[Szklane Morze] Statek "Mała Bettsy"

16
Fenistea na horyzoncie błyszczała tysiącem barw, rozświetlała lica podróżników na statku, uwydatniając ich emocje. Od brzegu dzieliło ich kilkanaście mil, a mimo to błyski o dynamicznie zmieniającej się intensywności docierały aż tutaj z tak wielką siłą. Ail'ei kątem oka widziała, że pośród gry świateł na lądzie coś się porusza, jak gdyby wiekowe drzewa falowały niczym pustynna fatamorgana. Dopiero teraz, w spięciu i wyczuleniu zmysłów, dosłyszała również dźwięki dochodzące z brzegu. Bardzo ciche, rozmyte, przypominające nierytmiczne dudnienie. Niriviel zmagał się zaś z dudnieniem między uszami, ponownie wystawiony na działanie czarnego słońca. Złość i Zaćmienie gotowały go od środka.
Kristo otrząsnął się, oderwał wzrok od zbezczeszczonych zwłok kompana, spojrzał po zebranych.
Odłóż miecz, bracie. To rozkaz — powiedział kapitan głosem, który nie znosi sprzeciwu.
Ja to m u s z ę zakończyć. Zginą elfy, powróci dzień. — Wykonał kolejny, śmiały krok.
Oszalałeś, matole? Opuść broń albo sam się do ciebie dobiorę i zakończę ten cyrk. Vasila nie odratujemy, stało się. Nie potrzeba nam kolejnych śmierci. Chcesz poznać to monstrum, co siedzi nam pod kadłubem? Ja nie. Skończ więc pajacować i okaż trochę rozumu — mówił starając się nie krzyczeć za radą gwardzistki.
Żaglowiec poruszył się. Deski zaskrzypiały, załoganci pochylili się by złapać równowagę. Morze wciąż było ciche i spokojne. Później przyszedł wstrząs, nieznaczny, acz niepokojący. Teraz coś zabulgotało pod wodą. Wszyscy, bez wyjątku, spojrzeli w miejsce, gdzie morze zaczęło produkować gęstą, białą pianę.
Spośród wodnego szumu wyłoniła się gęba. Wielka, pokryta łuską, smokopodobna, o dwóch parach oczu i dziesiątkach potężnych siekaczy. Długa jak dwa statkowe kadłuby szyja miarowo wynosiła ją ponad taflę wody. Potwór spojrzał na statek, rozwarł paszczę z długim jęzorem i ryknął, aż zawibrowało powietrze, a okropny odór uderzył w nozdrza załogi. Wąż morski, mógł pomyśleć Niriviel. Pamiętał podobne stworzenia z podręcznikowych rycin i opisów. Nie wiedział jednak, że mogą przybierać tak wielkich rozmiarów.
Oczywiście, kurwa, że to nie koniec atrakcji! — próbował pocieszyć się sarkazmem Kristo.
Po drugiej stronie burty wynurzyło się kolejne ciało, tym razem nie zwieńczone głową, a czymś przypominającym zakrzywione żądło. Wężowy ogon zbliżył się do statku, spłoszył spanikowanych marynarzy. Uderzył o burtę, wdarł się na pokład łamiąc barierkę i przepełznął na jego drugi koniec, zapierając się hakowatym zwieńczeniem o kadłub, wbijając się weń i penetrując głęboko. Ogon pokryty był rzadszą łuską i cieńszą, a na dodatek wykazywał niezwykłą ruchliwość i giętkość.
Zatopi nas, zatopi! — ktoś krzyknął.
Kolejny ryk bestii zagłuszył wszystko. Statek poruszył się niespokojnie, przechylił o kilka stopni w stronę wynurzonego z morza łba. Każdy łapał się czego może, masztów, barierek, lin i pakunków. Deski zaskrzypiały gwałtownie, kilka z nich trzasnęło głośno. Tylko nieliczni, w tym Ail'ei i Niriviel, wśród całego zamieszania zauważyli, że zrobiło się nieco jaśniej. Czarna tarcza zakrywająca życiodajną gwiazdę przesunęła się nieznacznie, dając upust tak długo skrywanym promieniom światła.

[Szklane Morze] Statek "Mała Bettsy"

17
Dudnienie w uszach zmusiło elfa to potrząśnięcia głową. Gotował się. Płonął. Z każdą chwilą jego racjonalna część umysłu zanurzała się w odmętach. Nienaturalne uczucie pchało go na granicę między istotą rozumną a bestią i z każdą chwilą poczynał lękać się coraz bardziej, że ową walkę przegra. Jego dłoń zaciskała się mocniej na rękojeści, pot spływał z czoła. Wizja odległej fatamorgany jeno spotęgowała jego paranoję i poczucie osaczenia. Kontrola nad sobą jęła powoli przemykać mu między palcami. Po przekrzywienie się statku elf niemal się przewrócił... tylko po to by w następnej chwili gwałtownie się wyprostować jednym niemal nienaturalnym ruchem. Szok z tym związany całkowicie zachwiał jego oceną sytuacji. Chwilę później równie gwałtownym, szarpliwym i pozbawionym wdzięku gestem dobył ostrza miecza. Rozglądał się już nerwowo we wszystkie strony. Szukając wrogów, szukając zagrożenia, szukając źródła dla narastającej w nim presji. Nim jednak jął wykrzykiwać groźby przeciw słońcu jego uwagę przyciągnął dalece bardziej "przyziemny" problem. Co nie najlepiej świadczyło o jego życiu zważywszy, że w ramach "przyziemnego problemu" na jego liście znajdował się gigantyczny wąż morski. Elf zadarł głowę i ryknął.

— Pieniądze? Jeden pies! Ręka? Przeżyje! Ale to!? Który z was to zorganizował!? HĘ!?

Gniew czarodzieja osłabł jednak gdy ujrzał promyk naturalnego światła przebijający się przez ciemny okrąg. Cud. Dar zesłany w godzinie potrzeby. Przez krótką chwilę elf zastygł. Czyżby ktoś w Bożylądzie jednak się o niego troszczył? Niriviel poczuł na samą tą myśl kojące ciepło... i w tym samym momencie bestia chwyciła ich okręt przypominając mu dość dosadnie o tym w jak wielkim bagnie w rzeczywistości byli. Węże Morskie nie przyjmowały normalnie takich rozmiarów. A wszystkie udokumentowane lub legendarne opowieści o poczwarach tych gabarytów kończyły się dwojako. Totalną anihilacją całych flot przypisywaną potem często Ulowi... albo odparciem bestii przez wielkie armię, bohaterów lub boskie interwencje. A nie mieli na pokładzie żadnej z tych trzech rzeczy. Chwytając się rozpaczliwie za głowę uczony próbował skupić się dość by przypomnieć sobie więcej. Może w jakimś podaniu ktoś przechytrzył tą bestię? Może boi się ognia? Może nie lubi jakiegoś zapachu? Coś... coś musiało być. Inaczej... inaczej.

Pokład zatrzeszczał pod uściskiem węża. Jego ogon penetrował go coraz głębiej. Czarodziej jął odruchowo próbować przypomnieć sobie cały rozkład jednostki. Czy już są skazani na zatonięcie? Pod pokładem jest korytarz, ale nie sięga bezpośrednio do dna okrętu. Czy jest śluza? Czy okna nie ułatwią złamania okrętu w pół? Czy dodatkowe ściany kajut wzmocnią konstru....

— ... Vearia

Nie myśląc ani chwili dłużej elf rzucił się z dobytym ostrzem w stronę ściskającego pokład ogona bestii. Nie był to nawet bieg. Raczej seria gwałtownych susów zakończona lekkim wybiciem się elfa i pchnięciem trzymanym mieczem. Uniesione nad głową uczonego ostrze skierowane było prosto w sam środek ogona monstrum. Władował w atak całą są siłę, furię i gniew... lecz jakby instynktownie wiedział, że nie było to dość. Wiedział co musi zrobić. I jakaś część jego przytłoczonego rządzą mordu i zawiścią umysłu dalej wiedziała, że był to zły pomysł. Powinien poczekać. Upewnić się, że jest w pełni sił. Że klątwa nie trzyma go w objęciach. Ale nie mógł czekać. Nie mógł sobie na to pozwolić. A powód był prosty i mag dopilnował by dotarł do tępego łba poczwary rycząc na cały głos.

— Łapy precz od mojej córki!

Jednocześnie puścił rękojeść miecza, uniósł dłoń wysoko nad głowę... i zgiął w połowie środkowy palec, palec wskazujący i kciuk w ruchu wyćwiczonym lepiej niż jakikolwiek inny na przestrzeni lat nauk. Usta poczęły układać mu się w jedno krótkie słowo trzymające za sobą tą samą moc od której wszystko się zaczęło... a teraz być może miało się skończyć.
Spoiler:
Spoiler:

[Szklane Morze] Statek "Mała Bettsy"

18
Elfia strażniczka zniosła dłoń z rękojeści miecza z wewnętrzną ulgą. Ucieszył ją fakt, że kapitan ma więcej rozumu niż jego podwładni, nie chciała przelewać krwi ludzi, dość już było im plotek na temat tego, jak krwiożercze i zdradzieckie są elfy. Ostatni rok trochę podbudował ich reputację w oczach okolicznych ludów, a Ail chciała to zachować. Oczywiście jak się chwilę później okazało, gwardzistka znacznie bardziej wolała konfrontację z marynarzem niż z potworem morskim, który mimo wszystko postanowił ich zaatakować otwarcie.

Serce elfki zabiło szybciej, a ona sama pierwszy raz wyglądała na lekko wystraszoną, nie uciekała, ale niezbyt wiele razy w życiu zdarza się, aby coś takiego cię zaatakowało, prawda? Nie straciła jednak swojego opanowania. Szybko oceniła sytuację i stwierdziła, że wszyscy obecni na pokładzie będą walczyć albo bronią białą, albo magią. Zrezygnowała więc chwilowo ze swojego miecza i sięgnęła po łuk, nakładając strzałę na cięciwę. Dała sobie chwilę na wyciszenie, uspokojenie serca i ustabilizowanie rąk - w głowie wyobraziła sobie przyszłość o którą walczy.

Zobaczyła siebie na dużej spokojnej polanie. Przed nią rozpościerał się piękny, spokojny widok na pola i łąki, las i horyzont. Odetchnęła pełną piersią, spojrzała w dół i zobaczyła, że nie przyodziewa już rynsztunku królewskiej gwardii, a bardziej zręcznie wykonaną, piękną suknie. Usłyszała głosy, odwróciła się. Zobaczyła miasto, a w jego środku na wyżynie pałac. Nie było ono potężne, ale zręcznie wybudowane, z zachowaniem wielu elementów elfiej architektury. Zobaczyła przed murami miasta elfy, pracujące przy roli i transporcie, ale wydawało się to sprawiać im pewną dozę radości. Gdzieś obok nich przebiegały dzieci, bawiące się i śmiejące. Poczuła ciepło na swojej twarzy, generowane przez promienie słoneczne.

Otworzyła oczy, wypuściła powietrze a za nim strzałę z łuku, prosto w ślepie stwora. Wiedziała, że ma jeden strzał i nie mogła pozwolić sobie na spudłowanie - normalnie zapewne strzeliłaby bez przygotowania, co w większości przypadków kończyło się i tak trafieniem. Był w tym jednak pewien strach, strach, że przegrana ze stworem oznaczać będzie niedopełnienie się tego marzenia.

[Szklane Morze] Statek "Mała Bettsy"

19
Miecz Niriviela zatopił się w giętkimi o oślizgłym cielsku morskiego węża. Poczuł jak klinga przerywa jego mięsiste tkanki. Potwór zawył, szarpnął ogonem. Statek zadrżał i przechylił się o kolejne kilka stopni. Gdzieś pękła kolejna deska.
Załoga do broni! — zakrzyknął nagle kapitan, zmotywowany działaniem Niriviela. — Odrąbmy ten ogon zanim nas pociągnie na dno!
Marynarze przez krótką chwilę opierali się, lecz wizja spotkania z morską tonią musiała wystarczająco na nich podziałać, bowiem rzucili się jak jeden mąż i, dzierżąc swe miecze i topory, zaczęli rąbać bestię z niezwykłą zażyłością.
W tym samym czasie z ust Niriviela dobyło się słowo inkantacji. Gest dłoni wskazał cel. W pierwszej chwili elf poczuł, że nic z tego. Pokłady jego energii były puste jak odparowany kocioł i choćby skupiał się i starał, napinał każdy z mięśni, wytężał umysł i naginał do granic możliwości swoją siłę woli, nie byłby w stanie wykrzesać choćby i najprostszego zaklęcia. Poczuł wtedy ciepło na swej skórze. Delikatne i subtelne muśnięcie lewego policzka. Słońce opuszczało jarzmo księżyców, wychyliło się, by ujrzeć ponownie świat, którego obdarowywało życiem. Krew zabuzowała w ciele elfa, aż wzdrygnął się cały. Niewidzialna blokada jakby została przerwana. Organizm gwałtownie zaczynał zasysać otaczające go zasoby rozproszonego vitea. Na końcu wyciągniętej dłoni uformował się długi na cztery pięści lodowy stożek, zimny jak śniegi gór Północy, ostry jak klinga miecza. Wypuszczony w lot, pomknął z zawrotną prędkością ku potworowi.
Niemal równocześnie w powietrzu świsnęła strzała Ail, a wraz z nią życzenie, piękna wizja przyszłości. Gwardzistka miała za co walczyć, miała za co żyć. Ta silna wola przetrwania dodała jej werwy, wzmocniła jej mięśnie, nadała jej działaniu cel. A potworowi, który odważył się zaatakować statek, przyniosła zgubę.
Pierwszy trafił lodowy pocisk. Roztrzaskał się o podniebienie otwartej paszczy. Stwór zawył głośniej niż dotychczas. Krew trysnęła z rozwartych szczęk. Druga trafiła strzała. Przeszyła prawe ślepie. Wąż zachwiał się, pisnął przeraźliwie. Już zaczynał szarpać ogonem, lecz ten... oderwał się od reszty ciała, bestialsko odrąbany przez marynarzy Małej Bettsy. Pokład zrosiła lepka jak miód, gorzka, czerwona jucha. Ogon wierzgał jeszcze spazmatycznie parę chwil, po czym zamarł w bezruchu. A morska bestia, która niechybnie zatopiłaby statek w przeciągu kilku minut, runęła w wodę z potężnym pluskiem i falą, która po raz ostatni wzdrygnęła statkiem. Martwa czy nie — zdawała się już nie stanowić żadnego zagrożenia. Choć może były to tylko pozory...
Wiatr się wzmaga — oznajmił Kristo. — Po trzech, kurwa, dniach. Spierdalamy stąd, zanim to coś powróci albo sprowadzi kolegów. Chłopcy, do żagli! Wciągamy kotwicę! Niech ktoś sprawdzi stan kadłuba. A wy — zwrócił się do Niriviela i Ail — pomóżcie mi zepchnąć ten przeklęty odwłok do morza.

[Szklane Morze] Statek "Mała Bettsy"

20
Moment w którym zobaczyła jak bestia upada do wody był dla niej wielką ulgą, udało się. Na jej twarzy zagościł nawet uśmiech, ale nie z powodu ubicia bestii, nie czerpała przyjemności z odbierania komukolwiek życia, ale z powodu tego, że ich misja nie dobiegnie dziś końca, a jej siły i czystość umysłu zaczęły powracać wraz z przeminięciem zaćmienia. Kiedy tylko kapitan wydał rozkazy załodze, Ail'ei poruszyła się wyrwana z zamyślenia. Spojrzała się na swojego brata po czym podeszła i uściskała go, coś tak spontanicznego u gwardzistki było rzadkością, ale rzeczywiście to zrobiła.

- Udało się, nadzieja trwa. - powiedziała radosna, jakby te trzy dni zaćmienia i walka z potworem, wezbrały w niej emocje które musiała gwałtownie z siebie wyrzucić. Wtedy kapitan skierował do nich słowa, a gwardzistka oprzytomniała i wypuściła Niriviela z uścisku, uśmiechając się onieśmielona, szybko zabierając się do pracy którą przydzielił im kapitan.

[Szklane Morze] Statek "Mała Bettsy"

21
Elf zastygł wpatrzony w miejsce w którym poczwara zanurzyła swe ogromne cielsko. Na jego twarzy malował się mieszanka szoku i niedowierzania. Dłoń mechanicznie roztwierała się i zamykała jak gdyby próbując namacalnie potwierdzić, że przed chwilą ukształtowała ona magiczny pocisk. Miał wrażenie jakby odzyskał utraconą kończynę. Poczucie dziwnej pełni, lekkiej... euforii? Nie potrafił go jednak dokładnie umiejscowić. Nie była to zwykła radość. Było w nim jednak sporo... satysfakcji i zdumienia? Choć to akurat nie powinno nikogo dziwić. W końcu mało który czarodziej może pochwalić się zdzieleniem węża morskiego na otwartym morzu magią. I to prosto w pysk. A już na pewno mało kto może pochwalić się osiągnięciem tego bez wylądowania uprzednio w środku jego paszczy. Całość zdawała się być snem na jawie. Zaś fakt, że elfka poczęła ściskać go niespodziewanie zdecydowanie nie pomagał Nirivielowi z odróżnieniem rzeczywistości od fikcji. Na słowa elfki mruknął więc tylko półprzytomnie.

— Udało... się.

Uwolniony z uścisku i pozostawiony na chwilę sobie otrzeźwiał dostatecznie by zainteresować się gigantycznym kawałem mięsa, kości i łusek walającym się na pokładzie. Co więcej podchodząc do odrąbanego ogona uczony mógł z dużo dozą pewności potwierdzić, że zajście faktycznie miało miejsce. Albo naprawdę duża mewa zrzuciła im owo trofeum na statek. Położył ostrożnie dłoń na odrąbanym kawale cielska i przejechał nią po łuskach morskiego potwora. Przyglądał się ich grubości, ułożeniu, nawet kolorowi zastanawiając się czy poczwara ta pojawiła się tu z powodów naturalnych... czy też inne siły pchnęły ją do ataku na niewielki statek. Cóż, zjadła jednego załoganta, więc zwykły głód był jakimś wyjaśnieniem. Jednak czy nie byli odrobinę zbyt blisko lądu? Żałując, że ogon raczej nie udzieli mu odpowiedzi elf począł próbować zepchnąć cielsko z pokładu... przynajmniej do momentu w którym się nie zasapał od nadmiaru fizycznego wysiłku. Chciał się pozbyć ogona jak najszybciej. Zanim kapitan zmieni zdanie i uprze się, że chce go zatrzymać jak trofeum. Transport i zakonserwowanie tego monstrum przyprawiłoby go o nowe bóle głowy... i najpewniej wymioty od smrodów.
Spoiler:

[Szklane Morze] Statek "Mała Bettsy"

22
Co to było do cholery? — Spod pokładu wybiegł zdyszany Yannear.
Spojrzał w górę i widząc półtarczę słońca, zakrył twarz dłonią. Zerknął potem na pokład i widząc potężny, łuskowaty ogon i zbrukany juchą pokład, nie potrzebował już żadnych wyjaśnień. Widząc, że załoga zabiera się za wyrzucenie go za burtę, zgłosił do pomocy swoje silne ramiona. Podjął wtedy rozmowę z Ail i Nirivielem.
Coś wbiło się w kadłub, na szczęście ominęło naszą kajutę. Vearia jest bezpieczna. Została z Zin. Obudziła się już i znacznie lepiej się czuje. Wy też lepiej wyglądacie — stwierdził, taksując towarzyszy z góry do dołu. — Ciężko teraz nie docenić słońca po tych trzech dniach. — Uśmiechnął się z ulgą.
Gdy pozbyto się zbędnego balastu, statek ruszył z wiatrem w dalszą podróż, choć kapitan potrzebował dłuższej chwili na ocenę, czy nie ma potrzeby powrócić do portu, by tam dokończyć naprawy. Mała Bettsy nie była w złym stanie. Kilka pękniętych desek kadłuba wymieniono lub załatano nowymi. Połamane barierki zastąpiono zaś przewiązanym sznurem. Odpłynęli więc w świetle promieni południowego słońca, które łapano niczym ożywczy balsam na skórę. Wszyscy, którzy nie pracowali nad utrzymaniem kursu i żagli pod wiatr, pojawili się na na dziobie, by chwytać ożywcze ciepło. Nawet Zin i Vearia wyszły na górę.
Zmiany u dziewczynki cofnęły się, przywracając jej wcześniejszy wygląd elfiego dziecka. Zin'rel nie miała już podwyższonej temperatury, jednak przyznała, że wciąż czuje lekkie osłabienie. Ail'ei doznała ulgi na ciele, w końcu czując powracające jej siły. Niriviel natomiast wyzbył się nieustającego bólu głowy, a wzrok polepszył mu się na tyle, by wyraźnie dostrzec to, co działo się kilka mil za burtą.
Widział ląd, brzeg Fenistei. Lecz nie była to już ta sama Fenistea. Miast gęstych, grubych pni drzew pnących się ku niebu, zobaczył bezkształtną masę wykrotów i kupy dziwnego gruzu. Gdzieś pojawiła się zupełnie nowa zatoczka, gdzieś klif całkowicie zapadł się w morze. Odmieniony krajobraz wyglądał jeszcze bardziej posępnie niż przedtem, z tą różnicą, że różnobarwna, niepokojąca łuna nad lasem zniknęła całkowicie, odsłaniając czyste, bezchmurne niebo nad Fenisteą. Coś się wydarzyło w puszczy podczas zaćmienia i trwającego wówczas spektaklu świateł. Z morza niewiele było jednak widać, poza ewidentnymi zmianami na brzegu.
Do obserwacji dołączyli elfi kompani bakałarza, marynarze, jak i sam właściciel statku.
Za kilka godzin przekonamy się, czy wyspa ma się równie dobrze — burknął sarkastycznie kapitan.

***
Zbliżał się wieczór. Już od jakiegoś czasu na horyzoncie widać było powiększający się zarys Wyspy Kryształowego Powiewu. Słońce jeszcze nie zdążyło zejść z nieboskłonu, a statek dobił do brzegu przy południowej zatoce. Las, który pokrywał tamtejszy ląd, wyglądał... zwyczajnie. Nie wisiała nad nim złowroga łuna. Teren nie był w żadnym stopniu zdeformowany, a między drzewami nie przemieszczały się skalne posągi ani jaskrawe ogniki. Przed statkiem rozciągała się szeroka, kamienista plaża, mieniąca się setkami odcieni czerwieni, żółci i szarości od obłych i wilgotnych skał. Dalszy plan porośnięty był zielonym podszytem, nad którym górowały drzewa najróżniejszej maści, niezbyt gęste, acz o wysokich i rozłożystych koronach. Pomimo tego spokojnego widoku, coś w tym wszystkim nie grało. Po kilku minutach od cumowania do wszystkich doszło, że na wyspie jest niesamowicie cicho. Nawet z Fenistei okazjonalnie można było dosłyszeć ryki jeleni bądź krakanie wron. Tutaj, na Wyspie Kryształowego Powiewu, nie szeleściły nawet liście, choć wyraźnie wzbudzone były przez morską bryzę.
Oddajemy wam szalupę. — Kristo wskazał palcem na małą łódkę, którą mocowano już na skromnym żurawiu. — Tak jak się umawialiśmy. Równo trzy doby i wypływamy. Noc możecie spędzić na statku, ale czas liczę od tego momentu.

[Szklane Morze] Statek "Mała Bettsy"

23
Niriviel spędził resztę dnia doglądając na wszelki wypadek Veariy oraz obserwując brzeg. Wsparty o barierkę patrzył posępnie na odmieniony krajobraz swego niegdysiejszego domu. Co prawda niepokojąca łuna zdawała się zniknąć... lecz równie dobrze mogła po prostu odejść z woli samego Sulona. Wszak co zostało jej do skonsumowania? Gruz, piach, wysuszone pnie? Łuna mogła zwyczajnie stwierdzić, że puszcza nie była warta zachodu. Kto wie? Może ruszyła gdzieś indziej? A może zapadła w głęboki sen czekając na naiwnych podróżników? Takich jak oni?

Wieczorny chłód przyniósł na krótką chwilę ukojenie dla elfa. Krótkie bo krótki, ale ukojenie. Widok wyspy na którą jednak wędrowali przeszył go ciarkami. W obliczu anomalii jaka dotknęła ich na morzu i zdewastowanej puszczy na horyzoncie to właśnie widok całkowicie nietkniętej przyrody wzbudził w czarodzieju przerażenie. Skoro natura i nawet obiekty astralne naginały się nienaturalnym siłą i boskiemu gniewowi... czemu ta wyspa stała nienaruszona? Optymistycznym założeniem byłby łut szczęścia lub niedbałość Sulona w niszczeniu Fenistei... ale czy cokolwiek działo się w życiu uczonego przypadkiem? Zakładając więc, że był powód... to jaki? Nic szczególnego o tej wyspie nie było mu wiadome. Ale coś lub co gorsza ktoś musiał ją ochronić... przed bogiem!? A jeśli ten ktoś lub coś dalej obserwowało wyspę? Krew odpłynęła z twarzy maga.

— Łut szczęścia. Na pewno. Może Gwiazdy nie podróżują nad wodą... tak... tak to musi być coś tego pokroju. — Niriviel wymamrotał wpatrzony w wyspę.

Nawet jeśli na wyspie czaiło się coś niebezpiecznego... to może na to się nie natkną? Kapitan dawał im trzy dni na przebadanie wyspy o wielkości porównywalnej do Grenefod. Niemniej cisza bijąca z lądu zdecydowanie nie była zachęcająca. A rozdrażniona zaćmieniem załoga mogła na widok pierwszej magicznej anomalii wszcząć bunt i zostawić ich na Kryształowym Powiewie na dobre. Trzeba było się streszczać. Wylądować na wyspie wejść na jaką górę czy wzgórze, wywiedzieć się co się tu do czorta działo i wrócić do Lucio Lar. Czas był w cenie, dlatego też czarodziej rzucił do gwardzistki swoją opinie na temat jego zagospodarowania.

— Po ciemku nic nie znajdziemy... ale wydaje mi się, że rozsądniejszym będzie rozbić dziś obóz na brzegu. I bezpieczniejszym... potwierdzimy czy nic nadmiernie agresywnego tam się nie czai i w razie czego nie będziemy daleko od łodzi. Lepiej by nas na plaży coś zwęszyło niż w głębi lądu.

Oczywiście była to połowa powodów. Oprócz potencjalnie szybkiej drogiej ucieczki przed Gwiazdami czy dzikimi zwierzętami na otwarte wody elf najzwyczajniej w świecie nie miał ochoty spać pod jednym dachem z załogantem, który prawie ich zaatakował. Im szybciej się wyniosą tym lepiej dla niego i jego córki. Pozostawało się modlić, że trzy dni na wyspie wystarczą do ostudzenia jego krwi. Tylko... do kogo?
Spoiler:

[Szklane Morze] Statek "Mała Bettsy"

24
Po uporaniu się z zadaniami na statku, pozostałą część dnia gwardzistka spędziła głównie ze swoją najbliższą przyjaciółką, opowiadając jej o tym co przegapiła i tym co przed nimi. Te kilka dni dłużyło się niemiłosiernie, a możliwość porozmawiania z nią dała jej poczucie ulgi.

Kiedy nadszedł moment na opuszczenie statku, Ail i Zin były pierwszymi przy szalupie. Gwardzistka pomogła z pakowaniem manatków i wrzucaniu ich do szalupy. Musiała w końcu opuścić ten statek i zbadać tę wyspę, w końcu określić jak te poszukiwania się zakończą, nie mogła spędzić całego życia na kurczowym trzymaniu się nadziei, że ktoś z królewskiego rodu przeżył. Ale nie chodziło tylko o to, elfka przeszukała niemal pół kontynentu przez ostatnie lata i sprawdziła praktycznie wszystkie poszlaki - po za tą wyspą nie miała więcej wskazówek i pomysłów.

Uwaga którą wystosował Niriviel była jak najbardziej słuszna, po ciemku niczego nie znajdą, a stawiali krok na nieznanym lądzie i nierozsądnie było narażać się na atak w środku nocy i w głębi lądu.

- Masz rację. Rozbijemy obóz na plaży i odpoczniemy, poczekamy do rana. Po całej tej przeprawie morskiej przyda nam się chwila na spokojny sen i odpoczynek. - powiedziała dość poważnie, ale najprawdopodobniej wynikało to z obecności na statku, gdzie nie chciała opuszczać gardy i pozbywać się swojego wizerunku w oczach marynarzy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia prowincja”