Stary las opodal Nowego Hollar

31
POST POSTACI
Isabella Décolleté
Isabella skinęła tylko bez słowa głową Kenningtonowi. Wiedział co musi zrobić, wiedziała też do czego go zmuszała wydając wyrok na chłopaka. Prawda była jednak brutalna - albo go dobiją i skrócą mu cierpienia albo będzie zdychał przez najbliższe godziny. Nie była wstanie mu pomóc. Oczywiście mogła próbować - miała eliksiry lecznicze, miała bandaże, miała magię. Z tak ranną osobą nie mogliby jednak kontynuować dalej podróży. Musieliby albo zostać na miejscu, czekając aż jego stan się polepszy i umożliwi im powrót lub taszczyć go powoli w kierunku cywilizacji, licząc na to, że nie pogorszy to jego stanu. Czy miała wyrzuty sumienia? A może czuła choć odrobinę żalu lub smutku? Nie, nie czuła. Ktoś inny może próbowałby oszczędzić rannemu brutalnej prawdy i powiedzieć, że nie jest wcale tak źle jak to wygląda, zatapiając mu chwilę potem nóż w serce, ale nie ona. Ona nawet nie mrugnęła okiem.
- Być może... - Powiedziała z rezerwą Isabella, sprawdzając stan swego zaopatrzenia medycznego, dając sobie nieco więcej czasu. - W tłumaczeniach znalazłam wzmianki o "patrzeniu się dalej niż sięgasz" i o "podążaniu za zmiennością nocnych słońc". Z tej polany doskonale widać niebo, wilki jednak przerwały mi badanie, sama zresztą nie jestem tak biegła w astrologii jakbym chciała. Widać tu jednak Znak Tej, a same gwiazdy faktycznie zdają się świecić niby "nocne słońca". Może spróbuj nałożyć na swoje mapy położenie tej konstelacji? Lub spróbuj nałożyć na nie te najjaśniejsze gwiazdy. Coś będzie musiało się pokrywać z twoimi badaniami, tak przynajmniej myślę...
- No, chodźcie tutaj! - Powiedziała głośniej do rannych żołnierzy. Zaraz też zwróciła się do Salazara. -
Dam sobie z nimi radę, po prostu potrzebuję czasu, a potem porządnego snu. Popatrz się w gwiazdy, może tam znajdziemy odpowiedzi których szukamy...

Następnie czarodziejka zajęła się rannymi. Nie znała się absolutnie na felczerstwie, a przynajmniej nie miała takiego wykształcenia. Kilka razy jednak widziała jak medycy pracują, a skoro ona była tu osobą najbardziej wyglądającą na medyka, to... Isabella wyciągnęła bandaż i sztylet, ucinając dwa kawałki, którymi miała zamiar zaopatrzyć rany, a potem jeszcze dwa mniejsze, które nasączyła alkoholem, który zapobiegawczo zabrała ze sobą. Jedną parę podała żołnierzowi, którego stan oceniła na lżejszy, czyli tego, który utykał.
- Bandażem z alkoholem oczyść ranę. - Poinstruowała go. - Upewnij się też przy okazji, że nic w środku ci nie zostało, choćby kieł wilka, a potem owiń ranę drugim bandażem. Potem ci go poprawię, a jak nie masz pewności czy coś ci tam nie utknęło, to zerknę jednym okiem, tylko powiedz... - Tymczasem, zgodnie z tymi instrukcjami, zajęła się drugim żołnierzem, który miał porządnie poharataną rękę. Najpierw ostrożnie oczyściła jego ranę, sprawdzając czy żadne obce ciało w nim nie utkwiło, a następnie niezgrabnie owinęła jego rękę bandażem. Cóż, miała dwie lewe ręce do felczerstwa, ale lepsze dwie lewe ręce niż jedna, prawda? Potem wyciągnęła fiolkę z czerwoną substancją i badawczo spoglądała to na nią, to na dwóch żołnierzy nim ją otworzyła i podała pierwszemu. - Pół zawartości, drugie pół dla kolegi. Tyle powinno wystarczyć, szczególnie że zaraz potraktuję was jeszcze magią...
- Połóż się wygodnie, nie wierzgaj się, nic nie mów... - Zajęła się najpierw żołnierzem mającym problem ze swoją ręką. Z jednej strony uważała, że ranny z nogą powinien mieć pierwszeństwo, żeby nie opóźniał marszu, ale koniec końców to on był w gorszym stanie. - Ty też się połóż i odpoczywaj. Potem do ciebie podejdę. - Powiedziawszy to uklęknęła obok mężczyzny i położyła swoje dłonie na przedramieniu, gdzie uznała, że rana wygląda najgorzej. Przez krótką chwilę siedziała cicho, starając się skoncentrować. Magia lecznicza zawsze była trudna, za każdym razem jej to powtarzano, gdy doskonaliła swoje zaklęcie. Każdy człowiek był inny, każda rana również. Musiała się skupić i niech nikt jej nie przeszkadza. Poza tym musiała też rozsądnie rozdysponować swoją energię, miała jeszcze jednego człowieka, któremu musiała pomóc. Czarodziejka zamknęła oczy by nic jej nie rozpraszało... - Gadwech ich wella - Wymówiła inkantację zaklęcia. Jak się miało okazać, wypowiadała je jeszcze kilkukrotnie. Być może żeby podtrzymać zaklęcie, być może dla podtrzymania własnego skupienia. Potem przyjdzie kolej na drugą osobę, teraz on... - Gadwech ich wella

Stary las opodal Nowego Hollar

32
POST BARDA
Zmienność nocnych słońc może faktycznie oznaczać gwiazdy... być może... hmm. Zaraz to sprawdzę, a ty w tym czasie wedle swej woli zajmij się rannymi — Salazar odszedł kawałek, przetrząsając swoje rzeczy, zapalając lampkę pstryknięciem palca i zaczytując się w jej słabym świetle w notatki, przetrząsając je szybko, szukając tylko jednej rzeczy.

W tym czasie dwójka żołnierzy z niejaką ulgą wypisaną na twarzy przyjęli słowa Isabelli, jakby bali się, że i ich spisze na straty. Chociaż też wielkim felczerem kobieta nie była, fałszywa pewność, z którą oczyszczała rękę jednemu, a drugiemu kazała samodzielnie to robić, nieco podbudowała jej autorytet i pozwoliła w spokoju pracować. Tak też mężczyzna z kulejącą nogą sycząc co i rusz, zaczął przemywać poszarpaną łydkę, zaglądając w otwarte miejsca, czy aby nie ma tam jakiegoś kła. Ten, który broczył nieco bardziej, szarpał się podczas procesu oczyszczania, ale zaciskał zęby.

Zgodnie z jej kolejnymi zaleceniami, knechci napili się po połowie mikstury, którą przygotowała przed drogą, a następnie położyli, pozwalając działać magii leczniczej. Już wkrótce przedramię rannego rozświetliło się łagodnym, złotym blaskiem, a z dłoni Isabelli spłynęło kojące ciepło rozlewające się na jego rany. Wojak zerkał zaciekawiony na cały proces, podczas którego kobieta co i rusz powtarzała inkantację, powoli tamując krwawienie i zrastając tkanki. Gdy przerwała, mogla zabandażować rękę, która w obecnym stanie najprawdopodobniej przez kilka dni będzie jeszcze boleć jak cholera, ale żadne skaleczenie nie powinno się otworzyć. Jedynym minusem mogą być blizny, ale to raczej przeżyje.

Z drugim jegomościem poszło znacznie prościej, chociaż pierwsze oznaki zmęczenia, zarówno tego wędrówką przez gęsty las, jak i przez używanie zaklęć, pojawiało się na twarzy Isabelli. Dokończyła jednak proces i w końcu mogła odpocząć, wiedząc, że wykonała całkiem dobrze swoją robotę.

Zajęło jej to trochę, toteż Salazar czekał już w obozie z kilkoma kartkami, zachęcając ją do odpoczynku obok. Podał jej nawet manierkę z winem, które smakowało teraz chyba lepiej, niż powinno. — Dobra robota. Z żołnierzami i wilkami. Nie wątpię, że gdybyśmy musieli sami się przedzierać przez las, z taką samą łatwością byśmy sobie poradzili — Barsk uśmiechnął się do niej pokrzepiająco, po czym rozłożył notatki na pledzie, na którym siedział. — Wracając do zagadki gwiazd. Nocne słońca faktycznie mogą oznaczać gwiazdy, chociaż dlaczego, tego nie wiem. Podążać za zmiennością zaś... cholera. Tu robi się pod górkę — westchnął, pocierając skroń. Jego twarz stała się bardziej ponura.

W każdym razie, moje podejrzenia są podobne do twoich. Musimy podążać za gwiazdami, a dokładniej za Znakiem. Aktualnie świecącym. I tutaj dochodzimy do najgorszej części — Salazar sposępniał i z cichym westchnieniem wskazał na , świecącą jasno na niebie. Wieża, jak bardziej odważni zwykli ją nazywać, chociaż było to wyjątkowo rzadkie. Urodzeni pod tym Znakiem byli predestynowani do wielkości, ale też pychy i zguby. — Nie mam ZIELONEGO pojęcia, w jaki sposób elfy mogły tego dokonać, ale to oznacza, że położenie świątyni jest po prostu zmienne, zależne od aktualnego Znaku. A to oznacza, że mamy przerąbane i to z kilku powodów, nie tylko dlatego, że musimy podążać za gwiazdami — Barsk złożył notatki i wyciągnął mapę, z cierpiętniczą miną stawiając wielki pytajnik na całym obszarze poszukiwań. Zerknął podejrzliwie na Antona, a następnie na Isabellę, oczekując chyba, że domyśli się, co dokładnie ma na myśli przez te kilka powodów i nie zacznie krzyczeć o tym na głos.
Spoiler:

Stary las opodal Nowego Hollar

33
POST POSTACI
Isabella Décolleté
Isabella nie miała żadnych problemów z opatrzeniem rannych, przynajmniej nie miała problemów z ich strony. Wyglądało na to, że czuli ulgę, w końcu zostali przez nią "oszczędzeni". Poza tym jej status czarodziejki również robił swoje. Do tego naturalna pewność siebie związana z jej urodzeniem i wykształceniem nadrabiał braki w jej pojęciu o klasycznych metodach uzdrawiania, w końcu nie umiała nawet porządnie wiązać bandaży, ale najważniejsze było to, że żołnierze robili to co im kazała, a najważniejszym poleceniem było - nie przeszkadzać. W końcu jednak czarodziejka musiała przed samą sobą przyznać, że zrobiła co mogła i była już zmęczona. Następne terapie przy pomocy magii nastąpią jutro, o ile nie będzie zmęczona po całym dniu marszu. Prawdę mówiąc nie była nawet pewna jak długo zeszło jej przy żołnierzach, ale Salazar już na nią czekał.
Czarodziejka oparła się ciężko o ziemię i zsunęła się po nim do półsiadu, przymykając nieco oczy. - Poradzilibyśmy sobie. Ale bylibyśmy straszliwie zmęczeni. Przynajmniej żołnierze w nocy pełnią warty, a my się możemy wyspać. O ile można się wyspać na tych... - Czarodziejka wyciągnęła z pod swego zgrabnego tyłeczka jakąś uwierający ją kamień i spojrzała się na niego z irytacją. - ... kamieniach, gałęziach, listowiu, pohukujących słów, wyjących wilków, świerszczących świerszczy i ... Oh. Arwyn arb! - Kamień pofrunął przez polanę i wylądował gdzieś w lesie po drugiej stronie. W końcu z naburmuszoną miną przyjęła od Salazara bukłak z winem i pociągnęła długi łyk. Potrzebowała tego... I własnego łóżka.
- Nocne słońca to gwiazdy z tego powodu, że słońce widoczne za dnia również jest gwiazdą. Z tymże jest to jedyna gwiazda widziana w dzień. Nie pytaj się mnie czemu, nie znam się aż tak na niuansach astronomicznych.
- Salazarze, jestem zmęczona... Nie rób zagadkowych min. Od początku wiedziałeś, że ta wyprawa to nie wycieczka do lasu na grzyby. Fakt, że miejsce jest zmienne jest tym bardziej fascynujące i ekscytujące... - Nawet jeśli tak myślała, to nie brzmiała wcale jak osoba pełna werwy. - Ten problem zdaje się byłoby prosto rozwiązać przez zrobienie odpowiednej mapy nieba na odpowiedni okres miesiąca dominującego Znaku. Musimy mieć tylko odpowiedni punkt odniesienia... I potencjalnie jakąś księgę od astronomii... - Mruknęła niezadowolona. - Ewentualnie mam inną teorię. Wszystkie miejsca zaznaczone przez ciebie na mapie są dobre. Po prostu zjawiliśmy się nie w tym momencie koniunkcji gwiazd. Z tego też powodu należałoby dla każdego miejsca nanieść gwiazdy ze Znaku by określić kiedy Świątynia miałaby się pojawić... Pytanie tylko czemu nie znaleźliśmy tam ŻADNYCH śladów? Żadnego, mrowienia na karku. Żadnej oznaki magii?
- Jaki jeszcze mamy problem? A tak, oni i brak precyzyjnej daty z naszej strony, tak? Zacznijmy od tego - kiedy obecny znak się zmieni i który będzie następny. Moglibyśmy wtedy przejść do następnego punktu.

Stary las opodal Nowego Hollar

34
POST BARDA
Co za elfie brednie — mruknął Salazar, komentując tym samym dedukcję Isabelli dotyczącej słońca jako dziennej gwiazdy. Także pociągnął łyk wina i w bladym świetle lampy Isabella widziała, że i on był zmęczony całą wyprawą. Nie tylko na jej humorze odbiły się niewygody leśnej pierzyny, chociaż jego entuzjazm był znacznie wyższy niż jej. I niestrudzenie pracował, przeglądając teksty, wyciągając mapy.

Problem w tym, że nie mamy żadnych map nieba ze sobą, bo nie spodziewałem się, że pieprzeni Wysocy będą robić znikającą świątynię zależną od położenia gwiazd. Musimy kierować się po prostu niebem. W teorii teraz jest Ta i z tego co widzę, za szybko się nie zmieni, ale... — Barsk założył ręce na piersi, kładąc się na plecach i wpatrując w konstelację. — Naprawdę nie widzisz naszego największego dylematu? Jeśli wierzyć zapiskom, wystarczyłoby po prostu pójść w kierunku Wieży, ale to nie będzie takie proste, bo Znaki się zmieniły kilka lat temu, nie pamiętasz? Poinsencja, gdzieś się pojawiła chyba w okolicach zniszczenia Heliar. Nie mam pojęcia, czy rytuały, od których może zależeć to położenie dostosowały się do nowego Znaku, czy trzeba będzie brać poprawki astrologiczne na to. Wolałbym oczywiście tę pierwszą opcję, bo po prostu moglibyśmy iść mniej więcej tam — wskazał dłonią w kierunku, gdzie faktycznie migotała Wieża. — Ale znając życie, pewnie będziemy po drugiej stronie. Czekać nie możemy ani błądzić, bo pan kapitan już się niecierpliwi, jak słusznie zauważyłaś.

Westchnął, przekręcając się na bok i podsuwając sobie mapę z lampą. — Twoja teoria dotycząca tego, że wszystkie miejsca są prawidłowe, może mieć coś w sobie. W tym momencie wszystkie zapiski przypadkowych przechodniów byłyby po prostu prawdziwe. Co do magii... nie jestem pewien. Być może, skoro elfy chciały zatrzymać tę skarbnicę wiedzy w tajemnicy, nauczyły się ukrywać też ślady magii, żeby nikt niepożądany nie znalazł tego miejsca — Salazar przez chwilę milczał, próbując zebrać myśli w jedno miejsce, co jakiś czas mamrocząc coś pod nosem.

Zaczął na ślepo rysować mapę nieba na mapie ówczesnej Herbii. Widać było, że się wahał co chwila, szczególnie, gdy musiał nanosić wszystkie znaki, ale bez Poinsencji. Po jakimś czasie udało mu się to i pokazał mapę Isabelli. — Mamy dwie możliwości. Pierwsza z nich to ta, że Wysokie Elfy stworzyły taki rytuał, w którym ewentualnie zmiany na niebie są brane pod uwagę. W tym momencie musielibyśmy iść po prostu za... Wieżą. Druga opcja, to stara mapa nieba. Niedokładna, bo nie jestem przecież astrologiem. Zakładamy tutaj, że rytuał działa bez względu na Poinsencję, czyli położenie biblioteki może zbaczać nieco z trasy. Trzeba więc wybrać którąś z tych tras. Idziemy za Wieżą, czy za nową mapą?

Stary las opodal Nowego Hollar

35
POST POSTACI
Isabella Décolleté
Faktycznie, Isabelli całkowicie umknęło pojawienie się zupełnie nowej, gwiezdnej konstelacji. Musiała być bardziej zmęczona niż myślała, skoro nie wzięła tego pod uwagę w kontekście ich zadania podążania tropem gwiazd. To faktycznie mogło je utrudniać. Czarodziejka zamknęła oczy słuchając Salazara i starając się jakoś dojść do ładu z tym co do tej pory wiedzieli.
- Jest też możliwość, że obecnie wybrane przez ciebie miejsca nie są już odpowiednie właśnie z powodu pojawienia się Poinsencji. Dlatego też nie wyczuliśmy... niczego. Bo już tam tego nie ma. Nie ma się jednak co na tym rozwodzić, nie zmienia to naszych i tak ograniczonych możliwości. - Czarodziejka na chwilę zamilkła, gdy Salazar zapytał się ją o opinię tego według której mapy powinni wędrować. Cóż mogła rzec? Równie dobrze mogli rzucić monetą. - Zastanawia mnie jak dobrze ówczesne Elfy znały się na magii i astronomii. Być może "podążanie za zmiennością nocnych słońc" należy traktować nie tylko w wąskim kontekście Znaków, ale wręcz dosłownym - pojawiania się nowych konstelacji. Źródła pisane sprzed tysięcy lat są skąpe. Nie mamy pewności, że obecnie znane nam konstelacje były takie same jak w ich czasach. Potraktowałabym instrukcje dosłownie - podążajmy za zmiennością nocnych słońc. Myślę, że skoro Wysokie Elfy zadały sobie tyle trudu by ukryć Świątynię za tak potężną magią, to czemu nie zastosować tak prostego wybiegu by dodatkowo zmylić tych, którzy by ją poszukiwali, zmuszając ich do biegania w kółko? Czasem zręcznie wykonana sztuczka może być równie spektakularna co najpotężniejsze zaklęcie... - Powiedziała sentencjonalnie, parafrazując pewną znaną jej mądrość Wysokich Elfów.

Stary las opodal Nowego Hollar

36
POST BARDA
Czyli Wieża, racja? Mam nadzieję, że się nie pomylimy, bo Kennington nas zje za kolejne błądzenie — powiedział Salazar, ścierając delikatnie rysunki konstelacji z mapy i określając mniej więcej swoje aktualne położenie oraz stronę, w którą musieli iść. — Biblioteka nie powinna być daleko, ale w tym momencie nie wiem dokładnie, ile jeszcze będziemy musieli iść. Połóż się, zdrzemnij, żebyś miała siły na dalszą wędrówkę.

Żołnierze po wcześniejszym ataku czuwali spięci, gotowi do kolejnego ataku dzikich zwierząt. Ten jednak nie nastąpił przez całą noc i Isabella mogła zaznać chociaż odrobiny snu – nawet jeśli efektem tego były bolące plecy i wrzynające się w niektóre miejsca kamyki. W dodatku obudziła się z pająkiem wesoło przechadzającym się po jej kocu na wysokości klatki piersiowej.

Po zjedzeniu skromnego śniadania i zebraniu dobytku, żołnierze zebrali się nad prowizorycznym grobem ich kolegi, nad którym odmówili modły do Usala o spokojne przeprowadzenie jego duszy do Bożylądu. Barsk stał z tyłu, nie włączając się do pogrzebu, co chwila za to przecierając oczy i zerkając na mapę.

Wkrótce pochówek został zakończony, a ekipa z Antonem i Salazarem na czele ruszyła dalej. Idąca w środku korowodu szlachcianka widziała, że morale knechtów znacznie się obniżyło, a ich spojrzenia padały co i rusz to na jej plecy, to na plecy Czarodzieja prowadzącego ich między krzakami. Nie byli tak pewni jak wczoraj całej tej wyprawy, a obietnica kapitana dotycząca ich powrotu ciągle wisiała w powietrzu. Salazar wyglądał jednak na bardziej pewnego siebie niż wczoraj, być może zważywszy na nowy trop. Wedle mapy, którą oczywiście mężczyzna jej udostępniał na życzenie, nowe miejsce pobytu świątyni w tym wypadku nieco zbaczało z toru, więc dosłownie przecierali nowe szlaki, wiodące przez krzewy, paprocie i między wysokimi drzewami.

Minęło w ten sposób kilka godzin, podczas których słońce wzbijało się coraz wyżej na niebo i prześwitywało między koronami drzew zielonkawymi promieniami. Chociaż było ciszej niż w mieście, to uszy wychwytywały całą kakofonię dźwięków, od nieustannego ćwierkania, delikatnego wiatru trącającego liście, przez bzyczenie owadów, aż do drobnego szumu w runie leśnym. Miało to swoje uroki, chociaż wystające co chwila korzonki i pajęczyny lepiące się do ubrania na pewno do nich nie należały.

Słońce powoli schodziło z zenitu, gdy ciągle prąc w jedną stronę, zauważyli pierwszą dziwną rzecz. Połamane drzewa opierały się o inne konary, bądź leżały na ziemi. Nie wyglądały na ścięte, ani trafione piorunem, lecz jakby coś sporego po prostu je staranowało. Salazar przez chwilę dumał nad nimi, po czym stwierdził radosnym tonem, że to musi być znak z nieba i omijając tarasujące przejście grube gałęzie, ruszył dalej. Anton z cierpiętniczą miną i kręcąc głową z niedowierzaniem, wspomniał tylko, że jeśli trafią na jakiegoś giganta z baśni, to on go nie ratuje.

Ślad połamanych drzew nie ciągnął się równomiernie. Co jakiś czas flora była zdewastowana, a Isabelli mogło bardziej to przypominać lądowanie czegoś. Szli tak za tym śladem dobrą godzinę, zanim między konarami zaczęło coś prześwitywać, jakby polana, na której coś stało. Przyspieszając kroku, drużyna wkrótce znalazła się na jej skraju, stojąc między drzewami i wpatrując się w swój cel.
Polana tak naprawdę była terenem pełnym resztek drzew, które musiały stanąć na drodze magii teleportacyjnej, czy czegokolwiek elfy używały. Ostało się jedno starsze drzewo, które teraz wyglądało na integracyjną część budynku stojącego w centrum tego bałaganu. Konary, gałęzie i korzenie wrastał w ściany, przebijając pojedyncze okna i pnąc się po balustradach i dachach. Sama biblioteka, bo najprawdopodobniej na to spoglądali, w latach swej świetności musiała wyglądać naprawdę imponująco. Strzeliste wieżyczki, spadziste dachy i misterne rzeźbienia na elementach elewacji teraz były albo zatarte, albo pokruszone przez ząb czasu. Mnóstwo kamiennych elementów, resztki kolumn, dachówki czy po prostu odłupane fragmenty ścian leżały w trawie, jedne wielkości kamyków, drugie większe od kobiety.

Pomimo tego większa część kompleksu stała dumnie w miejscu, a prowadziła doń brukowana ścieżka, nad którą postawione były łuki obleczone kwitnącymi pnączami. Widać było także, że zadbano także o elegancki trawnik przy głównym gmachu, a także niewielki dziedziniec z fontanną, z której o dziwo wypływała woda. Pluskało się w niej kolorowe ptactwo, trzepocząc wesoło skrzydłami i rozbryzgując przy tym kropelki wody. Latały także pszczoły i trzmiele, uwijające się przy dziko rosnących między kocimi łbami kwiatami.

To wygląda jak oderwane od rzeczywistości — mruknął Anton, stojąc przez chwilę na skraju i chłonąc widoki razem z jego ludźmi.

Nawet nie wiesz jak bardzo — odparł Salazar, po czym wszyscy ruszyli w stronę głównego wejścia, na wysokości dwóch metrów dosyć wąskiego, by wyżej zmieniać się okrąg. Z daleka przypominał dziurkę od klucza... a będąc bliżej, nie było żadnych drzwi, niczego co blokowałoby dostęp. Znalazłszy się wystarczająco blisko, w środku Isabella widziała jedynie ciemne kontury i nic specyficznego, co przykułoby jej uwagę.

Na zewnątrz zaś było co oglądać i nad czym się zastanawiać. Przed bramą stał cokół ze złotą, szeroką misą, do której właśnie zaglądał któryś ze zbrojnych. Wokół okręgu, który chyba kiedyś zawierał w sobie witraż, bladymi już literami było zapisane coś po elfiemu. Problem był jednak w tym, że część słów była całkiem zamazana, a część kompletnie niezrozumiała dla Czarodziejki na pierwszy rzut oka. Parę słów z kontekstu udało się jej jednak uzyskać.

Wiedza wymaga íobairt. Ofiaruj i bhfad, gnóthachan więcej. Beagán a thairiscint, strać więcej.
Wchodzimy do środka? — zapytał Anton.

Stary las opodal Nowego Hollar

37
POST POSTACI
Isabella Décolleté

Isabella była prawie pewna, że podjęła słuszną decyzję sugerując, że powinni pójść za Wieżą i że Świątynia sama się skoryguje na podstawie nowych konstelacji. Wskazówka jaką otrzymali brzmiała wszak jednoznacznie - podążać za zmiennością nocnych gwiazd. Mimo to niepewność i niskie morale żołnierzy poczęło się i jej udzielać. Być może dlatego, że jakkolwiek to Salazar był pomysłodawcą całej tej ekspedycji, to od momentu, w którym zaczęła z nim współpracować wydawało się jej, że to ona odwala największą i najtrudniejszą część roboty - a więc kreatywnego myślenia, próbując zrozumieć pokrętny tok rozumowania Wysokich Elfów. Było to o tyle łatwiejsze, że była kobietą. O tyle trudniejsze, że ludzką kobietą. Godzina mijała za godziną, a czarodziejka czuła palące spojrzenia wbijające się w jej plecy. Chwilowo nikt nic nie mówił, ale czuła, że lada moment kapitan może zarządzić powrót do cywilizacji. Co prawda podali mu przybliżony czas dotarcia do celu, wyliczony na podstawie gwiazd, ale co jeśli się mylili?
Nie mylili się jednak. W końcu w leśnej plątaninie pojawiło się coś niecodziennego. Pierwsze powalone drzewa, potem coraz więcej, aż w końcu, ku oporom żołnierzy, którzy nie chcieli natknąć się na jakieś wielkie, leśne licho, przed oczyma stanęła im ona. Świątynia której poszukiwali. Stwierdzenie Antona, że jest to "oderwane od rzeczywistości" było z jednej strony niewiarygodnie prymitywne i ludzkie, ale jakie precyzyjne.
- I tak nie uwierzysz jak powiem ci, że znajduje się tu ledwie od kilkunastu dni. - Isabella wraz z innymi ruszyła w kierunku Świątyni czując, a może sobie wyobrażając, że pewna cząstka niej wręcz wibruje z ekscytacji. Tak jak gdyby część jej elfiego dziedzictwa, które otrzymała od swej prababki dostrajało się do tego miejsca. Niezależnie czy sobie tylko to wyobrażała czy była to prawda, tak jak i inni przystąpiła do badania tego miejsca.

- Nie. - Powiedziała stanowczo czarodziejka, gdy Salazar zadał jej pytanie odnośnie wejścia. - To nie jest wbrew pozorom takie proste jakby ci się mogło wydawać. Na samym wstępie musimy rozważyć czy możemy wejść będąc ludźmi i czy nie powinniśmy zdjąć butów. - Powiedziała całkowicie poważnie, zaraz też zwracając swoje spojrzenie na Salazara, który musiał z pewnością zrobić co najmniej zdziwioną, jeśli nie zbaraniałą minę. - Nie patrz tak na mnie. Wysokie Elfy były swego czasu bardzo uduchowione. W świątyniach poświęconych Sulonowi nie można było chodzić odzianym w trzewiki lub brudnym. Trzeba było się rytualnie obmyć. Poza tym ludzie lub raczej nie-elfy nie miały do nich wstępu. Nie możemy być pewnie jaką reakcję wywołamy. Cóż, to świątynia Sulona nie jest, wciąż jednak nie wiemy jakimi niespodziankami została ona napakowana. Jeśli bowiem jest to skarbnica mądrości i wiedzy Wysokich Elfów to wątpię, że w swej mądrości nie przewidzieli by niegodni mogliby chcieć położyć na niej swoje ręce. Może być tak, że tylko Elfy mogą się do niej dostać, w takim wypadku próba wejścia do środka, nawet jeśli te wrota wyglądają wcale niegroźnie i z pozoru otwarte mogłaby się dla nas źle skończyć. A może tylko czarodzieje mogą wejść do środka? W takim wypadku jak w przeszłości definiowana czarodziejów? Czy w zestawieniu ze współczesnymi nam standardami nie będziemy tylko marnymi kuglarzami?
- Poza tym musimy zawrzeć umowę... Lub złożyć ofiarę, sama nie wiem. O tutaj. - Isabella ruszyła do miejsca, w którym znalazła wcześniej wytarty napis i postukała w niego palcem. - Nie rozumiem z tego więcej niż połowy słów, ale jest to dostateczne by wynioskować, że coś musimy oddać. "Wiedza wymaga byśmy coś ofiarowali inaczej możemy stracić coś więcej." Być może życie? Zdrowie psychiczne? Zdolność pojmowania magii i formowania zaklęć? Nie wiem. Ale nie możemy tak po prostu wejść... Daj mi swoje notatki. - Powiedziała Isabella, a gdy Salazar w końcu jej udostępnił zaczęła je ostrożnie wertować aż w końcu znalazła stosowny fragment. - O, tutaj... To jedno z twoich źródeł..."Wiedza wymaga zapłaty, godnej tego, kto żąda jej zyskania. Im wyżej sięgasz, tym trudniej jest jej sprostać." Zresztą... - Czarodziejka mocno spochmurniała. - Z tego co też on właśnie napisał wygląda na to, że to przed czym stoimy jest ledwo przedsionkiem. Równie dobrze możemy wejść do środka a dopiero na miejscu będziemy musieli złożyć rzeczoną ofiarę, gdy staniemy przed drzwiami do faktycznej biblioteki. To jest tylko skorupa...
Czarodziejka zaczęła krążyć przed drzwiami do środka, myśląc intensywnie i powtarzając elfią zagadkę, która została wyryta w kamieniu. Przy tym co i rusz spoglądała na misę, której to położenie tu nie mogło być przypadkiem. Kontekst był jasny - coś należało poświęcić jeśli chciało się wejść do środka.
- Misa ofiarna. - Czarodziejka na nią wskazała. - Być może do palenia ofiary lub napełnienia jej odpowiednim płynem. Żądanie krwi ze wejście byłoby bardzo barbarzyńskie i prostackie jak na standardy Wysokich Elfów. Krew mogłaby jednak stanowić uwierzytelnienie intencji - krew czarodzieja, krew Wysokiego Elfa... Jakkolwiek rytualne poświęcenie człowieka lub zielonoskórego zwierzaka z pewnością byłoby na miejscu, to nie stanowiłoby to dużego wyrzeczenia i nie byłoby to trudne. - Isabella raz jeszcze popatrzyła się na napis nad wrotami. - Wiedza wymaga... czego wymaga... "Wiedza wymaga wyrzeczeń." Lub pokory. Wiedza wymaga wyrzeczeń lub pokory. Ofiaruj..." wiedzę... mądrość... zrozumienie... ? Informację... Prymitywne określenie, nie na ich standardy... "Ofiaruj swe zrozumienie, a otrzymasz jej więcej. Zaniechaj... " Zatrzymaj... Wstrzymaj... Zaniechaj, a utracisz jej więcej. - Czarodziejka wpatrywała się w napis długo i intensywnie, przewiercając je wzrokiem nim w końcu zadała pytanie.
- Rozważając to czysto hipotetycznie, Salazarze. Jeśli miałbyś poświęcić część swej wiedzy, doświadczenia lub zrozumienia żeby dostać się do Świątyni. Jaka byłaby to część?

Stary las opodal Nowego Hollar

38
POST BARDA
Mina Antona, gdy Isabella zaczęła mówić o ściąganiu butów, a także dywagować o tym, kto może wejść, a kto nie, była raczej typowa dla przedstawiciela klasy żołnierskiej, kto naprawdę miał gdzieś jakieś zapomniane tradycje czy elfie rytuały. Chyba jedyną rzeczą, która teraz go powstrzymywała od przekroczenia progu, była wisząca groźba o niespodziankach, które mogły się ujawnić przy wchodzeniu do środka. — To podobno jest biblioteka, a nie żadna świątynia. Co oni tam czcili, książki? — Prychnął, ale jedyne co zrobił, to oparł się o futrynę, nasłuchując dalszego dialogu Czarodziejki... czy raczej monologu.

Salazar w przeciwieństwie do żołnierzy brał słowa kobiety całkiem na poważnie, może nie licząc ostatniego zdania, tego o kuglarstwie. — Ludzie mierzą swoją miarę przyrodzeniami, Wysokie Elfy najwyraźniej chełpią się wielkością... swojej czarodziejskiej różdżki — przy ostatnich słowach zawahał się, jakby zastanawiał się, czy wypada przy damie rzucać takimi skojarzeniami, ale najwyraźniej tak bardzo miał to na końcu języka, że nie potrafił się powstrzymać, robiąc przy tym iście nastoletnią minę, co przy jego aparycji trudne nie było. Jego słowa już trafiły do prostych dusz wojowników, którzy parsknęli na to śmiechem.

Salazar zaraz jednak spoważniał, powracając do swej poprzedniej pozycji nadwornego Maga Bojowego. Tymczasem kolejne dywagacje Isabelli stawały się coraz bardziej zagmatwane, szczególnie, gdy przychodziło do tłumaczenia starych napisów w elfim języku. Oczywiście sięgnąć do napisu, który był kilka metrów nad nią, na owalnej fasadzie przejścia, nie mogła, więc jej palec mógł jedynie zawisnąć w powietrzu i wskazywać na zatarte litery.

Przyglądał się jej notatkom, także na chwilę się zawieszając i czytając opis wraz ze słowami, które przytoczyła Isabella. W końcu odebrał jej pergaminy i przysiadając na jakimś kamiennym murku, ze zmarszczonymi brwiami zaczął sam kombinować. — Na moje... musisz po prostu zapłacić za zdobycie wiedzy. Coś w rodzaju biletu na jakąś rozrywkę. Może jeśli zapłacisz mało, a spróbujesz wziąć dużo, to stracisz więcej, niż zabrałaś i zapłaciłaś? Tak przynajmniej w toku logicznym to brzmi — powiedział, drapiąc się po rudej czuprynie i kierując wzrok na misę, gdy Isabella swoją uwagę skierowała na nią.

Nie kojarzę, żeby elfy składały ofiary z ludzi. Zresztą, to nie byłoby zbyt... finezyjne, jak na ich aroganckie standardy. Takich praktyk można byłoby się spodziewać po południowych świątyniach, a nie bibliotekach — dorzucił, najwyraźniej ku uldze obecnych tutaj prostych ludzi, którzy zaczęli poważnie się zastanawiać, czy Czarodziejka nie zamierza ich ofiarować jakiemuś budynkowi. Zresztą... mogła to i tak wykluczyć, misa była za mała, a przeważnie rytualne ofiary wymagały pięknych ołtarzy.

Mag na zadane mu pytanie zadumał się na dłuższą chwilę, wpatrując się intensywnie w misę i zakładając ręce na piersi. W końcu z lekkim wahaniem odpowiedział: — Zależy, czy miałbym oddać tę wiedzę i zapomnieć, czy po prostu się podzielić. Jeśli miałbym zapomnieć, to powiedzmy, że byłyby to doświadczenia spod Wieży. Podzieliłbym się za to moim sposobem na długowieczność. Chociaż tym Wysokim bucom to chyba niepotrzebne...

Anton ze znudzonej miny przysłuchującego się człowieka celowo ignorującego przyswojenie czegoś nowego zamienił się w ożywiony posąg, wpatrując szeroko otwartymi oczami w sylwetkę Czarodzieja. — Ale... jak? Mój ojciec uczestniczył w kampanii na Północy, a to było dobre czterdzieści lat temu.

Salazar uśmiechnął się z fałszywą skromnością i wzruszył ramionami. — Mówiłem. Mam sposób na długowieczność.

Stary las opodal Nowego Hollar

39
POST POSTACI
Isabella Décolleté
Czarodziejka zbyła niewybredny komentarz czarodzieja i rechot żołnierzy chłodnym spojrzeniem i milczeniem. Być może w innych okolicznościach uznałaby to za... zabawny komentarz, ale aktualnie starała się pracować, a Salazar nie pomagał. Antona zaś całkowicie zignorowała. Prosty człowiek nie rozumiejący zawiłości magii, błogosławieństw i niebezpieczeństw z niej płynących. Przynajmniej później jej towarzysz okazał się nieco bardziej przydatny.
- Tak, ma to sens. Być może przy wyjściu biblioteka wyrówna należność jeśli uzna, że zapłata była niewspółmierna do wiedzy, którą się otrzymało? W każdym razie to tylko dywagacje, ale wydaje mi się to do pewnego stopnia prawdopodobne, tak...
- Składanie ofiar samych w sobie nie, ale w niektórych grobowcach Wysokich Elfów znajdowały się kości ich niewolników. Zresztą jak mówiłam, złożenie ofiary byłoby zbyt proste - Wysokie Elfy dwa tysiące lat temu stanowiły dominującą siłę w regionie, a ludzie... cóż. Złapanie człowieka by poświęcić go w jakimś rytuale byłoby banalnie proste. Zbyt proste. Wydaje mi się jednak, że skoro jest to skarbnica wiedzy, to to co musimy zaoferować musi być wiedzą, która wzbogaci zasób biblioteki. Potrzebowalibyśmy tylko jakiegoś rytuału, zaklęcia żeby tą wiedzę oddać. Do tego służy, a przynajmniej tak myślę, misa ofiarna.
Czarodziejka zaczęła bliżej przyglądać się misie kiedy Salazar myślał nad ofiarą jaką byłby wstanie złożyć i słuchała go tylko jednym uchem, ale nagle się wyprostowała i wbiła w niego zdumione spojrzenie. Chyba po raz pierwszy odkąd Salazar ją poznał mógł zobaczyć tak niezwykle ekspresyjny wyraz na jej twarzy - szok.
- Co? To... Ile ty masz lat...!? - Czarodziejka wpatrywała się w niego, a potem jakby nie będąc pewna swej matematyki zaczęła odliczać na palcach. - Lekko czterdzieści lat na kampanię na północy i walki z demonami, musiałeś już być chyba wtedy czarodziejem, czyż nie? Musiałeś mieć przynajmniej... Dwadzieścia pięć lat jak ukończyłeś naukę. Przynajmniej! Masz 60 lat? 70? Więcej? Jakim. Cudem? - Ewidentnie wiedza posiadana przez Salazara trafiła w czuły punkt czarodziejki bo nie mógł sobie przypomnieć by widział ją równie żywiołową, nawet kiedy kilka chwil wcześniej intensywnie pracowała i wygłaszała swój monolog. - To ja... Moja rodzina... Mam w sobie hollarską krew, a starzeję się niemal tak samo szybko jak każdy inny człowiek! Moja prababka ma blisko sto pięćdziesiąt lat i wygląda jakby była moją siostrą, a ty masz jakiś sekret, który sprawia, że nie starzejesz się niczym Wysoki Elf?! JAK!?

Stary las opodal Nowego Hollar

40
POST BARDA
Barsk podszedł do misy, oglądając ją ze wszystkich stron i nawet opukując. Spróbował podnieść naczynie, ale zdawało się ono być przytwierdzone do piedestału, więc szybko zrezygnował z tej metody. — Zaklęcia wymagają nauki, o rytuałach nie wspominając. O ile nie zaprojektowali tej biblioteki, by petenci ślęczeli tygodniami przed wejściem, próbując nauczyć się formułki wejściowej, to musi być coś aktywujące się przez bodziec. Słowo, przedmiot. Może coś symbolizującego oddawaną wiedzę? Albo ta krew, skoro uzgodniliśmy, że ofiary z ludzi były barbarzyńskie jak na wyrafinowany gust ostrouchych? — powiedział, zbliżając głowę do naczynia. Zmarszczył na krótką chwilę brwi. — Widzę jakieś cieniutkie żłobienia. Ktoś chyba będzie musiał w końcu czegoś spróbować. — Faktycznie, jeżeli Isabella przyjrzałaby się bliżej misie, ujrzałaby cienkie, ledwo zauważalne wgłębienia ciągnące się po całej wewnętrznej stronie, tworząc tym samym sieć o nieznanym dla niej kształcie.

Na spore zaskoczenie Salazar zareagował podobnie, co do zdumienia Antona – uśmiechem i wzruszeniem ramion, który udawał jedynie skromny, a w rzeczywistości epatował satysfakcją z wywołanego przezeń efektu. Czarodziejce mogło się zdawać, że pewnie nieraz słyszał takie komentarze i mógł się znudzić, ale narcyzi mieli to do siebie, że napawali się każdą chwilą skupienia na ich osobie. Barsk nie był inny. — Widzisz... to nie jest takie trudne. My, ludzie mamy bardzo przykrą przypadłość zwaną krótkowiecznością. Szybko się starzejemy, szybko umieramy, szybko brzydniemy. Do tego dochodzą ambicje, które może i napędzają nasz rozwój, ale są wiecznie nienażarte.

Ja na przykład miałem tę przyjemność porozmawiać z paroma ciekawymi osobami, które podzieliły się swoją cząstką wiedzy. Składając jedno z drugim, łatwo jest za pomocą magii stworzyć rytuał odwracający efekty starzenia i to nie tylko twarzy, skóry, a ogólnie organizmu. Cholernie wyczerpujący i nie dla nowicjuszy, ale jak wykonuje się go regularnie od lat, to staje się to rutyną. Dzięki temu mogę na spokojnie realizować swoje cele, nie martwiąc się, że defekt ludzkiej natury mnie dorwie.

Z szelmowskim uśmiechem podszedł do kobiety, opierając się tym razem biodrem o piedestał, odpowiadając w końcu na dręczące ją pytanie... poniekąd. — No, mężczyzny o wiek się nie pyta... albo to było o damach? W każdym razie dość rzec, że widziałem upadające dynastie i tyle bitew, ile ty nawet nie masz lat — zerknął na świątynię, przez krótką chwilę milcząc, po czym dokończył swój wywód. — I zanim zapytasz, a pewnie na którymś etapie ci to wpadnie na język – nie, kultura elfów i ich język przez te wszystkie lata mnie nie interesowały na tyle, aby zająć się ich studiowaniem. Było wiele znacznie ciekawszych tematów i tyle intrygujących zagadnień do odkrycia, że język rasy na wymarciu jest nisko w mojej liście priorytetów. Gdyby nie nagła decyzja Jakuba o wypowiedzeniu wojny, nawet bym się pewnie nie pokusił o grzebanie po tej bibliotece.

Odbił się od monumentu, kompletnie ignorując ciekawskie spojrzenia żołnierzy i podszedł do przejścia. Założył ręce na piersi i wpatrując się w mrok holu, rzucił przez ramię: — Panie przodem. Ty tutaj jesteś znawczynią elfów, więc tobie niech przypadnie zaszczyt wypróbowania tej misy.

Powiedział też coś pod nosem – na co Anton stojący bliżej niego uniósł tylko brew, spoglądając na Isabellę, prychając delikatnie. Czujne ucho Czarodziejki mogło wychwycić coś pokroju: i tak nie masz dużo do stracenia. Równie dobrze mogło jej się to przesłyszeć.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Królewska prowincja”