Słońce i Cydr - Przybytek Wolnej Miłości

1
Obrazek
Słońce i Cydr jest domem publicznym, położonym niecałe dwie godziny drogi od Taj'cah, na drodze prowadzącej na południe. Szczyci się pysznym, własnej roboty alkoholem i dostępem do zróżnicowanych uciech, dla zróżnicowanych potrzeb klienteli. Niektórzy przyjeżdżają tam bez celu wynajęcia jednej z dziewcząt, tylko dla nacieszenia oczu i żołądka; miejsce jest lubiane przez niektórych podróżnych ze względu na bezkarność, na jaką można tam sobie pozwolić - straż miejska rzadko zapuszcza się tak daleko. I mimo różnego rodzaju przybywających gości, tamtejsza madame zapewnia swoim dziewczętom pełne bezpieczeństwo i pokłada w nich ogromne zaufanie.


POST BARDA
Z tematu: Opuszczone ruiny

Agnes złapała rękę Victora i przyciągnęła ją do siebie, by zmusić go do trzymania się jej, o ile w ogóle jeszcze był przytomny. Nieopisana ulga wypełniła jej klatkę piersiową, gdy najemnik podniósł drugą, lewą dłoń i splótł je przed nią, z kolejnym ciężkim stęknięciem zawisając na niej całym swoim ciężarem. Żył, to było najważniejsze. W cokolwiek trafiła wypuszczona przez Shanis strzała, nie był to strzał śmiercionośny, choć z pewnością elfka taki właśnie miała cel. Może wtedy byłaby choć trochę usatysfakcjonowana - gdyby Agnes straciła ukochanego tak samo, jak straciła ją ona.
Koń zarżał i zerwał się do galopu, poderwany przez kobietę. Obrócił się w miejscu i ruszył pomiędzy drzewa, wywołując krzyki wśród walczących. Kobieta wydzierała się do swoich, wywrzaskując coś na temat łapania uciekającej, ale jej krzyk został przez kogoś przerwany i zastąpiony przez dziwny gulgot, jakby ktoś poderżnął jej gardło w połowie zdania.
- Nie w las! - usłyszała też donośny głos Jacoba. - Nie wiemy, gdzie ona jest!
Pozostało jej liczyć na szczęście i mieć nadzieję, że nie wpakuje się wprost na Shanis z napiętym łukiem, z którego wypuści strzałę prosto w jej czoło. Póki kluczyła pomiędzy grubymi pniami, szansa na to, że ktoś ich trafi, była bardzo niewielka. Mimo to, w pewnym momencie usłyszała świst i długa strzała wbiła się w bok siodła, tuż obok jej uda, brzegiem grotu rozcinając spodnie i skórę na jej nodze. Wciąż jednak miała przewagę prędkości - elfka nie miała konia i zanim dotrze za nią do karczmy, z pewnością minie co najmniej dziesięć, może piętnaście minut. Kolejne świśnięcie wybrzmiało nieopodal, a strzała wbiła się w ziemię kilkanaście metrów od niej. Wściekłość napędzająca Shanis musiała być równa tej, która pozwalała Agnes pędzić na złamanie karku mimo zagrożenia.

Przybudówka obok karczmy na całe szczęście znajdowała się od takiej strony, że budynek samej tawerny zasłaniał przywiązane tam konie przed potencjalnym spojrzeniem walczących. Wyjeżdżając spomiędzy drzew Reimann nawet nie spostrzegła niedbale owiniętej w podomkę młodej elfki, palącej fajkę na balkonie od strony lasu. Dziewczyna podniosła się i odprowadziła ją zaskoczonym spojrzeniem. Z tamtej strony zwykle goście nie przyjeżdżali.
Gdy wjechała pod zadaszenie, pozostałe trzy obecne tam konie zarżały niespokojnie, a z jednego z boksów wyskoczył młody chłopak o potarganych włosach, zaalarmowany hałasem. Na widok Agnes szeroko otworzył oczy ze zdumienia i po chwili doskoczył do nich, kiedy Victor z powrotem zaczął zsuwać się z siodła. Złapał najemnika, z niemałym trudem upewniając się, że dwa razy większy od niego mężczyzna nie zwali się całym swoim ciężarem na ziemię. I kiedy ściągał go z konia, kobieta mogła dostrzec, co tak naprawdę się wydarzyło.
Z pleców najemnika wystawała strzała. Białe lotki nie miały daleko do skóry, bo grot przebił się przez górną część mięśnia czworobocznego grzbietu na wylot. Zakrwawiony grot wystawał z przodu, pod obojczykiem. Nic dziwnego, że Victor wypuścił kuszę - ból promieniujący do prawej ręki musiał być nie do opisania. Krew lała się z miejsca postrzału, tworząc dużą, intensywnie czerwoną plamę na jego jasnej koszuli.
- Co... co pani... mam pójść po kogoś? - spytał przestraszony stajenny, pomagając mężczyźnie przejść do sterty siana, ułożonej w jednym z boksów, by mógł chociaż usiąść. Victor zaciskał zęby, z wściekłością i determinacją odmalowaną na twarzy, ale był bardzo blady. Nic dziwnego. Ból czuł w tej samej ręce, którą złamaną miał zaledwie kilka dni temu.
Obrazek

Słońce i Cydr - Przybytek Wolnej Miłości

2
Chwytając prawą rękę Victora i wykrzykując polecenie, Agnes poczuła niewysłowioną ulgę, gdy ten zareagował i zawisnął na niej, nie oddając się upadkowi. Było to co prawda niewygodne, gdy pewnie stukilowe cielsko niemal bezwładnie na niej leżało, ale musiała wytrzymac, pomimo własnego zmęczenia.

Mignął jej w uszach głos ochroniarza odwodzący ją od pomysłu wjazdu w las, ale na to było za późno. Przemknął jej także głos babska, które zarządzało napadem, przerwany przez coś do złudzenia przypominające podrzynane gardło. Inżynier zaś z szeroko otwartymi oczami, rozwartymi do granic możliwości źrenicami i palącym oddechem oddaliła się od nich, mogąc chwycić lejce w obie dłonie i sprawniej manewrować koniem, przemykając od jednego do drugiego drzewa. Przez krótką chwilę nawet nie czuła niczego prócz krwi szumiącej w uszach, nawet zmęczenia, które musiało poczekać. Liczyło się przetrwanie - i nieważne, czy w wyniku tego reszta jej ochrony zginie.

- Kurwa! - nie mogła się powstrzymać przez zaklęciem, gdy poczuła rozrywającą jej skórę strzałę. Zerkając w to miejsce na szybko, zobaczyła grot wbity w siodło tuż obok niej. Musiał jedynie otrzeć się o jej skórę uda, ale w tak drastycznej sytuacji juz myślała, że i w nią coś trafiło. Chwilę po tym kolejne strzały swistaly jej koło uszu, ale żadna już nie trafiła. Shanis musiała świetnie się ustawić, skoro z takiej odległości widziała i była w stanie niemal trafiać.

Ku jej uldze szybko wyjechała z lasu prosto do przeklętej tawerny, z impetem wpadając pod przybudówkę, gdzie stały inne konie, a przede wszystkim gdzie ona mogła choć na chwilę odpocząć od ferworu walki i strzał migających jej przed oczami. Jeśli więc elfka chciała dorwać Agnes, musiała pofatygować się tutaj sama. A do tego czasu pozostała trójka ją dogoni... Bo nie brała pod uwagę śmierci któregokolwiek z nich z ręki brudnych bandytów.

Konie zarżały i gdzieś obok mignął jej stajenny wypadający z boksu z zaskoczoną miną. Widząc, że podbiega do nich, a także czując, że Victor wszystkie swoje siły zmarnował na utrzymanie się w siodle podczas tego szaleńczego galopu, sama Agnes zsunęła się z grzbietu, tym razem nie czując niczego. W innych okolicznościach sama by się zwaliła zmęczona na ziemię podczas próby zeskoczenia, ale adrenalina zrobiła swoje. Tak czy siak pomogła chłopaczkowi z ciężarem zsuwającego najemnika, przy okazji mając chwilę na przyjrzenie się jego ranie. Ta, chociaż na pewno nie była śmiertelna przynajmniej w tym momencie, mogła zagrozić mężczyźnie, jeśli nie zostanie chociaż opatrzona. Poza tym widok rosnącej plamy krwi trochę ją przeraził, a już szczególnie grot, który wystawał z piersi mężczyzny pomimo trafienia w plecy. Gdyby nie jej determinacja i ryzyko pojawienia się znikąd kolejnych przeciwników, Agnes zapewne by zemdlała.

- NIE! - krzyknęła na pytanie chłopaka może zbyt załamującym się głosem. Nie chciała mieć do czynienia z nikim z tej karczmy, a przecież zaraz jej ochrona zajmie się zbirami i pomoże jej w opatrzeniu Victora, prawda? Dlatego też Agnes położyła razem ze stajennym mężczyznę na sianie i z ciężkim oddechem zaczęła przyglądać się jej, próbując sobie przypomnieć, co doktor w mieście ostatnim razem robił. Przebijał płuca, co było kompletnie nieprzydatne w tym momencie. To nie było złamanie, tylko przestrzelenie pieprzonej klatki piersiowej. - Poradzę... Sobie sama - wymamrotała w stronę chłopaka, zaraz podbiegając do juków, z których na szybko, nie przejmując się czy cos w międzyczasie wylądowało pod kopytami, wyjęła bandaże, które przygotowała dla niej Sonia. Wróciła z nimi, kładąc je obok najemnika i bez ceregieli rozrywając jego koszulę, chcąc mieć lepszy dostęp do rany. Następnie rozerwała jej niezakrwawioną część, składając ja w byle jaki kwadrat.

- Strzała musi zostać, inaczej się wykrwawisz - powiedziała bezpośrednio do kochanka, dotykając jego twarzy i unosząc ją, pilnując by nie tracił przytomności. - Opatrzę ci to, a jak wróci reszta, to wrócimy do miasta. Sehlean zajmie się tą szmatą, jasne? - przyłożyła prowizoryczny opatrunek do rany, aby choć odrobinę zatamować krwawienie, a następnie unosząc mężczyznę odrobinę, zaczęła go owijać bandażami. - Nie mam doświadczenia w felczerstwie, nie mówiąc już o ranach postrzałowych, więc krzycz, jeśli robię coś źle - zagadała, ciągle odwracając uwagę Victora od rany, bólu i możliwości omdlenia. Faktycznie miała rację, nie wiedziała kompletnie co robić i wszystko intuicyjnie wykonywała. Wiedziała, że ciało obce w ranie tamuje prawdziwy krwotok, niebezpieczny dla życia, ale to, jak zająć się taką raną było dla niej kompletnie obce. Liczyła tylko, że nie zrobi mu więcej krzywdy, niż do tej pory, szczególnie że jej teraz obleczone w cudzej krwi dłonie trzęsły się delikatnie. Była zmęczona, przestraszona i w kompletnie nowej dla siebie sytuacji. W dodatku bezbronna.

- Za chwilę wróci reszta - obiecała tylko, chociaż bardziej próbowała przekonać siebie co do tego.

Słońce i Cydr - Przybytek Wolnej Miłości

3
POST BARDA
Chłopak znieruchomiał, nie do końca chyba pewny tego, czy kobieta faktycznie poradzi sobie z raną sama, ale zbyt zastraszony przez jej kategoryczny protest, by zadziałać wbrew jej woli. Postanowił jej jednak pomóc, w jakiś swój niezdarny sposób. Pozbierał rzeczy, ubrania i maści, które powysypywały się z juków i poupychał je do nich z powrotem, zerkając raz po raz przez ramię na rozgorączkowaną Agnes. Potem doprowadził konia za uzdę do jednej z barierek i przyczepił go do niej, w razie gdyby wierzchowiec postanowił z jakiegoś powodu uciec. Wyrwał strzałę z siodła i obejrzał ją uważnie. Rudowłosa zabroniła mu kogoś wołać, ale wyglądał, jakby z trudem powstrzymywał się przed wezwaniem pomocy. Ze środka, zza zamkniętych okiennic, słychać było głosy i muzykę, bęben rytmicznie uderzający do duetu fletów grających radosną, znajomą jej melodię.
- Nic... mi nie będzie - stęknął Victor, z trudem podnosząc się do pozycji półsiedzącej, opierając głowę o stertę siana. - Agnes...
Działającą ręką usiłował złapać dłonie rudowłosej, by powstrzymać ją przed opatrywaniem teraz jego rany, ale jej ruchy były szybkie i zdecydowane, w przeciwieństwie do jego działań, spowolnionych przez ból i postępujące krwawienie. Żeby zobaczyć dokładnie, jak poważna była to rana - poza faktem, że strzała przebiła mężczyznę na wylot - musiałaby zmyć z jego skóry krew, a tego nie miała jak zrobić tutaj. Czuła za to, jak piecze ją udo. Jej obrażenia były dużo bardziej powierzchowne, ale nadal barwiły rozcięte spodnie czerwienią.
- Musisz jechać do miasta - poinformował ją najemnik słabo. - Zawołaj kogoś, zajmą się mną. Ty... ty uciekaj. Masz konia.
Syknął z bólu, gdy szarpnęła jego koszulą, ale poza tym nawet nie śmiał narzekać. Zerknął w dół, choć wbrew pozorom nie po to, by zobaczyć, w jakim jest stanie, ale by upewnić się, że przy biodrze nadal miał swój miecz. Tak jakby był w stanie go teraz choćby unieść. Niestety nie był leworęczny. Mimo swoich słów, posłusznie podniósł się trochę, ułatwiając Agnes zabandażowanie jego ramienia i tkwiącego w nim pocisku.
- Nie dotykaj strzały - polecił cicho. - Nie ruszaj nią.
Podczas tworzenia tego prowizorycznego opatrunku, któremu przyglądał się też z przerażeniem młody stajenny, Reimann usłyszała za plecami lekkie kroki. I choć mogła w panice spodziewać się, że zobaczy skradającą się ku nim Shanis, zza rogu wychodziła właśnie owinięta w haftowany szlafrok elfka - zapewne jedna z tutejszych pracownic. W dłoni trzymała krótką fajkę, a jej jasne, niezbyt ładnie rozjaśniane włosy zaplecione były w niedbały warkocz.
- Freesia! - poderwał się młody chłopak i podbiegł do kobiety. - Wjechali z lasu. On jest ranny.
- Widziałam - odparła elfka. Miała ciepły, miły głos, ale mimo tego nie zamierzała podchodzić bliżej do walczącej z raną dwójki. Widocznie swoje już tu przeszła i wolała się nie narażać. Obserwowała więc ich z bezpiecznej odległości kilku metrów, raz po raz wypuszczając z ust chmurę dymu.
Straż póki co ich nie doganiała, zapewne wciąż pogrążona w walce, której szala raczej przechylała się na ich korzyść w chwili, w której Agnes postanowiła uciec. Pozostawała jednak kwestia Shanis: elfka mogła zarówno czekać w dogodnym miejscu, aż rudowłosa wynurzy się zza karczmy, jak i biec tutaj, w celu ostatecznego zakończenia sprawy. Trudno było stwierdzić, czy propozycja Victora, by kobieta sama uciekła do miasta, była tą rozsądną.
- Może wam wody przyniosę, co? - spytała w końcu tutejsza pracownica, przełamując swoje dotychczasowe obawy. - Albo na górę was zabrać? Nie pracuję teraz. Możecie wejść do mnie. Nasza mama umie radzić sobie z ranami, gdybyście chcieli jednak tę strzałę wyjąć.
Obrazek

Słońce i Cydr - Przybytek Wolnej Miłości

4
POST POSTACI
Agnes Reimann
Wbrew pozorom na razie bezpiecznie jest tutaj — odpowiedziała na jego prośbę, zajmując się raną tak dobrze, jak tylko mogła. Oczywiście wiedziała, że wyciągnięcie pocisku będzie problematyczne pod wieloma kątami, dlatego nawet nie próbowała ułamać sterczącej z jego pleców części. Zamiast tego po prostu owinęła jego klatkę piersiową, w rytm jakiejś muzyki zastanawiając się, co zrobić dalej.

Jej życie było najważniejsze i co do tego nie miała wątpliwości, ale uczucia względem najemnika wywoływały w niej irracjonalne myśli dotyczące podjęcia decyzji. Nie chciała tak o go tutaj zostawić na pastwę Shanis, która jeśli nie dorwie jej, to zemści się w inny sposób. Z drugiej strony ta sama elfka wie teraz, gdzie była Reimann, więc na pewno obserwuje przybytek, być może zataczając koła i zbliżając się nieustannie. W środku wystrzał z łuku byłby głupim pomysłem... a do tego czasu wróci reszta.

Jej zajęty analizowaniem umysł został przywrócony do rzeczywistości pojawieniem się nowej osoby, kolejnej elfki. Szybkie spojrzenie, podomka, brzydkie włosy – a do tego słowa wystarczyły, by określić jej zawód. Agnes skrzywiła się na samą myśl o tym, ale po chwili zwolniła i zaczęła myśleć na chłodno. Victor potrzebował pomocy, a dotarcie do miasta może być zbyt dużym wysiłkiem dla niego. Tymczasem gdzieś w okolicy czyha Shanis, a na drodze rozgrywa się walka jej ludzi z bandytami. Dopóki więc Jacob i reszta nie wrócą, była to rozsądniejsza perspektywa, nawet jeśli był to burdel, do którego chcieli ją przed chwilą sprzedać.

Wstała, samej się krzywiąc, gdy poczuła ból na udzie. Wzięła rozdarte resztki koszuli mężczyzny, wycierając w nie dłonie na tyle, na ile mogła, przyglądając się krótką chwilę elfce. — Była tutaj elfka niedawno. Ciemne włosy, warkocz, ubrana po myśliwsku, trochę piegów. Z kim rozmawiała? Z waszą mamą? Ona jest na górze, czy wyszła gdzieś? — zarzuciła Freesię pytaniami, chcąc choć odrobinę zyskać pewności, co się mogło tutaj dziać, zanim Agnes przyjechała.

Potrzebuję tylko stabilizacji jego stanu, żeby mógł dotrwać konno do miasta, gdzie specjaliści się nim zajmą — dodała po chwili, podchodząc do samego najemnika i mówiąc cicho: — Opatrzymy cię i znikamy stąd, nawet jeśli reszta nie wróci. Nie martw się o mnie.

Jeśli elfka nie zamierzała wysyłać po jakiś karków, Agnes mogła pomóc z podniesieniem ciężkiego ciała i przeniesienia go do karczmy, ciągle z bijącym przez obawy sercem. Było tyle niewiadomych, tyle zagrożeń i nie mogła po ludzku wrócić do miasta, tylko co chwila coś ją zatrzymywało w miejscu...

Słońce i Cydr - Przybytek Wolnej Miłości

5
POST BARDA
Elfka, którą chłopak nazwał Freesią, skinęła głową i podeszła do nich bliżej, by pomóc z podniesieniem Victora ze sterty siana. Poleciła młodemu zrobić porządek z koniem, podczas gdy w miarę możliwości podparła najemnika, tak, by nie skrzywdzić jego zranionego ramienia. Mężczyzna zacisnął tylko zęby, ale nie wydał z siebie ani jednego dźwięku. Agnes znała go już na tyle, żeby pod maską bólu widzieć jego niezadowolenie. To nie była dobra decyzja, uważał, że powinna podjąć inną, ale dawno już nauczył się, że czasem zmienianie jej zdania nie miało najmniejszego sensu.
- Mama jest na dole - stwierdziła elfka, ostrożnie, powoli odpowiadając na pytania rudowłosej. - Z nią się robi interesy. Jej się płaci, więc jest tam, gdzie klienci. A elfka... wiem chyba, o której mówisz. Nie rozmawiałam z nią, widziałam tylko. Ale siedziała z bandą Brzydkiej Bobbie. Myślałam, że jest z nimi.
Zerknęła na strzałę, nie zadając więcej pytań. Może nie była na tyle głupia, by nie potrafić samej dojść do pewnych dość oczywistych wniosków. Poprowadziła ich na schody, idące po zewnętrznej stronie budynku na wąski, długi balkon. Stało tam kilka krzeseł, zielona chusta powiewała przewieszona przez balustradę, a wzdłuż ściany znajdowało się sześć drzwi. Zza jednych z nich docierały dość jednoznaczne dźwięki, na które jednak ani Victor, ani Freesia nie zareagowali. Wśród drzew coś stuknęło, ale zanim serce podskoczyło Agnes do gardła, nierządnica kopnięciem otworzyła trzecie wejście i wprowadziła ich do swojego pokoju.
Nie był on w żaden sposób zaskakujący. Szerokie łoże, teraz przykryte bordową narzutą, zajmowało większą część pomieszczenia. Poza tym w kącie stała komoda i malutki regał, zastawiony ozdobnymi bibelotami i jedną książką. Przy okrągłym stoliku stało jedno krzesło, bo drugie, zapewne od kompletu, minęli po drodze na balkonie; zawartość jednego z kątów sypialni ukryta była za parawanem, przez który przewieszone było kilka ubrań. Po przeciwnej stronie drugie drzwi prowadziły prawdopodobnie do wnętrza karczmy - to też tłumaczyłoby muzykę, która stała się teraz wyraźniejsza. Światło dnia wpadało do środka przez dwa duże okna, a przepływając przez czerwone zasłony nabierało koloru idealnego do miłosnych uniesień.
- Nie musicie się bać. Jest czysto - uśmiechnęła się Freesia krzywo, pomagając usadowić Victora na brzegu swojego łóżka. - Ta narzuta do tego nie służy. Pójdę po mamę.
Zamknęła za nimi drzwi z balkonu i szybkim krokiem przeszła przez pokój, by zniknąć po drugiej stronie. Gdy na chwilę otworzyła drzwi, do środka wpadł gwar i rytmiczne uderzenia bębna, szybko wygłuszone po zatrzaśnięciu przejścia.
- To głupota - stwierdził Victor, oddychając ciężko, ale równo. - Powinnaś uciekać, Agnes. Znaleźć Sehleana. Shanis nie spocznie, dopóki się nie zemści. Będzie cię szukać i ścigać do końca. Równie dobrze za moment może być tutaj. Jeśli nasi ludzie zabili tutejszą... - zakasłał i zbladł, milknąc na moment. - Nie będą nam przychylni.
Obrazek

Słońce i Cydr - Przybytek Wolnej Miłości

6
POST POSTACI
Agnes Reimann
No, Bobby faktycznie była brzydka, pytanie tylko na ile współpracowała z tutejszą burdelmamą, a na ile była to tylko... luźna kontrahentka, której nie byłoby brak właścicielce przybytku. Oczywiście druga opcja byłaby znacznie lepsza dla Agnes z oczywistych względów, także takich, czy Freesia, czy jak jej było, po wyciągnięciu wniosków będzie kierować Shanis do swojego pokoju. Brak informacji był dla kobiety iście denerwujący, ale szybko zostało to przytłumione przez uczucie paranoi i nieprzyjemny dreszcz przebiegający po plecach – dopiero teraz bowiem zauważyła spiczaste uszy prostytutki. Elfom się nie ufa i basta, więc w myślach wizualizowała już knucie dwóch spiczastouszych kurew, z czego jedna była takową fizycznie, zaś druga mentalnie.

Sapnęła, czując na sobie ciężar dorosłego mężczyzny. Przez chwilę chybotała się na nogach – była wycieńczona po ciężkiej nocy i chociaż adrenalina buzowała w jej żyłach, to każdy większy wysiłek skutkował bólem mięśni. Mimo tego z pomocą kurtyzany zaczęła iść powoli, rozglądając się na wszystkie strony, na tyły budynku i po schodach. Skupiona na wypatrywaniu zagrożeń i niepotknięciu się, nie zwracała uwagi na jęki dochodzące zza drzwi, podobnie do reszty. Po prostu parła do przodu, czując na ustach słony posmak potu. W końcu jednak drzwi do pomieszczenia zostały szeroko otwarte, a Agnes zdążyła odwrócić się za ramię, słysząc jakieś głośne trzaski dochodzące z lasu.

Drzwi zostały zamknięte.

Nie rozglądając się zbytnio po pokoju, ani nie przejmując jego wystrojem czy tym, co się wyprawia na jakiej narzucie, Agnes oparła się pokusie przysiądnięcia na skraju łóżka, zamiast tego opierając się o komodę i dosłownie na sekundę przymykając oczy, słuchając narzekania Victora. Sięgnęła bezmyślnie do przytroczonego do pasa sztyletu, wysuwając go i trzymając w dłoniach. Następnie, jeśli którekolwiek okno wychodziło na las, odsłoniła delikatnie czerwoną zasłonę i wyjrzała ćwiartką twarzy, czy coś stamtąd nie nadchodzi. Dopiero upewniwszy się, że wszystko gra, ruszyła do zasłoniętej części sypialni, nawet nie z ciekawości, ale z czystej paranoi sprawdzając, co jest za parawanem.

Oczywiście, że tutaj przyjdzie. Jesteśmy teraz jak myszy w pułapce, ale jeśli ja bym teraz chciała uciec, to nie dość, że dostałabym strzałą, to jeszcze przyszłaby tutaj, chcąc zemścić się za śmierć Vasati w adekwatny sposób — mina Agnes nie wyrażała teraz niczego przyjemnego. Wręcz przeciwnie, była niezadowolona, głównie ze swojego przywiązania do najemnika, które w jakiś sposób kazało jej dopilnować, że wszystko będzie z nim w porządku.

Mężczyzna mógł też ujrzeć na jej twarzy właśnie tę niewypowiedzianą troskę o jego życie i pochopność sytuacji, w którą się wpakowała, aby mieć pewność, że nic mu się nie stanie pod jej nieobecność. Wiadomo, nie przełknęła tego przez gardło, ponieważ niespecjalnie czuła się dobrze z takimi wyznaniami, ale znając ją, mógł się domyślić, że jednocześnie jej to nie pasowało i że to dla niego tutaj została.

A teraz przestań marnować siły i siedź cicho. Jeśli tamta kobieta ma odrobinę zmysłu handlu, to znaczy, że ma inteligencję większą niż jej banda. A to oznacza, że będę mogła z nią rozmawiać — rozglądając się ciągle, czy drzwi od balkonu nie są otwierane i kto będzie wchodził, trzymając sztylet zapobiegawczo w dłoni, dodała ciszej: — Przy odrobinie szczęścia reszta eskorty trafi po drodze na Shanis i przyniesie mi jej głowę.

Słońce i Cydr - Przybytek Wolnej Miłości

7
POST BARDA
Za parawanem znajdowała się niewielka miska z wodą i sterta ubrań, przewieszona przez krzesło. Takich, jakich Agnes nigdy dobrowolnie by na siebie nie założyła. Okno z kolei wychodziło na korony drzew, na duże, częściowo uschnięte liście palm i grube liście fikusów o powyginanych gałęziach. Na balkonie nie było nikogo, a jeśli ktokolwiek przemieszczał się tam na dole, kobieta musiałaby wyjść na wysoki taras, by z niego zerknąć w dół. Wydawało się, że póki co, chwilowo, są względnie bezpieczni.
- Nic mi nie będzie - sapnął Victor, gdy rudowłosa go uciszyła. - Nie przestrzeliło niczego ważnego. Może nie jestem medykiem, ale widziałem już takie rany. Zostaw mnie i uciekaj.
Ostatnie słowa powiedział z nieszczególnym przekonaniem. W tym momencie wypuszczanie jej samej na zewnątrz, bez żadnej obstawy, mogło się skończyć w najgorszy ze wszystkich sposobów. Gdyby tylko nadal miała przy sobie Primulę, która w magiczny sposób ukryłaby ją przed spojrzeniem Shanis, z czystej dobroci swojego malutkiego serca... cóż, ten most został bezpowrotnie spalony.
- Byle Jacob tu dojechał - mruknął mężczyzna, poprawiając się w miejscu. Jak widać, dobro dwóch elfów, których przydzielił mu Sehlean, było mu równie obojętne, jak jego ukochanej. Równie dobrze szpiczastousi mogli tam wykrwawiać się na drodze i żadne z ich dwójki nie będzie po nich płakać. Najemnik zaklął siarczyście, zaciskając prawą pięść, a lewą dłonią przesunął po zakrwawionym już nieco bandażu.

W pewnym momencie od strony karczmy dobiegły ich wyraźne, ciężkie kroki i wkrótce drzwi otworzyły się, znów wpuszczając do środka głośną muzykę, Freesię i kobietę, którą ta przyprowadziła ze sobą.
Mama była ciemnoskóra i dość konkretna rozmiarowo. Wzrostem na pierwszy rzut oka mogła prawie dorównywać Victorowi, a mimo ściśnięcia talii ciasnym gorsetem, wciąż była ona całkiem tęga. Znad gorsetu, z dekoltu żółtej bluzki, wylewał się obfity biust, na który opadały długie, gęste i drobne loki. Zamknęła za sobą drzwi i tak została, z dłonią wspartą na klamce, a drugą opartą na szerokim biodrze. Oceniającym spojrzeniem niewielkich, ciemnych oczu przesunęła zarówno po wycieńczonej Agnes, jak i po rannym Victorze i w końcu uśmiechnęła się do nich, zaskakująco ciepło, choć z wyraźnym cieniem protekcjonalności.
- Widziałam złociste ptaszki, trzymane przez całe życie w złotych klatkach i karmione ze złotych miseczek. Gdy wylatywały na wolność, zżerały je mewy - w kilku zdecydowanych krokach znalazła się przy pani inżynier i uniosła dłoń, by odgarnąć jej rude włosy za ucho. Pachniała mocno, prawie dusząco drzewem sandałowym i czymś jeszcze, prawdopodobnie jakimś alkoholem. - Witaj, ptaszyno. A co mamy tutaj?
Odwróciła się do najemnika, spoglądając na niego z góry.
- No, no, gdyby tacy do nas przyjeżdżali, może sama bym jeszcze pracowała - zaśmiała się beztrosko, jakby strzała przebijająca mężczyznę na wylot była dla niej codziennością. LeGuiness uśmiechnął się krzywo, bez przekonania.
- Potrzebujecie pomocy, ale nie wyglądacie, jakbyście byli w stanie mi za nią zapłacić. Zwykle takich wyrzucam na zbity pysk. Nie zapewniamy usług na kreskę. Żadnych usług, żadna z nas.
Obrazek

Słońce i Cydr - Przybytek Wolnej Miłości

8
POST POSTACI
Agnes Reimann
Za zasłoną niczego nie było, podobnie do okna. Z jednej strony było to uspokajające, z drugiej wzniecało paranoję – co jeśli Shanis czeka już pod drzwiami, bądź schodami, z napiętym łukiem, gotowa do przestrzelenia Agnes jak kaczki? Zdenerwowana kobieta nawet nie pomyślała o tym, aby przemyć swoje bądź co bądź ubrudzone krwią dłonie... już drugi raz w ciągu tego tygodnia, tą samą posoką. Jedyne co, to pojedyncza myśl przemknęła przez jej głowę, że nigdy w życiu nie miała takich atrakcji, jak teraz. Szczerze powiedziawszy wolałaby w nich nie uczestniczyć, ani nie babrać się w nielegalne interesy.

Zabawne, że te kilka dni temu Victor wspominał, aby nie przekraczała tej granicy, nie oglądała egzekucji, a teraz zostawia za sobą rosnącą ścieżkę trupów i coraz mniej się tym przejmuje. Jak ta dwójka elfów. Jakkolwiek wcześniej także zbytnio by się nimi nie przejmowała, tak w związku z okolicznościami naprawdę nie przejmowała się ich życiem i nawet kształt uszu nie miał tutaj wiele do powiedzenia. A być może będą dręczyć ją wyrzuty sumienia, gdy na spokojnie, bez presji czasu przysiądzie, pomyśli, zaśnie?

Mogło też być tak, że coś w niej pękło wczoraj rano i życie, elfie czy ludzkie, przestało mieć dla niej takie znaczenie, gdy na horyzoncie widniała perspektywa nowego, wspaniałego świata malowanego jej dłonią ubrudzoną w krwi swoich wrogów.

Byle ktokolwiek dojechał, kto mógłby nas osłaniać — mruknęła, chociaż faktycznie wolała, aby był to Jacob z prostego względu – miał z nią płynąć na Kattok, znała go i względnie mu ufała. No i był człowiekiem, co było wielkim plusem w jej oczach, znacznikiem zaufania.

Bogowie, jakoż stereotypowa była ta burdelmama. Wielka klucha, której boki wylewały się na lewo i prawo, w niesmacznym stroju, który na dodatek nijak był dopasowany. I ten biust wypychany przez gorset zakładany zapewne na siłę! Żebra u tej kobiety już dawno temu zdążyły się połamać, tego Agnes była pewna. A po tym odezwała się, bredząc od rzeczy, na co zmęczona kobieta jedynie uniosła w milczeniu brew, zakładając ręce na piersi i obserwując jej ruchy. Głośna, bezprecedensowa, irytująca kwoka, która pewnie w młodości widziała nad sobą więcej mężczyzn, niż Reimann w ogóle poznała z imienia, po czym roztyła się, gdy już zaczęła niedomagać.

Instynktownie odsunęła twarz, marszcząc przy tym brwi, gdy matrona dotknęła jej włosów, odgarniając je za ucho. Jej zapach był bardzo typowy dla tego typu babska – ciężki, mdły i oczywiście zmieszany z alkoholem. Za chwilę jednak przypomniała sobie, że chcąc nie chcąc jest na jej łasce, więc uspokoiła mimikę twarzy pomimo oczywistej chęci zbesztania jej za zbytnią otwartość, a także pomimo jej lubieżnych komentarzy. Tylko powieka jej drgnęła w tamtym momencie, a usta zacisnęły w wąską kreskę. Podeszła jednak do mężczyzny i położyła mu dłoń na karku, pocierając go kciukiem.

Ponownie powstrzymała się przed grymasem na twarzy, gdy usłyszała o pieniądzach. Z powątpiewaniem spojrzała na Victora, ale nie oczekiwała, że nagle będzie miał przy sobie sakiewkę ze złotem. Sama także żadnej nie miała, więc musiała improwizować. I nie, nie zamierzała oferować tej dziwnej formy niewolnictwa, jaką uprawiano na Archipelagu pod wdzięczną nazwą długu. W teorii... konie zawsze sporo kosztowały, ale nie zamierzała na razie tego podsuwać. Nie, kiedy nie musiała, a wszakże transport naprawdę by się przydał. Zamiast tego wzdychając sięgnęła do uszu, gdzie miała wczorajsze kolczyki – ostatki biżuterii, którą nosiła, a którą musiała porozdawać na prawo i lewo. Nosiła się jak dama, więc nie były to tanie podróbki, a prawdziwe złoto z drobniutkimi kamieniami szlachetnymi. Ktoś taki, jak tamta matrona na pewno wiedział, jak wygląda prawdziwy kruszec, nawet jeśli nie kosztowały tyle, ile by sobie życzyła. Mogło to wzbudzić zaufanie, przynajmniej na chwilę.

Rzeczywiście, sakiewek przy sobie nie mamy, ale też nie oczekuję dużo. Potrzebuję jedynie wyciągnąć tę strzałę i ustabilizować ranę, by wytrzymał do miasta, gdzie zabiorę go do uzdrowiciela. Nie oczekuję odpoczynku w waszych progach. Kolczyki mogą posłużyć za zaliczkę, jeżeli nie wystarczą na pokrycie usługi. Resztę dostarczę, gdy tylko wrócę do miasta — wyciągnęła w jej stronę dłoń, oczekując odpowiedzi. Była gotowa się targować jeżeli trzeba, chociaż do sprzedaży konia wolała się nie posuwać, wiedziała, że wtedy się przeceni. Może coś zastawić...

Słońce i Cydr - Przybytek Wolnej Miłości

9
POST BARDA
Widząc u Agnes gest świadczący o przywiązaniu do rannego mężczyzny, mama zaśmiała się pod nosem.
- Nie bój się, ptaszyno, nie zabiorę ci go przecież. Nie po to mnie tu zawołaliście.
Kobieta opuściła potem wzrok na kolczyki, ostatni element biżuterii, jaki został wykończonej rudowłosej. Teoretycznie wciąż jeszcze posiadała wachlarz, ale on sam w sobie nie miał szczególnie wysokiej wartości. A na pewno nie miał takiej, by zapłacić nim za usługę, dość nietypową w przybytku takim, jak ten. Mama delikatnie chwyciła dwie złote ozdoby, wysadzane kamieniami i po chwili namysłu zacisnęła je w dłoni. Zerknęła na Freesię i bez słowa skinęła głową, co sprawiło, że dziewczyna natychmiast odłożyła swoją fajkę na stół i wyszła z pokoju.
- To wystarczy - rzuciła właścicielka burdelu, potwierdzając natychmiastowe przypuszczenie pani inżynier, że była to dużo za wysoka zapłata za opatrzenie rany. Ale cóż, było już za późno, żeby się wycofać. Podeszła do Victora i obejrzała go ze wszystkich stron, poważniejąc. - Ładnie zabandażowane, ale na dłuższą metę nie da rady. Zresztą popatrz na niego. Wielki chłop, a ledwo siedzi. Nawet się biedaczysko położyć nie może, a nasze łóżka takie wygodne...
Odgarnęła włosy na plecy i związała je wyciągniętą skądś wstążką, zanim zabrała się za odwijanie prowizorycznego opatrunku. Jednocześnie zwijała bandaż, zamiast niedbale go zrzucać na ziemię, zapewne w celu ponownego go użycia za chwilę. Nie był zakrwawiony aż tak bardzo, na zewnętrzną warstwę się nadawał.
- Moja matka była dochtórką - zagadnęła, by przerwać panującą ciszę. - Nauczyła mnie wszystkiego, co wiem o ranach i radzeniu sobie z nimi, nawet z takimi jak ta. Pomagałam jej, jak byłam młoda i naiwna. Potem przyszła straż, matkę powiesili, bo jakiegoś ich bogatego pana nie doleczyła do końca... leczyła jak mogła, ale bogaci mają inne przywileje, prawda, ptaszyno? - rzuciła w stronę Agnes uśmiech pozbawiony ciepła. - Nie tego od niej chcieli przecież. Już od lat się tym nie zajmuję, chyba że naprawdę trzeba, a czasem do nas przyjeżdżają też tacy, co mają inne potrzeby, niż uciechy ciała i ducha. Jak ten tutaj. Siądźże, ptaszyno, bo ci nogi w dupę wrosną - poleciła rudowłosej, którą nosiło z nerwów.
Chwilę po tym, jak bandaż został odwinięty i złożony, do pomieszczenia wróciła Freesia, z niewielkim koszykiem w rękach. W środku znajdowały się igły, nici, trochę czystych tkanin i butelka mocnego alkoholu. Elfka wycofała się, zajmując miejsce przy oknie i przysiadając nieco na parapecie, by w niczym nie przeszkadzać.
- Złamię strzałę, żeby ją wyciągnąć. Gotowy? Na trzy. Raz... - nie czekając ani na dwa, ani tym bardziej na trzy, mama złamała drzewce w dłoni, jakby to był uschnięty patyczek. Victor syknął i zbladł, tracąc resztkę swoich kolorów, ale podparł się na lewej ręce i posłusznie czekał, choć następujące potem wyciąganie strzały z jego ciała musiało być okrutnie bolesnym doświadczeniem. Ciemnoskóra kobieta obficie polała ranę alkoholem i zabrała się za zszywanie jej z jednej strony. Jak na kogoś takich rozmiarów, miała wyjątkową biegłość w palcach.
- Nie spodziewałam się, że przyjdzie mi dziś mieć ręce ubrudzone we krwi, ale z drugiej strony, takie mamy czasy, hm? Dzień jak co dzień dla niektórych, chociaż ja zazwyczaj siedzę na dole, załatwiam interesy i obserwuję klientów. Nie jest to wcale złe zajęcie - przeciągnęła nić przez skórę Victora. - Freesia, jeszcze temblak jakiś zorganizuj. Chusta duża może być. A potem spodnie jakieś dla ptaszyny naszej. Też zakrwawiła je przecież jak zażynane prosię. Trzeba odkazić i opatrzyć tę jej chudą nogę, zanim się zakażenie jakieś wda i odpadnie. No, w każdym razie ja jedna pamiętam wszystkich, którzy pojawiają się w naszym przybytku. Ma się tę pamięć, hm? Te strzały też pamiętam. Tak samo jak tę, która nosiła je w kołczanie - dodała na końcu, milknąc na dłuższą chwilę, zapewne w oczekiwaniu na jakieś wyjaśnienie.
Obrazek

Słońce i Cydr - Przybytek Wolnej Miłości

10
POST POSTACI
Agnes Reimann
Z bólem serca inżynier oddała ostatnią część swojej biżuterii – kolczyki. Nawet na jej twarzy przez chwilę widoczna była ponura mina, gdy burdelmama chowała je, wiedząc doskonale, że są warte więcej niż sama operacja. Co jednak miała robić, dłubać przy nich i wyciągać kolejne kamienie, licząc w nich cenę usługi medycznej? Ha, gdyby miała narzędzia i czas, zapewne by to zrobiła, a następnie sama naprawiła ozdoby. Niestety nie miała przy sobie niczego innego, o zastawianiu już nie wspominając.

Oczywiście, że jej opatrunek nie dałby rady na dłuższą metę – nie była medyczką, by wyczyniać cuda w polowych warunkach, o tym zaś, że przebijała najemnika strzała na wylot już nie wspominając. Widząc zaś, że właścicielka przybytku zabiera się do pracy, Agnes cofnęła rękę i odsunęła się o dwa kroki, nie oddalając się zbyt daleko, obserwując poczynania matrony. Ostatnio zbyt często musiała patrzeć, jak zszywają jej kochanka, chociaż nadal lepsze to, niżby to ona była na tym miejscu. Ot, czysta obserwacja. Krzywda, nawet bliska jej sercu, zawsze była lepsza cudza.

I naprawdę miała gdzieś historię starej kurtyzany, która miała uraz do ludzi wyżej urodzonych. Stała obok niecierpliwie, licząc na ciszę, w której będzie mogła usłyszeć stukot znajomych butów, który ją zaalarmuje, że jej nemezis już tu jest, że trzeba się z nią rozliczyć. Zamiast tego mruczała przytakująco, bezmyślnie wręcz, gdy ta trajkotała, rzucała w jej stronę przytyki. No tak, bo nie można już było być majętnym bez tytułu szlacheckiego! Rozpustna magnateria miała swoje widzimisię, w przeciwieństwie do burżuazji, która swój status zdobyła ciężką pracą i taką też potrafi docenić.

Jak usiądę, to nie wstanę — odpowiedziała na niedelikatną prośbę matki, uśmiechając się przy tym krzywo. Przyglądała się reszcie precedensu, krzywiąc się znacznie przy wyciąganiu strzały. Na chwilę odwróciła wzrok, jednak za chwilę powróciła do obserwacji operacji, nadal musząc wysłuchiwać paplanie byłej prostytutki.

Drgnęła, słysząc o własnej nodze. Zaaferowana raną Victora, kompletnie zapomniała, że strzała wbita w siodło przecięła jej skórę. Zachwiała się, czując nagle ból, ale oparła się pokusie usiądnięcia na krześle czy łóżku, zamiast tego opierając się o ścianę. Dotknęła uda, oceniając, jak głęboka była rysa i ile krwi sama straciła, przy okazji orientując się w fakcie, iż sama miała ręce ubabrane w posoce. — I miskę z wodą do przemycia rąk — dorzuciła Freesii, gdy ta wychodziła za chustą. Mogła użyć tej za parawanem, ale z czystej grzeczności nie wspominała, że tam zaglądała.

Wzrokiem zaalarmowanego ogara spojrzała na matronę, gdy ta zaczęła opowiadać o strzałach i ich właścicielkach. Zapadła cisza i Agnes wyczuwała, że plotkara oczekuje jakiejś odpowiedzi. Zachowując kamienną twarz, powiedziała tylko: — Miałoby sens, że się tutaj pojawiła — po czym powróciła do oględzin własnej nogi. Oby nie została po tym blizna, a sądząc po delikatnej fakturze jej skóry, tak może się stać, chyba że... nie, woli mieć na udzie skazę, niż iść w tak bezsensownej sprawie do magika. — Rozumiem ciekawość, ale najważniejsze jest doprowadzenie mojego towarzysza do stanu, w którym nie zwali się z konia przy pierwszej lepszej okazji. Im szybciej to załatwimy, tym szybciej znikniemy i nie będziesz musiała się martwić o ewentualne problemy.

Słońce i Cydr - Przybytek Wolnej Miłości

11
POST BARDA
- Hm, to nie ciekawość, ptaszyno - mama wysoko uniosła brwi, naciągając nić po kolejnym przeciągnięciu jej przez skórę Victora. Sam najemnik obserwował dokładnie jej działania, jakby obawiał się, że stara nierządnica nie będzie potrafiła zaszyć rany tak, jak należy. Szło jej jednak bardzo dobrze. Faktycznie musiała mieć wprawę. - To troska o interesy. Obecność niewłaściwych osób wszystko może popsuć. Pytanie tylko, kto z was jest tą niewłaściwą osobą. Obawiam się, że tego dowiem się za późno. Ale kto wie, może ostatecznie nie będę żałować? Czasem nie dzieje się tu nic. Aż człowiek gnije z nudy. Te same krzywe gęby, te same problemy. Tak to jest z karczmą na trakcie donikąd. Mamy swoich stałych klientów i praktycznie nikogo nowego. Równie dobrze mogłabym dziewczyny za mąż powydawać, ale mi się to przecież nie opłaca. Nie ruszaj się, chłopcze! - skarciła Victora, który drgnął przy kolejnym wkłuciu. Miał ciemną karnację, ale Agnes nigdy dotąd jeszcze nie widziała go tak bladego. Może przez fakt, że ostatni ratunek z magazynu i wizyta u felczera odbywała się w nocy?
Zerknęła na rudowłosą i wzruszyła ramionami.
- Chcesz to stój. Twój problem, złotko. O, dziękuję, Freesia.
Elfka wyjątkowo szybko wróciła ze wszystkim, o co została poproszona. Rzuciła obok Victora chustę i spodnie, wyciągnięte ze swojej komody, a potem zniknęła za parawanem. Miskę, którą stamtąd wyjęła, wyniosła na balkon i wylała zawartość przez barierkę, nie przejmując się niczym ani nikim - pewnie nikogo tam nie było, nikt nie zawołał z dołu z oburzeniem - a potem postawiła ją na stole i uzupełniła nową wodą z dużego dzbana.
- Pokaż no tę nogę, ptaszyno - poleciła mama, gestem głowy przywołując Reimann do siebie. Przerwała na moment zszywanie rany Victora, ocierając zakrwawioną dłoń o przewieszoną przez pas chustę, a potem złapała za brzeg rozcięcia na udzie rudowłosej, by odsłonić sobie jej ranę. - Łeee, nic to takiego. Szyć nie trzeba. Przemyj alkoholem, zawiń i załóż czyste spodnie.
- To moje spodnie, będę potrzebowała nowych, mama - podkreśliła Freesia, na co czarnoskóra kobieta machnęła tylko w odpowiedzi niedbale dłonią i wróciła do zaszywania rany Victora.
- Kupisz sobie jak będziesz w mieście.
- Kiedy? Za miesiąc? I za co niby?
- Zamiast skrzynki ziela sobie kupisz. Na zdrowie ci wyjdzie.

Elfka parsknęła z oburzeniem i opadła na krzesło przy stole, zarzucając nogę na nogę i spod brwi obserwując procedurę. W końcu mama poradziła sobie z przednią raną i poleciła Victorowi się obrócić, by mogła zabrać się za drugą. Po plecach mężczyzny nieustannie spływała strużka krwi, którą kobieta niedelikatnie starła i znów wbiła się igłą w jego skórę, tym razem przy karku.
- Z konia zwalić, to się chłop nie zwali - westchnęła. - Ale boleć będzie. Ruszać tylko nie może ręką dziś, bo mu się tam źle pozrasta. Po to temblak. Ach, przydałby się wam odpoczynek, co? Wam obojgu, widzę. Ciężki dzień ewidentnie. Co robią tacy jak wy, kiedy mają wolny czas, co? Zawsze się zastanawiałam.
Obrazek

Słońce i Cydr - Przybytek Wolnej Miłości

12
POST POSTACI
Agnes Reimann
- Zapytasz mnie, odpowiem że racja stoi obiektywnie po mojej stronie. A jeśli kłopoty zdążą się pojawić, nie będą z mojej winy - odpowiedziała zgodnie z prawdą Agnes. Raz,że to nie była jej wina - śmierć Vasati, dwa że nie szukała zwady a świętego spokoju. Więc to nie ona była prowodyrką i nie ona była źródłem kłopotów. - Tak jak mówiłam, nie będziemy tutaj odpoczywać.

Naprawdę liczyła na to, że niedlugo Victor zostanie pozszywany i uciekną stąd jak najszybciej - zanim dotrze do nich Shanis. Miała jednak uporczywe uczucie w brzuchu mówiące jej, że nijak się to uda i zapewne dojdzie do tej konfrontacji wcześniej niż później. Oczywiście liczyła na fakt, że do tej pory ktoś z jej obstawy zdąży wrócić i nie będzie sama z pokaleczonym, emerytowanym wojownikiem, podczas gdy z łuku celować będzie psychopatka.

Niechętnie odbiła się od ściany, pokazując własne rozcięcie. Nie było najgorsze, a blizna zostanie może na miesiąc, dwa, ale przez najbliższy okres czasu na pewno będzie boleć. Powoli podeszła do butelki z alkoholem, przysłuchując się trwającej między kobietami rozmowie, przez chwilę chcąc zaoferować, że nie musi koniecznie dostać nowych spodni. A po chwili zetknęła na Freesię, jej uszy, potem przypomniała sobie ile kosztowały kolczyki i w milczeniu odkorkowała bimber. Przez krótką chwilę stała tak z rozszerzoną nogawką, bijąc się z myślami, aż niepewnie polała spirytusem rozcięcie, natychmiast czerwieniejąc i sycząc głośno z nieprzyjemnego bólu. Odtańczyła mimowolnie kilka kroków, zanim otarła z twarzy łzy i zabierając podane jej spodnie na drugą stronę pokoju wraz z miską z wodą, zaczęła przemywać jeszcze wokół uda resztki krwi, aby zaraz też osuszyć względnie ręce. Następnie łypając na zgromadzone w pokoju osoby, ściągnęła szybkim ruchem swoją starą odzież, migiem owijając resztkami bandaży miejsce i zakładając te drugie spodnie.

Odkładając wszystko na miejsce, czując że parzy ją udo podeszła kulejąc do matrony i Victora, przyglądając się ile im jeszcze zostało. Zamierzała wymknąć się tylko, gdy ostatnia nitka zostanie zawiązana. Nie mieli czasu na obijanie się.

- To najważniejsze. Rękę naprawimy w mieście - powiedziała, zaraz unosząc brwi i prychając na słowa o takich jak oni. - Tacy jak my? Nie jestem szlachcianką obijającą się po zakamarkach pałaców. Pracuję od świtu do zmierzchu. To nie tak, że dla zabawy wybywam poza miasto aby ganiać się po lesie i robić za tarcze strzelecka.

Słońce i Cydr - Przybytek Wolnej Miłości

13
POST BARDA
O dziwo, nikt tutaj nie był zainteresowany faktem, że Agnes się przebierała. Nagość była tu na porządku dziennym, a w tej chwili wszyscy byli zajęci czymś innym. Spodnie elfiej ladacznicy nie leżały na niej najlepiej, były nieco za długie i miały dziwnie wysoki stan, ale przynajmniej były całe i czyste. Freesia rzuciła tylko na nią okiem, jakby sprawdzała jak leżą, ale niczego nie skomentowała. Nie miała zresztą za bardzo okazji się odzywać, bo mama mówiła cały czas.
- Och, no nie wątpię, że cokolwiek się tu wydarzyło, nie było twoim zamiarem, ptaszyno. Nie wyglądasz, jakbyś miło spędziła ostatnie dni na spacerowaniu po wzgórzach i pływaniu w jeziorze, a ci, którzy nie przyjeżdżają akurat konkretnie do nas, to tylko po to pojawiają się w okolicy. No i rodzinka z plantacji niedaleko, handlują z miastem - nie miała pojęcia, że Agnes miała już z nimi do czynienia, ale jak miałaby się tego domyślić? - Czasem widzę, że parobków kusi, ale nie stać ich na nasze usługi, haha. Za młodzi zresztą. Słodcy tacy, niewinni. Szkoda, żeby ich zepsuła rutyna naszego zawodu, co, Freesia? Podaj panu wino kochana, bo ledwo siedzi przecież, zaraz mi tu padnie.
Elfka z westchnieniem podniosła się z krzesła i nalała wina do jednego ze stojących w różnych miejscach pokoju kielichów. Usiadła z nim bokiem na materacu, naprzeciwko Victora, uśmiechając się do niego uroczym uśmiechem, tak wyćwiczonym, że z łatwością można było uwierzyć w jego szczerość. Podała mu naczynie, a najemnik wychylił jego zawartość duszkiem. Mama poczekała chwilę z szyciem dalej, ale kilka minut więcej jej monologu wystarczyło, by rana została zasklepiona z obu stron. Odgryzła nitkę i wetknęła igłę w jeden ze zwitków w koszyku, wyciągając z niego czyste, białe skrawki. Jeden podała elfce, drugi przyłożyła sama i wkrótce zaczęły owijać opatrunki z obu stron ramienia Victora bandażem, poplamionym już co nieco krwią.
- Och, to przykre. Nikt nie powinien pracować od świtu do zmierzchu. Twój pracodawca cię wykorzystuje, ptaszyno. Wiesz, gdybyś kiedyś chciała odpocząć, odciąć się od zgiełku miasta, od obowiązków i wszystkiego, co cię unieszczęśliwia, tutaj możesz znaleźć na to miejsce. Nie mamy samych dziewczyn - zerknęła przez ramię i puściła jednoznaczne oczko, zupełnie ignorując siedzącego centymetry od niej LeGuinessa. Ten westchnął tylko, jak zawsze zachowując absolutny spokój i nie dając się sprowokować.

Nie docierało do nich, jak dobrze słychać muzykę z dołu, dopóki ona nie ucichła. Muzycy przestali miarowo uderzać w bębny, pozostałe instrumenty też zamilkły; jeszcze tylko przez chwilę grał solo flet, dopóki nie zorientował się, że pozostali już przerwali. Przez drzwi zaczęły dobiegać jakieś krzyki, eskalujące coraz mocniej, aż coś zabrzmiało jak rzucone krzesło, czy inny mebel. Mama zmarszczyła gęste brwi i ponaglającym ruchem głowy wskazała elfce wyjście z pokoju, na co ta zareagowała natychmiast - zostawiła bandażowanie starszej kobiecie i poderwała się z miejsca, otwierając drzwi i wystawiając głowę na zewnątrz, do karczmy.
- Gdzie ona jest - dotarło do nich. - Gdzie jest, kurwa mać, pierdolona Agnes Reimann?
Inżynier dobrze znała ten głos. Zbyt dobrze. Słyszała go po przebudzeniu w kamiennym kręgu i później, gdy była ścigana przez dżunglę. Shanis dogoniła ich tutaj, szybciej niż pozostała trójka obstawy, i w tej chwili jedynym, co je dzieliło, były schody i uchylone przez Freesię drzwi.
Obrazek

Słońce i Cydr - Przybytek Wolnej Miłości

14
POST POSTACI
Agnes Reimann
Oczywiście, że nagość nikogo tutaj nie interesowała. Kobiety tutaj widziały jej już aż nadto, zaś Victor widział jej nogi nie raz i nie dwa, ale pruderyjność przywieziona z Ketonu tkwiła w Agnes na tyle głęboko, że poza wzrokiem Flavii inżynier odczuwała nieswojość podczas odsłaniania takiej ilości ciała. Co zaś się tyczyło spodni, te oczywiście nie były zbyt dopasowane, lecz wystarczyło jej, że były czyste. Do samego miasta powinny wystarczyć, a tam jej jedynym problemem będzie to, jak szybko zanurzy się w chłodnej, cienkiej pościeli własnego łóżka.

Kulejąc, przeszła z powrotem na przód, by mieć dobry widok na trwającą operację. Trajkotanie matrony przyprawiało ją powoli o ból głowy i nie zwracała zbytnio uwagi na każde jej słowo, nawet te nawiązujące do farmy, z której niedawno przybyła. Z każdą najmniejszą przerwą w szyciu niecierpliwiła się coraz bardziej, irytowała się coraz bardziej, ale nie mogła zbytnio przyspieszyć procesu. Zmrużyła za to oczy, widząc falszywy uśmiech elfki. Nie miała się czego obawiać oczywiście, bardziej był to automatyczny odruch.

- Pracodawca nie ma tutaj nic do rzeczy. Nikt nie stoi nade mną batem ani nie zmusza do katorżniczej pracy. To, co robię to moje życie, a mam go coraz mniej. Z każdą sekundą marnowaną na bezsensowne przyjemności tracę chwilę,w której mogłabym coś zmienić. A pracodawca... Nie pomaga mi rozwinac się w tym kierunku, w którym bym chciała do końca, więc muszę wykorzystać każdy wolny promyk słońca i każdy ostały kaganek do tego, co kocham najbardziej - powiedziała, może nawet nazbyt wylewnie. Odchrząknęła tuż po tym, widząc że zaczynają bandażować barki Victora. Właściwie powiedziała prawdę. Chociaż z natury wolny czas spędzony na spacerach, balach i zwyczajnym odpoczywaniu był sycący duszę, to czuła zawsze nieznośne swędzenie w środku wiedząc, że mogłaby spożytkować ten czas bardziej produktywnie. Na dodatek nie mogła rozwijać swoich projektów w takim stopniu, w jakim by chciała, a przynajmniej dopóki nie wypłynie na Kattok. Statki... Były czymś, ale to nie był jej główny cel.

- Jedyne, co mnie w życiu unieszczęśliwia, to marnowanie wolnego czasu na frywolne zabawy. A za propozycję podziękuję, nie potrzebuję dodatkowego towarzystwa - dorzuciła, czerwieniąc się odrobinę na policzkach i rzucając mimochodem spojrzenie na zmaltretowanego najemnika. Zabawne, że znalazła na niego czas w natłoku własnorecznie narzucanych obowiązków. Chciałaby miec go więcej, ale z drugiej strony wiedziała, że z każdą sekundą jest coraz bliżej nieuchronnej śmierci i zmniejsza z tym swoje szanse na zapisanie się na kartach historii. No i to nieznośne uczucie przywiązania, które doprowadzało ją do szału. Nie powinna tutaj zostawać, a jednak pilnowała mężczyzny jak jednego ze swoich projektów.

Z zadumy na temat własnej śmiertelności i stojących jej kołkiem w gardle uczuć wyrwała ją muzyka, a raczej jej brak. Na ten brak dźwięków serce natychmiast zabiło Agnes szybciej, a jej głowa w czujnym geście powędrowała wysoko. Gdy zaś elfka uchyliła drzwi, a zza nich oprócz hałasu rozbijających się mebli usłyszała znajomy głos i własne nazwisko, krew szumnie uderzyła jej do głowy, oddech przyspieszył, a świat wokół zawirował. Za wcześnie, nie powinna jeszcze tutaj być. I gdzie do cholery była jej obstawa?!

W kilku krokach doskoczyła do matrony i Victora, chwytając za porzucone bandaże i wręcz wyrywając je burdelmamie, niezależnie czy były wystarczająco zawinięte, związała je na szybko w supeł. Temblak jeszcze nie był gotowy, ale musiało się obyć bez niego - nie zamierzała ryzykować wparowania tutaj tej szmaty, gdy będzie opatrywać rękę najemnika. Następnie chwyciła za lewą dłoń mężczyznę, zmuszając go do wstania i ciągnąc w stronę wyjścia, do balkonu.

- Dziękujemy za pomoc, ale nas już czas - rzuciła przez ramię, chcąc wyjść na taras. Ten wychodził na tyły, obok stajni, zaś sama karczma była po przeciwległej stronie. Jeśli Shanis jej szukała, być może zacznie od pokoi, gdzie pewnie spodziewała się zastać Agnes w sytuacji, w której była przed chwilą. W tym czasie, niezależnie gdzie pójdzie elfka, inżynier chciała dotrzeć do konia, władować na niego siebie i Victora i jak najszybciej stąd odjechać - najlepiej bokiem, nie samym traktem a między drzewami, przynajmniej dopóki nie nadrobią dystansu. Przejmować się ranami będzie w samym mieście, ale w końcu od tego będą uzdrowiciele Sehleana - jeśli magia tego nie uleczy, to równie dobrze mogą wylądować na dnie morza, tak bardzo będą użyteczni.

Słońce i Cydr - Przybytek Wolnej Miłości

15
POST BARDA
Zmaltretowany najemnik nawet nie zauważył spojrzenia, które rzuciła mu Agnes. Zapewne marzył o tym, by poderżnąć Shanis gardło i wrócić wreszcie do miasta, ostatecznie pozbywając się już wszystkiego, co mogło sprawić problem. Tymczasem musiał siedzieć na łóżku w podrzędnym burdelu i czekać, aż skończą bandażować jego kolejną ranę, będącą konsekwencjami nieudanych kontaktów biznesowych pani inżynier. Przyjmował to dotąd zaskakująco spokojnie, co sprawiało, że na myśl przychodziło pytanie - gdzie znajdowała się granica jego cierpliwości?
Jeśli o Shanis chodzi, to obecnie główny problem polegał na tym, że nikt w tym przybytku nie miał powodów, by ukrywać Agnes przed oczami wściekłej elfki. Z drugiej strony... nikt też nie miał po co jej wydawać. Freesia stała więc dalej w drzwiach, obserwując wnętrze karczmy i przyglądając się zachodzącym tam wydarzeniom. Shanis musiała wiedzieć, że jej rudowłosa ofiara gdzieś tutaj jest, bo wystarczyło znaleźć konia, przywiązanego elegancko w stajni, nie wspominając o młodym stajennym, który nie wyglądał jak ktoś, kto oparłby się agresywnej argumentacji i zachowałby tajemnicę dla siebie.
Mama skrzywiła się z niezadowoleniem, ale pozwoliła Agnes prowizorycznie dokończyć opatrunek i odsunęła się, gdy ta postanowiła podnieść mężczyznę z łóżka. LeGuiness wsparł się na swojej ukochanej, zbyt słaby, by się jej sprzeciwić... a przynajmniej fizycznie.
- Nie ma sensu uciekać. Trzeba to skończyć tu i teraz.
Zerknął przez ramię na drzwi, w których wciąż stała zaciekawiona Freesia. Z karczmy było słychać kłótnię Shanis z dwójką kobiet, które były przeciwne jej wchodzeniu na górę i zaburzaniu spokoju klientów. W końcu nikt nie chciał, by podczas jego miłosnych uniesień do pokoju wpakowała się rozwścieczona żądzą zemsty obca kobieta z szaleństwem w oczach. Shanis wyzywała je od kurew i groziła im, co wcale nie poprawiało jej sytuacji.
- Niech tu wejdzie - zaproponował Victor cicho. - Będziemy na nią czekać przy drzwiach. Ja będę. Sam rozwiążę ten problem. Nie zdąży zrobić nawet jednego kroku do środka.
To mógł być całkiem dobry sposób, jeśli Agnes nie bała się zaryzykować. Victor może był w stanie wyprowadzić jeden celny cios lewą ręką, ale co dalej? Co jeśli ten nie okazałby się ciosem śmiertelnym? Choć trzeba było przyznać, że zakończenie tego ostatecznie tutaj i teraz było kuszące i dawało im większą kontrolę, niż próby ucieczki, nawet jeśli to nie było pierwsze, co przychodziło Agnes do głowy.
- Tam może nas zaskoczyć. Tutaj to my zaskoczymy ją. To jedyny sposób, w jaki możemy zyskać przewagę. Zastanów się - oparł się na moment o framugę przy drzwiach wychodzących na balkon i utkwił w rudowłosej wyczekujące spojrzenie.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Taj`cah”