Opuszczone ruiny

46
POST POSTACI
Agnes Reimann
Na potwierdzenie swoich słów Agnes uśmiechnęła się gorzko i nawet cichutko zaśmiała. Oczywistym było, iż nie wspomni o swoich zbrodniach, ale nadal było to dosyć zabawne. Potem zaś kontynuowała swoją historię, obiecując, przekonując, w końcu wykorzystując historię o ciąży. Czy było to perfidne? I tak i nie. De facto kobieta do końca nie kłamała, bo już wcześniej magiczna istotka wspominała, że jest w błogosławionym stanie, ale niezbyt w to wierzyła. Dlatego też nie uznała tego za kłamstwo, a za wygodne użycie faktów. Poza tym była w potrzebie, a ten mężczyzna nie ufał jej do końca – lecz jakim byłby człowiekiem, gdyby ciężarnej odmówił pomocy, samemu mając dwójkę dzieci?

Widziała jego spojrzenie i jego sylwetkę zamierającą w miejscu, gdy przetrawiał zdobytą informację, wiedząc, że już nie musi dłużej go przekonywać. Raz jeszcze zaśmiała się, słysząc bajeczkę elfki. — Och, czyli tak mnie przedstawiła. Nie wiedziałam, że swoich przyjaciół lubi mordować. Jestem Agnes. — Widząc bukłak z wodą pod jej stopami, chwyciła go ostrożnie, by się nie wychylić zza pnia, ale gdy tylko przytknęła go do ust, zaczęła łapczywie pić, chyba nigdy wcześniej nie czując, jak bardzo może smakować człowiekowi woda. W pewnym momencie pojedyncze strużki zaczęły jej skapywać z brody, a nawet się zakrztusiła, gdy praktycznie wyzerowała cała zawartość. Dysząc lekko, spojrzała ze szczerą wdzięcznością na mężczyznę. — Dziękuję. — Jeśli jeszcze miał wątpliwości co do porwania, to fakt, jak łapczywie kobieta piła tę wodę, mógł je rozwiać.

Nie ma z tym problemu. Nie chcę was narażać na niebezpieczeństwo. Liście mnie osłonią przed upałem... — inżynier zaczęła tłumaczyć się, ale przerwała w ich rozmowie wróżka, która stwierdziła nagle, że się pokaże Asketowi. Obserwowała tę dwójkę, marszcząc brwi na taką ochotę do pchania się w stronę jej porywaczki. Życie tej istotce było niemiłe, czy jak?

W najczarniejszej godzinie pojawiają się najdziwniejsi sojusznicy. Ja już się pogodziłam z faktem, że pomaga mi... wróżka — mruknęła, po czym przeniosła wzrok na nią. Jeśli Primula tak bardzo chciała jej pomóc, to proszę bardzo. — W jaki sposób chcesz odwrócić jej uwagę? Latając przed nosem, oślepiając? Chcę znać dokładny plan, w tym i to, skąd mamy wiedzieć, że Shanis nie patrzy — zerknęła raz jeszcze na Asketa, i jemu zadając pytanie. — Macie na plantacji jakiś parobków, może dłużników, kto mógłby pojechać do miasta z wiadomością ode mnie? Czy tylko wasza rodzina tutaj mieszka?

Opuszczone ruiny

47
POST BARDA
- Po prostu powiem jej, że cię widziałam i mogę ją zaprowadzić. Uwierzy mi, bo dlaczego miałaby nie uwierzyć? - zawirowała w miejscu. - Ty mi uwierzyłaś. I poszłaś za mną. Może jeszcze coś od niej dostanę - uśmiechnęła się szeroko. - Jak dostanę, to ci przyniosę.
Asket pokręcił znów głową z niedowierzaniem i podrapał się po karku. Wyzbierał już wszystkie dojrzałe owoce z tego drzewa, więc po chwili namysłu przeszedł do następnego, po prawej stronie Agnes. Wróżka poleciała za nim, przeciskając się pomiędzy liśćmi, żeby może na wszelki wypadek nie błyskać na całą okolicę.
- Nie jesteś zły o wodę?
- Czemu miałbym być zły o wodę?
- Ludzie nie lubią, kiedy zabiera się ich rzeczy bez pytania.
- To tylko woda
- westchnął mężczyzna. - Zresztą ile mogłaś jej zabrać. Nie jestem zły. Jestem... zdziwiony.
- Czym jesteś zdziwiony?
- Primula uniosła brwi, zaskoczona, a Asket zamarł, przenosząc na nią pełne niedowierzania spojrzenie.
- Tym, że mam wróżkę w sadzie. Wróżkę, która bawi się z moją córką i przyprowadza mi porwane kobiety na plantację.
- Z Mickelem też się bawię!
- Świetnie...
- zerknął na kobietę. - Mam parobków. Mogę wysłać któregoś z nich, jak wstaną.
Primula wróciła do Agnes i usiadła jej na kolanie, by rozpiąć złotą, plecioną bransoletkę, którą miała owiniętą wokół talii. Z ociąganiem wyciągnęła ją w stronę rudowłosej, chyba... oddając jej zapłatę za świadczone do tej pory usługi? Szybko jednak wyjaśniła, czemu to robiła.
- Nie mogę polecieć do niej z tym. Ale nie dawaj tego Asketowi! Ani Libby, nieważne jak bardzo poprosi, bo i tak zgubi! - złożyła biżuterię w dłoni kobiety. - Wrócę po nią. Jest moja, dałaś mi ją, pamiętaj. No i nie wiem skąd będziecie wiedzieć, że to już, że nie patrzy. Poczekajcie chwilę, taką dłuższą. Jak dojdziesz do ostatniego drzewa w tym rzędzie, Asket, to wróć po Agnes i idźcie do domu. Powoli, tak normalnie. Niech Agnes idzie za tobą. I nie wychodźcie już z domu potem, aż nie wrócę.

Plan Primuli, choć wymyślony dość szybko i mało zawoalowany, mieli okazję sprawdzić w działaniu już chwilę później. Gdy wróżka zniknęła, mężczyzna w milczeniu poszedł dalej, zostawiając rozmowy i pytania na później. Kilkanaście minut później faktycznie znalazł się z powrotem w okolicy rudowłosej. Jedynym, co stało się zaskakująco nienaturalne, była cisza i brak radosnego trajkotania wróżki, do którego Reimann zdążyła się już przyzwyczaić. Nikt nie przekonywał jej, że wszystko się uda i ma się nie martwić, ani nie zawołał radośnie "hop", gdy Asket gestem zachęcił ją do wstania i podążenia za nim.
Dopiero teraz, po podniesieniu się po tak długim siedzeniu w miejscu, Agnes poczuła, jak wykończone są jej mięśnie. Taki wysiłek był dla niej czymś zupełnie obcym, a praktycznie nie miała czasu ani możliwości odpoczynku od momentu, w którym zaczęło świtać. Plantator wydawał się zestresowany, ale trudno było mu się dziwić - nie wiedział, czy nie ma się spodziewać zaraz strzały przeszywającej najpierw jego głowę, a potem klatkę piersiową ratowanej przez niego kobiety. Wyglądało jednak na to, że plan Primuli się powiódł, choć do jakiego stopnia, tego nie mieli się jak dowiedzieć. Przechodząc przez próg sporego, drewnianego domu inżynier nie wiedziała, czy faktycznie będzie miała komu oddać za jakiś czas tę bransoletkę.

Domostwo plantatorów było parterowe i dość rozłożyste; w mieście nie spotykało się takich, nawet dom wynajmowany przez Agnes był wąski i piętrowy, by zajmował jak najmniej miejsca w ciasnych uliczkach dzielnicy portowej. Okiennice były szeroko pootwierane, a do środka wpadało światło porannego słońca, padając na stół i siedzącą przy nim dwójkę dzieci: na oko siedmioletnią dziewczynkę i trzyletniego chłopca, podobnych do siebie jak dwie krople wody. Zza rogu pomieszczenia wyszła niska, przysadzista kobieta, wycierając dłonie o fartuch. Libby poderwała się i podbiegła do ojca, przytulając się do niego mocno, a potem to samo z jakiegoś powodu robiąc z Agnes.
- Udało się! Mówiłam ci tato, mówiłam, że to jest naprawdę!
Mężczyzna westchnął ciężko, jakby właśnie spadł z jego ramion ogromny ciężar, większy, niż wypełniony oliwkami kosz.
- Siądź z dala od okna - polecił tylko rudowłosej, opierając łokcie na kolanach i przecierając twarz dłońmi.
Obrazek

Opuszczone ruiny

48
- Ja ci uwierzyłam, bo nie miałam wyjścia. Z nią może być inaczej - odparła kobieta, ale czy miała jakiś wybór? Nie do końca. Nic lepszego nie przychodziło jej do głowy niż ponownie zaufać w magię i zdolności maleńkiej wróżki, chociaż plan był ryzykowny.

Bransoletkę przyjęła i założyła z powrotem na rękę, w apatii słuchając rozmowy Primuli i Asketa. Obserwowała go, zbierającego oliwki i czekała, skręcając się w środku i denerwując coraz bardziej. Miała już dość pod każdym względem i gdy w końcu mężczyzna dał jej znać, aby wstała, zerwała się, wydając przy tym jęk. Taki wysiłek, jakiego podjęła się nad ranem wyraźnie się na niej odbił i siedzenie godzinę pod drzewem skutecznie przypomniało, jak bardzo jest zmęczona. Powoli zaczęła więc iść, czując że wszystko ją pali, rozglądając się wokół i modląc się, aby nie dostać strzałą... Chyba podobnie do rolnika, który także miał swoje obawy.

Przekraczając próg domu wszystko w jej ciele nagle puściło, rozluźniło się, a z ust Agnes aż wydarło się niekontrolowane westchnienie ulgi. Rozejrzała się powoli po pomieszczeniu, znajdując wzrokiem dwójkę dzieci i żonę Asketa. Z zaskoczeniem zerknęła na Libby, która przytuliła się i do niej - na jej rozum spowodowane to było faktem, że wedle mniemania dziewczynki była przyjaciółką jej wróżki. Nie objęła jej, tylko stała, marząc o chwili odpoczynku.

Usiadła wedle poleceń jak najdalej od okna na jakimś krześle czy ławie, natychmiast na nim zjeżdżając nielegancko, opierając głowę o ścianę i przymykając oczy. Czuła, jakby zostały one stworzone z ołowiu, że nie wytrzyma, jeśli będą otwarte. Godziny siedzenia w zamkniętym kręgu, wspinaczka po ścianie, przeskoki po mostach, wędrówka po gęstym lesie - wszystko to nagle się w niej odezwało, wrzeszcząc, ile szkód narobiło w jej ciele.

A jednak w końcu była w bezpiecznym miejscu, w końcu mogła choć na chwilę przestać się martwić. I czy tego chciała czy nie, po jej policzkach popłynęły pojedyncze łzy. Żaden szloch, gdyż nie była nawet do tego zdolna, ale kilka pojedynczych kropel, szybkie siorbnięcie nosem. Nie musiała martwić się już o żar z nieba, o to, że w następnej sekundzie ktoś ją zabije, że umrze z pragnienia i głodu. Byla otoczona ludźmi, prawdziwymi, z normalnym wzrostem, myślącymi logicznie. Za chwilę ktoś po nią przyjedzie, rozprawi się z elfką, zaniesie ją na rękach do łóżka.

- Dziękuję - wyszeptała, oddychając powoli, czując że zaraz zaśnie na siedząco. Po chwili ocknęła się, przecierając załzawione oczy i policzki i rozejrzała, pytając: - Macie jakiś kawałek pergaminu, coś do pisania? Chciałabym jak najszybciej wysłać kogoś z krótką notką. W domu rozpoznają moje pismo, od razu skrzykną ludzi i przyjadą jak najszybciej. Nie będę się naprzykrzać dłużej, niż to potrzebne. Shanis zresztą tak samo, wszystkim się zajmę.

Myśląc zaś o elfce, Agnes nie spodziewała się, że da się nienawidzić kogoś bardziej, niż Vasati. A jednak, gdy postawiono przed nią wyzwanie w postaci samotnej nocy w głuszy, gdy czyha się bezpośrednio na jej życie, inaczej podchodzi się do tego typu sprawy. Inżynier przyłapała siebie, że szczerze życzy, aby jej porywaczka zdechła w najgorszy możliwy sposób za zbrodnie przeciwko niej. Żeby przeciągnięto ją po ziemi, przywiązaną do koni, żeby naszpikowano ją strzałami, żeby z połamanymi kończynami trafiła do tego samego dołu, co Reimann wcześniej. I wszyscy świadkiem, że dopilnuje tego. Choćby miała bezpośrednio uczestniczyć w jej egzekucji.

Zmieniła pozycję, opierając się łokciami o kolana, kiwając apatycznie w miejscu i czekając. Złapała się nawet na tym, że instynktownie dotknęła swojego podbrzusza, naprawdę nie będąc pewną tego, co jest prawdą, a co ułudą.

Pozostało jej właściwie czekać. Na parobków, którzy mieli przyprowadzić całą cholerną armię, jeśli będzie trzeba. Na Primulę z wieściami, co się stało z elfką.

Na zbawienie.

Opuszczone ruiny

49
POST BARDA
Asket pokręcił tylko głową, wciąż wspartą na rękach. Widząc jego zdenerwowanie, kobieta podeszła do niego i oparła dłoń na jego ramieniu.
- My tu nie piszemy - powiedziała. Miała miły, ciepły głos. - Nie mamy pergaminów i innych takich.
Mężczyzna w końcu wyprostował się i wstał, by przesypać oliwki do kosza w kącie pomieszczenia. Pokój był duży, przestronny, a na jego środku znajdował się stół, przy którym wszyscy spożywali właśnie śniadanie. Dopiero w tej chwili Agnes spostrzegła, co się na nim znajdowało: świeże bułki, owoce, jakieś suszone mięso, dzban z wodą. Libby w podskokach poleciała gdzieś za zakręt ściany, by wrócić z dodatkowym talerzem i pustym kubkiem, który postawiła przy wolnym miejscu na drewnianej ławie. Podbiegła do rudowłosej, łapiąc ją za nadgarstek i zaciągając do stołu, choć raczej nie musiała jej do tego szczególnie przekonywać.
- Jedz! Primula mówiła, że jesteś głodna! - sama usiadła obok niej, przy swoim niedojedzonym śniadaniu i wróciła do średnio umiejętnego pochłaniania własnego posiłku.
- Muszę wracać do sadu, Arna. Nie mogę zostać w domu po dwóch rzędach drzew. Elfka kłamała, jak widzisz zresztą. Chce... żeby Agnes nie wróciła do miasta. Musimy jej pomóc. Jest głodna i wykończona, a spodziewa się dziecka - westchnął Asket, a kobieta, której imię właśnie przypadkiem Agnes poznała, pokiwała głową.
- Zajmę się nią.
- Niech nie wychodzi. Przyślę tu któregoś z chłopaków zaraz.
- Ja też pomogę! - zaoferowała zadowolona Libby, zupełnie nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji. Kiedy uśmiechała się szeroko, w jej policzkach robiły się małe dołeczki.
- Ty siedź w domu, razem z Agnes.
Plantator uzupełnił bukłak wodą, złapał kosz i wyszedł, obiecując wrócić tak szybko, jak będzie się to wydawało rozsądne. Arna z kolei usiadła naprzeciw swojego niespodziewanego gościa i splotła dłonie na stole, przez kilka chwil przyglądając się jej w milczeniu. Trzyletni chłopiec nic nie mówił; przeżuwał coś od pięciu minut, ewidentnie nie mogąc się zebrać, by to w końcu przełknąć, a jego wielkie oczy utkwione były w brudnej, zupełnie obcej mu kobiecie.
- Jak zjesz, dam ci miskę z wodą, obmyjesz się. Koszulę czystą też dostaniesz - obiecała gospodyni. - Jesteś ze stolicy, tak? Do niej musisz wrócić? Wsadzimy Leo albo Harta na konia, pojadą, przywiozą kogoś po ciebie. Powiesz mi kogo szukać? I co z tą Shanis? Wydawała się bardzo miła. Przykro mi, że się poróżniłyście.
Obrazek

Opuszczone ruiny

50
POST POSTACI
Agnes Reimann
Oczywiście, że tutejsi byli niepiśmienni – tego typu ludziom niepotrzebna była ta umiejętność, chociaż gdyby mierzyli odrobinę wyżej, mogliby dzięki nauce wkroczyć na większy rynek, może podpisać jakiś kontrakt. I nawet ich nie było żal Agnes, ale skazali na taki los swoich potomków – wiecznie uwiązani do jednej ziemi, do jednego miejsca.

Nie szkodzi. W takim razie przekażę wszystko ustnie — mruknęła, przyglądając się parze i mimowolnie przechodząc spojrzeniem na zastawiony stół. Momentalnie skręciło ją w żołądku od samego patrzenia na całe jedzenie, które nęciło kolorami, zapachem, z zazdrością spoglądając na to wszystko. Długo nie musiała jeść oczami, gdyż dziewczynka pociągnęła ją gwałtownie do stołu, stawiając przed nią naczynia. Po chwili wahania i spoglądania na gospodarzy kobieta jednak sięgnęła po bułkę, trochę owoców i mięso. Nalała sobie wodę do kubka i zaczęła jeść – nie przejmowała się nawet brakiem sztućców, po prostu pochłonęła w mig całe śniadanie, przymykając przy tym co chwila oczy z czystej radości. Rozrywała miękki środek chleba, przegryzała to mięsem, soczystymi owcami, popijając wodą i zapominając chociaż na chwilę o przykrościach, jakie ją spotkały.

Usiadła zaraz wygodniej, wycierając wierzchem dłoni usta. Zorientowała się zaraz, że nadal ma teraz poszarpane rękawiczki na sobie, więc zdjęła je, zwijając w kulkę i trzymając ze sobą. Liny na razie nie ściągała. W międzyczasie oczywiście kiwała głową do Arny, gospodyni, ale gdy przełknęła ostatni kęs i usiadła wygodniej, w znacznie mniej wisielczym humorze, odpowiedziała na pytania zadane przez kobiecinę.

Tak, stolica. Daleko stąd na koniu? — zapytała, oglądając dłonie i ręce, załamana ich stanem. — Mogę wytyczyć dokładną trasę przez miasto do mojego domu. Na pewno służba pozostanie na miejscu, więc z nimi wasi ludzie niech się skontaktują, oni poślą po odpowiednie osoby. Choć raz mam nadzieję, że nie rozpierzchli się po mieście szukając mnie. W każdym razie, Rafael, Jacob, Flavia... ktokolwiek w domu otworzy drzwi i odbierze wiadomość, zajmie się zebraniem ludzi. Resztę szczegółów przekażę posłańcowi, nie będzie ich dużo.

Co do Shanis... — tutaj Agnes zerknęła na dzieci, wykonując bliżej nieokreślony ruch głową. Nie chciała wdawać się w szczegóły całej historii, a i nie były to detale dla ich uszu. — Ja jej do wczoraj nawet nie znałam, więc nie ma mowy o poróżnieniu. Najwyraźniej znałam bliską jej osobę, którą dopadła sprawiedliwość za wyrządzone mi szkody. Elfka teraz obwinia za to mnie, do tego stopnia... że w środku dnia porwała mnie z centrum miasta i wywiozła daleko poza, do okolicznych ruin. Cokolwiek opowiadała o jakiejś przyjaźni, to stek bzdur. Nie mam z nią nic wspólnego i nawet bym nie chciała.

Plan na następne godziny właściwie był prosty. Agnes chciała umyć się i przebrać koszulę, która i tak nadawała się do spalenia, następnie poinstruować posłańca o tym, gdzie dokładnie ma jechać i co komu powiedzieć – w głowie miała nawet już pierwsze szczegóły, o znalezieniu kogokolwiek ze służby, komu mieliby przekazać o tym, że porwała ją kochanka Vasati, żeby posłali najlepiej po Victora, ale jeśli Sehlean się zaoferuje, to też niech przyjedzie. Że jest jedna, ale niebezpieczna i trzeba ją złapać, więc niech wezmą kilku ludzi, może tropicieli, jeśli zechce zniknąć.

Dziękuję raz jeszcze. Wiem, że to ryzykowne, ale odpłacę się z nawiązką. Obiecuję też, że Shanis zostanie złapana na miejscu i nie będzie miała możliwości nękać waszej rodziny za pomoc mojej osobie. Ludzie, którzy na pewno już mnie szukają w mieście, dopilnują tego, wytropią ją i doprowadzą pod wymiar sprawiedliwości — powiedziała, uśmiechając się delikatnie w stronę Arny, w głowie mając jednak świadomość, że ta sprawiedliwość nie będzie z ręki straży miejskiej, a jej samej... czy raczej jej przedłużenia w postaci Sehleana bądź Victora.

Opuszczone ruiny

51
POST BARDA
- A z godzina będzie na koniu - odparła kobieta. - Z wozem trochę dłużej, bez wozu trochę mniej. Puścimy chłopaka na samym koniu, co by szybciej było.
Może Arna nie należała do nadprzeciętnie inteligentnych osób, ale z łatwością zrozumiała niewypowiedzianą sugestię Agnes. Automatycznie pogłaskała po głowie syna, który w końcu postanowił przełknąć to, co przeżuwał od piętnastu minut. Przytulił się do matki, nie odrywając spojrzenia od rudowłosej, choć nadal nie wypowiedział ani słowa. Chyba nieszczególnie darzył sympatią nieznajomą kobietę - w przeciwieństwie do Libby, która najwyraźniej uznała ją za swoją nową ulubioną przyjaciółkę i co chwilę zerkała na nią, wiercąc się w miejscu. Nie chciała przerywać dorosłym dyskusji, ale widać było, że ją nosi. Kolor skóry pani inżynier z pewnością musiał być dla niej czymś niespotykanym; nie odwiedzali ich tutaj ludzie o tak jasnej karnacji, a sama dziewczynka, tak samo jak cała jej rodzina, stanowiła do Agnes wyrazisty kontrast.
- Jak patrzę na twój stan, to domyślam się, że przyjaźni tu nie było. Nie traktuje się tak swoich przyjaciół. Przyjaciele przed przyjaciółmi nie muszą uciekać - przesunęła w stronę syna kubek z owocowym kompotem, a chłopiec posłusznie zabrał się za picie. - Dopilnujemy, żebyś była bezpieczna... pod warunkiem, że nie narazi to naszego bezpieczeństwa.
To było oczywiste. Arna nie poświęciłaby rodziny tylko po to, by uratować nieznajomą. Reimann mogła z góry zakładać, że jeśli ktoś zagrozi kobiecie życiem jej dzieci, wyda rudowłosą szybciej, niż Shanis dokończy swoje pytanie. Trudno było mieć jej to za złe. Nie znały się, ani z Agnes, ani z elfką. Żadnej nie była nic winna.
Kiedy kobieta skończyła jeść, Arna posprzątała po śniadaniu. Nie poświęciła temu dużo czasu - póki co zebrała tylko naczynia w jedno miejsce, resztę jedzenia w drugie, a potem wstała i gestem zachęciła swojego gościa, by poszła za nią. Mickel został w miejscu, ewidentnie mając lepszy pomysł na spędzenie czasu, niż towarzyszenie obcej. Co innego Libby - ta oczywiście ruszyła razem z nimi. Agnes została poprowadzona przez długi korytarz do niewielkiego pomieszczenia, w którym znajdował się wychodek i malutka balia z zimną już wodą. Nie mogło się to równać z pokojem kąpielowym w domu, jaki wynajmowała. Nie miała tutaj też służącej, która pomogłaby jej się oporządzić. Ubrania, które dostała od Arny, były za duże i kiepskiej jakości, ale przynajmniej czyste.
- Jak skończysz, to wróć do głównej izby. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, wołaj.
Złapała córkę za ramię i wyprowadziła ją z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Do uszu Reimann dobiegł jeszcze fragment ich rozmowy.
- Widziałaś jakie ma włosy? Też będę miała takie włosy, jak dorosnę.
- Jasne, Libby.
- I takie kolczyki! Też będę nosić takie kolczyki.
- Będziesz musiała sobie zrobić dziury w uszach, żeby nosić kolczyki, kochanie.
- Jakie dziury?!
- Takie na wylot, tutaj. Z tej strony na drugą.
- Fuuuj, to nie.

Przez niewielkie okienko u szczytu drewnianej ściany wpadało trochę słońca i szum wiatru wśród liści. Chyba chwilowo była bezpieczna.
Obrazek

Opuszczone ruiny

52
Słysząc szacunkowy czas dojazdu do miasta, Agnes wykonała szybkie obliczenia. Realistycznie rzec ujmując odsiecz przybędzie w przeciągu trzech godzin - może mniej, ale równie dobrze może więcej, zależnie od tego jak szybko zbierze się ekipa. To nie było mało czasu, szczególnie jeśli elfka nie dajcie bogowie zorientuje się w tym małym triku. Agnes pozostało jednak liczyć, że wróżka okaze się na tyle sprytna, że wywiedzie w jakieś szczere pola jej porywaczke nawet na cały dzień.

- Rozumiem. Nie oczekiwałabym innej odpowiedzi... Na dobrą sprawę, sama mogłabym wyruszyć konno, żeby nie narażać was dłużej, niż to potrzebne, a w samym Taj'cah odesłałabym kogoś ze zwierzęciem i zapłatą, ale wybór należy do was. Zrozumiem nieufność - rzuciła sugestią, właściwie będąc bardziej otwartą na zabranie wierzchowca i dojechanie do miasta w godzinę, niż czekanie trzech godzin na kogokolwiek, kto po nią przyjedzie. Elfka chyba była w tym momencie na nogach, a zajęta, być może nie zauważy świecącej się w słońcu bladej kobiety uciekającej konno. Nawet jeśli, to trafienie pędzącego cwałem zwierzęcia graniczyłoby z cudem.

Druga sprawa, że patrząc po dwójce dzieci - jednym tak naprawdę ledwo co urodzonym, drugiej irytująco przylepnej - Agnes miałaby małe opory przed postawieniem ich na drodze Shanis, jeśli do takiej sytuacji w ogóle by doszło. Oczywiście nie była pewna, czy elfka była tak zdesperowana, by ją dorwać, że nie przejmowałaby się kto stoi na linii jej strzału, ale zdawała sobie sprawę, że mając wybrać między swoim życiem, a życiem bezbronnego dziecka... Wybrałaby swoje. Nie bez zawahania i nie bez wyrzutów sumienia, ale nie poświęciłaby się dla nieznajomego brzdąca.

Po skończeniu śniadania została zaprowadzona do maleńkiego pokoiku z równie maleńką balią. Zostając sama i słysząc zachwyconą jej osobą Libby, westchnęła tylko, krzywiąc się. To nie były jej standardy ani nawet coś, co sobie mogła wyobrazić. W jej mniemaniu śmierdziało i było po prostu klaustrofobicznie, ale nie miała wyboru.

Zaczęła się doprowadzać do względnego porządku - najpierw oczywiście skorzystała z wychodka, a potem rozebrała do naga, biorąc szmatkę i szorując najgorsze miejsca, przemywając większe przestrzenie i generalnie starając zmyć z siebie resztki poprzedniego dnia. Dokonała oględzin swego ciała - jej delikatna skóra, nieprzyzwyczajone mięśnie i brak wytrzymałości odbiły się mocno na niej i teraz uda, ramiona, nogi i tułów były pełne siniaków, otarć i skaleczeń. Znalazło się też miejsce na ukąszenia komarów i nawet parę potówek, co w mniemaniu Agnes było po prostu tragedią. Do tego dochodziły otarcia na kostkach i nadgarstkach spowodowane liną leżącą teraz na podłodze.

Miała ochotę skulić się i poryczeć, ale powstrzymała się, obiecując sobie wyładować się w domowym zaciszu. Zamiast tego z cierpiętniczą miną zarzuciła na siebie ubrania od Arny - czy to samo koszulę, czy cos więcej. Materiał był szarobury, godny biednych rolników, a do tego gryzł ją w skórę, ale przynajmniej nie był przepocony, brudny i podarty, czego o jej jedwabnej koszuli powiedzieć nie można było. Minusem były rozmiary, które na jej drobną sylwetkę zwyczajnie nie pasowały i musiała nieco podwiązać dół, rękawy zaś podwijając do samej góry.

Tak oporządzona, włosy zostawiając na razie w spokoju, zaś wszystkie stare ubrania zwijając w kulkę, wyszła z wyraźną ulgą, kierując się do głównej izby. Oby tylko ta mała się do niej nie przylepiła ponownie.

- Dziękuję raz jeszcze za gościnę. Czuję się znacznie lepiej - rzuciła od samego progu, o ile gospodyni tam była. Z zawahaniem pokazała swoje stare ubrania. - To chyba nadaje się teraz tylko do spalenia. Tak czy siak, co z tym koniem? Będziecie wysyłać jednego ze swoich ludzi, czy zaufacie mi i pozwolicie odjechać szybciej, nie narażając was dłużej na... Niedogodności? Jeśli w jakikolwiek sposób to pomoże, mogę zostawić jako zaliczkę swoją biżuterię. Poza tym wyjazd jednej osoby narobi mniej rabanu niż przyjazd całej uzbrojonej drużyny.

Po pierwsze - zapewne ta biżuteria była warta co najmniej połowę wartości ich kobyły, bo nie wierzyła, że byli posiadaczami takiego rumaka, jakim chociażby dysponowała Vasati, a którego Agnes opchnęła za sporą cenę. Po drugie - bardzo dobrze, że nie miała na sobie biżuterii od ojca, bo z nią nigdy w życiu by się nie rozstała.

Po trzecie, liczyła że jej mała sztuczka podziała. Generalnie chciała, aby Arna pozwoliła jej na pożyczenie konia, a żeby to zrobić, musiała uderzyć w jej obawy. Bo co było gorsze, ryzyko utraty zwierzęcia, czy kilkugodzinny pobyt kobiety mogący narazić jej dzieci na niebezpieczeństwo? A żeby ją ugłaskać, zaoferowała, a nawet pokazała bardziej swoją biżuterię, ściągając bransoletkę, odpinając kolczyki i pokazując to na wierzchu dłoni... Trochę niżej, by Libby mogła to widzieć. Na pewno zablyszczą jej oczy, na pewno będzie to chciała, więc i może matka bardziej się ugnie, aby zaoszczędzić wszystkim stresu i czasu, pożyczając kobiecie tylko konia.

Opuszczone ruiny

53
POST BARDA
W skład niewielkiej kupki ubrań, jakie Agnes otrzymała od Arny, wchodziła biała, sznurowana koszula z długimi rękawami i długa, jasnozielona spódnica, która przynajmniej była wiązana - kobieta mogła więc zacisnąć ją mocniej, by dostosować jej rozmiar do obwodu swoich bioder. Dołączona też była bielizna, która choć nie tak dobrej jakości, jak ta, do której przyzwyczajona była inżynier, to wciąż była... no, czysta. Kobieta opuściła więc prowizoryczną plantacyjną łaźnię ubrana jak jeden z tutejszych mieszkańców. Mogło to być odrobinę uwłaczające, ale obecnie nie widział jej nikt, przed kim musiałaby starać się zachować swój status społeczny. Gdy jakimś cudem dotrze do domu, na pewno będzie jej dane przebrać się w coś normalnego... chyba, że Arna wpadnie na inny pomysł.
- Upierzemy. W tej temperaturze zaraz wyschnie. Na słońce wywiesić nie możemy, ale nie trzeba - odebrała od niej zwinięte ubrania i wrzuciła je do dużej miski, którą miała już zawczasu przygotowaną.
Mickela nie było w głównej izbie, ale Libby, naturalnie, czekała. Rysowała coś węgielkiem na podłodze, ale niestety bogowie poskąpili jej talentu, więc choćby nawet Agnes chciała, nie byłaby w stanie wywnioskować co to takiego było. Poza tą dwójką, przy stole siedziała jeszcze jedna postać, której kobieta nie poznała przedtem. Młody chłopak, może szesnastoletni, o oliwkowej cerze i zaplecionych w warkocz włosach, poderwał się z ławy i ukłonił niezdarnie.
- Nie trzeba. Nie będziemy wysyłać cię samej. Leo pojedzie i wróci niedługo, znajdzie kogo tam każesz mu szukać - odparła gospodyni głosem nieznoszącym sprzeciwu. - Powiedz mu, gdzie ma jechać.
Jej wzrok utkwił w zaprezentowanej biżuterii, a dłonie, które już zalewały ubrania w misce podgrzaną wodą, zamarły w miejscu. Libby poderwała się z podłogi i stanęła obok matki, łapiąc się jej spódnicy, a w oczach dziewczynki błysnął zachwyt. Może żyli tu szczęśliwie, może nie potrzebowali niczego więcej, niż mieli, ale wciąż był to widok, który ludziom takim jak oni zapierał dech w piersiach.
- Asket powiedział, że masz zostać w środku, dopóki nie będziemy mieć pewności, że elfki nigdzie tu nie ma - podkreśliła Arna. - Ponoć miałaś... towarzystwo, które cię tu przyprowadziło, a teraz poszło zająć się twoim pościgiem. Dopóki nie dostanę potwierdzenia, że ta cała Shanis nie czeka tylko na to, aż wynurzysz się z domu, nie będziesz się z tego domu wynurzać - wylała w końcu wodę z garnka do miski i zabrała się za pranie. - Powiedz Leo, co ma komu przekazać, a on postara się to załatwić jak najszybciej. Za dwie godziny będzie z powrotem, może mniej, jak konia pogoni. Ty i tak musisz odpocząć. Nie wsadzę cię w tym stanie na siodło. Usiądź z powrotem. Libby, podaj pani zioła.
Dziewczynka skoczyła w kierunku kubka przygotowanego nieopodal i podała go Agnes, straszliwie powoli, ale za to nie rozchlapując dookoła ani kropelki. Zawartość pachniała miętą, melisą i owocami.
Obrazek

Opuszczone ruiny

54
POST POSTACI
Agnes Reimann
Zaciśnięcie wszelakich sznurków, podwinięcie rękawów i powsadzanie wystających kawałków materiału dało niewiele i niestety Agnes musiała się pogodzić z faktem, że nie dopasuje nowych ubrań pod swoją sylwetkę... co mogło być lekko niewykonalne. Być może była to kwestia nerwicy natręctw, a być może egoistycznej chęci perfekcjonizmu, ledwo bowiem poczuła się bezpieczniej, ponownie zaczęła przejmować się głupotami wokół niej. Nic jednak nie denerwowało jej tak, jak sam fakt noszenia takich ubrań. Wyglądała w końcu jak ktoś tutejszy, nie wliczając kerońskiej urody, co nieco zbyt jej uwłaczało.

Wchodząc do pomieszczenia, zerknęła spinając się natychmiast w stronę stołu, gdzie siedział młody chłopak. Minęła sekunda, gdy zorientowała się, że to jeden z tych parobków, o których gospodarz mówił. Zajęła się więc przekonywaniem o tym, aby jak najszybciej się stąd wynieść, oczywiście bezskutecznie. Wyciągnięta z biżuterią dłoń drgnęła, podobnie do brwi, ale nie skomentowała tego. Schowała tylko rękę, siadając przy stole i powoli ponownie przypinając wszystko na swoje miejsce.

Oddane wcześniej ubrania wylądowały w misce, a przygotowująca się do poinstruowania chłopaczka Agnes drgnęła, widząc, co robi gospodyni. — Jedwab pierze się w niskiej... — rzuciła, ale było za późno, więc jedynie westchnęła. Zdała też sobie sprawę z tego, że mogło to zabrzmieć nieco roszczeniowo, a ona sama przed chwilą chciała spalić wszystko, ale jak już się za coś zabiera, to niech będzie to robione porządnie, prawda? — Nieważne — dodała, odchrząkając i wymuszając na sobie uśmiech, gdy dziewczynka przyniosła jej zioła.

Chwila odpoczynku faktycznie dobrze mi zrobi — dopowiedziała jeszcze, zanim przeniosła spojrzenie na młodzieńca, Leo, jeśli dobrze pamiętała. Odchrząknęła i zaczęła mówić. — Słuchaj bardzo uważnie. Po wjeździe do stolicy udaj się od razu do dzielnicy portowej, do części mieszkalnej. Najszybciej będzie zajechać na nabrzeże i jechać kilka minut deptakiem w stronę stoczni, w lewo. Jak dojedziesz do parterowego, białego budynku, w którym sprzedają akcesoria rybackie – na pewno nie przeoczysz, wiecznie wystawiają na zewnątrz jakieś sieci, to natychmiast skręć za róg. Przejedziesz wąską uliczką na drugą, szerszą ulicę, gdzie skręć od razu w prawo. Piąty budynek to mój dom. Bielone drewno, piętrowy, w okiennicach na parterze przeważnie są jakieś kwiaty. Powtórz, w Taj'cah łatwo się zgubić.

Zaschło jej w gardle od dawania instrukcji, więc zrobiła krótką przerwę na napicie się ziół – akurat, jak chłopak miał powtarzać instrukcje. Gdy skończył, Agnes przytaknęła, ewentualnie poprawiła i przeszła do dalszej części. — Dobrze. Jak zapukasz i ktoś ci otworzy, od razu powiedz, że jesteś od Agnes Reimann i że jest w niebezpieczeństwie i prosi o pomoc. Najlepiej będzie, jeżeli porozmawiasz albo z Rafaelem, albo Jacobem, oni będą w stanie ruszyć wszystko. W każdym razie, przekaż im, że zostałam porwana przez kochankę Vasati, uciekłam i ukrywam się tutaj, na farmie. Teraz najważniejsze. Najlepiej niech Victor zbierze kilku ludzi i po mnie przyjedzie. Zapamiętasz wszystko? — zapytała, niepewna, czy parobek będzie w stanie przyswoić taką ilość informacji. — Tak czy siak powtórzę szybko. Agnes Reimann jest w niebezpieczeństwie, porwała ją kochanka Vasati, najlepiej będzie, jak Victor po mnie przyjedzie z kimkolwiek, mogą być moi ochroniarze, mogą być jego ludzie. Albo ktokolwiek niech przyjedzie, byle jak najszybciej i byle z bronią, jasne? Jeśli możesz, to poczekaj na nich i jedź z nimi, żeby wskazać dokładną drogę.

Odetchnęła, dopiero teraz zauważając, że intensywnie stuka palcami o kubek. Martwiła się, że coś po drodze się posypie – że chłopak zapomni dojazdu, że coś stanie się po drodze, że coś stanie się tutaj. Zerknęła na gospodynię i na jej córkę, zastanawiając się właściwie, jak ta druga zareaguje na jej słowotok i to, że powiedziała teraz wprost, że została porwana. Dla takiego dziecka to może być mały szok. Przez chwilę nawet wlepiła w nią wzrok intensywniej, przechodząc powoli na bazgroły na podłodze i pozostawiony tam węgielek. Rozejrzała się szybko po całym pomieszczeniu, poszukując czegoś o prostej powierzchni, na której byłoby widać słowa. Mogła być nawet deska do krojenia, płaskie drewienko.

Macie może coś drewnianego, w miarę płaskiego, na czym byłoby widać węgielek? Ba, nawet deska do krojenia nadawałaby się — jeśli udałoby jej się takie coś uzyskać, zamierzała spisać prowizoryczną notkę, która potwierdzi słowa Leo, a która będzie w miarę jej charakterem pisma. Jej treść byłaby prosta: PORWANA. UCIEKŁAM. LEO WAS ZAPROWADZI. WEŹCIE BROŃ. AGNES. Dałaby to parobkowi, a jeśli nic takiego by się nie znalazło... cóż, mówi się trudno. Ważne, aby chłopak zapamiętał jej słowa.

Jeśli po jego odjeździe (oczywiście Agnes nalegała, aby się śpieszył) Arna nie chciała nic od kobiety, to zamierzała przesiedzieć z dala od okien w jednym miejscu, dając odpoczynek nogom. Po jakimś czasie na pewno zmorzyłby ją sen, nieważne, że na siedząco. Właściwie... sen był dobry, pozwoliłby jej przenieść się w czasie do przyjazdu jej ratunku.

Opuszczone ruiny

55
POST BARDA
Leo z całkiem niezłą dokładnością powtórzył to, co Agnes kazała mu przekazać. Wyglądał na skupionego i zestresowanego powierzoną mu odpowiedzialnością. Kobieta mogła mieć co najwyżej nadzieję, że nienauczony pisania i czytania młodzieniec będzie miał lepszą pamięć, niż ktokolwiek, kto przyzwyczajony był do odczytywania rzeczy z kartki papieru. Nie mylił się, trasę zapamiętał bez wysiłku, a jego nieumiejętność usiedzenia w miejscu świadczyła dobrze o prędkości, z jaką mógł załatwić dla niej tę sprawę. Znając życie, zazwyczaj jechał na koniu podczepionym pod wóz; galop do miasta sam w sobie będzie dla niego ekscytującym doświadczeniem.
Uczepiona sukni matki Libby wpatrywała się intensywnie w rudowłosą, przyswajając każde jej kolejne słowo równie uważnie, co Leo. Wiele z wypowiedzianych przez Agnes słów można było uznać za nieodpowiednie dla jej uszu, ale z drugiej strony - może to ona była przewrażliwiona? Dzieci z takich rejonów z reguły szybciej uczyły się prozy życia. Tak czy inaczej, z pewnością jednego dziewczynka była nauczona: by nie wtrącać się, gdy rozmawiają starsi. To było całkiem imponujące. Czasem nawet Blaise i Adrien miewali z tym problemy.
Arna wyciągnęła rękę z miski z mokrymi ubraniami i podała swojemu gościowi leżącą nieopodal deskę. Węgielek nie był zaostrzony, ani przystosowany do pisania, ale kobiecie udało się zapisać na niej to, co najważniejsze i wręczyć ten nietypowy list chłopakowi. Ten ukłonił się znów, równie niezdarnie co przedtem, założył na głowę podniszczony kapelusz i opuścił dom, zamieniwszy jeszcze kilka cichych słów z gospodynią. Nie wiadomo, czy nie chcieli, by usłyszała ich Agnes, czy w przeciwieństwie do niej starali się oszczędzić szczegółów Libby, ale do żadnej z nich nie dotarło to, co mówili.
W końcu chłopak zniknął za drzwiami, a Arna wycisnęła uprane ubrania i po rozciągnięciu sznurka od ściany do ściany, zaczęła je rozwieszać. Widząc, że Reimann przysypia, przebudziła ją i zaprowadziła do sporej sypialni, jaką zajmowali z Asketem. Szerokie, choć niskie łoże przykryte było skórami i plecionymi pledami, a okiennice pozostawały zamknięte, wpuszczając bardzo niewiele światła. Pod wycieńczoną Agnes uginały się nogi, a materac, choć może nie najwyższej jakości, wciąż był cudowną odmianą po krześle w kącie izby, a już na pewno po nocy spędzonej w kamiennym kręgu. Nie wiedziała kiedy odpłynęła, zbyt zmęczona, by nawet stres i obawy były w stanie utrzymać ją przy świadomości.

Obudził ją delikatny dotyk, niemal niezauważalny ciężar, osiadający na jej klatce piersiowej. Mogła spodziewać się Libby, przynoszącej jej bliżej nieokreślony prezent i wpadającej na genialny pomysł położenia go na niej, ale gdy otworzyła oczy, ujrzała znajomą, malutką sylwetkę Primuli, siedzącą na niej z podciągniętymi nogami, objętymi w kolanach rękami. Nie wyglądała najlepiej - świeciła bardzo blado, a jej zwykle migotliwe skrzydełka teraz były przygaszone i opadały niemrawo wzdłuż tułowia. Zorientowawszy się, że Agnes już nie śpi, wróżka zeszła z niej, lądując ostatecznie na poduszce tuż obok. Nie podleciała w górę, przeszła na nią powoli, krok za krokiem.
- Elfka jest w karczmie - poinformowała ją cicho. Nie dodała nic więcej. Chyba naprawdę było to dla niej trudniejsze, niż zakładała.
Sama inżynier też nie czuła się najlepiej. Czy to był efekt wykończenia organizmu, czy jedzenia pochłoniętego w zastraszającym tempie na pusty, zaciśnięty żołądek, czy jeszcze czegoś innego - lekkie mdłości zniechęcały do podnoszenia się z wygodnego łóżka. Jeśli dotknęła czoła, mogła mieć też wrażenie, że ma wyższą temperaturę niż normalnie, czemu trudno było się dziwić po nocy spędzonej w zimnych ruinach. Dotąd była zbyt zaabsorbowana swoimi działaniami, by poczuć, że jej organizm się buntuje, ale wystarczyła godzina (lub dwie?) snu, by jej ciało zaczęło domagać się konkretnego odpoczynku.
Obrazek

Opuszczone ruiny

56
POST POSTACI
Agnes Reimann
Naskrobanie na prostej desce było ciężkie, ale nie niewykonalne, szczególnie dla kogoś takiego jak Agnes. Manewrując lewą dłonią z łokciem wiszącym w powietrzu, nabazgrała, bo inaczej tego ując nie można, parę słów, a tabliczkę przekazała w końcu Leo. Nawiasem mówiąc chłopak pięknie powtórzył jej kierunki i to, co miał przekazać. Liczyła tylko, że wszyscy szybko się uwiną – i to nieważne, czy Victor, czy jej ochroniarze, czy Sehlean się tym zajmie – mieli tu być jak najszybciej.

Widząc jeszcze, że rozmawia z Arną, Agnes bezczelnie gapiła się na nich z przymrużonymi oczami, jasno sugerując, że taki konspiracyjny ton jej się nie podoba, nawet jeśli nie znaczyło to, że nie było to przeznaczone dla jej uszu, a dla Libby. Tak czy siak sprawy zostały wprawione w ruch i nie pozostało jej nic innego, jak czekać... a czekanie to było tak nudne, że na siedząco przysypiała. Ku jej uldze, Arna zaoferowała łóżko, które chociaż nie było tak dobrej jakości, jakby sobie życzyła, to nadal było miłą odmianą po nocy spędzonej na zimnym kamieniu. Ledwo położyła się na twardym sienniku, a już jej oczy zaciążyły nieprzyjemnie, jakby obłożone były kamieniami.

Nie pamiętała kiedy zasnęła, ale po ponad dobie od braku snu odczuwała to zdecydowanie, czego efektem był paskudny humor i samopoczucie. Gdyby mogła, spałaby dłużej, ale coś ją obudziło... coś leżącego na jej klatce piersiowej. Uchyliła oczy, machając ręką, będąc przekonaną, że to jakiś robak, ale to tylko wróżka wróciła. Wracając dłonią na swoje miejsce westchnęła cichutko, słysząc... właściwie chyba dobre wieści. Przez chwilę leżała w jednej pozycji, próbując powstrzymać nadchodzące mdłości, czując, że dostała chyba gorączki i zastanawiając się, czy nie złapała przez noc jakiejś egzotycznej choroby od jakiegoś komara.

Dobrze — mruknęła, zamykając z powrotem oczy i niemrawie przewracając się na drugi bok. Oprócz całej gamy zmęczenia była też odrobinę rozczarowana. Liczyła, że obudzi się dopiero wtedy, gdy ktoś po nią przyjedzie, a nie że jakaś wróżka powie jej, że elfka zniknęła z okolicy. I nawet nie interesowało jej w tym momencie to, że Primula jest zmęczona. Sama tego chciała, więc to nie w kwestii Agnes, by przejmować się jej losem, gdy jej własny był tak paskudny. — Ile czasu minęło?

Bardzo chciałaby mieć przy sobie swój zegarek, ale raz, że go podarowała kochankowi, dwa, że do tej pory na pewno by się zepsuł. Musiała więc liczyć teraz na słowa Primuli, jeśli ta w ogóle by ją nimi uraczyła, zważywszy na jej zmęczenie. A potem... Agnes na pewno chciała z powrotem zasnąć. Czuła się gorzej, gdy do jej krwi nie była pompowana adrenalina, gdy leżała na względnie wygodnym łóżku, najedzona. Chciała odespać złe godziny, póki mogła, szczególnie, że Shanis była na tyle daleko stąd, że do tego czasu ktoś już po nią przyjedzie, obudzi, zabierze, a ją wrzucą do tego samego dołu, w którym Reimann wylądowała.

Tak, połamanie rąk i nóg i zrzucenie do tego samego miejsca było idealnym pomysłem i tego się trzymając, inżynier ułożyła wygodniej głowę na poduszce.

Opuszczone ruiny

57
POST BARDA
- Nie wiem - odparła Primula. - Nie liczyłam czasu.
Podążając za wzorem Agnes, położyła się na poduszce obok niej, na boku, z malutkimi dłońmi podłożonymi pod głowę. Zanim kobieta zamknęła oczy, spostrzegła, że jedno ze skrzydełek wróżki wygląda na naderwane. Istota nawet nie upomniała się o bransoletkę, która teoretycznie należała już do niej, zbyt zmęczona, by o tym przypomnieć, tak samo jak zbyt zmęczona, by ukryć się w bezpiecznym miejscu, w którym nie zobaczy jej nikt inny. Do tej pory pozostawanie widoczną wyłącznie dla dzieci, było dla niej bardzo ważne. W tej chwili chyba już z jakiegoś powodu było jej wszystko jedno.
Agnes zasnęła z powrotem bez trudu. Gdzieś w międzyczasie słyszała otwierające się drzwi i ciche kroki w sypialni, szepty głosów, które pasowały do Arny i Asketa, kilka razy przez powieki błysnął jej blask o znajomym kolorze błękitu, przynależącym do wróżki. Po traumatycznej nocy i panicznej ucieczce sen był jednak silniejszy, niż wszystko, co mogło dziać się wokół. I nawet hałasy, dobiegające przez okna sypialni z zewnątrz jakiś czas później, nie zdołały jej obudzić.

Co innego było z dotykiem. Skrzypnęły drzwi, po pomieszczeniu poniósł się dźwięk ciężkich kroków, a materac ugiął się pod ciężarem siadającej obok niej osoby. Znajoma dłoń odgarnęła włosy z jej twarzy i przesunęła się po jej ramieniu, a gdy otworzyła oczy, zobaczyła nad sobą strapioną twarz tego, kogo chyba najbardziej chciała teraz ujrzeć.
- Jesteś cała - westchnął Victor, pomagając jej podnieść się do pozycji siedzącej i przyciągając ją do siebie. Teraz nie miał już na sobie eleganckich szat, jak wczoraj, ale zwykłą, luźną koszulę i wciśnięte w wysokie buty spodnie; mimo to wciąż wyglądał lepiej, niż ona. Nie wydawało się, by w ogóle to zauważył. Przytulał ją do ciepłej piersi, jak utracony skarb, którego sądził, że nigdy już nie odzyska.
- Zabierzemy cię do domu - obiecał, odsuwając ją w końcu od siebie na odległość wyciągniętych rąk i przesuwając spojrzeniem po jej poplątanych włosach, zmęczonej twarzy i za dużych ubraniach, jakie otrzymała od Arny. - I nie spuszczę cię już z oka do wypłynięcia z Taj'cah. Choćbym miał nie spać te trzy dni. Przygotujcie konie! Agnes pojedzie ze mną.
Dopiero wtedy Reimann zorientowała się, że w drzwiach stoi dwóch elfów i Jacob, zerkający do sypialni z niepokojem. Na komendę najemnika odwrócili się i poszli spełnić jego polecenie. Wyglądało na to, że Primula miała rację i Shanis znajdowała się teraz w karczmie. Może nawet nie była świadoma tego, co tutaj się działo; może nie widziała pędzących koni i raczej dobrze jej znanego LeGuinessa wśród grupy ratunkowej. Tylko gdzie teraz była wróżka? Tutaj nie było jej widać, a Agnes wciąż była jej winna zapłatę za pomoc.
Korzystając z faktu, że przejście się zwolniło, do sypialni przydreptała Libby, w rękach trzymająca kubek z czymś do picia, prawdopodobnie znów ziołami. Victor przejął go od niej i podał rudowłosej, więc dziewczynka splotła ręce za plecami i przyglądała się im przez chwilę, chybocząc się na nogach z palców na pięty, i z powrotem.
- Jesteś jej mężem? - spytała, co sprawiło, że najemnik dopiero teraz przeniósł na nią wzrok, faktycznie poświęcając dziecku odrobinę uwagi. W drzwiach stanęła Arna, opierając się ramieniem o framugę drzwi i obserwując ich trójkę.
- Tak - odparł. - Ty opiekowałaś się Agnes? Jak masz na imię?
- Tak! Ja się opiekowałam. Dałam jej zioła wcześniej i teraz też. Jestem Libby. Znamy się, bo obie znamy Primulę. Gdzie ona jest? Mama mówiła, że spała z tobą. Musi cię bardzo lubić. Ze mną nigdy nie chciała spać. Pewnie dlatego, że Mickel chodzi siku w nocy co chwilę i ją budzi.
- Primula? - powtórzył Victor.
- Tak, nie ma jej nigdzie.
Obrazek

Opuszczone ruiny

58
POST POSTACI
Agnes Reimann
Mhm — mruknęła w odpowiedzi, przymykając powoli oczy ciężkie jak metal. Gdzieś w międzyczasie zauważyła naderwane skrzydełko, ale była na tyle zmęczona, że nie przejęła się tym ani trochę. To samo zmęczenie zmogło ją momentalnie, przywracając do upragnionych mrzonek, przerywanych hałasami dochodzącymi z domu. Agnes w pewnym momencie trwała w swoistym półśnie, jednocześnie błąkając się po sennych przestworzach i rejestrując każdy ruch wokół niej, każdy dźwięk i każdy widok. Nie przeszkadzało jej to. Nadal odpoczywała, zbyt wycieńczona, by jakkolwiek oponować przeciwko takiej formie wypoczynku.

Ze stagnacji wybudził ją kolejny dotyk poprzedzony czyimiś ciężkimi krokami. Przebudzając się, serce zabiło jej mocniej, gdyż będąc wciąż w krainie snu była święcie przekonana, że to Shanis po nią przyszła i teraz sobie z nią igra. Z cichym krzykiem zerwała się, gwałtownie otwierając oczy, mając na twarzy przestrach, będąc gotową do ucieczki, ale rzeczywistość była znacznie milsza, niż mogła sobie życzyć.

Słysząc ten jeden, jedyny głos, który pragnęła usłyszeć, momentalnie się złamała. Z lśniącymi oczami wpatrywała się w twarz wybawcy, odczuwając jeszcze większą ulgę niż ta, która towarzyszyła jej podczas akcji ratunkowej prowadzonej przez nią. Momentalnie uniosła się z jego pomocą i rzuciła się na szyję Victora, przyciskając go mocno do siebie, jakby za chwilę miał odejść i nigdy nie wrócić. Zacisnęła dłonie na koszuli i w tym momencie wydarł się z jej gardła cichy szloch. Kamień spadł jej z serca, prawie dosłownie i ta chwila wystarczyła, by puściła swoje emocje, pozwalając dać im ujście w postaci łez.

Po jakimś czasie ze sporym oporem została odsunięta od najemnika, przysiadając na boku i wpatrując się ze szczęściem w jego twarz. Otarła mokre policzki, po czym sięgnęła palcami do jego lica, dotykając go i sprawdzając, czy to nie jest sen, albo kolejna sztuczka, którą mogła mieć w zanadrzu Shanis. Przez ostatnie dni stała się mocną paranoiczką i zwyczajnie chciała być pewna chociaż tej jednej rzeczy. — Nie mogę się doczekać — szepnęła, przeciągając kciukiem po jego kości policzkowej, uśmiechając się delikatnie.

Ponad ramieniem Victora spojrzała w stronę drzwi, gdzie stało trzech... dwóch elfów i Jacob wykonujący właśnie polecenie Victora. Skinęła im głową, zaraz wracając spojrzeniem do tej jednej, jedynej osoby, która teraz się liczyła. Nie pamiętała teraz o niczym – o wróżce, elfce i rolnikach. W jej głowie tkwiła tylko myśl o tym, że jest uratowana, bezpieczna, że wszystko będzie dobrze. Po raz pierwszy od kilkunastu godzin czuła się tak dobrze.

Gdzieś w międzyczasie wpadła do sypialni Libby, przynosząc kolejny wywar. Agnes przyjęła kubek od Victora, siorbiąc powoli zioła i przysłuchując się toczącej konwersacji. Dopiero teraz zerknęła na poduszkę, gdzie spała wcześniej Primula, ale nie było po niej śladu. Kobieta była gotowa zignorować ten fakt i wrócić do bardziej przyziemnych spraw, kompletnie też mając gdzieś fakt, że obiecała jej bransoletkę – w tym momencie naprawdę nie mogła mniej mieć to gdzieś. Rozmowa jednak nadal toczyła się wokół istotki, więc niejako została zmuszona do wyjaśnienia chociaż tej kwestii Victorowi. — Wróżka, jakkolwiek głupio to brzmi. Przypadkiem spotkałam ją w ruinach, posłużyła mi za przewodniczkę do farmy. Nie wiem gdzie jest, pewnie przestraszyła się nowego towarzystwa.

Zerknęła na Arnę, potem na jej córkę i zwróciła się do gospodyni: — Chciałabym chwilę prywatności... z mężem, zanim odjedziemy. — Jeśli zaś obie wyszły, możliwe, że zamykając za sobą drzwi, Agnes westchnęła i opierając się o ramę łóżka, popijając jeszcze ziół, rzuciła zmęczone spojrzenie kochankowi. — Co się stało z papą? Ostatnie, co pamiętam przed tymi przeklętymi ruinami, to on narzekający, że jest śpiący. Podobno nie wiedzieli, kim jest, więc go zostawili, ale mam nadzieję, że dał sobie radę...

Teraz, gdy czuła się bezpieczniej, mogła martwić się o inne rzeczy i osoby, w tym jej ojca, który wszakże został porzucony... gdzieś, oby w mieście, wedle słów Shanis. — Musicie też wysłać jakiś pościg za Shanis, elfką która mnie porwała. Ostatnio podobno była w karczmie niedaleko, ale nie wiadomo, ile w niej zostanie i co zrobi, jeśli się dowie, że wróciłam do miasta. Jestem pewna, że jeśli nie zostanie złapana, to jakimś cudem znajdzie się na Kattok i będzie dalej mnie dręczyć. A nie chcę żyć w ciągłej paranoi, że dostanę nagle strzałą w plecy. Ta dwójka elfów jest rozumiem od Sehleana? Może oni wybraliby się za nią? Ty i Jacob powinniście wystarczyć do eskorty, szczególnie że ona jest jedna.

Nie zamierzała ryzykować, że jej albo komuś z jej otoczenia stałoby się coś, bo nie dopilnowała schwytania Shanis. Nie chciała ciągle bać się o swoje życie, szczególnie w tak polowych warunkach, jakie będą na wyspie. A nie dajcie bogowie stwierdzi, że weźmie tym razem na celownik jej ojca, a wszystko przez zaniechanie pościgu. Nie, musiała zostać złapana, choćby miała zaangażować do tego całą armię Sehleana, który nawiasem mówiąc był jej to winny zważywszy na okoliczności porwania.

Odstawiła kubek na podłogę i z jękiem postawiła tam także stopy. Wszystko ją bolało i paliło – plecy i krzyże od upadku, ręce od wspinaczki, nogi od biegu, a jeszcze była podrapana, podrażniona i pogryziona. Przetarła dłońmi po twarzy i zerknęła raz jeszcze na drzwi, patrząc, czy aby nie ma tam nikogo z rodziny farmerów, po czym znacznie cichszym głosem, zbliżając się do Victora, powiedziała coś jeszcze. — Gospodarz nie wyglądał na zbyt przekonanego o wizji zapłaty, więc powiedziałam im, że jestem w ciąży. I nie pytaj, skąd ten pomysł. Ta sama wróżka, która mnie wyprowadziła z ruin, była święcie przekonana, że mam w sobie małego człowieczka i moja aura jest inna, więc wykorzystałam te brednie do przekonania tutejszych do pomocy. Ciężarnej nikt nie odmawia — wolała mieć to uzgodnione teraz, aby mężczyzna nie zrobił zaskoczonej miny, gdyby Arna bądź Asket palnęli coś o tym temacie. W końcu jako... jej mąż, jak to pięknie sam określił dla uproszczenia dziecięcego umysłu, chyba powinien wiedzieć o takich sprawach, czy coś w ten deseń. W każdym razie lepiej było to teraz wytłumaczyć, niż później.

Opuszczone ruiny

59
POST BARDA
Przez długą chwilę Victor tylko przesuwał ciepłą dłonią po jej obolałych plecach. Nie widziała jego twarzy, ale znała go już na tyle dobrze, że mogła się domyślać, jaki wyraz się na niej maluje. Z pewnością jeszcze bardziej niż ona życzył śmierci osobie, która odpowiedzialna była za stan jego ukochanej. Starł łzy z jej policzków i odpowiedział uśmiechem na jej uśmiech, jednocześnie przesuwając uważnym spojrzeniem po całej jej sylwetce, jakby wyszukiwał widocznych konsekwencji tego, co działo się z nią od wczoraj.
- Mhm - odmruknął tylko z powątpiewaniem na rewelację o wróżce, zerkając też na stojące nieopodal dziecko. Wyglądał, jakby uznał to za metaforę, albo jakiś dziwny kod, zrozumiały wyłącznie przez Agnes i dziewczynkę. A może założył, że prawdy dowie się później, jak już nie będzie słuchała ich sześciolatka?
- Oczywiście - zgodziła się Arna i wyciągnęła rękę do Libby, by potem zabrać ją z sypialni i zamknąć za sobą drzwi. Zostali sami, tak, jak inżynier chciała, choć trudno było mówić o pełnej prywatności w obcym miejscu, takim jak to.
Victor oparł dłoń o jej kolano, nie przeszkadzając jej w piciu ziół, choć na pewno wolałby przyciągnąć ją do siebie i trzymać możliwie najbliżej, żeby mieć pewność, że nic niespodziewanego już więcej się nie wydarzy. Zielony materiał spódnicy, na której opierał rękę, był zaskakująco lekki i przyjemny w dotyku. Nie była to droga tkanina, ale nie był to też sztywny len.
- Wszystko z nim w porządku. Obudził się pod miastem, jakoś poradził sobie z powrotem do centrum miasta, dotarł do Sehleana, powiedział mu, że zniknęłaś - wyjaśnił. - Elf rozesłał swoich ludzi... swoich strażników, żeby cię szukali, ale nikt nie wpadł na to, żeby ruszyć poza miasto. A już na pewno nie tutaj. Twój ojciec w każdym razie jest cały i zdrowy. Czeka w domu, z Rafaelem, który jakimś cudem był jedyną osobą, jaka była w stanie zatrzymać go w miejscu. Chciał jechać ze mną, kiedy przyjechał chłopak.
Zamilkł na chwilę, unosząc wzrok i przesuwając nim po zdobionych, rzeźbionych belkach nad oknami.
- Chyba znienawidził mnie już do reszty - dodał jeszcze, nie wyjaśniając o co mogło mu chodzić i co takiego wydarzyło się przed jego odjazdem.
Słysząc o Shanis, z powrotem skupił się na twarzy rudowłosej. Skinął głową, z uwagą przyjmując do wiadomości wszystko, co mówiła.
- Przejeżdżaliśmy obok karczmy. Jedynej po drodze. Nie będzie trudno ją znaleźć. Nawet jeśli już jej tam nie ma, Sehlean jest wściekły, nie pozwoli jej uciec.
Brwi najemnika powędrowały wysoko w górę, kiedy usłyszał o wyimaginowanej ciąży, ale początkowo w żaden sposób tego nie skomentował. Zerknął ostrożnie na jej brzuch, jakby spodziewał się cokolwiek tam zobaczyć, ale cóż, nic w tej okolicy nie odbiegało od normy. Jego zazwyczaj dość ekspresyjna mimika teraz stała się pozbawioną emocji maską, z której Agnes niczego nie potrafiła wyczytać. Był zły, że wpadła na taki pomysł? Rozbawiony? Zdezorientowany? Nic. Jak nie on.
- Moment - zmarszczył brwi, chwilowo ignorując temat samej ciąży. - O co chodzi z tą wróżką? Jaka wróżka, jaka aura? Mówisz o takiej faktycznej wróżce, takiej... małej? Świecącej? Ze skrzydełkami? Coś takiego wyprowadziło cię z ruin? - przetarł twarz dłonią i pokręcił głową. - Nawet nie wiedziałem, że tu są jakieś w okolicy.
W końcu jakoś pogodził się z tą myślą i parsknął krótko śmiechem, poklepując Agnes po kolanie.
- To pij. Pewnie dostałaś jakieś zioła dobre dla ciężarnych.
Obrazek

Opuszczone ruiny

60
POST POSTACI
Agnes Reimann
Na twarzy Agnes wymalowała się ulga, gdy dowiedziała się, że jej ojcu nic nie jest. Nawet jeśli elfka nieświadoma jego powiązania z kobietą nie zrobiła mu krzywdy, istniało prawdopodobieństwo, że w samym mieście coś się mogło stać. Oczywiście Reimann senior głupi nie był i wiedział, co zrobić. — Bardzo dobrze. Martwiłam się, nie wiedziałam, czy w ogóle połapie się w mieście. W porównaniu do Saran Dun to jest moloch — upiła łyk ciepłego wywaru, kontynuując. — I naturalnym było, powinnam zostać gdzieś w mieście, jak ty wtedy. Gdybym nie trafiła tutaj, pewnie nadal szukalibyście mnie między ulicami, a potem... no cóż, w kanałach albo na dnie morza. A Rafael... znał mojego ojca dłużej chyba niż ja żyję, przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Nie dziwię się, że go powstrzymał i zresztą bardzo dobrze.

Wzdrygnęła się na tę myśl, na chwilę zapatrując się w ścianę. Zerknęła na Victora, gdy ten wspomniał o tym, że jej ojciec go znienawidził. Westchnęła i uprzednio odstawiając kubek na podłogę, położyła dłoń na jego własnej, uśmiechając się pokrzepiająco. — Teraz jest po prostu wzburzony. Jego ukochana córka została porwana, pewnie jeszcze przy okazji dowiedział się o poprzednim incydencie. Jak się uspokoi, zobaczy, że nic mi nie jest, zacznie myśleć trzeźwo. A jak nie, to przemówię mu do rozsądku — parsknęła, kręcąc przy tym głową. — Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że nic z tego, co mi się ostatnio przytrafia, nie jest spowodowane twoimi szemranymi interesami, a prędzej moimi. To znaczy, nie żeby cokolwiek z tego było moją winą, wszystkiemu zaszkodziła zazdrość elfki i jej ladacznicy. Tak czy siak, nie martw się. Nawet jak nie będzie cię lubił, mieszka na północy kontynentu. No i chyba aprobata mojego ojca aż tak cię nie absorbuje?

Dreszcz niepokoju przeszedł po jej plecach, gdy usłyszała o karczmie. Shanis musiała widzieć konnych, nie było możliwości, że tak nie było. A to znaczyło, że pewnie albo spróbuje rzucić się na głęboką wodę, albo planuje jak dorwać się do jej czterech liter w inny sposób. — Zaglądniemy tam. Nie zamierzam zostawić tego ot tak. A Sehlean... lepiej niech się postara. Obiecał pełną ochronę mnie i moich bliskich, a skończyło się na wrzuceniu mnie do dziury poza miastem. Nawiasem mówiąc mam nadzieję, że nie obwiniasz się o moje zniknięcie? Jeśli pojechałbyś z nami w drogę powrotną, zasnąłbyś tak samo jak my, a może jeszcze Shanis żeby zrobić mi na złość skrzywdziłaby ciebie — zerknęła też na jego pas, przyglądając się uważnie, jak bardzo przyszedł wyekwipowany bojowo.

Podobnie jak jego brwi, jej własne także powędrowały do góry, gdy przyłapała jego spojrzenie na gapieniu się w jej brzuch. Instynktownie przyłożyła tam dłonie, zasłaniając widok, który był dokładnie taki sam jak wczoraj czy tydzień temu. Nic tam nie było i nic tam nie będzie. Zaś co do jego komentarza o wróżce odrobinę się zirytowała. Kto jak kto, ale on powinien wiedzieć, że z jej podejściem do magicznej sfery tego świata Agnes miała raczej radykalne podejście i nie żartowała w takich sprawach. — Tak, wróżka. Taka mała, latająca. Przehandlowałam w teorii swoją bransoletkę żeby mi pomogła znaleźć wyjście z ruin, w których byłam uwięziona. Wiesz doskonale, że nie kłamię w takich kwestiach, szczególnie że brzmi to bardzo niedorzecznie. Może i niespecjalnie wierzę w jej bajki o tym, że moja aura jest jaśniejsza na brzuchu, ale była przydatna bardziej, niż sądziłam. Całe szczęście, że nie muszę więcej polegać na magicznych istotkach, a na ludziach z krwi i kości.

I Agnes parsknęła, słysząc jego komentarz. Zerknęła na zioła, ale potrząsnęła głową, szykując się do wstania. Oparła dłoń na jego ramieniu i ze stękiem wstała, przez krótką chwilę kiwając się na boki. — Jest za ciepło na takie zioła, a i tak mi nie pomogą, bo nie ma czemu pomagać. Chodźmy już, nie chcę tkwić tutaj ani sekundy dłużej, a przy dobrych wiatrach złapiemy jeszcze tę elfią sukę. Tylko ostrożnie z nią, jest uzbrojona w co najmniej łuk i maczetę, a nie wiem, czy to usypiające cholerstwo nie było aby jej magiczną sztuczką, czy jej wspólnika. Wolałabym pierwszą opcję szczerze powiedziawszy, mam dosyć magii jeszcze bardziej, niż wcześniej.

Chciała już być we własnym domu, łóżku, wykąpana i przespać do końca jej pobytu w stolicy dnie i noce. Miała trochę dosyć miasta i problemów, jakie w ostatnim tygodniu jej urządziło, ale wiedziała, że ma kilka spraw do załatwienia. Na pewno Sehlean będzie chciał się z nią widzieć i przeprosić, czego oczywiście oczekiwała; musiała też porozmawiać z ojcem i wyjaśnić parę spraw, w cztery oczy. No i pakowanie się, chociaż tym na dobrą sprawę mogła zająć się Flavia.

Mam nadzieję, że przesunęli wypłynięcie? Nie wiem, czy zdążyłabym na jutro ze wszystkim, ale... co ja mówię. Oczywiście, że musieli przesunąć, niedorzecznym byłoby wypłynięcie beze mnie — prychnęła, otwierając drzwi.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Taj`cah”