najwidoczniej udało jej się przekonać go do sprawy całkiem poważnie. To było takie nawet przyjemne uczucie.
Trochę obawiała się, że pozyskali jej rysopis czy coś podobnego, ale żeby już. To była jak zabawa w chowanego, tyle że po ciemku, a ci tutaj strażnicy pewnie odbębniali swoją dolę i jeszcze nie byli w trakcie zabawy. Mogli coś wiedzieć, że stało się coś złego w Meriandos, ale miasto było duże i szerokie. Zawsze coś się tutaj działo. Zwłaszcza w tych niepokojących czasach.
Świadków należało przesłuchać, a potem wieść rozprowadzić. O ile napisanie czegoś wiedziała ile trwa, to tym bardziej narysowanie jej wizerunku i ogłoszenia poszukiwania, listu gończego czy cokolwiek, to przy bardzo pomyślnych wiatrach i współpracy wszystkich dookoła... to chyba tak co najmniej jakaś godzina. Poza tym o tej porze z pewnością kilka kanalii się kręciło i jeśli miałaby być grzesznicą, to nie była w tym mieście osamotniona, a już na pewno najgorsza. Takie miała wyobrażenie na ten temat. To jednak nie gwarantowało, że nikt ich po drodze nie zaczepi. No i znalazł się jakiś wrażliwiec, co się najwidoczniej ich wystraszył. Tragicznie wyglądała, musiała przyznać, no ale że aż tak?
— O witaj panie strażnikuu~ — Zatrzymała elfa. Niby chwiejąc się od alkoholu szurnęła z wolna stopą w fałsz naturalnemu krokowi do tyłu i niby walcząc o równowage głową zatrzymała się na piersi wybranka, po to aby w końcu krzywo dygnąć na przywitanie, wciąż trzymając się elfa ręką, jak barierki na schodach — Florenz jesteśmyy~ Pan wybaczyy~ Wracamy z zabawyy~ — Przybrała uśmiech numer sześć, czyli najsłodszy na jaki było ją stać. Zachichotała. Jeśli pan blaszak znał słowo idiotka, to mógł go właśnie użyć — Trochę nas poniosłoo~ — Przyznała mrużąc oczy od udawanej senności. Ruszyła wnet dalej, nieco krzywo. Nie była w żadnym zakazanym miejscu do nędzy elfich żebraków, tylko na targowisku. Może wyglądali tragicznie, ale groźni byli jak muchy bez skrzydeł. Zwróciła uwagę na stoisko obok — Ale mam smaka na jabłkoo~ — Oświadczyła swoje nagłe odkrycie. Sięgnęła po mieszek i wyciągnęła dwie monety, umyślnie upuszczając trzecią, niby ostatnia niezdara. Sięgnęła po jabłko i położyła pieniądze na stolik — Resztyy~ Nie trzeba, haha! Już nie sprawiamy problemów. Będziemy grzecznii~ Chodź Meerlyn. Idziemy do domuu~ Bo zaraz nas zamknąą~ A ja jutro do pracyy~ Znowuu~ — Rzekła przeciągle, kierując niemrawego elfa dalej. Przecież nic się nie stało, po prostu sobie tędy przechodzą. Skosztowała owocu w smak całego aktu i dała elfowi, jakby nigdy nic. — Opanuj się sskarbiee~ — To już rzekła na wpół udając bo...

Karczma „Borsucza Nora”

77
POST BARDA
Strażnik nie odezwał się ani słowem, tylko mierzył parkę bacznym spojrzeniem i pozwolił jeszcze kawałek odejść. Przez moment zdawało się, że oto zażegnali niebezpieczeństwo demaskacji, że już niebawem opuszczą plac bez najmniejszego szwanku, gdy wtem mężczyzna warknął na nich unosząc dłoń:

Hej! Czekajcie no, gdzie taka para umorusanych łachmaniarzy miała okazję do zabawy, co? — zapytał nader wnikliwie.

W tym samym czasie Anais dostrzegła kątem oka, że drugi z milicjantów, ten, który dotychczas zajęty był córką piekarza zerka trochę od niechcenia w stronę kolegi - najpierw raz, potem drugi, a wreszcie dojada precla i rzuca doń:

Jakiś problem, Cedric?


S - obecne położenie, X - wasz cel

Sygn: Juno

Karczma „Borsucza Nora”

78
POST POSTACI
Anais Florenz
— W alei rozkoszyy~ Panie strażnikuu~ Koleżanki zapraszająą~ W wolnym czasiee~ — Odezwała się markując poirytowanie i wciskając pierwszą lepszą nazwę miejsca i mimowolną sugestię, gdzie posłała by nadymanego stróża prawa. Nie zatrzymując się, ale i nie przyśpieszając, wciąż jednak kroczyła z pochłaniającym jabłko elfem. Już miała dosyć tego palanta i zgrywania przez siebie ladacznicy, ale co mogła innego zrobić? Była gotowa nawet płaszczyć się i rozpłakać, musiała się wydostać z tego miasta.
Elf tym czasem nie mógł się powstrzymać przed pałaszowaniem jabłka. Unicestwił je, nie zostawiając ogryzka czy ogonka, po prostu pochłonął w oka mgnieniu. Na tyle szybko, że wyglądać to mogło na jakiś wygłup, albo że był niezdrowy na umyśle, czy może zwyczajnie wygłodniały jak ostatni leśny elf. Szturchnęła go lekko, ale zrozumiale, aby nie wychodził z roli jaką miał odgrywać.

Karczma „Borsucza Nora”

79
POST BARDA
Mina stróża raczej nie wskazywała na to, żeby słowa dziewczyny jakoś go uspokoiły. Zawzięcie świdrował wzrokiem najpierw ją, a następnie elfa, który zapychał się jabłkiem jakby jutro miało nigdy nie nadejść. Czując na sobie jego spojrzenie leśny wstrzymał się na moment z konsumpcją, zbladł jakby bardziej i dopiero po kilku sekundach głośno przełknął spory kęs.

Jakoś wam nie ufam! — rzekł w końcu jakby oczekując dalszych wyjaśnień.
Na łaskawego Turoniona! Cedric, przecież ty nikomu nie ufasz! — rzucił jego kolega po fachu. Mężczyzna najpierw załamał ręce, a następnie rozmasowując skroń prawicą dodał zrezygnowany — Zazdrościsz chłopakowi powodzenia? Co oni ci zrobili? Daj pijaczkom spokój, niech mają coś od życia!
Kiedy oni wyglądają na podejrzanych!
A kto ci na takiego nie wygląda? Niech idą, mamy ważniejsze rzeczy na głowie. — odwrócił się twarzą do córki piekarza — Gdzieś tu czają się mordercy, a my musimy chronić miejscową ludność! — dziewczyna zarumieniła się, tymczasem Cedric popatrzył się jeszcze na Florenz jakby chciał jej przyłożyć, ale koniec końców splunął pod siebie i skwitował ich krótko:

Spieprzajcie.

***

Jakiś czas później Anais i jej towarzysz niedoli zbliżyli się w końcu do celu ucieczki - południowej bramy miasta. To za tym przejściem miał na nich czekać Tytus, z którym wyruszą w dalszą podróż do miejsca, gdzie przejdą oficjalną inicjację na wyznawcę Drogi Bólu, kultystę Khacnu Aalkesha. Wszystko wskazywało na to, że dotarcie na miejsce nie będzie wcale takie proste, bo teren wyjazdowy był wyjątkowo dobrze strzeżony. Nawet mimo to, że podwójna czarna krata była w tym momencie wysoko podniesiona to w przejściu nadal stało dwóch strażników wyposażonych w długie glewie zakończone mosiężnym, połyskującym ostrzem. Co więcej, jakby na domiar złego na murach ponad bramą stacjonowali kolejni dwaj gwardziści, tym razem wyposażeni w kusze.

Możemy też spróbować wydostać się kanałami. — zauważył elf, dostrzegając zmartwienie na jej twarzy — Będziemy musieli uważać w ciemnościach, a potem przepłynąć przez fosę do brzegu, ale jest mniejsza szansa, że ktoś nas zauważy, tylko... to nam zabierze trochę więcej czasu.

Gdy tak patrzył na nią zdrowym okiem w pewnej chwili wyciągnął nieśmiało rękę:

Może to nie najlepsza chwila, ale nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać. Mów mi Gerion — spokojny, wręcz błogi uśmiech po raz pierwszy zagościł na jego zmarniałej twarzy. Trudno sobie wyobrazić, jaki bóg mógłby skrzywdzić kogoś, kto uśmiecha się w taki sposób. — Nieźle sobie poradziłaś... no wiesz, wtedy w alejce. Dziękuję, że nas obroniłaś przed tamtym psychopatą, mało kto jest zdolny do takiego poświęcenia, naprawdę. — pojedyncza łza spłynęła po jego policzku naznaczonym licznymi bliznami. Ewidentnie się tego wstydził, bo zaraz odwrócił twarz, po czym wytarł ją strzępkiem materiału. Wyglądał na... szczęśliwego, nawet mimo to, że byli oskarżeni o morderstwo i poszukiwani.

Słuchaj, ja... jeśli chcesz wyjść głównym wejściem to nie zaprotestuje. Masz gadane i chyba wiesz co robisz, pójdę za tobą nieważne, którędy nas poprowadzisz. Ty tu decydujesz.

Słońce już zaczynało wschodzić na horyzoncie, a jego pierwsze promienie muskało dachy budynków Meriandos.

Sygn: Juno

Karczma „Borsucza Nora”

80
POST POSTACI
Anais Florenz
Mrok już zaczął się rozrzedzać wraz z nadzieją na inne jutro. Widząc, że świt jest tuż tuż momentalnie zebrało jej się na płacz. A brama była przed oczyma, wystarczało tylko przejść i już. Czy jednak nie było już za późno? Miał czekać do świtu, a on właśnie na jej oczach nastawał. Nie zdziwiła się, że jedno z głównych przejść było strzeżone. To było całkowicie normalne, choć wiedziała że ucieczka w przypadku jakichś komplikacji nie wchodziła w grę. Zastrzelili by ją po prostu.
Tak się złożyło, że oboje wzruszyli się na swój sposób, elf z wdzięczności, a Anais z udręki. Całe to udawanie, wieczór, te wszystkie rozmowy... kosztowały ją bardzo wiele. Miała już dosyć. Wtedy też spojrzała w jego oblicze, zobaczyła coś czego nie chciała zgnieść, ani zniszczyć. Oboje się od siebie odwrócili. Poprawiła się w myślach, że nie było czasu na takie rzeczy. Lada moment wszystko mogło przepaść, a wtedy... nie wiedziała co wtedy i nie chciała się dowiadywać.
— Nazywam się Anais... Gerionie, nie mamy czasu. Musimy wydostać się z miasta, teraz. — Rzekła łapiąc się za głowę i targając za włosy. Kroki w lewo. Kroki w prawo. A trzeba było iść prosto. — Teraz. Teraz. Teraz jesteśmy po prostu bezdomnymi. Opuszczamy miasto, bo już nie ma w nim dla nas miejsca. Jako elf możesz zapytany odezwać się, że zima się zbliża i musimy poszukać lepszego schronienia, bo zamarzniemy. A ja, ja, ja opowiem im smutną historię, jakie to życie jest niesprawiedliwe i że na wsi mam odległego krewnego, który nam może pomoże. Jak będą drążyć problemy znikąd, i już! Jesteśmy chorzy. Musimy wyglądać na siedem nieszczęść i wziąć ich na litość, jeśli z jakiegoś powodu nas zatrzymają. Jesteśmy wyczerpani, po prostu idziemy zdechnąć gdzie indziej. Takie sprawiajmy wrażenie. Przygarbieni, skuleni, jak zbite psy. Pomyśl, że właśnie straciłeś wszystko po raz setny i na niczym ci nie zależy, takie masz sprawiać wrażenie. Idziemy. — I ruszyła obok niego, dając przykład. Włóczyła nogami. Niby swobodnie, ale tak bez życia z trudem. Przygarbiona ze zmaltretowaną miną i z wbitym spojrzeniem w czubki swoich palców u stóp. W sumie jakoś nie musiała szczególnie udawać. Cel był prosty. Przejść przez bramę i opuścić Meriandos we dwoje. Spotkać Tytusa.

Karczma „Borsucza Nora”

81
POST BARDA
Jak zdecydowała, tak też uczynili. Powłócząc za sobą nogami, zgarbieni i zmarniali coraz to bardziej zbliżali się do bramy wjazdowej. Pierwsza oczywiście szła Florenz, tuż za nią nieśpiesznie kroczył Gerion. Gdy rzuciła na niego okiem spostrzegła zaraz, że w tej roli raczej nie miał sobie równych. Dobrze wiedział jak sprawić wrażenie hojnie doświadczonego nieszczęściami, a zarazem wielce zrezygnowanego. Ot na ten przykład: choć wcale nie było już aż tak zimno to elf trząsł się wymownie, szczękał zębami i co rusz zbliżał dłonie do twarzy, zacierał, czy chuchał na nie. Ponadto jego długie, siwobiałe włosy zwisały bezwiednie skrywając niemal całą twarz pośród przetłuszczonych kosmyków. Odrobinę zbyt ciasne palto, które otrzymał od swej towarzyszki, a także inne łachmany, z którymi go zastała dopełniały jeszcze obraz prawdziwie godnej pożałowania istoty. Tym bardziej ani o smród, ani o rany na ciele nie musieli się przesadnie martwić, gdyż w tym przypadku Gerion miał pierwszorzędną charakteryzację, a i doświadczenie do roli całkiem dosłownie z życia wzięte.

Ktoś uszczypliwy mógłby w takim wypadku stwierdzić, że słabym punktem ich planu w istocie była Anais, która przez długi czas grzała kuper na ciepłej posadzce, tym samym korzystając ze skromnych, acz niepozbawionych znaczenia przywilejów. Mimo wszystko dziewczyna również potrafiła grać i w tym przypadku miast życiowym doświadczeniem posiłkowała się talentem w knowaniach, które być może miała zwyczajnie wpisane w swą naturę, kto wie.

Prawdziwe problemy zaczęły się dopiero przed samą granicą miasta, bo choć ptaki cicho ćwierkały swe melodie na powitanie dnia, a słońce romantycznie oblekało Meriandos swymi promieniami to ich witał już ciężki, nieznoszący sprzeciwu głos gwardzisty:

Stać! — burknął zbrojny mąż, wyciągając przed siebie dłoń — Mówcie! Kto idzie?

Facet miał szczękę niemal kwadratową, a z oczu mu źle patrzyło - surowością jakąś i przerośniętą dumą. Być może to nie był jego dzień albo zwyczajnie szukał zaczepki, co by odreagować długą zmianę, niemniej sprawiał im wrażenie kogoś, kto lubuje się w pomiataniu innymi, kogoś, kto pilnuje swych obowiązków, a może nawet czerpie z nich niebagatelną przyjemność. Tak czy owak, w odpowiedzi odezwał się elf:

Khe, khee... — zaniósł się kaszlem i pociągnął nosem — Nikt ważny, tylko my. — odparł, lecz gdy zapadła chwila ciszy, a strażnik nie zszedł im z drogi można było założyć, że oczekiwał dalszych tłumaczeń.

Szukamy schronienia. — jakby bardziej wtulił się w cienkie palto — Zima idzie. Tutaj nas nie chcą to może na wioskach znajdziemy dla siebie ciepły kąt

Stróż powoli przeniósł glewię z jednej ręki do drugiej i bez słowa obszedł długoucha nie spuszczając z niego wzroku. Obserwował go uważnie, jak uczony, który bada muzealny eksponat lub burdelmama nowy nabytek w biznesie. W pewnej chwili wolną ręką nawet sięgnął twarzy elfa, odsłonił luźno opadające włosy i chwycił za szczękę co by lepiej przyjrzeć się twarzy. Naraz jednak zatrzymał się, wydał dźwięk typowy obrzydzeniu, po czym rzekł:

Matulu słodka, co za fetor! — wymownie wytarł dłoń o spodnie — Dalej podcierasz dupę żołędziami, leśna znajdo?

Gerion milczał.

Zjeżdżaj, nie potrzebujemy tu takich jak ty. A co do ciebie... — zwrócił się do Florenz — Coś za jedna? Wyglądasz znajomo.

Strażnik popchnął elfa tak, że ten niemal stracił równowagę, ale zaraz odzyskał pion i już powoli zmierzał w stronę wolności. Tymczasem wspomniany już wartownik zbliżył się do Anais i bez słowa chwycił ją za nadgarstek, a następnie uniósł tak, iż w bladych promieniach można było dostrzec ślady po próbie samobójczej.

Czekaj no, ty jesteś ta skryba Trelca, co ją chcieli zaciukać! — zmarszczył brwi w lekkim oniemieniu, ale puścił jej nadgarstek — Co robisz w towarzystwie żebraka? No i czego paradujesz w łachmanach, paniusiu?

Gdzieś za sobą usłyszała tentem końskich kopyt - pojedynczy jeździec zbliżał się do bram od strony miasta. Podróżny? Zerknęła. Mundur, zwój w ręce, a więc goniec milicji... czy nadjeżdżał w ich sprawie?

Sygn: Juno

Karczma „Borsucza Nora”

82
POST POSTACI
Anais Florenz
Każdy krok dłużył się niemiłosiernie. Czuła jak spinają jej się łydki, byle w końcu ustąpić pragnieniu i po prostu pobiec. Nic z tego. Strach, który w rytm gasnących sił i witalności, pod sam koniec zaczaił się, by chwycić wyraźnie za serce, żołądek. Przełknęła ślinę wyraźnie, jak strażnik przyczepił się do elfa i iście rozczarowany dopatrywał niby trefnej sztuki bydła, którą można było w sumie puścić na pożarcie drapieżnikom. Nie musiała przyglądać się tej sytuacji, aby wyczuć pogardę w głosie wartownika. Chwila moment zatrzymał i ją, jakby jego pieprzone zdanie było jej potrzebne do życia. Kilka słów później i jego prosty zdecydowany ruch, sprawił, że zbielała do reszty. Że też ten oto tutaj ją rozpoznał. Nie żeby zrobił to z jakąś kulturą, widząc zmaltretowane dziewcze. Po prostu sprawdzał, niby kolejny towar co mu przed oczyma przechodzi. I te "paniusiu"...
— Opuszczam miasto — Uniosła w końcu spojrzenie ze spiętą miną i oczami, które zaszkliły się momentalnie. Nie żeby miała o tylko tyle mu powiedzieć — To co widzisz to ta wasza ochrona jaką dajecie obywatelom. To że nie mam rodziny, ani męża to powód, aby mnie nękać? A wy oczywiście nic nie potraficie ustalić. Mam dosyć już tych upokorzeń... — Zasłoniła twarz, jakby miała lada moment się rozpłakać, ale w sumie to po to, aby zagryźć wargę, jakby impuls bólu miał ją sprowadzić z powrotem na obraną drogę. Czuła że zaraz spanikuje. Szczęście się jej kończyło, smak wpadki miała na końcu języka. Zwłaszcza mając nieopodal postać jakiegoś informatora straży. Co jeśli? - stanowiło jako pytanie samo w sobie zagrożenie. — Najwidoczniej wy z miasta wszyscy jesteście tacy sami. Gardzicie bezbronnymi — Odsłoniła twarz, która ściągnięta była od jadu jaki zebrał jej się w ustach. Tu spojrzała jawnie na elfa, aby wskazać mu jeden z przykładów na potwierdzenie swoich słów — Jestem tylko córką sołtysa i moje miejsce jak widać jest na wsi, tam też zmierzam do przyjaciela mojego ojca nieboszczka. Z elfem, którego widzę najchętniej byś dla zabawy zarżnął jak prosie. Wiesz, pomógł mi on jedyny, jak już się mną zabawili... Wszyscy tutaj jesteście tacy sami. — Rzekła z niemałym przekąsem, zwężając łzawe spojrzenie z równie niemałym wyrzutem. Jeśli brzmienie jej głosu mogłoby kąsać, właśnie zamordowałaby drugą osobę w swoim życiu, łapczywie zagryzając gościa. Chciała, aby poczuł się winny, ale żeby też odczuł do niej niechęć. Wtedy może po prostu odwaliłby się od niej.
— Dajcie mi chociaż stąd odejść, na łaskę Kariili... — Powiedziała na koniec, załamując głos i odwracając wzrok, prawie na prawdę się nie rozpłakując. Wnet podbiegła do elfa, aby oburącz chwycić go za rękę, jakby stanowił dla niej oparcie. Taaaak, gardził elfami, a teraz miała nadzieję, że i gardził tym miastem i sobą. Przyśpieszyła nieco kroku, nadając tempo, aby odsunąć się byle dalej od bramy, mając powód do tego w okazanym żalu.
Wzrokiem miała szukać. Gdzie. Jest. Ten. Na wszystkie niewydarzone bachory Hyurina. Gdzie jest ten Tytus?

Karczma „Borsucza Nora”

83
POST BARDA
Gwardzista nie specjalnie przejął się jej ckliwą historią, wręcz przeciwnie, wyglądał na kogoś wyjątkowo dotkniętego bezczelnością dziewczyny. Oczy wybałuszył niby dwa spodki, jego twarz nabrała złośliwych rumieńców, a na ustach przez krótki moment pojawił się wredny uśmiech, który zaraz znikną. Zdawać by się mogło, że oto strażnik starał się ukryć przyjemność, jaką czerpał z codziennego gnojenia podobnych jej indywiduów, a na taką sposobność właśnie się zanosiło. Podniósł tym samym wysoko dłoń zakutą w żelazną rękawicę, ewidentnie z zamiarem zdzielenia Florenz w akompaniamencie soczystej wiązanki klątw.

Jak śmiesz, ty mała-! — zamachnął się i zdzielił dziewczę po twarzy tak mocno, że ta aż przewróciła się i upadła na ziemię, a wąska stróżka krwi spłynęła kotem jej ust. Chwilę później dalszą "zabawę" przerwał mu goniec, który na ten czas zrównywał się ze strażnikiem, po czym pośpiesznie wręczył mu niewielki, zwinięty w rulon zwój.

Czekaj! — rzucił za Anais, która już poczęła się oddalać, ostatecznie mężczyzna zagryzł zęby i zerkną z wyraźną dezaprobatą najpierw na posłańca, a dopiero później rozwinął materiał, po czym zaczął wnikliwie studiować treść.

Pilne wieści! — zapiał wtem młodzieniec na koniu — Na wolności panoszy się para zabójców, nie możemy pozwolić by uszli wolno z miasta, a tu macie rysopis do wglądu. — nim jeszcze młodzik skończył obwieszczenie strażnik zagwizdał głośno budząc tym samym kuszników i zaraz wskazał palcem w stronę oddalającej się parki.

Nasz cel! — ryknął. W tamtej chwili kultystka i jej towarzysz mogli dostrzec dwóch milicjantów szykujących się do oddania strzału, a wreszcie mierzących do nich z broni. — Młody, masz okazję się wykazać! Ruszasz na nich zaraz po tym jak tamci wystrzelą bełty. — chłopak spojrzał na swój cel i tylko kiwną głową, zaraz potem sięgnął do paska i wyciągnął czarny korbacz z pojedynczym, mniej więcej metrowym łańcuchem.

W tym samym czasie Florenz uczepiona Geriona kierowała się dalej udeptaną drogą w stronę wejścia do lasu za miastem. Tytusa jak na złość nie sposób było nigdzie dostrzec. Oznaczało to tyle, że póki co byli sami i zdani wyłącznie na siebie na niemal pustej przestrzeni... na oko jakieś dziesięć lub piętnaście kroków od drzew. Wtedy ich uszu dotarł świst nadlatujących pocisków, a zaraz potem poganianie jeźdźca.

Sygn: Juno

Karczma „Borsucza Nora”

84
POST POSTACI
Anais Florenz
Nic tak nie osładza konwersacji jak pokaz siły, nieprawdaż? Ależ strażnik musiał być z siebie zadowolony jak uderzył słabszą, młodszą od siebie kobietę. Pewnie miał to już we krwi, bo z taką łatwością mu to przyszło. Ciekawe czy miał dzieci i żonę? Wątpiła, a jeśli to współczuła im... chociaż nie, nie współczuła. Nie czuła nic, tylko krótkie odrętwienie szczęki, zgrzyt między zębami i pustkę przybarwioną paletą bólu, to odczuwaną na twarzy, to w kończynach, czy plecach, które znów musiały znosić kolejny upadek tego dnia. Nie zdążyła zapytać o ciekawostkę rodzinną, bo ustami mimo woli znów zagarnęła drobiny z ziemi i to tak jakby utrudniało wyrażanie się. Zebrała się z ziemi, po solidnym uderzeniu. Chciała się zaśmiać wtedy, ale tylko uśmiechnęła do samej siebie smakując własnej krwi i przełykając ją ze żwirem.
Co za podły kawał gówna. Nim uciekła, starła krew z twarzy i łypnęła na niego rozbawionym spojrzeniem. Raz, z niemą obietnicą. Chciała zapamiętać jego twarz.
Nie wiadomo jednak czy ta wiedza już jej się na coś w życiu przyda. Zaraz się okazało, że w organach ścigania w Meriandos najwidoczniej bardzo komuś zależało na awansie w hierarchii, bo całkiem sprawnie sobie poradzili ze ściganiem sprawców. Jeśli gardziła tymi hipokrytami i tym miastem, to teraz po prostu tego wszystkiego nienawidziła.
— Uciekaj! W las!— Krzyknęła do elfa. Perspektywa bełtu w plecach nie była czymś aż takim złym, ale najprawdopodobniej umarła by od tego. Teraz jednak nie miała ochoty umierać, tak jakoś wyszło. Wszystko przez Tytusa, którego nie było w okolicy. Ponownie tego dnia miała pędzić ile sił w nogach. Tym razem do lasu.
Pierwszy kamień jaki poczuła pod stopami przypomniał jej o ulubionych butach, które porzuciła — Ałć! — Biegła jednak dalej, za pierwsze lepsze drzewo, a potem... w las. A w lesie? Może znajdzie schronienie. Nie miała zielonego pojęcia, po lasach za wiele nie chodziła w dzieciństwie, ani później. A czy zdoła w ogóle jakoś jeźdźcom zbiec? Nie miała czasu aby zadać sobie te pytanie.

Karczma „Borsucza Nora”

85
POST BARDA
Na początku usłyszała narastający, szybki świst, a chwilę później bełt przeciął powietrze tuż obok jej skroni i wbił się głęboko w ziemię, w miejscu, gdzie jeszcze chwilę wcześniej stała stopa Geriona. Hałas wdzierał się do uszu Anais niczym rozjuszona osa - sprawiając okropny dyskomfort bliski bólu. Gdy zdała sobie sprawę, jak niewiele zabrakło, by na zawsze pożegnała się z tym światem, jej serce zabiło mocniej. Biegła dalej w stronę lasu, byle szybciej, byle przeżyć. Do pierwszych drzew wciąż brakowało jej tych kilka kroków. W odróżnieniu od elfa nie dysponowała dziką prędkością, ba! Do tej pory większość czasu spędzała na szlifowaniu kaligrafii, nie zaś na ucieczce przed organami prawa. Nic więc dziwnego, że jej towarzysz na ów czas wkraczał już w knieje. Skądinąd nie było czasu, by martwić się o niego, bo wciąż nadciągał drugi pocisk.

Świst

Tym razem ostrze grotu dotarło celu, zahaczając o lewe udo dziewczyny. W mgnieniu oka poczuła, jak elektryzujący ból przebiega przez całe jej ciało, alarmując o zagrożeniu i ponaglając. Ciepła posoka spłynęła wzdłuż kończyny, długie pionowe rozcięcie w najgłębszym miejscu sięgało około centymetra.

Dobra, młody! — Florenz usłyszała, jak strażnik klepie konia, a zaraz potem zwierze rży i rusza w jej kierunku — Bierz ich!

Jeździec nie tracił czasu i od razu począł machać korbaczem, czyniąc przy tym charakterystyczny dźwięk, który pozwalał ocenić na wyczucie odległość między nimi. Zbliżał się, bardzo szybko, tymczasem kultystce wciąż brakowało kilka sekund do sięgnięcia pierwszej osłony w postaci drzewa. Dziesięć metrów... tentem był coraz wyraźniejszy... pięć metrów... była zmęczona, piekła ją ręka i noga, ale nadal się nie poddawała. Ręką mogłaby już sięgnąć granicy lasu, lecz kątem oka widziała za sobą jeźdźca, który właśnie brał zamach, aby zdzielić ją orężem gdzieś na wysokości szyi. W zasięgu wzroku miała trochę drzew, kilka krzewów oraz kopę kamieni... co teraz?

Sygn: Juno

Karczma „Borsucza Nora”

86
POST POSTACI
Anais Florenz
— Gaaaah! — Piskliwy krzyk, który wydarł jej się z gardła, gdy pocisk ranił ją w nogę. Było to jasną zapowiedzią nadchodzącego upadku. Zacisnęła zęby i odwróciła się, widząc nadciągającą zgubę. Widziała. Widziała śmierć i była coraz bardziej pewna, że nie chciała umierać. Nie miała szans. Ani uciec, ani pokonać wojownika w walce. Była ranna, a zmęczenie gromadzone przez cały dzień i noc wdzierało się w płuca coraz głębiej, sprawiając że oddech stawał się coraz trudniejszy.
— Poddaję się! Nie zabijajcie mnie! — Padła na ziemię, chcąc uniknąć ciosu, czy kolejnego pocisku. — Poddaję się! Poddaję! — Powtarzała, wykrzywiając twarz z kolejnego to już dziś spotkania się z ziemią. Wiedziała, że to koniec. Czyż Tytus nie przywitał ją słowami 'Koniec jest bliski'? Z jękiem skuliła się, zasłaniając twarz, podkurczając nogi. Czekała, aż ją pochwycą, licząc na litość. Nie miała zamiaru stawiać więcej oporu. Nie wiedziała niby jak tego dokonać, skończyły jej się pomysły, a pozostał tylko strach. Nie chciała umierać.

Karczma „Borsucza Nora”

87
POST BARDA
Dziewczyna padła na ziemię i w okamgnieniu pokrył ją pył wzniesiony przez końskie kopyta. Piach wdzierał się jej do oczu, nosa i ust utrudniając oddychanie, podczas gdy wierzchowiec obszedł ją dookoła odcinając drogę ucieczki w głąb lasu, rżąc cicho nad jej głową. Żyła. Na chwilę przed uderzeniem korbacz zmienił kierunek i przeciął powietrze przy uchu Anais, świszcząc przy tym nieprzyjemnie. Była zmęczona, brudna, a w ustach czuła posmak krwi od niedawnego uderzenia, ale mimo wszystko nadal żyła.

Zmądrzała! — zawył zadowolony gwardzista — Każdy jeden mądrzeje... albo ginie, mnie tam jeden pies.

Kurz już niemal opadł, toteż Florenz wkrótce spostrzegła, że zbliżał się do niej gwardzista, klaszcząc przy tym w dłonie miarowo, powoli. Gdy był na wyciągnięcie ręki przyklęknął tuż obok, po czym zaczął gładzić ją po głowie jak matka wystraszone dziecko. Patrzył na nią z udawaną troską bliską kpiącemu rozbawieniu.

Podjęłaś mądrą decyzję, paniusiu. Kto wie... może nawet pozwolą ci umrzeć szybką śmiercią? — po tych słowach strażnik chwycił ją mocno za kruczoczarne włosy, tak aby odgięła głowę do tyłu. Ból ponownie przypomniał jej o sobie, tymczasem milicjant uśmiechnął się z perfidną satysfakcją, po czym zbliżył usta do jej uszu — Co innego twój koleżka, ho ho. On będzie cierpiał długo i na widoku, oj tak.

Trzeba ją zabrać do aresztu. — rzekł wreszcie młodzieniec, na co gwardzista skrzywił się, po czym spojrzał na niego z widoczną dezaprobatą.

Zawsze musisz mi psuć zabawę? — młody nieco zbladł, ale nie odpowiedział. Gwardzista westchnął, puścił głowę dziewczyny, a podnosząc się z ziemi przymusił do tego samego Anais tym razem ściskając jej ramię.

Dobra, zajmę się tym. — obwieścił, po czym sięgnął po sznur zza paska, by związać kultystce ręce za plecami. Nie patyczkował się z nią, węzeł był porządny, mocno wżynał się w skórę i skutecznie ograniczał poruszanie, gdyż złączony był także pojedynczym splotem z kostkami. Po wszystkim więzień był gotowy do transportu - była bezbronna, a przy tym mogła poruszać się wyłącznie małymi krokami, gdyż przy większym ruchu ryzykowała, że się przewróci na plecy.

Weź ze sobą chłopaków i przetrząśnijcie okolicę w poszukiwaniu tego drugiego chłystka. — jeździec jedynie pokiwał głową — Ja tymczasem zaprowadzę tę tutaj do ciupy, a przed południem powinna usłyszeć wyrok.

N-nie sądzę. — odparł niepewnie młody.

Co to ma znaczyć "nie sądzę"? — zapytał gwardzista ewidentnie zniecierpliwiony i poddenerwowany dyskusją.

Ostatniej nocy k-ktoś zabił wysokiego kapłana ze świątyni Tenatira. W-wszyscy szukają sprawcy, a prostaczki zalewają wymiar sprawiedliwości donosami, bo wyznaczono wysoką nagrodę.

Psia krew. — zaklął pod nosem — Dobra... idziemy! — nakazał, po czym dodał już mniej oficjalnym tonem — Wygląda na to, że bogowie dali ci trochę więcej czasu, sikoreczko... i tak na niewiele to się zda, heh.

W swoim tempie wrócili do miasta.

Sygn: Juno
ODPOWIEDZ

Wróć do „Meriandos”