POST BARDA
Wiosna 91 rok.
Trudy żywota sakirowca zaiste powinny zostać spisane w ogromnym tomiszczu, dedykowanym do czytania na kościelnych lekcjach dzieciom. By poznały jak trudny i wartościowy jest to żywot, nie tylko dla nich, ale i dla innych, by wiedziały, jak mają marzyć i jakie marzenia realizować. By wielu wstąpiło na ścieżkę miecza i pokazało, że ciężką pracą do zakonu wstąpić może każdy, no i walczyć ze złem, ale to raczej sprawa drugorzędna, bo pewnie i tak zginą po pierwszym dęciu w róg przed jakąś nadchodzącą bitwą... No właśnie. Bitwą, która rozgrywała się na sali, przed kaplicą. Nie dochodziło tutaj do rozlewu krwi per se, nikt nie umierał, a przynajmniej fizycznie i cieleśnie, ale ta pszczoła jednak kąsała, nie znała litości...
Bitwa spojrzeń, a raczej seria nieposkromionych ataków nie miała końca, poprawiona została jeszcze gradem słów, nie w jednego a w dwóch biednych paladynów zakonu... Należało ich przemusztrować.
Grant... Stał i przyjmował rugi, nie śmiał się odezwać. Już miał wielką nadzieję, że zostanie uratowany, przez wypadek kolegi. Chciałoby się rzec, że wręcz musiał się cieszyć z tego upadającego hełmu, widząc w nim wybawienie od tej pszczółki, niestety... Niestety to nie wystarczyło, bo jej uwaga szybko do niego wróciła, a zrugany mężczyzna skłonił się przepraszająco, nim zniknął... A potem zniknął, jak to mieli w zwyczaju robić ci, zrugani przez Vesperę, bo któż chciałby zostawać i podsycać ten nieugaszalny ogień? Grant jednak nie zdążył się ulotnić, ba! W tej chwili bałby się, że zostanie zrugany jeszcze bardziej, a może takie tylko sprawiał wrażenie? – Powiedział, że zwie się Kurt, ale to wszystko. Powinienem był wspomnieć od razu... — Mówił jednym tonem, jakby ta chwila upuszczanego przez kolegę hełmu dała mu czas na dokładne przemyślenie tych słów... Kto wie, może to wszystko było szczwanym zagraniem ze strony paladynów, by jakoś załagodzić sytuacje, bo w końcu... Tyle tych reprymend będzie, że kto by się nimi przejmował, prawda?
– Owszem, tak zrobię. Natychmiast go przyprowadzę. — Ponownie się ukłonił, a potem czekał na gest, jasny gest zwiastujący to, że może odejść. Dopiero potem się oddalił, ale jakoś przyśpieszył od razu kroku. Chyba się śpieszył...
Nie trzeba było tutaj mistrza dedukcji, by stwierdzić, że odetchnął gdy oddalił się na potencjalnie bezpieczną odległość. Inny inkwizytor - pomińmy go w tej chwili z imienia, na pewno przytrzymał Vesperę w rozmowie, choć kilka chwil, nie za długo, ale na pewno wystarczająco Grant był w stanie doprowadzić gościa na miejsce, w które miała udać się inkwizytorka. O czym właściwie Oxantres lubowała się rozmawiać z innymi ludźmi blisko swojej własnej pozycji? O metodach palenia na stosie, czy może o faktycznych zaleceniach Sakira i interpretacji jego wiary? Któż ją tam wie...
Pomieszczenie, do jakiego wkroczyła Vespera nie było ogromne, ale wystarczająco duże by nosiło się echo, wszak - jedynie do przyjmowania gości służyło i to nie tych najbardziej cenionych i wartościowych Nie należało do tych najwyższych lotów, ale ludzie niższego stanu nie mieli na co narzekać, meble, choć na pewno nieluksusowe były wytrzymałe, a to w końcu decydowało o tym czy idą na opał, czy nie. Poza tym przyjmować tutaj można było na dobrą sprawę każdego w kiepskich chwilach, bo rozmiar pozwalał na zagospodarowanie go na bieżąco. Drewniany stół, nie był okrągły co prawda, choć wielka to szkoda... Bo prostokątny był z rogami nieco zaokrąglonymi, kilkanaście krzeseł i właściwie to wszystko. Idealne miejsce, by zaprosić kogoś na rozmowę a później wyrzucić. Daleko do bramy nie było, ledwie kilka pomieszczeń i proszę, brama wyjściowa z Fortu stała przed nami. Po wkroczeniu inkwizytorka na pewno dostrzegła mężczyznę w rogu, tuż przy drzwiach wyjściowych. Nie sprawiał właściwie żadnego wrażenia. Brązowa koszula, spodnie, na to brązowy, pozszywany kaptur. Toż to rasowy wieśniak, prosto od wideł oderwany. Twarz? Na pewno wyglądał na nieco przestraszonego. Kiwał się nieco do przodu, jakby się chciał ukłonić, ale nie wiedział, czy już wolno, czy jeszcze nie. Odezwać nawet się nie śmiał. W dłoniach trzymał za to coś, co wyraźnie do niego nie należało. List! Tak, to był list, wyraźna wiadomość zwinięta w rulon, dostrzegałaś biały kolor tego pergaminu, drogi, świeży... Wydawała się wciąż zapieczętowana. Już z tej odległości dostrzegałaś, że widniej na niej jakiś symbol, ale cholera... Jaki? Do kogo należał? To już gorsza sprawa.