POST BARDA
— Armia ruszy najwcześniej o świcie. Może też nie wyruszyć... — Odpowiedział i zmarszczył brwi, nie patrząc wojownikowi w oczy. Logistyka wymagała czasu. Wieści usłyszane nie spodobają się Valenciusowi, a Aleksander L'Ernir z pewnością podważy wiarygodność źródła, szukając luki w tym wszystkim, aby to obrócić na swoją korzyść. — Zajmij pozycję jeszcze tej nocy. Zgłoś się do krasnoluda Magarica — Dowódca sięgnął po jakiś skrawek papieru, wygrzebał z bałaganu zamknięty słoiczek z inkaustem. Sięgnął po krucze pióro i wyjął nóż, aby je na szybko naostrzyć. Zrobił to jednym sprawnym ruchem. Chwila później i pióro zaszurało na papierze zostawiając pismo, wytyczne. Wyjął kawałek woskowiny i włożył do metalowej łyżeczki, tą zaraz wsadził do płomyka kaganka na chwilę. Lada kolejny moment zawinął papier w rulonik a leniwy wosk wylał na papier. Podmuchał, przyłożył pieczęć dowódcy. Sprawdził palcem twardość. Podał wiadomość szybkim gestem, łamiąc atmosferę powolnego skupienia, które było wymagane do zawarcia rozkazu— Pomoże wam wytrwać w tym mrozie i nie potracić palców oraz uszów. Oto rozkaz dla niego. Uzupełnienia zapasów przybędą za dwa dni, jeśli sytuacja się nie rozwinie...Rozwinąć z pewnością mógł się głód, który dał o sobie dosadnie znać jak tylko opuścił miejsce. Ruszył w kierunku swoistej stołówki polowej, niecałe sto kroków dalej. Obóz wyglądał na pozornie spokojny, w ogóle nie przejęty. Czy to pojawieniem się demona w obozie, czy wieścią. Ta dość świeża nie poruszyła jeszcze żołnierzami na tyle, wszystko dopiero ruszy. Machina potrzebowała czasu. Nikt nie chciał z byle powodu ruszyć dupska z ciepłych schronień, do tego potrzeba było rozkazu, albo głodu. A wieści? Dopóki wciąż tu są, przychodzą tylko te złowrogie lub nieistotne. Nikt też nie dudnił w róg.
Czarnowłosa krasnoludzka kucharka otulona grubymi skórami już dyrygowała pachołkami, którzy latali w około dużego paleniska, nad którym był duży gar. Całość kuchni była osłonięta parawanami, aby śnieg nie szalał za bardzo, ale i tak ten zdołał się przedostawać górą przez otwór nad paleniskiem. Kobieta rozpoznała mężczyznę, który kierował się po swój posiłek — Przybył w końcu i mój ulubiony kawał chłopa! — Zażartowała luźno. To była już wiekowa kobita, ale trzymała się lepiej niż nie jeden panicz szlachetnego pochodzenia, co zawitał w te regiony. Mróz na niej nie robił żadnego wrażenia. — Choć no, dzisiaj grzybowa z kaszą! — Znowu — Ale z mięsem! — No to mamy święto.
Nie było nic innego jak dostać drewnianą michę z drewnianą łyżką od krasnoludki zadzierającej wysoko głowę, aby spojrzeć wojownikowi w twarz. Wywar prezentował się gęstą szarą breją, ale pachniał wyśmienicie. Hegra potrafiła ugotować coś z niczego. Dopóki żyła, był pewien, że żołądek nigdy nie wywróci mu się do góry nogami i nie skona z niestrawności. Bywali już tragiczni kucharze. Gdy dostrzegła mimowolne zadowolenie na twarzy wojaka zachichotała z satysfakcji i wróciła do wydzierania się na pachołków. Tamas starł drobiny śniegu ze skrzyni przy parawanie i zasiadł, nasycając głód... ciepły posiłek równie przyjemnie smakował, co rozgrzewał swym ciepłem trzewia. W tym momencie cały klimat wydawał się znośny, a ciszę można było znaleźć w szumie wiatru, ignorując oczywiście zawołania kucharki i kolejnych strażników chcących się posilić.
Jednym z nich okazał się sierżant Claus. Posiwiały niskiego wzrostu mężczyzna z bujną zaniedbaną czarno siwą brodą i zmęczonymi zapadniętymi brązowymi oczami. Zmarszczki komponowały się z paroma bliznami tak, jakby tamtych drugich w ogóle nie miał. Głowę osłoniętą miał wełnianym czepcem, a tak to owinięty był grubym płaszczem. Kroki stawiał powoli, szurając, a jego kolczuga brzęczała ciężko. Nie wyglądał na kogoś tryskającego wigorem, wręcz jak siedem nieszczęść.