Gdy Lucas podał dłoń Sarze wydarzyło się coś... nad wyraz niespodziewanego. Wokół ich zaciśniętych rąk pojawił się blado jaśniejący okrąg a jego skóra poczuła delikatne mrowienie. Wszystko to trwało zaledwie sekundę.
- Słyszałam o panu już wiele, panie Barker.- odezwał się miło łechtający po duszy kobiecy głos w głowie Lucasa. Jednak nie wydawał się on pochodzić bezpośrednio od Sary. Ta bowiem miała usta zamknięte cały czas, a mimo to uśmiechała się do Szakala jakby z satysfakcją.
- Sara jest niema, jakby co. Porozumiewa się telepatycznie. - pośpieszył z wyjaśnieniem William. - Ale może to zrobić dopiero po kontakcie fizycznym.
- Naprawę jestem w stanie sama się opisać, Bill. Nie potrzebuję niańki. - zaznaczyła dobitnie Sara, a Lucas mógł faktycznie dostrzec, że cała ta sprawa z gadaniem to nie przywidzenie. Kobieta wysławiała się płynnie a mimo to jej pomalowane bordową szminką wargi nie otwierały się ani o milimetr. Za to ekspresja jej twarzy była dobitnie wyrazowa. William uśmiechnął się tylko i skinął głową w akcie przeprosin.
W tej chwili rozproszenia Lucas schował swój medalik w łóżku. Już po chwili jednak cała uwaga pani Bennet skupiła się z powrotem na nim. Małżeństwo wysłuchało jakże zaskakującego tonu Szakala wypełnionego powagą i trzeźwym (co?) pomyślunkiem.
- Czyli wydzierałeś się tam mając w głowie konkretny zamiar? Heh, kto by się spodziewał? - zadrwił William, jednak nie mówił tego z przekąsem czy złośliwością a raczej miłą dozą sarkazmu.
- Jak dla mnie mogłoby się odbyć bez zwracania na siebie uwagi, ale... niech już stracę. Pójdziemy w Twoją gierkę. - zabrzmiał głos Sary echem. Kobieta ładna czy nie, do tego trzeba było po prostu przywyknąć. - Niemniej, bądźmy ostrożni. Już od przyjścia tutaj czułam się gorzej, ale gdy mój mąż poszedł Cię ratować gdy usłyszał Twoje krzyki... prawie mnie zemdliło. Nie jestem astronomem, ale przez to zaćmienie wydaje się, że świat wariuje. Nie powinniśmy liczyć za bardzo na pana iluzje czy moje... "sztuczki", ale... - czarnowłosa spojrzała w stronę drzwi słysząc już wyraźnie kroki na schodach. - Wyczuwam, że coś jest nie tak.
Pośpieszne tupnięcia przeszły po korytarzu i zatrzymały się niepokojąco przy ich drzwiach. Cała trója popatrzyła się na siebie w porozumieniu, po czym William wstał z krzesła i zgodnie z propozycją Szakala chwycił do dłoni jego Szulera, choć własną broń przy pasie posiadał. Lucas dalej odgrywał pijanego robiąc raban, ale to nie przeszkodziło Willamowi zbliżać się do drzwi z dobytym ostrzem. Sara bacznie wszystko obserwowała będąc w pogotowiu.
Ostatecznie rozległo się grzeczne pukanie do drzwi, niemniej Lucas usłyszał, że nie było ono podobne do tego, które słyszał na początku przy drzwiach wejściowych. Mógł nawet powiedzieć, że układało się w całkiem zgrabny motyw rytmiczny. Sara i William spojrzeli po sobie, po czym mężczyzna opuścił broń i z większym już spokojem podszedł otworzyć drzwi. W futrynie stanął roztrzęsiony Thomas, nerwowo biorący oddech.
- Panowie Z-zakonnicy... proszą wszystkich na dół. B-be-bez sztuczek, mówią.
Sara Bennet spojrzała Szakalowi głęboko w oczy, a potem na chwilę zboczyła, oglądając go od stóp do głów. Oględziny przeprowadziła widocznie z satysfakcją, bo zakończyła je uśmiechem.
- Okej, Panie Aktor. Pora rozpocząć przedstawienie.
Cztery osoby zeszły po karczemnych schodach z powrotem do głównej izby. Im oczom ukazały się dwie sylwetki stojące niedaleko zamkniętych już drzwi. Byli to mężczyźni, jeden niższy od drugiego, w srebrzystych napierśnikach i przyłbicach na czerepie, spod których dało się dostrzec tylko ich oczy. Poza tym mieli na sobie pełne umundurowanie typowe dla Sakirowców, nie pomijając błękitnych peleryn. Chociaż zdawali się... dosyć brudni w tym swym mundurze. Jacyś tacy obdrapani. Może jacy weterani wojenni? Początkowo patrzyli na nich wszystkich z wymuszoną ciekawością, ale gdy tylko dostrzegli karmazynową czuprynę Lucasa nastąpiło pomiędzy nimi jakieś ożywienie - niższy trącił wyższego ramieniem i skinieniem głowy pokazał w stronę Barkera.
Rycerze wystąpili do przodu, podchodząc do przestraszonego karczmarza, ponownie zakapturzonej Sary oraz do Williama, który podtrzymywał Lucasa pod ramieniem grając mu wsparcie dla opitego kolegi.
- Najmocniej przepraszam za stan przyjaciela, miał bardzo ciężki dzień. Nakrył dziewczynę na zdradzie z parobkiem z kuźni, kot mu obsikał ulubione buty a w dodatku babcia zmarła niedawno. Panowie rozumieją, że na trzeźwo dla zwykłego człowieka to za dużo. - William kłamał jak najęty, co było miłym zaskoczeniem, gdy miało się w głowie obraz tego, jak zawsze szlachetnie i prawie starał się zachowywać. W swojej półstojącej pozycji Lucas był w stanie dostrzec, jak pod kapturem na tę scenę uśmiechem zareagowała Sara.
Rycerze popatrzyli się po sobie w małej konsternacji, ale za chwilę jeden z nich wypalił.
- W imieniu, yyy, naszego króla Eiduna zostajecie~ - nagle drugi rycerz palnął swojego kolegę w ramię wierzchem dłoni i nachylił się do niego, coś mu szepcząc do ucha. Ten pierwszy po chwili wziął wdech, jakby sobie coś uświadamiając i znów zwrócił się do gości karczmy.
- A no y tak... Proszę się najpierw ten no... wylegitować. Nakaz króla.
Szakal ponownie usłyszał w swojej głowie głos Sary.
- Eiduna? Coś jest nie tak. Te zbroje, ta gadanina, ich aura... To nie są Sakirowcy. Lucas, zajmij ich. My załatwimy resztę.
Klarownym było to, że tylko Lucas ją usłyszał, bo ani Thomas ani rycerze nie zareagowali w żaden sposób. William miał przy sobie zarówno Szulera jak i swoją własną broń, jednak mężczyźni przed nimi byli opancerzeni i każdy z nich miał przy sobie swoje własne ostrze. Nie stali bardzo blisko, ale zanim Lucas postanowi jcokolwiek może rozważyć, czy warto czekać na Sarę z podjęciem jakichkolwiek działań.
Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice
91"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein