Błyszcząca Góra

46
POST BARDA
— Armia ruszy najwcześniej o świcie. Może też nie wyruszyć... — Odpowiedział i zmarszczył brwi, nie patrząc wojownikowi w oczy. Logistyka wymagała czasu. Wieści usłyszane nie spodobają się Valenciusowi, a Aleksander L'Ernir z pewnością podważy wiarygodność źródła, szukając luki w tym wszystkim, aby to obrócić na swoją korzyść. — Zajmij pozycję jeszcze tej nocy. Zgłoś się do krasnoluda Magarica — Dowódca sięgnął po jakiś skrawek papieru, wygrzebał z bałaganu zamknięty słoiczek z inkaustem. Sięgnął po krucze pióro i wyjął nóż, aby je na szybko naostrzyć. Zrobił to jednym sprawnym ruchem. Chwila później i pióro zaszurało na papierze zostawiając pismo, wytyczne. Wyjął kawałek woskowiny i włożył do metalowej łyżeczki, tą zaraz wsadził do płomyka kaganka na chwilę. Lada kolejny moment zawinął papier w rulonik a leniwy wosk wylał na papier. Podmuchał, przyłożył pieczęć dowódcy. Sprawdził palcem twardość. Podał wiadomość szybkim gestem, łamiąc atmosferę powolnego skupienia, które było wymagane do zawarcia rozkazu— Pomoże wam wytrwać w tym mrozie i nie potracić palców oraz uszów. Oto rozkaz dla niego. Uzupełnienia zapasów przybędą za dwa dni, jeśli sytuacja się nie rozwinie...

Rozwinąć z pewnością mógł się głód, który dał o sobie dosadnie znać jak tylko opuścił miejsce. Ruszył w kierunku swoistej stołówki polowej, niecałe sto kroków dalej. Obóz wyglądał na pozornie spokojny, w ogóle nie przejęty. Czy to pojawieniem się demona w obozie, czy wieścią. Ta dość świeża nie poruszyła jeszcze żołnierzami na tyle, wszystko dopiero ruszy. Machina potrzebowała czasu. Nikt nie chciał z byle powodu ruszyć dupska z ciepłych schronień, do tego potrzeba było rozkazu, albo głodu. A wieści? Dopóki wciąż tu są, przychodzą tylko te złowrogie lub nieistotne. Nikt też nie dudnił w róg.

Czarnowłosa krasnoludzka kucharka otulona grubymi skórami już dyrygowała pachołkami, którzy latali w około dużego paleniska, nad którym był duży gar. Całość kuchni była osłonięta parawanami, aby śnieg nie szalał za bardzo, ale i tak ten zdołał się przedostawać górą przez otwór nad paleniskiem. Kobieta rozpoznała mężczyznę, który kierował się po swój posiłek — Przybył w końcu i mój ulubiony kawał chłopa! — Zażartowała luźno. To była już wiekowa kobita, ale trzymała się lepiej niż nie jeden panicz szlachetnego pochodzenia, co zawitał w te regiony. Mróz na niej nie robił żadnego wrażenia. — Choć no, dzisiaj grzybowa z kaszą! — Znowu — Ale z mięsem! — No to mamy święto.
Nie było nic innego jak dostać drewnianą michę z drewnianą łyżką od krasnoludki zadzierającej wysoko głowę, aby spojrzeć wojownikowi w twarz. Wywar prezentował się gęstą szarą breją, ale pachniał wyśmienicie. Hegra potrafiła ugotować coś z niczego. Dopóki żyła, był pewien, że żołądek nigdy nie wywróci mu się do góry nogami i nie skona z niestrawności. Bywali już tragiczni kucharze. Gdy dostrzegła mimowolne zadowolenie na twarzy wojaka zachichotała z satysfakcji i wróciła do wydzierania się na pachołków. Tamas starł drobiny śniegu ze skrzyni przy parawanie i zasiadł, nasycając głód... ciepły posiłek równie przyjemnie smakował, co rozgrzewał swym ciepłem trzewia. W tym momencie cały klimat wydawał się znośny, a ciszę można było znaleźć w szumie wiatru, ignorując oczywiście zawołania kucharki i kolejnych strażników chcących się posilić.

Jednym z nich okazał się sierżant Claus. Posiwiały niskiego wzrostu mężczyzna z bujną zaniedbaną czarno siwą brodą i zmęczonymi zapadniętymi brązowymi oczami. Zmarszczki komponowały się z paroma bliznami tak, jakby tamtych drugich w ogóle nie miał. Głowę osłoniętą miał wełnianym czepcem, a tak to owinięty był grubym płaszczem. Kroki stawiał powoli, szurając, a jego kolczuga brzęczała ciężko. Nie wyglądał na kogoś tryskającego wigorem, wręcz jak siedem nieszczęść.

Błyszcząca Góra

47
O świcie... Całe szczęście był jeszcze dość wczesny ranek. Całe 'szczęście', że tak na prawdę miał jedynie pół dnia na zebranie odpowiedniej drużyny najlepszych, a także odpowiednie przygotowanie wszystkiego. Miał oczywiście pojęcie kogo powinien wybrać do tej wycieczki i zarazem dostał pozwolenie od samego dowódcy... niemniej ich oddział byłby jedynie chwilowym zatorem dla armii demonów. No, nie ma co się na zapas martwić kiedy w brzuchu były pustki.

Tamas poczekał na zalakowane pismo i pokiwał lekko głową na znak zrozumienia i zarazem podzięki. Chwilę później weteran ciaśniej oplótł się płaszczem i wyszedł z namiotu na mróz. Jak zwykle był zaskoczony widokiem poranka, który nabierał barw tak szybko... Obóz się budził, więc to była idealna okazja na zajście do rozłożystego namiotu w którym podawali posiłki. Wielkolud oczywiście zajął miejsce całkiem blisko paleniska przez co nie dziw, że został tak szybko wypatrzony przez kuchareczkę. Scarlet- bo tak na nią wszyscy wołali- potrafiła wyczyniać cuda w kuchni, chociaż to było tylko subiektywne zdanie żołnierzy, dla których splunięcie w tą samą ciągle kaszę, nawet żółcią, było delicjami.
- Dzień dobry, Kociołku- Tamas za to nawykł nazywać krasnoludkę po swojemu, gdyż znał ją od pierwszego jej dnia w kuchennej służbie Orlich. Mężczyzna pozwolił sobie nawet na lekki uśmiech i udawane zaskoczenie tym co dziś zaserwuje mu na śniadanie. Było sycące i ciepłe, po prawdzie bardzo tęsknił za dużą ilością soli i pieprzu w potrawach Twierdzy, jednak ten posiłek mimo wszystko poprawił mu nieco ponury od rana humor. Kucharka nie miała czasu na rozmowy, zapewne musiała dopilnować wydawania posiłków dla coraz to liczniejszych przybyłych.
Tamas obserwował czasami przechodzących, czasami kiwnął głową, burknął powitanie, ale nikogo nie zaprosił do towarzyszenia mu, przez co praktycznie każdy znajdował sobie inne miejsce.

W końcu barbarzyńca zakończył posiłek i odstawił drewnianą miskę na stos brudnych naczyń zbieranych przed przepłukaniem. Na odchodne wziął sobie podgrzany rozwodniony kompot, a z nim ruszył na spotkanie z orlim sierżantem, który do tej pory zdążył odebrać posiłek i usiąść. Drewniany kubek przychylił dwa razy, zostawiając już pół naczynia pustego. Tamas stanął na przeciw posilającego się mężczyzny.
- Sierżancie Claus.
Teoretycznie mógłby mu zasalutować, w końcu był wyższy od barbarzyńcy stopniem, jednak od starych wyjadaczy armii już nie było co wymagać tak niepotrzebnych na mrozie konwenansów.
- Smacznego... Dowódca Aldern Martelo, przesyła pozdrowienia. Według rozkazów do wieczora mamy zebrać dziesięciu najlepszych wojów i oddział łuczników na północno wschodnie pagórki.
Przeszedł oczywiście od razu do sedna i pozwolił sobie usiąść przed sierżantem... przecież i tak bardziej poranka mu zepsuć nie mógł. Oczekując odpowiedzi po prostu napił się więcej kompotu.
Kartoteka
Będę żył i umrę na posterunku.
Jestem mieczem w ciemności.
Jestem strażnikiem na murach.
Jestem ogniem, który odpędza zimno, światłem, które przynosi świt, rogiem, który budzi śpiących, tarczą, która osłania krainę człowieka.

Błyszcząca Góra

48
POST BARDA
Było mu zbyt zimno by należycie wykrzywić usta w serdeczny uśmiech. Claus miał o wiele za dużo chłodu na dupie, plecach i szyi, aby chociaż mu przez sekundę wpadła myśl o paradowaniu i kultywowaniu kultury militarnej kompani orlich. No i był starym wygą, srał na konwenanse i nie wierzył w nie. Spojrzał po rosłym wojowniku z błyskiem uśmiechu, ale to w oczach, niż na ściągniętej mrozem twarzy - Tamas! Widać że matka ulepiła cię z solidnej gliny, ale to stary musiał serio solidnie w piecu nagrzać, boś kurwa do teraz nawet niewzruszony tym pizganiem po garbie! Ja pierdole... - Rzekł na przywitanie z nutką udawanej zazdrości w ramach porannej serii żartów, którą już lada miał przekierować w stronę kucharki Hegry, zwanej Scarlet przez wojaków. Acz to słysząc o Martelo, jakoś przestał się trząść, przełknął znacznie więcej zupy niż zamierzał na raz. Spoważniał momentalnie i nie wyglądał na zadowolonego, o ile mógł bardziej wykrzywić gębę w zadanych warunkach.
- Zajmujemy pozycję na tych obsranych pagórkach, dziś? - Prawie się opluł, ale w pierwszej chwili uznał że Tamas nie żartuje sobie z niego - Czy Martelo pomylił łeb z młotem i uznał że pora łbem w coś przyjebać? - Zapytał, upewniając się jednak na wszelki wypadek - Szlag... - Zamyślił się w końcu biorąc sprawę na poważnie - Chłopców zgarnę raz dwa, o to się nie martw. Dwudziestu doborowych strzelców ze mną na czele będzie gotowych w pół godziny - Zapewnił, prostując się nieco i nabierając werwy - Jak brzmią jego rozkazy?

Pytanie zabrzmiało, kiedy w kuchni polowej zrobiło się już całkiem gwarno. Żołnierze przychodzili coraz to licznej najzwyczajniej w świecie posilić się. Większość z nich to byli ludzie i krasnoludy, nieliczne elfy zdawały się przemykać niemalże ukradkiem, znikając gdzieś zaraz z małego tłumu. Gnoma nie szło na widoku uświadczyć, ale z pewnością jakiś się w obozie znajdował specjalista ich rasy. Były to istoty zwykle o szerokim wykształceniu i wiedzy, zdolne niejeden problem rozwiązać pomysłem, aniżeli siłą. Maga jakiegoś też było próżno szukać w tej zbieraninie.

Błyszcząca Góra

49
Zdecydowanie południowcy nie przywykli do takich temperatur i nie zrozummy się źle... Tamas też potrafił zmarznąć, ale faktycznie miał zdecydowanie większą odporność na byle to 'wietrzyk.'.. Niemniej jednak człowiek gór to nie ten, kto nie boi się zimna, ale ten, kto jest ciepło ubrany. Mężczyzna zawsze zdobił zbroję jakąś podszywką ze skór wilków, a większość żołnierzy wolała standardowe płaszcze i to ich największy błąd.
- Ano, ziąb jak cyckom czarowniczy w stalowym staniku, robiącej pompki na śniegu. - Zażartował sobie w odpowiedzi, chociaż jego nieogoloną twarz nie ozdobił zbyt duży uśmiech- Najważniejsze jednak, żeby nam morale nie przemarzło. - dodał po chwili kiedy już stał przed sierżantem z zamiarem siadania, ale wtedy też wtrącił faktyczny powód niepokojenia starszego stopniem.
Claus zdecydowanie nie był zbyt szczęśliwy z przydzielonego zadania i Tamas wcale się mu nie dziwił. Bitwa miała się odbyć dosłownie na dniach, a oni w tym czasie mieli robić za zwiadowców. Sytuacja wymagała wyjaśnienia skąd ten pomysł. Poza tym warto już w to wpleść same rozkazy.
- Martelo podejrzewa, że demony szykują zasadzkę od wschodu, aby zamknąć Orlich w potrzasku, zmuszając do walki na dwa fronty. Chce abyśmy zbadali słuszność tych teorii. Będziemy się pozbywać wszystkich zwiadowczych paskud, aż nie zauważymy większych grup. Jeśli spotkamy się z czymś niepokojącym to dmiemy w róg i wycofujemy się możliwie szybko do tymczasowego posterunku na północ od obozu. Jeśli w czasie utrzymania pozycji usłyszymy dwa sygnały ze strony posterunku to wy zostajecie na pozycji, a ja będę musiał z grupką chłopaków wyjść na głębszy zwiad na wschód.
Przerwał na chwilę dając czas na przetrawienie informacji. Barbarzyńca nie musiał być krystalicznie szczery co do pochodzenia tych informacji, poza tym rozpowiadanie, iż informatorem był demon... to na prawdę bardzo kiepski pomysł.
- Dwudziestu wraz z sierżantem i dziesięciu najlepszych wojów ze mną. Plus oczywiście trzeba zebrać prowiant dla całej bandy.
Zamyślił się przez chwilę i pochylił nieco w stronę sierżanta.
- Sprawdzam się w wyborze kompanów jak osełka przy wycieraniu dupy i najchętniej zostawiłbym to zadanie prawdziwemu ekspertowi... Ale myślę, że wziąłbym ze sobą z trzech długouchych chłopaków co dobrze szyją z łuku tak samo co i wywijają mieczem. Z trzech zakutych, co mogliby na tarczę zatrzymać jakiegoś zabłąkanego demona, z dwóch magów, dobrze byłoby żeby któryś z nich umiał też pomóc rannym, no i dwóch bardziej rosłych, żeby mi smutno nie było, że sam będę takim dryblasem. Co myślisz, sierżancie?
Wojskowe wypowiedzi Tamasa były podszywane oczywiście żartem, jednak wiadomym było, iż sytuacja wcale nie była zbyt zabawna.
- Zastanawiam się również czy nie powinniśmy od razu rozdzielić się. Cała nasza banda pójdzie przesmykiem, a wy będziecie nas chronić z góry. Myślę, że demony nie dostaną się na waszą pozycję, niekiedy jest zbyt stromo, a tym bardziej ślisko na tych wzgórzach.
Po tym zamilkł i czekał na wywód starszego i zapewne mądrzejszego sierżanta.
Kartoteka
Będę żył i umrę na posterunku.
Jestem mieczem w ciemności.
Jestem strażnikiem na murach.
Jestem ogniem, który odpędza zimno, światłem, które przynosi świt, rogiem, który budzi śpiących, tarczą, która osłania krainę człowieka.

Błyszcząca Góra

50
POST BARDA
Gdy Tamas zdawał relacje, Claus żwawo dreptał w miejscu i tarł dłoń o w dłoń, próbując wytworzyć nieco ciepła między palcami. Zdawało się, że było to dla niego w tym momencie bardziej interesujące niż rozkazy. Nic bardziej mylnego, jak barbarzyńca skończył, spod pochylonej głowy uniósł spojrzenie, aby je porozumiewawczo wymienić. Im bardziej w głowie to mielił miał coraz gorsze zdanie na ten temat, ale chyba rozumiał o co w tym chodzi. Zastygł na moment w skupieniu i znów rozluźnił się. Założył sobie ręce przed siebie prezentując się teraz bardziej butnie. Najwidoczniej procesy w głowie dostatecznie odwróciły jego uwagę od panującego zimna.
— Pojmuję czemu Martelo chce rozstawić czułki, ale nie wiem czemu przejmuje się wschodnim regionem. Teren ten zbyt wąski na przemarsz dużej armii. Raczej pojedyncze oddziały. Wróg nie uderzy stamtąd dużymi siłami. Z drugiej strony to przeklęte pomioty rodem z samego piekła, kto wie jakie sztuczki mają w zanadrzu. — Przyznał zrezygnowany — Moi chłopcy trafiają z tysiąca stóp w snop siana z wieżyczki! Niech dadzą nawet latającego opancerzonego skurwo-żółwia, to z zaklinaczem strzał go położymy raz dwa... Tyle że chuj z tego, że nawet teren idealny na prowadzenie ostrzału. Jak przyjdzie wichura i śnieg, to się tylko obsramy, żeby dup nam nie zwiało z tych pagórków i tyle będzie z naszego wsparcia. — W oczach sierżanta widać było zmartwienie wobec kompana w boju. Skończył komentować, kiedy to Temas zamierzył wyrazić uwagę na dobór ludzi do misji.

Zarechotał donośnie, jak Temas na głos skończył kompletować swój oddział marzeń — Nie potrzebujesz zakutych łbów, ty sam wystarczysz za czterech, heh! — Klepnął go w ramię, markując koleżeńską po fachu uwagę. Choć ktoś kto by ich nie znał, mógłby uznać że ten niższy właśnie prosi się o lanie, zwłaszcza, że dla tego większego już na pierwszy rzut oka nie byłoby to trudne — Acz jak będzie gorąco potrzebujesz kogoś kto będzie stał za twoimi plecami i do tego nie będzie ci przeszkadzał. Jakiegoś rycerzyka znajdziesz tutaj. Ci z zubożałej szlachty próbują zawalczyć o wielką chwałę. Desperaci, zrobią wszystko, aby móc powąchać cipki jakiejś zamkniętej w wieży córki arystokraty, albo szlachcianki, to już w ogóle... — Machnął ręką i pokręcił głową — Są aroganccy, pewni siebie, kiepsko dowodzą, choć potrafią zainspirować patetyczną gadką zwykłych żołdaków i wieśniaków, ale przede wszystkim nawet nawet machają żelastwem i nie wywracają się w zbroi co kamyk na drodze. To już coś, patrząc na tę masę żelastwa, którym się okrywają. W końcu robią to od dzieciaka, to i możesz liczyć że przyjmą na tarczę kilka ciosów. Z pewnością znajdziesz jakiegoś bohatera tego typu w obozie. Ostatnio namnożyło się ich w Meriandos i przybyła ich całkiem gromadka na to wypizdowie. W obozie mają swoje namioty najbardziej na południe — Kończąc nieśpiesznie jedną z wielu opinii, którymi miał się wkrótce podzielić, wskazał palcem kierunek, gdzie mógłby szukać jakiegoś rycerza.
— Przede wszystkim potrzebujesz tropiciela, a najlepiej kilku. To oni cię przeprowadzą przez nieznane, tak aby nie zwrócić na siebie uwagi wszystkich istot dookoła i pierwsi ostrzegą przed wrogiem. Pierwsi też wypuszczą strzałę. Długousi mają to we krwi. Są szybcy i wyczuleni na każde pierdnięcie, uchem i węchem. Nic dziwnego że mają namioty oddalone od obozu o te symboliczne naście metrów, heh. Cóż Fenisteę szlag jasny trafił. Potem na wszystkich kontynentach handlowali nimi jak bydłem. Mamy tutaj zaledwie paru z leśnych elfów. Ci zagorzalcy pomagają nam bo po prostu nienawidzą demonów bardziej niż ludzi. Miej to na uwadze. Kilku gnomich zwiadowców też może rozwiązać problem równie dobrze, ale w boju raczej kiepsko się sprawdzą. Znajdziesz ich w centrum obozu, z pewnością nie wbiją ci noża w plecy. — Wyjaśniał, podkreślając szorstkim akcentem wagę ostatnich słów i nie gubiąc oddechu między licznymi zdaniami, które padały jedno za drugim.
— No i jak wspomniałeś ktoś pokroju kleryka, uzdrowiciela. Znam Magaricka. To równy krasnolud, który nie mdleje jak delikatne magiczki, gdy robi się na prawdę paskudnie! Wątpię, aby jednak był wolny teraz... Warzenie specyfików dla rannych pewnie zajmuje mu dzień i noc. Potrzeba jednak kogoś, kto nie tylko posmaruje kremikiem odmarzłe stopy, czy wyjmie ci przysłowiową strzałę z kolana, ale też ktoś kto zniesie ten mróz oraz pomoże nam ten mróz przetrwać. Jak wyruszycie dalej, to mogą się pojawić problemy z zaopatrzeniem. Trzeba umieć zrobić coś z niczego, Magarick to potrafi. Tutaj otaczają nas wzmocnienia, płachty namiotów i ogniska. Tam sobie ogniska w nocy nie rozpalimy, chyba że nam życie niemiłe, albo planujemy pułapkę. — Wzruszył ramionami.
— Co do magików... Najlepiej jakbyś odwiedził ich namioty, łatwo je rozpoznasz. Są zaraz obok gnomich i są lepszego wykonania. Niektórzy z nich mają jednak nierówno pod sufitem. Wiesz, że ta wysoka elfia czarodziejka sprowadziła sobie tutaj łóżko z baldachimem? Mówiąc wysoka mam oczywiście na myśli rasę. Wszystkie wysokie elfy to właściwie czarownicy jakiegoś pokroju, którzy są przyzwyczajeni do luksusów i drogiego wina. Dla mnie to jedna banda nekromantów i profanatorów, jeśli mnie pytasz. Sakirowcy nie bez przyczyny wypowiedzieli wojnę tej wiedźmie z Nowego Hollar. Myślę, że najlepiej by było abyś pogadał z kimś kto ich jakoś zna lepiej. O sztukach magicznych raczej ci nie opowiem zbyt wiele. — Przyznał wzruszając ramionami — Ponoć potrafią wszystko, ale jakoś wciąż siedzimy tutaj i nie wygraliśmy tej wojny. Wspominałem o zaklinaczu. Pomógłby nam taki bardzo. Służyłem z takim przez ostatnie lata, ale go jeden gad zjadł niestety podczas potyczki. Mówiłem o Magaricku nie? On zna się na tych magikach, doradzi ci komu można zaufać, a do kogo lepiej się nie odzywać wcale.

— Hmmm... Pierw zbierzmy ludzi to się wspólnie z nimi zastanowimy co dalej. Jestem pod wrażeniem, że Martelo dał ci tak złożone zadanie do wykonania. Musi albo cię cholernie nie lubić, albo mu co gorsza zaimponowałeś i ufa tobie jak mało komu. W każdym wypadku jesteś w dupie — Zarechotał donośnie, choć w tym śmiechu było nieco żałosnej nuty. W końcu i sam Claus został wybrany do tego zadania, nie przez przypadek, ale z podobnego powodu. Był jednym z tych, którym zależało przede wszystkim na tym, aby wygrać tę cholerną wojnę i zanieść koniec kryzysowi.

Błyszcząca Góra

51
Wiele razy słyszał już zapewnienia od łuczników, że trafią w monetę z pięciuset stóp... Nie żeby nigdy tak nie było, po prostu nie każdy strzał był tak celny, gdyż było zdecydowanie zbyt dużo zmiennych po drodze. Strzała to tylko kawałek drewna, więc faktycznie przy górzystych wiatrach mogło ją znieść. Pokonywanie pojedynczych demonów będzie dla nich niezmiernie trudne, a jeśli już to stracą pokaźną ilość strzał.
- Z pewnością wiatry górskie nie ułatwią wam zadania, ale postaramy się w wolnej chwili wyzbierać wszystkie strzały i dostarczyć je wam znów na wyżyny. Pojedyncze demony zostawicie nam do ubicia. Na zimno niewiele mogę poradzić, to raczej sprawa naszego zaopatrzeniowca.
Tamas zakołysał się w ławie i rozejrzał widząc coraz to większe grupy ludzi wchodzące w obszerny namiot. Na klepnięcie nie zareagował bardziej, niż krótkim uśmiechem. Mimo wszystko trochę martwił się zbliżającym zadaniem.
- Im mniej gadatliwy jegomość tym lepiej dla mnie. Taki może inspirować gadką, albo narzekać na odmrożoną dupę i wkurzać resztę. Niemniej ich zbroje i tarcze przeważnie są bardziej wytrzymałe od naszych przydziałowych, hm zapewne tam zajdę i poobserwuję.
No więc rysował mu się plan na cały dzień. Przebycie obozu będzie nie lada wyzwaniem... jakby był bogatym kupcem co idzie po targu i wybiera sobie dorodne towary... No, na pewno nie obejdzie się bez targów o czyjąś pomoc.
- Mam akurat też pismo do Magarica w sprawie tej wycieczki, to dobrze się składa... Spotkajmy się przy północno-wschodnim wyjściu z obozu o zmierzchu. Podejrzewam, że do tej pory już zbiorę jakąś bandę.
Podsumował wszystko na koniec wysoki mężczyzna i wstał powoli, jakby ociężale. Nie miał ochoty na wycieczkę poza obóz, ale nie miał wyboru.
- Tsa... gdzie się nie położę to dupa na wierzchu... Cóż, do zobaczenia, sierżancie.
Bez zbędnych ceregieli Tamas chwilę później wyszedł ze stołówki polowej z zamiarem odnalezienia chętnych na ten jakże przyjemny spacer w mrozie.
Korzystając z rad sierżanta i oczywiście pisma, najpierw zaszedł do Magaricka, od którego mógł dowiedzieć się nico więcej na temat magów w obozie. Może byłby w stanie polecić mu kogoś zaufanego skoro sam krasnolud był zwyczajnie zajęty zaopatrywaniem całego obozu.
Powoli Tamasowi klarowała się wymarzona drużyna. Trzech zbrojnych, dwóch elfich zwiadowców i jeden gnomi, dwóch magów ( z czego jeden kleryk) oraz dwóch zacnych towarzyszy, którzy doskonale znają się na wojaczce przy boku Tamasa. Najlepiej jeśli znajdzie chłopaków ze swojej twierdzy, którzy nie tylko potrafią wyjść cało z beznadziejnych sytuacji, ale również znają trudy życia w górzystych i mroźnych terenach.
Kartoteka
Będę żył i umrę na posterunku.
Jestem mieczem w ciemności.
Jestem strażnikiem na murach.
Jestem ogniem, który odpędza zimno, światłem, które przynosi świt, rogiem, który budzi śpiących, tarczą, która osłania krainę człowieka.

Błyszcząca Góra

52
POST BARDA
— To dobra wieść! Martelo dał ci rozkazy dla Magaricka, aby wziął udział? Rzeczywiście mu na tym zależy, abyśmy przeżyli.— Zauważył sierżant. — Tak jest, panie Tamas. Zdecydowanie brakuje ci rangi przed mianem. Będziemy tak jak mówisz. Północno wschodnie wyjście, o zmierzchu. — Zawtórował jego decyzję i odprowadził wzrokiem, kiedy wojownik ruszył.
O ile bogacz miał pieniądze, aby wybierać ulubione błyskotki, tak on jako członek straży miał za sobą autorytet głównodowodzącego, który zlecił mu zadanie, kartę zasług i czyste konto, jeśli chodzi o zatargi z innymi, aby móc oczekiwać zaangażowania od innych. Każda podgrupa, magów, elfów czy innych wspierających działania wojenne, była zobligowana włożyć swoją cegiełkę do kampanii. I lepiej było to zrobić na zasadzie wspólnych ustaleń i zaufania, aniżeli krótkich rozkazów, które można było utożsamić z potępieniem. Zdecentralizowany system dowodzenia pozwalał utrzymać tak różne od siebie formacje i rasy w miarę spójnych szykach. Miał też swoje wady, ale był to skuteczny kompromis na zadane warunki. Bez magów, czy bez kapłanów, ich szanse drastycznie by zmalały, a ustawianie ich na równi sobie w jednej hierarchii z pewnością skoczyłoby się fiaskiem, albo nadmierną ilością awantur. Wystarczy wziąć takiego Marica i ustawić go obok druida.

Namiot Magaricka był dość duży i łatwy do wyłapania w obozie. Prosty komin z blachy odprowadzał biały dym ze środka, który leciał ku górze. Idąc, Tamas dostrzegał też, jaki ruch panuje w tej okolicy. Ktoś wchodził do środka, ktoś wychodził. Ci co wychodzili, zwykle z bardziej podkurczonymi ramionami i głowami, aniżeli ci co wchodzili. Tak, jakby ktoś ich tam srogo ganił. Gdy wojownik miał już przekroczyć próg namiotu, przywitało go ciężkie i ciepłe powietrze ziające ze środka. Intensywny zapach grzybów i piekący oczy odór cebuli, wrzynał się w nozdrza.
— Nie ma więcej wyciągu z bukwiaka! I nie będzie! — Przywitał go głos krasnoluda, który zdecydowanie tracił już cierpliwość. Temas wzrokiem ogarnął obszerne pomieszczenie. Puste beczki i przeróżne skrzynki stały z lewej strony w nieładzie i poprzewracane. Na samym środku prezentowała się jakaś aparatura alchemiczna. Szklane rurki, kolby, probówki na statywach. Bulgoczące zawartości o przeróżnych barwach zawierały się we wspomnianych naczyniach i uwalniały swoje aromaty. Sam łysy krasnolud o bujnej długiej rudej brodzie spiętej srebrnymi ornamentami, prezentował się dostojnie. Ubrany był w fartuch i majstrował coś przy kotle, który dymił w okap nad nim. Z prawej strony jego asystent, wyglądał na przerażonego. Krótkobrody czarnowłosy krasnolud o dość delikatnych rysach twarzy jak na przedstawiciela tej rasy, spojrzał przerażonymi oczyma na kolejnego przybysza namiotu. Chyba nie wiedział co zrobić ze sobą, choć stał przy całym zestawie alchemicznym, jakby coś miał robić. Magarick krzyknął coś po krasnoludzku no i asystent zaczął nerwowo mieszać mieszadełkiem. Sam rudobrody stał bokiem i wrzucał kolejne składniki do kotła, jakby nie miało być jutra. Nie zwrócił uwagi na nowego przybysza. Broda mu się ruszała, jakby coś mówił pod nosem. Tamas jednak nie znał za wiele obraźliwych określeń po krasnoludzku, ale nie musiał, by być pewnym jak bardzo wkurzony jest krasnolud. Twarz miał niemalże tak czerwoną jak jego pokaźna broda i to chyba nie z powodu gorąca jaki tutaj panował.

Błyszcząca Góra

53
- Nie chcę Cię pozbawić nadziei, sierżancie, ale pismo równie dobrze może być prośbą o zaopatrzenie nas w jakieś środki na złe warunki, a nie nakaz wzięcia udziału w wyprawie.
I z tymi słowami pożegnał się tak z mężczyzną jak i ze stołówką. Tamas oczywiście wiedział o istnieniu grup w armii i wcale nie zamierzał wchodzić zaśnieżonymi butami w ich szeregi. Miał po prostu znajomych, a znajomi mieli innych znajomych. Być może dzięki temu uda mu się pozyskać grupę, którą sklecił w myślach. Nawet między elfami są jednostki, które nie stawiają wyżej własnej dumy od współpracy z ludźmi. Są nawet krasnoludy, którym wszystko jedno czy piją z elfem czy z człowiekiem.
Czas pokaże, w końcu jeszcze było grubo przed popołudniem. Licząc, że Tamas znajdzie chwilę na ćwiczenia mieczem to miał jeszcze sporo godzin na poszukiwania kompanów.
Na razie jednak poszedł oczywiście do krasnoluda. Widząc wychodzących orlich jakby bez sił witalnych, od razu zrozumiał co w środku musiało się dziać.
Po wejściu tylko przelotnie zwrócił uwagę na asystenta. Przeważnie takie osoby nie przypadkiem trafiały na termin do mistrzów alchemii, prawda? Jeśli chciał być dobry, musiał umieć działać pod presją.
- Czcigodny Magaricku, przyszedłem z wiadomością od dowódcy Alderna Martelo. Sprawa jest pilna, chociaż zdecydowanie nie chciałbym ci przeszkadzać.
Mężczyzna wyciągnął pergamin spod płaszcza. Pieczęć oczywiście była nienaruszona, Tamas nie wiedział co jest w środku i jakie polecenia wydawał krasnoludowi... a był zdecydowanie tym zaciekawiony.
Był prawie chętny zaproponować mistrzowi alchemii przeczytanie wiadomości na głos, ale nie wypadało czytać korespondencji dowódcy, nawet jeśli odbiorca wyraził taką zgodę. Konwenanse trzeba było utrzymywać między kimś kto nie należał bezpośrednio do armii, a jedynie był przez armię wynajmowany do zaopatrywania.
Kartoteka
Będę żył i umrę na posterunku.
Jestem mieczem w ciemności.
Jestem strażnikiem na murach.
Jestem ogniem, który odpędza zimno, światłem, które przynosi świt, rogiem, który budzi śpiących, tarczą, która osłania krainę człowieka.

Błyszcząca Góra

54
POST BARDA
W kwaśnym uśmiechu sierżanta, Tamas dojrzał potwierdzenie najprawdopodobniejszego scenariusza, nim miał się o nim przekonać. Magarick brał udział w wyprawach i posiadał wiele talentów, ale mógł być zbyt potrzebny w obozie, aby wysyłać go na ryzykowną misję tuż przed starciem armii.

Krasnolud raptownie się obrócił, mówił coś jeszcze po krasnoludzku, ewidentnie marudził i ruszył w kierunku wojownika z pismem od głównodowodzącego. Tamas mógł przysiąc, że usłyszał "Martelo" z trzy razy i to raczej w niepochlebnym kontekście. Alchemik spojrzał w górę ku żółtym ślepiom przybysza. Zatrzymał się na nich przez chwilę, jakby jakaś nagła myśl przerwała mu stary tok narzekania, wzrokiem śledził blizny na jego twarzy. Obdarzony ciężkim doświadczeniem wojownik mógł spostrzec z jakim skupieniem poruszają się błękitne oczy krasnoluda. Ten bez słowa w końcu złamał dziwną sytuację wymiany spojrzeń i niby nic spokojnym już gestem sięgnął ręką, aby odebrać zapieczętowany rulonik. Bez ceregieli złamał wosk i rozwinął wiadomość. Wypuścił powietrze nosem niby wielki miech, jak tylko przeczytał pierwsze słowa. Czytając kolejne zastygł. Tamas widział w nim jawne niedowierzanie. Jeśli był czerwony teraz zrobił się purpurowy, a jego oczy zapłonęły wściekłością... i magią. Spojrzał raz jeszcze na złamaną pieczęć, potem znów w rozkaz i tak raz jeszcze. Wnet zmiażdżył jedną ręką otrzymany rozkaz, a drugą dłonią przetarł oczy i pot, który nagle zrosił jego czoło. Powtarzał gorączkowo coś po krasnoludzku tak co najmniej z trzy razy. Tamas z łatwością odgadł, że chyba próbował się uspokoić, gdyż ten jednym gestem, przywołał swojego asystenta, który mu zaraz podłożył pod tyłek niski taboret. Ten od razu klapnął się na niego i oddał zniszczoną wiadomość młodszemu krasnoludowi.
— Mistrz Magarick ostatnio ciężko znosi...
— Zamknij jadaczkę i pilnuj wywaru Frelg. Rób co do ciebie mówię, na litość Turoniona — Magarick przerwał swemu asystentowi wypowiedź, ale już nie krzyczał. Tamten usłuchał od razu i wrócił do pracy. Rudobrody posiedział chwilę i w końcu wstał. Podniósł w końcu wzrok, musząc zadzierać głowę, aby znów spojrzeć w ślepia wojownika. — Tyś jest Tamas, prawda wojowniku? Jestem Magarick Virwgor, syn Tewagra zwanego Gromowładcą. Mnie zaś zwą rudobrodym furiatem, ale to czyste brednie, wystarczy Magarick — Uśmiechnął się serdecznie i podał dłoń, aby wymienić uścisk. — Mam z tobą wziąć udział w rekonesansie, który jest pod twoją komendą. Jak mogę ci pomóc? — Zapytał zwyczajnie, jakby się starał o grzeczność i złączył swoje dłonie niby imadła, tuż przy brzuchu, pod pokaźną brodą, którą Tamas mógł w końcu ujrzeć w pełnej okazałości. Bujna, zapuszczona z rozmachem przypominała na myśl żywioł ognia, ale była zadbana, bez choćby jednego kołtuna, bez żadnego chaosu, poupinana w wielu miejscach, symetrycznie, srebrnymi symbolami. Te były wykonane z niemałym kunsztem i zawierały w sobie ryciny krasnoludzkich run, niosące jakieś nieznane Tamasowi znaczenie.

Błyszcząca Góra

55
Barbarzyńca był niemalże przekonany o tym, że dowódca daje mu możliwość pozyskania sporej ilości zapasów na zimno dla chłopaków i dlatego też nie widział powodu, aby dawać nadzieję komukolwiek, nawet sobie.
List w końcu trafił w łapy rozwścieczonego krasnoluda, który wyglądał zdecydowanie na zbyt zajętego na takie zadania, a jednak Martelo wydał rozkaz wymarszu wraz z Tamasem.
Na przedstawienie się oczywiście zareagował podobnie.
- Tamas de Langre- Wyciągnął łapę do krasnoluda i objął ją. Chwilę później na nieogolonym pysku orlego pojawiło się ukłucie zdziwienia, ale opanował się szybko ściągając nieco brwi - Martelo podejrzewa, że demony szykują zasadzkę od wschodu, aby zamknąć Orlich w potrzasku, zmuszając do walki na dwa fronty. Chce abyśmy zbadali słuszność tych teorii. Będziemy się pozbywać wszystkich zwiadowczych paskud, aż nie zauważymy większych grup. Ponoć jesteś najlepszym klerykiem w tej całej armii, dlatego chciałbym abyś poszedł z nami i w razie potrzeby wspomógł nas swoimi umiejętnościami.
Streścił większość ich zadania nie widząc powodu, aby wspominać o rogach, które dla uzdrowiciela nie miały żadnego znaczenia. Dla niego znaczenie miało przede wszystkim to gdzie, kiedy i na ile.
- Wyruszamy wieczorem, muszę jeszcze zebrać resztę grupy. Oddział łuczników będzie gotowy, ale jeśli chodzi o doborowych to jeszcze ich zbieram. Martelo dał mi dziewięciu, oprócz Ciebie. Jesteś z pewnością bardziej obeznany z magami, a być może też masz godnych polecenia elfów z ich oddziałów. Oprócz Ciebie chciałbym również wziąć jednego maga i z trzech tropicieli, dwóch elfów i gnoma. Resztę będą stanowić ludzie, którymi zajmę się na końcu. Jakieś pomysły?
Szkoda było czasu, więc od razu przeszedł do rzeczy. Jeśli kleryk nie będzie mógł mu zbytnio pomóc to będzie zmuszony odnaleźć grupę z Twierdzy, którą doskonale znał. Tam też były elfy, może nie byli arcymistrzami strzelectwa, ani też nie zajmowali się tropieniem w głuszy, ale ich umiejętności nie odstawały najlepszym chłopakom z jednostki Clausa... Zresztą z Twierdzy na pewno weźmie zaufanych sobie znajomych do tej jednostki.
Kartoteka
Będę żył i umrę na posterunku.
Jestem mieczem w ciemności.
Jestem strażnikiem na murach.
Jestem ogniem, który odpędza zimno, światłem, które przynosi świt, rogiem, który budzi śpiących, tarczą, która osłania krainę człowieka.

Błyszcząca Góra

56
POST BARDA
Krasnolud uważnie słuchał. Cierpliwie kiwał głową na co poniektóre zdania, zapewniając że rozumie. Poprawił nieco swoje ułożenie dłoni pod brodą, kiedy Tamas ujął go komplementem, co też skwitował twierdząco. Ostatnie stwierdzenie jednak jawnie mu nie podpasowało, co było widać po jego mrugnięciu oczami,
— Bardzo nie lubię twojego pytania, Tamasie de Langre — Wyciągnął grubą dłoń spod brody, po to aby ją głaskać, obrócił się do niego bokiem i zaczął zwyczajnie kroczyć, jakby przystąpił do myślenia. Odruchowo tylko wyrwał się momentalnie z tego wskazując coś asystentowi i mrucząc krótką komendę, na którą tamten natychmiast, niemalże z podskokiem, przyjął i wykonał. Po czym dalej kroczył po dużym obszarze swojego namiotu — To brzmi, jakbyś nie miał pojęcia za co się bierzesz. Nie możesz tak wypaść. Nie przy wysokich elfach, jeśli chcesz ich pomocy i zaangażowania — Mówił kiedy to podszedł do stołu i spokojnymi ruchami ręki to przelewał coś z jednej kolby do zlewki, to zamieszał, czy oddalił płomień prostego palnika na sznurek zanurzony w alkoholu. — Ich drażni choćby nawet to, że muszą się pochylać, aby do mnie coś powiedzieć. Łatwo ośmieszyć się w ich oczach, a to się nam nie przysłuży, tak słowem wstępu. Mają bardzo duże mniemanie o sobie. Cóż jakbym miał taką moc, to może i mi by też coś we łbie się pomieszało?— Uczynił pauzę, znów zwrócił uwagę swemu uczniowi. Zaczął zbierać kartki zapisków ze stolika i układać w zeszyt — Pierwsze, czego najbardziej się obawiasz? Ze strony wroga, czy warunków. Opowiedz mi o tym. Nie znam twoich ludzi, a z tobą jeszcze nie brałem udziału w wyprawie. Łucznicy rozumiem zajmą pozycję, dobrze. Czyli mamy wsparcie. Ja zaś mogę zapewnić nam wszelkie eliksiry bojowe i wszystko czego można się spodziewać po uzdrowicielu. Machnąć toporem też machnę. Z pewnością nie padniemy, ani z głodu, ani z zimna. Tylko odnośnie eliksirów, raczej zabiorę ograniczoną ilość składników i pytanie który z magów mógłby nasze braki najlepiej wypełnić, więc śmiało mów czego się obawiasz. — Rzekł, po czym znów obrócił się ku niemu, aby usłyszeć odpowiedź.

Błyszcząca Góra

57
Tamas miał w sobie pewność siebie, by móc wsiąść miecz i ruszyć do boju, jeśli jest to konieczne. Nikt natomiast nie nauczył go dowodzić większą grupą towarzyszy, stąd też jego zawahanie... Nikt nie zna momentu, w którym opuści go pewność siebie. Nikt wreszcie nie wie, po jakich drogach włóczy się tego dnia nieubłagana górska śmierć.
Mężczyzna ściągnął nieco brwi widząc reakcję krasnoluda, ale nie odezwał się. Potem przysłuchiwał się jego jakże trafnym opiniom. Z ludźmi faktycznie łatwiej było, w końcu można postawić przed niejednym napitek, pogadać, a nawet pierwsze złe wrażenie łatwo było naprawić. Elfy to jednak zupełnie inna sprawa. Najzabawniejsze, że Tamas doskonale wiedział na co się pisze i właśnie to go mogło przerosnąć. Do tej pory był dowódcą najwyżej czteroosobowej grupy i przeważnie był tylko podkomendnym, który przekazywał rozkazy dowódców. Teraz miał jednak zająć się dowodzeniem trzydziestoosobowej grupy i to samodzielnie.
A więc czego się obawiał...?
- Lubię jednoznaczne sytuacje. Jeśli istnieje prosta droga do znalezienia poprawnej odpowiedzi, daję bez problemu radę. Jednak na takich zajęciach widzę tylko stopnie skomplikowania i teoretycznego błędu, i obawiam się, że moje błędy mogą kosztować czyjeś życie i to z mojego rozkazu...
Chciał szczerą odpowiedź to ją właśnie dostał. Barbarzyńca wyglądał na dryblasa, jednak nie był głupcem. Ba, miał nawet dość spory zapas sumienia.
- Łucznicy będą odsłonięci na wzgórzach, będą pewnie też silne wiatry, co może utrudniać ostrzał. Nie wykluczone, że to wycieczka na dłuższy czas, niż jeden dzień. A w nocy nie będziemy mieli zbyt dużego wsparcia ze wzgórza. Muszę więc zadbać o dość mocną grupę u dołu wzgórz, aby zatrzymywać demony. W Orlej Twierdzy mieliśmy magów, jednak ich talenty magiczne ograniczają się do prostych zaklęć. Wolałbym pewnie uniknąć wzięcia ze sobą któregoś z nich. Zwiadowcy i elfi mag to najlepszy pomysł do takiej grupy, gdyż ich umiejętności na pewno przekraczają regularne jednostki ludzi.
Tamas powoli odzyskiwał rezon.
- Potrzebuję od Ciebie, Magaricku, konkretne osoby do takiego zadania jakie mamy. Zaopatrujesz większość armii, więc z pewnością wiesz kto się nada.
Wielkolud z każdym słowem nabierał nieco większej pewności, a przynajmniej taką maskę sobie na pysk nakładał. Przecież wiedział co robił, problemem był strach, że jego decyzje mogą kosztować kogoś życie, a z pewnością nie zamierzał poświęcić życia żadnego żołnierza. Teraz poza tym potrzebował skompletować grupę na wypad, a czas nieubłaganie mijał.
Kartoteka
Będę żył i umrę na posterunku.
Jestem mieczem w ciemności.
Jestem strażnikiem na murach.
Jestem ogniem, który odpędza zimno, światłem, które przynosi świt, rogiem, który budzi śpiących, tarczą, która osłania krainę człowieka.

Błyszcząca Góra

58
POST BARDA
— Martelo nie musi się znać na magii, aby magikom rozkazywać. Na logistyce i ważeniu lekarstw też się nie zna — Krasnolud uniósł swoje grube rude brwi wysoko, w kierunku zmarszczonego czoła — Ale widzę, że troszczysz się o kompanów. Martelo dobrze wybrał. — Przyznał. Mówiąc to złagodniała jego mimika, jakby współczuł trochę wojownikowi, wnet spojrzał w bok i zastygł, wsłuchując się w dalsze słowa Tamasa o jednym z przewidywanych scenariuszy.
— Warunki pogodowe to słuszna uwaga. Aeromanta bardzo by nam się przydał. Mógłby z łatwością przeciągnąć szalejące tu siły natury na naszą korzyść. Latające demony zmusić do chodzenia i spowolnić, a łucznicy mogliby puszczać strzały zgodnie z kierunkiem wiatru, choć to pewnie trudniejsze... W terenie mógłby nam kupić czas, jakby zrobiło się nieciekawie. Łucznikom rozdam świetlisty smar. Specyfik dzięki któremu groty strzał będą w nocy świecić niebieską poświatą. Ułatwi im to celowanie w nocy, wiesz strzały będą malować smugi w powietrzu. I jak trafią w cel raz, będzie go widać jak się rusza. Mamy też kusze na demony z kuźni prosto z Turonu i zaczarowane przez zaklinacza bełty na tych wytrzymalszych sukinsynów. Skoro Martelo zdecydował mnie posłać, to nie obrazi się jak wezmę z naszego magazynu trzy sztuki i trzydzieści zaklętych bełtów. Tym sposobem możemy nawet sami oznaczać cele dla łuczników nocą, jakby się trafił wyjątkowo twardy przeciwnik. Mam różne warianty kolorów tego świecącego smarowidła, a łucznikom można dać też zaczarowane strzały. Nie dużo, bo nie mamy, ale po pięć dla każdego nie będzie problemem — Krasnolud uśmiechnął się na koniec swojej tyrady — Co do... — Nie zdążył zacząć nowego wątku, kiedy do namiotu wpadł kolejny człowiek. Jeden ze strażników. Zdyszany orli wojownik, widać że miał dość pracowity dzień. Tamas nie znał go. Blond czuprynę miał w kompletnym nieładzie, oczy jakby walczył o życie i twarz z jednodniowym zarostem ściągniętą z mrozu.
— Magaricku potrzebny wyciąg z legrezji! Lewe skrzydło felczerów potrzebuje na już! — Krasnolud uniósł brwi i popatrzył ze zrezygnowaniem na Tamasa.
— Mistrz Magarick właśnie został przydzielony do rekonesansu, panie-nieważne. Od tej pory, aż do mojego powrotu nad pracownią będzie czuwać mój uczeń Frelg Zandger, syn Torina Zandgera. — Wyjaśnił rudobrody, wnet spojrzał po swoim przerażonym asystencie — Frelg oto twój pierwszy egzamin. Jeśli do mojego powrotu zemrze więcej niż jedna czwarta pacjentów potrzebujących wywaru z legrezji, czy bukwiaka to nie zdałeś i wracasz do Turonu. Jeśli wyjątkowo nawalisz poniesiesz konsekwencje, zanim wyruszysz.
— Tamasie de Langre. Chodźmy — Zarządził i sięgnął do wieszaka po swoje futro, które narzucił na fartuch. Ruszył na zewnątrz, zostawiając asystenta i człowieka z pilną potrzebą samym sobie.

— Co do. Na czym to ja. A tak. Co do elfów. Jak pójdziemy do tej niewielkiej grupki leśnych elfów, to mi raczej chętnie pomogą. To też o tropicieli się nie martw. Co do czarodzieja. Wysoki elf Vlean, Seatoro, Armanno Dhar'riorh z rodziny szlachetnych elfów z Nowego Hollar, arcymistrz śpiewu gór i mórz... — Krasnolud wymawiał każde jego imię bardzo ostrożnie, jakby bał się, że się potknie i że przekręci, resztę tytułu wymawiał z nieukrywaną niechęcią — Jest aeromantą, najpotężniejszym jakiego poznałem w swoim życiu, ale niech cię Turonion i Sakir bronią razem wzięci, nie nazwij go tak przypadkiem. Ma obsesje na punkcie swojej wielkości, ale to jeszcze małe zboczenie, jakie tutaj było mi poznać — Westchnął na swoje własne słowa, dość ciężko, jakby magowie sami w sobie sprawiali już dość problemów — Gdzie chcesz się udać najpierw?

Błyszcząca Góra

59
Do piątego roku życia spał z drewnianym mieczem. Jego pierwszymi książkami były ilustrowane średniowieczne demonologie, a pierwszymi piosenkami, których się nauczył, śpiewy do odstraszania demonów. Wiedział, co przynosi mu spokój, i nie są to noce przy ognisku z kuflem piwa ani świsty wiatru za grubymi murami twierdzy. Chciałby po prostu mieć broń w ręce i strategię zwycięstwa.
- Ano, znać się nie musi, ale musi znać ich wartość bojową i wstrzymać ich do czasu, aż przeciwnik zauważy pozorną słabość swoich oponentów.
Co zarazem oznaczało, że on z perspektywy żołnierza znał ich wartość jednostkową, a nie grupową, w tym był problem. Postanowił jednak nie martwić się na zapas. Już mu wystarczy na dziś.
Na słowa krasnoluda lekko kiwnął głową w podzięce, chociaż nadal nie wydawał się przyjmować komplementu za dobrą monetę. Finalnie jeśli coś się spieprzy to lepiej byłoby nie być na jego miejscu, jako chłopczyk do bicia.
Tamas słuchał słów krasnoluda co jakiś czas kiwając głową. Pomysł z Aeromantą był bardzo dobry, podobnie rzecz się miała oznaczania przeciwników.
- Kolory nie mają większego znaczenia, ale pomysł jest przedni. Możemy również przygotować paleniska ze słomy i ognia, daleko przed naszymi pozycjami, aby w razie potrzeby rozpalić je, oświetlić przestrzeń i zarazem zmylić demony co do naszej pozycji.
Zgodził się również z pomysłem na kusze z bełtami, chociaż te musiały być na ostateczne sytuacje, kiedy demony nie będą chciały paść pod siłą mięśni i strzał. Powoli kreował im się jakiś plan działania, a to nieco pocieszało barbarzyńcę, któremu powierzono dowództwo nad tą misją.
Mężczyzna nieco ożywił się kiedy do namiotu ktoś wszedł. Tamas go nie znał, ale kiwnął mu lekko głową, nawet jeśli ten nie miał czasu mu odpowiedzieć. Wysłuchał słów kleryka, a następnie za jego poleceniem wyszedł wraz z nim.
- Załatwmy najpierw zwiadowców, a następnie udamy się do aeromanty.
Stojąc już przed namiotem, Tamas rozejrzał się po obozie i poczekał, aż krasnolud pokieruje go do swoich znajomych długouchych.
Kartoteka
Będę żył i umrę na posterunku.
Jestem mieczem w ciemności.
Jestem strażnikiem na murach.
Jestem ogniem, który odpędza zimno, światłem, które przynosi świt, rogiem, który budzi śpiących, tarczą, która osłania krainę człowieka.

Błyszcząca Góra

60
POST BARDA
Tak też ruszyli w stronę potencjalnych kandydatów na tropicieli. Magarick nie odzywał się nieproszony. Maszerował sprawnie i wymieniał pozdrowienia z napotkanymi osobami. Widocznie cieszył się szacunkiem i wdzięcznością wielu, jako że co chwilę odmachiwał to ręką, czynił skrócony skłon, tylko pochylając czoło, czy też wymieniał krótkie uśmiechy.
W końcu zbliżyli się ku kresowi obozu, aby dostrzec kilka miernie wyglądających namiotów i szałasów, odsuniętych od wykopanych wzmocnień i strażników. Między nimi a obozem była widoczna granica. Na zewnątrz tego mini obozu nie było nikogo. Palenisko było zasypane śniegiem. Jeden namiot widocznie pusty, leżał przewrócony przez wiatr i też był przysypany śniegiem. Uwagę zwróciły świeże parujące wnętrzności jakiegoś zwierza wyrzucone obok największego wigwamu ze wszystkich tutaj. Światło kaganka też wydobywało się z wejścia, które było przysłonięte nieszczelną płachtą. Reszta schronień wydawała się być martwa i ruszać tylko na życzenie wiatru, który nie szczędził swej aktywności, będąc poza głównym obozem.
— Coś upolowali — Skomentował Magarick po czym popatrzył się nijak po swoim towarzyszu i zaprosił gestem do środka. Tamas wszedł pierwszy. Przywitał go zapach krwi, kilka nieprzyjemnych mruknięć, urwanych szeptów i nawet zgrzyt zębów, wtem wbite w niego nieufne spojrzenia zgromadzonych tutaj. Każdy się patrzył na niego jak na mordercę lub na kogoś kto do takiego czynu miałby się wkrótce posunąć. Ze strachem lub nienawiścią. Oprawca zwierzyny, który obrabiał niedźwiedzia na ziemi na samym środku. Skulone przy ścianie szałasu trzy elfie kobiety z dzieckiem, wszystkie opatulone skórami i futrem. I dwójka elfich tropicieli w pełnym rynsztunku siedzących na pniakach przy dużym kamieniu co robił im za stół i na którym znajdował się kaganek, dzbanek i dwa kubki. Zrobiło się nieprzyjemnie cicho, kiedy tak wszyscy zamarli. Sytuację rozwiało pojawienie się krasnoluda. Ten co oprawiał zwierza nawet uśmiechnął się na jego widok, ale nie odciągał się od pracy, tylko wrócił do niej, jakby wszystko znów przebiegało tak jak powinno. Tropiciele wrócili do cichej rozmowy między sobą, teraz już tylko obserwując gości, bez gróźb wymalowanych na twarzach. Kobiety skupiły się na sobie i małym elfiątku.
— Pozdrawiam was moi przyjaciele — Odezwał się rudobrody, spoglądając to po zgromadzonych ze serdecznym uśmiechem — Widzę kawał skurczybyka żeście ubili — Przyznał kiwając głową na uznanie.
— To był piękny strzał. — Przyznał jeden z tropicieli.
— Delimas uciszył niedźwiedzia, jak tylko ten rozwarł swoją paszczę do ryku — Wyjaśnił którko drugi, co oznaczało że bohaterem łowów był aktualny oprawca zwierza. I z tą informacją urwały się wieści od leśnych elfów. Magarick odezwał się ponownie:
— Przyszliśmy prosić was o pomoc w ważnym przedsięwzięciu — Zaczął rudobrody. Przestąpił z nogi na nogę i schował dłonie pod swoją pokaźną brodę. Elfy czekały na dalsze wyjaśnienia.
Głównodowodzący zarządził misję. Przydzielił również do niej i mnie. Potrzebujemy kogoś, kto poprowadzi nas przez nieznany teren.
— Dlaczego my. Kim jest twój towarzysz. I co to za misja — Nijak zapytał Delimas, który to odłożył wykonany ręcznie nóż z krzemienia ujęty w rękojeść z kości. Długowłosy szatyn o kościstej trójkątnej twarzy, szpiczastym haczykowatym nosie i posępnym niebieskim spojrzeniu, zgubił uśmiech, którym przywitał Magaricka i spoglądał nieufnie to na rosłego człowieka, to nawet na krasnoluda, oczekując wyjaśnień. Reszta elfów również i ponownie wykazała wzmożone zainteresowanie osobą wojownika, który zagościł w ich skromnych, niemalże nędznych progach. Magarick odwrócił się ku Tamasowi i spojrzeniem jawnie stwierdził, że to jego kolej na słowa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Splugawione Ziemie”