Opuszczone ruiny

1
Obrazek
Ruiny dawnej świątyni, poświęconej jednemu ze starych bóstw - któremu? Tego w żaden sposób nie da się stwierdzić. Zmurszałe kamienie i zniszczone rzeźby nie pozwalają rozpoznać wizerunku boga. Dawne miejsce kultu teraz zostało pochłonięte przez dżunglę, kamienne ściany porosły pnącza, a nieustępliwe gałęzie drzew poprzebijały się przez mury i pozawalały prowadzące do głównej sali mosty. Dostać się tam można przez kilka przejść, które oparły się zębowi czasu, choć nie wszystkie są wystarczająco bezpieczne, by rozsądnym było stawianie na nim nogi. Teraz dawna świątynia przejęta jest przez naturę i drzemiącą wśród gęstwin dżungli magię.


POST BARDA
Z tematu: Pałac Viti'ghrinów

Pierwszym, co poczuła, był chłód. Chłód, którego tak bardzo brakowało jej przez ostatnie kilkanaście minut, przyjemny kontrast do codzienności na Archipelagu. Towarzyszył temu głośny świergot ptaków, jakiego w mieście nie słyszała zbyt często, dobiegający gdzieś z oddali. Później jednak dołączyły do tego nieprzyjemne odczucia - twardy kamień pod biodrem i ramieniem, tak jakby leżała na boku na ziemi, coś krępującego jej ręce w nadgarstkach i nogi w kostkach. To raczej nie świadczyło o tym, że bezpiecznie dotarła do domu, prawda?
Gdy podniosła powieki, wokół siebie nie zobaczyła niczego poza zmurszałym kamieniem. Wysokie na około trzy metry ściany otaczały okrągłą przestrzeń o średnicy kilkunastu metrów, w jaką została... wrzucona? Porośnięte były liśćmi, prawie jak hol pałacu Sehleana, choć tutaj roślinność pozostawała zupełnie niekontrolowana, dziko rozlewająca się po murach i osuwiskach. I jeśli Agnes podniosła się - co nie stanowiło szczególnego problemu, nic się jej nie stało - zorientowała się, że jest tu kompletnie sama. Ani Victora, ani nawet ojca, z którym przecież dopiero co jechała powozem.
Jedyną osobą, która towarzyszyła jej w tych niepokojących okolicznościach, była siedząca na szczycie ściany kobieta. Zachodzące słońce (czyżby minęło już trochę więcej czasu, niż te kilkanaście minut?) wpadające przez dziury w łukowym sklepieniu tego miejsca, rzucało długie cienie na jej twarz. Z oddali wydawała się znajoma, ale gdzie Agnes ją widziała...? Tego nie potrafiła sobie przypomnieć. Przynajmniej nie od razu. Teraz kobieta przyglądała się rudowłosej, leniwie zrzucając z góry pojedyncze kamyki, które ze stukotem odbijały się od kamiennej podłogi.
W końcu odezwała się, wypowiadając klasyczne przywitanie po elficku, a po nim kilka zdań, których Agnes nie miała prawa zrozumieć, nie znając języka. Z góry dobiegł nieprzyjemny śmiech, a po nim spadł kolejny kamyk.
Obrazek

Opuszczone ruiny

2
POST POSTACI
Agnes Reimann
Całe popołudnie minęło jej na leniwym kręceniu się po terenie posiadłości, rozmowach z gośćmi i przyjmowaniu gratulacji dotyczących jej statków i samej wyprawy na wyspę. Kobieta uważała takie pogawędki za całkiem odświeżające i zajmujące jej myśli wystarczająco, by nie powracały do porannych iście depresyjnych przemyśleń. Do tego w przerwach pomiędzy zagadywaniem jej mogła w spokoju porozmawiać z ojcem, siadając na jakiś ławkach w cieniu i chłodzie, pośród gęstej zieleniny. Dopytywała o dom, co u brata i matki, jak sobie radzą w związku z ciągnącymi się nad Keronem i szczególnie stolicą klęskami. Sama też opowiadała o tym, jak się jej żyje, co jej tutaj najbardziej dokucza, brakuje, a co ceni bardziej. Opowiadała też o swoim kochanku, szczerze wspominając o fakcie, że całkiem niedawno zdecydowała się na kolejny krok w ich znajomości. Rozwijała myśli zawierane w wysyłanych okazjonalnie listach, rozgadywała się o nowych rzeczach, o jej planach względem bliźniaków, co zamierza robić na Kattok... słowem, lał się z niej potok słów.

Po iście poetyckim pożegnaniu z Victorem Agnes wsiadła wraz z Franzem do powozu, będąc już nieco zmęczoną tym wszystkim. Jednocześnie niechętnie wyszła z terenów posiadłości Sehleana, witając ponownie upał wlewający się ciurkiem przez szczeliny w nagrzanym wozie. — Poczekajmy nieco, aż słońce zejdzie niżej, żebyś się nie przegrzał. W tym czasie ulokujesz się w domu i tak, możemy faktycznie przejść się na nogach. Jeden z niewielu plusów to szybki dostęp do stoczni chociażby — z niejakim rozbawieniem kobieta przyglądała się natarczywym handlarzom, co i rusz upominając ojca, aby nie wydał fortuny na kiepskiej jakości bibeloty z targu. W pewnym momencie poczuła się jednak sennie, jakby słońce, alkohol, jedzenie i towarzyskie niuanse ją wymęczyły bardziej, niż myślała. I jej papie się to udzieliło. Coś zaczął mówić, ale powieki kobiety stały się tak ciężkie...

Ostatnim, co Agnes zapamiętała, to przyspieszone bicie własnego serca.

Przyjemny chłód roztaczał się wokół niej, gdy się budziła. Z początku nie chciała się ruszać, sądząc może że zawitali do położonego niżej budynku i ktoś ją przeniósł do podziemi, ale potem, nieznacznie przesuwając ramię, poczuła twarde ukłucie wbijające się weń, podobnie zresztą do biodra. Uchyliła powieki, nie witając jednak niczego oprócz zimnych, kamiennych murów, zmurszałych od zęba czasu, porośniętych dzikimi pnączami. Towarzyszył temu świergot ptaków, stosunkowo nieznany kobiecie w tak zatłoczonej części miasta, w której mieszkała.

Ruszyła rękoma, z zaskoczeniem widząc sznur oplatający jej kostki i dłonie. W jej sercu zaczęła narastać panika, zaś oddech przyspieszył, gdy gwałtownie uniosła się do pozycji siedzącej. Prawie zmierzchało, jeśli dobrze się orientowała, a właśnie siedziała w dziurze wyższej od niej dwukrotnie, spętana, nie wiadomo jak daleko od stolicy i jej domu. Po raz któryś z kolei Agnes zaczęła się bać, tym razem o swoje życie. Świadomość, która się w niej... dzisiaj... rozwinęła, zdecydowanie nie mogła zostać tak szybko stracona. W przeciągu sekund inżynier wyobraziła sobie tyle niespełnionych projektów, tyle rzeczy, których nie zrobi, bo przedwcześnie zdechnie w jakiejś starej dziurze. Zaczęła drżeć, ale wtedy usłyszała spadający kamyk i podnosząc instynktownie głowę, zobaczyła kogoś siedzącego na szczycie tego walca.

Elfka, bo nie sposób było zauważyć te przeklęte spiczaste uszy, leniwie rzucała w jej stronę odłamkami i mówiła coś po swojemu. Pierwszą myślą Agnes było dosyć niedorzeczne stwierdzenie, że jakimś cudem Vasati przeżyła i właśnie się na niej perfidnie mści... ale to niemożliwe, prawda? Sehlean by nie upozorował jej śmierci, to nie miało sensu. Duchy, nawet jeśli istniały, to raczej nie porywały w taki sposób śmiertelników, więc ku jej niewysłowionej uldze to odpadało. Mimo wszystko, skądś kojarzyła tę twarz.

Agnes spróbowała wstać, jakkolwiek niezgrabnie by to wyglądało. Czy jej się to udało czy nie, uniosła z pogardą głowę w kierunku elfki i powiedziała: — Mów w cywilizowanym języku, długouchu. — Strach o niespełnione ambicje, o to, co się stało z ojcem i to, że nawiedza ją zmarła tragicznie nemezis został zniwelowany i pozostała wściekłość, że ktoś śmiał ją porwać.

Właśnie, pytanie komu znowu wadziła swoimi pomysłami Agnes Reimann?

Opuszczone ruiny

3
POST BARDA
Elfka na górze zaśmiała się znów i pochyliła, przyglądając się rudowłosej, która z trudem podnosiła się do pozycji pionowej. Związane kostki i nadgarstki nie uniemożliwiały jej ruchu, a jeśli spędziłaby wystarczająco dużo czasu, mogłaby bez problemu pozbyć się liny. Węzły były porządnie zaciągnięte, ale nie tak, by nie mogła ich rozwiązać. Ktoś, kto wpakował ją tutaj, najwyraźniej nie przejmował się tym, czy kobieta będzie mieć wolne ręce i nogi. Ucieczka z tej kamiennej dziury wydawała się póki co kompletnie niemożliwa. Agnes musiałaby mieć choć trochę doświadczenia we wspinaczce, by poradzić sobie z pionową, kamienną ścianą, czy choćby stromym osuwiskiem, ale hej, adrenalina i desperacja potrafiły zrobić swoje.
- Ciekawe, kręcisz się wokół elfów jak pijana ćma nad płomieniem, ale języka już nie rozumiesz.
Kolejny kamyk spadł z góry i potoczył się prawie pod nogi rudowłosej. Elfka pochyliła się i oparła łokciami na kolanach, z dziką satysfakcją przyglądając się schwytanej przez siebie kobiecie, jak drapieżnik zadowolony ze złapanej ofiary. Ciemne włosy związane miała w ciasny warkocz, a strój zupełnie nieelegancki, tak kontrastowy do tego, w czym Agnes widziała ją poprzednio.
Bo w końcu przypomniało się jej, skąd znała tę twarz.
Oczywiście, że miała coś wspólnego z Vasati. Na pierwszym bankiecie towarzyszyła jej, wtedy ubrana w piękną, wyzywającą suknię, ze starannie ufryzowanymi włosami, może więc dlatego Reimann nie rozpoznała jej od razu. Jeśli faktycznie elfkę łączyło z Jomoirą coś więcej, to wściekłość względem ludzkiej kobiety, która pośrednio doprowadziła do jej śmierci, była bardziej niż usprawiedliwiona. Były siostrami, przyjaciółkami, kochankami? Agnes mogła się co najwyżej domyślać, albo spytać, jeśli nie obawiała się konsekwencji takiej bezpośredniości. W oczach nieznajomej obok satysfakcji błyszczała nieukrywana pogarda i niechęć.
Chyba nie była zainteresowana rozmową. Po prostu siedziała na górze i patrzyła na spętaną rudowłosą, zadowolona z obecnego stanu rzeczy. Wydawało się, że nie interesowały jej żadne negocjacje, ani szantaże. Wystarczyło upokorzenie wielkiej pani inżynier, która doprowadziła do tego, by Sehlean napoił bliską jej Vasati trucizną.
Obrazek

Opuszczone ruiny

4
POST POSTACI
Agnes Reimann
Z ust Agnes wyrwał się cichy, chrapliwy śmiech. Poczuła delikatną suchość w gardle i odchrząknęła, zanim z rozbawieniem spojrzała w górę ze swojej pozycji stojącej, w stronę elfki. — To samo można by powiedzieć o co najmniej połowie twoich braci z wysp. — Piła oczywiście do faktu, że spora część Wschodnich elfów była na tyle zasymilowana z ludźmi, że przez lata nie pielęgnowali własnego języka do stopnia, w którym ten nie dość, że był zniekształcony, wedle kontynentalnych dzikusów – nieczysty, to część zwyczajnie znała tylko dialekty ludzkie. Jednak coś za coś w przypadku rozwoju osobistego, jaki był im tutaj gwarantowany.

Twarz kobiety przypominała kogoś i po krótkiej chwili wpatrywania się ze swojej pozycji osoby związanej i stojącej chybotliwie, Agnes ujrzała w końcu, kim jest elfka. I oczywiście, że jednak chodziło o Vasati, ale mniej katastrofalnie, niż z początku myślała. To po prostu była jej... kochanka? Siostra? Mało ważne w tej chwili, po prostu były sobie bliskie i wymalowana na jej licu pogarda i satysfakcja wiele mówiły o tym, co mogła teraz czuć.

Agnes może by i jej współczuła, gdyby nie to, że Vasati zwyczajnie się należało to, co dostała. Bez powodu próbowała zniszczyć jej życie i jakaś spiczastoucha lafirynda, która sypiała z Jomoirą myśli, że należy się jej jakaś zemsta? Niedoczekanie jej. Chociaż więc inżynier była w dole, z którego ucieczka zdawała się być bezsensowna, nie zamierzała dać tej małpie satysfakcji z widoku Reimann.

Przyglądnęła się pobieżnie sznurowi, który nie wydawał się być zbyt porządnie zawiązany. Oparła się pokusie próby rozwiązania więzów teraz, zamiast tego siadając z powrotem na ziemi. Kiedyś elfka sobie pójdzie i wtedy przyjdzie czas na ucieczkę.

A więc o zemstę chodzi. Biedna Jomoira została skazana na śmierć decyzją jej pracodawcy, wcześniej próbując zrujnować mi życie w momencie, gdy nawet nie wiedziałam o jej istnieniu. Emocje są zabawne, prawda? Bo na logikę i chłodne rozumowanie należało się jej jak najbardziej. Ale rozumiem, masz złamane serce, bo twoja ukochana odeszła... — skrzywiła się, przypominając sobie, że nie tylko ona wtedy zasypiała w wozie. — Co zrobiłaś z moim ojcem?

Starała mówić się spokojnie i nie okazywać strachu i wściekłości, jakich odczuwała w środku. Nie chciała dać tego uczucia elfce, aby jak najmniej umilić jej widowisko. Poza tym daleko nie mogła jej porwać, prawda? Słońce dopiero zachodziło, więc musiało minąć maksymalnie kilka godzin. Za niedługo służba zacznie się niepokoić jej nieobecnością, poślą pewnie kogoś po Victora, on zacznie poszukiwania, być może zakręcą wokół tego Sehleana.

Agnes nagle zaśmiała się, orientując się w jednej rzeczy, którą zauważyła na głos. — Muszę przestać chodzić na bankiety do Viti'ghrina. Jeszcze ani razu nie przytrafiło mi się po nich nic dobrego.

Opuszczone ruiny

5
POST BARDA
- To był twój ojciec? Nie wiem, nie obchodzi mnie on, zabrałam tylko ciebie - odpowiedziała elfka.
To znaczyło, że Franz Reimann obudził się gdzieś w powozie, w samym środku niczego, albo wyrzucili go gdzieś na obrzeżach miasta, czy innym losowym miejscu i będzie musiał sobie poradzić po przebudzeniu sam. Mimo swojego wieku nie był słaby i bezradny, więc Agnes mogła zakładać, że nic poza odrobiną niewygody mu nie groziło. Nie licząc, naturalnie, zamartwiania się o córkę, która tkwiła związana w jakiejś ruinie bogowie jedni wiedzą gdzie, czekając na wyrok, czy cokolwiek miała zaplanowanego dla niej nieznajoma. Może ktoś go okradł, jeśli znalazł się w nieprzyjemnej okolicy.
Elfka podniosła się z pozycji siedzącej i wstała, by przejść kilka kroków brzegiem ściany, nie odrywając spojrzenia od rudowłosej. Miała na sobie dopasowaną, ciemnozieloną tunikę, luźne spodnie i wysokie buty, sznurowane aż do kolan. Agnes nie zauważała przy niej broni - albo nie miała jej wcale, albo ta leżała gdzieś nieopodal, poza zasięgiem wzroku. Liście szeleściły przy każdym jej kroku, gdy balansowała na krawędzi, jakby przyjemność sprawiał jej fakt, że niewiele brakuje, by znalazła się we wgłębieniu razem ze swoim więźniem. W żadnej chwili jednak nie straciła równowagi, niestety.
- Na bankietach Viti'ghrina nikomu nie przytrafia się nic dobrego - rzuciła sucho, przeskakując wyrwę w murze i zatrzymując się kilka metrów dalej, oparta o grubą gałąź drzewa, które przebiło się przez ścianę zapewne dobre kilkanaście lat temu. Miejsce, w którym się znajdowały, musiało być stare. Bardzo stare. Agnes nie kojarzyła takich ruin w okolicy miasta, ale z drugiej strony, czy kiedykolwiek takich szukała?
- Coś zbyt radosna jesteś, jak na kogoś, kto niedługo zdechnie z głodu i pragnienia - warknęła elfka. - Będziesz żałowała, że nie zginiesz szybko, jak Vasati. Co on jej zrobił, hm? Utopił ją w jednej ze swoich sadzawek? Trucizna? Sztylet w serce?
Puściła się gałęzi i usiadła na murze, tak jak poprzednio, tylko w innym miejscu.
- Powiedział mi, że wyjechała, ale wiem, że nie wyjechałaby beze mnie. A ty to tylko potwierdzasz. Skazał ją na śmierć. Nie miał prawa. Ty nie miałaś prawa tym bardziej.
Obrazek

Opuszczone ruiny

6
POST POSTACI
Agnes Reimann
W środku, gdzie tkwiła sprzedana niedawno dusza Agnes, pojawiło się uczucie ulgi, gdy kobieta odpowiedziała na jej pytanie o ojcu. Tak czy siak wyglądało na to, że jak już wróci, to nici będzie z ukrywania przed nim niewygodnych faktów z ostatnich wydarzeń z życia Agnes. Poza tym Franz potrafił sobie poradzić, a zapewne, jak liczyła kobieta, wylądował gdzieś na boku miasta. Pytać o kierunki potrafił, a gdy wróci, to jej ludzie będą mieli pełniejszy obraz – czyli że zasnęli, a jubiler obudził się bez córki. Zaczną poszukiwania i nie minie długo czasu, zanim ktoś ją tutaj znajdzie.

Cóż, na pewno Agnes nie przytrafiło się nic dobrego na przyjęciach u elfa. Gdyby dostawała złotą monetę za każdym razem, gdy po powrocie z jego biesiady coś złego jej się przytrafiało, miałaby już dwie złote monety, co nie było duża ilością, ale sam fakt był co najmniej... dziwny i trochę niepokojący. Inżynier śledziła spojrzeniem chodzącą po krawędzi elfkę, licząc w duchu, że osunie jej się stopa i spadnie do dziury, gdzie szczęśliwie połamałaby sobie nogi, a może i uderzyła tak mocno o skałę, że nie podniosłaby się już ani trochę. Ku jej niezadowoleniu tak się nie stało, więc rudowłosa niezgrabnie zaczęła przesuwać się pod ścianę, by oprzeć się o nią i zniknąć jak najbardziej z zasięgu wzroku tej lafiryndy, by nie dawać jej satysfakcji obserwacji jej niedoli.

Szybki grymas niezadowolenia przemknął przez jej twarz, gdy wspomniane zostało o głodzie i pragnieniu. Agnes równie szybko zarzuciła z powrotem fasadę spokoju, nie wychodząc ze swojej roli kogoś pewnego o swą przyszłość. W rzeczywistości narastała w niej panika o własne życie i wszystkie niespełnione ambicje. Poza tym wizja powolnej śmierci, uciekającej z jej wątłego ciała siły, a na końcu leżenia w stanie agonalnym, nie kontrolując już własnych funkcji życiowych, przerażała ją niezmiernie. I może mogła przyznać rację tamtej suce, że śmierć Vasati, chociaż dramatyczna, była prostsza. Z tym, że Agnes miała niesamowitą wolę życia podpieraną jej gigantycznym ego i nie zamierzała się poddać w tej zaledwie trzymetrowej dziurze. Póki była w pełni sił, będzie walczyła. Zresztą wedle jej wyliczeń i tak nie mogły być daleko od miasta, o ile nadal w nim nie są. Trzeba było ją przetransportować z powozu, ukradkiem wywieźć poza mury i jeszcze znaleźć... te ruiny, czymkolwiek były. Słońce nadal prześwitywało przez szczeliny w murze, więc była niedaleko. Ba, nawet w jej głowie rodził się powoli plan, jak się stąd wydostać, ledwo elfka sobie pójdzie... bo raczej nie będzie siedziała tych kilku dni potrzebnych Reimann do zdechnięcia z wyczerpania.

Radosna? Raczej spokojna. Już miałam doświadczenie z waszymi próbami porwania. Spełzały na niczym, więc ta nie będzie inna — w międzyczasie leniwie przyglądała się sznurom oplatającym jej kostki i ręce. Zależało jej na wstępnych oględzinach, jak długie one były. Nie robiła tego jednak otwarcie, tylko po prostu patrzyła na swe kończyny. — Trucizna. Jeśli cię to pocieszy, nie cierpiała, przynajmniej fizycznie.

Skrzywiła się, słysząc jej kolejne słowa. Parsknęła z irytacją. — Ja nikogo na śmierć nie skazałam, nie wiem skąd wyciągasz takie wnioski. To była tylko i wyłącznie decyzja Sehleana po tym, jak ją złapałam na gorącym uczynku. Czy zasłużyła sobie do końca na to? Czysto logicznie nad tym myśląc, niekoniecznie, mogła wylądować w lochach, albo być wygnaną z Archipelagu. Patrząc na to jednak emocjonalnie... prawdopodobnie czułam się podobnie do ciebie — poruszyła więzami, sprawdzając, czy dałaby radę wyślizgnąć się z nich bez przecinania.

Zanim oddasz się do reszty nienawiści, pomyśl najpierw, co zrobiła Vasati. Nie znałam jej przed tym felernym przyjęciem, a podczas niego zaproponowano nam współpracę. Może i parę światopoglądowych racji się nam nie zgadzało, ale poważnie się zastanawiałam nad tym, żeby z nią współpracować. A ona z czystej zawiści, bez innego powodu, postanowiła zrujnować mi życie. Zabić kochanka, ukraść wszystkie dokumenty... jak myślisz, jak się czułam, gdy widziałam Victora w magazynie na skraju śmierci? Gdy praca mojego życia zniknęła z biurka, skradziona przez zbirów? Gdy moje całe życie wisiało na krawędzi, a ja myślałam, że zostanie mi stryczek i krzesło? — Wzrok jej się zamglił, gdy pomyślała o tym. Przez chwilę słychać było w jej głosie gorzką nutę. — Nie oponowałam, gdy Sehlean wydawał wyrok, bo byłam w takim samym stanie, jak ty teraz. Żądna zemsty za moje krzywdy.

Oparła głowę o kamień, przez chwilę milcząc. W końcu cichszym głosem powiedziała: — Chciałam tylko zmienić świat na lepsze. Nie chciałam widzieć w nim wrogów, ani rosnącej ilości trupów. Najwyraźniej prosiłam o za dużo.

Opuszczone ruiny

7
POST BARDA
- Naszymi? Nie miałam nic wspólnego z tym, co robiła Vasati, chociaż w tej chwili żałuję. Może dopilnowałabym, żeby doprowadziła to wszystko do końca jak należy.
Słysząc o truciźnie i potencjalnym braku cierpienia związanego z tym sposobem egzekucji, elfka na długo zamilkła. Może było to dla niej pocieszające, zdawać sobie sprawę z faktu, że Sehlean nie złapał Vasati za włosy i nie utopił jej w fontannie, a jej krew nie zbroczyła rąk magnata. Czy to sprawiało, że nienawidziła ich obojga trochę mniej? Mało prawdopodobne. Nie odzywała się przez kolejne kilka minut, zatopiona we własnych rozmyślaniach, nie przejmując się też faktem, że Agnes przesunęła się pod ścianę i częściowo zniknęła jej z pola widzenia. Gdyby chciała, mogła się wychylić i zobaczyć, co jej więzień robi.
Liny, którymi Reimann była związana, nie należały do szczególnie długich ani grubych. Jej kostki owinięte były dwukrotnie i zawiązane na porządny supeł, nadgarstki tak samo. Gdyby się postarała, mogła rozwiązać nogi, tak, by chociaż móc chodzić - czyżby elfce nie zależało na tym, by faktycznie unieruchomić kobietę na dobre? Z rękami za to było trochę gorzej; ciasno ściągnięta lina obcierała delikatną skórę jej nadgarstków przy najmniejszym poruszeniu. Nie była w stanie wyswobodzić się z niej tak po prostu, musiała znaleźć jakiś inny sposób pozbycia się tych więzów.
Elfka w końcu wypluła z siebie coś po elficku, zapewne jakąś obelgę.
- Czemu mnie to nie dziwi - rzuciła z góry. - Mogłam się spodziewać, że będziesz próbowała przemówić do mojego rozsądku. Kwiecisty język manipulantki, który tak świetnie ci się sprawdza we współpracy z Sehleanem, na mnie nie zadziała. Zanim oddam się do reszty nienawiści? Na to już trochę za późno. Nigdy nie nienawidziłam nikogo tak mocno, jak nienawidzę was obojga teraz. Ale to nic.
Podniosła się znów i przeszła pod gałęzią, wiszącą nieco ponad metr nad brzegiem pionowej ściany. Drobne, jasnozielone listki wyzierały znad krawędzi, ocieniając niespełna dwa metry w kierunku środka wnęki. Elfka niemal złośliwie balansowała na brzegu, spacerując powoli dookoła dziury, aż ostatecznie dotarła do miejsca, w którym siedziała, gdy Agnes obudziła się po raz pierwszy.
- Nie obchodzi mnie twoje zmienianie świata - parsknęła śmiechem. - Górnolotne słowa, ambicje większe niż ego, chociaż tu poprzeczka stoi wysoko. Sprawimy, że Archipelag rozkwitnie nawet bardziej, niż teraz! - zawołała prześmiewczo, strasząc kilka niewielkich ptaków, które zerwały się do lotu z dziurawego dachu. Słowa te brzmiały bardzo znajomo. W końcu to Agnes wypowiedziała je chwilę przed zwodowaniem statków, kilka godzin temu. Elfka musiała przy tym być, niepozorna, ukryta gdzieś w tłumie.
- Liczę na to, że niedługo twój przyjaciel magnat zacznie cię szukać. Jak myślisz, ile mu to zajmie? Kilka godzin? Kilkanaście, zanim informacje dotrą do niego? Nie będzie mógł przeżyć tego, że znów coś się z tobą stało po jego cudownym bankiecie. Czy duma urażona tak bardzo wystarczy, by sam zechciał ruszyć się ze swojego złotego tronu? Nie narzekałabym, gdyby się tu pojawił. Jak szło to wasze powiedzenie ze srokami i ogonami?
Do Agnes dobiegł dźwięk szkła, gdy elfka niechcący stuknęła nim o kamień, a gdy kobieta uniosła wzrok, zobaczyła w dłoni swojej porywaczki butelkę, prawdopodobnie z winem. Nieznajoma pociągnęła z niej długiego łyka.
Obrazek

Opuszczone ruiny

8
POST POSTACI
Agnes Reimann
Stopy miała obwiązane znacznie luźniej niż ręce. Przy odrobinie wysiłku mogła je rozplątać, co oczywiście zamierzała zrobić, ale większym problemem były jej nadgarstki, które ciasno owinięte liną ocierały się przy najmniejszym ruchu. Gdzieś już Agnes mogła przysiąc, że widziała krew, co doprowadziło ją do kolejnej konkluzji – wszystko ją bolało. Zapewne elfia suka nie patyczkowała się i postanowiła zrzucić ją trzy metry w dół niczym workiem ziemniaków, co dopiero teraz, po pierwszej fazie ochłonięcia zaczęło do niej docierać. Bolały ją plecy, głowa, nogi i ręce, była poobijana i na pewno przez miesiąc będzie odczuwać skutki tego porwania, jak już oczywiście wróci... a innej opcji po prostu nie brała pod uwagę. Była pewna tego jak to, że słońce wschodzi i zachodzi, nawet jeśli czasami zachowuje się dziwnie, jak ostatnio.

Tak czy siak, lina na nadgarstkach była mocno ściśnięta i o ile nie chciała zerwać sobie skóry z jej dłoni, to musiała zastanowić się nad czymś innym. Wolała nie rozcinać więzów z bardzo prostego powodu – zamierzała je wykorzystać do pomocy przy wspinaczce, nawet jeśli liny nie wyglądały na zbyt długie. Rozerwanie wpół sznura tylko utrudniłoby całe przedsięwzięcie.

Nie nazywałabym kwiecistym językiem manipulantki najzwyczajniejszej w świecie logiki — może i w duchu Agnes wolałaby, aby nieco się ugięła pod naporem jej słów, ale zdawała sobie doskonale sprawę z nienawiści, jaka może palić kogoś w środku i ślepoty na niektóre kwestie. — Tak jak zresztą mówiłam, nie oczekuję, że ty zrozumiesz, bo sama byłam w podobnym stanie kilka dni temu, gdy w końcu dorwałam ją. Rozsądek potrafi wtedy zaszyć się głęboko.

Zaśmiała się, słysząc przedrzeźnianie jej samej. Elfka musiała zaplanować to na szybko, ale przyglądać się jej już od samego rana, skoro była na wodowaniu. Agnes zastanawiała się tylko, co mogło spowodować nagłe znużenie – trucizna w alkoholu, czy może magia? Wynajęty woźnica? Sięgnęła pamięcią do przyjęcia, próbując sobie przypomnieć czy cokolwiek dziwnego działo się pod koniec. — Czyżbyś aż tak była załamana, że szukasz własnej śmierci z rąk tego samego elfa, co twoja kochanka? Na swój sposób romantyczne. — Agnes uniosła głowę, słysząc stukot butelki i widząc wino w dłoni elfki. Zaraz spokojnie powróciła do swej pozycji patrzącej się w kierunek naprzeciwko, znużonej kobiety. Milczała, nie zamierzając marnować swoich sił na bezsensowne rozmowy, nawet jeśli elfka próbowała ją w jakiś sposób sprowokować. Ewidentnie była niespełna rozumu – zrozpaczona, zdesperowana, zapijając smutki i porywając się samotnie na coś, co ewidentnie odbije się na niej już niedługo. Elf elfem, ale znacznie szybciej jej służba wprawi w ruch cały łańcuch wydarzeń. Agnes wierzyła, że już teraz się martwią.

Zamiast rozmawiać, ze swojej pozycji zaczęła się przyglądać drugiej części dziury. Zależało jej na rozeznaniu się, czy jest ona idealnie równa, czy któraś ze ścian jest może nawet minimalnie niższa. Czy poza gałęzią po stronie elfki znajdywało się coś jeszcze, co mogłoby dać oparcie jej linie? Czy po drugiej stronie była ściana do samego sufitu, czy może bardziej to zagłębienie było czymś pokroju lejka na środku pokoju i z każdej strony można było się wspiąć na górę? A także, co leżało na dole. Zależało jej na pojedynczych, cieńszych gałęziach, którymi mogłaby poluzować supeł, ewentualnie jakieś kamienie, może jeszcze coś innego przydatnego? Kojarzyła też, że chyba powinna mieć w razie czego swój wachlarz, z którym nie rozstawała się na mieście. Może się nie zgubił, a gdyby nie było niczego, co mogłaby próbować wsadzić w wiązanie, ten przedmiot byłby idealny.

Opuszczone ruiny

9
POST BARDA
Gdy wracała myślami do wspomnień z bankietu, nic podejrzanego nie przychodziło jej do głowy. Ale i elfki tam nie było, jeśli dobrze pamiętała. Zresztą trudno było przypuszczać, że Sehlean wpuściłby ją do swoich ogrodów, zdając sobie sprawę z tego, jaka musi ją trawić nienawiść i żądza zemsty. To by było zbyt duże ryzyko i żadna przyjemność, mieć gościa, którego bez przerwy musieliby kontrolować strażnicy. Nie, wyglądało na to, że to nie na bankiecie zaczęło się coś dziać. Czy w takim razie był to wynajęty woźnica? Być może, inaczej nie opuściliby tłocznej dzielnicy handlowej bez wzbudzania podejrzeń. Czy magia? To z pewnością. Nic innego tak łatwo nie uśpiłoby zarówno jej, jak i jej ojca.
- Bez pałacu, ochrony i swojego cennego złota Sehlean jest nikim - odparła elfka. Agnes dawno nie słyszała takiej pogardy w czyimś głosie. - Tutaj nie byłby nikim więcej, niż bezbronnym starcem.
Otaczająca ją ściana była raczej równa, nie licząc jednego małego osuwiska. Wyglądała jak centralne miejsce jakiegoś starego kultu, otoczone wysoką antresolą, która dawno już straciła balustradę. Te miejsca na pionowej powierzchni, których nie porastało pnącze, pokryte były ozdobnymi mozaikami, wyblakłymi i słabo widocznymi, zwłaszcza w wieczornym świetle, dodatkowo przytłumionym przez dziurawe sklepienie kilkanaście metrów nad nimi. Wokół Agnes leżało sporo kamiennych odłamków, niektóre przypominające odłupane płytki mozaikowe, inne rzeźbione fragmenty być może właśnie tej balustrady, której brakowało na górze, jeszcze inne kawałki dachu, które osypały się przy burzy czy podczas silnego wiatru. Pod tym wszystkim znajdowała się porządna, kamienna podłoga, zbudowana z wielkich płyt. Na samym środku tego wgłębienia umieszczono jakiś symbol, teraz zbyt pogrzebany pod ruinami, by go rozpoznać - gdyby kobieta była choć trochę zainteresowana tym tematem, musiałaby spędzić sporo czasu odgruzowując swoje więzienie, żeby to dokładnie obejrzeć.
Naturalnie, pełno też było uschniętych liści i gałązek. Jedne cieńsze, inne grubsze, gnijące fragmenty lian i chyba nawet jakiś martwy ptak w odległym kącie. Czy cokolwiek z tego nadawało się do pozbycia się więzów bez rozcinania liny? Mogła spróbować rozwiązać nogi, a potem przejść się i poszukać czegoś odpowiedniego - pewnie w końcu by znalazła. Za to wachlarz faktycznie miała przy sobie, wciśnięty za pas, jakby elfka nie uznała tego za rzecz wartą uwagi.
- Wciąż myślisz, że stąd jakoś wyjdziesz, co? - spytała nieznajoma i zaśmiała się. Chwilę później wylane z góry wino rozprysnęło się na podłodze obok rudowłosej, zaskakując ją i ochlapując nieco jej błękitną, brudną już koszulę. Na szczęście było białe, nie czerwone, jeśli było to dla niej jakiekolwiek pocieszenie. Butelki jednak elfka wrzucać do środka nie zamierzała. Nie była głupia. - Przyzwyczaj się. Chciałaś posiedzieć w dżungli, to posiedzisz. Nie w tej, w której planowałaś, ale co za różnica? Tam pewnie skończyłabyś tak samo. O, może tutaj też coś cię zeżre. Czy to usatysfakcjonuje twoje wielkie ambicje? Bycie przekąską?
Obrazek

Opuszczone ruiny

10
POST POSTACI
Agnes Reimann
Na przyjęciu nie było niczego podejrzanego. Nikt nie kręcił się wokół niej, aby czegoś dosypać do jej kieliszka, ale po krótkiej kontemplacji doszła do wniosku, że to znowu musiała być magia, skoro ona i jej ojciec stali się jej ofiarą. Wróciła też pamięcią do woźnicy. Czy to nie był czasem ten sam, który tak głośno mówił na przyjęciu? Czy to miał być jakiś znak dla tej przeklętej elfki, aby wiedziała, kto ją będzie przewoził?

Naprawdę uważasz, że przyszedłby sam? Masz bardziej namieszane w głowie, niż sądziłam — rzuciła, rozglądając się wokół. Obraz ucieczki powoli rysował się w jej głowie. Przede wszystkim należało rozwiązać nogi i ręce, zanim cokolwiek podejmie. W tej kwestii musiała być ostrożna. O ile nogi może ot tak oswobodzić, o tyle albo wykorzysta swój wachlarz, albo jedną z cieńszych gałązek, aby rozluźnić w pewien sposób supeł. Zależało jej na linie, ponieważ mogła być potem przydatna w ucieczce.

Co zaś do niej, czyli właściwej części, miała kilka opcji. Mogła przede wszystkim spróbować wejść po osuwisku, ale było to bardzo ryzykowne, zważywszy na luźne kamienie, które mogą uciekać spod jej stóp. Alternatywą jak na razie było zrobienie z liny pewnego rodzaju asekuracji i wspięcie się po ściance, o ile oczywiście owy sznur okaże się być na tyle długi, by spełnić swe zadanie. Trzecią opcją, z której mogła skorzystać, to pnącza, które może nie były grubości liany, ale jeśli zgarnąć ich sporą część, to może dałoby radę chwycić się ich i wspiąć po ściankach. Największym problemem tutaj była fizyczna... niesprawność Agnes, która nie należała do najbardziej wytrzymałych i najsilniejszych, więc musiała oszczędzać siły. Przekładało się to na to, że nie będzie miała wielu prób, więc lepiej będzie musiała się dobrze przygotować.

Drgnęła, czując rozchlapywane tuż obok niej wino. Poczuła, jak mokra koszula przylepia się do jej ciała, a smród alkoholu drażni jej nos. Elfka znowu szukała zaczepki, ale tym razem inżynier milczała. Chciała oszczędzać siły, a denerwowanie się irytującą kobietą nie pomagało w niczym. Zamiast tego rozparła się wygodniej, na tyle, na ile pozwalały jej na to więzy i zaczęła wpatrywać się w martwego ptaka.

Zamierzała poczekać tak długo, aż elfce się znudzi i pójdzie, zostawiając ją na pastwę losu, bądź cokolwiek innego chciała zrobić – pójść w krzaki, zjeść coś, czy zdrzemnąć się. Cichutko też liczyła, że ma więcej butelek wina w zanadrzu. Alkohol szybciej ją zmorzy, otumani zmysły, a dzięki temu Agnes będzie mogła zrealizować swój cel – czyli wyjście na górę.

A potem... zależy, czy elfka będzie w pobliżu.

Opuszczone ruiny

11
POST BARDA
Woźnica w drodze powrotnej był inny niż ten, który zawoził ich do Sehleana. Może gdyby go znaleźli również wtedy, cały plan elfki spaliłby na panewce? Agnes wróciłaby do domu razem z ojcem, a potem czekałby ich miły wieczór nadrabiania zaległości i zwiedzania świeżo wybudowanych statków? Tego nie miała jak przewidzieć.
- W dupie to mam z kim by przyszedł - elokwentnie odpowiedziała nieznajoma, wyraźnie już zirytowana. - Każdy miałby gardło przeszyte strzałą. Ty też, gdybym nie czerpała przyjemności z patrzenia jak bezskutecznie próbujesz uniknąć nieuniknionego. Wrzucona tam, gdzie twoje miejsce. W dziurze w ziemi.
Elfce nie znudziło się zbyt szybko. Przez długi czas plątała się po okolicy, rzucając agresywne komentarze, lub usiłując sprowokować związaną Agnes. Zrobiła jeszcze kilka kółek wokół antresoli, poobrażała Sehleana, postraszyła swojego więźnia ciekawszymi opcjami śmierci niż padnięcie z głodu... w końcu położyła się na plecach i choć Reimann jej nie widziała, to słyszała, jak nuci coś pod nosem i szeleści... kartkami papieru? W międzyczasie dzień powoli zbliżał się ku końcowi. Wczesno wieczorne słońce przyjęło ciepłe kolory, a cienie się wydłużyły, po zdecydowanie zbyt długich dwóch, trzech godzinach? Sprowadzając mrok nocy. Agnes usłyszała dźwięki rozpalanego na górze ognia, a potem tam, gdzie znajdowała się elfka, zapłonęła pochodnia - jedyne źródło światła w całej okolicy. To nie było Taj'cah, gęsto zaludnione miasto, nawet nocą pełne życia. Nikt nie rozpalił ulicznych latarni, z okolicznych okien nie zerkały płomienie świec. Tu panowała absolutna ciemność, do jakiej Reimann nie była przyzwyczajona.
- Dobranoc, słodka księżniczko - zawołała nieznajoma z góry. - Baw się dobrze. Do zobaczenia niedługo... albo i nie.
Agnes usłyszała, jak obok niej po raz kolejny wylewa się tym razem już resztka wina. Kropelki nie doleciały do niej, bo po ciemku elfka nie trafiła tak dobrze. Później kroki, nierówne, manewrujące pomiędzy gałęziami i innymi rzeczami, które pewnie leżały zniszczone na górze tak samo, jak na dole. Kobieta oddalała się, zostawiając porwaną samą. W końcu zapadła cisza.
Cisza, która dla Agnes była zupełnie obca. Jedyne, co docierało do jej uszu, to szelest poruszanych wiatrem liści i paniczne bicie jej serca. Jeśli elfka mówiła prawdę, to znaczyło, że znajdowała się gdzieś w środku niczego, spory kawałek drogi od miasta. Nawet jeśli to nie była bardzo odległa dżungla, to poza granicami stolicy wciąż było niebezpiecznie. Myśli o stworzeniach, jakie żyły w dziczy, sprawiały, że każdy głośniejszy szelest, czy dźwięk choć trochę wybijający się z permanentnego szumu wydawał się świadczyć o nadciągającym niebezpieczeństwie. Nie miała przy sobie niczego, czym mogła się obronić przed potencjalnym drapieżnikiem, a związana faktycznie stanowiła gotową przekąskę, jak gęś przywiązana do płotu. Jej oczy nie były przyzwyczajone do takiej ciemności, przez co ledwie była w stanie rozróżnić kontury własnego zmęczonego ciała.
A noc dopiero się zaczęła.
Obrazek

Opuszczone ruiny

12
POST POSTACI
Agnes Reimann
Elfka uczepiła się jej jak rzep psa, kręcąc się jeszcze godzinami, póki było widno, wygrażając jej, opowiadając o przeróżnych metodach tortur i tym podobnych sprawach, nie chcąc ani rusz odejść. Agnes zaczęła się niecierpliwić, tym bardziej, że nastawał mrok, powoli zmniejszając jej pole widzenia. Kobieta starała się zapamiętywać każdy szczegół okręgu, aby móc później jakoś sobie poradzić. Starała się także przygotować mentalnie do samotnej nocy, ale i tak nie mając pojęcia, jak to będzie wyglądać, mogła jedynie gdybać.

Gdy praktycznie już niczego nie widziała, elfka poszeleściła... papierem? Zaś niedługo później zapłonęła pochodnia i w końcu kobieta mogła odpocząć od niemiłego towarzystwa. Problem był w tym, że przed oczami widziała ciemność, zaś w uszach bębniło jej od ciszy. Ani jednego krzyku marynarzy, ani jednej świecy w oddali, jedynie oblegający ją mrok i szelest liści okazjonalnie przerywany głośniejszym dźwiękiem, na który kobieta od razu drżała z przerażenia. Jakkolwiek nie chciała tego przyznać przed sobą, była przestraszona do szpiku kości i nijak nie mogła wyzbyć się tego uczucia. Nie widziała nic, była w środku niczego, związana, bezbronna, nie mając żadnego doświadczenia z życiem poza miastem. Wystawiona na pastwę losu, przez chwilę nie potrafiła się ruszyć, bojąc się, że najmniejszy jej ruch zwabi nocnego drapieżnika, dla którego będzie niczym więcej, niż łatwą przekąską. Serce niemalże wyrywało jej się z piersi.

W końcu, oddychając nieregularnie, podciągnęła kolana pod siebie, ręce zakładając na golenie i próbując wypatrzeć, wymacać supeł, jakim był związane jej nogi. Przyglądała się im wcześniej, więc nie powinno z tym być aż takiego problemu. Chciała rozwiązać linę, a jeśli jej się to udało, zajęła się dłońmi. Jeśli mogła, sięgnęła po zwinięty wachlarz – jeśli zaś nie potrafiła tego zrobić, na kolanach starała się wymacać jedną z cieńszych gałązek. Następnie czymkolwiek to coś było, trzymając to w ściśniętych dłoniach, przybliżając je do twarzy, by lepiej widzieć, chciała zobaczyć supeł. Po jakimś czasie jej oczy winny przyzwyczaić się choć trochę do ciemności, aby odrobinę rozróżniać kształty. Jej następnym krokiem było manewrowanie kijem tak, aby trafił na ściśnięcie w suple. Zamierzała powoli wbijać go tam, do momentu, gdzie będzie mogła przełożyć go z łatwością. Wtedy chciała manewrować nim tak, by jeszcze bardziej rozluźnić związany sznur, zaś to powinno doprowadzić do rozwiązania supła... prędzej czy później.

Jeśli miała wolne ręce, linę odłożyła na razie na bok. Noce na Taj'cah, szczególnie w takich miejscach, potrafiły być chłodne, a i źródło światła byłoby przydatne. Dlatego w miarę swoich możliwości zaczęła wymacywać podłogę w poszukiwaniu suchych gałązek, mniejszych i większych. Przerażenie ciągle wybijało się na przód, a dłonie latały na prawo i lewo, ale instynkt przetrwania był silniejszy i Agnes zamierzała naskładować jak największą ilość drewna – drobnego, większego, aby móc czymkolwiek rozpalić prowizoryczne ognisko i później jeszcze chociaż chwilę je podtrzymać. Jeśli przy okazji nawinęły jej się suchsze pędy pnącz, cokolwiek łatwopalnego, jak najbardziej chciała to wykorzystać.

Nigdy w życiu nawet nie była w lesie sama, ale potrafiła przynajmniej na tyle kojarzyć fakty, aby móc posłużyć się logiką. Najdrobniejsze elementy, które by zebrała, położyła na samym dnie, wcześniej z paru kamyków układając bezpieczny krąg. Wzięła potem dwa kolejne odłamki i zaczęła pocierać jeden o drugi, by podpałka złapała jakąkolwiek iskrę. Jeśli cokolwiek jej się z tego udało, rozdmuchiwała to i zaczęła dodawać kolejnych patyków, aby ogień nie przygasł. A potem... rozejrzy się, zobaczy, co będzie najbezpieczniejsze.

A to wszystko, o ile udało jej się wyswobodzić bez przeszkód z więzów, nie rozrywając ich. Jeśli zaś nie udałoby jej się tego zrobić... pozostało znaleźć ostry odłamek kamienia i szorować po nim liną, dopóki ta nie puści.

Opuszczone ruiny

13
POST BARDA
Rozwiązanie supła na linie unieruchamiającej jej nogi nie było bardzo trudne; była w stanie wyczuć go pod palcami, więc po kilku minutach walki z więzami miała już wolne kostki. Gdy poruszyła nogami, krew zaczęła z powrotem dopływać do jej stóp, początkowo wywołując w nich nieprzyjemne uczucie mrowienia, a potem pozwalając jej wstać i zrobić kilka ostrożnych kroków, albo po prostu usiąść wygodniej.
Znacznie większym problemem były więzy na rękach. Nawet jeśli elfka przypuszczała, że Agnes spróbuje się z nich uwolnić, to poza mocnym zaciągnięciem liny nie zrobiła niczego więcej. Supeł był jeden i wystarczyło pozbyć się jego, żeby wyswobodzić dłonie. Zapewne łatwiej byłoby rozciąć sznur na jednej z popękanych płytek, leżących gęsto na podłodze, ale kobieta postanowiła zachować go w całości, przez co zeszło jej dużo dłużej, niż planowała. W końcu jednak wetknięcie wachlarza w środek supła pomogło i po dobrych dwudziestu minutach użerania się z nim, Reimann poczuła, jak lina się rozluźnia. Poobcierane nadgarstki bolały za każdym razem, gdy ich dotykała, ale nie krwawiły jeszcze - choć pewnie robiłyby to, gdyby pozostała związana do samego rana. W ciemności niestety nie była w stanie zobaczyć, w jak złym stanie była jej skóra. Mogła za to być pewna jednej rzeczy: ostatnie dni testowały ją na wszystkie możliwe sposoby, jakby los chciał pozbawić ją resztek zdrowia psychicznego.
Nietrudno było znaleźć odpowiednie wyschnięte gałązki, suche liście i fragmenty pnączy, które przez ostatnie lata pospadały z góry. Nie znalazła jako takich fragmentów drzewa, z jakich zazwyczaj paliło się w piecu, czy w ogniskach które znała, ale jak na warunki, w jakich musiała funkcjonować i tak radziła sobie bardzo dobrze. Prowizoryczne palenisko, które wkrótce powstało, otoczone dla bezpieczeństwa odłamkami kamieni, czekało tylko na tę najważniejszą rzecz: iskrę, jaka dałaby ogień.
To było proste niestety tylko w teorii. Agnes dobrze wiedziała, że pocierając drewno o drewno w końcu wytworzy się wystarczające tarcie, by coś się zapaliło, ale nie miała w tym kierunku absolutnie żadnej praktyki. Początkowo usiłowała zrobić to ręcznie, ale tarcie było zbyt małe; później na szczęście jej umysł inżyniera zaczął działać i wpadła na stworzenie prowizorycznego wiertła przy pomocy kilku patyków i jednej z lin. Trwało to długo, zbyt długo, ale wreszcie doczekała się pierwszej iskry i po dobrej półtorej godziny walki z przyrodą uzyskała odrobinę światła i ciepła.
Tylko co dalej? Ognisko było zbyt małe, by oświetliło całą przestrzeń. Nie dawało nawet tyle światła, by widziała szczyt pionowej ściany, przy której siedziała. Swoimi działaniami wytworzyła też trochę hałasu. Czy bezpieczniej było usiłować teraz, w środku nocy, próbować wydostać się z więzienia, czy poczekać do świtu? Noce nie trwały długo, słońce wschodziło przed piątą, więc do świtu miała niespełna cztery godziny, które równie dobrze mogła przeczekać spokojnie przy swoim ognisku.
Obrazek

Opuszczone ruiny

14
POST POSTACI
Agnes Reimann
Wydostanie się z więzów przyniosło ulgę otartym dłoniom kobiety i ścierpniętym nogom. Nadal nie mogła uwierzyć, że w przeciągu tygodnia tak bardzo świat postanowił jej napluć, że wręcz nie może ruszyć się bez oglądania się za siebie i pełnej obstawy. Do tego tyle pojedynczych ran! Odmrożenia, zdarta skóra na kostkach, obtarte uda, teraz nadgarstki, nogi... i jeszcze ta dziura, która też przyprawi ją o kolejne bolesne wspomnienia.

Powoli, acz uparcie siłowała się z ogniskiem, chcąc chociaż odrobinę rozświetlić całkowity mrok, który ją otaczał i przyprawiał o ciarki. Poza tym ogień mógł odstraszyć ewentualne dzikie zwierzęta, a i dawał ciepło w chłodnej nocy. Zajęło jej to długo i wedle jej obliczeń była już północ, ale w końcu mogła przysiąść z małą kupką gałązek gotowych do wrzucenia i podtrzymania prowizorycznego ogniska. Przez chwilę kontemplowała rzeczywistość – to, jak uparcie wszyscy chcą jej przeszkodzić, mimo że ona nigdy nikomu nie weszła w drogę. To, jak tragicznie wszystko się skończyło dla niej i to, że całkiem możliwe, że jej się nie uda. Światła było zbyt mało, by narażać własne zdrowie na wspinaczkę, a hałas mógł coś zwabić...

Przez chwilę Agnes siedziała z kolanami pod brodą, patrząc w mały ogień i mrugając zawzięcie oczami, by odgonić niechciane łzy. Nigdy nie czuła się tak samotna – nawet będąc w domu, ktoś za ścianą coś robił, ktoś na zewnątrz przechodził. Tutaj nie słyszała, nie widziała nic, a wrażenie zostawienia na pastwę losu tylko się potęgowało.

Na pewno jej już szukają... wszyscy. Sehlean, Victor, może też część Syndykatu... w końcu była kimś WAŻNYM, prawda? Nie mogą wypłynąć bez niej, przełożą wyprawę, teraz przetrząsają każdy zakamarek, a i może papo coś im podpowiedział. Zresztą ten zasrany elf na pewno wiedział, że Vasati miała kochankę, więc musiał o niej pomyśleć, a i z dumą miała rację – miał zapewnić jej i bliskim bezpieczeństwo, więc MUSIAŁ się ruszyć i przeczesać okoliczne tereny.

Wszystko będzie dobrze.

Zdenerwowana kobieta wstała, odczuwając powoli pragnienie i głód; aby odegnać kłębiące się nieprzyjemne myśli, zaczęła chodzić na granicy światła i testować różne opcje. Na początek podeszła do pnączy i pociągnęła nimi mocno, zgarniając w dłoń tyle, ile tylko mogła naraz. Sprawdzała ich wytrzymałość i czy utrzymają jej drobne ciało. Następnie podeszła pod gruzowisko i zaczęła stopami sprawdzać jego stabilność. Na samym końcu przy ognisku zaczęła rozkładać linę, wiązać obydwie ze sobą i porównywać mniej więcej, czy starczyłoby jej do asekuracji. Zamierzała poczekać, aż odrobinę się rozjaśni. Nie do świtu, a do pierwszej chwili, gdy zacznie robić się szarawo, a ona ujrzy wyraźniej kontury ścian. Nie miała czasu i musiała marnować go tak mało, jak to tylko możliwe.

Opuszczone ruiny

15
POST BARDA
Noc była ciemna, długa i zimna. Gdy zaczynało świtać, Agnes była już wygłodniała, zmęczona i zziębnięta. I choć zaczynało już szarzeć, do tego stopnia, że była w stanie powoli zacząć rozróżniać kontury wokół siebie, to elfka nie wracała. Próżno było spodziewać się po niej, że przyniesie jej coś do jedzenia, picia, lub choćby ciepły koc, więc Reimann z pewnością wcale nie cierpiała z powodu jej nieobecności.
Pnącze było na tyle mocne, by nie zrywać się, gdy kobieta ciągnęła za nie z całej siły. Czy to miało jednak wystarczyć, by utrzymać ją przy ścianie? Nie dowie się tego, jak nie spróbuje się wspiąć, a nie mogła wspinać się po ciemku - to z pewnością skończyłoby się mniejszym lub większym okaleczeniem. W międzyczasie serce prawie stanęło jej ze strachu, gdy jakiś nocny ptak załopotał skrzydłami tuż nad jej więzieniem, z impetem wbijając się w wiszącą na górze gałąź. Zwierzę okazało się chyba niczym niebezpiecznym; poza kilkoma dźwięcznymi zawołaniami nie hałasowało już później za długo.
Gruzowisko z kolei było mało stabilne. Po części porośnięte mchem, a po części zbyt poluzowane, by móc się po nim wspiąć. Kilka kroków wystarczyło kobiecie do tego, by zorientować się, że za wysoko po tych kamieniach nie wejdzie, jeśli nie chce skręcić przy tym kostki, lub wylądować przygnieciona przez część z nich. Chyba że, naturalnie, znajdzie jakiś sposób, by zachować bezpieczeństwo.
Po związaniu jednej liny z drugą udało się jej otrzymać fragment długości mniej-więcej dwóch metrów. W zależności od tego jak planowała wykorzystać sznur przy asekuracji, mógł on okazać się całkiem przydatny.
Szarówka panująca wokół i stopniowo coraz częstsze śpiewy ptaków świadczyły o tym, że zbliżał się wschód słońca. Jeśli Agnes zamierzała działać, to po ciężkiej nocy przyszedł właśnie na to najlepszy moment.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Taj`cah”