POST BARDA
Z tematu: Opuszczone ruinyAgnes złapała rękę Victora i przyciągnęła ją do siebie, by zmusić go do trzymania się jej, o ile w ogóle jeszcze był przytomny. Nieopisana ulga wypełniła jej klatkę piersiową, gdy najemnik podniósł drugą, lewą dłoń i splótł je przed nią, z kolejnym ciężkim stęknięciem zawisając na niej całym swoim ciężarem. Żył, to było najważniejsze. W cokolwiek trafiła wypuszczona przez Shanis strzała, nie był to strzał śmiercionośny, choć z pewnością elfka taki właśnie miała cel. Może wtedy byłaby choć trochę usatysfakcjonowana - gdyby Agnes straciła ukochanego tak samo, jak straciła ją ona.
Koń zarżał i zerwał się do galopu, poderwany przez kobietę. Obrócił się w miejscu i ruszył pomiędzy drzewa, wywołując krzyki wśród walczących. Kobieta wydzierała się do swoich, wywrzaskując coś na temat łapania uciekającej, ale jej krzyk został przez kogoś przerwany i zastąpiony przez dziwny gulgot, jakby ktoś poderżnął jej gardło w połowie zdania.
- Nie w las! - usłyszała też donośny głos Jacoba. - Nie wiemy, gdzie ona jest!
Pozostało jej liczyć na szczęście i mieć nadzieję, że nie wpakuje się wprost na Shanis z napiętym łukiem, z którego wypuści strzałę prosto w jej czoło. Póki kluczyła pomiędzy grubymi pniami, szansa na to, że ktoś ich trafi, była bardzo niewielka. Mimo to, w pewnym momencie usłyszała świst i długa strzała wbiła się w bok siodła, tuż obok jej uda, brzegiem grotu rozcinając spodnie i skórę na jej nodze. Wciąż jednak miała przewagę prędkości - elfka nie miała konia i zanim dotrze za nią do karczmy, z pewnością minie co najmniej dziesięć, może piętnaście minut. Kolejne świśnięcie wybrzmiało nieopodal, a strzała wbiła się w ziemię kilkanaście metrów od niej. Wściekłość napędzająca Shanis musiała być równa tej, która pozwalała Agnes pędzić na złamanie karku mimo zagrożenia.
Przybudówka obok karczmy na całe szczęście znajdowała się od takiej strony, że budynek samej tawerny zasłaniał przywiązane tam konie przed potencjalnym spojrzeniem walczących. Wyjeżdżając spomiędzy drzew Reimann nawet nie spostrzegła niedbale owiniętej w podomkę młodej elfki, palącej fajkę na balkonie od strony lasu. Dziewczyna podniosła się i odprowadziła ją zaskoczonym spojrzeniem. Z tamtej strony zwykle goście nie przyjeżdżali.
Gdy wjechała pod zadaszenie, pozostałe trzy obecne tam konie zarżały niespokojnie, a z jednego z boksów wyskoczył młody chłopak o potarganych włosach, zaalarmowany hałasem. Na widok Agnes szeroko otworzył oczy ze zdumienia i po chwili doskoczył do nich, kiedy Victor z powrotem zaczął zsuwać się z siodła. Złapał najemnika, z niemałym trudem upewniając się, że dwa razy większy od niego mężczyzna nie zwali się całym swoim ciężarem na ziemię. I kiedy ściągał go z konia, kobieta mogła dostrzec, co tak naprawdę się wydarzyło.
Z pleców najemnika wystawała strzała. Białe lotki nie miały daleko do skóry, bo grot przebił się przez górną część mięśnia czworobocznego grzbietu na wylot. Zakrwawiony grot wystawał z przodu, pod obojczykiem. Nic dziwnego, że Victor wypuścił kuszę - ból promieniujący do prawej ręki musiał być nie do opisania. Krew lała się z miejsca postrzału, tworząc dużą, intensywnie czerwoną plamę na jego jasnej koszuli.
- Co... co pani... mam pójść po kogoś? - spytał przestraszony stajenny, pomagając mężczyźnie przejść do sterty siana, ułożonej w jednym z boksów, by mógł chociaż usiąść. Victor zaciskał zęby, z wściekłością i determinacją odmalowaną na twarzy, ale był bardzo blady. Nic dziwnego. Ból czuł w tej samej ręce, którą złamaną miał zaledwie kilka dni temu.