Dzielnica Portowa

121
POST POSTACI
Vera Umberto
Irina mogła sobie być niezadowolona, miała do tego pełne prawo, ale to Vera była kapitanem i wiedziała, których załogantów mogła wyznaczyć do jakich zadań. Trip tylko by im zawadzał. Gdyby coś się stało, naturalnie. Inaczej byłby doskonałym towarzystwem do beztroskiego przesiadywania w karczmie. Może właśnie po to elfka chciała zabrać chłopaka ze sobą...? Trudno, decyzja została podjęta, kuk zostawał na pokładzie.
Kiedy Umberto spostrzegła czuprynę wynurzającą się zza jednej z ciasno osznurowanych paczek, pierwszym jej odruchem było sięgnięcie po broń. Nikt z Siostry nie bawił się w chowanego, więc to musiał być ktoś obcy. Dopiero rozmiar wystającej znad pakunku głowy sprawił, że kapitan puściła rękojeść sejmitara i uśmiechnęła się lekko na widok znajomego dzieciaka. W przeciwieństwie do Joe, nie miała na celu wystraszenie bogom ducha winnego chłopca tak, by nie wrócił już nigdy więcej.
- Trafiłeś, gratulacje - odezwała się do niego, podchodząc bliżej. Wysupłała monetę z sakiewki i podała ją dziecku. - Możesz stamtąd wyjść. Jak masz na imię? Ja jestem Vera.
Gdy tak na niego patrzyła, gdzieś głęboko w jej sercu odzywała się czuła struna, do której nigdy nikomu by się nie przyznała. Dzieci nie powinny żyć w takich warunkach, żebrać o jedzenie i kraść, a ludzie tacy jak Vera Umberto nie powinni wykorzystywać ich do własnych celów. Świat był okrutny dla tych, którzy mieli pecha urodzić się w jego ściekach. Teraz kobieta była z młodym sama na górnym pokładzie statku, mogła więc pozwolić sobie na nieco więcej otwartości, niż zwykle.
- Powiedz, z czym przychodzisz - zachęciła. - Jak masz dla mnie coś przydatnego, to może zagadam ze swoim kukiem, żeby dał coś do jedzenia dla ciebie i twoich przyjaciół. Caaały worek suszonych owoców i pieczywa.
Podejrzewała, że taka moneta może wcale nie być szczególnie przydatna dla dziecka, które nie wie co z nią zrobić. Skąd miał wiedzieć, co może kupić za taką kwotę? U kogo kupować, żeby faktycznie dostał w zamian to, czego chciał? Jedzenie to jedzenie. Zawsze było potrzebne.
Obrazek

Dzielnica Portowa

122
POST POSTACI
Josephine
Gdyby nie wirująca w głowie Jo róża, prawdopodobnie już teraz diler siedziałby z rozbitym łbem i pustymi kieszeniami – co nawet dla samej najemniczki było nie do pomyślenia. Typy jego pokroju byli jej ratunkiem i nie tykała ich, uważając wykonywaną pracę za świętość. Może i na tym zarabiali, ale nieświadomie pomagali jej w uspokajaniu myśli w trudnych momentach. Dla nich była uzależnioną od towaru ćpunką, dla niej byli wybawieniem od krwiożerczych myśli i nadmiernej agresji.

Bardzo wyraźnie było też widać po jej minie, że taka mała ilość jej nie satysfakcjonuje. Jeszcze pewnie zażąda nie wiadomo jakiej kwoty za to, nawet ze swoją "zniżką", jak pięknie to ujął. Ale wrażliwy nos Josephine czuł to, czuł słodkie kryształki, które tylko czekały, aż wylądują pod jej językiem, gdzie rozpuszczą się, wprowadzając do organizmu przyjemne doznania, uspokajając myśli, kryjąc bestię pod całunem pozytywnych emocji. Potrzebowała tego i była gotowa wyrwać to z zimnych łapsk dilera, nawet jeśli oznaczało to mord na oczach całej speluny.

Nie interesują mnie odjazdy i zdychanie tydzień w łóżku od jakiś szemranych gówien. Nie będę teraz eksperymentować, muszę zachować resztki świadomości. Daj po prostu cały duszek. Wiem, że gdzieś go kitrasz — przekrzywiła przy tym głowę, zaglądając w okolice pasa dilera, skąd dochodziły zapachy. Nie wyciągała jeszcze mieszka, oczekując wyraźnie podania ceny za towar. Była święcie przekonana, że pewnie zawyży cenę, skoro chce wszystko zabrać. W innym przypadku kłóciłaby się, ale ten skurwysyn miał za klientów uzależnionych gnojów i mógł podwyższać ceny tyle, ile tylko chciał...

Dzielnica Portowa

123
POST BARDA

Dzieciątko patrzyło na Verę, zupełnie nieprzejęte zagrożeniem, w jakim się znalazło. Prawdopodobnie było zbyt przyzwyczajone do igrania jej typu rzezimieszkamk. Bez przybrania w postaci krwi i flaków, Vera wydawała się przyjemniejsza.

- Marcel. - Przestawił się malec, grzecznie przyjmując monetę i chowając ją za pazuchę, gdzie zapewne miał skrzętnie przygotowaną skrytkę na takie skarby.

Słysząc obietnice jedzenia, rozjaśnił się jak mała latarenka.

- Egzekucje będą jutro! Sznury już wiszą! - Zaraportował niemal wesoło. - Trzech krasnoludów albo goblinów, dwóch wysokich! Zwykle przed południem wieszani są w porcie, tu, niedaleko! Ale nie wiem, bo księżyce! - Zamachał rączką. - Pokażę, chcesz? A potem wiszą w klatkach, też pokażę! Tam są największe mewy.

Chłopiec podbiegł do kapitan i złapał ją za dłoń, zapewne chcąc pokazać, gdzieś znajduje się rzeczone miejsce z najtłustszymi ptakami, utoczonymi na ludzkich zwłokach. Jeśli Vera pozwoli, mały Marcel z pewnością zaprowadzi ją do miejsca, gdzie zgnić miały doczesne szczątki Osmara.

***

Diler z pewnością widział siebie bardziej, jako biznesmena aniżeli uzdrowiciela skrzywionych dusz. Josephine musiała na nich polegać, jeśli chciała przetrwać, a on bez myśli przeciw żerował na jej uzależnieniu.

I choć sprzedawca nie miał żadnych skrupułów, nie był w stanie zapewnić jej takiej ilości duszka, jakiej potrzebowała.

- Twoja strata. W razie czego wiesz, gdzie mnie szukać.

Mężczyzna podał cenę za dostępną ilość narkotyku - nie zawyżoną, ale również nie zbyt niską - i wyciągnął rękę po pieniądze. Sekundę później ktoś podniósł krzyk:

- Idą żandarmy!

Niemal wszyscy poderwali się z miejsc. Momenty dzieliły Joe od znalezienia się w centrum chaosu.
Obrazek

Dzielnica Portowa

124
POST POSTACI
Josephine
- Tak tak. Jak będę miała wolne, to spróbuję - mruknęła, myślami już odlatując do rzeczywistości, w której skosztowałaby duszka. Co prawda zaćmienie nadal trwało, ale w każdej chwili się zakończy, a wtedy Joe powróci do spokojniejszej części jaźni. To by oznaczało, że nie potrzebowałaby takiej ilości narkotyku, co teraz, więc w teorii nawet taki zapas będzie jej przydatny.

Skrzywiła się na cenę, mając świadomość, że nie była zbyt wygórowana, ale mogła być niższa. Mamrocząc wyzwiska pod nosem sięgnęła po sakiewkę od Very przytroczoną do pasa, chcąc odliczyć odpowiednią kwotę, ale nieoczekiwany wrzask przerwał te transakcję. Straż miejska, oczywiście! Bo dzień nie mógł być bardziej zjebany i Jo musiała natrafić już trzeci raz... A nie, czwarty dnia dzisiejszego na strażników gotowych nadziać ją na te ich swoje piki.

Razem z resztą automatycznie wstała ze swojego miejsca, rozglądając się gorączkowo. Zdawała sobie sprawę, że zamknięcie za kratkami będzie się równać z problemami w postaci bestii, ale ucieczka bez niczego będzie równie niebezpieczna, gdy przyjdzie jej zażywać tylko i wyłącznie różę.

Z cichym warknięciem kopnęła od siebie krzesło, przebiegła obok stołu i chwyciła dilera za fraki. - Jeszcze z tobą nie skończyłam - rzuciła, szarpiąc nim w stronę najbliższego okna. Zamierzała wyrzucić go przez framugę, mając świadomość, że nic zbytnio mu się nie stanie, bo o szyby w takiej spelunie jest raczej ciężko. Chciała rzucić nim nawet jeśli będzie się opierał, nie chcąc zrezygnować ze swojej działki duszka.

Następnie sama zamierzała wyskoczyć, być może na podwórze, być może do jakiejś alejki, w każdym razie z dala od głównego wyjścia, które będzie szturmowane. Tam liczyła, że zdoła się razem z dilerem wymknąć w miejsce, gdzie nie będzie strażników.

Dzielnica Portowa

125
POST POSTACI
Vera Umberto
- Marcel - powtórzyła i skinęła głową.
Informacje, które przyniósł, niekoniecznie poprawiły jej już i tak kiepski nastrój. Egzekucje jutro? Tym bardziej mieli mało czasu. Uniosła wzrok w górę, ale słońce ukryte za księżycami niewiele mówiło jej o porze dnia. Może i mogła wyciągnąć wnioski z miejsca, w którym się znajdowało, ale samo umiejscowienie księżyców było na tyle nienaturalne, że i słońce mogło być w dziwnej lokalizacji. Odkąd zeszła z pokładu rano, wydarzyło się już bardzo dużo. Czy uda jej się znaleźć Levanta jeszcze dzisiaj? Bardzo mocno na to liczyła. Nawet jeśli miałaby nie iść spać, zamierzała zrobić wszystko co w jej mocy, żeby dogonić go przed świtem. Zakładając, że ten kontakt faktycznie będzie pomocny, a spotkanie z nim nie wciągnie go w kolejne gówno.
- Czemu nie. Ale muszę niedługo być z powrotem - westchnęła. - Wyrobimy się w pół godziny w tę i z powrotem? Powiem kukowi, żeby przygotował ci w tym czasie jedzenie. Poczekaj tu - zamilkła na moment, ze wzrokiem utkwionym w dziecku, po chwili zmieniając zdanie. - Albo chodź ze mną.
Zabrała Marcela i ruszyła z nim na dolny pokład w poszukiwaniu Tripa. Nie wiedziała, czy znajdzie chłopaka w kuchni, czy w jego koi, więc postanowiła sprawdzić tu i tu. Schodząc po schodach i ukrywając się przed czerwonym światłem nieprzyjaznego nieba, znacznie łatwiej było zapomnieć o zmartwieniach. Tęskniła za otwartym morzem. Oby było im dane niedługo wypłynąć z powrotem.
- Trip? - zaczepiła chłopaka, gdy już go znalazła, siadając z westchnięciem na pierwszej lepszej ławie w okolicy. - Jesteś. Potrzebuję małego worka z jedzeniem. Czymś, co może wystarczyć na kilka dni. Suszone owoce, jakieś pieczywo, które nam zostało z ostatniego tygodnia. Powiedz, że coś jest.
Gestem wskazała chłopca. Na wszelki wypadek, żeby Trip nie uznał, że serce jego kapitan mięknie na widok brudnego dziecka, dodała:
- Muszę mu zapłacić za informacje. To Marcel. Wróci po jedzenie za jakieś pół godziny.
Obrazek

Dzielnica Portowa

126
POST BARDA

Diler nie był typem wojownika, bo złapany za fraki, nawet za bardzo nie wierzgał, jedynie krzyczał obelżywości, chcąc powstrzymać wilczycę.

- Do stu beczek dorsza, puszczaj mnie! - Wrzasnął nim przewinął się przez framugę i poleciał do tyłu, na brudną uliczkę. Strażnicy najwyraźniej byli tego dnia nad wyraz aktywni w dzielnicy, a co więcej, zaćmienie kazało im wzmożyć kontrole.

Josephine znalazła dilera podnoszącego się z ziemi. Dopiero wtedy przypomniała sobie jego imię, czy też przezwisko - mówili na tego szczura Opal, zapewne przez różnokolorowe kryształy, które sprzedawał.

Obok Opala stał mężczyzna, zapewne ochroniarz lub ktoś w rodzaju zbyt lojalnego klienta, a może nawet wspólnika.

- Ani kroku, bo będziem krzyczeć. - Ostrzegł kark, co też w jego ustach brzmiało zabawnie. - Jak chcesz ciągle kupić, to lepiej spokojnie, kuźwa. Chodź, mamy miejsce.

Opal oparł przystojną twarz i w końcu stanął na nogach. Machając ręką ku Josephine, zachęcił ją do wejścia do kamieniczki tuż obok. W ciemnym pomieszczeniu za drzwiami nie było nic widać, szła w nieznane - po duszka.

***

Marcel ochoczo pokiwał głową, szczerząc zęby i pokazując braki, jakie sobą prezentowały. Ciemne loczki zafalowały na wietrze, gdy ruszył do Very, by jej towarzyszyć. Bez chwili wahania spróbował złapać ją za dłoń i trzymał dzielnie, jeśli tylko pani kapitan pozwoliła.

- Wezmę jedzenie, jeśli go nie chcesz! - Zagadnął, podskakując lekko w ekscytacji. - Może być stare!

Trip leżał w swojej koi. Hamak kołysał się lekko na falach razem z Siódmą Siostrą. Kuk nie wydawał się w pełni przytomny nawet wtedy, gdy otworzył oczy.

- Jedzenie? Tak, zaraz przygotuję. - Kuk zebrał się z hamaku natychmiastowo i zasalutował krótko przed tym, jak wyruszył w kierunku kuchni. Marcel się zaśmiał.

- Chodź! - Marcel pociągnął Verę w kierunku górnego pokładu. Kapitan nie umknęło, jak chłopiec spieszy się, ale również uważnie rozgląda. Bez chwili wahania szedł przodem, bezbłędnie nawigując pod pokładem. - Jeśli będziemy mieć szczęście, to może znajdziemy czaszkę! Trup sprzed trzech tygodni powinien powinien być już suchy!

Przyspieszył, wchodząc z Verą na kładkę prowadzącą ze statku na pomost.

- Może ktoś kupi czaszkę. Będziesz chciała?
Obrazek

Dzielnica Portowa

127
POST POSTACI
Vera Umberto
Nie no, bez przesady, z bezdomnym dzieckiem za rękę pod pokład schodzić nie zamierzała. Pozwoliła mu iść obok siebie, ale nie była jakąś jego nową mamą. Były pewne granice. Lepiej, żeby się nie przyzwyczajał. Widząc reakcje Marcela na wszystko, co działo się wokół, odwiedziny na Siódmej Siostrze musiały być dla niego fantastyczną zabawą. Zupełnie jakby nie pamiętał już, w jakich okolicznościach spotkał Verę. Znając życie, tamte okoliczności były dla niego codziennością.
Parsknęła śmiechem i wstała, by ruszyć za dzieciakiem na górę. Radził sobie całkiem nieźle z poruszaniem się pod pokładem, jak na kogoś, kto wszedł tam po raz pierwszy. Gdyby był trochę starszy, mogłaby rozważyć poprawienie jakości jego życia na stałe, tak jak zrobiła kilka lat temu z Tripem. Co prawda nadal nie wiedziała, przed czym jej obecny kuk wtedy uciekał, a on nie kwapił się do opowiadania o tym nikomu, ale on też znalazł azyl na Siostrze, gdy go potrzebował. Mimo to, Marcel był małym smrodem, który do niczego by się im nie przydał, a żadne z nich nie było niańką.
- Pewnie - odparła na jego propozycje handlowe, choć w jej oczach błyszczało rozbawienie. Gdyby chciała mieć czaszkę, mogła sobie ją sama znaleźć, albo załatwić w inny sposób. Głowa Levanta na pewno zawiśnie na głównym pokładzie. - Czemu nie. Za ile je sprzedajecie?
Gestem wskazała mu rampę, prowadzącą na brzeg. Jeśli chciał zabrać ją do szubienic i pokazać, gdzie według planów straży ma zginąć jutro Osmar, była gotowa ruszyć za nim. Nie miała żadnych wieści od Corina i choć mu ufała, to z godziny na godzinę niepokoiło ją to coraz bardziej.
- Codziennie kogoś wieszają? - spytała po drodze. - Widziałeś może skąd i którędy prowadzą skazańców?
Obrazek

Dzielnica Portowa

128
POST POSTACI
Josephine
Zamknij mordę — powiedziała kobieta, ciągnąc dilera, który po krótkiej chwili kontemplacji chyba nazywał się Opal, aż do okna, przez które bezprecedensowo go wyrzuciła, samej za chwilę wyskakując. Popołudniem niebo ciągle krwawiło, więc idiotyczne rozkazy z posterunków pewnie kazały przetrząsać miasto w poszukiwaniu szubrawców. No i jej twarz ciągle była poszukiwana, chociaż patrząc po tym, że Snu nie wiedziała kompletnie, że ona to ona, zapewne nikt nie kojarzył jej aż tak bardzo, oprócz starych znajomych ze straży.

Obruszyła się, słysząc słowa karczka, czy kto to był. Parsknęła przy tym i pokręciła głową, niedowierzając temu, co słyszała. — Dupę mu ratuję, a ty od razu złe zamiary — zerknęła do karczmy, zaraz też do kamieniczki, do której dwójka ją prowadziła, po czym poluzowała szablę przy boku, trzymając lewą dłoń na rękojeści. Nie zamierzała jej stamtąd ruszać, nie będąc pewną, czy to nie kolejny szpicel i sprzedajna kurwa. Dlatego będąc gotową do ataku i obrony, ruszyła do środka, wytężając wzrok i słuch w poszukiwaniu jakichkolwiek niepokojących oznak.

Dzielnica Portowa

129
POST BARDA
Josephine była szorstka w obyciu z dilerem i jego kumplem. Ci, choć próbowali się układać, dostali w rezultacie bardzo niemiłe traktowanie! Opal krzywił się i mamrotał pod nosem, rozcierając obolałe plecy oraz dolną ich część, na którą spadł, gdy został wypchnięty z okna.

- I co to mi przyszło na stare lata... - Burczał, choć patrząc na jego twarz, można było stwierdzić, że ledwie przekroczył trzydziestkę.

W karczmie rozgorzała awantura, gdy strażnicy wpadli do środka bez zbędnych ceregieli, zapewne aresztując z miejsca tych, którzy wydali się podejrzani. Joe nie słyszała żadnego znajomego głosu wśród członków straży - nie tylko kapitan Snu strażnicy stali! Zapewne wszyscy zdolni do pracy zostali zwołani, gdy tylko słońce zostało przykryte przez księżyce.

Opal i jego kolega poprowadzili Josephine wgłąb kamieniczki. Żaden z nich nie pokazał po sobie wrogich zamiarów, ale również strachu - najwyraźniej zdawali sobie sprawę z tego, że byli zbyt cenni dla tutejszej społeczności, by ktoś chciał ich dorwać.

W kamieniczce znajdowali się stali klienci Opala - mężczyźni i kobiety siedzieli pod ścianami na narkotykowym haju, wychudzeni, brudni i śmierdzący... Część z nich wyglądała, jakby dawno zmarła, co podkreślał zapach i stada much. Kilku nuciło pod nosem, dając znak, że jeszcze żyją.

- Och, nie zważaj na nich. - Uśmiechnął się Opal, jakby mówił o niegrzecznych dzieciach, aniżeli umierających. - Dalej, dalej, przejdźmy dalej. - Obejmując Jose ramieniem, próbował poprowadzić ją wgłąb kamieniczki.

Otwarte drzwi wyprowadziły ich na dziedziniec, pusty o tej porze dnia i nocy. Opal przeprosił ich na chwilę, po czym zniknął w innym wejściu, zapewne prowadzącym do jego zbiorów.

- Wiesz. - Kolega dilera zaczął gadkę-szmatkę, zapewne nie mogąc nawet na chwilę znieść ciszy własnej głowy. - Żeśmy czekali na większą dostawę, ale coś się nam kontakt nie stawił. Pewno przez to słońce. - Spojrzał w niebo, jakby fakt zaćmienia nie był oczywisty. - Jakbyś chciała zarobić jakąś ekstra działkę, to może być mogła pomóc, jak go znajdziesz. Rappe się nazywa, zwykle żeśmy dobrze działali, a teraz się zgubił.

***

Marcel nie był zrażony tym, że pani kapitan nie chciała podać mu dłoni. Od czasu do czasu łapał ją za skrawek ubrania, jakby chciał upewnić się, że kobieta nie zostawi go na pastwę losu na własnym statku.

Wyszczerzył ząbki, gdy usłyszał, że znalazł osobę, która kupi czaszkę.

- Za parę monet. Albo smażoną rybę! Albo... albo za coś innego. - Mówił, jakby sam nie wiedział, ile warta jest taka czaszka. Zresztą, zapewne nie wiedział również, po co komu kawałek kości.

Dzieciak chętnie wskoczył na rampę, zapewne ciesząc się głuchym dźwiękiem desek uderzających o kamienny brzeg.

- Co parę dni. Idą z głównego aresztu do portu, tu, niedaleko. - Wskazał ręką kierunek. - Zwykle przychodzi dużo ludzi, wiesz? Lubią patrzeć i zakładają się, ile będą tańczyć na linie. Jeden umierał prawie dwie godziny! - Ucieszył się z rzeczy, która zdecydowanie nie powinna cieszyć małego dziecka.

Pognał w stronę miejsca, gdzie odbywało się wykonywanie wyroku, oglądając się na Verę, czy ta nadążą.

Droga nie zajęła im wiele czasu. U końca doków, gdzie zostały zacumowane ostatnie mniejsze okręty, na podwyższeniu złowrogo wisiały przygotowane pętle. Rząd pięciu szubienic zdradzał, że niedługo życie straci dwóch wysokich i trzech niskich, tak jak wcześniej mówił Marcel.

- Widzisz? To tutaj! A jak pójdziesz tam, w górę, między budynkami, to trafisz do aresztu. Po obu stronach będą stać wszyscy i krzyczeć. - Pokrótce wyjaśnił sposób, w jaki gawiedź umilała sobie poranki. - A potem wisielce są przenoszeni dalej, tam na pomost, żeby ptaki obgryzły kości. Patrz!!! - W podekscytowaniu chłopiec wskazał miejsce gdzieś daleko, na pomoście, niknące w nędznym świetle zaćmienia. - Jeszcze ma głowę!

Dzieciak puścił się biegiem w stronę, którą wcześniej wskazał. Podnosząc przy okazji kamienie i drobne kawałki drewna, już z daleka rzucał, by strącić zwłokom czerep z ramion. Zbliżając się do końca pomostu, Vera mogła poczuć odór zgnilizny. Poczerniałe, napuchnięte w cieple zwłoki, poszarpane przez ptactwo i nadgryzione przez owady, musiały wisieć przy końcu pomostu już dobry tydzień. Nawet jeśli byłby to ktoś jej bliski, przez stan zwłok nie rozpoznałaby znajomych rysów.
Obrazek

Dzielnica Portowa

130
POST POSTACI
Josephine
Z ust Jo wyszło tylko pojedyncze mruknięcie, gdy ignorowała narzekanie Opala. Zamiast tego rozglądała się na lewo i prawo, czy aby i tutaj straż nie dotarła – oczywiście oprócz karczmy, która właśnie była oblegana, zaś jej bywalcy aresztowani. Ku jej uldze nie ujrzała znajomej mordy Snu-Snu i jej kolegów, chociaż fakt takich nalotów strażników, którzy niespecjalnie przeważnie ruszali dupy z koszar był niepokojący.

Wbrew przekonaniom Joe, w kamienicy nie było pułapki, a banda ćpunów dogorywających wśród swoich. Raz czy dwa potknęła się o czyjeś nogi, fukając nosem i oddychając ustami – smród rozkładających się ciał dla jej wrażliwego nosa był nieznośny, nawet pomimo faktu, że niedawno sama pokryta była fekaliami. Sam ich widok natomiast nie ruszył jej zbytnio, zważając na to, że nie takie potworności widziała... i robiła. Ot, kolejne ciała, niektóre jeszcze dychające, wyżarte przez zbyt niebezpieczne substancje. Może i ona sama także była ćpunką, ale przynajmniej zażywała względnie nieszkodliwe narkotyki.

Wychodząc na dziedziniec, strąciła ze swego ramienia rękę Opala, chociaż na chwilę zaciągając się świeższym powietrzem. Obserwowała, jak znika w jakiś drzwiach, ciesząc się naprawdę krótko ciszą, podczas której mogła kontemplować krwawe niebo, jednocześnie ciągle trzymając dłoń na rękojeści miecza. Zirytowana więc przerwaniem tej medytacji spojrzała na kolegę Opala, który zaczął paplać, z początku nie uważając na jego słowa – dopóki nie wspomniał o jednym imieniu.

Jakby na zawołanie wiecznie wykrzywiona, poharatana morda Josephine skręciła się w konwulsjach, jakby jednocześnie miała srać, rzygać i jeszcze do tego mieć zatwardzenie. Nieodgadniony wyraz utrzymywał się kilka sekund, gdy rozgorączkowana myślała, co tutaj zrobić, gdy uświadomiła sobie nagle, że PRZECIEŻ KURWA TO NIE ONA GO ZABIŁA CHOĆ RAZ. Ta świadomość naprawdę podniosła ją na duchu, dzięki czemu mogła przybrać w miarę normalną minę, wzruszając przy tym ramionami.

Zależy, czy mi po drodze. Gdzieś normalnie się spotykacie, albo wiesz, gdzie mieszka, ma składzik, żeby zaglądnąć tam? — dopytała, na siłę próbując być nonszalancka. W rzeczywistości gorączkowo rozmyślała, czy aby odkrycie ewentualnej kryjówki tego elfiego gnojka pomoże jej w znalezieniu Faaza. Kto wie? Może. Tak czy siak czekała na swoją działkę duszka, a następnie zamierzała prysnąć cichaczem z dala od karczmy i strażników, najlepiej na ten statek, gdzie nikt jej nie będzie szukał.

Dzielnica Portowa

131
POST POSTACI
Vera Umberto
To, co opowiadał chłopak, w żaden sposób nie poprawiało już i tak wisielczego nastroju Very. Ostatnim, czego potrzebowała, był widok Osmara dyndającego na sznurze i umierającego dwie godziny. Krasnolud miał twardy kark, więc nie trzaśnie pod ciężarem własnego ciała jak byle elf, albo jak trzasnęłaby sama kapitan. Kilka miejsc już proponowało jej przetestowanie czasu umierania po zawiśnięciu na sznurze, nie zamierzała korzystać. Żałowała, że nie ma możliwości magicznego skontaktowania się z Corinem, by dowiedzieć się, co planował i czy wszystko było w porządku. Wiedziała, że jest wyszkolony nie gorzej niż ona i nie podejmuje głupich decyzji, ufała w jego rozsądek i pomysłowość. Mimo to cały czas z tyłu jej głowy brzęczał irytujący strach, że tym razem jeśli będzie chciała uniknąć konsekwencji swojej porywczości, będzie musiała opuścić port bez połowy załogi. A tego zrobić nie mogła.
Nie podzielała ekscytacji dziecka na widok napuchniętych zwłok. Dziwne, prawda?
- Taką głową nie jestem zainteresowana, młody - parsknęła suchym śmiechem. - Myślałam, że mówisz o czaszce. Takiej, która dawno już przestała gnić. Na moim statku nie ma miejsca na rozkładające się mięso. Wracaj stamtąd.
Nie wiedziała w sumie, czego się spodziewała po tutejszym dziecku. Po raz kolejny cieszyła się z tego, w jaki sposób i w jakich warunkach została wychowana. Że nie musiała biegać po ulicy, żebrząc o smażoną rybę. Pokręciła głową z rezygnacją, odwracając się w kierunku ulicy, wzdłuż której mieli zostać poprowadzeni jutro wisielcy. Cóż, jeśli nie uda im się zgrać z Corinem w czasie, najwyżej po prostu stąd uciekną, gdy wróci z bosmanem na pokład. Levant znów będzie znacznie dalej, niż dwa kroki przed nią i w nieskończoność będzie szukać go po całej Herbii. Może za kolejne kilka lat natrafi na cokolwiek choćby w połowie tak obiecującego, jak całe to zamieszanie tu, w Karlgardzie. Przetarła twarz dłonią, znów przeklinając swoją zapalczywość.
- Będę wracać, nie mam czasu na więcej spacerów. Dzięki za prezentację, Marcel - ...choć nie była ona choćby w połowie tak satysfakcjonująca, jak Vera podejrzewała, że będzie. - Idziesz ze mną z powrotem po to jedzenie?
Mogła co najwyżej przyjrzeć się szubienicy. Ponacinać sznury, by nie wytrzymały ciężaru krasnoluda, uszkodzić zapadnie... ale nie teraz. Nie w samym środku dnia, niezależnie od tego, jak nienormalny kolor przyjęło niebo. Nocą była szansa, że będą w stanie zrobić to niezauważenie, o ile żaden strażnik nie będzie pilnował miejsca egzekucji. Liczyła na to, że będzie jej dane jeszcze spotkać się z Corinem, zanim oficer przejdzie do jakiegokolwiek działania.
Obrazek

Dzielnica Portowa

132
POST BARDA
Strażnicy najwyraźniej trzymali się stałych punktów programu nękania mieszkańców - tawerna była jednym z takich miejsc. Z oddali dobiegały pokrzykiwania stażników, jednak te nie interesowały już Jo. Pomiędzy kolegami Snu, a nią, Opalem i jego kolegą, stała jeszcze armia ćpunów, z pewnością bardziej interesująca, aniżeli dileri jego najnowsza klientka.

- Eeee... w porządku? - Kolega wydawał się być zaskoczony reakcją Josephine na imię Rappego. - Pewno się znacie, co? Hehe, taki z niego bawidamek! Uważaj, bo jeszcze złapiesz jakieś elfie gówno. - Ostrzegł, choć gdyby Joe naprawdę miała czymś się od elfa zarazić, ten musiałby być jeszcze żywy. - Jak go znasz, to ten, to pewnie wiesz, gdzie go znaleźć. Myśmy się zawsze spotykali tu w porcie niedaleko, koło magazynów. W tych takich uliczkach, zaraz tej koło początku portu. - Mężczyzna wskazał ręką przypadkowy kierunek. - Jakby my wiedzieli, gdzie ma składzik, to by nam nie był potrzebny. A tak? Bez Rappego nie ma dostaw, a bez dostaw nie ma... dostaw. - Zakończył koślawo.

Zmagania faceta ze słowami przerwało pojawienie się Opala. Niósł on w rękach materiałowy woreczek, niewielki, jak z żalem zauważyła Joe. Starczy na dwa, góra trzy dni, jeśli słońce miało się nie uspokoić.

- Tyle, co zawsze, kochaniutka. - Opal wyciągnął dłoń po zapłatę. - Plus daj coś ekstra, bo to moje ostatnie. Przyjdź jutro, może będziem już mieć więcej.

***

Męki Osmara z pewnością byłyby kolejną atrakcją dla małego Marcela. Chłopiec rzucał w trupa kawałkami drewna i kamykami, chcąc stracić gnijący czerep z ciała. Mało który odłamek trafiał w cel, każdy jednak był zbyt mały i lekki, by wykonać powierzone mu zadanie.

- Ale ja dam rybkom! Zobaczysz, zostawimy na dwa dni i będzie czaszka! - Malec próbował przekonać Verę. Jako portowa sierota z pewnością miał sposoby, by wykonać swój cel. - Pomożesz mi? Pomóż mi!

Łapiąc w ręce kolejne kawałki zbutwiałego drewna, zapewne pozostałości po jakiejś beczce, podbiegł do Very.

- Niieee, nie wracaj! Pobaw się ze mną! - Zbutwiałe drewno zostawiało brązowe smugi na dłoniach chłopca. - A potem pójdziemy po jedzenie!

Choć Marcel prosił, nie zamierzał zostawać sam. Jeśli Vera ruszyła w stronę Siódmej Siostry, dotrzymywał jej kroku, choć wciąż trzymał w dłoniach nadgnite kawałki.

- A wrócimy tu jutro? Wiesz, że już późno? Przez to słońce tego nie widać! Ale pewnie już późno! Mogę spać na statku? W koi? Widziałem, jak spali, też tak chcę!

Malec uczepił się pani kapitan i nie wydawało się, by szybko puścił.
Obrazek

Dzielnica Portowa

133
POST POSTACI
Vera Umberto
- Nie - Vera zaśmiała się cicho. - Nie pomogę ci. Kupię od ciebie czystą czaszkę, jak będziesz taką miał. Tak się możemy umówić.
Plącząca się u jej boku sierota to było coś, do czego nie była przyzwyczajona, ale miało to swoje plusy - po pierwsze chłopak miał namiastkę życia innego niż żebranie razem z grupą jemu podobnych na ulicy, a po drugie ona miała mniej lub bardziej ciekawe towarzystwo. Mimo to musiała uważać, by nie dać dzieciakowi do zrozumienia, że w jakikolwiek sposób może się do niej przywiązać. Był brudny i na dłuższą metę z pewnością irytujący, a ona nie miała w sobie genu matki, by opiekować się nim na dłużej, ani przygarniać go na pokład.
- Mam za dużo do zrobienia, nie mogę się z tobą bawić, młody - zaprotestowała. - I nie, nie możesz spać na statku. Statek jest tylko dla mojej załogi. Załoga dla mnie pracuje i składa się z dorosłych. Podrośnij najpierw, to pogadamy.
Droga powrotna zawsze zdawała się krótsza, choć Vera szła teraz z nowym ciężarem na piersi. Wciąż czuła, że spieprzyła sprawę wyjątkowo mocno i że prędko nie naprawi tego, co zepsuła. Żeby chociaż miała pewność, że kontakt w magazynie faktycznie doprowadzi ją bliżej Levanta, a nie wplącze w jakieś zupełnie niezwiązane z szanownym panem kapitanem sprawy. Zerknęła w dół, na podskakującego obok gówniarza, nieświadomego z kim w ogóle spędza swój wolny czas.
- Kto jest w tej grupie, z którą się trzymasz, co, młody? - zagadnęła go, by odwrócić jego uwagę od wszystkiego, czego mu odmówiła. No i trochę swoją, od tych nieprzyjemnych myśli, rozbijających się uporczywie w jej głowie. - Masz tam jakieś rodzeństwo?
Obrazek

Dzielnica Portowa

134
POST POSTACI
Josephine
- No - odpowiedziała na pytanie, czy aby wszystko w porządku. Zignorowała jego przytyk na temat elfich chorób i sposobów, w jaki można się odeń zarazić, nie chcąc czasem wypaplać czegoś więcej. Zamiast tego, założyła ręce na piersi i słuchała mężczyzny, zastanawiając się, czy mogłaby dzięki temu jakoś zarobić na boku, a przynajmniej zyskać więcej narkotyków. Mogłaby podawać w teorii, że znalazła jego ciało i tak dalej, ale zważywszy na interwencję straży miejskiej niespecjalnie by się jej to udało. Ciała orków i Rappe na pewno już zostały zabrane, być może rzucone mewom na pożarcie. Cóż, musiała więc na razie porzucić ten pomysł, ale nie było tego złego - Opal nie był jedynym dostawcą w mieście, a elf na pewno nie jedynym szmuglerem. Inni też mieli duszek, a jak tylko Joe pozbędzie się sprawy Albronkada, zdecydowanie uda się do któregoś z nich.

Z dezaprobatą widziała, że woreczek z jej ukochanym narkotykiem jest mniejszy niż zwykle. Będzie musiała więc racjonować dawki, dopóki słońce będzie przysłonięte w tak pojebany sposób. Właściwie już dawno temu powinno wszystko wrócić do normy, a tymczasem nadal krwawe promienie dotykały jej najgorszych części jestestwa, zmuszając do nadludzkich pokładów silnej woli.

- Za kupno całego zapasu miała być zniżka - zauważyła, biorąc zapas. Faktycznie Opal wspominał o tym jeszcze w karczmie. Tak czy siak Jo wysupłała z mieszka kwotę, którą normalnie płaciła, bez tego ekstra, po czym bez słowa pożegnania odwróciła się na pięcie z zamiarem powrotu na statek Very. Oczywiście cały czas rozglądała się, czy nikt jej nie śledzi, a jeśli widziała w oddali straż miejską, natychmiast skręcała w boczne alejki.

Dzielnica Portowa

135
POST BARDA


- Przyniosę Ci na statek! - Ucieszył się Marcel, zapewne już planując, jak zdobyć czystą czaszkę wystarczająco szybko, by nie uciekł mu sposób na zarobek.

Chłopak skakał wokół pani kapitan w podekscytowaniu, ciesząc się, że ma kogoś, z kim może rozmawiać w ciemny wieczór. Obietnica jedzenia była jeszcze lepsza. Marcel ponownie podjął próbę złapania Very za dłoń.

- Jestem dość duży, żeby spać na statku! Dorosły! - Próbował przekonać kobietę. - Nie będę przeszkadzać. Umiem łapać ryby i trochę.... Trochę kraść. Z kieszeni i mieszków. - Przyznał się ze wstydem. - Mogę coś dla ciebie zdobyć, chcesz? Ciągle... Zdobywam dla mojej starszej siostry. Ona pracuje niedaleko, chcesz ją poznać? Chcesz? Ona spotyka się z marynarzami.

Droga do statku mijała spokojnie. Na nabrzeżu nie było wielu osób, jedynie wracający na swoje okręty załoganci. Nikt nie zdawał się zwracać uwagi na kobietę z uliczną sierotą.

Z przeciwnej strony, do Siódmej Siostry zbliżała się Josephine. Opal w żaden sposób nie oponował przed zapłatą niższą lub też wyższą niż ustalona, sprzedał jej wszystko, co miał. Za kobietą ciągnęła się grupka pozostałych sierot, jednak trzymając bezpieczny dystans.

Joe poczuła, że zew znów budzi się w jej wnętrzu.
Obrazek

Wróć do „Karlgard”