Dzielnica Portowa

136
POST POSTACI
Vera Umberto
Marcel znowu podjął próbę złapania Very za dłoń, a Vera znowu uniknęła tego, wsuwając obie ręce do kieszeni spodni. Obecność ulicznej sieroty mogła być pewnym plusem; ludzie nie chcieli patrzeć na rzeczy, które były dla nich nieprzyjemne i niewygodne, a do takich rzeczy na pewno należało brudne i bezdomne dziecko. Być może gdyby podała małemu dłoń, nic takiego by się nie wydarzyło. Ale może wręcz przeciwnie? Może mały uznałby, że znalazł sobie nową matkę i nowy dom, a gdy Siódma Siostra opuści port, on będzie musiał tutaj zostać, ze swoimi zawiedzionymi nadziejami? Nie miała czasu zajmować się gówniakiem na pokładzie statku. A już na pewno nie zamierzała zrzucać tego obowiązku na kogoś innego. Życie na statku zajmującym się tym, czym zajmowała się na co dzień Siostra, nie było odpowiednie dla dzieci, niezależnie od tego jak żałowała chłopca i całej tej jego ulicznej bandy.
- Nie - sprzeciwiła się krótko. - Sięgasz mi do pasa, a twoje umiejętności są bardzo przydatne, ale niewystarczające. Poczekaj... pięć lat. Naucz się walczyć mieczem. Jeśli wtedy nie będziesz jeszcze miał pracy i... uporządkowanego życia, to zabiorę cię z Karlgardu.
O ile w ogóle będę mogła tu jeszcze wrócić, przeszło jej przez myśl. W zaskakująco wielu miastach świata już nie mogła się pojawiać. Za Karlgardem by nie tęskniła, ale szkoda by było dodawać jeszcze jedno miasto do tej listy.

W końcu dojrzała Joe. Miała nadzieję, że jej wypad na miasto okazał się bardziej skuteczny. Fakt, że szła za nią banda obdartusów, a nie prowadziła jej straż, był dużym plusem, choć trzeba było przyznać, że widok najemniczki wcale nie poprawiał jej nastroju. Westchnęła bezgłośnie i opuściła wzrok na Marcela.
- Wejdziemy teraz na statek po obiecane jedzenie. Zabieraj i zmykaj, razem ze swoimi kolegami. Mam dużo spraw do załatwienia przed nocą i za mało czasu - ruszyła po rampie na górę, zerkając w stronę Joe i gestem dłoni również zapraszając ją na pokład. Tylko ją, miała nadzieję. Dzieciaki miały zostać na lądzie. - Wróć jak będziesz miał tę czaszkę, o ile w ogóle zdążysz zanim wypłyniemy. Nie zostajemy tu długo. I pamiętaj, tylko ty. Nikt inny od was nie ma wstępu na mój pokład, jasne? Leć.
Po wejściu na statek została przy burcie, chcąc poczekać na Joe, a Marcela posłała do Tripa drogą, którą już znał i z pewnością dobrze pamiętał.
- Udało się? - spytała, gdy kobieta znalazła się obok niej.
Obrazek

Dzielnica Portowa

137
POST POSTACI
Josephine
Gdy tylko paczuszka z zapasem duszka wylądowała w dłoniach Joe, głęboko w duszy odetchnęła. Jakkolwiek mogła posiłkować się różą urkońską, tak w jej obecnej sytuacji przytłumienie i odrealnienie od rzeczywistości nie było jej na rękę. Już któryś raz z kolei tego dnia powróciła myślami do zaszycia się w spelunie, gdzie mogłaby zdychać tak długo, jak musiałaby działać z niespokojną bestią. Chwila zapomnienia była kusząca, ale wolała przemęczyć się nieco dłużej, by potem nie szukać znowu Faaza, który zniknąłby na dłuższy czas.

Przemykając bocznymi alejkami kobieta zauważyła kilka młodych obdartusów kręcących się wokół niej. Ostentacyjnie przeniosła sakiewki do przodu, dając tym samym do zrozumienia, że niech tylko któryś spróbuje jej to podwędzić. Już znała takich. A takim małym zlodziejaszkom odcina się ręce, a być może też coś innego... Takie serce na przykład!

Warknęła i potrząsnęła głową, czując powracający zew. Akurat widziała, że na statek wraca też Vera - zgodnie z jej niemymi zaleceniami weszła więc po trapie, gapiąc się przez chwilę na gówniarza znikającego zapewne pod pokład. Słysząc pytanie kobiety, wyciągnęła w jej stronę mieszek z zębami, oddając uszczuplony o parę monet. - Ta - burknęła, biorąc też woreczek z duszkiem i natychmiast wkładając sobie małą porcję pod język. - Gównażeria jest jak szczury. Wpuścisz jednego, a zaraz będziesz ich mieć po dziurki w nosie. Skubańcy od małego uczą się formować gangi - wskazała na grupkę, która przylazła za nią z niejaką pogardą. - Ty myślisz, że biedne dzieci, a one w tym czasie oskubią cię z sakiewki, wpełzną pod pokład i będą wyżerać zapasy na środku morza - rzuciła groźne spojrzenie sierotom, po czym zmieniła temat.

- W ogóle to ten elf, co go zajebałaś był dostawcą dla mojego dostawcy. Dzięki - uśmiechnęła się krzywo, przeganiając jakąś mewę i raz jeszcze sprawdzając swój pas, po czym zapytała: - E, to co robimy?

Dzielnica Portowa

138
POST BARDA
Marcel nie był zbyt przebiegły w próbach złapania Very za dłoń, ale gdy ta schowała ręce do kieszeni, postanowił uwiesić się na jej rękawie.

- Szybko urosnę! W pięć lat! Wtedy po mnie wrócisz? Będę z tobą pływał.

W głosie dziecka rozbrzmiewała bezgraniczna nadzieja i fascynacja nowym życiem, które czekało go już niedługo. Składanie dziecku tego typu obietnic być może nie było zbyt etyczne, ale z pewnością skuteczne, gdy młody zamknął usta, zapewne rozważając, co zrobi z pięcioma latami, które pozostały do rozpoczęcia wielkiej przygody.

Dzieci oczywiście pchały się na rampę za panią kapitan, Joe i Marcelem. Sieroty rozglądały się po statku, jakby szukając, co można wynieść prócz jedzenia. Widząc jednak, że kapitan puściła Marcela przodem, a sama została, trzymały dystans, który pozwalałby na szybki odwrót w razie kłopotów.

Duszek zadziałał na Joe jak zbawienie - już po paru chwilach poczuła, że bestia podkula ogon i wycofuje się wgłąb swojej metaforycznej pieczary.

Po chwili spod pokładu wyszedł Marcel, a za nim Trip.

- Poczekaj! - Wołał kuk, wdrapując się po schodkach za dzieckiem. - Baranina była dla załogi!

Marcel, z workiem przewieszonym przez ramię, biegł w stronę obdartusów przy kładce.

- Ona powiedziała, że mogę! - Zrzucił winę na Verę. Dzieci wyszły na spotkanie Marcelowi i przejęły od niego worek jedzenia, po czym rzuciły się do ucieczki.

- Dzięki! Wrócę z czaszką! - Krzyknął chłopiec, oddalając się nabrzeżem. Trip, zrezygnowany, poczochrał własne włosy i skierował się znów pod pokład.
Spoiler:
Obrazek

Dzielnica Portowa

139
POST POSTACI
Vera Umberto
- Możliwe - odparła, lodowatym spojrzeniem powstrzymując gówniarzerię od wpakowania się na jej statek. Wybrała jednego z nich, jeden miał wstęp. Pozostali mieli trzymać się z dala. Nieprzyjemnym syknięciem zgoniła dziewczynkę, która usiłowała wspiąć się na rampę i zajrzeć na pokład. - W razie czego podniesie się wejście.
Może miała za miękkie serce. Nigdy przecież nikt nie twierdził, że Vera była złym człowiekiem. Dla tych, o których postanawiała się troszczyć, przychyliłaby nieba. Pozostali byli jej obojętni. A dzieci? Kto wie, czy to przez fakt, że nigdy nie miała i nie zamierzała mieć własnych, czy przez zwykłą nostalgię, jakoś nie przeszła obok tego obojętnie. I nawet ta skradziona baranina nie zdenerwowała jej tak, jak być może powinna. Skrzywiła się tylko z niezadowoleniem, dopisując sobie na listę rzeczy do zrobienia dokupienie tego, co zabrał Marcel i przyniesienie na Siostrę, jak będzie miała ku temu okazję. Odprowadziła chłopaka poirytowanym spojrzeniem, a potem zerknęła przez ramię na Tripa. Prawdopodobnie Joe miała rację. Kapitan przetarła twarz dłonią, wzdychając ciężko.
- Bardzo mi przykro - odpowiedziała na rewelację o zabitym elfie, choć jej apatyczne słowa brzmiały mało wiarygodnie. - Z pewnością znajdziesz sobie nowego.
Uniosła wzrok na nabrzeże i przesunęła spojrzeniem po plączących się tam mieszkańcach i odwiedzających. Port pogrążony w krwawym świetle zaćmienia nie zachęcał do powrotu na ląd, a raczej do zamknięcia się z butelką rumu we własnej kajucie i udawania, że nic się nie wydarzyło. Tego jednak zrobić nie mogła. Nie dzisiaj.
- Idziemy do stoczni na końcu nabrzeża - zadecydowała. - Znaleźć kontakt, o którym mówił Fernand. Żebym chociaż, kurwa, wiedziała, czy to jest kontakt, który skieruje mnie do Levanta, czy który sprzeda mi złotą figurkę. Żebym jeszcze, kurwa, miała jakiekolwiek pojęcie o tych figurkach. Nie mam.
Zamilkła na chwilę. Użalanie się nad losem nigdy nic dobrego jej nie przyniosło. No, chyba że w towarzystwie Corina. On zawsze wiedział, co powiedzieć. Zawsze znajdował rozwiązanie. Josephine Corinem nie była, więc Vera musiała sobie narzekać na los w środku, w milczeniu.
- Jak jesteś gotowa, to możemy iść - skinęła głową w stronę zejścia z pokładu. - Przypomnisz mi, czym się ten twój Faazz zajmuje teraz?
Obrazek

Dzielnica Portowa

140
POST POSTACI
Josephine
Nie jest ci przykro. A dostawców w Karlgardzie jest od chuja — odburknęła, obserwując podejrzliwie dzieciarnię, której Vera pozwoliła się zakręcić wokół statku. Wiedziała o czym mówiła – kilkanaście lat temu sama kręciła się po ulicach tego miasta, nieco starsza, ale w podobnym stanie. Sieroty były wkurwiającymi wrzodami, takimi mewami, które oskubałyby ciało do cna, jeśli nadarzyłaby się taka okazja.

Dowodem na to był biegnący na złamanie karku dzieciak, którego wpuściła kapitan pod pokład. Wielki kawał mięcha taszczony przez ramię wystarczająco jasno świadczył o tym, że Jo miała rację. Przez chwilę kusiło ją, by pobiec za nim i rzucić się, wytargać i trochę poobijać, ale duszek działał i oparła się tylko o barierkę umiarkowanie zainteresowana poczynaniami małego gangu. — Jest jeszcze aukcja, o której tamta orczyca mówiła. I może jeszcze udałoby ci się wpaść do banku po wypłatę za wyrwanie chwasta? O ile nie jest za późno na to — podrapała się po karku, licząc ile to czasu minęło od morderstwa Rappe. Trochę, a że straż pewnie miała jego ciało, to ciężko o to by było.

Słysząc następne pytanie, najemniczka sięgnęła do woreczka, z którego wygrzebała monetopodobny wyrób z fikuśną literą A – zabrane było to orkowi w magazynie, ale do czego było przydatne, nie wiedziała. Zatrzymała na przyszłość i możliwe, że to A było emblematem Albronkada, ale kto go tam wiedział...

Paserstwo. Sprzedaje, odkupuje i opycha dalej różne przedmioty. Czasem dogaduje się ze strażą, co miało stać się w tamtym magazynie. Odkupywał skonfiskowane przedmioty, żeby później ojebać je dwa razy drożej. Generalnie wszystko, co cenne i nielegalne, prawdopodobnie raz przeszło przez jego łapy. Chuj się na tym sporo dorobił, co zresztą widać. Jak coś wspominałaś o tych swoich złotych figurkach, że ten twój... ktoś je zbiera, a są cenne i rzadkie na tyle, że ciężko je znaleźć, to Faaz je ma — uśmiechnęła się krzywo, odbijając od barierki i chowając z powrotem monetę. — Jak chcesz stereotypowego goblina, to on nim jest. Głośny, wkurwiający i liczący każdego zęba. I chodźmy, dowiemy się o co chodzi z tym kontaktem. Ty mówisz, ja biję.

Dzielnica Portowa

141
POST POSTACI
Vera Umberto
Vera pokręciła głową.
- Nie pakowałabym się do banku i nie używałabym jego imienia otwarcie. Może i przepada nam złoto, trudno, ale jak nie chcemy lądować w areszcie - a ja z pewnością nie chcę - to nie powinnyśmy w żaden sposób komukolwiek dawać do zrozumienia, że miałyśmy z nim cokolwiek wspólnego.
Złoto by się przydało, nie dało się tego ukryć. Statek zawsze potrzebował mniejszych lub większych napraw, nawet w kwestiach czysto eksploatacyjnych, załoga musiała jeść, a ona z czegoś żyć. To jednak nie było warte ryzyka. Nie dzisiaj, nie po wszystkim, co się wydarzyło.
- Jeśli chcesz, możesz iść po wypłatę sama.
Nawet nie zamierzała nalegać na oddanie jej jakiejś części. Tym razem odpuszczała. Popełniła za dużo błędów dzisiejszego dnia i wolała nie popełnić kolejnego. Oparła się łokciem o burtę.
- Aukcja jest dopiero jutro, czy tam pojutrze. Szczerze mówiąc, liczyłam na to, że uda mi się załatwić wszystko dzisiaj. Do wschodu słońca. Egzekucje są rano. Nie mogę pozwolić na to, żeby Osmar zawisł, a kiedy Corin go wydostanie, będę musiała spierdalać z miasta. Na dolnych pokładach mam kilka ukrytych schowków, które na co dzień pomagają transportować różnego rodzaju towar, niekoniecznie mile widziany przez straże. Może uda się tam Osmara przemycić. Tak czy inaczej... nie mam zbyt wiele czasu. Jeden wieczór, jedna noc.
Przesunęła oceniającym spojrzeniem sylwetkę Josephine.
- Swoją drogą, czy nocą będziesz czuła się lepiej? Jeśli to zaćmienie jest przyczyną twojego... - uniosła dłoń w bliżej nieokreślonym geście. - ...stanu? Może noc przyniesie ci w końcu trochę ulgi - zamilkła na moment, by zaraz dodać z niesmakiem: - Może opanuje twoją chęć zżerania karczmarzom żony i dzieci.
Jasne, z Verą też nie wszystko było w porządku, miała sobie wiele do zarzucenia, ale bez przesady. Odepchnęła się od burty.
- Idźmy do tej stoczni - zdecydowała i ruszyła w stronę zejścia ze statku. - Wciągnąć za mną rampę! - zawołała przez ramię, zakładając, że ktoś z dołu przyjdzie i wykona polecenie. Nie zamierzała ryzykować rozkradnięcia wszystkiego przez dzieciarnię, której jak widać pozwoliła na zbyt wiele.
Obrazek

Dzielnica Portowa

142
POST BARDA
Pani Kapitan i Josephine ustaliły, co zamierzały robić dalej. Złoto z nagrody miało przepaść, pozostawione w banku, za to dziewczęta mogły choć przez moment oddalić od siebie widmo aresztowania, nawet jeśli Osmar z pewnością ucieszyłby się z towarzystwa. Sprawą krasnoluda zajmował się jednak Corin, od którego, jak dotąd, nie było żadnych wieści.

Duszek przyćmił żądzę krwi, jednak Jo nie mogła mieć pewności, co przyniosą kolejne godziny. Zaćmienie działało na tyle nieprzewidzianie, że wilk mógł zareagować w nielogiczny sposób.

Dzieci zniknęły z łupem w postaci jedzenia. Marynarze, posłuszni pani kapitan, grzecznie wciągnęli rampę na statek. Kobiety znów zostały same, nie licząc przechodniów, których jednak nie było wielu.

Nabrzeże ciągnęło się w nieskończoność. Tak jak mówił karczmarz, stocznia miała być na samiutkim końcu.

Budynek nie prezentował się okazale. Sklecony z desek barak, będący zapewne pracownią głównego stolarza, stał przy plaży. W kierunku wody ciągnęły się pale drewna, wpasowane w piasek niczym szyny, po których mogły zostać zsuwane gotowe łodzie. Za wyjątkiem jednego, jedynego staruszka, który ze spokojem palił fajkę, usiadłszy na niskim pieńku, w okolicy nie było nikogo. Niedokończona łódka stała wsparta na kilku palikach, a przyszykowane drewno zajmowało dużą część plaży. Nic nie rzucało się w oczy, nic nie było podjerzane.
Obrazek

Dzielnica Portowa

143
POST POSTACI
Josephine
Joe uśmiechnęła się krzywo, słysząc propozycję wypadu po złoto. — Jeszcze mnie aż tak nie pojebało — skwitowała, schodząc na suchy ląd i kierując się za Verą we wskazanym przez Fernanda kierunku. — Dobrze by było załatwić to dzisiaj, ale nie wiem, na ile to się uda. Na razie kręcimy się od jednego celu do drugiego, a Faaz nadal jest tak daleko, jak był. No i radziłabym potem sprawdzić, czy ci twoi ludzie wrócili. Jak gdzieś po północy nadal ich nie będzie, to trzeba pewnie ich jeszcze ratować z pierdla, żeby było czasu przed egzekucją.

Spojrzała w niebo na sugestię o lepszym samopoczuciu po zachodzie słońca. Nie wiedziała, czy będzie lepiej czy gorzej. To było tak irracjonalne, tak nielogiczne, że nie potrafiła przewidzieć, co będzie się z nią działo, gdy wszystko zniknie za horyzontem. Liczyła po cichu, że tak będzie, ale znając swoje szczęście... dobrze, że miała przy sobie duszek. — Nie wiem. Chciałabym. Technicznie jest zaćmienie, czyli księżyce nie powinny tak na mnie działać, ale jest odwrotnie więc... nie wiem do cholery. Dowiem się, jak zajdzie słońce. Mam duszek, więc nie będzie zjadania dzieci. Chyba, że tamte wrócą i będą ci się naprzykrzać. Wtedy wystarczy słowo — wyszczerzyła się, zadowolona ze swojego żartu i nieświadoma, że niektórzy mogliby połączyć fakt księżyców i jej przypadłości. Narkotyki miały swoje wady, a ten ewidentnie zbyt pozwalał jej na wylewność.

Przeszły razem resztę nabrzeża, by znaleźć się niedaleko marnej stoczni, która była na pierwszy rzut oka pusta, nie licząc pojedynczego staruszka siedzącego na pieńku. Mrużąc oczy, Jo przyjrzała mu się przez chwilę, po czym oceniła budynek. Patrzyła, gdzie są wejścia, czy są w jakiś sposób zamknięte, zablokowane. Czy są okiennice, czy jakieś boczne drzwi. — Miał tu być kontakt, nie? — wymruczała w stronę Very, rozglądając się wokół. — To ten stary? Pytasz, a ja przetrząsam środek?

Dzielnica Portowa

144
POST POSTACI
Vera Umberto
Rzuciła Joe zaniepokojone spojrzenie, zastanawiając się na ile jej wyobraźnia podpowiada wiarygodne rzeczy. Powstrzymała się jednak od zadawania pytań, na które nie chciała poznać odpowiedzi, zamiast tego uśmiechając się krzywo.
- Jak znowu podpierdolą baraninę, to się nie krępuj - mruknęła, mając nadzieję, że Josephine nie mówi poważnie i jej słowa również potraktuje jako żart.
Bogowie, tęskniła za otwartym morzem i problemami, które znała. Nienawiść do Levanta napędzała ją jednak do tego stopnia, że momentami zastanawiała się, co zrobi ze swoim życiem, gdy już go znajdzie i zabije. Będzie wtedy wolna i wreszcie szczęśliwa, czy straci jedyny swój cel i nie będzie mogła się odnaleźć? Gdzieś w środku niej istniała taka drobna cząstka, która chciała, żeby Hector umknął jej i tym razem. Była to jednak myśl tak irracjonalna, że Vera nawet nie przyswajała jej istnienia. Teraz marzyła wyłącznie o odcięciu mu jego durnego blond łba od reszty ciała.

Gdy dotarły na miejsce, kapitan rozejrzała się, marszcząc brwi. Stocznia wyglądała jak każda inna. Nic nie wskazywało na to, by ktokolwiek zajmował się tu czymś podejrzanym - ale z drugiej strony jak beznadziejna musiałaby być ich działalność, gdyby coś faktycznie na to wskazywało. Umberto nawet nie wiedziała czego konkretnie tu szukają. Skrzywiła się i z dla odmiany niezadowoloną miną ruszyła w kierunku wejścia do budynku.
- Nie - zdecydowała. - Kontakt miał być w środku. Jeśli to ten stary, to pójdzie za nami. Jeśli nie, nie ma sensu zaczepianie tutejszych staruszków.
Podeszła do drzwi, w które zastukała trzykrotnie i nacisnęła klamkę.
Obrazek

Dzielnica Portowa

145
POST BARDA
Brak nie był pokaźny i wydawało się, że byle mocniejszy sztorm mógł go obalić. Drewno, z którego budowano łodzie, wydawało się o wiele lepszej jakości aniżeli to, które trzymało formę budynku. Wejście było tylko jedno, szerokie i wysokie, za to nie bronione lichymi drzwiami. Jeśli ktoś chciałby znaleźć inny dostęp, mógł zapewne mocniej kopnąć którąś ze zmruszałych desek ścian i w ten sposób stworzyć wyrwę.

Bryza od morza i szum fal dobrze działały zarówno na Josephine, jak i na Verę. Utrzymujący się w powietrzu zapach glonów koił zmysły przyzwyczajonych do wody kobiet.

- Maruda śpi. - Powiedział staruch, wyciągając fajkę z ust. Kilkukrotnie postukał nią w swoje siedzisko, by pozbyć się resztek wypalonego suszu. - I pewno prędko nie wstanie. Czego chcą? Nie mamy żadnych gotowych szalup, trzeba poczekać. Ze trzy tygodnie.

Mężczyzna nie wydawał się przejęty obecnością dwóch kobiet przy przybytku, którego przyszło mu pilnować.

- Wróćcie jutro, może do tego czasu wstanie.
Obrazek

Dzielnica Portowa

146
POST POSTACI
Vera Umberto
Oczywiście, że stocznia nie mogła być otwarta i w środku nie mógł posłusznie czekać na nią Hector Levant, związany, z wstążką owiniętą dookoła głowy. Liczyła jednak na to, że przynajmniej będzie mogła wejść do środka i zamienić z kimś kilka słów. Warknęła cicho z frustracją i odwróciła się do dziadka, palącego leniwie fajkę nieopodal.
- Maruda śpi, hm?
Podeszła do niego i zatrzymała się bezpośrednio przed nim. Zapach palonego dymu tytoniowego dobrze się jej kojarzył, ale w żaden sposób nie zmieniało to jej nastawienia.
- Nie chcemy żadnych szalup.
Obiecała Fernandowi, że jego nazwisko nie padnie z jej ust poza jego karczmą i zamierzała się tego trzymać. Gdy były w Śmierdzącej Rybce, nie pytały o złote figurki, ale o Levanta i Faazza. Kontakt, który miał tutaj czekać, miał doprowadzić je do któregoś z tej dwójki, jeśli uda się im być wystarczająco przekonującymi. Zmusiła się do uprzejmego uśmiechu.
- Szukam kogoś - wyjaśniła. - Goblina, konkretnie. Faazza Albronkalda. Mam do niego interes. Propozycję nie do odrzucenia. Podobno się znacie, albo zna się z nim maruda - skinięciem głowy wskazała zamkniętą stocznię. - Nie mam czasu czekać, aż się obudzi.
Jeśli widziała wahanie na twarzy mężczyzny, sięgnęła do sakiewki po monetę i pstryknęła nią w jego stronę. Mało kogo interesowało przekazywanie informacji za darmo, rozumiała to. Moneta błysnęła w powietrzu, obracając się kilka razy i wpadła w dłoń starca - o ile zechciał ją złapać.
- Jeśli nie on, może być kapitan Hector Levant. Muszę pilnie skontaktować się z którymś z nich.
Obrazek

Dzielnica Portowa

147
POST POSTACI
Josephine
Joe widywała lepsze stocznie, nawet przy sknerowatych właścicielach. Miała wrażenie, że wystarczyło mocniejsze szarpnięcie deską, a cały budynek zawali się pod sobą. Wrażeniu nie pomagał staruszek, który chyba tutaj pilnował całego dobytku. Joe przyjrzała mu się, idąc za Verą, która od drzwi przeniosła się do niego. Możliwe, że była to tylko przykrywka, chociaż akurat w to wątpiła. Tak czy siak, zerknęła na ewentualne wybrzuszenia w rękawach, brzuchu czy w łydkach, sugerujące, że dziadek jest uzbrojony. Zmrużyła też oczy, widząc jak stuka fajką o siedzisko. Czasami takie czynności oznaczały sygnały dla kogoś, kto siedzi w środku. Nie było to co prawda raczej głośne, ale dobrze było mieć to na uwadze.

Kimkolwiek był Maruda, nie zamierzała czekać, aż się obudzi, dlatego podczas gdy pani kapitan rozmawiała ze starcem, Jo podeszła do drzwi, zerkając na nie. Jeśli nie miały kłódki, którą mogłaby rozwalić bądź otworzyć ciszej, szarpnęła za nie, licząc na to, że brama się rozsunie. Patrzyła też, czy w dziurach, szparach pod drzwiami nie migota jakieś światło. Takze nasłuchiwała, czy cos w środku się dzieje, czy słychać kroki, szuranie, potknięcie się o jakąś skrzynie... Cokolwiek, co świadczyłoby o ludzkiej obecności. Była także świadoma, że możliwym jest, że za chwilę dostanie po ryju, ale cóż, gówno ją obchodziły uczucia Marudy.

Dzielnica Portowa

148
POST BARDA
Moneta wylądowała w zniszczonej dłoni starca. Przyjrzał się jej krótko, po czym wetknął do kieszeni. zaraz też, z tej samej skrytki, wyciągnął woreczek, a z niego świeże ziele do fajki.

- Ja tu tylko pilnuję. - Powiedział staruszek, wzruszając lekko ramionami. - I pilnuję zamówień. Rozumiesz, ciało niedomaga, ale umysł jak brzytwa. - Popukał się w skroń, jakby to miało podkreślić jasność jego myśli i pamięci. - Faazz, Faazz... był ktoś taki. Ale co on robiłby tutaj?

Wbrew swoim słowom, mężczyzna nie pamiętał lub też nie chciał pamiętać. Jego słowa przerwał jęk dochodzący zza drzwi baraku. Josephine pchnęła lichą przeszkodę i chyba tylko dzięki swojemu zwierzęcemu refleksowi była w stanie uniknąć pustej butelki, która wycelowana została dokładnie w jej głowę.

Wnętrze baraku było ciemne, do tego śmierdziało w nim wymiocinami i przetrawionym alkoholem. Na brudnym sianie, w całej swej glorii, leżała Maruda.

- Jeśli masz resztki rozumu, to zamkniesz te drzwi w tej chwili. - Warknęła niemal nieludzko, a głoski mieszały się ze sobą bełkotliwie.

W nikłym świetle zaćmienia Joe mogła zobaczyć... kobietę.
Spoiler:
Jej brudne, potargane włosy przylgnęły do czoła, a tatuaże pokrywające twarz zmieszały się z błotem lub też inntmi nieczystościami. Kobieta z pewnością nie była gotowa do rozmów, a ilość butelek, które okalały jej barłóg, świadczyły o tym, że daleko jej do trzeźwości.
Obrazek

Dzielnica Portowa

149
POST POSTACI
Vera Umberto
- Mhm - mruknęła Vera, krzyżując ręce na klatce piersiowej i w milczeniu pozwalając dziadkowi nabić fajkę świeżą porcją ziela. Umysł jak brzytwa, ale przypomnieć sobie dokładnie kim był Faazz i jak do niego trafić, to sobie nie mógł. Ciekawe. Przekręciła lekko głowę, przyglądając mu się przez chwilę.
- Nie wiem, co robiłby tutaj, znając życie to samo, co ja - odparła w końcu. - Szukał czegoś, lub kogoś. Tak jak ja szukam teraz jego. Jeśli masz tak świetną pamięć, to może sięgnij do niej trochę głębiej. Ja mogę sięgnąć głębiej do sakiewki. Myślę, że jesteśmy się w stanie nawzajem całkiem nieźle uszczęśliwić.
Podkreśliła te słowa, pstrykając palcem w bok sakiewki. Dobrze, że najemniczka nie wydała wszystkiego na swojego duszka, czy jak się nazywał ten jej narkotyk. Jeśli miała przekupić staruszka, przynajmniej miała na to dodatkowe fundusze.

Słysząc dźwięk butelki rozbijającej się o deski nabrzeża, zerknęła przez ramię na Josephine. Fakt, że miała ona mniej cierpliwości i postanowiła mimo przeciwności losu dostać się do środka stoczni, nie powinien Very już wcale dziwić. Co, lub kto znajdował się wewnątrz - tego jednak z tej odległości nie widziała. Miała tylko nadzieję, że to nie kolejny ork ze straży. Kapitan naprawdę nie miała ochoty na więcej spotkań takich, jak w łaźni. Nigdy nie była najlepsza w utrzymywaniu fałszywego uśmiechu przyklejonego do ust i udawanej uprzejmości, choć jak widać radziła sobie z tym i tak znacznie lepiej, niż Joe.
Obrazek

Dzielnica Portowa

150
POST POSTACI
Josephine
Drzwi skrzypnęły, gdy Jo pchnęła je, wsciubiajac nos do środka, a raczej mając taki zamiar. Gdy tylko to zrobiła, w jej wrażliwe na zapachy nozdrza uderzyła mocna mieszanka alkoholu - tego z butelki i tego w połowie przetrawionego. Smród był niemiłosierny i kobieta aż sapnęła z obrzydzenia. Może i szlajała się często po ciemnych, obsranych uliczkach i czasami tarzała się w nich, ale na cudze smrody była wyczulona na tyle, by móc się nimi brzydzić.

Wątpliwej jakości zapach nie zaćmił jej jednak szybkości reakcji. Kątem oka zauważyła szkło lecące w jej stronę - całkiem dobrze odmierzone nawiasem mówiąc. Odsunęła się raptownie, pozwalając butelce przelecieć obok. Marszcząc brwi, zajrzała do ciemnego środka, by ujrzeć poczwarę w nawet gorszym stanie niż ona - a do tego trzeba już było talentu.

Na jej groźbę dotknęła głowni swej szabli, gotowa do... Doskoku? Wątpiła, że w tym stanie baba będzie zdolna do czegokolwiek, ale jak się chce, to wiele rzeczy można, patrząc po Joe. Zlustrowała ją tylko uważnie, patrząc czy aby nie przypomina kogoś, kogo mogłaby kojarzyć bądź kto byłby im przydatny. Następnie jednym pchnięciem przymknęła drzwi, zostawiając je za sobą i podchodząc do Very.

Zlustrowała uważnie dziadka raz jeszcze, po czym zerknęła na Verę targujacą się najwyraźniej z dziadygą. Westchnęła cicho i rzuciła od niechcenia do pani kapitan: - Zaczął gadać, gdzie jest Faaz i reszta, czy go przyszpilić?

Hej, czasami metoda na złego i dobrego strażnika działała!

Wróć do „Karlgard”